www.wolnyswiat.pl

 

[Ostatnia aktualizacja: 08.2009 r.]

 

 

PREZYDENCI – KOGO WYPROMOWAŁY MEDIA; KOGO WYBRALIŚCIE (kogo znów eksponują-, promują; wybierzecie)...

(więcej materiałów związanych z tematem:

6. ILE NAS KOSZTUJĄ, CO IM ZAWDZIĘCZAMY, CZYM SIĘ ZAJMUJĄ... PARTIE - RZĄD, SAMORZĄDY (CZ. 1):

 http://www.wolnyswiat.pl/6h3.html  

6a) ILE NAS KOSZTUJĄ, CO IM ZAWDZIĘCZAMY, CZYM SIĘ ZAJMUJĄ... PARTIE - RZĄD, SAMORZĄDY (CZ. 2):

 http://www.wolnyswiat.pl/6ah3.html  

7. DOPŁATY. M.IN. DO GÓRNIKÓW, ROLNIKÓW I PARLAMENTARZYSTÓW:

 http://www.wolnyswiat.pl/7h3.html

4. M.IN. O KATOLICKIEJ ORGANIZACJI RELIGIJNEJ:

 http://www.wolnyswiat.pl/15p4.html

14s). TO TYLKO... REALIZACJA UTOPII (skrót)

 http://www.wolnyswiat.pl/14sh5.html

 

14. TO TYLKO... REALIZACJA UTOPII (plik uniwersalny)(cz. 1)

 http://www.wolnyswiat.pl/14h5.html

 

14a). TO TYLKO... REALIZACJA UTOPII (plik uniwersalny)(cz. 2)

 http://www.wolnyswiat.pl/14ah5.html )

 

A KOGO ZAMILCZAJĄ/KOGO NIE WYBIERZECIE...

 

 

PREZYDENCI – KOGO WYPROMOWAŁY MEDIA; KOGO WYBRALIŚCIE (kogo znów eksponują-, promują; wybierzecie)...

 

 

LECH WAŁĘSA (1 kadencja – 1990-1995)

 

„GAZETA WYBORCZA” 16-17.02.2002 r.

ELDORADO POLITYKÓW

O korupcji w polskiej polityce opowiada Andrzej Czernecki właściciel i prezes High Tech Lab, jednej z  największych firm produkujących skomplikowany sprzęt medyczny w Polsce, były poseł Porozumienia Centrum, Unii Demokratycznej i Unii Wolności.

(...)

Nastał rząd Jana Krzysztofa Bieleckiego...

Zapał pozostał, ale trzeba było jakoś uporządkować kwestie finansowania partii – w końcu jak długo poważni politycy mają chodzić po prośbie? Ustalono, że od teraz to biznes będzie przychodził do polityków z pytaniem, czy można coś wpłacić na fundusze partyjne. Rząd Bieleckiego wprowadził pierwsze zezwolenia i

koncesje na import, produkcję, prowadzenie odpowiedniej działalności. Zezwolenia zaczęli dostawać ci, którzy „sponsorowali” rozwijające się polskie partie czekami z wystarczającą ilością zer. W rządzie byli już prywatni przedsiębiorcy, więc wszystko załatwiało się jak w rodzinie, nie było żadnych nieporozumień, mechanizm zaczął funkcjonować coraz sprawniej. Ale naprawdę to były tylko niewinne początki – koło fortuny zaczynało się kręcić.

(...)

Skończył się rząd Bieleckiego... 

I większość ministrów, przeważnie ci, którzy nie mieli wcześniej własnych przedsiębiorstw, od razu znalazła, miejsca  na strategicznych stanowiskach w dużych prywatnych spółkach. Byli sprawdzonymi politykami, którzy zostali oficjalnie wyznaczeni do kontaktów z rządzącą ekipą. Można o nich powiedzieć, że stali się zawodowymi pośrednikami w przekazywaniu coraz większych kwot na fundusze partyjne, a także na prywatne rachunki członków rządu i polityków kolejnych

koalicji.  W tym momencie reguły były już jasno określone: ceny poszczególnych koncesji, zamówień rządowych, publiczne przetargi. Te 4 tys. $, które wycyganiono od prywaciarzy jeszcze 2 lata temu, stało się zamierzchłą historią. Teraz za ściśle określone przywileje zaczęły wpływać co najmniej kilkudziesięciokrotnie większe kwoty.

Pada rząd Hanny Suchockiej, Lech Wałęsa rozwiązuje Sejm, druga w Pana życiu kampania wyborcza. Rządy przejmuje SLD razem z PSL...

– Tak skorumpowanego rządu jak rząd Pawlaka nie można porównać  chyba z niczym. PSL chapał tak, jak nikt wcześniej i nikt długo potem. Dopiero lata później ekipie Mariana Krzaklewskiego i Jerzego Buzka udało się dorównać ludowcom. Pamiętam jeszcze komunistycznych urzędników, z którymi się użerałem – oni też

chapali, i to sporo, ale nigdy nie mogli sobie pozwolić na naruszenie interesu państwa, bo za to się szło prosto do paki. Tu nie było nawet mowy o takich ograniczeniach. Administracja PSL na każdym szczeblu władzy, od wójta po najwyższe stanowiska w rządzie, wykorzystywała praktycznie wszystko, na czym można było po cichu i na lewo zarobić kasę. Od ogromnych prywatyzowanych przedsiębiorstw poprzez agencje rządowe, po drobne machlojki przy remontach wiejskich duktów.

Ale przecież najbardziej zajadli krytycy prywatyzacji byli właśnie z PSL – cała ekipa z Bogdanem Pękiem na czele.

 – Przede wszystkim Pęk atakował wszystkich z lewa i prawa, ale nigdy z własnego obozu. Chciał zostać dobrym szeryfem znanym na całą Polskę nie tyle z poczucia misji, co z chorobliwego pragnienia sławy. W rezultacie Pęk i jemu podobni spiskowali, co by tu palnąć, żeby tylko dobrze wypaść w głównym wydaniu „Wiadomości”. Brali na warsztat prywatyzowane firmy, w których były silne związki, wymachiwali stertami papierów, których nie chciało im się nawet do końca przeczytać, i obrzucali wszystkich na około błotem. A prawdziwe afery kryminalne, które w tym czasie po cichu organizowali ich koledzy, pomijali milczeniem. W

konsekwencji zrobili wielką krzywdę krajowi, bo ośmieszyli całą sprawę. Jak dziś reaguje większość ludzi,  kiedy podnosi się larum, że rozkładają majątek narodowy? A daję słowo, bo to się działo na moich oczach – rozkradali na potęgę! Ogromna liczba polskich przedsiębiorstw została sprzedana znacznie poniżej swojej wartości, oszukańcze przetargi wygrywały niesolidne firmy, żeby tylko ludzie i partie związane  rządzącą ekipą mogły zarobić. A wszystko zgodnie z przepisami, które to przepisy notabene ustalała panująca niepodzielnie ekipa.

 Jacy ludzie zarobili na tym?

Cwaniacy i kombinatorzy wybrani przez tzw. elektorat. Działacze polityczni, którzy wiedzieli, ba!, byli przekonani, że inaczej w życiu do niczego nie dojdą. Były sytuacje, kiedy duże prywatyzowane fabryki kupowali ludzie nie mający grosza przy duszy. Wystarczyła decyzja „zaprzyjaźnionego” ministra, z którą szedł pan do banku, prosząc o kredyt na sfinalizowanie transakcji. Bank wiedząc, że przedsiębiorstwo jest warte dużo więcej, a cała sprawa jest przekrętem „umocowanym politycznie”, a więc jak najbardziej bezpiecznym, dawał kredyt bez żadnych problemów. Potem poprowadził pan tę fabrykę przez chwilę, po czym znajdował pan

dla niej tzw. strategicznego inwestora i sprzedawał mu ją z dziewięciokrotnym przebiciem. A początek był zero. Za odpowiednią działkę goli ludzie stawali się miliarderami z dnia na dzień. Zresztą banki nie zawsze były potrzebne, zamiast męczących formalności i sterty kwitków z powodzeniem stosowano dawno sprawdzone metody. Jak można było sprywatyzować fabrykę X za 100 mln, a przyszedł facet, który dawał 10 mln i bokiem jeszcze 1 mln, to się szybko sprzedawało za dychę. I to była już katastrofa.

Dlaczego informuje Pan o tym mnie, a nie prokuratora?

  Powtarzam: to wszystko odbywało się w zgodzie z przepisami ustalonymi zresztą przez samą ekipę na potrzeby chwili. Po drugie – to niestety brutalna prawda – dla Polski nawet ta złodziejska prywatyzacja była o niebo lepsza od sytuacji, w której nie prywatyzowano by wcale.

Rząd Pawlaka nie prywatyzował już wcale?

Działacze związkowi zorientowali się, że prywatyzacja podcina gałąź, na której wygodnie siedzą, natomiast politycy odkryli nowe eldorado. Prywatyzację zastąpiła tzw. komercjalizacja przedsiębiorstw państwowych. W państwowych molochach dyrektora naczelnego zamieniano na wieloosobowy rząd, do tego dodano jeszcze rady nadzorcze i wyszło na to, że rządzące partie skorzystały z tego w dwójnasób. Po pierwsze, stworzyły wysokopłatne synekury dla swojego

aparatu. Mierni, bierni, ale wierni setkami zostali obsadzani w we władzach państwowych spółek, gdzie ich jedynym obowiązkiem było głosowanie zgodnie z partyjnymi wytycznymi. Za dyspozycyjność i stawianie się na posiedzeniu rady nadzorczej raz na kwartał ci ludzie otrzymują lege artis kilka tysięcy złotych miesięcznie. Po drugie, mając w ręku władzę w największych przedsiębiorstwach w kraju, partie mogły nareszcie dużo wygodniej wyciągać z tych firm pieniądze. W coraz większych kwotach. Totalizator Sportowy, Polska Miedź, PKN Orlen, PZU Życie to tylko wierzchołek ogromnej góry lodowej. (...)

A duży procent wzrostu gospodarczego, modernizacja wszystkich przedsiębiorstw państwowych?  

– Przygotowana przez rząd Mieczysława Rakowskiego w 1988 ustawa o prowadzeniu działalności gospodarczej była pod tym względem najbardziej liberalna na świecie. Tę ustawę likwidowały kolejne solidarnościowe rządy, poczynając od Bieleckiego, który zaczął przywracać koncesję i zezwolenia, a ostatecznie zlikwidował ją poprzedni parlament na żądanie ostatniego solidarnościowego premiera Jerzego Buzka. „Solidarności” koncesje były bardzo potrzebne – albo się

szło do ministerstwa z teczką, tzw. misiem, albo się nie dostawało koncesji, czy intratnego zamówienia. Oni uruchomili cały przemysł nielegalnego ściągania haraczy od prywatnego biznesu. Teraz, kiedy już sprywatyzowano najlepsze kąski,  „elity rządzące” żyją z przetargów publicznych – odpowiednie ustawy są tak opracowane, że pozwalają wyłudzać pieniądze nie tylko centralnym urzędnikom w Warszawie – to byłoby jeszcze małe nieszczęście. Dla gospodarki najgorsze jest to, że w ten sam sposób zachowują się w całym kraju samorządowcy.

Jak Pan widzi przyszłość?

 – Właśnie bankrutuje Argentyna, której gospodarka także była oparta na łapownictwie. Inne państwa Ameryki Południowej, mające podobne przypadłości, także chwieją się na granicy wypłacalności. Nie mam wątpliwości, że jeżeli u nas się nic nie zmieni   – a na razie nic na to nie wskazuje – będziemy mieli duży problem. Kapitał zagraniczny już nas omija. Polska przestała importować myśl techniczną. Mądrzy, inteligentni ludzie zaczynają wyjeżdżać, podobnie jak kilkanaście, kilkadziesiąt lat temu.

(...)

I niestety jedyne, co nam pozostaje, to czekać, aż przyjdzie ktoś z wizją i pociągnie tych wszystkich ludzi, którzy ciągle jeszcze mają inicjatywę, że jeszcze coś da się zrobić, że nie ma co wyjeżdżać, że bierność i marność nie zawsze muszą być na wierzchu. Że utrzymywanie gierkowskich hut, kopalni, kombinatów kosztem coraz uboższych lekarzy, nauczycieli, ludzi przedsiębiorczych i z pomysłami jest dla społeczeństwa zabójcze. A wierzę, że jest mnóstwo ludzi, którzy mimo kłód rzucanych im pod nogi przez własne państwo, ciągle jeszcze chcą coś zrobić. I myślą, że ci ludzie są w dużej mierze wśród tych 60%, którzy nie poszli do wyborów,  bo nie mieli na kogo głosować.

Rozmawiał: Tomasz Lipko

 

RAK SCHODZI W DÓŁ

Jarosław Kurski: Andrzej Czernecki zapewne mówił prawdę, ale jest gołosłowny. Czy gołosłowność to nie jest problem wszelkich publikacji na temat korupcji?

Grażyna Kopińska: Po przeczytaniu wywiadu z Andrzejem Czerneckim miałam wrażenie, że powiedział on to, o czym wszyscy wiemy. Nową wartością jest to, że świadectwo daje człowiek, który sam był politykiem i nadal jest biznesmenem. Poza tym, że odpowiada pod nazwiskiem. On nie ujawnia jednoznacznych konkretów, ale też trudno mu się dziwić. Dlaczego?

Bo czyny dziś zakazane były kiedyś zgodne z prawem, dlatego wymieniając nazwiska, łatwo jest kogoś zniesławić.

(...)

Ale czy opisane tu mechanizmy odpowiadają Pani ustaleniom?

Tak.

To Pani gołe  „tak” – bez żadnych zastrzeżeń i trybów warunkowych – brzmi dość przerażająco?

 – Powiem więcej. Zgadzam się także z tym, że od kilku lat, od momentu gdy sprywatyzowano prawie wszystko – patologia korupcji przeniosła się na sferę zamówień publicznych, na styk państwowe – prywatne. Więc to być może społecznie bardziej niebezpieczne, bo oznacza, że rak korupcji schodzi do samorządów. To już nie chodzi o kilkudziesięciu ministrów i ich współpracowników, ale o tysiące, dziesiątki tysięcy ludzi. To narusza tkankę społeczną. Nie mówię, że wszyscy urzędnicy samorządowi są skorumpowani, ale często brakuje wiedzy i zrozumienia dla najbardziej elementarnych zasad.  

Jakich na przykład?

– Niemal powszechna jest praktyka, że urzędnicy gmin i starostw mają firmy realizujące różne zlecenia. Zlecenia te są potem odbierane i zatwierdzane przez tych samych urzędników, którzy występują w podwójnej roli – raz wykonawcy, kiedy indziej kontrolera. To klasyczny konflikt interesów. Sfery patologicznego styku to usługi geodezyjne, architektoniczne, ale też gazowe, elektryczne, wycinka drzew etc.. Chce pan uaktualnić plan nieruchomości?  Otrzymuje pan od urzędnika wizytówkę geodety z pokoju obok... Ludzie godzą się na taki układ i przepłacają, bo chcą szybko załatwić sprawę.

(...)

Ależ proszę Pani tylko ryby nie biorą .

Ten slogan to jeszcze jedne dowód na to, jak nisko korupcja zeszła. W badaniach socjologicznych od 13 - 25%. Polaków przyznaje się do tego, że wręcza łapówki, przyjmuje je bądź robi jedno i  drugie. (...)

Z Grażyną Kopińską – dyrektorką Programu przeciw Korupcji Fundacji im. Stefana Batorego – rozmawiał Jarosław Kurski

 

 

„FAKTY I MITY” nr 32, 18.08.2005 r.

ZDRADZONA REWOLUCJA

Trwa właśnie festiwal hipokryzji o nazwie „25 rocznica powstania „>Solidarności<”. Powody do radości mają niektórzy związkowi liderzy i ich doradcy; powody do płaczu ma większość tych, którzy wówczas strajkowali.

Czy strajki sierpniowe w 1980 roku były w jakimkolwiek stopniu rewolucją robotniczą? Zdania na ten temat są podzielone. Jedni twierdzą, że był to słuszny bunt przeciwko zakłamanej, partyjnej biurokracji – bunt, który jednak później wynaturzył; inni uważają, że „Solidarność” od początku była manipulowana. Nie miejsce

 

tu, aby to rozstrzygać. Jedno jest pewne: nawet jeżeli była to rewolucja w imię „samorządnej Rzeczypospolitej”, to nic z niej nie wyszło. Została zdradzona przez większość swoich przywódców, a ci, którzy oprzytomnieli na początku lat 90. (Małachowski, Bugaj, Bujak, częściowo Kuroń) opamiętali się jednak zbyt późno i przegrali.

Obok przywódców związkowych, ich doradców i niektórych członków byłej nomenklatury partyjnej głównym beneficjentem solidarnościowej rewolty jest Kościół. Można swobodnie zaryzykować tezę, że rzymski katolicyzm jest jedynym pełnym zwycięzcą tego politycznego i gospodarczego przewrotu. Elity

 

solidarnościowe i postpezetpeerowskie muszą się dzielić władzą i pieniędzmi, a rządy sprawują w systemie rotacyjnym – co cztery lata następuje wymiana. Co ciekawe, każda ze stron jest sfrustrowana: ludzie PZPR, bo w 1989 r. stracili władzę i od tamtej pory są w defensywie – nawet wtedy, gdy przejściowo wracają do rządów. Ludzie „Solidarności”, bo ich zwycięstwo nigdy nie było ani pełne, ani ostateczne.

 

Kościół tymczasem triumfuje. Dostał wszystko, czego chciał, a nawet znacznie więcej. Jego władza i profity niczym nie są zagrożone. Najpierw grał rolę mentora „Solidarności”, potem jej bastionu obrony. Jednocześnie ciągle flirtował z postkomunistami, stroił się w pióra rozjemcy pomiędzy partyjnym rządem i opozycją.

 

Taką też rolę odgrywał przy Okrągłym Stole. Wreszcie zadbał o kawałek tortu dla siebie: restytucję pradawnych majątków z nawiązką, przerzucenie na barki państwa finansowania znacznej części swoich potrzeb materialnych i działalności propagandowej, wreszcie rząd dusz i wyłączność na dostarczanie „wartości” dla nowego ustroju. Jak widzimy, każde jego nowe żądanie (patrz „FiM” 31/2005) jest natychmiast zaspokajane przez władzę, niezależnie od jej koloru i pochodzenia.

 

W zamian za przywileje – Kościół usprawiedliwia obecny niesprawiedliwy system społeczny i swoją propagandą monopolu na świętość zatyka gęby protestującym. A wszystko w imię sprawiedliwości, która przyjdzie na innym świecie i w imię zbawczych wartości, jakie rzekomo tkwią w doczesnym cierpieniu. To, prawdę mówiąc niewielka praca za raj na ziemi.

Adam Cioch

 

 

„ANGORA” nr 37, 11.09.2005 r.

KORONACJA

(...) Po 25 latach od powstania „Solidarności” nie ma żadnych wątpliwości, kto tu jest faktycznym wygranym. Kościół katolicki w Polsce ma pieniądze i władzę, niekoniecznie tylko nad duszami. Jest bezwzględny, bezkarny, i nieustannie narzucający swą wolę. Kościół katolicki w Polsce robi, co chce, ale za nic nie odpowiada, od tego są świeccy rządzący (z panem agnostykiem na czele), panicznie bojący się tegoż Kościoła.

Sobczak i Szpak

PS

Jak ten wielki przepych, niepohamowana próżność i buta hierarchów Kościoła katolickiego mają się do nauk Jezusa Chrystusa i Jego samego? Nijak!!!

 

[A do tego bez przerwy narzekają że mają za małą władzę, niedobory pieniędzy oraz że są prześladowani (przez manię prześladowczą i pazerność)... – red.]

 

Pole tekstowe:

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rys. z „FiM”

 

KRÓTKIE PODSUMOWANIE

Wprowadził dziki kapitalizm, czego objawem była m.in. wyprzedaż, za ułamek wartości, majątku narodowego – wypracowanego przez pokolenia Polaków; miliony ludzi – a na którym wypaśli się wszelkiej maści cwaniacy, nikczemnicy, kombinatorzy (stając się z dnia na dzień bogaczami bez wykonania pożytecznej pracy); współprzyczynił się do, nieznanego dotąd, rozwarstwienia społeczeństwa, wyzysku, eksploatacji ludzi, zamiast uwłaszczyć pracowników tych zakładów, fabryk; zezwolił na, ogłupiające, frustrujące, zatruwające życie, prowadzące do nerwic, urazów, chorób psychicznych, wypłociny reklamowe, masowe stosowanie opakowań jednorazowych (m.in. do mleka, piwa), czyli marnujących surowce i zatruwających środowisko śmieci; współprzyczynił do konsumpcjonizmu (...); Rozbestwił, rozpasał kler katolicki; współprzyczynił się do religijnego ogłupiania, psychicznego, intelektualnego, materialnego pogrążania Polaków, gospodarczego kraju.

Zamiast promować, sprzyjać, wprowadzić nowoczesne ekologiczne technologie, np. elektrownie wykorzystujące odnawialne źródła energii, pozwalał na górnicze trucie, marnotrawstwo, rozdawnictwo dla nich wspólnych pieniędzy.

Z braku kompetencji, by odwracać od tego uwagę, zajmował się intrygami, małymi przewrotami itp.

Karierowicz, w żadnym razie mąż stanu; klęska dla kraju.

Cel kadencji: podtrzymanie mitu o sobie, sława; wypasienie kleru.

 

 

ALEKSANDER KWAŚNIEWSKI (2 kadencje – 1995-2005)

 

"NEWSWEEK" nr 50, 12.12.2004 r.

GRZECHY MŁODOŚCI

W Polsce kończy się czas nietykalnych. Sprawa Marka Ungiera może otworzyć drogę do rozliczenia ludzi, którzy bezkarnie trwonili państwowy majątek po rozpadzie PRL. W Państwowym Biurze Notarialnym przy alei gen. Świerczewskiego 58 w Warszawie 28 grudnia 1989 roku spotkały się cztery osoby: Grzegorz Dittrich i Andrzej Kozłowski, reprezentujący Związek Socjalistycznej Młodzieży Polskiej (ZSMP), występująca w imieniu przedsiębiorstwa Junit z Wrocławia Małgorzata Warszylewicz-Wieszczek oraz Zbigniew Glapa, zastępca przewodniczącego Komitetu do spraw Młodzieży i Kultury Fizycznej (KMiKF).

 

W ten sposób została zawiązana spółka akcyjna Juventur, o której dziś znów zrobiło się głośno. Większość kapitału - 6 mld starych zł - wniósł do firmy ZSMP; 945 milionów złotych dał KMiKF - urząd utrzymywany z publicznych pieniędzy, który na koniec 1990 r. miał w kasie fortunę szacowaną na kilkaset miliardów złotych. Szefem komitetu był wtedy młody działacz partyjny Aleksander Kwaśniewski, a dyrektorem jednego z departamentów Marek Ungier, który w 1992 roku został prezesem Juventuru.

 

Nie cieszył się jednak tą posadą zbyt długo, bo spółka padła po trzech latach działalności i do dziś nie wyjaśniono, co się stało z zainwestowanymi w nią pieniędzmi. Śledztwo w sprawie Juventuru wszczęte w 1995 roku utknęło, choć prokuratura uznała, że Ungier, jako szef spółki do 1993 roku, działał na jej szkodę i sprzedawał majątek poniżej wartości. Ungierowi do dziś zarzutów nie postawiono, chociaż prokurator w 1998 roku zdecydował, że należy to uczynić.

 

Według Marka Biernackiego, byłego likwidatora majątku PZPR i szefa MSWiA w rządzie Jerzego Buzka, powołanie do życia Juventuru oraz historia jego działalności to typowy przykład uwłaszczania się partyjnej nomenklatury. Uwłaszczania się, czyli przejmowania przez zaufane osoby wywodzące się z kręgów władzy PZPR państwowego majątku. - Ludzie, którzy dotąd w strukturach partyjnych zarządzali majątkiem państwowym, stawali się jego właścicielami - mówi dziś Biernacki.

Na utworzenie Juventuru ZSMP dał 3 miliardy 300 milionów złotych oraz majątek swojego Biura Turystyki Młodzieżowej Juventur. W sumie 6 miliardów starych złotych. Do tego miał dojść wkład Komitetu do spraw Młodzieży warty pół miliarda złotych - pochodzących z Centralnego Funduszu Turystyki i Wypoczynku, którym KMiKF zarządzał.

 

Jednak ostatecznie Komitet ds. Młodzieży przekazał do Juventuru znacznie więcej niż 500 milionów złotych, które zadeklarował w akcie notarialnym z 28 grudnia 1989 roku. Komitet wpłacił aż 945 milionów złotych, co wychwycili kontrolerzy Najwyższej Izby Kontroli, sprawdzający jego działalność w latach 1990-91. Nie wiadomo, dlaczego tak się stało. Mimo ogromnej nadpłaty skarb państwa reprezentowany przez KMiKF objął akcje tylko za pół miliarda - 7,7 proc., podczas gdy ZSMP miał ich 92,2 procent.

 

Spółka Juventur działała do 1994 roku, kiedy sąd orzekł jej upadłość. Przez kilka lat straciła cały swój majątek. Jak to się stało? W tej sprawie od dziewięciu lat w żoliborskiej prokuraturze toczy się, a raczej stoi w miejscu śledztwo, w którym Marek Ungier jest podejrzanym - co ostatnio ujawniła "Rzeczpospolita".

Prokurator uznał, że spółka sprzedawała nieruchomości po zaniżonych cenach. Dlaczego? - Należy dokładnie sprawdzić związki sprzedającego i kupującego. Z mojego doświadczenia wynika, że takie dziwne transakcje odbywały się zwykle w wielkiej rodzinie towarzyszy z byłej PZPR - tłumaczy Marek Biernacki.

To nie wszystkie zarzuty wobec Ungiera. Już w 1993 roku Juventurowi groziło bankructwo. Ale spółka poinformowała sąd, że podwyższyła kapitał o 1 miliard

300 milionów starych złotych. Była to nieprawda, ale poświadczona przez członków zarządu, wśród nich Marka Ungiera. Wykrył to wyznaczony przez sąd syndyk masy upadłościowej Juventuru.

 

Prokurator Sławomir Santorek w 1998 roku wydał decyzję o postawieniu zarzutów byłemu prezesowi Juventuru, a obecnie szefowi gabinetu prezydenta Kwaśniewskiego. Ale do dziś nie wezwał go na przesłuchanie. Nie zawiadomił też miejsca pracy Ungiera (czyli Kancelarii Prezydenta) o jego kłopotach z prawem. Dzięki niespotykanemu zachowaniu prokuratury Marek Ungier może dziś utrzymywać, że o śledztwie dowiedział się dopiero w ubiegłym tygodniu i to z gazet. Co więcej, Ungier może też dalej w miarę spokojnie spać, bo - o czym poinformował w ubiegłym tygodniu prokurator krajowy Karol Napierski - część, a być może wszystkie zarzuty wobec współpracownika prezydenta się przedawniły.

 

Takich historii jak z Juventurem jest więcej. Wszystkie splatają się w KMiKF i to w czasach, kiedy zarządzał nim Aleksander Kwaśniewski. Wystarczy wspomnieć o sprawie związanej z Bankiem Turystyki (BT). Instytucję tę powołały w kwietniu 1990 roku PTTK, Orbis, Gromada oraz skarb państwa reprezentowany - w akcie założycielskim widnieje stosowny podpis - przez ówczesnego szefa KMiKF, czyli Aleksandra Kwaśniewskiego.

Trzy miesiące później, w czerwcu 1990 roku, na kilkanaście dni przed odwołaniem obecnego prezydenta RP z funkcji przewodniczącego, KMiKF przerzucił blisko 15 milionów dolarów z oprocentowanego konta w banku BRE na nieoprocentowane konto w Banku Turystyki. BT pozyskane dolary natychmiast włożył na oprocentowane konta w innych bankach i dzięki tej operacji sam zgarnął roczne odsetki - prawdopodobnie ok. 7 mld starych złotych. Tę dziwną operację również wykryli kontrolerzy NIK.

W marcu 1992 roku NIK wysłała do prokuratury zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. Izba zarzucała Aleksandrowi Kwaśniewskiemu, wówczas posłowi na Sejm RP, oraz Stanisławowi Komanowi, dyrektorowi departamentu ekonomicznego KMiKF, złe zarządzanie finansami komitetu. Śledztwo skończyło się jednak umorzeniem.

 

W 2000 roku "Gazeta Polska" w serii artykułów odtwarzała dziwne losy pieniędzy KMiKF. Na tej podstawie przed wyborami prezydenckimi AWS próbowała powołać komisję specjalną do zbadania doniesień gazety. Bez sukcesu - lewicy udało się odrzucić wniosek w Sejmie.

Dzisiaj zarówno Platforma Obywatelska, jak i Prawo i Sprawiedliwość chcą wrócić do tych spraw. - Musimy wyjaśnić kwestię majątku publicznego ukradzionego na przełomie lat 1989-90 - mówi "Newsweekowi" Jan Rokita z PO. - Jest parę spraw powszechnie znanych jako przejawy złodziejstwa, które nigdy nie zakończyły się ujawnieniem prawdy, - dodaje.

Czy można te sprawy badać teraz, po 15 latach? Obie komisje śledcze pokazały, że w Polsce kończy się czas nietykalnych - dziś można wezwać do zeznań najważniejszych ludzi w państwie i publicznie zadawać im niewygodne pytania. Szlak został przetarty. Możliwe więc, że w taki albo w inny sposób zgodnie z zapowiedziami dzisiejszej opozycji losy majątku PRL zostaną ostatecznie wyjaśnione.

Daniel Walczak

 

 

„WPROST” nr 19(1272), 13.05.2007 r.

SAMOOBRONA III RP

RUCH NA RZECZ KWAŚNIEWSKIEGO

To, że mogą przyjść do każdego z nas, nie jest niczym szczególnym. Najgorsze, że na każdego z nas mogą coś znaleźć. Te zdania powtarza dziś wielu działaczy SLD. Barbara Blida była jedną z nich. Oni wiedzą, że mają wiele na sumieniu, nie wiedzą tylko, co wyjdzie na jaw, a czego nigdy nie ustalą organy ścigania. I nie wiedzą, czy komuś nie puszczą nerwy i nie zacznie sypać. Blida najwidoczniej nie zamierzała ryzykować i wolała popełnić samobójstwo. Tym bardziej że zarzucano jej przyjęcie łapówek o wartości co najmniej pół miliona złotych. To tacy ludzie są ojcami chrzestnymi III RP, państwa, które niczym góra lodowa w ogromnej części było zanurzone w szarej, a nawet czarnej strefie. A politycznym ojcem wszystkich ojców był Aleksander Kwaśniewski

"Rządzący (...) nie rozumieją zasad demokracji, lekceważą zasady państwa prawa, dążą do jego upartyjnienia i ideologizacji. Próbują osłabić i zdezawuować istotne dla funkcjonowania demokratycznego państwa instytucje. (...) Społeczeństwo traktują nie jako zbiór obywateli, partnera dialogu, ale jako zawłaszczony obiekt swych rządów" - napisali sygnatariusze oświadczenia Ruchu na rzecz Demokracji. Nieformalnym liderem RRD mianowano Aleksandra Kwaśniewskiego. Jeśli przeanalizować dokonania rządów SLD, którym patronował były prezydent, najlepiej byłoby, gdyby RRD obronił Polaków przed powrotem Kwaśniewskiego i tamtych układów.

Kwaśniewski patronuje kolejnym ćwiczebnym inicjatywom, by sprawdzić, na kogo może liczyć - nie tyle nawet w polityce, ile w obronie jego samego. I wciąga do tej obrony takich politycznych frustratów, jak Andrzej Olechowski, Władysław Frasyniuk czy Włodzimierz Cimoszewicz. Jedni idą za nim z naiwności, inni z wyrachowania albo przekonania, że jadą na tym samym wózku. Tymczasem fakty o rządzącym Polską układzie, któremu patronował Kwaśniewski, są porażające. Tylko przeciwko politykom SLD w ostatnich kilku latach prowadzono prawie dwieście prokuratorskich postępowań. Zarzuty, akty oskarżenia lub wyroki ma na koncie ponad pięćdziesięciu byłych SLD-owskich ministrów, wiceministrów, posłów, prezydentów miast, wojewodów i innych urzędników. Wśród podejrzanych jest też około dziesięciu byłych baronów (szefów wojewódzkich struktur) sojuszu.

 

MORD ZAŁOŻYCIELSKI

Przypadek Barbary Blidy, a wcześniej afery starachowicka, Pęczaka, opolska czy ta związana z fabryką osocza pokazują, że ojcowie chrzestni III RP działali tak jak opisane przez prof. Andrzeja Zybertowicza Antyrozwojowe Grupy Interesów. Bardzo istotna dla spójności układu była zasada "mordu założycielskiego" - wspólne przestępstwo (na przykład afera korupcyjna) integrowało i zapewniało lojalność. O awansie decydowała tam zasada "umoczenia" - nie awansowały osoby, na które nie było haków. A haki gromadzono nie tylko na przeciwników, ale też na sojuszników i współpracowników. Działała też zasada "ciągłości układu i reprodukcji bezkarności" - osoba opuszczająca kluczowe stanowisko dbała o to, by następcy nie stanowili zagrożenia dla interesów poprzedników oraz ich politycznych klientów. Istotna była również zasada "lokalizacji odpowiedzialności" (wedle reguły mafiosa Tony'ego Soprano, że "pieniądze idą w górę, a gówno spływa na dół").

 

Bezpieczeństwo układu zapewniała zasada "buforowania" - ryzykowne przedsięwzięcia brały na siebie osoby i instytucje pośredniczące między mocodawcą a kontrahentem. I w razie potrzeby te ogniwa brały winę na siebie. Prof. Zybertowicz powołuje się na casus Orlenu. Były minister skarbu Wiesław Kaczmarek opowiadał, że nazwiska pożądanych członków rady nadzorczej Orlenu przekazał nie ówczesny prezydent Kwaśniewski, ale jego zaufany urzędnik Marek Ungier. Bezpieczeństwo układu zapewniała też zasada "kooptacji" - zamiast walczyć z przeciwnikiem, często bardziej się opłacało przeciągnąć go do własnego obozu. Przykładem niech będzie kooptacja wielu przedstawicieli solidarnościowych elit do rad nadzorczych czy zarządów spółek.

Stabilizacji układu służyła zasada "karuzeli stanowisk" - osoba zarówno pożyteczna dla układu, jak i dla niego niebezpieczna (dysponująca hakami) wypadała z gry w ostateczności. Zwykle przesuwano ją na dalszy plan, ale zapewniając odpowiedni status materialny i towarzyski. Przykładem karuzeli stanowisk był kilka lat temu warszawski samorząd (tzw. układ warszawski). Urzędnicy zamieniali się tam miejscami, a awansując, kontrolowali to, co robili poprzednio. Z kolei dzięki zasadzie "rozprowadzania" członków układu umieszczano w takich miejscach, aby maksymalizować korzyści i minimalizować ryzyko.

 

RUCH OBRONY PRZED KWAŚNIEWSKIM

Poza Włochami trudno szukać w najnowszej historii Europy formacji bardziej uwikłanej w przestępcze związki niż polska postkomunistyczna lewica. Tangente - to w słowniku włoskiej mafii łapówka dla polityka. To na nich opierała się działalność kamorry. W Polsce przez wiele lat przekonywano, że u nas mafii nie ma, bo nie ma dowodów na związki gangsterów z politykami. Dopiero rządy SLD dostarczyły tych dowodów aż nadto. Dowiedzieliśmy się o istnieniu mafii paliwowej czy mafii w Ministerstwie Finansów. Usłyszeliśmy o tym, że polskie mafie świetnie prosperowały dzięki pomocy polityków, zwykle z SLD. Typowym przykładem jest afera w Ministerstwie Finansów. W ubiegłym roku policjanci z Centralnego Biura Śledczego zatrzymali kilku wysokich urzędników tego resortu. Zarzucono im wydawanie za łapówki korzystnych decyzji podatkowych dla gangsterów i niektórych przedsiębiorców. Choć ta mafia działała przez wiele lat, w czasie rządów SLD nikt nie podjął nawet próby wyjaśnienia zagadki wielomilionowych umorzeń podatkowych. Nowy wątek tej afery dotyczy działań podejmowanych przez SLD-owskiego wiceministra finansów Wiesława Ciesielskiego. Jak dowiedział się "Wprost", prokuratura bada obecnie jego decyzje dotyczące doradców podatkowych. Wraz z kilkoma aresztowanymi już urzędnikami ministerstwa zasiadał on w Państwowej Komisji Egzaminacyjnej ds. Doradztwa Podatkowego. Do śledczych dotarły doniesienia, że wiele osób zostało dopuszczonych do intratnego zawodu doradcy podatkowego w zamian za łapówki.

 

Jednym z beneficjentów mafijnego układu w resorcie finansów był poszukiwany dziś listem gończym były senator Henryk Stokłosa, któremu wielokrotnie umarzano podatki. Stokłosa mógł liczyć na pomoc nie tylko w Warszawie, lecz także w terenie. SLD-owski wojewoda poznański Andrzej Nowakowski tuż przed odejściem ze stanowiska w 2005 r. uchylił Stokłosie karę 326 tys. zł za nielegalne wydobycie żwiru.

Świadkowie twierdzą, że dzięki pomocy polityków mogła też świetnie funkcjonować mafia paliwowa. W ubiegłym roku media (m.in. Radio Zet) doniosły, że baronowie paliwowi składają zeznania obciążające Jacka Piechotę, byłego ministra gospodarki. Miał on forsować korzystne dla mafiosów przepisy prawne. Piechota wszystkiemu zaprzecza, ale śledztwo w tej sprawie trwa.

 

BARONOWIE

We włoskiej mafii wiele do powiedzenia mieli capo mandamento, czyli zwierzchnicy okręgów. Analizując materiały prokuratorskie, można dojść do wniosku, że podobną rolę mogli odgrywać w Polsce niektórzy baronowie SLD. Były szef pomorskiego SLD jest oskarżony w aferze spółki Stella Maris. Były baron łódzkiego SLD Andrzej Pęczak to główny bohater jednej z największych w Polsce afer korupcyjnych. Były świętokrzyski baron Henryk Długosz to z kolei jeden ze skazanych w aferze starachowickiej. A były szef opolskiego SLD Jerzy Szteliga trafił do aresztu w związku z aferą przy ubezpieczaniu Elektrowni Opole. Ostatnio pojawiły się też informacje, że prokuratura sprawdza, czy były szef poznańskiego SLD Paweł Grześkowiak bezprawnie grał na giełdzie państwowymi pieniędzmi.

Przez pewien czas liderką śląskiego SLD była Barbara Blida, była minister budownictwa, która zastrzeliła się podczas niedawnej akcji Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego w jej domu. Według zeznań śląskiej bizneswoman Barbary Kmiecik, Blida miała w zamian za łapówki lobbować w jej interesach. Według informacji "Wprost", Kmiecik opowiedziała też śledczym o swoich związkach z innymi znanymi politykami SLD - byłym wiceministrem gospodarki Andrzejem Szarawarskim, posłem Wacławem Martyniukiem i byłym ministrem w Kancelarii Prezydenta Stanisławem Cios-kiem. Miała też opowiedzieć o swojej znajomości z samym Aleksandrem Kwaśniewskim. Według śląskich mediów, córka Kwaśniewskiego spędziła nawet kilka lat temu wakacje w stadninie koni należącej do Barbary Kmiecik. Kwaśniewski zapewnia dziś, iż nie miał świadomości, że obiekt ten należał do Kmiecik.

 

SIŁA STRACHU

"Boję się o własne zdrowie i życie. Najpierw ktoś zniszczył samochód mojej gosposi, potem w aucie żony odpadło koło, aż wreszcie ktoś uszkodził opony w moim samochodzie" - ogłosił kilka tygodni temu na łamach "Wprost" Józef Oleksy. W nagranej rozmowie z Aleksandrem Gudzowatym Oleksy najwięcej złego mówił o Aleksandrze Kwaśniewskim. Potem skruszony pokornie go przepraszał. Dlaczego? Analizując wydarzenia ostatnich lat, można zauważyć, że ci, którzy ośmielili się zadrzeć z Kwaśniewskim, wpadali w poważne tarapaty. Leszek Miller nigdy nie ukrywał "szorstkiej przyjaźni", jaka łączyła go z byłym prezydentem. W ostatnich miesiącach nastąpił wysyp informacji o korupcyjnych propozycjach, które były składane rzekomo w imieniu Leszka Millera. Łapówek w imieniu byłego premiera domagano się m.in. od Aleksandra Gudzowatego. Czy rzeczywiście pośredników wysyłał Miller? Jak zauważyła blogerka Kataryna, nazywana królową polskiego Internetu, Miller byłby skończonym idiotą i samobójcą, gdyby po doświadczeniach z afery Rywina wysyłał kolejnych pośredników po łapówki. Czy ktoś zorganizował przeciwko Millerowi serię prowokacji?

Podobne intrygi dotyczyły też innego poróżnionego z Aleksandrem Kwaśniewskim byłego lidera SLD Wiesława Kaczmarka. W przeciwieństwie do wielu innych polityków SLD nie może on liczyć na zmowę milczenia partyjnych towarzyszy (we włoskiej mafii nazywaną omertą), bo jest uważany za zdrajcę. Dodajmy, jedynego ważnego zdrajcę. Co więcej, sam Kaczmarek w rozmowie z "Wprost" sugeruje, że kolejne zarzuty są stawiane mu "lawinowo", a prokuratura cierpi wręcz na nadmiar zeznających przeciwko niemu świadków.

Jak się dowiedział "Wprost", Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga postawiła niedawno Kaczmarkowi zarzuty dotyczące przekształceń własnościowych toru wyścigów konnych na warszawskim Służewcu. - Zarzuty w tej sprawie też stawiają mi lawinowo. Ostatnio dowiedziałem się, że na poczet przyszłej kary prokuratura chce mi zająć samochód - mówi "Wprost" Wiesław Kaczmarek. W tej sprawie zarzuty postawiono jeszcze sześciu innym osobom, m.in. byłemu wiceministrowi skarbu Ireneuszowi Sitarskiemu. Według śledczych, w wyniku działalności grupy urzędników doszło do obniżenia wartości spółki Służewiec Tory Wyścigów Konnych, a w ostateczności do jej upadłości. Zdaniem prokuratury, mogło to być celowe działanie, by sprzedać "bezwartościową" spółkę prywatnemu inwestorowi. Państwo na tej działalności miało stracić 47 mln zł.

 

NIEUCHWYTNY PATRON

Taśmy Oleksego-Gudzowatego stały się przedmiotem zainteresowania prokuratury. Oleksy mówił m.in., że Kwaśniewski nie jest w stanie wytłumaczyć się ze swojego majątku. Według naszych informacji, już wkrótce prokuratura przesłucha w tej sprawie byłego prezydenta. W obliczu zagrożenia Kwaśniewski postanowił pozamykać wszystkie polityczne fronty. Niedawno "Wprost" ujawnił, że były prezydent zaprosił na pojednawcze spotkanie Leszka Millera. Również Józef Oleksy chce wrócić na łono "familii". Na niedawnym pogrzebie Barbary Blidy stał w jednym rzędzie z członkami "sitwy", o której opowiadał Gudzowatemu. Wiesław Kaczmarek pozostanie więc praktycznie jedynym "niepogodzonym" z Kwaśniewskim, bo nie okazał skruchy.

Mimo lawiny medialnych doniesień i kolejnych przesłuchań prokuratorom nie udało się postawić Aleksandrowi Kwaśniewskiemu żadnego poważnego zarzutu. Może stanąć przed sądem za błahe przewinienie. Według nieoficjalnych informacji, już za kilkanaście dni lubelska prokuratura może postawić Kwaśniewskiemu zarzut podawania nieprawdziwych informacji o wykształceniu. Na razie układ chroni swojego patrona. Jak długo jeszcze?

Dorota Kania

 

AFERALNA MAPA POLSKI

WOJEWÓDZTWO ZACHODNIOPOMORSKIE

W sierpniu 2006 r. Radio Zet doniosło, że kandydat SLD na prezydenta Szczecina Jacek Piechota został obciążony zeznaniami baronów mafii paliwowej. Piechota miał forsować korzystne dla mafii przepisy prawne i przyjmowanie łapówki.

 

W grudniu 2006 r. sąd skazał kilku byłych działaczy szczecińskiego SLD. Zostali uznani za winnych nieprawidłowości w prywatyzacji atrakcyjnych nieruchomości miejskich w zamian za korzyści majątkowe. Wśród nich był m.in. pełnomocnik Aleksandra Kwaśniewskiego w czasie wyborów prezydenckich.

 

WOJEWÓDZTWO LUBUSKIE

W 2005 r. prezydent Gorzowa Wielkopolskiego Tadeusz Jędrzejczak został aresztowany pod zarzutem działania na szkodę miasta przez wydawanie niekorzystnych decyzji budowlanych.

 

W listopadzie 2006 r. prokuratura poinformowała, że były wiceprezydent Gorzowa Wielkopolskiego, a potem wojewoda lubuski Andrzej K. miał przyjmować łapówki i działać na szkodę miasta.

 

WOJEWÓDZTWO OPOLSKIE

W grudniu 2006 r. sąd skazał na kary bezwzględnego więzienia za łapownictwo grupę opolskich urzędników z SLD. Wśród nich byli m.in. były prezydent Opola i wojewoda Leszek Pogan, były naczelnik wydziału przetargów w opolskim ratuszu Remigiusz Promny i Stanisław Dolata, były przewodniczący rady miasta.

 

Byli posłowie SLD Aleksandra Jakubowska i Jerzy Szteliga (były baron SLD na Opolszczyźnie) są oskarżeni o korupcję w związku z aferą łapówkarską przy ubezpieczaniu Elektrowni Opole.

 

WOJEWÓDZTWO POMORSKIE

W kwietniu 2007 r. Sejm bezskutecznie głosował nad wnioskiem prokuratury o uchylenie immunitetu posłance SLD Małgorzacie Ostrowskiej. Prokuratura zarzuca jej przyjęcie 155 tys. zł łapówki i pomoc bossowi mafii paliwowej w próbie przejęcia terenów po upadłym przedsiębiorstwie w Malborku.

 

Szefom spółki Stella Maris prokuratura zarzuca, że wystawili faktury VAT za fikcyjne usługi konsultingowe i doradcze na 65 mln zł. Jeden z aktów oskarżenia obejmuje byłego szefa pomorskiego SLD Jerzego Jędykiewicza.

 

WOJEWÓDZTWO WIELKOPOLSKIE

W marcu 2007 r. prokuratura ujawniła, że wpłynęło do niej zawiadomienie, z którego wynika, iż Paweł Grześkowiak, były szef poznańskiego SLD, bezprawnie grał na giełdzie pieniędzmi państwowej firmy.

 

W 2005 r. wojewoda wielkopolski Andrzej Nowakowski uchylił byłemu senatorowi Henrykowi Stokłosie karę 326 tys. zł za nielegalne wydobycie żwiru. Podobnych decyzji korzystnych dla poszukiwanego obecnie Stokłosy wojewoda wydał więcej.

 

WOJEWÓDZTWO DOLNOŚLĄSKIE

Były SLD-owski wojewoda Ryszard Nawrat został oskarżony o korupcję. Miał przyjąć korzyść majątkową od biznesmena Aleksandra K. Dzięki zeznaniom tego ostatniego zatrzymano też kilku znanych wrocławskich prawników.

 

WOJEWÓDZTWO ŚLĄSKIE

Była minister budownictwa Barbara Blida, która zastrzeliła się podczas przeszukania jej domu przez ABW, miała mieć postawione zarzuty korupcyjne. Obciążyła ją Barbara Kmiecik, śląska bizneswoman, znajoma wielu polityków lewicy, w tym Aleksandra Kwaśniewskiego. Według nieoficjalnych informacji, w śledztwie dotyczącym tzw. afery węglowej pojawia się też nazwisko Andrzeja Szarawarskiego, byłego wiceministra gospodarki.

 

WOJEWÓDZTWO MAŁOPOLSKIE

Kilkanaście dni temu aresztowano byłego SLD-owskiego wojewodę małopolskiego Jerzego Adamika. Miał pośredniczyć we wręczaniu łapówek.

 

Prokuratura chce uchylenia immunitetu Jackowi Majchrowkiemu, popieranemu przez SLD prezydentowi Krakowa.. Chce mu postawić zarzut niepowiadomienia organów ścigania o korupcji.

 

WOJEWÓDZTWO WARMIŃSKO-MAZURSKIE

Andrzej R., były radny SLD z Lidzbarka Warmińskiego, w 2003 r. został oskarżony o przemyt z Holandii 33 tys. tabletek ecstasy. Mimo aresztowania przez długi czas pozostał radnym.

 

W 2002 r. SLD-wski radny Olsztyna Marek O.-K.. został oskarżony o przyjęcie łapówki w zamian za obietnice przydzielania mieszkań.

 

WOJEWÓDZTWO KUJAWSKO-POMORSKIE

W 2000 r. „Gazeta Wyborcza” opisała działalność Henryka Kierzkowskiego, szefa rady powiatu we Włocławku i nominowanego prze SLD szefa rady Kujawsko-pomorskiej Kasy Chorych. Kierzkowski miał załatwić pracę lokalnym działaczom SLD, m.in. mężowi posłanki sojuszu.

 

WOJEWÓDZTWO MAZOWIECKIE

W 2003 r. „Gazeta Wyborcza” ujawniła podejrzane interesy, jakie Jan Gąsiorek, zarządca Stołecznego Przedsiębiorstwa Handlu Wewnętrznego, prowadził z Wiesławem Huszczą, byłym skarbnikiem PZPR i SdRP. Gąsiorka mianował SLD-owski wojewoda Leszek Mizielski.

 

W 2005 r. były szef gabinetu Aleksandra Kwaśniewskiego Marek Ungier został oskarżony o ujawnienie tajemnicy państwowej i składanie fałszywych zeznań. Chodzi m.in. o przekazanie poufnych informacji ze śledztwa Wiesławowi Kaczmarkowi.

 

Według informacji „Wprost’, prokuratura dysponuje informacjami obciążającymi Wiesława Kaczmarka, byłego ministra skarbu. Sprawa dotyczy prywatyzacji warszawskiego toru wyścigów konnych na Służewcu.

 

WOJEWÓDZTWO ŁÓDZKIE

Trwa proces Andrzeja Pęczaka. Prokuratura Apelacyjna w Łodzi oskarżyła byłego łódzkiego barona SLD o łapownictwo, płatną protekcję i oszustwa.

 

Jednym z oskarżonych w sprawie Andrzeja Pęczaka jest Waldemar Matusewicz, były prezydent Piotrkowa Trybunalskiego, który przez kilka miesięcy rządził miastem zza krat.

 

WOJEWÓDZTWO PODLASKIE

Mieczysław Czerniawski, kandydat lewicy na prezydenta Łomży w ubiegłorocznych wyborach, był objęty śledztwem w sprawie głosowania „na dwie ręce” w Sejmie. To za niego głos oddali partyjni koledzy. Czerniawskiego usunięto z SLD, ale wkrótce wrócił do łask kolegów z lewicy

 

WOJEWÓDZTWO LUBELSKIE

W 2003 r. ujawniono, że były minister sprawiedliwości, a potem szef lubelskiego SLD Grzegorz Kurczuk zagroził redaktorowi naczelnemu „Dziennika Wschodniego”, że jeśli nie będzie pisał przychylnie o SLD, nakłoni reklamodawców do unikania tej gazety.

 

WOJEWÓDZTWO PODKARPACKIE

Były poseł SLD i burmistrz Dębicy Edward Brzostowski został przez prokuraturę oskarżony o wystawianie fikcyjnych faktur. Kilka tygodni temu Brzostowski został też skazany za bezprawne zwolnienie z pracy strażnika miejskiego.

 

Nazwiska kilku polityków lewicy i ludzi z nimi związanych pojawiają się w śledztwie dotyczącym budowy Laboratorium Frakcjonowania Osocza. Zarzuty postawiono m.in. byłemu ministrowi skarbu i gospodarki Wiesławowi Kaczmarkowi i przyjacielowi Aleksandra Kwaśniewskiego, biznesmenowi Włodzimierzowi Wapińskiemu.

 

WOJEWÓDZTWO ŚWIĘTOKRZYSKIE

W 2003 r. ówczesny świętokrzyski baron SLD Henryk Długosz i inny poseł tej partii Andrzej Jagiełło oraz ówczesny wiceszef MSWiA Zbigniew Sobotka byli autorami słynnego „przecieku starachowickiego”. Posłowie ostrzegli zamieszanych w związki z gangsterami starachowickich samorządowców z SLD o planowanej przeciwko nim akcji CBŚ. Wszyscy zostali skazani. Sobotkę ułaskawił Aleksander Kwaśniewski.

 

 

"FAKTY I MITY" nr 39, 04.102007 r.

KWAŚNE SREBRNIKI

Aleksander Kwaśniewski w wywiadzie dla niemieckiego magazynu „Vanity Fair” słusznie skrytykował politykę Kaczyńskich wobec Niemiec i nazwał ją kursem prowokacji. W Unii Europejskiej, zaprogramowanej na kompromis i współpracę, polityka Kaczorów wyrządza Polsce szkody niepowetowane.

Rozdrapywanie krzywd wojennych i patrzenie w przeszłość cechuje dziś tylko paranoików.

Wszyscy chcą współpracować, rozwijać się, iść do przodu.

W Teheranie prezydent Roosevelt powiedział, że Polska od 400 lat jest problemem Europy, a Kaczory w pocie czoła „fotygują” się, by ta opinia była wiecznie żywa. Zrobili już z Polski pośmiewisko Europy, a w USA wracają Polish jokes. Za jakiś czas, kiedy wkurzą wszystkich członków Unii, obudzimy się w Europie „dwóch prędkości”, odizolowani, z przyszytą etykietą warchołów, katooszołomów oraz niemco- i rusofobów – szkodników.

Każdy ma prawo do krytyki i wskazywania zagrożeń. Szczególnie były prezydent. Ale Kwas powiedział jeszcze: „Jeżeli jednak Kaczyńscy wygrają następne wybory i będą kontynuowali tę politykę, to Berlin powinien przemyśleć swoją powściągliwość.

Wtedy trzeba będzie reagować inaczej na te ataki”. Jakkolwiek patrzeć, te słowa to sugerowanie obcym zaostrzenia polityki wobec własnego kraju i żadne dementi tu nie pomogą.

Jak coś takiego mógł powiedzieć były prezydent Polski, człowiek w polityce doświadczony? Do tego na samym starcie kampanii wyborczej, w której on sam ma być twarzą Lewicy i Demokratów?

To oczywisty samobój!

Nieprawdopodobne. Wrzask już się podniósł, przeciwnicy byliby głupi, gdyby okazji nie wykorzystali.

Zdumienie ustępuje, gdy zestawi się kwaśne fakty. Podobnego samobója zaaplikował SLD przed wyborami w 2001 r. Marek Belka, kandydat na ministra finansów. Oznajmił wyborcom, że lewicowy rząd opodatkuje im procenty od oszczędności! Jakże musieli się wkurzyć drobni ciułacze, głównie emeryci! Tym numerem niewątpliwie pozbawił lewicę samodzielnego zwycięstwa wyborczego.

Tamtego samobója składano na karb jakiegoś błędu, chwilowego amoku.

Teraz, po samobóju Kwasa, trzeba to przeanalizować głębiej. Kim wówczas był Belka? Doradcą ekonomicznym... prezydenta Kwaśniewskiego!

Znanego z, delikatnie mówiąc, szorstkich stosunków z Leszkiem Millerem, który miał być premierem.

Ślady prowadzą wyraźnie do Kwaśniewskiego. To idźmy dalej tym tropem. Zobaczycie, że nietrudno, bo śmierdzi kwasem na kilometr. Ślepy Indianin trafiłby po omacku.

Tajemnicą poliszynela jest na warszawskich salonach fakt, że Kwaśniewski ma poważne problemy z alkoholem. Można mu było wybaczyć jedno „zapomnienie” w Charkowie, ale teraz, w Kijowie, po raz kolejny? Podczas kampanii wyborczej LiD, której jest „twarzą”?! Normalny człowiek, który nie występuje publicznie, pije wieczorem, żeby się ludziom jako pijany nie afiszować.

A co robi Kwaśniewski? Albo ma po prostu gdzieś, kto wygra w Polsce wybory, albo... W czyim interesie Kwas osłabia lewicę?

Kto lewicy nienawidzi najbardziej, dąży wprost do jej eliminacji? Oczywiście, Kościół katolicki. Wątpiącym zacytuję niedawną wypowiedź Marka Jurka, katolickiego fundamentalisty z Opus Dei (cywilna polityczna agentura Watykanu), w TVN: „(...) zobowiązania społeczne, które podjęliśmy (PiS), likwidacja patologii, przede wszystkim likwidacja postkomunizmu...”.

Deklaracja jednoznaczna, nie budzi wątpliwości. A co to jest postkomunizm? Przecież w Polsce nie było komunizmu! To był od bidy socjalizm, który przechował prywatne rolnictwo, rzemiosło i... Kościół! Tak mu było daleko do komunizmu, jak Kościołowi do Pana Boga. Wniosek: dla Kościoła postkomuna to szeroko pojęta lewica. Do likwidacji.

No tak, ale gdzie związki Kwasa z Kościołem? On, ateista, który – jak ubolewa jego małżonka – „nie dostąpił łaski wiary”... Gdy nie wiadomo, o co chodzi, zawsze chodzi o pieniądze.

Gdzie Kwas zarabia? Za ciężką kasę wykłada na Uniwersytecie Georgetown w USA. Za trzytygodniową sesję wykładów dostaje 100 tys. dolarów (tj. ok. 300 tys. złotych!), opłacają mu jeszcze przelot, luksusowy apartament i brykę do dyspozycji.

Za jedną sesyjkę bierze więcej, niż doskonale zarabiający Polak ma przez rok. A takich sesji ma blisko 10 w roku. Ale co tam, niech sobie chłop zarobi. Pomińmy też kwestię wartości gadaniny wykładowcy bez wyższego wykształcenia. Sprawdźmy jednak, co to za uniwersytet, ten Georgetown.

BINGO!!!

To najstarszy w USA, PRYWATNY KATOLICKI UNIWERSYTET w Waszyngtonie (dzielnica Georgetown).

Prowadzą go... jezuici! Czyli tę ciężką kasę płaci Kwaśniewskiemu Kościół katolicki! Chyba ustrzeliliśmy baaardzo grubego zwierza.

Strzał na komorę?

Zatykając nos od smrodu, zastanówmy się, za co Kościół katolicki może sypać „postkomuchowi” taką kasę. Przecież do tak tłusto posmarowanych szmal(c)em wykładów stoi kolejka, i to ludzi z dorobkiem naukowym, publikacjami, tytułami profesorskimi.

Za co taka kasa gościowi bez dyplomu? Czyżby jakieś zasługi?

Jakie? Co zdarzyło się w Polsce w ciągu ostatnich lat? Państwo wyznaniowe już jest faktem. Pełzło przez ostatnie 18 lat, a przez 10 prezydentem był Kwaśniewski. Ponad połowę! Co gorsza, stworzono podstawy prawne, by ta bestia pełzła bez przeszkód dalej.

Wbrew pozorom, prezydent Polski ma znaczne prerogatywy: inicjatywę ustawodawczą, prawo weta i oczywisty wpływ na politykę wewnętrzną i zagraniczną. To w sam raz, by bronić demokracji i powstrzymać pełznącą nienasyconą bestię, połykającą kolejne obszary życia publicznego.

Zacznijmy od konkordatu. Ten kolonialny traktat podporządkowujący Polskę Watykanowi Sejm ratyfi kował 8.01.1998 r., a więc za prezydentury Kwasa. Do dziś toczą się spory, w jakim trybie należało go ratyfi kować, jaką większością głosów: zwykłą czy 2/3? Tę kwestię mógł rozstrzygnąć prezydent. Gdyby stanęło na 2/3, konkordatu by nie było. Warto przypomnieć, że parlament czeski odmówił ratyfikacji konkordatu. Mądrzy Czesi stwierdzili, że traktat, który nic nie daje Czechom, a tylko przywileje obcemu państwu, jest szkodliwy i niepotrzebny.

Czechy nie mają konkordatu i plagi egipskie czy jasnogórskie jakoś na nich nie spadają. Ani na katolicką Hiszpanię czy Portugalię, które niedawno opodatkowały działalność gospodarczą Kościoła.

 

Kolejny krok to zmiana konstytucji.

To za prezydentury Kwasa wywalono z konstytucji fundament demokracji – zasadę oddzielenia Kościoła od państwa – i zastąpiono ją „współpracą”. To przecież to samo co „przyjaźń i współpraca z ZSRR” w konstytucji PRL-u! Ten zapis uzasadniał

tezę, że PRL nie była państwem niepodległym. Czy – wobec powyższego – Polska jest teraz niepodległa?

Wychodzi logicznie, że niepodległość utraciła w 1998 roku – za prezydentury Kwasa. Nadto zapisem o „współpracy” szeroko otwarto Kościołowi sejfy Skarbu Państwa.

Ani słowem nie sprzeciwił się Kwas religii w szkołach, a przecież to jaskrawe naruszenie konstytucji – zasady neutralności światopoglądowej państwa. Nie zaprotestował przeciwko wieszaniu krzyży w obiektach publicznych, widomej oznaki państwa wyznaniowego. Ani przeciw fi nansowaniu Kościoła ze środków publicznych, co powoduje, że Polacy innych wyznań i niewierzący wbrew swej woli finansują Kościół. Nie mamy też nic do powiedzenia na temat co rusz wszczynanej przez Kościół awantury aborcyjnej. A przecież można to rozstrzygnąć raz na zawsze, jak to robią w Europie: przez referendum. Dlaczego nie mógł się wypowiedzieć suweren, czyli NARÓD, panie były prezydencie?

Bo boją się tego biskupi?

To za prezydentury Kwasa bezdzietny ojciec z Torunia skradł cegiełki na Stocznię Gdańską i budował swoje medialne imperium, które jest dziś fi larem kaczej władzy. To za Kwasa dawano Kościołowi wszystko, czego zażądał, a na afery

przymykano oczy. W Elblągu okradzeni Polacy do dziś włóczą się po sądach z bezkarnym klerem, w Lubinie stają przed sądem jako oskarżeni, bo naiwni brali na siebie długi salezjanów.

Prezydent wszystkich Polaków?

Strażnik konstytucji i praw obywatelskich?

To jest, k..., lewica?!

W rzeczonym wywiadzie Kwaśniewski nie zająknął się o tym, że polska polityka podporządkowana została Kościołowi. A oto dowody:

* Polska jako jedyna sprzeciwiła się ustanowieniu Europejskiego Dnia przeciwko Karze Śmierci, żądając dopisania... eutanazji i aborcji, nie bacząc, że aborcja jest w wielu krajach Unii legalna, a eutanazja w dwóch.

Nic to, że legalna aborcja wcale nie znaczy, że na życzenie;

* Polska domaga się zapisania wartości chrześcijańskich w preambule Traktatu Europejskiego. Odniesienie do kulturowego, religijnego i humanistycznego dziedzictwa Europy to katooszołomom za mało;

* Polska stała się wytrychem watykańskich wyłżygroszy i darmozjadów do unijnej kasy (15 mln euro dla Rydzyka i tysiące innych przykładów!).

Pierwszeństwo do środków unijnych mają u nas życzenia tych pasożytów. Gdyby rozdzielić, ile pieniędzy unijnych z polskiej puli dostaje Kościół, a ile Polska, może się okazać, że większość zgarnia Kościół. A przecież to obce państwo – Watykan! Zamiast projektów polskich przedsiębiorców – wygrywają projekty czarowników, z przeznaczeniem na jeszcze większe ogłupianie Polaków. Nie trzeba mówić, jak to złodziejstwo i ogłupianie hamuje rozwój Polski, jakie to garby na plecach. Czy po to wchodziliśmy do Unii, żeby pieniędzmi podatników unijnych tuczyć watykańską bestię? Tylko patrzeć, jak nas od tej kasy pogonią;

* Prawdziwą przyczyną wściekłego kopania Rosji po kostkach jest fakt, że nie wpuszcza ona agentów watykańskich na swoje terytorium. Nic to, że suwerenne państwo ma do tego prawo i – co gorsza – ma rację.

Doświadczenia tragicznej polskiej historii niczego wściekłych Kaczorów ani Kwasa nie nauczyły. Supremacja Kościoła sprowadziła na Polskę ogrom nieszczęść z utratą niepodległości na czele. Kościół to gradobicie nazywa „deszczem łask, zawdzięczanym opiece NMP”. Szokujące, że umiejący czytać ludzie nie potrafi ą

choćby zestawić faktów i... pozwalają pasożytom okradać siebie i Polskę.

Przecież to jawny antypatriotyzm!

Przytoczmy słowa Józefa Becka, ministra spraw zagranicznych II RP, wypowiedziane po klęsce wrześniowej:

„Do głównych sprawców tragedii mojego kraju należy też Watykan.

Zbyt późno pojąłem, że nasza polityka zagraniczna była podporządkowana interesom Kościoła katolickiego”.

Czy tych prawd i faktów uczą studentów politologii?

Każdy widzi, że Kaczory doszli do władzy dzięki poparciu Kościoła, a głównie bezdzietnego ojca. Zaś państwu wyznaniowemu ktoś pełznąć pomagał i bestię tuczył. Bez prezydentury Kwaśniewskiego nie byłoby Kaczorów u władzy ani wszechwładzy Kościoła! Mamy bardzo poważne wątpliwości co do intencji Kwasa,

do jego „lewicowości”. Nie mamy za to wątpliwości w innej kwestii: Kwachu! Za mało Ci jezuici płacą! Zafundowałeś Kościołowi w Polsce miliardy.

A inni biorą od Ciebie więcej. Dość ochłapów, żądaj podwyżki!  

Lux Veritatis

 

 

„WPROST” nr 47(1147), 2004 r.

OLEK Z KRAINY OZ

III RZECZPOSPOLITA TO BAJKOWA REPUBLIKA ALEKSANDRA KWAŚNIEWSKIEGO

Aleksander Kwaśniewski ma coś z Dorotki - bohaterki "Czarnoksiężnika z krainy Oz". Dorotka wraz z przyjaciółmi udała się na drugą stronę tęczy, gdzie panował spokój, wręcz cudowna, sielska atmosfera. Tak jak Dorotka, Kwaśniewski zbiera serdecznych druhów - misie, stracha na wróble, drwala, generałów, biznesmenów, sędziów - i prowadzi ku lepszemu światu. Tym lepszym światem jest Unia Europejska, bliżej niezidentyfikowani ludzie pracy, Polska, którą możemy tylko podziwiać. W tej krainie nikt niczego nie pamięta, jak sam prezydent, co rusz wzywający do zapomnienia przeszłości. W tej krainie są tylko dobrzy ludzie i toczy się mityczny dialog. To zresztą ulubione słowo prezydenta: rodzi pozytywne skojarzenia, bo budzi wiarę w siłę słowa i argumentów. W bajkowym świecie Kwaśniewskiego nie ma większych konfliktów. Jest tylko zacna budowla o nazwie III Rzeczpospolita. Nie ma zagrożeń ze strony służb specjalnych. Wszyscy pracują dla Polski: dawni sekretarze KC, niegdysiejsi oficerowie SB i wybitni politycy odznaczeni Orderem Orła Białego. Nie jest ważne, jaka jest ta Polska - czy ludowa, czy niepodległa. Panuje duch pojednania i serdeczności. Nie ma nieufności do klasy politycznej i jej przywilejów. Jest za to rosnąca w siłę Polska - jak to nazwał Kwaśniewski.

 

ATAK ZŁYCH MOCY

Dla wzmocnienia pozycji państwa Kwaśniewski lubi składać wizyty. Wyraźnie ceni celebrę. Wyraża co pewien czas nieograniczone zaufanie do prezydentów Kuczmy czy Busha. Jest za pan brat z kanclerzami, premierami. No i bywa. I to nie tylko na nartach w Szwajcarii. A do tego prezydent kocha psy i nie zgodzi się z powiedzeniem: "kłamie jak pies". Ale nic nie jest doskonałe. Są wrogie siły gotowe zniszczyć krainę Oz. Siły zdolne do "pełzającego przewrotu". Siły podważające godne zaufania państwo, polski system ekonomiczny, Wojskowe Służby Informacyjne. Złe moce atakują rzetelnych urzędników: Siemiątkowskiego, Barcikowskiego, generała Dukaczewskiego, premierów Millera, Belkę, ministrów Ungiera i Cioska.

Kraina Oz to świat "jak". Pani Kwaśniewska jest jak pani Clinton. Sam prezydent jest jak Clinton. Jesteśmy jak na Zachodzie. Wszystko jest jak w kolorowym magazynie: ładne, uśmiechnięte, papierowe, puste. Ten bajkowy język prezydenta jest jawną kliszą języka propagandy czasów Gierka i prezesa radiokomitetu Macieja Szczepańskiego. Wtedy i dzisiaj Polska rośnie w siłę. Wtedy obowiązywała jedność moralno-polityczna narodu, były też siły antysocjalistyczne, kontrrewolucyjne, krzykacze i warchoły. Teraz mamy dwie Polski: Polskę pracy, zjednoczoną i moralnie dojrzałą, a obok niej wrogów gotowych rozmontować III Rzeczpospolitą, pełzający pucz. Obowiązuje ta sama zasada podziału świata: przyjaciele (większość) i podstępni wrogowie (mniejszość). Mamy dobry rząd, jak nas zapewnia Kwaśniewski, i złą opozycję, wrogą państwu.

 

PREZYDENT NIC

Wizja, którą proponuje prezydent, jest w istocie bezproblemowa i bezkonfliktowa. Nie znam wypowiedzi Kwaśniewskiego na tematy poruszane przez socjologów, ekonomistów. Ma niewiele lub nic do powiedzenia na temat społecznych nierówności. Niewiele o narastającym od lat konflikcie obywatele - państwo. Nie słyszałem żadnej jego wypowiedzi o korupcji, złym prawie, o utracie zaufania obywateli do Sejmu, rządu. Nic nie wspomina o potrzebie ograniczenia przywilejów klasy politycznej. Z jego wypowiedzi wynika, że państwo i konstytucja nie muszą i nie powinny być reformowane i zmieniane. WSI nie były nigdy umoczone w afery. Podobnie jak Jan Kulczyk. Nic złego się nie dzieje poza tym, że przeciwnicy szukają dziury w całym.

Bajkowy świat Kwaśniewskiego może się podobać. Jest taka dziwna zależność, że im mniej jest ktoś widoczny, im mniej mówi, im bardziej ukrywa się w banałach, tym ma lepsze oceny. Senat ma zdecydowanie wyższe notowania od Sejmu, choć jakością prac z pewnością się nie wyróżnia. Tak samo poważamy czy poważaliśmy prezydenta, bo był niewidoczną głową państwa, politykiem oddalonym od bieżących gier politycznych, wolnym od podejmowania trudnych, przeto zawsze wywołujących konflikty decyzji. Był tak szanowany, że nawet pewien figlarny intelektualista na łamach miesięcznika "Res Publica Nowa" chciał z niego uczynić dożywotniego dyktatora.

 

ZBRUKANY NIEZBRUKANY

Prezydent, jego małżonka i otoczenie polityczne bodaj po raz pierwszy stanęli wobec bardzo poważnych zarzutów. Mało kto pamięta niefortunną decyzję prezydenta o niepodpisaniu zgłoszonej za rządów Buzka nowej ustawy podatkowej. Nie wytyka się mu faktu, że zgodził się na złe i destrukcyjne ustawy, jak tę o NFZ czy o lustracji majątkowej. Z afery Rywina udało się Kwaśniewskiemu ujść bez szczególnego zbrukania. Tylko poseł Ziobro złożył do prokuratury wniosek dotyczący ukrywania dokumentów. Była nieudana próba postawienia Kwaśniewskiego przed komisją śledczą. Pojawił się tym samym dotychczas nie przemyślany problem konstytucyjny - kontroli politycznej nad prezydentem. Konstytucja tego jasno nie stanowi. Wiemy, że istnieje swego rodzaju dwuwładza: osobno jest prezydent i osobno parlament oraz powołana przez Sejm władza wykonawcza. Nie sposób się dowiedzieć z obecnej ustawy zasadniczej, czy parlamentarzyści mają prawo domagać się od prezydenta wyjaśnień. Pół roku temu było jasne, że nie. Teraz, mimo że konstytucja się nie zmieniła, mogą.

Prezydent przekonuje nas, że wszystko jest w porządku, choć tego, co jest w porządku - nie wiadomo. Bo raz powiada, że nie interesuje się składem rad nadzorczych, kiedy indziej uważa, że jest rzeczą naturalną, iż tym również musi się zajmować. Raz powiada, że prokuratura jest w pełni niezależna, a zaraz daje do zrozumienia, że nie jest tak do końca. Raz wzywa do wyborów wiosennych, a potem mówi, że jednak wybory odbędą się na jesieni. Nic nie jest pewne. Pewne jest tylko to, że opozycja chce go (z małżonką) zniszczyć. Zarówno Giertych, jak i Tusk niedwuznacznie dają do zrozumienia, że w pewnym wypadku procedura impeachmentu, czyli odsunięcia od władzy prezydenta, zostanie uruchomiona.

Kwaśniewski dowodzi, że chęć zemsty i zła wola przeważają, i że komisja śledcza, choć działa w ramach prawa, jest de facto organem prawo łamiącym. Wychodzi na to, że albo większość członków komisji nadużywa prawa, albo dążenie do poznania prawdy jest czymś nagannym. Podobnie jest z fundacją pani Kwaśniewskiej. W rozmowie z Tomaszem Lisem prezydent powiedział, że wszystko odbywa się zgodnie z literą prawa, ale dziennikarz dowodził, że nie chodzi o literę prawa, ale o jego ducha. Wszystkie szanujące się fundacje ujawniają listę swoich sponsorów niezależnie od tego, co prawo stanowi. Prezydent miast być przykładem i wzorcem obywatelskiego postępowania, jawi się jako ktoś, kto nie dba o swoje publiczne decorum. Tłumacząc ludziom, dlaczego lubi przebywać w towarzystwie polskich bogaczy, prezydent stwierdził, że w ten sposób promuje ludzi przedsiębiorczych. Ale dzisiaj jest już gotów podpisać ustawę o 50-procentowym podatku dla osób najlepiej zarabiających, o której wcześniej mówił, że jest nadzwyczaj dyskusyjna. Politykom opozycyjnym kilkanaście miesięcy temu tłumaczył, jak bardzo nie ceni premiera Millera, ale zarazem w geście bezradności rozkładał ręce, powiadając, że nie ma stosownej większości w Sejmie.

 

ELOKWENTNY SZYDERCA

W trudnych dla siebie sytuacjach prezydent stosuje dwa proste chwyty retoryczne. Pierwszy polega na elokwentnym odpowiadaniu na pytania, które nie zostały postawione. Drugi - na szyderstwie i wyśmianiu, czyli doprowadzeniu sytuacji do absurdu. A absurdem wszak poważnie zajmować się nie można. Raz chciał śpiewać i tańczyć przed komisją, co zapewne oznaczało, że im, czyli posłom, chodzi nie o to, co powie, ale tylko o jego występ przed kamerami. Przed kamerami może nawet tańczyć (tańczył już w kampanii wyborczej w 1995 r., gdy przytupywał kapeli disco polo). Ostatnio wystąpił z propozycją przesłuchania 40 mln Polaków, co jest reakcją na odgrzebywanie sprawy Olina i Ałganowa. Nie sposób zrozumieć, dlaczego akurat do tej sprawy powrócić nie można, jak nie sposób pojąć, dlaczego nie można wszcząć postępowania w sprawie moskiewskiej pożyczki (od KPZR dla PZPR przez KGB). Prezydent chce dowieść, że komisja sięga tam, gdzie sięgać jej nie wolno, a w każdym razie wiemy, że nie chce, by posłowie za bardzo grzebali w różnych powiązaniach polityków, oficerów, biznesmenów.

Prezydent przedstawia się jako obrońca prawa, porządku konstytucyjnego, polityk pojednania, łagodzenia sporów, prawdziwy Europejczyk, strażnik demokracji i III Rzeczypospolitej. W TVN 24 powiedział: "To jest po prostu komisja demontażu III Rzeczypospolitej i wykazania, że III Rzeczpospolita to jest jakiś historyczny epizod, a może nawet wrzód historii Polski". 11 listopada z kolei prezydent stwierdził: "Polska to nie wyłącznie sensacje, afery, notatki służb i spiski. Polska to trwająca od wieków rozmowa wszystkich rodaków, która spaja pokolenia, łączy ludzi różnych środowisk i tradycji". A każdy, kto ma jakieś podejrzenia wobec istniejących układów, kto chce zmian, wprowadza retorykę wojny, retorykę polowania, niszczy społeczną zgodę i źle służy Rzeczypospolitej. To czyste deja vu - zupełnie jakbym czytał wypowiedzi antylustracyjne z 1992 r. Ten sam ton i te same oskarżenia. Zgoda mimo prawdy, zgoda wbrew faktom.

Kwaśniewski, wytrwały i wierny czytelnik paryskiej "Kultury", zakazanej przez jego partię przed 1989 r., minister rządu Rakowskiego, dziennikarz komunistycznej prasy, wierny działacz PZPR, występuje - o paradoksie - w roli budowniczego i obrońcy demokracji przed tymi, którzy o nią walczyli i ponosili olbrzymie ofiary. Okazuje się, że tylko on, jego otoczenie i jego formacja mogą być dumni z rewolucji 1989 r. Wygląda na to, że to działacze PZPR są tymi, którzy stary system rozmontowali i jako szczerzy demokraci oraz liberałowie zafundowali nam wolną Polskę, a opozycja, która szczekała na stary ustrój, nic się nie zmieniła, bo nadal ujada i nadal chce burzyć. Wnioski z tego rozumowania wypływają wielorakie i każdy z nich jest tak absurdalny, że nie sposób potraktować go poważnie. Wniosek numer jeden jest taki: mamy dobrze działające państwo (kraina Oz), dobrą klasę polityczną (poza wiecznie marudzącą opozycją), świetny rząd i doskonałe wyniki ekonomiczne oraz demokrację, której inne kraje mogą nam tylko pozazdrościć. Wniosek drugi: opozycja jest zaślepiona nienawiścią do rządu, prezydenta - dlatego wysuwa żądania lustracyjne, zmiany konstytucji, przebudowy systemu sprawiedliwości. Wniosek trzeci: większość obywateli, która uważa, że nie ma wpływu na los kraju, że proces transformacji był niesprawiedliwy, że korupcja niszczy państwo, ci, którzy pozbyli się złudzeń i zaufania do polityków oraz instytucji państwa, są w wielkim błędzie i nie wiedzą, co mówią. Wniosek czwarty, całkiem realistyczny: prezydent i jego formacja tak dobrze czują się w III Rzeczypospolitej i tak bardzo jej bronią, ponieważ osiągnęli w niej więcej, niż mogli zyskać za starego ustroju. Okazało się, że ten ustrój jest wyjątkowo życzliwy dla dawnych towarzyszy, pozwalając im zachować władzę i ekonomiczne korzyści.

 

CZŁOWIEK BEZ PRZYSZŁOŚCI?

Mimo wszystkich lapsusów (albo dlatego, że przemawia tak wdzięcznie) Kwaśniewski jest nadal prezydentem lubianym. Z badań Pentora dla "Wprost" wynika, że może nie cieszy się już taką sympatią jak przed kilku laty, ale 50 proc. obywateli uważa, że dobrze wykonuje swoje zadania, a tylko (aż) 40 proc. ma odmienne zdanie. 38 proc. respondentów nie wierzy w to, że prezydent ma cokolwiek wspólnego z budowaniem mrocznej pajęczyny polityczno-biznesowej. 34 proc. ma odmienne zdanie i aż 27 proc. osób nie jest w stanie udzielić w tym względzie odpowiedzi. Prawie 41 proc. sądzi, że prezydent przyczynił się do umocnienia polskiej demokracji, 18 proc. twierdzi, że ją osłabił, zaś 30 proc. uważa, że ten najwyższy urzędnik państwa nie miał wpływu na jej los.

Popularność prezydenta słabnie, choć nadal jest wysoka. Zapewne gdyby po raz trzeci kandydował na urząd, miałby poważne kłopoty, ale nie sądzę, by w drugiej turze przepadł. Pozostał mu spory kapitał zaufania, pozwalający na odegranie znaczącej roli w polskiej polityce.

Teraz toczy się prawdziwa polityczna batalia zarówno o to, kim będzie Kwaśniewski po skończonej kadencji, jak i o to, co zostanie z formacji, z której wyszedł, którą przeprowadził do nowego ustroju. Wracamy niemal do roku 1990, do problemów, które wtedy zostały wskazane, ale nigdy praktycznie nie załatwione. Wracamy do pytań o model państwa, rządów prawa, odpowiedzialności za przestępstwa i zbrodnie, lustracji majątków. Wracamy do początków, bo coraz więcej osób, coraz więcej polityków zdaje sobie sprawę z tego, że zaniechanie, uniki, brak jasnych rozwiązań zawsze skutkują aferami, korupcją, nieufnością, a przede wszystkim destrukcyjnym bałaganem.

Paweł Śpiewak

 

 

 www.onet.pl

Wtorek, 2008.07.08

"LUDZIE KWAŚNIEWSKIEGO WCIĄŻ DOSTAJĄ PIENIĄDZE W RATACH"

"Dziennik" publikuje drugą część zeznań Krzysztofa Baszniaka, biznesmena realizującego m.in. kontrakty dla Iraku i byłego wiceministra pracy w rządzie Waldemara Pawlaka. Oprócz rewelacji na temat 16 mln dolarów łapówek dla "ekip Kwaśniewskiego i Millera", mówi także o "pijanym Wachowskim w wannie", koncesji dla Polsatu, kontaktach z mafią Pruszkowską i przyjaźni z Edwardem Mazurem, podejrzewanym o związek z zabójstwem Marka Papały.

Treść zeznań "Dziennik" ustalił na podstawie relacji samego Baszniaka i nieoficjalnych rozmów z prokuratorami, którzy potwierdzają, że to samo powiedział on "na protokół".

 

- Przy okazji kontraktu na dostawy gazu z Eural Trans Gasem polscy politycy mieli zarobić 16 mln dolarów - twierdzi Baszniak. - Rozmowy toczyły się na Ukrainie. Interesy Millera miał reprezentować jeden z jego doradców, a Kwaśniewskiego - szef PGNiG. Biznesmen twierdzi, że "tę wiedzę zdobył przypadkowo, od doradcy Millera - starego znajomego", a także od Siergieja Pieleszki, który z kolei reprezentował Siemiona Mogilewicza - bossa rosyjskiej mafii. To właśnie Pieleszko miał zdradzić Baszniakowi sumę łapówki - 16 mln dolarów. - Słyszałem, że pieniądze w ratach płacone są do dziś ludziom z ekipy Kwaśniewskiego - mówi biznesmen. Dziennikarzom nie udało się na razie potwierdzić prawdziwości tych informacji. Krzysztof Baszniak opowiadał także, jak "pijany Mieczysław Wachowski wzywał na dywanik szefa UOP-u i kazał sobie dostarczać materiały z rozpracowań Zygmunta Solorza", ale prokuratura nie potraktowała tych fragmentów poważnie i nie badała ich.

 

W sprawie zabójstwa Marka Papały, Baszniak twierdzi, że generała policji sponsorował polonijny biznesmen Edward Mazur. Miał on nawet przez jakiś czas mieszkać u Baszniaka.

 

Sensacyjne zeznania Baszniaka komentuje w "Dzienniku" Kamil Durczok. - Zdumiewa mnie, jak to możliwe, że minister Zbigniew Ziobro, mając wgląd w zeznania złożone przez Baszniaka już dwa i pół roku temu, nie przypilnował w należyty sposób prokuratorów, by wątki przez niego wskazane dogłębnie zbadali. Jeśli okazuje się, że po ponad dwóch latach nie przekłada się to na akt oskarżenia - poza oskarżeniem Sławomira Millera, ale z zupełnie innych artykułów kodeksu karnego - to zaczynam się zastanawiać, czy to, co mówi Baszniak, jest wiarygodne. Jego zeznania brzmią smakowicie, ale dlaczego nie zaowocowały przedstawieniem aktu oskarżenia komukolwiek? - pyta Durczok, dodając, że do zeznań podchodzi "z najwyższą ostrożnością".

Więcej w "Dzienniku"

 

 

DŁUŻSZE PODSUMOWANIE

 

DO RZĄDU MNIEJSZOŚCI SPOŁECZNEJ

Gdy pisałem w 2000 roku poniższy tekst odnosił się on do wówczas prosperującej - w tym usługującej lokalnej organizacji „religijnej” - ekipy, ale okazuje się iż dalej jest aktualny...

Usankcjonowaliście najnikczemniejszą, najbezwzględniejszą, najniebezpieczniejszą, najokrutniejszą, najbardziej zbrodniczą i najzachłanniejszą organizację na świecie!! Posługującą się: (w tym masowym - ponad 100 mln ofiar) mordem, torturami, szantażem, zastraszaniem, ogłupianiem, uzależnianiem, kłamstwami, oszustwami, w tym spreparowanymi historyjkami, tzw. relikwiami itp. „dowodami” ich posłannictwa! A zajmującą się: grabieżą, wyłudzeniami i innymi formami wyzysku podbitych, podporządkowanych, ogłupionych i uzależnionych - zwanych nawróconymi - narodów!! Co jest sprzeczne nawet z tym, na co się ta finansowopolitycznoreligijnohomoseksualnopedofilna org. powołuje! Narzuciliście swą wolę wszystkim: wyznawcom Boga, innych wiar, ateistom, mając poparcie tylko jej ofiar i kameleonów...! Dysponujecie pieniędzmi wszystkich, mając przyzwolenie tylko wąskiej, ogłupionej lub przekupionej grupy! Rozdawajcie i sprzedawajcie (za 1 zł, 1% itp.) swoją  prywatną własność i pieniądze, a nie społeczeństwa (od których łapy precz!)!

W wszystkich środkach przekazu pokazuje się ceremonie i inf. religijne! Kolor czerwony zastąpiliście czarnym! Propagandę czerwoną – czarną! Kłamali, oszukiwali i kradli czerwoni, teraz robią to czarni! Zdemoralizowani, zdegenerowani, otępiali, wystraszeni, zastraszeni donosili czerwonym, teraz donoszą czarnym! A wy w tym bierzecie udział i jeszcze występujecie w roli „gwiazd” katolickiego jarmarcznego widowiska!

Wiem, że nie wszyscy jesteście upośledzonymi fanatykami, są tacy, którzy biorą za to grube pieniądze! A jak ktoś jest taki „wiezoncy” to niech ubierze habit i zamieszka w klasztorze zamiast jeździć komfortowymi samochodami i mieszkać w luksusie za nasze pieniądze!

 

Gdyby wasza wiara była prawdziwa (też niestety), to jej kontemplowanie odbywałoby się po pracy i bez kamer! A gdyby miała mieć coś wspólnego z samymi założeniami, to bez pośredników (których Biblia wyklucza) - wewnątrz siebie - i bez pieniędzy (bo tu nie są potrzebne), a jeśli to własne, bo jest 7. przykazanie: „Nie kradnij”! Z pomocą religii do władzy dochodzą ludzie głupi, źli, bo inaczej nie mogą!!

 

 

„SOJUSZ LEWICY Z KOŚCIOŁEM”, „CZERWONOCZARNI” ITP.

Ciągle gdzieś czytam o tym niezrozumiałym aliansie czy mezaliansie (– kolejny cytat z prasy), że lokalna org. „religijna” wypnie się na nich po wykorzystaniu, „SLD traci elektorat”, „zawiódł wyborców” itp. A czy kiedykolwiek ci ludzie nie zawiedli?!

Otóż proszę P., ci osobnicy... z tego ugrupowania, którzy tak postępują doskonale zdają sobie sprawę z kim i na jakich warunkach współpracują. A łączy ich - ciągle pomijany - wspólny interes - cel - z jak największej (z pozostałej – jeszcze myślącej) części społeczeństwa zrobić powolne sobie, podporządkowane „bydło” by dołączyło do przygotowanego stada, które reaguje na patyki, malunki, dzwoneczki i inne impulsy, hasła czy komendy. Wtedy na każdą sytuację: złodziejstwo, oszustwa, korupcję, nieudacznictwo, klęskę itp. będzie niezawodne od wieków odpowiednie wytłumaczenie: że to nie ich wina, tylko „stada” - bo to kara boska - więcej módlcie się, słuchajcie pasterzy i dawajcie forsę na krwawiące serce, drogę krzyżową, przenajświętsza itp... Tak chcą powiększyć i wykorzystać odpowiednio przygotowane stado, by mieć możliwość nim współprzewodzenia i bezkarności. A do tego nie będą potrzebowali sukcesów, zdolności, bo wystarczy by mieli przy sobie krzyżyk czy „Matkie Boskie”. [Przy okazji. Ta cnotliwa... (błona - unikanie normalnego seksu (...) - ma być wartością samą w sobie!?) kobieta - zresztą w niczym nie wyróżniona w Biblii, poza oczywiście „cudownym” urodzeniem kolejnego dziecka - urodziła człowieka, a  nie Boga.]

Trzeba zastąpić ogłupianie nieaktualną propagandą socjalistyczną – aktualną...

Jakby co, to oni (i wielu innych) zawsze byli za Allachem, a nawet przeciw, jakby co...

Państwowa, czyli słuszna, jest ta religia, która ma w danym kraju największe wpływy. A więc są m.in. tzw. kraje islamskie, buddyjskie, prawosławne itp. I wszędzie tam władze całkowicie zgadzają się z ich słusznością... i biorą udział w występach religijnych (za pieniądze obywateli i przed kamerami – oczywiście).

 

        www.wolnyswiat.pl

 
 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


(Pożegnanie... poprzedniego prezydenta)

PREZYDENT WSZYSTKICH PODPORZĄDKOWANYCH OWIECZEK I BARANÓW (MAJĄCY ZAWSZE, W ODPOWIEDNIM CZASIE, ODPOWIEDNIE POGLĄDY... – ZA KILKA LAT BĘDZIE: „WPROWADZONYM WCZEŚNIEJ W BŁĄD”... ATEISTĄ)

RZECZPOSPOLITA: KRZYŻYKOWO - PRZESTĘPCZO - AFEROWO –NĘDZOWOWYPŁOCINOREKLAMOWONIKOTYNOWOALKOHOLOWO-NARKOTYKOWO - NAŁOGOWO - CHOROBOWA.

NASZ TZW. PREZYDENT POLSKI, USŁUGIWACZ KOR, M.IN. WSPÓŁPRZYCZYNIŁ SIĘ DO SPUSTOSZENIA GOSPODARCZEGO I INTELEKTUALNEGO NASZEGO KRAJU, CZYNIĄC Z NIEGO ŻEROWISKO DLA TEJ ORG.!!!

WRESZCIE KATOLICY MOGĄ BYĆ DUMNI Z POLSKI… (ACZKOLWIEK NIKT NIE ZŁOŻY IM Z TEGO POWODU GRATULACJI, POZA TYMI, KTÓRZY DO TEGO DOPROWADZILI – Z TEGO KORZYSTAJĄ...) BO OSIĄGNĘLI, DZIĘKI WYTRWAŁYM, OBUSTRONNYM STARANIOM, JAK NA MOŻLIWOŚCI 21. WIEKU, APOGEUM RELIGIJNYCH ABSURDÓW...

No cóż, zdarzają się i tacy ateiści czy agnostycy...  – To kolejny przykład zgubnego oddziaływania lokalnej organizacji religijnej (przy czym występuje tu sprzężenie zwrotne: mocna kor = większe jej podporządkowanie – większe podporządkowanie = kor silniejsza) – obłuda się opłaca: jest nagradzana. – Chcesz zajść wysoko zawsze bądź na aktualnej „fali” (bądź czujny – musisz wiedzieć kiedy ją zmienić...). W tym przypadku trzeba jednak jeszcze dodać wpływ poprzedniej, jedynie słusznej, organizacji, której też - kosztem narodu - zależało na trwaniu, posiadaniu profitów jej przysługujących (sobie przyznanych). Też były kłamstwa, propaganda, karanie głośno myślących i dokładanie starań by takowych było jak najmniej, a wcześniej kult wodza narodów itp. To się skumulowało i mamy takiego... prezydenta, który dla pieniędzy (władzy) ubierze turban, czy co tam trzeba. A nawet podporządkuje naród interesom osobników, których poprzednicy (często święci...!) dzięki wcześniejszym, wielomilionowym mordom pozostawili przy życiu tylko posłusznych, podporządkowanych i zastraszonych. Do tego dochodzi wielowiekowa tradycja - powtarzanie kłamstw tysiące razy (Goebbels uważał, że wystarczy tylko sto –  i miał rację: posłuchały go miliony ludzi), aż stały się prawdą, a prawda... kłamstwem i bluźnierstwem - inaczej nie mogliby funkcjonować - i mogą sobie teraz używać. Są tak silni, iż nawet wielu z tych, którzy znają genezę tej siły są im posłuszni, usłużni. Nasz prezydent uznał, kolejny raz, iż taka postawa przyniesie mu więcej materialnych korzyści (kosztem żyjącego w nędzy narodu) by przypodobać się następnym jedynie słusznym, z kolejnym wodzem narodów...! Wystawił naród na pastwę tej nikczemnej, bezwzględnej organizacji! A efekt: ludzie już się nie chwalą jakie mają mądre dziecko, tylko, że ono jezd wiezonce, było chrzczone, u komunii, na księndza idzie... Najważniejsze jest nie narażać się nowej władzy i dalej czerpać profity, a naród, obchodzi go tyle co dawniej... Czy takie postępowanie jest etyczne, odważne: dbać o swoje interesy za wszelka cenę?! Gdzie on ma takie wartości jak sprawiedliwość, dobro społeczne, wolność – tam gdzie wcześniej... Zapewnił nam wejście w 21. wiek z średniowiecznym balastem, z którego w znacznej części podźwignęło się już tyle narodów (do których m.in. jeździmy za tzw. chlebem). A ofiary kor, i ci, co są zawsze na fali..., chcą Nas także podporządkować czarnej megapijawce! I to ma być jeszcze nasze wiano do Europy: czarna zaraza pogrążająca narody! Zapewniając Polsce na dziesięciolecia po raz kolejny przylgnięcie starej przywary: Polak był, jest i będzie... Nasz prezydent-kameleon nie zdaje sobie sprawy, iż jest tylko mniejszym złem. I to jest powód jego wybrania. Innym prawym kandydatom nie dano szansy (nawet nie próbowali – czarni i czerwonoczarni nie daliby im szans).

 

 

A TERAZ ODEZWA DO SPOŁECZEŃSTWA – WYBORCÓW.

(Przepraszam, że posługuję się takimi schematami, ale one są wymowne). Czerwoni byli u władzy już wcześniej, przez dziesiątki lat – efekty długo by opisywać. Po przemalowaniu też byli 2 razy (efekty analogiczne). Katolicy również. Dajcie wreszcie szanse ludziom mądrym, prawym, odważnym nie bazującym na waszych emocjach. Bo inaczej dalej będziecie oglądać nędzę i te fałszywe gęby obiecujące wam to, czego chcecie. Nie przestraszcie się bolesnych, ale dalekowzrocznych, decyzji przez nich podjętych. Kryzys objął cały świat, tak więc nie ma zbyt wielu wzorców, a już na pewno całkowicie skutecznych, do naśladowania. Czas podjąć decyzje radykalne, a nie przedłużać agonię, aby tylko przypodobać się najliczniejszym grupom wyborców. – Piszę oczywiście o moich postulatach. – Czy znajdzie się ktoś kto się podejmie ich realizacji? Czy też dalej będą rządzić populiści - gracze - robiący tzw. karierę polityczną – zasypujący dziury w jezdni piaskiem przed końcem kadencji, w czasie której zajmowali się głównie swoimi potrzebami... W całym tym procederze obowiązują chore zasady, które są bezwzględnie wykorzystywane – BEZKARNOŚĆ to ich trzon. Posłuchaliście (mam na myśli katolików) swoich czarnych polityków w kościołach, i komu ci wybrańcy zrobili dobrze?! Dość niezdrowych kompromisów, wybierania mniej złych! Czas na wdrażanie TYLKO dobrych pomysłów, a kto to zrobi jest sprawą drugorzędną (nie czas na idealizowanie).

Nie należy NIKOMU zawierzać bezgranicznie, by nie mógł po paru mądrych działaniach przepchnąć czegoś pod stołem. By nie było kolejnych afer, rozczarowania. Więc jeśli się znajdą tacy odważni, to te ich decyzje poprę i ich wskażę. Nikogo jednak ślepo i bezgranicznie, więc tylko w oczekiwanym zakresie.

PS

Nasz pierwszy - na szczęście były - „lekarz” Rzeczypospolitej (...) odkrył nową chorobę: antyklerykalizm... (czyżbyśmy mieli nowego kandydata do Nobla (i Polska znowu zasłynie na świecie...)?).

Słuchaj pan, panie „lekarzu” (osobniku bez...!, będący...! – długo by wymieniać!...). Wygląda więc na to, iż klerykalizm jest objawem zdrowia?! A ten stan objawia się m.in. rozdawnictwem wszelkich dóbr narodowych, podporządkowywaniem zachłannej bezczelnej, nikczemniej, kłamliwej, pasożytniczej, ogłupiającej, uzależniającej, egoistycznej, pełnej dewiantów, intelektualnych zer itp. kasty kosztem - żyjącego w dodatku w nędzy! - społeczeństwa, ty... (długo by wymieniać!)! Zamiast na potrzeby - zgodnie z Konstytucją, interesem społecznym, etyką - społeczeństwa?! Niemal wszelkie możliwe dobra są przeznaczane dla tych, którzy z ich powstaniem nie mają nic wspólnego! I pan nie u siebie, tylko u tych, którzy próbują bronić przed tym społeczeństwo dopatruje się choroby!?!...

 

Pole tekstowe: PRZED WYBORAMI...
TO PRAWDZIWY KATOLIK...

 

TO PRAWDZIWIE WIERZĄCY KATOLIK!...
 

ON MA BOGA W SERCU!!...
 

TO SYN BOŻY!!!...
 

                www.wolnyswiat.pl
 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Cel kadencji: zaspokojenie własnych materialnych potrzeb (dożywotnie utrzymanie na koszt państwa), czyli własna, dostatnia egzystencja.

 

 

LECH KACZYŃSKI (1 kadencja – 2005-2010)

 

"FAKTY I MITY" nr 37, 20.09.2007 r. LISTY

ZASADY ZOBOWIĄZUJĄ?

No to przypomnijmy kłamczuchowi Kaczorowi te jego zasady!

1.                  Nie będę premierem, gdy mój brat będzie prezydentem.

2.                  Nie będzie koalicji z Samoobroną.

3.                  Cieszę się, że będę na pierwszej linii walki z Samoobroną..

4.                  My w kolejnej kompromitacji i w otwieraniu Samoobronie drogi do władzy uczestniczyć nie będziemy.

5.                  Nie poprzemy nikogo z wyrokiem sądu i nikogo, przeciwko komu toczą się sprawy sądowe. To jest sprzeczne z ideałami PiS.

6.                  Wicepremier sprawiedliwości nie ścigał i nie osadzał w więzieniu działaczy opozycji w latach 70.

7.                  Wybudujemy trzy miliony mieszkań.

8.                  Wprowadzimy szybko niższe podatki.

9.                  Wycofamy wojsko polskie z Iraku.

10.              Prawie 200 km autostrad w 2006 r. to nasza zasługa.

11.              Tylko 6 km autostrad w 2007 roku to wina SLD.

12.              Marcinkiewicz to premier na całą kadencję.

13.              Pomożemy Stoczni (UE chce zwrotu 4 mld).

14.              Zredukujemy administrację państwową.

15.              W rządzie nie będzie byłych członków PZPR.

16.              Przez Łódź będzie przebiegała trasa S8 (przez Piotrków).

17.              Prokuratura będzie służyć wyłącznie państwu, a nie partiom politycznym.

18.              Służby specjalne nie będą uczestniczyć w rozgrywkach politycznych.

19.              Ze środków europejskich finansować będziemy najlepsze projekty, a nie te, które podobają się politykom.

20.              Telewizja publiczna będzie wreszcie służyć widzom i przestanie być zależna od Patrii politycznych.

21.              Przyspieszymy wydawanie środków z UE (a jesteśmy na ostatnim miejscu spośród 10 państw przyjętych do UE w 2004 r.!).

22.              Silna Polska w silnej Europie – polska dyplomacja będzie dbała o pozycję Polski w UE (a jest tragicznie!).

23.              Zmniejszymy zatrudnienie w Kancelarii Prezydenta RP (wzrosło o 2/3).

24.              Na stanowiska w administracji i państwowych spółkach będziemy wybierać jedynie fachowców (np. pan Netzel został prezesem PZU).

25.              Będziemy informować obywateli o działaniach administracji (w tym celu Biuletyn Informacji Publicznej zamienili w śmietnik z nieaktualnymi danymi).

26.              Samorząd lokalny jest ostoją państwa, zaś rząd nie będzie z nim walczyć (wprowadzili zarządy komisaryczne wszędzie tam, gdzie nie wygrali wyborów).

27.              Będziemy rozwijać partnerskie stosunki z USA (a zrobili z Polski wasala Stanów).

„Dla nie raz dane słowo jest święte”… – Jarosław Kaczyński, 10 VII 2006 r.

 

Pokażcie tą listę komu się da! Jeśli kilkanaście milionów ludzie ją przeczyta, to może wygramy i paranoja zniknie z tego kraju!

Idźcie na głosowanie – moherowe berety na pewno pójdą!

Cz

 

 

"FAKTY I MITY" nr 26, 05.07.2007 r. PATRZYMY IM NA RĘCE

REGULACJA KORYTA

Rząd głowi się, czy i skąd wysupłać dla pielęgniarek jakieś grosze. Podsuwamy panu premierowi gotowy pomysł...

W dodatku „Bankierzy Boga”, dołączonym do nr 13/2007 „FiM” i stale dostępnym na naszej stronie internetowej, ujawniliśmy liczne kanały transferu publicznych pieniędzy do instytucji kat. Kościoła oraz oszacowaliśmy wydatki budżetu państwa i samorządów lokalnych (czyli wszystkich podatników bez względu na ich światopogląd) na cele – najogólniej rzecz biorąc – kościelne.

I teraz sedno naszego pomysłu: a może by koryto tej rzeki pieniędzy przekierować do bardziej potrzebujących?! Oto tylko niektóre, wybrane kwoty, które tym sposobem mogłyby zostać każdego roku (!) uwolnione:

¤ 42-tysięczna armia katechetów, których pensje (gdy „tylnymi drzwiami” wprowadzano religię do szkół) miały być wyłącznym problemem Kościoła – 650 mln zł;

¤ finansowanie stricte kościelnego szkolnictwa wyższego (w tym nauki alumnów w seminariach duchownych i prywatnych uczelniach teologicznych) – 172 mln zł;

¤ rozmaite dotacje – 123 mln zł (w tym 103 mln zł na cele remontowo-budowlane);

¤ Fundusz Kościelny (od kilkudziesięciu już lat „rekompensujący” Kościołowi dawno oddane mu nieruchomości) – 96 mln zł;

¤ księża kapelani (wygodnie usadowieni w szpitalach, policji, wojsku, więzieniach, straży pożarnej, leśnictwie i diabli wiedzą, gdzie jeszcze) – 27 mln zł;

¤ daniny (zwane darowiznami) spółek skarbu państwa, przedsiębiorstw komunalnych itp. – 10 mln zł;

¤ bonifikaty przy sprzedaży nieruchomości (jest regułą, że kat. Kościół kupuje grunty i obiekty za 1–5 proc. wartości) – 250 mln zł;

¤ nieruchomości wciąż jeszcze przekazywane parafiom i zakonom w ramach rekompensowania „krzywd” wyrządzonych przez komunę – 100 mln zł.

Gdy podsumujemy, wyjdzie prawie półtora miliarda złotych rocznie!

Dominika Nagel

 

 

"FAKTY I MITY" nr 26, 05.07.2007 r. PATRZYMY IM NA RĘCE

TANIE DRANIE

To bizantyjski dwór, jeden z najdroższych w Europie, cechujący się rozpasaniem finansowym i kolosalnym przerostem zatrudnienia, ale my to radykalnie zmienimy – mówili o kancelariach Kwaśniewskiego i Millera bracia Lech i Jarosław Kaczyńscy. Rzeczywiście zmienili...

Od początku rządów Lecha K. liczba etatów z jego kancelarii wzrosła z 280 (punkt wyjścia) do obecnych 350 i stale rośnie.

Rosną też lawinowo koszty działalności (i płace) w innych instytucjach opanowanych bez reszty przez PiS. Kancelaria Senatu RP zje w tym roku o 26 milionów złotych więcej, Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji o 2 miliony więcej, Rzecznik Praw Dziecka – Sowińska od lustrowania teletubisiów – też o 2 mln, a Centralne Biuro Antykorupcyjne – pieszczoch braci K., zwany młotem na lekarzy – dostało w roku 2007 całe 120 milionów!

Przyjrzyjmy się na kilku tylko przykładach, jak administracja rządząca hasłem „Teraz K...a My” wciela w życie ideę „taniego państwa”...

¤ Rządy PiS przejęły państwową administrację z jej stanem osobowym liczącym 379 278 urzędników. Rzecz jasna większość pracowników wszystkich szczebli została natychmiast wymieniona i kiedy zrobiono ponowny bilans, okazało się, że zatrudnienie wzrosło o ponad 800 osób, a miało zmaleć (wg zapowiedzi Jarosława Kaczyńskiego – o 150 tysięcy). To był początek roku 2006. W połowie 2007 r. liczbę państwowych urzędników szacuje się już na 400 tysięcy;

¤ Na wynagrodzenie tej armii trzeba wydać w bieżącym roku 17,6 miliarda złotych! O 70 milionów więcej niż rok wcześniej;

¤ Na rozmowy telefoniczne rządu, na kserokopiarki i inny sprzęt biurowy, a także na remonty swoich siedzib rząd wyda w tym roku o 2 miliardy więcej niż rok temu;

¤ Zapowiadano zmniejszenie liczby aut służbowych pracowników administracji wszelkich szczebli z 50 do 30 tysięcy. Nic takiego nie nastąpiło. Przeciwnie, w stajniach władców przybyło ponad 200 nowych autek; liczba komórek służbowych, a co za tym idzie rachunków – niemal się podwoiła;

¤ Obiecywano redukcję liczby urzędów centralnych. Zamiast tego powołano nowe, np. Narodowy Instytut Wychowania, Centrum Badań Naukowych, trzy nowe ministerstwa (o Centralnym Biurze Antykorupcyjnym już wspominaliśmy);

¤ W 2006 roku samolot prezydencki woził Kaczora 70 razy do jego domu w Sopocie (i z powrotem). Kosztowało to podatników 140 tys. euro. Do połowy roku 2007 samolot na tej trasie kursował już 50 razy;

¤ CBA wydało w minionym roku 25 mln złotych (w tym roku ma 120 mln) i zatrzymało... aż trzy osoby. Osoby zaangażowane w te „brawurowe akcje” wypłaciły sobie pół miliona zł nagród. Słusznie, po co brać łapówki, skoro można legalnie... Utrzymanie wszystkich tajnych służb w 2007 roku ma nas kosztować 812 mln.

W roku 2006 było to 612 mln;

¤ Środki na podwyżki dla urzędników centralnych wzrosły o 14 procent. 33 mln będą nas kosztować kolejne czystki w administracji.

Według ostrożnych szacunków, wydatki „taniego państwa” wzrosły w minionym roku (w stosunku do wydatków administracji Millera i Belki) o 10 miliardów złotych. POŁOWA TEJ SUMY WYSTARCZYŁABY NA ZASPOKOJENIE PŁACOWYCH MARZEŃ PIELĘGNIAREK.

Ale to przecież nie koniec, bo nastał rok 2007, a wraz z nim:

¤ już na samiuśkim początku stycznia PiS-owski Senat RP ostatecznie klepie państwową dotację do Świątyni Opatrzności Bożej w kwocie 40 mln złotych;

¤ z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych zostaje zabrane 32 miliony złotych na zwiększenie rezerwy budżetowej (na podwyżki płac w administracji, czyli dla swoich);

¤ w połowie miesiąca budżet państwa przekazuje 6,6 miliona na remont (remontowanej przed dwoma laty) siedziby prezydenta. Z tego ponad 3 miliony idzie na renowację prezydenckiej fontanny (pisaliśmy o tym). Taką samą kwotę pochłaniają podgrzewane chodniki wokół rezydencji;

¤ w tym samym czasie kadrze kierowniczej Kancelarii Prezydenta, Premiera i innych głównych jednostek organizacyjnych zostają przywrócone (zabrane przez SLD) trzynaste pensje. Na partie polityczne wydamy 95 mln zł.

Mało? No to mamy i taki kwiatuszek: Kancelaria Prezydenta zakupuje pięć aparatów fotograficznych za 64 tysiące złotych – po to, jak brzmi komunikat, „aby dokumentować uroczystości z udziałem prezydenta”... Ale lista wywalonych w kacze błoto pieniędzy nie ma końca...

¤ Sejm RP zwiększa wydatki na Kancelarię Prezydenta i Premiera o dalsze 50 mln złotych. IPN kupuje nowe biura za 12 mln, a Sejm dla wygody posłów – budyneczek za drobne 9 mln;

¤ Wychodzi na jaw, że minister Kalata wydaje miesięcznie ok. 13 tysięcy złotych państwowych pieniędzy na... wizażystkę. Premie podwładnych minister Kalaty, i to niezależnie od efektów ich pracy, tylko w pierwszym kwartale 2007 roku kosztowały nas 8 mln złotych;

¤ W połowie lutego Narodowy Fundusz Ochrony Zdrowia przekazuje fundacji ojca Rydzyka Lux Veritatis 12 milionów złotych dotacji;

¤ Na początku marca Centralne Biuro Antykorupcyjne ogłasza przetarg na zakup 108 samochodów. Koszt transakcji to 8 milionów złotych;

¤ W połowie kwietnia ogłoszony jest przetarg na kupno 456 aut dla urzędników rządowych różnych szczebli. Przewidywany koszt to 33 mln złotych;

¤ Maj – Instytut Pamięci Narodowej dostaje dodatkowe 20 milionów zł na podwyżki wynagrodzeń, Biuro Ochrony Rządu, wobec przewidywanej eskalacji niezadowolenia służby zdrowia, bierze z budżetu 15,5 mln na zakup sprzętu do tłumienia demonstracji (m.in. karabinów gładkolufowych na gumowe kule), Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego zostaje zasilona nieplanowaną kwotą 4,4 mln – też na zakup broni. Na kogo ta broń?

¤ Koniec maja – Ministerstwo Gospodarki Morskiej (bastion LPR) przenosi się do nowej siedziby, w związku z czym czynsz płacony przez nie wzrasta z 24 tysięcy zł do 100 tysięcy. Miesięcznie!

¤ Początek czerwca – szefostwo Narodowego Funduszu Zdrowia zapewniające strajkujących lekarzy, że pieniędzy nie ma już na nic, kupuje dla swojego szefostwa z oddziału dolnośląskiego luksusową skodę superb za 90 tys. złotych.

Oto nasza – bardzo przecież niekompletna – lista wydatków „taniego państwa”, które mówi paniom pielęgniarkom i panom lekarzom, że już ani złotówki z budżetu nie da się wykroić, bo groziłoby to katastrofą finansów publicznych. Tak prawią pospołu i Zyta Gilowska, i Lech Kaczyński, dla którego specjalnie opancerzona limuzyna jechała z Warszawy do Brukseli tylko po to, aby przewieźć państwową głowę... 800 metrów – z lotniska do siedziby NATO.

 

W tym miejscu aż prosi się, aby zajrzeć do portfeli koryfeuszy polskiej sceny politycznej. Ci, co to prawią, że pracownikom służby zdrowia już nic się nie należy, bo przecież niedawno dostali „wielką podwyżkę”, zarabiają taką oto wielokrotność (mnożnik) średniej krajowej (2709 zł): premier – 6,2 średniej plus 2,0 dodatku funkcyjnego; wicepremierzy po 5,7 plus 1,6; ministrowie – 5,6 plus 1,5; szefowie Kancelarii Prezydenta i Premiera po 5,6 plus 1,5.

 

Nad losem głodnych, przemoczonych, strajkujących pielęgniarek i lekarzy użalają się za to posłowie niektórych partii. No to na koniec podliczmy i ich: pensja posła to 9669 złotych; za pracę w komisji (każdy jest członkiem kilku) dostają po ok. 15 procent tej kwoty. Na tak zwane „wydatki poselskie” biorą jeszcze po 2471 zł miesięcznie. Każdy z nich utrzymuje też swoje biura – 10 150 zł miesiąc w miesiąc; jest też ryczałt za noclegi poza miejscem zamieszkania i Warszawą – 7600 zł plus darmowe przejazdy (jeśli lotnicze, to tylko w klasie biznes), plus ryczałt na benzynę, plus darmowa korespondencja.

Na obsługę i do usług tej armii „460 sejmowych wybrańców” państwo zatrudnia przy ul. Wiejskiej 1300 osób – każdej płacąc średnio (bez uposażeń kierowników) 4 tys. złotych.

 

No i to by było na tyle. Może jeszcze dla porównania nadmieńmy, że w liczącej 63,5 miliona obywateli i większej obszarowo Francji wydatki na administrację publiczną są o ok. 27 procent niższe. No, ale akurat tam z bizantyjskim dworem... Ludwików poradzono sobie raz na zawsze w roku 1789. Za pomocą gilotyny!

Marek Szenborn

 

 

"FAKTY I MITY" nr 36, 13.09.2007 r. CZYTELNICY DO PIÓR

SZCZYT CHAMSTWA

Przed wyborami bracia Kaczyńscy wraz z PiS-em obiecywali nam tanie państwo. Zapowiadali ogromne cięcia finansowe w sektorze administracji państwowej i likwidację przeróżnych agencji.

Oto jak realizowany jest program taniego państwa:

o                     w ciągu niecałych dwóch lat o 1500 osób zwiększyło się zatrudnienie na stanowiskach rządowych;

o                     zostały utworzone nowe, kompletnie niepotrzebne resorty;

o                     rośnie liczba ministrów i ich zastępców (w 2005 roku mieliśmy 70 sekretarzy i podsekretarzy stanu, rok później było ich już 85, a w zeszłym m-cu liczba wiceministrów wyniosła 93);

o                     jeszcze szybciej rozrastają się dwory ministrów (2 lata temu w gabinetach politycznych pracowało 60 osób, dziś jest ich 130);

o                     na początku tego roku z budżetu przekazano 6,6 mln zł na remont siedziby prezydenta, z czego 3 mln poszły na remont fontanny, a drugie tyle na podgrzewane chodniczki wokół pałacu;

o                     wydatki na Kancelarię Premiera i Prezydenta zwiększono w roku br. o 50 mln zł (w tym 6 mln zabrano studentom z funduszu stypendialnego);

o                     prezydent przywrócił trzynastą pensję kierownikom państwowych jednostek organizacyjnych podległych premierowi i ministrom, co będzie nas kosztowało ok. mln zł;

o                      już na pierwszym posiedzeniu rząd zdecydował o uruchomieniu rezerwy celowej na wzrost zatrudnienia i wynagrodzeń w państwowych jednostkach budżetowych (mimo iż wcześniej zapowiadał ich zmniejszenie);

o                     w marcu ogłoszono przetarg na zakup 108 samochodów za

o                     ok. 8 mln zł, w kwietniu zaś zorganizowano przetarg na nowe samochody dla urzędników rządowych, wojewódzkich i agencji państwowych na zakup 456 aut za kwotę 33 mln zł;

o                     minister pracy i polityki społecznej Anna Kalata wydaje miesięcznie na wizażystkę 10 tysięcy zł;

o                     jak doniósł „Fakt”, Kalata chce również wydać ok. 520 tysięcy zł na remont bufetu o powierzchni 31 mkw., ulokowanego w ministerstwie.

To tylko wybrane wydatki w ramach taniego państwa. Tak to jest, jak do władzy dorwie się dziadostwo... Teraz można się domyślać, dlaczego nie ma środków na podwyżki dla lekarzy, pielęgniarek i nauczycieli. To szczyt bezczelności i chamstwa ze strony władzy, aby tak marnować publiczne pieniądze! KACZORY, prędzej czy później zostaniecie rozliczeni!!!

Stanisław Chmiel

 

 

„POLITYKA” nr 35 (2618), 01.09.2007 r.

KANCELARIA SIĘ BUJA

Brytyjska królowa Elżbieta II ma dziewięć rezydencji, z których siedem utrzymuje państwo, a dwie są jej rezydencjami prywatnymi. Lech Kaczyński nie jest królem, ale polscy podatnicy utrzymują aż osiem prezydenckich rezydencji i ośrodków (Pałac Prezydencki, Belweder, Jurata-Hel, Ciechocinek, Lucień, Klarysew, Promnik i Wisła) oraz kilka innych gmachów, w których mieszczą się m.in.: Kancelaria Prezydenta, jej archiwum, hotel Belweder i BBN. W kampanii prezydenckiej sztabowcy PiS zapewniali, że ich kandydat nie będzie potrzebował tylu rezydencji co prezydent Aleksander Kwaśniewski. Po prawie dwóch latach prezydentury Lech Kaczyński z żadnej rezydencji nie zrezygnował, a jego Kancelaria co rusz ogłasza nowe przetargi na remonty oraz zakupy wyposażenia i usług. Z ostatniego zamówienia na meble biurowe i stylowe wiemy, że Kancelaria chce kupić m.in. 19 foteli gabinetowych, tapicerowanych naturalną skórą, z „mechanizmem ruchowym pozwalającym na swobodne »bujanie się« w fotelu”. Stylowe meble (biurka, stoły, kredensy, szafy, bufety i sofy) mają być z drewna czereśniowego, w stylu „klasycyzm polski” z lat 1820–1860. W lipcu Kancelaria rozstrzygnęła przetarg na elektroniczny monitoring mediów. Za prawie 140 tys. zł firma Newton PL prezydentowi i jego urzędnikom będzie przygotowywać codzienny (do godz. 10) przegląd mediów, obejmujący serwis agencji Reuters i PAP, 132 tytuły prasowe, 13 stacji radiowych i 10 telewizyjnych oraz 15 internetowych portali. Przedmiotem zamówienia jest „wyszukiwanie przekazów medialnych zgodnie z ustalonymi grupami haseł”. Monitorowane w mediach hasła to m.in.: Pałac Prezydencki, Lech Kaczyński i Maria Kaczyńska. Na liście haseł są nazwiska prezydenckich ministrów, doradców i kapelana. Nie zapomniano o sześciu partiach reprezentowanych w Sejmie oraz Hannie Gronkiewicz-Waltz, prezydencie stolicy. Monitoring obejmie poważne pisma i kolorowe gazety z sensacjami (m.in.: „Chwila dla Ciebie”, „Cienie i Blaski”, „Dobre Rady”, „Na żywo”, „Sukcesy i Porażki”, „Twoje Imperium” i „Życie na Gorąco”).

M.H.

 

 

"FAKTY I MITY" nr 34, 30.08.2007 r. PATRZYMY IM NA RĘCE

KARUZELA...

...kadrowa w PiS-owskiej republice kolesiów nie zwalnia tempa obrotów. Ba, w obliczu wyborów kręci się coraz szybciej, żeby jak najwięcej swojaków mogło przytulić sute odprawy.

Miało być „tanie państwo”, a czego się Prawo i Sprawiedliwość nie dotknie, to jest drożej. Także w sprawach kadrowych, bo dziesiątki partyjnych aparatczyków oraz rozmaitych nieudaczników, którzy w efekcie koalicyjnej karuzeli lub „pomyłek” pana premiera Jarosława Kaczyńskiego odchodzą, częstokroć wracają i znowu odchodzą ze stanowisk rządowych, kosztują nas gigantyczne pieniądze.

Oto ustawa „o wynagrodzeniu osób zajmujących kierownicze stanowiska państwowe” przewiduje m.in., że spadający z ekstraklasy polityk (ewent. członek jego rodziny lub kolega) „zachowuje prawo do dotychczasowego wynagrodzenia przez okres: jednego miesiąca – jeżeli funkcję tę pełnił przez okres nie dłuższy niż 3 miesiące; dwóch miesięcy – jeżeli funkcję tę pełnił przez okres dłuższy niż 3 miesiące i nie dłuższy niż 12 miesięcy; trzech miesięcy – jeżeli funkcję tę pełnił przez okres dłuższy niż 12 miesięcy”.

O jakich kwotach mowa? Nie są one symboliczne, bo np. taka Anna Fotyga (minister spraw zagranicznych) ma na „pasku” (nie wiedzieć za co...) 14,5 tys. zł.

 

Tylko w minionym kwartale odeszło ze stanowisk rządowych dwudziestu pięciu ministrów i sekretarzy oraz podsekretarzy stanu (lub im równorzędnych). Przypomnijmy, że w ostatnich 3 miesiącach pożegnali się ze stołkami:

¤ ludzie z reprezentacji wystawionej przez Samoobronę: Andrzej Lepper (wicepremier i minister rolnictwa), Anna Kalata (minister pracy), Andrzej Aumiller (minister budownictwa) i Krzysztof Filipek (sekretarz stanu w Kancelarii Premiera).

Z mniej zaś znanych postaci: Marek Zagórski (sekretarz stanu w Ministerstwie Rolnictwa), Romuald Poliński oraz Bogdan Socha (podsekretarze stanu w ministerstwie pracy);

¤ doborowa drużyna Ligi Polskich Rodzin: Roman Giertych (wicepremier i minister edukacji), Rafał Wiechecki (minister gospodarki morskiej) oraz sekretarze stanu: Radosław Parda (Ministerstwo Sportu i Turystyki), Mirosław Orzechowski (ministerstwo edukacji) i Piotr Ślusarczyk (skarbnik Ligi urzędujący w Kancelarii Premiera).

A ponadto Elżbieta Wilczyńska (wiceminister gospodarki) oraz całkiem epizodyczni: Arnold Masin (sekretarz stanu w Ministerstwie Sportu) i podsekretarze stanu Daniel Pawłowiec (Urząd Komitetu Integracji Europejskiej), Wojciech Bosak (Ministerstwo Budownictwa), Rafał Borutko i Zbigniew Graczyk (obaj z Ministerstwa Gospodarki Morskiej);

¤ niepotrzebni z ekipy PiS-u oraz niby-bezpartyjnych fachowców wypromowanych przez liderów tej partii: Tomasz Lipiec (minister sportu), Janusz Kaczmarek (szef MSWiA), Marek Surmacz i Zbigniew Rau (odpowiednio sekretarz i podsekretarz stanu w resorcie spraw wewnętrznych), Ireneusz Dąbrowski (podsekretarz stanu w Ministerstwie Skarbu), Marta Gajęcka (podsekretarz stanu w Ministerstwie Finansów), Marek Pasionek (podsekretarz stanu u boku koordynatora służb specjalnych Zbigniewa Wassermanna).

I choć zdecydowana większość tych ludzi warta była – naszym zdaniem – każdych pieniędzy, żeby wreszcie oderwać ich od bezpośredniego wpływu na sprawy państwa, odnotujmy, że otrzymali na otarcie łez od 38 tys. zł (Giertych) do 9,7 tys. zł (jednomiesięczna odprawa nieszczęśnika Raua, który honorowo zrezygnował z posady po wyrzuceniu z rządu min. Kaczmarka), nie licząc pieniężnych ekwiwalentów za niewykorzystane urlopy.

W sumie, my, podatnicy, zapłaciliśmy im na odchodne grubo ponad osiemset tysięcy złotych! Fachowcom, których jedyną często legitymacją do rządzenia była legitymacja partyjna...

Jeśli zaś dodać odprawy dla rozmaitego planktonu, którym otaczali się odwołani, tych wszystkich dyrektorów gabinetów politycznych, osobistych rzeczników prasowych, doradców od spraw wszelakich oraz asystentów, to okazuje się, że tylko w okresie maj–sierpień koalicyjne umizgi i swary Jarosława Kaczyńskiego kosztowały nas około 2,5 mln zł.

Gdyby zaś rozważać prawie dwuletni już okres rządów PiS-u, lista zmian (wynikających m.in. z roszady Marcinkiewicz-Kaczyński) porównywalna byłaby objętością z książką telefoniczną kilkutysięcznego miasteczka, a ich koszt (tylko odprawy dla zwalnianych) sięga – według naszych szacunków – kwoty 20 mln zł!

A przecież tym ludziom trzeba znaleźć jakąś mniej eksponowaną robotę, czyli kogoś od niej odsunąć.

I nie są to byle jakie posady, bo np. 30-letni politolog Konrad Ciesiołkiewicz (były rzecznik byłego premiera Kazimierza Marcinkiewicza) po kilkumiesięcznym wypoczynku przyjął w maju 2007 roku funkcję zastępcy dyrektora departamentu w firmie Polkomtel, gdzie – bez żadnego praktycznie w tej materii doświadczenia – zajmuje się „niestandardowymi formami komunikacji”.

 

¤ „Centrum Informacyjne Rządu zawiadamia, że prezes Rady Ministrów powołał pana Pawła Janusza Osucha (bezpartyjny – dop. red.) na stanowisko prezesa Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa” – przeczytaliśmy w komunikacie z 14 maja 2007 roku, a już 26 lipca 2007 r. pogniewany na Leppera „prezes Rady Ministrów odwołał pana Pawła Janusza Osucha ze stanowiska (...)”, powołując „pana Leszka Droździela” – piątego na przestrzeni roku prezesa tej niezwykle ważnej instytucji państwowej, w której wymieniono też 262 spośród 314 szefów biur powiatowych, a tuż po objęciu rządów w agencji Droździel odwołał trzech dyrektorów Oddziałów Regionalnych, obsadzając te stanowiska swoimi ludźmi;

¤ „Ryszard Wijas, dotychczasowy Dyrektor Generalny Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej, został powołany 26 kwietnia 2007 r. przez Prezesa Rady Ministrów Pana Jarosława Kaczyńskiego na stanowisko Prezesa Zarządu Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych” – czytamy w innym komunikacie personalnym. A już w sierpniu br.: „Prezes Rady Ministrów odwołał pana Ryszarda Wijasa ze stanowiska...”, co oczywiście pociągnęło lawinę zmian kadrowych w samym PFRON-ie (jako pierwszego odstrzelono dyrektora generalnego Marcina Domagałę);

¤ Po kilku miesiącach od powołania zwolniono w sierpniu (drugiego już w tym roku) komendanta głównego policji Konrada Kornatowskiego, a za nim kolejnego szefa Centralnego Biura Śledczego – mł. insp. Jarosława Marca. Na przymusową emeryturę PiS odesłał ok. 20 komendantów wojewódzkich i powiatowych. Minister Ziobro dołożył swoją „cegiełkę”, uwalniając dla swojaków stołki 8 prokuratorów apelacyjnych i okręgowych.

 

Podane przykłady są, oczywiście, pierwszymi z brzegu, bo we wszelakich agendach i urzędach państwowych (a zwłaszcza spółkach skarbu państwa) karuzela kadrowa kręci się jeszcze szybciej niż w ekskluzywnym lunaparku rządowym.

„Spośród 50 największych spółek skarbu państwa, tylko w kilku PiS nie wymienił prezesa” – informuje specjalistyczny serwis giełdowy „Parkiet”.

Dowiadujemy się dalej, że obecna ekipa coraz częściej wymienia ludzi, których sama wypromowała. Przykładowo:

¤ Pawła Skowrońskiego odwołano ze stanowiska prezesa BOT Górnictwo i Energetyka po dziesięciu miesiącach kierowania firmą;

¤ Bronisława Wildsteina z TVP – po dziewięciu miesiącach;

¤ Włodzimierza Hereźniaka z Jastrzębskiej Spółki Węglowej – po pół roku;

¤ Jerzy Milewski był prezesem Polskiego Holdingu Farmaceutycznego cztery miesiące;

¤ Jan Michalin został odwołany z funkcji prezesa Polskiego Koksu zaledwie po dwóch miesiącach urzędowania;

¤ Jerzy Kochański stracił fotel prezesa PZU Życie po ośmiu miesiącach od wyboru na nową kadencję.

Odprawy? W samym tylko Orlenie wyniosły ponad 2 mln zł, a – według bardzo ostrożnych szacunków – cena, jaką zapłaciliśmy za uwalnianie miejsc w spółkach skarbu państwa dla PiS-owskich swojaków, oscyluje wokół 25 mln zł.

Dodajmy, że dla niektórych takie zmiany (czytaj: odprawy) są wymarzonym po prostu biznesem. Oto zaledwie po 3 miesiącach urzędowania na stanowisku przewodniczącego Rady Nadzorczej KGHM „Polska Miedź” SA, Adam Glapiński – jeden z najserdeczniejszych przyjaciół braci Kaczyńskich – złożył rezygnację. Odszedł na stanowisko prezesa znakomicie prosperującej (1,12 mld zł zysku netto w 2006 r.) firmy Polkomtel. Ile kosztowało nas jego pożegnanie oraz osiemnastu innych osób, które przewinęły się przez Radę Nadzorczą KGHM w ciągu roku? Ile nas będzie kosztował Krzysztof Skóra, nowy prezes zarządu miedziowego holdingu, który bezpośrednio przed objęciem posady był skarbnikiem gminy Ruja, ale za to ma w swoim życiorysie członkostwo Zarządu Głównego Stowarzyszenia Rodzin Katolickich Diecezji Legnickiej...

¤ ¤ ¤

¤ Ministerstwo Obrony Narodowej pozbyło się za półtorarocznych rządów Radka Sikorskiego ponad 60 generałów. Aktualnie w „rezerwie kadrowej” lub tzw. dyspozycji pozostaje ich jeszcze 23. Zdrowych na ciele i umyśle, a jednak bezrobotnych, pobierających 100 proc. uposażenia. Czekają na zwolnienie ze służby. Każdy weźmie ok. 170 tys. zł (półroczna odprawa i roczna pensja).

W podobnej sytuacji jest kilkudziesięciu wysokich rangą oficerów Policji.

¤ W spółce Operator Logistyczny Paliw Płynnych (OLPP) członkiem rady nadzorczej został historyk Sławomir Cenckiewicz, współpracownik Antoniego Macierewicza przy likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych. Prezesem zarządu jest tam Arkadiusz Siwko – dyrektor gabinetu Macierewicza z czasów gdy pan Antoni był szefem MSW, a przewodniczącym rady OLPP – Adam Taracha, będący w tamtym okresie zastępcą szefa Urzędu Ochrony Państwa.

„Na całym świecie partie płacą swoim działaczom synekurami, bo mają za mało pieniędzy” – tłumaczy przedstawione wyżej zjawiska senator PiS Zbigniew Romaszewski.

Dominika Nagel

 

 

"FAKTY I MITY" nr 27, 10.07.2008 r. FAKTY

[Prezydent rzymskokatolickiego Koś... (przepraszam) RParafial..., tzn. Rzeczypospolitej Polskiej... powiedział: (– red.)]

"PiS wspierało i będzie wspierać Kościół katolicki we wszystkich kwestiach, w których może on uzyskać poparcie ze strony państwa. (...) potrzebna jest reewengalizacja pewnych terenów naszego kraju". (...)

"Nawet ludzie niewierzący, choć jest ich w Polsce niewielu, powinni przyjąć, że każdy, kto w Polsce chce niszczyć Kościół i te wartości, które Kościół reprezentuje, nastaje nie tylko na religię katolicką, religię ogromnej większości Polaków, ale nastaje na sam naród".

 

4. M.IN. O KATOLICKIEJ ORGANIZACJI RELIGIJNEJ:

http://www.wolnyswiat.pl/15p4.html

 

 

"FAKTY I MITY" nr 6, 16.02.2006 r. KOMENTARZ NACZELNEGO

PRZESILENIE

(...)

Z budżetu Kancelarii Sejmu przekazano 1 mln zł na pomoc dla rodzin ofiar katastrofy w Chorzowie (tyle samo na Centrum Solidarności w Gdańsku). Tak mała pomoc wobec tak wielkiej tragedii jest ewenementem na skalę światową. Jednocześnie PiS-owski Senat dodał Kancelarii Prezydenta 10 mln zł, Premiera – 18 mln zł, a Senatowi, czyli sobie – 12 mln zł. Na wniosek wicemarszałka Putry, technika mechanika, 20 mln zł z pieniędzy podatników (także ateistów, świadków Jehowy i wyznawców Hare Kriszny) przekazano na budowę Świątyni Opatrzności Glempa nad watykańskim interesem w Polsce. Ponieważ prawo zabrania finansowania z budżetu budowy nowej świątyni (w preambule do konkordatu państwo zobowiązało się tylko do subwencjonowania Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie oraz Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego), senator Putra napisał, że chodzi o dofinansowanie „ochrony dziedzictwa narodowego” (ochrona lub konserwacja zabytku sakralnego lub dzieła sztuki – art. 22 konkordatu). Żeby zaś nie było wątpliwości, że watykański hangar w trakcie budowy jest zabytkiem i wymaga konserwacji, prymas Glemp ogłosił, iż będzie tam kiedyś Muzeum Wolności, a w podziemiach zamurował ks. Twardowskiego. 5 mln zł więcej dostał też Kościół od Senatu RP w ramach Funduszu Kościelnego (łącznie 91 mln zł).

IPN-owi Senat dodał aż 13 mln zł. W sumie IPN wyrzuca w błoto 130 mln zł rocznie. 5,2 mln dołożono KRRiT, która miała być zlikwidowana w ramach oszczędności. Ta cenzura PiS-owska kosztuje nas teraz 14,2 mln. Powstanie też nowe ciało cenzorskie, mające badać media pod kątem ich bezstronności. My w redakcji już się pomału pakujemy, gdyż „FiM” bezstronne w rozumieniu PiS (czyli poprawne politycznie i religijnie) nie są i nie będą.

Oto tylko niektóre finansowe przejawy obecnego państwa wyznaniowego. Choć w wielu pomysłach Kaczyńscy prześcignęli już irańskich mułłów, kiedyś im podziękujemy – choćby za to, że budowali z państwowych pieniędzy kolejne kościoły, zamiast karmić najbiedniejszych Polaków i ich dzieci. To chyba jedyny i najszybszy sposób na otrzeźwienie Polaków z klerykalnego amoku. (...)

Jonasz

 

 

"FAKTY I MITY" nr 42, 26.10.2006 r. KRAJ NA TACY

POLSKA SOLIDARNA Z KLEREM

Kilkaset stron dokumentu o nazwie „Projekt budżetu na rok 2007” pokazuje, gdzie bracia Kaczyńscy mają swoje obietnice wyborcze.

Oto szczegóły...

Za lekturę projektu budżetu zabraliśmy się pełni nadziei, że znajdziemy tam odpowiedź na pytanie, jaką politykę chce realizować premier. Ciężko było, bo plan wpływów i wydatków nie jest ani solidarny, ani liberalny, za to bardzo czarno-biurokratyczny.

Aby utrudnić zestawienie swojej twórczości z dziełami poprzedników, Kaczyński usunął z tabelek dane porównawcze dotyczące budżetu z roku 2006. Chodzi zapewne o to, że jak nie ma z czym porównać, to zawsze obywatelowi można wmówić, że będzie lepiej. Tę swoiście przez PiS rozumianą ideę można wytłumaczyć na przykład zniknięciem ze szczegółowego uzasadnienia budżetu danych dotyczących Funduszu Kościelnego.

Przypomnijmy: ustanowiony w 1952 r. Fundusz działa do dziś, choć sens jego istnienia dawno temu wygasł. W końcu miał on być odszkodowaniem za majątki zabrane Kościołowi przez władze PRL. Tymczasem III RP oddała dużo więcej, niż zła komuna zabrała, a mimo to instytucje Watykanu nadal dostają co roku miliardy złotych.

Tak więc w przyszłym roku na Fundusz, czyli m.in. składki emerytalne oraz zdrowotne księży i zakonnic, państwo wyda ponad 96 milionów złotych. W roku 2005 emerytury i zdrowie duchownych kosztowało nas 78 milionów złotych. Rok później – 86 milionów. Zatem na Fundusz Kościelny będziemy bulić w 2007 r. ponad 23 proc. więcej niż za czasów Belki. Zajrzeliśmy z niepokojem do wstępu ustawy budżetowej, bo może fakt takiego wzrostu był uzasadniony gigantyczną inflacją... Ale nie! Inflacja w roku 2006 wyniesie około 1,2 proc., zaś w roku następnym ma zmieścić się w widełkach 1,7–1,9 proc.

I to o tyle, i tylko tyle, powinien (ewentualnie!) wzrosnąć budżet Funduszu Kościelnego. Jeśli już ktoś musi go nadal wypłacać...

Kapelani w armii będą nas kosztować prawie 17 milionów złotych. Dla porównania: w roku 2005 wydaliśmy na nich 12 milionów, a w bieżącym – około 15 milionów. Kościelne szkoły wyższe (wraz z wydziałami teologicznymi) będą kosztowały około 47 milionów złotych. Piszemy około, gdyż ludzie Kaczorów tak poukrywali owe dotacje, że ich dokładne wyliczenie jest niemożliwe. Słodką tajemnicą Giertycha pozostanie sprawa, ile nas kosztują katecheci. Otóż MEN nie zbiera danych dotyczących etatów, co pozwalałoby wyliczyć dokładnie płace – wie tylko, że religii uczy na podstawie różnych umów 42 tysiące księży i świeckich. Możemy więc oszacować, że edukacja religijna w szkołach publicznych kosztować będzie w roku 2007 (same pensje katechetów) 604 miliony złotych. Dla uproszczenia przyjęliśmy, że żaden z nauczycieli religii nie jest nauczycielem mianowanym.

Na wydatki w dziale nazwanym w języku biurokratów „pomoc społeczna” w roku 2006 przeznaczono około 22 mld złotych. W roku 2007 na tę sferę rząd Kaczyńskiego planuje przeznaczyć dokładnie 21 263 402 tys. złotych. Czyli mniej. Kaczyński obiecał też przywrócenie państwowego Funduszu Alimentacyjnego. W ten sposób miał naprawić błąd rządu Marka Belki z 2004 roku. Owa naprawa polega na przesunięciu 360 tys. z szufladki becikowego (które zostanie zniesione) do szufladki alimentów. Czyli forsa z jednej kieszeni pójdzie do drugiej. Bardzo mała forsa – dodajmy.

Mamy też słynny program „Wyprawka szkolna”. Na zakup podręczników, zeszytów i innych pomocy naukowych od 2004 r. co roku przeznaczano 11 milionów. W roku 2005 na sam fundusz stypendialny rząd Belki wydał 250 milionów. W roku 2007 zapisano na oba te cele 300 milionów. Okazuje się jednak, że te dodatkowe 50 milionów to pieniądze, które zabrano z innych szufladek (np. z pomocy dla mieszkańców terenów po byłych PGR-ach, ze stypendiów premiera, rezerw celowych na zasiłki...). Tak więc kasy realnie więcej nie będzie. Przeciwnie...

Po raz pierwszy od 10 lat rząd w ogóle zrezygnował z rezerwy w dziale „pomoc społeczna” z przeznaczeniem na nagłe potrzeby, np. klęski żywiołowe (czyżby msze o pogodę miały załatwić sprawę?). Dotąd była to kwota 140–201 milionów.

Cywilna i wojskowa bezpieka – służąca w ostatnim czasie do zbierania haków na przeciwników PiS – w roku 2007 łącznie ma nas kosztować aż 812 milionów złotych.

W roku 2006 państwo na utrzymanie ABW, Centralnego Biura Antykorupcyjnego oraz wojskowego wywiadu i kontrwywiadu wydało o 200 milionów mniej...

--------------------------------------------------------------------------------

Mamy bardzo złą wiadomość dla pracowników administracji rządowej. Ministrowie Jarosława Kaczyńskiego planują przeprowadzenie kolejnej fali czystek kadrowych. Widać to po rosnącej rezerwie na odprawy dla urzędników: z kwoty 26 milionów w roku 2005 (rok wyborów!) do 33 milionów w 2007 r.

Jak będą wywalać, to znaczy, że będą też przyjmować. Świadczą o tym takie oto zapisy:

* z 9 milionów (w 2005 r.) do ponad 29 milionów wzrosną środki na płace dla nowo mianowanych (nie do usunięcia) urzędników państwowych, a ich przyjęcia odbywać się będą niejawnie;

* koszty utrzymania Kancelarii Prezydenta RP urosną o prawie 8 proc., Senatu – o 1/5; na mniejszą, bo pięcioosobową Krajową Radę Radiofonii i Telewizji wydamy ponad 13 proc. więcej, zaś tak istotna instytucja jak IPN otrzyma ekstra 31 proc. Dodatkowo.

--------------------------------------------------------------------------------

Obok nowych etatów biurokraci (w tym tropiciele agentów dawnej SB) otrzymają nowiutkie budynki: Kancelaria Lecha K. – obiekt za 13 milionów; IPN – nowe gabinety w Białymstoku, Katowicach i Warszawie za ponad 12 milionów; będą też nowe biura dla Kancelarii Sejmu za 9 milionów złotych, a także samochody. Kancelaria Prezydenta kupi pojazdy za ponad półtora miliona, Sejm wzbogaci się o samochodzik za milion (słuchy chodzą, że będzie to maybach na przyjazdy papieża), dla PiS-owskiej pani inspektor pracy kupi się wózek za „marne” 700 tysięcy.

--------------------------------------------------------------------------------

„Zachwyceni” projektem budżetu będą także studenci medycyny i młodzi lekarze. Otóż w ramach zachęcania ich do pozostania w kraju rząd zmniejszył środki na staże podyplomowe ze 150 milionów w roku 2005 i 120 milionów w 2006 do... 30 milionów. Jeszcze bardziej „uszczęśliwieni” będą ziomale z Zagłębia i Małopolski, bo rząd zaplanował zero, przecinek zero złotówek na łagodzenie skutków zamykania kopalń i hut! W roku 2005 było tego 108 milionów (głównie na likwidację szkód górniczych). Innymi słowy, solidarny rząd mówi mieszkańcom walących się domów, że to ich problem!

--------------------------------------------------------------------------------

W roku 2006 wydaliśmy 10 milionów złotych na sfinansowanie hobby Marcinkiewicza, czyli na wprowadzenie tak zwanego budżetu zadaniowego. W celu wydania tej kasy utworzono nowe biuro w Kancelarii Premiera i zatrudniono pracowników. Przyjrzeliśmy się efektom pracy tych janczarów (pod wodzą Teresy Lubińskiej, bo była taka minister finansów pomiędzy listopadem 2005 a styczniem 2006 r.) i mamy poważne wątpliwości, czy te 28 stron „zadaniówki” musiało naprawdę kosztować 10 milionów. Otóż cała tabelka zadań to w rzeczywistości rozpisanie obowiązków pracowników Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Pewną ciekawostką jest fakt, że przyjęte do rozliczeń dane dotyczące liczby patentów, publikacji naukowych czy wskaźnika liczby doktorantów na tysiąc mieszkańców pochodzą z lat 2002–2004. Nowych danych jakoś eksperci nie znaleźli.

--------------------------------------------------------------------------------

Nasz ulubieniec, czyli Kazimierz Michał Ujazdowski, wpisał do zadań Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego budowę pomników (kwota w budżecie niezdefiniowana). Nazwał to pięknie „upamiętnieniem miejsc pamięci narodowej”. Idziemy o zakład, że pieniądze pójdą głównie na pomniki Jana Pawła II i innych „świętych”.

--------------------------------------------------------------------------------

Na sam koniec zostawiliśmy sobie kwestię długu publicznego. Otóż w roku 2007 coś, co w języku ekonomistów nazywa się obsługą zobowiązań państwa, będzie nas kosztować więcej o ponad 30 proc.

Ponad pięciokrotnie wzrastają też koszty związane z rozdawaniem przez rząd gwarancji, że polskie firmy spłacą bankom zagranicznym kredyty i pożyczki. Natomiast przedsiębiorcy starający się o kredyty w krajowych bankach obejdą się smakiem, bowiem na rodzime gwarancje zaplanowano znacznie mniej środków. Rządy wszystkich naszych sąsiadów robią akurat odwrotnie, ale pewnie są po wpływem „układów”. Co więcej, ościenne kraje tworzą rezerwy przy rozliczeniach funduszy europejskich (na wypadek zmian kursów walut); my takich zabezpieczeń nie potrzebujemy.

--------------------------------------------------------------------------------

Podatki, jak nam obiecano, pozornie maleją. Ale żeby kiedyś naprawdę zmalały, teraz muszą jeszcze realnie wzrosnąć. Progi podatkowe kolejny rok z rzędu pozostaną zamrożone, za to akcyza na paliwa, wódkę, papierosy i energię elektryczną idzie do góry. Bezrobocie ma spaść o 1 procent, choć gospodarka będzie się rozwijać znacznie wolniej, ale za to – według rządu – odpowiada cała reszta świata. Ciekawe, że gdy rządzi prawica, to za kłopoty gospodarcze zawsze odpowiada a to kryzys azjatycki, a to rosyjski... Nigdy rząd RP. Kiedy natomiast u steru jest lewica, to opozycja opowiada, że sukcesy takiego

Kołodki nie są wynikiem jego talentu, tylko dobrych wyników gospodarki USA, Japonii czy Chin.

Mamy więc nową, budżetową definicję Polski solidarnej. Solidarnej z Kościołem, urzędasami i zagranicznymi bankami.

MP

 

 

"FAKTY I MITY" nr 40, 11.10.2007 r.

"BORSUK" MA JĄDRA

Podczas wyborów dwa lata temu PO i PiS na wyścigi zabiegały o względy legendy „Solidarności” – Bogdana Borusewicza. A dziś?

Dziś Borusewicz występuje jako bomba Platformy Obywatelskiej i nic go już z PiS nie łączy. To było do przewidzenia, bo Borusewicza nie można nauczyć kłapania dziobem za Kaczorami, tak jak to robią ich przyboczni. Facet ma jądra i udowodnił to nie raz. Ot, choćby podczas powitania papieża Benedykta na Okęciu, kiedy jako jedyny z całego polskiego korpusu dyplomatycznego nie pocałował der Papy w pierścionek. Zawsze też stać go było na własne zdanie, nawet wbrew wszystkim.

Premier Jarosław „pogubił wartości w marszu po władzę. Wszystko podporządkował zwycięstwu” – wyjawił „Borsuk” (tak mówią do niego przyjaciele z opozycji) w „GW”.

Kaczyńskim nie może też wybaczyć pustych deklaracji, jak na przykład tej o niebrataniu się z Samoobroną i LPR. Według Borusewicza, „styl polityki uprawiany przez Jarosława Kaczyńskiego jest jak futbol południowoamerykański – ostry, widowiskowy, dobry gracz kiwa wszystkich”. Problem pojawia się w momencie kluczowym – „jak trzeba strzelić gola, to się zaplątuje we własne nogi i leży”.

Nie do wybaczenia są także związki PiS z Radiem Maryja i Rydzykiem. Borusewicz w końcu powiedział głośno to, o czym inni tylko szeptali – że to toruński redemptorysta ma wpływ na mianowanie ambasadorów (obecnie do Meksyku tatko wyprawia Jerzego Achmatowicza, któremu w drodze na lotnisko przeszkodziły jedynie przyspieszone wybory). Z Rydzykiem PiS konsultuje wybór członków spółek skarbu państwa: „Nie chodzi mi tylko o powiązanie medialne, o te wywiady w TV Trwam, ale też o wpływ o. Rydzyka na politykę państwa i gospodarkę”. Tatko bowiem rozdaje karty, a wdzięczny mu za moherowe głosy Kaczyński tańczy, jak mu Radio Maryja zagra. I tak – na fotelu prezesa Agencji Rozwoju Przemysłu zasiadł wierny przyjaciel radyja Paweł Brzezicki (wcześniej doradca premiera ds. gospodarki morskiej), a na Wybrzeżu panoszy się były wiceminister transportu i gospodarki morskiej Zbigniew Sulatycki – kapitan żeglugi wielkiej, bezgranicznie oddany Rydzykowi. W potrzebie staje za nim murem, jak wtedy, gdy Tomasz Hutyra, syn tragicznie zmarłego przewodniczącego Komitetu Ratowania Stoczni Gdańskiej, domagał się wyjaśnień, co się stało z morzem pieniędzy, które redemptorysta zebrał na jej ratunek. Hutyra odpowiedzi nie uzyskał, za to przez wyznawców Rydzyka – m.in. Sulatyckiego, który kierował Społecznym Komitetem Ratowania SG – został pomówiony o współpracę z SB. Sulatycki jest też plenipotentem Jana Kobylańskiego (sponsor imperium Rydzyka oraz szef Unii Stowarzyszeń i Organizacji Polonijnych Ameryki Łacińskiej).

A właśnie u podejrzanego o szmalcownictwo podczas wojny Kobylańskiego Borusewicz sobie nagrabił. I to zdrowo. Na III Zjeździe Polonii Świata w Warszawie rozdawano nawet donosy na marszałka Senatu z informacją, jakoby... finansował on agentów postkomunistycznych w Ameryce Południowej i niszczył organizacje polonijne. Wszystko przez to, że wizytując Amerykę Południową, unikał Kobylańskiego i jego organizacji jak diabeł święconej wody, a co najgorsze – nie przeznaczył na nią ani grosza: „Marszałek Borusewicz i jego sługusi zdobyli prawie 50 proc. więcej funduszy niż poprzednie kadencje, ale, niestety, większość środków używa na zniszczenie historycznych, patriotycznych i katolickich organizacji polskich za granicą”. Borusewicz nie boi się wszem wobec głosić, że biznesmen z Urugwaju poprzez Rydzyka wpływa na polską gospodarkę i politykę. Że to właśnie za jego sprawą odwołano konsula generalnego Kurytyby Jacka Perlina (z jego inicjatywy Kobylański został odwołany z funkcji polskiego konsula honorowego w Urugwaju), a ambasadorem w Argentynie mianowano Zdzisława Ryna, mimo że od Sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych dostał negatywną opinię.

Z ustawianiem kadr antysemicki kolega Rydzyka nie ma większego kłopotu, bo – jak opowiada Borusewicz – „Kobylański uprawia aktywny lobbing, zaprasza do siebie senatorów i posłów, funduje im przeloty do Ameryki Południowej, które kosztują kilkadziesiąt tysięcy złotych, gości ich w swej posiadłości. A potem oni reprezentują w parlamencie jego interesy”.

Kaczyński, choć podobno człowiek z zasadami, godzi się na to, bo musi spłacić dług wdzięczności. Za poparcie. Taki układ.

Najlepszy dowcip, jaki ostatnimi czasy można usłyszeć na falach Radia Maryja, to zapewnienie, że nie sprzyja ono żadnemu ugrupowaniu politycznemu i nie namawia do głosowania tylko na jedną partię. Jednocześnie czasu antenowego brakuje dla wszystkich polityków PiS, którzy chcieliby się zaprezentować. Ocierają się o siebie w korytarzach rozgłośni wicepremier Przemysław Gosiewski, min. Zbigniew Ziobro, do niedawna szefowa KRRiT Elżbieta Kruk, wiceminister transportu Bogusław Kowalski, wiceminister finansów Marian Banaś i inni.

Gdyby ktoś z słuchaczy jednak nie załapał jasnych sugestii, że ma głosować na gościa ojców redemptorystów, co jakiś czas do tysięcy domów płyną kazania. Na przykład takie jak o. Stanisława: „Ludzie mnie pytają: Ojcze, na kogo mam głosować? Ja tylko powiem: w tej chwili mam głosować na Prawo i Sprawiedliwość, jedynie PiS ma szanse zrobić coś dla Polski. Inni nie mają szans”...

Wiktoria Zimińska

 

 

"FAKTY I MITY" nr 2, 19.01.2006 r. KOŚCIELNY ROZBIÓR POLSKI

WSZYSCY LUDZIE OPUS DEI

Najbardziej tajemnicza organizacja katolików – Opus Dei – coraz mocniej zapuszcza korzenie w Polsce. Opanowuje elity polityczne i środowiska naukowe. W naszym kraju działa około 350 aktywnych opusdeistów oraz około 1000 sympatyków.

Ta ortodoksyjna organizacja nie pojawiła się w Polsce dopiero w ostatnich latach. Z pewnością zwolennicy Josemarii Escrivy de Balaguera (założyciel OD) – kanonizowanego przez Jana Pawła II w październiku 2002 r. – działali w Polsce już od dawna, jednakże nie pojawiali się w świetle telewizyjnych jupiterów. Dopiero jednoznaczne poparcie polskiego papieża i przemiany polityczne nad Wisłą pozwoliły im wypłynąć na szersze wody. JPII nie krył swoich sympatii dla OD, które zresztą wybrało go na papieża. Szacuje się, że wokół Wojtyły uwijało się około 100 członków i protektorów organizacji, m.in. rzecznik prasowy Watykanu Joaquin Navarro-Valls. Jak ostatnio słyszeliśmy, wybór nowego papieża, Benedykta XVI, również przeforsowali członkowie Dzieła.

Także w polskim Kościele można spotkać wielu hierarchów, którzy śladem sternika z Watykanu od lat otwarcie sympatyzują z Dziełem. Należą do nich m.in.: sekretarz Episkopatu, bp Piotr Libera, metropolita gdański Tadeusz Gocłowski, abp Sławoj Leszek Głódź i bp Piotr Jarecki.

Sympatii i związków z ortodoksyjnymi katolikami nie ukrywa dziś wielu polityków, m.in. z Argentyny, Peru, Brazylii, Chile. Coraz liczniej, choć nieśmiało, ujawniają się ci z Hiszpanii, Austrii czy Włoch. Szczególnie duże wpływy miała ta organizacja w Hiszpanii za czasów gen. Franco i prawicowego rządu Jose Marii Aznara.

Początki oficjalnej działalności Dzieła Bożego w Polsce związane są ze Szczecinem, a ściślej mówiąc – z diecezją szczecińsko-kamieńską. W 1989 r. tamtejszy biskup Kazimierz Majdański zaprosił OD do Polski i stworzył jej członkom warunki do działania. Pierwsze kroki stawiał tu niezwykle ambitny ks. Stefan Moszoro-Dąbrowski, którego rodzina od lat służy tej organizacji. W ostatnich latach postacią numer jeden w tym regionie stał się Alberto Lozano Platonoff, numerariusz OD, doradca ministra finansów. Ten Meksykanin z pochodzenia – znakomicie znający Polskę i naszych rodaków – jest wicedyrektorem ośrodka akademickiego OD w Szczecinie i wykładowcą Uniwersytetu Szczecińskiego. Z uczelni tej zresztą pochodzi także wielu innych aktywistów organizacji, m.in. prof. Jan Lubiński, mąż Teresy Lubińskiej, do niedawna ministra finansów, a obecnie sekretarza stanu w Kancelarii Premiera Marcinkiewicza.

Po Szczecinie przyszła kolej na inne ośrodki w kraju: Warszawę, Kraków i Poznań. Dziś OD dysponuje nie tylko kilkusetosobową „kadrówką” i coraz większym zastępem sympatyków, ale i potężnym majątkiem, m.in. własnymi przedszkolami i szkołami, choć oficjalnie występują one pod innymi szyldami. Obecnie pod egidą Opus Dei nabiera rozpędu kształcenie kadr menedżerskich, rekrutowanych m.in. spośród aktywistów PiS i PO. Ekspansja organizacji odbywa się na niespotykaną dotąd skalę, choć wiele aspektów jej działalności nadal skrywa milczenie. Tylko nieliczni domyślają się, że także w Polsce, śladem wielu krajów europejskich, rośnie materialne zaplecze Dzieła – na przykład w Piotrkowie Trybunalskim powstają mury nowoczesnej uczelni, która będzie kształcić funkcjonariuszy Opus Dei.

--------------------------------------------------------------------------------

Szacuje się, że jedną trzecią Klubu Parlamentarnego PiS stanowią dziś ludzie związani w różnym stopniu z Opus Dei. Liderami tej grupy są: poseł Kazimierz Ujazdowski (minister kultury i dziedzictwa narodowego) i senator Ryszard Legutko (wicemarszałek Senatu). O wpływach OD świadczy m.in. wybór na premiera Kazimierza Marcinkiewicza, który już od wielu lat jest przygotowywany do wstąpienia do Opus Dei. Premier pochodzący formalnie spoza OD gwarantuje braciom Kaczyńskim kontrolę nad rządem, ale w praktyce nie wygląda to zbyt różowo. Kancelarią Premiera kierują więc ludzie braci K. (Mariusz Błaszczak, b. burmistrz dzielnicy Śródmieście w Warszawie, Piotr Tutak, b. dyrektor biura PiS w Sejmie, i Adam Lipiński, najbliższy współpracownik Jarosława Kaczyńskiego), ale faktycznie za sznurki pociągają: Zbigniew Derdziuk (wiceszef Kancelarii Premiera Jerzego Buzka, prawa ręka Wiesława Walendziaka, członek rad nadzorczych spółek, m.in. Telewizji Familijnej i Instytutu Środkowoeuropejskiego, dziś członek rady Instytutu Sobieskiego) i Konrad Ciesiołkiewicz (rzecznik prasowy rządu, wychowanek Kazimierza Ujazdowskiego, polityczne szlify zdobywał w ZHR). Pod całkowitą kontrolą OD są też trzy resorty: finansów, kultury i dziedzictwa narodowego oraz skarbu państwa.

Poza Alberto Lozano Platonoffem w Ministerstwie Finansów działają jeszcze inni funkcjonariusze Dzieła: za strategię podatkową odpowiada dr Marian Moszoro (31 lat), absolwent uniwersytetu OD w Barcelonie; cłami, administracją podatkową, grami losowymi i zadłużeniem zajmuje się z kolei supernumerariusz Marian Banaś, de facto pierwszy zastępca ministra finansów, który awansował tak wysoko za zasługi dla Dzieła w Krakowie. Za instytucje finansowe, informatyzację i analizy ekonomiczne odpowiada wiceminister finansów Cezary Mech, absolwent hiszpańskiej uczelni OD, były prezes Urzędu Nadzoru nad Funduszami Europejskimi, skłócony z Lechem Kaczyńskim, co zablokowało jego awans na ministra finansów.

Jeszcze większe wpływy Kościoła widoczne są w resorcie kultury. Do organizacji należą: sam minister Kazimierz Ujazdowski, a także obaj jego zastępcy – Jarosław Sellin (b. członek KRRiT) i Tomasz Merta (b. dyr. Instytutu Dziedzictwa Narodowego zajmującego się faktycznie promocją świętych Kościoła kat., napędzający do organizacji stado młodych wilków).

Także Ministerstwem Skarbu kierował do 4 stycznia br. członek OD Andrzej Mikosz, a po jego wymuszonej dymisji pałeczkę przejął Paweł Szałamacha, też członek Dzieła, do niedawna prezes Instytutu Sobieskiego, faktycznego zaplecza finansowo-programowego PiS, powiązany wcześniej z pampersami Walendziaka. W resorcie eksponowane stanowiska zajmują również sympatyzujący z organizacją Maciej Heydel (wiceminister) i Piotr Rozwadowski (wiceminister).

Nie brak także „swoich” w innych resortach – Ministerstwem Transportu i Budownictwa kieruje Jerzy Polaczek, supernumerariusz, zaś jego prawą ręką jest Piotr Styczeń, członek Dzieła, któremu powierzono rozwiązywanie problemów budownictwa mieszkaniowego. Z kolei w MSWiA na stanowiskach wiceministrów pracuje 2 bliskich sympatyków Dzieła: Arkadiusz Czartoryski (nadzoruje wojewodów) i Paweł Soloch (odpowiada za straż pożarną i system ratownictwa). W Ministerstwie Gospodarki tak newralgicznym tematem jak zapewnienie Polsce dostaw gazu zajmuje się Piotr Naimski, sympatyzujący od lat z organizacją OD. Za kontakty z parlamentem oraz sprawy międzynarodowe odpowiada w MON Aleksander Szczygło, kojarzony z OD. W resorcie zdrowia wiceminister Bolesław Piecha jest członkiem tej organizacji. Z OD związani są również: wiceminister spraw zagranicznych Anna Fotyga (b. eurodeputowana PiS), wiceminister środowiska Agnieszka Bolesta, minister i jego zastępca w resorcie pracy, czyli Krzysztof Michałkiewicz i Kazimierz Kuberski.

W Sejmie członkiem organizacji jest sam świątobliwy marszałek Marek Jurek, a także posłowie PiS: Małgorzata Bartyzel, Tadeusz Cymański, Artur Górski, Tomasz Górski, Paweł Kowal, Piotr Krzywicki, Jan Libicki, Barbara Marianowska, Paweł Poncyliusz, Ryszard Wawryniewicz, Artur Zawisza, Stanisław Zając, Paweł Zalewski i Łukasz Zbonikowski. Z Platformy Obywatelskiej do OD należą: Jolanta Fabisiak, Hanna Gronkiewicz-Waltz, Julia Pitera i Urszula Augustyn. Również wśród „ligusów” nie brak ludzi Escrivy, a należy do nich Roman Giertych, Witold Bałażak i Rafał Wiechecki.

W izbie refleksji (Senat) z Dziełem kojarzy się głównie wicemarszałka Ryszarda Legutkę, profesora UJ (to ten, który walczy o sfinansowanie z budżetu budowy Świątyni Opatrzności Bożej), a także Przemysława Alexandrowicza (PiS).

Jak już wspomnieliśmy, OD tradycyjnie prowadzi działalność pod płaszczykiem wielu organizacji pozornie nie mających nic wspólnego z Kościołem. Na przykład we wpływowym Klubie O1 – zrzeszającym głównie przedsiębiorców i prawników – działają m.in.: numerariusz Jakub Banaś (syn wiceministra finansów Mariana Banasia, prezes kilku firm i fundacji), Stanisław Kluza (główny ekonomista Banku Gospodarki Żywnościowej), numerariusz Leszek Skiba (wykładowca Wyższej Szkoły Biznesu w Nowym Sączu) i Michał Zborowski (Porty Lotnicze). W fundacji „Inkubator”, która organizuje np. praktyki studenckie, radę fundatorów stanowią m.in.: Monika Skiba (siostra Leszka Skiby), Jakub Banaś i Jacek Jonak (b. członek Komisji Papierów Wartościowych i Giełd, konsul honorowy Luksemburga, doradca Eureco). W fundacji Academia Juris, szczycącej się udzielaniem porad ludziom ubogim, w zarządzie działa m.in. aktywista OD Marcin Szczyguła. Z kolei Wolontariat Polska swoją siedzibę umieścił w lokalu Dzieła przy ul. Filtrowej, co świadczy o obliczu i wpływach WP.

Członkowie i sympatycy Dzieła w ostatnich latach tworzyli sporo instytucji zajmujących się wspieraniem PiS – np. Instytut Sobieskiego (do twórców należał Paweł Szałamacha i eurodeputowany Prawa i Sprawiedliwości Konrad Szymański), Fundację Odpowiedzialność Obywatelska (m.in. Zygmunt Kostkiewicz, b. prezes PZU, dziś szef Commercial Union).

Dzieło drąży również wpływowe środowisko mediów. Sekretarzem Rady Nadzorczej TVP jest Adam Pawłowicz, wśród członków Rady Nadzorczej „Ruchu” znajduje się Jacek Rusiecki (pampers Walendziaka), zaś członkiem zarządu i dyrektorem Biura Reklamy TVP jest Piotr Gaweł. Do grona znanych dziennikarzy organizacji należą m.in.: Bogdan Rymanowski (TVN 24), Piotr Semka (TV PULS), Grzegorz Górny („Ozon”), Robert Tekieli („Ozon”), Jakub Sufin („Panorama” TVP), Łukasz Warzecha („Fakt”), Cezary Michalski („Fakt”). Zapomniany już nieco Wiesław Walendziak wciąż jest bardzo aktywny – obecnie kieruje firmą Polski Operator Telewizyjny, która przygotowuje się do uruchomienia w Polsce nadajników naziemnej telewizji cyfrowej. W biznesie wielką rolę odgrywa również Bartłomiej Pawlak, b. prezes OBOP, który nadzoruje EuroPolGaz. Radę Nadzorczą Banku Gospodarstwa Krajowego także niemal w całości stanowią ludzie Dzieła, np. Marian Moszoro, Zbigniew Derdziuk i Anna Witkowska (doradza ministrowi finansów).

Macki kościelnej organizacji sięgają teraz coraz głębiej i dalej. Członkiem Dzieła jest m.in. młody wojewoda śląski Tomasz Pietrzykowski, karierę w samorządzie łódzkim robi także Michał Król, LPR-owski radny sejmiku, kandydujący do Dzieła. W kolejce do organizacji stoją już kolejni pretorianie żądni władzy, wpływów, pleców i pieniędzy.

Opus Dei dysponuje dziś w kraju potężnym majątkiem szacowanym na mniej więcej 40 mln zł, ale formalnie nie należy on do organizacji. Większa część mienia figuruje na kontach różnorodnych stowarzyszeń powiązanych z Kościołem, co znakomicie ułatwia ukrycie powiązań organizacyjnych i własnościowych. Wszystko to razem tworzy siatkę, za którą faktycznie stoi Kościół. Czy stanowi to zagrożenie dla struktur państwa? Czas pokaże...

Barbara Sawa, Anna Karwowska

 

 

"FAKTY I MITY" nr 47, 29.11.2007 r.

KARALUCHY

DEZYNSEKCJA RZECZYPOSPOLITEJ NIE BĘDZIE ŁATWA.

PIS WCIĄŻ PRZEMYCA SWOJAKÓW DO URZĘDÓW BĄDŹ LOKUJE ICH W SPÓŁKACH KONTROLOWANYCH PRZEZ SKARB PAŃSTWA.

Gdy Prawo i Sprawiedliwość jeszcze wierzyło, że porządzi Polską dłużej niż 2 lata, jeden z jej liderów zdradził w przypływie szczerości, iż strategicznym celem tej partii jest „konsekwentne odzyskiwanie dla PiS urzędu po urzędzie, przedsiębiorstwa po przedsiębiorstwie, agendy po agendzie”.

I uzasadnił to: „Trzeba jasno powiedzieć, że 16 miesięcy po wygranej PiS żaden działacz czy zwolennik naszej partii, który wykrwawiał się w kampaniach wyborczych, nie może cierpieć głodu i niedostatku”.

Tę wizję IV RP solidarnej z kolesiami ludzie braci Kaczyńskich realizowali do ostatnich chwil swojego urzędowania. Drastyczne tego przykłady to m.in. rzut na taśmę:

* Haliny Olendzkiej – wiceprezeski PiS w województwie świętokrzyskim i najbardziej zaufanej współpracownicy Przemysława Edgara Gosiewskiego, która po przegranej w wyborach do Sejmu została natychmiast ustanowiona na 5-letnią kadencję Rzecznikiem Ubezpieczonych, mimo braku jakichkolwiek w tej dziedzinie doświadczeń;

* Marka Zająkały (PiS-owski wiceminister obrony narodowej) i Jacka Kościelniaka (przegrany w wyborach do Sejmu wiceszef Kancelarii Premiera) – obdarowanych bezpiecznymi posadami wiceprezesów Najwyższej Izby Kontroli;

* Grzegorza Pięty (koleżka niedawnego ministra rolnictwa Wojciecha Mojzesowicza) powołanego w trybie alarmowym na prezesa zasobnej we frukta Agencji Nieruchomości Rolnych.

Ale najwięcej dzieje się w spółkach kontrolowanych przez Skarb Państwa, gdzie uplasowani wcześniej PiS-owscy emisariusze wciąż jeszcze – z dużym powodzeniem! – starają się robić dobrze towarzyszom partyjnym...

--------------------------------------------------------------------------------

„Zarząd KGHM Polska Miedź S.A. informuje, że 6 listopada 2007 r. Rada Nadzorcza Spółki odwołała Pana Maksymiliana Bylickiego z funkcji Członka Zarządu – I Wiceprezesa Zarządu. Jednocześnie Rada Nadzorcza powołała Pana Dariusza Kaśków na funkcję Wiceprezesa Zarządu” – czytamy w komunikacie o zmianach personalnych w jednej z najbogatszych spółek skarbu państwa.

Dodajmy, że w komunikacie nieco zaskakującym, gdyż:

* sztab miedziowego holdingu jest opanowany przez ludzi PiS-u;

* magister Bylicki – absolwent Wydziału Fortepianu Akademii Muzycznej w Warszawie, który sprawował obowiązki wiceprezesa KGHM od lutego 2006 r. – to wyjątkowo zaufany człowiek prezydenta (był m.in. dyrektorem zespołu doradców Lecha Kaczyńskiego, gdy ten sprawował urząd prezydenta Warszawy);

* uzasadnione „niewłaściwym prowadzeniem inwestycji” odwołanie Bylickiego nastąpiło na wniosek Prezesa Zarządu Krzysztofa Skóry (legnicki działacz PiS, bezpośrednio przed objęciem prezesury w KGHM był skarbnikiem gminnym we wsi Ruja), który jeszcze we wrześniu bardzo wysoko oceniał kwalifikacje pana Maksymiliana, honorując go kilkunastotysięczną premią pieniężną;

* przerzucony z Opolszczyzny działacz Dariusz Kaśków (w 2005 roku startował bez powodzenia z listy PiS-u do Sejmu, nie powiodło mu się również w ostatnich wyborach samorządowych, kiedy to – mimo gorącego poparcia partii – przegrał z kretesem wyścig do fotela burmistrza miasteczka Kietrz), raczej nie zabłysnął podczas autoprezentacji na posiedzeniu Rady Nadzorczej KGHM. „Odniosłem wrażenie, że ten pan nawet nie wie, gdzie ma pracować” – wyraził się o nowym wiceprezesie sztygar Ryszard Kurek, reprezentujący w Radzie Nadzorczej załogę kombinatu.

Cóż takiego stało się w PiS-ie, że drugoligowy działacz Skóra pozwala sobie na wyrzucenie z superpłatnej roboty człowieka samego pana prezydenta, żeby dać posadę działaczowi z ligi okręgowej?

– Wiadomo, że dni wszystkich członków zarządu z nadania PiS są w kombinacie policzone. W tej roszadzie chodzi więc jedynie o to, żeby jak najwięcej towarzyszy zdołało zainkasować sute odprawy dla zwalnianych – tłumaczy nam związkowiec z KGHM.

O jak dużych pieniądzach mówi?

Okazuje się, że Bylicki zainkasuje na otarcie łez dziewięć średnich miesięcznych wynagrodzeń (w sumie będzie to kwota z przedziału 350–400 tys. zł). Bezrobotny pan Maksymilian ma też zagwarantowane przez rok odszkodowanie za tzw. zakaz pracy u konkurencji (około 15 tys. zł miesięcznie).

Zanim nowy minister Skarbu Państwa zdoła wyczyścić Radę Nadzorczą, a ta – zarząd KGHM, upłyną 3 albo 4 miesiące. Za każdy z nich „wykrwawiony w kampaniach wyborczych” Kaśków weźmie ok. 35 tys. zł (nie licząc nagród i premii). Na odchodne zaś – podobnie jak Bylicki – dziewięciomiesięczne

odszkodowanie oraz zasiłek dla „fachowca”, którego praca u konkurencji mogłaby przynieść KGHM nieodwracalne straty...

Podsumowując: wykonana 6 listopada PiS-owska roszada Bylicki–Kaśków kosztuje dodatkowo nas, podatników, co najmniej pół miliona złotych.

I jeszcze drobiazg: w rzeczonej spółce funkcjonuje obecnie pięciu członków zarządu, więc niewykluczone, że jeszcze kilku kolesiów zdąży załapać się na odprawy...

--------------------------------------------------------------------------------

Trudno znaleźć w Polsce dużą firmę kontrolowaną przez Skarb Państwa, w której władzach nie zasiadają ludzie braci Kaczyńskich.

A wśród gigantów mamy m.in.:

* CIECH S.A. kierowany przez prezesa Mirosława Kochalskiego, od 2003 r. jednego z najbliższych współpracowników ówczesnego prezydenta Warszawy – Lecha Kaczyńskiego;

* PKN Orlen z Piotrem Kownackim na czele, również byłym współpracownikiem głowy państwa;

* Polską Grupę Energetyczną, która dostała od siedzącego na walizkach PiS-u dwóch dodatkowych wiceprezesów: Konrada Miterskiego i Lecha Suchcickiego, choć przez prawie pół roku dotychczasowy zarząd skutecznie funkcjonował w trzyosobowym składzie;

* strategiczną spółkę telekomunikacyjną Exatel uszczęśliwioną 7 listopada prezesem Andrzejem Piotrowskim – wiceministrem gospodarki w rządzie Jarosława Kaczyńskiego.

Popatrzmy jeszcze – dla przykładu – na dwa regiony naszego kraju i przypadkowo wybrane stamtąd spółki bądź agendy rządowe:

1. Wielkopolska

* „Hipolit Cegielski-Poznań” S.A. – o ile przewodniczącym Rady Nadzorczej jest stosunkowo luźno związany z PiS-em ekonomista Marcin Forkiewicz, to już jego zastępcą partia uczyniła swojego poznańskiego radnego Michała Grzesia, nauczyciela elektrotechniki i informatyki;

* Port Lotniczy „Ławica” – prezes Mariusz Wiatrowski związany był najpierw z ZChN, a później przytulił się do PiS-u. Kierował Wojewódzkim Ośrodkiem Ruchu Drogowego, skąd został rzucony na „Ławicę” krótko po tym, jak policja wykryła w Ośrodku gigantyczną aferę korupcyjną;

* Agencja Rynku Rolnego – jej dyrektorem jest niedoszły radny PiS Adam Pękarski;

2. Pomorze

* Koncern Energetyczny „Energa” i jego 44 spółki zależne – tu aż roi się od towarzyszy, a najbardziej eksponowane stanowisko przewodniczącego Rady Nadzorczej koncernu sprawuje członek Zarządu Okręgowego PiS, Tadeusz Pęk, który zastąpił niedawno innego działacza tej partii, etnologa Andrzeja Jaworskiego;

* Zarząd Morskiego Portu Gdynia – kierowany przez byłego sopockiego radnego PiS, a dzisiaj prezesa Przemysława Marchlewicza;

* Stocznia Gdynia oraz Stocznia Gdańsk z dorżniętymi w wyborach parlamentarnych towarzyszami prezesami Kazimierzem Smolińskim i wspomnianym wyżej Jaworskim.

--------------------------------------------------------------------------------

Oprócz wielkich wpływów biznesowych i jeszcze większych pieniędzy – ludzie Kaczyńskich czepiali się w swoich ostatnich godzinach także... opłotków.

Oto 13 listopada pojawiła się w Urzędzie Miejskim w Augustowie jakaś kobitka (sprawdzona – jak się później okazało – towarzyszka z Warszawy). Pokazała dowód osobisty, z którego wynikało, że nazywa się Elżbieta Paziewska, oraz papier od jeszcze premiera Kaczyńskiego, że od teraz ona właśnie będzie rządziła miastem w charakterze komisarza.

Poszło o to, że dotychczasowy burmistrz Augustowa, Leszek Cieślik, złożył rezygnację ze stanowiska, a radni miejscy nie zdążyli jeszcze (mieli na to miesiąc) podjąć decyzji o wygaszeniu jego mandatu, co zaplanowano na sesję wyznaczoną na 30 listopada. W Augustowie nie było, oczywiście, żadnego bezkrólewia, bo obowiązki burmistrza pełnił jego zastępca Adam Sieńko, ale do czasu uzupełniających wyborów Kaczyński chciał dać swojakowi trochę porządzić oraz zainkasować na „do widzenia” przyzwoitą odprawę. No i wyszła z tego gruba niezręczność, bo ośmieleni wyborczym nokautem PiS-u urzędnicy ratusza zbiesili się, czemu dawali wyraz demonstracyjnym ignorowaniem komisarza.

Sprawę szybko odkręcił – zaraz po zaprzysiężeniu – premier Donald Tusk, ale śmiechu z Kaczorów było w Augustowie co niemiara.

Zwłaszcza z ich zapewnień o solidaryzmie społecznym i że jakieś „zasady zobowiązują”...

Dominika Nagel

 

 

„FAKTY I MITY” nr 7, 22.02.2007 r.

DOWCIP NA KACZYCH NOGACH

To był wyjątkowy rok, takiego nie mieliśmy od 17 lat! – stwierdził premier Jarosław. Słusznie.

Pierwszy raz od 17 lat do marszałka sejmu wpłynął wniosek, aby Jezusa Chrystusa ogłosić królem. Na komendzie można zamówić taxi lub pizzę, a radiowozy wożą zakonnika Rydzyka. Wszystko zaczęło się od kampanii partii zwanej żartobliwie prawem i sprawiedliwością, pod wdzięcznym hasłem: „My dotrzymujemy słowa”. Premierem został atrakcyjny Kazimierz, pierwszy produkt medialny w Europie Środkowej. Rodzimy Truman Show potrwał pół roku. W tym czasie w ramach akcji: „My dotrzymujemy słowa w kwestii taniego państwa” powstało najwięcej w historii wolnej Polski nowych ministerstw i sekretarzy stanu, z ministerstwem śledzi i morza na czele. Mamy najwięcej w historii Polski marszałków sejmu i senatu oraz 4 wicepremierów. Dwukrotnie TK zanegował ustawy przegłosowane w odstępie kilku miesięcy, co jest absolutnym rekordem. Mieliśmy w ciągu roku 2 rządy w ramach tych samych partii, 3 rodzaje koalicji na trzech różnych pakietach „umów”, do tego dwóch premierów, a pięciokrotnie był wymieniany minister finansów (ŕ propos stabilności finansowej). Ponieważ premier, który ma 78 proc. poparcia społecznego, był za słaby, wymieniono go na premiera, który ma 33 proc. poparcia, a premier, który miał 78 proc. poparcia, przegrał wybory na prezydenta Warszawy. Pierwszy raz od 17 lat Polska zobaczyła masówkę – 160 autokarów zawiozło słuchaczy radiowęzła z Torunia do stoczni w Gdyni, gdzie uroczyście przysięgano nie rozmawiać z Lepperem, po czym polazło się i się dogadało. Pierwszy raz od 17 lat w Ministerstwie Sprawiedliwości w randze wiceministra zasiadł sędzia stanu wojennego, a w randze ministra koordynatora – komunistyczny prokurator z lat 70. Takiej kadry nie miał nawet Leszek Miller. Na fali rewolucji moralnej wicemarszałkiem sejmu, a następnie wicepremierem został 4-krotny recydywista, członek powołanej przez SB grupy politycznej, na co dokumenty widział brat. Premiera recydywistę zdymisjonowano za warcholstwo, co było ewidentnym chamstwem, by następnie w nocy, bez kamer, wskrzesić go na szczytach władzy. Od 17 lat nie mieliśmy w rządzie koalicyjnym klubu, który w ponad 50 proc. składa się z posłów oskarżonych lub skazanych prawomocnymi wyrokami. Znajdziemy w odnowionej moralnie IV RP: posła pedofila, posłankę skazaną za fałszowanie przepustek więziennych, europosła oskarżonego o gwałt, rodzimego posła oskarżonego o gwałt, jego żonę oskarżoną o defraudację, posłankę, która zasłynęła jako operatorka scen korupcyjnych, a następnie została skazana przez Komisję Etyki. Potem ta sama komisja uniewinniła posłów korumpujących posłankę. Mamy posła wyrzuconego z Klubu PiS za jazdę po pijaku i takiego, którego wywalono za awantury w dyskotece; jest również poseł powołujący się na znajomości z ministrem sprawiedliwości w czasie egzekucji komorniczej itd. Cały ten kwiat polskiego parlamentaryzmu tworzy koalicyjne Koło Narodowo-Ludowe. Pierwszy raz od 17 lat minister pokazał społeczeństwu, jak się niszczy dokumenty przy okazji sprawy politycznej, gdy o godz. 6.50 prokuratura wkroczyła do PZU na wniosek posła Kurskiego, członka sztabu wyborczego PIS, który oskarżył Donalda Tuska o fałszerstwa polegające na kupowaniu billboardów od PZU. Jak się okazało, nie było ani jednego świadka potwierdzającego słowa Kurskiego, firma obsługująca PZU obsługiwała PIS, a nie PO, a sędzią w tej sprawie był minister, który był szefem kampanii wyborczej PiS... Sprawę umorzono, a poseł Kurski błaga na kolanach o ugodę. To samo Ministerstwo Sprawiedliwości w ciągu roku zresocjalizowało Rywina, wypuściło Jakubowską i Jakubowskiego, łamiąc prawo, aresztowało Wąsacza, ale nie wyjaśniło ani jednej słynnej afery, łącznie z aferą Rywina, którą obecny minister – jeszcze jako członek komisji – rozwiązał pono w ułamku sekundy, tylko uwczesne władze blokowały śledztwa. Pierwszy raz od 17 lat prezydent podpisał wadliwą ustawę (lustracyjną), a następnie sam znowelizował ją do poziomu ustawy, która obowiązywała wcześniej. Nie złapano ani jednego członka układu, nie odebrano emerytury ani jednemu ubekowi, za to opluto wielu opozycjonistów, w tym nieżyjących – na przykład Jacka Kuronia i Zbigniewa Herberta. Na tym tle pokazuje się najbardziej czytelny podział w IV RP. Komuniści dzielą się na PiS-owych i pozostałych, z tym, że PiS-owi – tacy jak Gierek, Jasiński, Kryże – to dobrzy komuniści, a pozostali, ci co nie popierają Kaczyńskich, są z układu. Z układu są też wszyscy członkowie opozycji i nie dość czołobitne media.

Pierwszy raz od 17 lat rząd, który nie zrobił nic w kwestiach gospodarczych i nie wydał najmniejszego dokumentu, choćby najniższej rangi, regulującego jakikolwiek obszar gospodarczy, okrzyknął się twórcą 1-punktowej inflacji i PKB na poziomie 5 pkt. Pierwszy raz szef Kancelarii Prezydenta, który wyleciał z niej za prowadzenie spółki z baronem SLD Nawratem, po kilku miesiącach karencji został szefem doradców premiera. Pierwszy raz od 17 lat ministrem spraw zagranicznych jest kierowniczka magla, która nie odróżnia dwóch najważniejszych dla Polski traktatów regulujących stosunki z sąsiadami. Pierwszy raz od 17 lat 8 ministrów spraw zagranicznych, a więc wszyscy, uznało polską politykę zagraniczną za szkodliwą i ośmieszającą nasz kraj. Nigdy dotąd w historii 17-letnich zmagań z demokracją prezydent nie odwołał spotkania na szczycie, tłumacząc się sraczką (wywołaną artykułem w niemieckim brukowcu). Nigdy dotąd polski premier nie żebrał o 4 minuty rozmowy z prezydentem USA, by z wdzięczności oddać 1000 polskich żołnierzy na misje „pokojowe”, w których giną polscy żołnierze. Nie zdarzyło się od 17 lat, aby polski premier musiał się tłumaczyć w Brukseli, że Polska nie jest krajem antysemickim, w którym króluje homofobia, i nigdy podobnych tłumaczeń nie uznano za... sukces dyplomatyczny. Nie zdarzyło się też, by prezydent wygłosił orędzie, oznajmiając, że nie rozwiąże parlamentu. Nie było takiego przypadku, by ministrem edukacji został szef organizacji, której obecni, przyszli lub byli członkowie palili pochodnie w kształcie swastyk, „zamawiali piwo” pięcioma palcami i udawali kopulację nie tylko z drzewem... Nie pamięta Polska takiego przypadku, żeby członkowie koalicyjnego rządu podawali rękoma weterynarzy środki wczesnoporonne

(i to przeznaczone dla bydła) kobietom zgwałconym przez innych członków. Nie miał nigdy miejsca taki przypadek, by premier i prezydent z tytułami naukowymi tak strasznie kaleczyli język polski, mówiąc np.: „włanczam”, „som”, „świętobliwość biskup Rzyma”, oraz mlaskali, oblizywali wargi, odbijali w kułak, a pierwsza dama zasówała do samolotu z reklamówką „Galerii Centrum”.

To był bez wątpienia najciekawszy rok od 17 lat! Polskie władze w ciągu roku wykreowały wizerunek Polski, który świat pamięta z początku XIX wieku. W ciągu tego roku nasze stosunki z Niemcami i Rosją zatoczyły koło i wróciły do czasów z sierpnia 1939 roku. W ciągu tego roku wystąpiła największa fala emigracji od czasów stanu wojennego. Rząd opowiadał bajki o 3 mln mieszkań i setkach kilometrów autostrad (oni dotrzymują słowa!); stadionu narodowego w Warszawie też nie będzie, ponieważ wygrał niewłaściwy kandydat. Cały ten dorobek nazywa się IV RP, której nie ma na żadnej mapie świata... A powstał ten twór cchorej wyobraźni w efekcie rewolucji pseudomoralnej, która skalą, siłą i zapachem przypomina szambo spuszczone z Giewontu do Jastarni.

To był rok Bliźniąt. Dziękujmy Bogu, że go przetrwaliśmy i prośmy, by już nigdy więcej dobry Bóg podobnych dowcipów nam nie robił.

Czytelnik

 

 

„FAKTY I MITY” nr 16, 26.04.2007 r. CZYTELNICY DO PIÓR

PRAWDZIWE UKŁADY

Kaczyńscy walczą z układami, a od samego początku kadencji układają się z potrzebnymi im do koalicji partiami.

Oto kilka układów, które wyraźnie szkodzą Polsce, a z którymi Kaczyńscy NIE WALCZĄ:

l układ nepotyczny: prezydent i premier są braćmi. Rzecz nie do pomyślenia w jakimś państwowym przedsiębiorstwie. Tu kierują państwem dwaj bracia, z których jeden zarzekał się, że nie będzie premierem, ponieważ jego brat jest prezydentem.

l układ prokuratorsko-policyjny w rządzie. Był już taki układ za komuny. Komuny nie ma, a układ pozostał. Miejsce lojalnych wobec władzy ludowej zajęła władza lojalna wobec Kościoła.

l układ koalicyjny. Od początku kadencji braci Kaczyńskich i ojca Rydzyka mamy nieustanny szantaż, który prowadzi do korupcji politycznej. Rząd podobno walczy z korupcją, ale chcąc zawładnąć państwem przy pomocy koalicji, musiał ustąpić szantażowi zakonnika i dać się przekupić partiom, dla których w rządzie nie powinno być miejsca.

l układ rządowo-kościelny do trzymania narodu w ryzach. Rząd i Kościół idą ręka w rękę, żeby zamknąć narodowi gębę. Również i tu mamy szantaż i korupcję. Ojciec Rydzyk powiedział wiernym, na kogo mają głosować, a posłanka Sobecka przypomniała Kaczyńskiemu, komu powinien być wdzięczny. A co na to Kaczyński? Ano nic, bo układ jest układem.

l układ zabezpieczający w konstytucji przywileje Kościoła kosztem praw człowieka.

l układ specjalizujący się w indoktrynacji dzieci i młodzieży. Indoktrynacja od poczęcia, a jedynym uprawnionym do nauczania jest ksiądz, nierzadko pedofil.

l układ specjalizujący się w trzymaniu łapy na mediach i czuwający nad ich całkowitą klerykalizacją.

l układ kościelny specjalizujący się w okradaniu Polski z majątku narodowego. W jego skład wchodzi Komisja Wspólna Rządu i Episkopatu ds. wyznaczania majątków państwowych przekazywanych Watykanowi, który też jako jedyna instytucja (państwo!) w państwie polskim ma prawo nabywać nieruchomości po preferencyjnych cenach (zwykle po 1 zł).

Kto się weźmie za te układy i zrobi wreszcie w Polsce porządek?

tewu

 

 

„FAKTY I MITY” nr 12, 30.03.2006 r.: Brytyjski instytut badawczy Center For European Reform ogłosił raport oceniający poziom nowoczesności gospodarek członków i kandydatów do UE. Badanie obejmowało: edukację, bezrobocie, informatyzację, naukę, transport itp. Okazuje się, że – nie licząc Malty, która nie dostarczyła wielu danych – Polska jest najbardziej zacofanym krajem Europy! Wyprzedziła nas Bułgaria i Rumunia. Przodują Dania i Szwecja.

Skandynawowie nie mają teczek, lustracji, rusofobii, no i nie chroni ich płaszcz Matki B. Częstochowskiej, Opatrzność…

 

„FAKTY I MITY” nr 7, 22.02.2007 r.: „Jak wynika z danych Eurostatu, Polska znalazła się po raz pierwszy na pierwszym msu w rankingu państw UE. Jesteśmy liderem... w biedzie. Przegoniliśmy nawet Rumunów i Bułgarów! Z 1/3 obywateli żyjących poniżej minimum socjalnego staliśmy się prawdziwą europejską potęgą!

 

„THE ECONOMIST” 19.02.2007 r.: „Mściwy, pogrążony w paranoi, narkotycznie uzależniony od kryzysów, podzielony i niekompetentny polski rząd przetrwał tylko dlatego, że gospodarka jest silna, a opozycja słaba. Ani jedno, ani drugie nie będzie trwać wiecznie.”

 

„POLITYKA” nr 35, 01.09.2007 r.: Brytyjski historyk i znany polonofil Norman Davies wyznała ostatnio w „Gazecie Wyborczej”: „Moja żona jest Polką, a nasz syn przynajmniej w połowie czuje się Polakiem. Studiuje w Londynie. Ostatnio wrócił do domu i powiedział: „Mam dość. Dzień w dzień moi koledzy śmieją się i opowiadają, co nowego wymyślili w Polsce Kaczyńscy. Nie chcę już słyszeć o tych bliźniakach”. Chyba nie takiej sławy Polska oczekiwała – ona teraz staje się krajem śmiesznym”

 

"FAKTY I MITY" nr 42, 25.10.2007 r.: „sukces” wzrostu 5,8 proc. PKB blednie w porównaniu z rozwojem sąsiadów:

Słowacja w bieżącym roku – 8,1 proc. (bez dostępu do morza i surowców!)

Czechy – 7,4 proc. (bez dostępu do morza)

kraje bałtyckie – powyżej 10 proc. (bez surowców)

Nawet Ukraina bez atutu przynależności do Unii – 7,9 proc.!

 

 

"FAKTY I MITY" nr 9, 08.03.2007 r.

TAK NAS PISZĄ

„Fakty i Mity” w sposób skandalicznie tendencyjny i nierzetelny przedstawiają aktualną rzeczywistość w Polsce – tak najkrócej można streścić komentarze katolickich i ultraprawicowych mediów IV Najjaśniejszej á propos naszych publikacji.

Tak? No to przejrzeliśmy artykuły o Polsce, które ukazały się w ostatnich dwóch tygodniach w największych europejskich gazetach, i wyszło nam, że „FiM” to łagodne baranki – miło i w sposób wyważony piszące o kraju pod rządami mądrych braci Kaczyńskich.

(katolicki dziennik włoski)

Jarosław i Lech Kaczyńscy to uczniowie czarnoksiężnika, a lustracja to polowanie na czarownice (...). Bracia Kaczyńscy, rządząc dzisiaj Polską, wzniecili ogień nienawiści, który grozi tym, że ogarnie cały naród. Z Instytutu Pamięci Narodowej wychodzą dokumenty niekompletne, niewiarygodne i spreparowane.

 

Polskie władze z braćmi Kaczyńskimi są „więźniem dawnych wzorów myślenia”, pochodzących z początków XX wieku (...). Rezultatem procesu nadrabiania zaległości jest obecnie rząd, który sprawia wrażenie, jakby powstał sto lat temu. Od autorytarnej dyktatury marszałka Piłsudskiego i jego epigonów bracia Kaczyńscy przejęli nawet hasło sanacja (...). Premier Jarosław Kaczyński mówi, że „ten, kto broni dawnego systemu, jest śmiertelnym wrogiem Polski”. Ta retoryka zdradza, jak bardzo Kaczyńscy sami tkwią jeszcze w tym totalitarnym myśleniu, z którym zapowiadali walkę. (...)

Polityczne życie w Polsce jest spolaryzowane tak samo, jak w czasach, gdy partia komunistyczna rościła sobie prawo do wyłączności. (...)

Obóz rządowy zdekonserwował wzory myślenia o polityce zagranicznej sprzed dziesięcioleci. (...)

Niemcy jawią się wobec tego polskim rządzącym jako groźny sąsiad, który pod płaszczykiem UE realizuje niezmiennie agresywne mocarstwowe interesy.

 

Dlaczego narodowi konserwatyści w Polsce uważają Niemców za wrogów. (...)

Prezydenci Polski i Niemiec, Lech Kaczyński i Horst Koehler, wymienili się po finale mistrzostw świata w piłce ręcznej szalami kibiców, żeby pokazać, że są przyjaciółmi. To był jednak tylko pusty gest.

Dzień wcześniej brat prezydenta, premier Jarosław Kaczyński, udzielił wywiadu prasowego, w którym zasypał Niemcy gradem zarzutów (...) tak jakby wkrótce miało dojść do bitwy.

Narodowo-konserwatywne elity w Polsce traktują dyskusję z Niemcami jak słowną kontynuację II wojny światowej. To ich pole bitwy poorane nienawiścią.

 

Dzisiejsza Polska to kultura totalnej podejrzliwości. Bracia Kaczyńscy są opętani ideą walki przeciwko komunistycznym układom. Jednak ich plany „moralnej rewolucji” i powszechnych rozliczeń przeszłości dzielą kraj.

Zamiast troszczyć się o politykę europejską, dalsze pojednanie z Niemcami i walczyć z ogromnym bezrobociem w kraju (15 proc.), nowe kierownictwo Polski usuwa z drogi, nie robiąc żadnej różnicy, zarówno politycznych przeciwników, jak i światłe, krytyczne umysły.

Premier Jarosław Kaczyński oraz młodszy od niego o 45 minut brat Lech stają się najpotężniejszymi ludźmi w Polsce. To wywołuje ciarki u liberałów, którzy potępiają ich koalicję z nacjonalistami szydzącymi z homoseksualistów i populistami wrogo nastawionymi do Unii Europejskiej (...).

Polska staje się krajem radykalnym, antyeuropejskim i ksenofobicznym (...).

Sprawie wizerunku polskiego rządu nie służą też poczynania Ligi Polskich Rodzin. Jeden z jej głównych działaczy wzywał do atakowania paradujących gejów pałami. Inny wywołał zamieszanie w Parlamencie Europejskim, wychwalając byłych dyktatorów Hiszpanii i Portugalii.

 

Polski rząd jest kłótliwy i uparty jak osioł, Lech i Jarosław Kaczyńscy są beznadziejni w polityce zagranicznej. W minionych dwóch tygodniach (...) rząd RP przejawił oznaki autodestrukcji. Najpierw odszedł Radek Sikorski, minister obrony (...). Utrata Sikorskiego, jedynego ministra, który potrafił sensownie wypowiadać się po angielsku, tylko uwidoczni porażki jego ekskolegów (...). Każdy, kto chce przetrwać w rządzie, musi być bierny, mierny, ale wierny, jak to mówią Polacy (...).

Poza sferą sprawiedliwości wszystkie reformy w Polsce stanęły, a administracja państwowa jest skrajnie niekompetentna i zacofana. Prywatyzacja została niemal zatrzymana, a zakupy publiczne są głęboko skorumpowane. W fatalnym stanie znajduje się polityka zagraniczna, gdzie „farsa miesza się z tragedią”. Kaczyńscy nie przepuścili okazji, by obrazić Niemcy, które pod kierownictwem Angeli Merkel usiłują zachowywać się po przyjacielsku (...). Postępowanie dyplomacji jest komicznie niekompetentne.

Każdy doradca, który wie cokolwiek o zagranicy, budzi nieufność, co często pociąga za sobą zwolnienie. Nie pozostał na przykład właściwie żaden urzędnik rozumiejący Unię Europejską, co jest bardzo poważną sprawą przy skomplikowanych negocjacjach w sprawie unijnej konstytucji (...). Mściwy, paranoiczny, przywiązany do kryzysów i w większości niekompetentny rząd trwa głównie dlatego, że gospodarka jest silna, a opozycja słaba. Ale ani jedno, ani drugie nie będzie trwać wiecznie.

Opublikowana w 1997 r. tak zwana ustawa lustracyjna (od łacińskiego słowa lustratio – oczyszczenie) zobowiązywała dotąd parlamentarzystów, ministrów i sędziów do złożenia oświadczenia w sprawie ich ewentualnej współpracy z komunistycznymi tajnymi służbami. (...)

Jednak Lech i Jarosław Kaczyńscy uznali te środki za zbyt pobłażliwe. Na mocy nowej ustawy, która wchodzi w życie, podobne oświadczenie będą musieli podpisać również przedstawiciele władz lokalnych, nauczyciele i dziennikarze.

W sumie będzie to dotyczyło ponad 400 tys. osób (wcześniej obejmowało 26 tysięcy).

Nie oszczędzono nawet weteranów ruchu „Solidarność”. Bracia bliźniacy obwiniają ich o zdradę ideałów, twierdząc, że zawarli pakt z dawnymi władzami, czyli z diabłem, w czasie negocjacji przy Okrągłym Stole wiosną 1989 roku. Był to historyczny kompromis, który dopuszczał obecność byłych komunistów w życiu publicznym w zamian za stopniowe obalanie komunizmu.

 

„Żydzi z własnej woli preferują życie w odrębności, w apartheidzie od otaczających społeczności (...). Żydzi nie stanowią żadnej konkretnej rasy (...). Jednak fakt, że trzymają się własnej grupy, własnej cywilizacji, własnej odrębności, skutkuje rozwojem różnic biologicznych”. Autorem tych haniebnych, skandalicznych słów jest ojciec wicepremiera Polski i ministra edukacji Romana Giertycha – eurodeputowany Maciej Giertych. Komisja Europejska potępiła antysemicką broszurę Giertycha i zażądała podjęcia odpowiednich kroków, by zwalczać to przerażające zjawisko. Zarówno sądy polskie, jak i francuskie są kompetentne, by zająć się sprawą, jeśli wpłynie skarga w procesie cywilnym, gdyż książka Giertycha została rozprowadzona we Francji, trafiając w środę do skrzynek wszystkich eurodeputowanych podczas sesji Parlamentu Europejskiego w Strasburgu.

Zebrał MarS

 

 

"FAKTY I MITY" nr 42, 25.10.2007 r. JAK ICH WIDZĄ, TAK NAS PISZĄ

ZŁOŚLIWE, BLIŹNIACZE MONSTRUM

Cóż za straszny tytuł. Najpewniej za te obraźliwe słowa zaciągnięci zostaniemy do sądu.

Ciupasem... i w trybie wyborczym. Taaak?

A nie. Bo to wcale nie my wymyśliliśmy...

 

W ostatnich dniach i pan premier, i pan prezydent, i kilku biskupów raczyło dostrzec „Fakty i Mity” w taki oto sposób, że zarzucono nam kłamstwo, tendencyjność i nierzetelność przy opisywaniu PiS-u jako formacji oraz bliźniaków jako... bliźniaków.

Jeśli tak, to spieszymy przytoczyć garść doniesień światowych – obiektywnych przecież – mediów. Zaraz zobaczycie, że wszyscy (a nie tylko my) sprzysięgli się przeciwko Kaczyńskim. To jakiś układ, szara sieć lub międzynarodówka wykształciuchów. Albo jeszcze gorzej – spisek małp w czerwonym!

 

Europa nie będzie płakała po Kaczyńskich

„Nadchodzące w Polsce wybory parlamentarne stawiają przyszłość rządów braci Kaczyńskich pod znakiem zapytania. Pewne jest natomiast, że większość krajów Unii Europejskiej nie uroni za tymi »hamulcowymi« Europy nawet jednej łzy. Ich coraz pewniejsza porażka nie wzruszy w Europie nikogo. Sami sobie na to zasłużyli”.

 

„Na rozpoczynającym się unijnym szczycie w Lizbonie polskie władze mają ponownie ochotę odgrywać rolę »hamulcowego«, aby pokazać się wyborcom jako bezkompromisowi obrońcy polskich interesów. Taka polityka PiS-u może oznaczać długoterminowe szkody dla Polski. Ten, kto zawsze obstaje przy swoim zdaniu, nie zauważa, że solidarność w ramach UE nie może być jednostronna. Tymczasem Polska jest na europejską solidarność zdana, zwłaszcza wobec rozmaitych zagrożeń ze strony Rosji”.

 

Kaczyńscy wykorzystują Katyń w kampanii

„Film Andrzeja Wajdy »Katyń« wykorzystywany jest w i tak już zażartej kampanii wyborczej w Polsce, a Niemcy i Rosjanie demonizowani są przez polityków starających się ściągnąć na siebie uwagę społeczeństwa.

Wajda nie chciał, by tak się stało – zasłużony reżyser obiecywał, że utrzyma film, masakrę katyńską i historię czasów wojny z dala od kampanii (...). Jednak bliźniacy Kaczyńscy, którzy jako prezydent i premier ustawili Polskę na ultranacjonalistycznym kursie, próbują ukształtować nowy polski patriotyzm, który definiuje samego siebie w opozycji do sąsiadów. I tak naturalistyczny film stał się gorący politycznie.

Przed dniem wyborów premier musi przekonać Polaków, że jego partia Prawo i Sprawiedliwość oferuje krajowi większe bezpieczeństwo niż jakiekolwiek inne ugrupowanie. Oznacza to (...) bezwzględne wykorzystywanie informacji z akt tajnej policji, poparcie dla amerykańskiej tarczy antyrakietowej i zażartą, w stylu teriera, obronę polskiej suwerenności”.

 

„Niemcy, trzy i pół roku po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej, patrzą z dużym sceptycyzmem na sąsiadów na Wschodzie. Obecnie 45 procent Niemców uważa przyjęcie Polski do Unii za mocno przedwczesne. Przede wszystkim (...) przekonani zwolennicy Unii Europejskiej są zdania, iż Polska w obliczu licznych politycznych skandali i zawirowań zdecydowanie zbyt szybko przyjęta została do UE (...)”.

 

„Po raz pierwszy w historii nowej IV Rzeczypospolitej (jak bracia Kaczyńscy nazywają swój system władzy) policja z nakazu prokuratury aresztowała politycznego przeciwnika rządu – niedawno odwołanego ministra spraw wewnętrznych, który stał się najbardziej niebezpiecznym wyzwaniem dla rządów bliźniaków. Jego oświadczenie, że w ostatnich miesiącach rząd systematycznie kazał podsłuchiwać zarówno swoich przyjaciół, jak i wrogów, zdyskredytowało Prawo i Sprawiedliwość.

Niemcy mogą odetchnąć z ulgą, bo już wkrótce bracia Kaczyńscy, ziejący nienawiścią do Niemiec, i ich partia PiS – mogą zniknąć z politycznej sceny. Znów powróci normalność, Polacy znów będą mili, będą dalej pracować dla dobra kraju i nie będą tak pyskować pod adresem Niemiec. Ale, niestety, taka euforyczna wizja, która nawet zdaje się mieć zwolenników w berlińskim krajobrazie politycznym, jest bardzo ulotna. Bowiem w wypadku porażki PiS w wyborach od władzy zostałaby odsunięta tylko połowa złośliwego bliźniaczego monstrum. Kadencja prezydenta Lecha Kaczyńskiego trwa jeszcze do 2010 roku, a prezydent już teraz zapowiedział, że będzie bojkotował rząd bez udziału PiS-u”.

 

„(...) polski premier posuwa się za daleko, porównując Niemcy z lat trzydziestych z Niemcami dziś. Tym samym manifestuje, iż w gruncie rzeczy nie chce, by Polska należała do europejskiego klubu. To jednak nie zwalnia nas z obowiązku kontynuowania dialogu i przekonywania rządzących w Warszawie, by powrócili na kurs proeuropejski, tak jak tego życzy sobie zdecydowana większość polskiego społeczeństwa, a w szczególności ludzie młodzi. Polska należy do Unii Europejskiej i Europa potrzebuje Polski”.

 

„Kaczyńscy z Polski są najgorszymi z architektów zorganizowania większości przeciwko modelowi głosowania UE. Nikt z poważnych polityków nie chce się z nimi pokazać publicznie, bowiem motywy ich działania są dość jasne: uprawiają w swoim kraju bez żenady kampanię wyborczą, w której w sposób paranoidalny budzą stare lęki”.

 

„W ciągu dwóch lat rządów bracia Kaczyńscy przestraszyli lub obrazili większość rządów krajów Unii Europejskiej i prawie wszystkich potencjalnych partnerów politycznych w kraju. Koniec rządów Kaczyńskich Europa przyjmie z ulgą”.

 

Ta słynna, elitarna i powszechnie szanowana organizacja ogłosiła raport, a w nim klasyfikację krajów pod względem swobody mediów. Polska znajduje się w nim na 57 miejscu. Tuż obok Ekwadoru. RbG piszą

o naszym kraju tak:

„W Polsce władze odmawiają dekryminalizacji prasowych przestępstw przeciwko czci, a sądy często orzekają wobec dziennikarzy kary więzienia w zawieszeniu lub grzywny. Od czasu gdy Lech Kaczyński został w październiku 2005 roku prezydentem, a jego brat Jarosław w kilka miesięcy później premierem, nastąpił wzrost liczby postępowań karnych wobec mediów i wyroków. Media w Polsce są szykanowane”.

 

Radio Maryja głosem Kaczyńskich

Belgijski liberalny dziennik nadzwyczaj krytycznie pisze o zaangażowaniu Radia Maryja w kampanię wyborczą w Polsce:

„Żaden kandydat prawicowo-liberalnej opozycji z Platformy Obywatelskiej, a już tym bardziej lewicowego LiD, nie został zaproszony na antenę, podczas gdy przedstawiciel PiS był tam codziennie. Ojciec Rydzyk dalej robi na swojej antenie co chce, angażując się w politykę mimo sprzeciwu części polskiego episkopatu. Jednak na wyraźne życzenie władzy pozostaje bezkarny”.

 

„Działania obecnego polskiego rządu, łącznie z atakami na media, z brakiem tolerancji dla mniejszości i agresywnymi nacjonalistami przypominają metody rządu Vladimira Mečiara na Słowacji. IV Rzeczpospolita w Polsce jest wstydem dla cywilizowanej Europy”.

 

„Pyszałkowatość Polaków to brzemię dla Litwinów. Polski imperializm zawsze rzucał cień na stosunki z Litwą, ale nigdy tak jak obecnie. Jesteśmy w tej samej Unii, ale chyba z jakimś wrogim nam krajem”.

 

„Paralele między Hiszpanią i Polską w ciągu ostatnich 30 lat są zdumiewające. Największe głowy »Solidarności« – od robotników takich jak Lech Wałęsa po podziwianych intelektualistów, Adama Michnika i Bronisława Geremka, czy wspaniałych Polaków Europejczyków – Mazowieckiego i Bartoszewskego – zawsze miały pod ręką jedno rozwiązanie: hiszpańskie przejście (ustrojowe), pojednanie.

Pojednanie to było nie tylko skutkiem wysiłków wewnętrznych, ale i zewnętrznych – Vaclava Havla, Gyuli Horna, Helmuta Kohla czy Michaiła Gorbaczowa.

Dziś mają w Warszawie bliźniaków Kaczyńskich, Jarosława i Lecha. Obaj są tyleż pozbawieni wdzięku, co fanatyczni, zanurzeni w strwożonej, prowincjonalnej albo podmiejskiej subkulturze, pozbawionej innego języka oprócz własnych intryg, innej literatury oprócz propagandy i innych emocji oprócz prostackiego, oportunistycznego triumfu, biegli w podstępach, czerpiący satysfakcję z poniżania przeciwnika i mściwi w stosunku do całych pokoleń.

Potrzebują wrogów wewnętrznych lub zewnętrznych, by wytłumaczyć swoją własną niemoc. Zapełniają karmniki ideologiczne, poza którymi nie istnieje ani najbardziej prozaiczne rozwiązanie, ani wystarczająco dobra myśl.

Polska zamienia się w niewygodnego partnera psującego Unię.

Warszawa ma klucz do zatwierdzenia Traktatu Reformującego UE, a polscy liderzy, bracia Lech i Jarosław Kaczyńscy, ponawiają swoją strategię wywierania nacisku i obstrukcji.

Nikt nie lekceważy polskich gróźb, gdyż fakty mówią same za siebie. Polska od roku blokuje negocjacje UE z Rosją, dotyczące odnowienia strategicznego układu o partnerstwie i współpracy, a także uniemożliwiła ustanowienie Międzynarodowego Dnia przeciwko Karze śmierci pod pretekstem, że jednocześnie powinno się potępić przerywanie ciąży i eutanazję. To wszystko jest chore. Na szczęście istnieje silny opór innych krajów wobec takich żądań.

Nowy traktat reformujący UE powinien być zatwierdzony podczas szczytu w Lizbonie 18 i 19 października. Ale chyba nie będzie, bo Kaczyńscy prężą muskuły przed wyborami”.

Zebrał MarS

 

 

"FAKTY I MITY" nr 43, 01.11.2007 r.

STALINGRAD KACZYŃSKICH...

...czyli echa światowych mediów po wyborach w Polsce.

 

la Repubblica

„Przedterminowe wybory w Polsce to Stalingrad Kaczyńskich.

Po raz drugi po demokratycznej rewolucji roku 1989 Warszawa wraca wraz z postępowym przełomem do Europy. Cała Unia Europejska oczekiwała z zapartym tchem na wynik głosowania, a radość podzielają na odległość Bruksela, Berlin i inne europejskie stolice.

To ciężki cios dla Waszyngtonu. Spadkobiercy Wałęsy miażdżą bliźniaków. Kaczyńscy podsycali otwarcie nienawiść wobec niemieckich i rosyjskich sąsiadów, kultywowali wrogość wobec Europy i jej instytucji, a gdyby mogli, przywróciliby karę śmierci i zakaz aborcji także w najbardziej dramatycznych przypadkach. W Polsce obserwowaliśmy też przypadki cenzurowania książek historycznych, wprowadzenia »kultury podejrzeń« przy pomocy »trybunałów pamięci«, wykorzystywanie bez skrupułów tajnych służb, by grozić sojusznikom i politycznym przeciwnikom, oraz opieranie się na najbardziej reakcyjnym skrzydle kleru o antysemickich nutach. W obliczu tego spektaklu i przede wszystkim w reakcji na poczucie odizolowania od innych Europejczyków, Polacy zrozumieli, że nadszedł czas, by odwrócić kartę i z powrotem zaczęli korzystać ze swych demokratycznych praw. Nawet jeżeli nikt dzisiaj nie potrafi powiedzieć, czym jest Europa, wszyscy są w stanie zobaczyć, kiedy narusza się jej parametry cywilizacyjne. Pomiędzy bliźniakami a walką o władzę związek jest stary jak ludzkość: od Romulusa i Remusa do braci Kaczyńskich. Jeden u władzy, drugi w opozycji. Współczesny epilog historii z dawnych czasów”.

 

CORRIERE DELLA SERA

„W tych wyborach Polska wybrała normalność. Prawo i Sprawiedliwość dostało prawdziwe baty. Wyborom towarzyszyła skrajna polaryzacja nastrojów, a także wielkie emocje. To było referendum w sprawie działalności braci Kaczyńskich, więc do urn poszło wyjątkowo dużo Polaków – o 15 procent więcej niż przed dwoma laty.

Naprzeciwko siebie stanęły w konfrontacji dwie Polski: jedna otwarta na modernizację, zmiany, ekonomię rynkową, druga – niechętna wobec nowego, związana z tradycjami, sceptyczna, jeśli nie wręcz wroga wobec Unii Europejskiej, wierna mottu Kaczyńskich: Bóg, ojczyzna i rodzina.

Wynik głosowania odzwierciedla pragnienie tych, którzy chcą spuścić zasłonę na przeszłość, poprawić stosunki z sąsiadami, wzmocnić demokrację, stworzyć państwo nowoczesne i sprawnie działające. Wielu Polakom nie podobała się walka z korupcją, prowadzona poprzez nagłaśnianie skandali, archiwa Instytutu Pamięci Narodowej, zawłaszczenie instytucji, bezceremonialne wykorzystywanie tajnych służb do atakowania przeciwników.

Na decyzjach wyborców zaważyło przede wszystkim przekonanie, że polska demokracja zmierzała ku drodze pełnej niewiadomych, drodze kontroli i ograniczeń praw. Zaufali Tuskowi, programowi modernizacji gospodarki, który zawiera silny impuls dla prywatyzacji i wprowadzenie jednej stawki podatków, już przyjętej w innych państwach środkowej Europy i krytykowanej przez konserwatystów jako przynoszącej korzyść jedynie bogatym, a pogłębiającej trudności warstw mniej zamożnych”.

 

MESSAGGERO PESARO

„Polska mówi do widzenia braciom Kaczyńskim. Polacy bardzo emocjonalnie podeszli do swoich wyborów, biorąc pod uwagę fakt, że frekwencja wyniosła 55,3 proc., co jest rekordem od czasu upadku komunizmu w 1989 roku. Po dwóch latach rządów nacjonalistycznych, antyeuropejskich i autorytarnych bliźniacy Kaczyńscy otrzymali cios, który może oznaczać ich koniec na arenie politycznej”.

 

LA STAMPA.it

„Pożegnanie z erą Kaczyńskich to było referendum za lub przeciw ich polityce, a o porażce PiS zadecydowała między innymi dość wysoka frekwencja”.

 

THE TIMES

„Setki tysięcy młodych Polaków wracały w ostatnich tygodniach do domów z Wielkiej Brytanii czy Irlandii, a dalsze tysiące stały w kolejkach w polskich konsulatach. Wszyscy po to, by głosować. W ten sposób Prawo i Sprawiedliwość Kaczyńskiego straciło większość swych fortec.

Żaden z dotychczasowych partnerów koalicyjnych PiS – ani Samoobrona, ani Liga Polskich Rodzin – nie dostał się do parlamentu. Tymczasem PO może w teorii sformować koalicję zarówno z Lewicą i Demokratami, jak i Polskim Stronnictwem Ludowym. Ten wynik powinien nareszcie oznaczać okres stabilnego politycznego rządzenia. Wybory mogą zwiastować początek politycznego końca braci Kaczyńskich – polityków, którzy w ostatnim roku osiągnęli rangę najdziwniejszego tandemu Europy. Prezydent pozostanie u władzy do 2010 roku i będzie tworzył niespokojną kohabitację z rządem Donalda Tuska. Teoretycznie ma możliwość weta. Europa ma nadzieje, że tylko teoretycznie...”.

 

B B C

„Jarosław Kaczyński przyznaje się do porażki. Brytyjczycy podkreślają wypowiedź premiera, że padł ofiarą »szerokiego frontu«. Reakcja Prawa i Sprawiedliwości to mieszanka oporu, przygnębienia i złości, a polskie społeczeństwo w dalszym ciągu pozostaje spolaryzowane”.

 

ALJAZEERA

„To wspaniała nowina dla całego świata: wygrała partia, która chce wycofać wojska z Iraku. Polacy znów, tak jak przez stulecia, są przyjaciółmi Arabów!”.

 

THE NEW YORK TIMES

„PiS wciąż wydaje się być groźnym oponentem. Sam Rydzyk dostarczył tej partii 1,5 mln głosów, ponad połowę tego, ile PO udało się zebrać w poprzednich, przegranych wyborach. Ale bez defetyzmu. Bratu prezesa PiS, wciąż na stanowisku, nie będzie łatwo rzucać kłody pod nogi politycznym adwersarzom: jego prawo weta wydaje się do przezwyciężenia”.

 

REUTERS

„Kaczor – nie, Donald – tak. Ta decyzja wyborców sprawiła, że wielu europejskich przywódców odetchnęło z ulgą. Kaczyńscy kłócili się z UE o wszystko. Na szczęście styl i język oraz podejście nowego rządu będzie zupełnie inne. Prawdopodobnie polityka stanie się mniej proamerykańska. Kaczyńscy zawsze stawiali sprawę jasno: USA są jedynym sojusznikiem, który się liczy. Teraz to się może zmienić. Tusk obiecuje wycofanie kontyngentu polskiego z Iraku. Rozmieszczenie amerykańskiej tarczy w Polsce wprawdzie popiera, ale krytykuje Kaczyńskich za zbytnią ugodowość. Telewizja CNN przytacza wypowiedź szefa Pentagonu, Roberta Gatesa, podczas wizyty w Kijowie. Wykręcając się od oceny efektu zmiany ekipy rządzącej na bilateralne relacje RP-USA, stwierdził: »Stosunki między obu krajami są bardzo bliskie niezależnie od składu rządu. Mamy nadzieję, że kooperacja, która ma miejsce w Iraku i Afganistanie, oraz postępy negocjacji na temat tarczy antyrakietowej będą kontynuowane«”.

 

AWENIRE AV

„Premier nie umie zejść ze sceny z minimum godności. Świadczą o tym jego słowa, że zabójca księdza Jerzego Popiełuszki znajduje się pośród przeciwników PiS. Szef rządu polskiego przyznał się do przegranej w wyborach, z ziemistym, skamieniałym obliczem i nie szczędził trucizn. Długie kolejki do lokali wyborczych symbolizują Polskę, która powróciła do praktykowania procedur demokracji i uwierzyła w obywatelskie zaangażowanie. Polskę, która powraca do Europy”.

 

DAGENS NYHETER

„Najlepszą wiadomością jest to, że wyborcy wyciągnęli prawidłowe wnioski z okresu przynależności Polski do UE i odrzucili polityczny ekstremizm. A taką właśnie agresywną i zawierającą nawet elementy »paranoidalnego stylu« politykę uprawiali bracia Kaczyńscy zarówno w kraju, jak i na arenie międzynarodowej. Dzięki zwycięstwu PO najpewniej nastąpi zmiana w tej dziedzinie. Szansa, że teraz Polska zacznie traktować UE jako swe oparcie, a nie jak przeciwnika, jest dobrą wiadomością dla wszystkich państw członkowskich. A szczególnie dla Szwecji”.

Zebrali: Mars i CS

 

 

"FAKTY I MITY" nr 10, 7-13.03.2008 r.

KACZOR W SKŁADZIE PORCELANY

Dlaczego Polacy wybierają na głowę państwa człowieka, którego akty ignorancji rywalizują z zawstydzającą niezaradnością? – pyta prestiżowy „The Economist”. Niedługo w liczbie internetowych dowcipów na swój temat Lech Kaczyński przebije Chucka Norrisa. A to, Polacy Polakom zgotowali ten los...

Edward Lucas, korespondent „The Economist”, podkreśla, że to, co ciągle zdarza się Kaczyńskiemu, jest zapamiętywane w świecie i ironicznie komentowane, a Polska, mając takiego przywódcę, sama strzela sobie w stopę. Jako przykład podaje koszmarny nietakt, który na długo i negatywnie zapisze się w dyplomatycznych kronikach Downing Street (siedziba brytyjskiego premiera). Nasz „ukochany przywódca”, gdy już się tam pojawił, rozejrzał się dookoła, po czym mruknął: „Phi... nie robi wrażenia” (co tłumacz skwapliwie przetłumaczył: „Not very impressive”). Jak jeszcze bardziej można obrazić gospodarza?

Polski prezydent zwraca się do papieża: „Wasza Świętobliwość” albo kłania mu się ze słowami: „Witamy biskupa Rzyma”. Trenera polskiej reprezentacji nazywa Benhauerem.

W Chorwacji wyznacza datę przyjęcia tego kraju do Unii, chociaż jeszcze nikt o takiej dacie nigdy nie słyszał. A wsiadając do samolotu, nie zauważa całego szpaleru oficjeli, którzy przybyli na lotnisko, aby go pożegnać. W blasku kamer głaszcze po głowie pieska, nazywając go Irasiadem – choć czworonóg wabi się Ira, a „siad” to była komenda wydawana mu przez przewodnika. Czy to tylko pierdołowatość, czy poważna ociężałość umysłowa? Już niemal przyzwyczailiśmy się do takich gaf „głowy państwa” jak niezauważanie wyciągniętych w geście powitania dłoni (Bush i Merkel), podawanie kwiatów do góry łodygami czy ściąganie płaszcza po wyjściu z limuzyny. To już mało istotne szczegóły.

Ale czy mało ważny jest fakt, że Kaczyński jeździł po Warszawie w limuzynie z łopoczącą flagą... Monako? Albo gdy na powitanie ministra Ławrowa na maszt wciągnięta zostaje flaga Czech? Albo jeśli podczas telewizyjnego exposé za tło prezydentowi służą, miast polskich, gwieździste barwy Unii? No, powiedzmy, że to wina ekipy, ale przecież ludzi dobiera się według siebie...

W ogóle Unia Europejska jest dla Kaczyńskiego niezgłębioną zagadką. Oto podczas uroczystości symbolicznego otwarcia granic na przejściu w Budzisku powiedział patetycznie do prezydenta Litwy Adamkusa: „Dziś przestały istnieć granice w ramach 27 krajów Unii”. Pięknie, tylko że do strefy Schengen należą 24 kraje. Prorok czy ki czort? W tym kontekście jakoś mniej kuriozalne wydaje się porównanie prezydenta do kartofla w satyrze gazety „Die Tageszeitung” (lato 2006). Tym bardziej że od sprawy kartoflanej rozpoczęło się słynne obrażanie się głowy państwa, która to głowa nie pojechała wówczas na szczyt Trójkąta Weimarskiego, co wywołało kolejną falę drwin w Europie. Czy słusznie? Niesłusznie, bo nikt nie będzie nazywał kartoflem prezydenta wielkiego kraju! Dowody tej megalomani odnajdujemy podczas spotkania Kaczyńskiego z prezydent Łotwy Vairą Nike Freibergą. Protokół dyplomatyczny przewidywał trzydziestominutową rozmowę i – jak przystało na dżentelmena – jako pierwszy głos zabrał prezydent Polski. Zabrał i... przez 20 minut żądał uznania praw Litwy do 300-metrowego szelfu. Wreszcie pani prezydent przerwała tyradę, wtrącając nieśmiało, że może pan Kaczyński zechce porozmawiać o istotnych kwestiach polsko-łotewskich, skoro zostało tylko 10 minut... W odpowiedzi usłyszała nerwowy skrzek, że prezydent półtoramilionowego kraiku nie będzie dyktować prezydentowi 40-milionowej Polski, o czym ten ma rozmawiać! Wypowiedziawszy tę kwestię, Kaczyński odwrócił się na pięcie i wyszedł...

A jednak prezydent Polski pokazuje butę wyłącznie w stosunkach z (teoretycznie) słabszymi. W USA podobno bez przerwy miał rozwolnienie, a na widok Busha o mało

nie uciekł. W dyplomatycznych rozmowach z europejskimi potęgami wykazuje bojaźń i dziecinną bezradność. Charakteryzuje się ona nieustającymi przerwami w konferencjach i telefonowaniem do brata Jarosława. Mniej więcej co pół godziny. Podczas ubiegłorocznego szczytu w Brukseli prezydent Francji, premier Luksemburga i przewodnicząca UE mieli już serdecznie dość tych nieustannych konsultacji braci i sami zatelefonowali do Jarosława Kaczyńskiego, przenosząc na niego ciężar negocjacji. Delegacja polskich dyplomatów (z wyjątkiem, oczywiście, minister Fotygi) patrzyła na to ze zwieszonymi z zakłopotania głowami. Bo to już nie był policzek. To był skandal i hańba.

Na Kaczyńskiego nie tylko europejskie media się uwzięły, nie tylko politycy traktują go mało poważnie. Zdumiewającą złośliwość wobec prezydenta wykazują... sprzęty techniczne. Ot, na przykład mikrofony. Cholerne tubki nigdy nie chcą działać tak, jak powinny, a jak już działają, to opadają na statywach jak „małe pistoleciki”. No ale czasem pracują poprawnie, więc nic dziwnego, że nie wiadomo, kiedy można, a kiedy nie można szeptać. Na przykład to, że pytanie może zadać każdy dziennikarz, tylko nie ta „małpa w czerwonym”. Jeszcze bardziej wredne są słuchawki. Te wcale nie chcą zrozumieć, że ich pałąki mają robić za podgardla i nieustannie spadają. Nawet pomocne, spieszące na ratunek dłonie pani Merkel (całowanej przez prezydenta po rękach na wzór matki Polki) nic tu nie są w stanie zdziałać.

Cóż... podobno każdy naród ma takich przywódców, jakich jest wart. Ale jaki dobry Bóg aż tak krzywdząco nas ocenia?!

MarS

 

 

"FAKTY I MITY" nr 41, 18.10.2007 r. KOMENTARZ NACZELNEGO

TO JEST CHORE!

Politycy, a za nimi dziennikarze, komentatorzy i ludzie w kolejce u fryzjera powtarzają, że 21 października będziemy wybierać pomiędzy III i IV RP, kapitalizmem i socjalizmem, Wschodem i Zachodem itp. Ja zaś poniżej udowadniam, że albo wybierzemy ludzi normalnych, albo chorych psychicznie. Od dawna podejrzewałem braci Kaczyńskich o to, że nie mają równo pod sufitem. Ale dopiero w ubiegłym tygodniu poprosiłem o konsultację lekarza psychiatrę. I co? Nie myliłem się!

Pojęcie paranoi pochodzi jeszcze z czasów Hipokratesa. To choroba psychiczna polegająca na zachwianiu osobowości. Paranoik ma urojenia. Zaspokaja swoje potrzeby kosztem innych, zadając im ból, krzywdząc i poniżając, kalecząc psychicznie. Sprawia mu to satysfakcję. Paranoik jest niezwykle groźny, gdyż sprawia wrażenie normalnego, jego zaburzeń nie widać i nie czuć. Jego paranoja bywa mylnie odbierana przez środowisko jako ideowość, patriotyzm, altruizm. Są to najczęściej ludzie o skłonnościach przywódczych, inteligentni, oczytani, czasem wręcz uroczy.

A oto inne cechy paranoika:

I. Podejrzliwość. Nic nie jest takie, jakim się wydaje. Wszystkie zachowania innych, niewinne gesty, słowa, znaki zapytania mają jakieś ukryte znaczenie i są przejawem działania wroga. Paranoik zawsze wie lepiej. Dla niego fakt, że X wynika z Y, wcale nie oznacza, że X wynika z Y (białe nie jest białe...). Dla niego z Y wynika to, co on zaplanował. Każdy, kto twierdzi inaczej, jest spiskowcem, który chce go obalić. Świat jest czarny i biały, nie ma w nim szarości. Są tylko przyjaciele i wrogowie. To oczywista oczywistość.

Dlatego politycy paranoicy tak uwielbiają tajne służby. Rozbudowują je, likwidują im obce (WSI), tworzą nowe (CBA), aby przy ich pomocy usunąć swoich przeciwników. Paranoik ma ciągle wizję układów i spisków.

II. Paranoik odbiera otoczenie jako ksobne. Widzi siebie zawsze w centrum uwagi innych, zwłaszcza swoich wrogów. Nawet jeśli jest mowa o ochronie pingwinów na Antarktydzie, on odbiera to jako przytyk w jego stronę. Efekt: ciągłe zagrożenie i nieufność. Zwiększa więc ochronę osobistą, do procesu decyzyjnego dopuszcza bardzo wąską grupę ślepo oddanych ludzi. Odcina się od mądrych i samodzielnie myślących, którzy mogą go przechytrzyć lub zdradzić.

III. Mania wielkości. To on jako pierwszy wydał wojnę złu, stanął na czele obrońców świata, ojczyzny, jest pierwszym politykiem dbającym o lud. Od niego wszystko się zaczęło. Każdy, kto się z nim nie zgadza, jest głupkiem lub agentem układu. Efekt: paranoik ciągle z kimś walczy, np. wykształciuchami, lekarzami, prawnikami.

IV. Paranoik jest niebezpieczny – wojowniczy, nie ma poczucia humoru, jest niezwykle wrażliwy na oznaki lekceważenia, żartu. Ciągle się kłóci. Łatwo go zirytować; pamięta wszystkie krzywdy, jakich doznał w przeszłości, i całą swoją działalność nastawia na porachunki z wrogami. Jednocześnie łaknie lojalności, miłości, szacunku i oddania, wymusza dowody takich uczuć.

Popatrzmy na braci Kaczyńskich. Każde słowo krytyki czy niezależne myślenie ze strony nawet ich własnych współpracowników (np. Zalewski, Marcinkiewicz) odbierają oni jako przejaw zdrady. Cały świat jest przeciwko nim, drwi sobie z nich. A jeżeli tak, to trzeba się bronić – nie przychodzić na spotkania, wszczynać spory i awantury. Nawet żart o schowaniu dowodu osobistego babci przed wyborami jest atakiem – ręką podniesioną na naród!

V. Projekcja. Świat jest dla paranoika tak samo paranoiczny jak on. Efekt: rząd PiS nie potrafi i nie chce prowadzić dialogu społecznego. Wszelkie protesty społeczne nie są wynikiem frustracji i bytowych potrzeb, lecz są dziełem spisku układu. Niechęć Tomasza Lisa do PiS objawiała się – według sztabowców Kaczyńskich – w... uśmieszkach dziennikarza. Paranoikami mogą się stać bezwiednie ci, którzy uwierzą w paranoję przywódcy...

VI. Rzeczywistość zastępcza. Paranoik konstruuje ją, po czym chroni się w niej przed niemożliwą do zniesienia rzeczywistością. Marcinkiewicz stał się wrogiem numer jeden, gdy tylko okazało się, że jest bardziej popularny od prezesa Kaczyńskiego. To w tej zastępczej rzeczywistości Marcinkiewicz uknuł spisek z PO, aby Jarosława K. pozbawić władzy.

Na początku reakcja paranoiczna może pomóc w osiągnięciu znacznego sukcesu. Gdy jednak przestaje być tylko reakcją i zdominuje całą osobowość, prowadzi do spustoszenia życia. W przypadku przywódców także życia społecznego, politycznego. Paranoikami byli Józef Stalin i Adolf Hitler. Masowe mordy w ZSRR i obozy koncentracyjne w III Rzeszy to konsekwencje ich paranoi. Bezlitosne pozbywanie się przeciwników, prawdziwych i urojonych, daje złudzenie względnego bezpieczeństwa.

Jesteśmy w trakcie obserwowania paranoi wyborczej. Zdrowi psychicznie politycy widzą w swoich oponentach, liderach opozycji, ludzi, z którymi trzeba wygrać wybory. Dla paranoika są oni bezwzględnymi wrogami, których trzeba zniszczyć, bo inaczej oni zniszczą jego – jeśli wygrają wybory, będzie stan wojenny, kataklizm, koniec.

Dlatego dla polityków PiS tak ważne jest wywołanie strachu. W społeczeństwie zastraszonym i rozwarstwionym paranoik zrzucający winę na układ, na sitwę bogaczy zawsze znajdzie wdzięcznych popleczników. Polaków warto zastraszyć Niemcami, Rosją, szarą siecią. CBA robi pokazówki, aby liderzy życia społecznego (prawnicy, przedsiębiorcy, naukowcy) nie odważyli się atakować władzy. Kaczyńskim nie chodzi o łapanie łapówkarzy, lecz o władzę. Polityka zarządzania strachem obywateli przynosi naprawdę fantastyczne efekty. Bush junior wygrał po raz drugi wybory dzięki straszeniu Amerykanów bin Ladenem – chcesz żyć, głosuj na Busha. Albo na Kaczyńskich. Tyle że taka kampania niszczy społeczeństwo obywatelskie. Ludzie zaczynają się bać wchodzić w głębsze relacje, boją się osiągnąć sukces, awans, bo zostaną oskarżeni, że należą do układu. Najlepiej się nie wychylać. Ale takie stłamszone społeczeństwo nie buduje dobrobytu i przegrywa międzynarodową rywalizację. Niestety, dla paranoików z PiS pokonanie wrogów i zwycięstwo ich partii jest ważniejsze od Polski i Polaków.

Dlatego z paranoikami nie wolno rozmawiać, polemizować, odbywać debat. W ten sposób wyborcy widzą, że traktuje się ich poważnie, a więc mogą mieć rację. Cała opozycja powinna umieścić na plakatach jedno hasło: „Kaczyńskich trzeba leczyć!”.

Jonasz

 

 

"FAKTY I MITY" nr 42, 25.10.2007 r. FAKTY

„Dla mnie ciebie zabić, to jak splunąć” – miał powiedzieć Kaczyński do Tuska podczas wspólnej jazdy windą. Aby wzmocnić efekt słów, wyciągnął pono pistolet. „Jaki tam pistolet, to był tylko taki mały pistolecik” – oświadczył mały Jaruś w telewizji, po czym dodał, że Donald zdenerwował go wówczas tym, że bardzo źle wyrażał się o Kościele, którego od dawna nienawidził.

Jakkolwiek by było, to Tusk coraz bardziej nam się podoba!

 

 

 www.faktyimity.pl

Forum / koń trojański

wto, 05 sierpień 2008 18:15

UTOPIA

W demokracji rządy i prezydent są tacy jak większość ludzi. Obecnie ludzie w Polsce wybrali najlepszego prezydenta z pośród siebie, a jeżeli uważają że jest zły, to można powiedzieć że zawsze może być gorszy. Obecnie nie ma w Polsce lepszego od Kaczyńskiego, który by mógł być prezydentem, tak orzekła demokracja i tak wybrała.

Jak chcecie demokracji to zawsze będziecie mieli problem z ludźmi i wybrani przez ludzi przedstawiciele będą tacy jak wszyscy a nawet gorsi, bo sprytniejsi.

 

 

„POLITYKA” nr 32/33, 11.08.2007 r.

Rozmowa z Andrzejem Lepperem, przewodniczącym Samoobrony

W NIEKTÓRYCH PRZYPADKACH UDAWAŁEM GŁUPIEGO

Jacek Żakowski: – I co teraz będzie?

Andrzej Lepper: – A co ma być. Jak Platforma nie będzie mądra, to PiS może rządzić do końca kadencji.

 

Sam?

A czemu nie? Kto im zabroni? Nawet budżetu przecież nie potrzebują uchwalać. Jak Sejm odrzuci budżet, będą rządzili na mocy prowizorium. Prezydent nie musi rozwiązywać Sejmu, jak budżet upadnie. Może, ale nie musi. Przeciw bratu chyba nie wystąpi. Więc w 2008 r. wystarczy im prowizorium. I w 2009 r. też.

 

Ale premier mówił, że rząd mniejszościowy go nie interesuje.

Mówił też, że jak Lech zostanie prezydentem, to on w żadnym razie nie będzie premierem. Różne rzeczy mówi, ale się do nich nie przywiązuje.

 

A mądrość Platformy na czym by miała polegać?

Na konstruktywnym wotum nieufności, żeby odsunąć PiS od władzy, zanim posuną się jeszcze dalej w budowaniu swojej władzy na lata. A potem szybko trzeba ogłosić wybory i powołać komisje śledcze, które jeszcze przed wyborami ujawnią prawdę o władzy PiS. Jedną do spraw CBA. Drugą do sprawy nagrań Renaty Beger. Jak się ludzie dowiedzą, co oni wyprawiali, jak się posługiwali służbami, jak naruszali prawo, jak łamali ludzi w prokuraturze i służbach, to PiS skończy jak AWS, a Kaczyński jak Krzaklewski. Kto dziś pamięta o Marianie Krzaklewskim. A też był taki kozak, że wszystkimi chciał rządzić.

 

Sprawę Beger prokurator umorzył.

Komisja pokaże, na jakiej zasadzie było to umorzenie. Przecież to była typowa korupcja polityczna, o której premier wiedział od początku do końca. W sprawie CBA też Kaczyński wszystkim sterował od początku do końca. Ostatnio sam przyznał, że tylko trzy osoby wiedziały. W tym on. A nie miał takiego prawa. Więc jak się głębiej w tym CBA pogrzebie...

 

To co się tam wygrzebie?

Ja nie wiem, czy już jest moment, żeby mówić wszystko.

 

Trzeba mówić prawdę.

No tak, trzeba prawdę. Ale też się nie można ze wszystkiego od razu wystrzelać. Bo żyć też trzeba. A ta władza jest wyjątkowo perfidna. Wszystko tu jest starannie ukartowane i rozgrywane według scenariusza. Mało co dzieje się przypadkiem. Pan wie, że dwa dni przed naszym czwartkowym spotkaniem koalicyjnym na szczycie, kiedy dwie i pół godziny we trzech rozmawialiśmy o wspólnych planach politycznych, i trzy dni przed piątkową akcją CBA w Ministerstwie Rolnictwa Kaczyński pierwszy raz zaprosił Giertycha na kolację i trzy godziny w willi przy ul. Parkowej sondował go w mojej sprawie? Ja sam się o tym dopiero ostatnio dowiedziałem. Trzy godziny panie redaktorze krążył w tę i z powrotem. Tylko że Giertych wtedy nie skojarzył, po co ta kolacja.

 

Jak to nie kojarzył?

Myślał, że to taka luźna rozpoznawcza rozmowa. Rozmowa niby o niczym. Tu jakieś wspomnienia, tam jakieś marzenia, a potem coś o Lepperze. I znów trochę wspomnień. Niby towarzyska konwersacja przy stole. Niby nic zobowiązującego. A ten Lepper wracał. Kaczyński starał się wyczuć, jak Giertych zareaguje, co w razie czego zrobi...

 

I wyczuł, że nic nie zrobi?

Chyba tak. Bo Giertych słuchał, słuchał i nie wiedział, o co chodzi. Dopiero po akcji CBA mu się to skojarzyło, jaka to była perfidia. Premier we wtorek już wiedział, co ma się stać w piątek, a jeszcze w czwartek rozmawiał z nami jak z ludźmi, z którymi ma zamiar zmieniać Polskę. Dlatego potem Giertych mówił, że był zszokowany. Bo, tak jak ja, w ogóle się nie spodziewał, że oni się tak daleko posuną.

 

A pan wcześniej nie znał Jarosława Kaczyńskiego i myślał pan, że to będzie idylla? Wyobrażał pan sobie, że koalicja z PiS to będzie taka Drużyna A, ramię w ramię zbawiająca Polskę?

Jednak mimo wszystko myślałem, że oni są ludźmi.

 

Bo są.

Nie. To są potwory polityczne. Tam w ogóle nie ma człowieczeństwa. Zwłaszcza w Jarosławie.

 

Jesteście po imieniu?

Co pan!

 

To w jakim sensie w Jarosławie Kaczyńskim nie ma człowieczeństwa?

W takim, że on sobie zaplanował Polskę swoich marzeń. I się przed niczym nie cofnie, żeby się te marzenia spełniły.

 

Zwierzał się panu z tych marzeń?

Główne marzenie jest jedno. Żeby wszystko zostało podporządkowane jego wizji. Za wszelką cenę. A jego narzędziem są kwity. To nieraz jasno wynikało. Przede wszystkim dlatego nie chciał nas – podobnie jak wcześniej Platformy – w resortach siłowych, żeby mu nikt nie przeszkadzał w produkowaniu haków. To się odbywa między Jarosławem, Ziobrą i Kamińskim. Ta trójka o wszystkim decyduje.

 

A Dorn, Gosiewski, Lipiński?

Oni robią zasłonę polityczną. A trójka ma wszystko trzymać w garści i prowadzić zasadniczą rozgrywkę. Tylko że to im idzie wolniej, niż myśleli. I w ich własnej partii już się zaczyna szemranie. To od człowieka z bardzo bliskiego otoczenia trójki wiem, że następny do odstrzelenia będzie Wierzejski, a potem Giertych. Kaczyński liczy, że przed 22 sierpnia przejmie Samoobronę, bo myśli, że moi posłowie ze strachu przed wyborami mu się podporządkują, a mnie zostawią na lodzie. Wtedy hulaj dusza. Nic by go już nie zatrzymało. Ale się przeliczy. Trochę ludzi przeciągnie. Ale nie tylu, żeby tu królować. Przynajmniej 35 posłów przy Lepperze zostanie. Chociaż najdalej na 21 sierpnia szykują mi zarzuty. I wobec Ligi także.

 

W jakiej sprawie?

Na mnie ułożą coś w sprawie gruntowej. Na Wierzejskiego robią sprawę finansów Młodzieży Wszechpolskiej. Chcą zrobić aferę z jakichś mieszkań kupionych w tym czasie przez młodych działaczy i z budowanych domów. A na Giertycha wyciągną Wielkopolski Bank Rolny. CBA ma tam znaleźć jakiś nowy materiał. Potem ma być ktoś z PiS.

 

Wie pan kto?

Nie. Tego mi nie powiedział. Może jeszcze się nie zdecydowali. Ale kogoś muszą załatwić, żeby nie było, że swoich nie ruszają. A jak załatwią swojego, wtedy ruszą dalej. Z Platformy Schetyna już jest na celowniku. A z SLD Szmajdziński. Oni mają pociągnąć następnych. Tylko tych nazwisk już nie znam. W ten sposób Kaczyński chce przetrwać dwa lata. Nawet mając rząd mniejszościowy. Bez większości też mogą zamykać, oskarżać, oczerniać. Przecież mają media.

 

Ale sądów nie mają.

Jak będzie trzeba, to też się jakieś znajdą. Oni się już nie cofną. Ja dawniej myślałem, że dla nich celem jest prezydentura. Ale nie. Wiem od tego człowieka z bliskiego otoczenia Ziobry, że im chodzi o władzę przez następne kadencje. Przynajmniej jeszcze dwie. Następne dziesięć lat chcą rządzić.

 

Z tych dziesięciu lat kilka może pan przesiedzieć.

Eee, takich materiałów nie mają.

 

Sam pan mówi, że oni te materiały robią.

Ale sądu nie znajdą, który w nie uwierzy. Teraz już wszystko zaczyna im się sypać...

 

Pan myśli, że się rozsypie?

W prokuraturze już zaczynają myśleć, że każda władza odchodzi. Ale to jeszcze może się odwrócić. Jestem na to gotowy... Bo wiem z rozmów z Jarosławem, jaka ma być Polska jego marzeń. To ma być taka Polska, w której kto jest dla niego niewygodny, ten jest odstrzelony. Kiedyś mówił nam o liście dziennikarzy, którzy go krytykują i których trzeba odstrzelić. My naprawiamy Polskę, a oni nas krytykują. Musimy się zająć ich finansami, posiadłościami. Pokażmy ludziom, kto ich finansuje, kto ich sponsoruje – mówił. Ja tam nie wiem, skąd dziennikarze mają pieniądze.

 

Z pracy, panie przewodniczący. A premier się tym naprawdę poważnie interesuje?

Oczywiście. Pan też był na tej liście. I jeszcze kilkunastu innych z rozmaitych redakcji.

 

Kto?

To powiemy później. Służby już nad wami pracują. ABW, CBA – wszyscy szukają kwitów.

 

To nie są jakieś nowe Klewki?

Z Klewkami to nas Rudolf Skowroński wpuścił. Przy wielu osobach wszystko opowiadał. A tu mówię panu, co na własne uszy słyszałem od premiera. Jedna dziennikarka z tej listy podobno ma konie. On mówi: sprawdzimy, kto ją finansuje, to się ją uspokoi. Ale jeszcze ciekawsze są listy, które działają na odwrót... Komisja śledcza będzie to mogła ujawnić, żeby pokazać, jak pod rządami PiS działały w mediach służby. To wyjdzie. Tak jak wyjdzie to, co chcieli zrobić z Trybunałem Konstytucyjnym. Kontrola nad Trybunałem to jest wielkie marzenie Jarosława.

 

Rozmawiał z wami o tym?

Nieraz. Najpierw miała być zmiana ustawy o Trybunale. Tak, żeby przewodniczącego prezydent wybierał z trzech kandydatów. Nie z dwóch. Wie pan, o co chodzi?

 

Żeby mieć swojego.

Właśnie. Rachunek jest taki, że kiedy piętnastu sędziów wybiera trzech kandydatów, to każda piątka głosuje na swojego. A PiS ma już swoich pięciu sędziów. To znaczy z Ligą i z naszym – sędzią Granatem.

 

A Granat jest z wami czy z PiS?

Kaczyński może się nim rozczarować. On jest porządny chłop. Ale jak nie zadziała ta piątka, to PiS zdobędzie Trybunał wiosną, kiedy odejdzie Stępień i jeszcze dwóch sędziów. Wtedy będą już mogli wprowadzić swoich trzech nowych. W najgorszym razie – bez Ligi i bez nas – mieliby sześciu. Ta szóstka przeprowadzi swojego kandydata w proponowanej prezydentowi trójce i oczywiście prezydent go wybierze. Wie pan, co to znaczy.

 

PiS będzie miał swojego prezesa Trybunału Konstytucyjnego.

Czyli będzie miał takie składy orzekające, jakie mu będą na rękę. Bo prezes Trybunału ustala skład sądzący. Ich prezes już dopilnuje, żeby w ważnych sprawach orzekali sędziowie, którzy nie zawiodą PiS. I kolejność rozpatrywania wniosków też od prezesa zależy. Jak im jakaś sprawa będzie nie na rękę, to może czekać latami.

 

Bez was ani takiego wyboru, ani zmiany w ustawie PiS nie przeprowadzi.

Teraz już nie, ale Jarosław przecież cały czas liczył, że tak czy inaczej przejmie Samoobronę i sam będzie wszystko kontrolował. O to idzie gra teraz. Dyspozycyjny Sejm, dyspozycyjny Senat, dyspozycyjni sędziowie, swój prezydent, swoje służby i media. Celem jest pełnia władzy. Sam mi mówił, że do Trybunału da takich ludzi, którzy nie zawiodą.

 

Jak taka rozmowa wyglądała?

Jarosław, jak się rozgada, to wszystko odkłada na bok. Odwołuje spotkania i dwie godziny potrafi krążyć wokół sprawy. O swojej młodości mówi, o sprawach abstrakcyjnych, krąży wokół, ciągle robi dygresje. Mi zwykle się wydawało, że w tym gadaniu nie ma ładu i składu. Ale teraz, jak to analizuję, to widzę, że wszystko było dokładnie ułożone. Tu się przypodobać, tu zlikwidować dystans, poopowiadać niby o prywatnych sprawach, o osobistych przeżyciach, o jakichś doczesnych problemach... A w międzyczasie wpuszcza takie tematy, żeby wybadać reakcje.

 

Trochę pana uwiódł?

Trochę. Ale byłem ostrożny i on widział, że dużo głosu nie zabieram. Często się dziwił, dlaczego nic nie mówię. A ja wolałem słuchać.

 

Ale przez rok z okładem robił pan to, co Jarosław Kaczyński chciał. Chciał CBA, daliście mu CBA…

Wierzyłem, że intencje są dobre.

 

Szczerze pan wierzył czy chciał się pan łudzić?

Myślałem, że chodzi o walkę z korupcją. To, co się stało i co musi być w ich dokumentach, do głowy mi nie przyszło. Nie mówię o mojej sprawie. Ale niech CBA da sejmowej komisji dostęp do twardych dysków ze swoich komputerów. Zobaczyłby pan, jak była prowadzona akcja wobec doktora Garlickiego. Czy był ktoś, kto do CBA przyszedł i powiedział, że G. bierze łapówki? Przecież to było zrobione tak samo jak ze mną. Podstawiono agentów, którzy mieli mu wręczyć łapówkę. Jego już pokazywano w kajdanach, kiedy dokumenty w tej sprawie dopiero powstawały.

 

Rozmawiał pan o tym z premierem?

Tak.

 

I co?

Opowiadał, jakie fantastyczne CBA ma dowody. Że mają na przykład nagrania z wręczania łapówek.

 

Wierzył pan?

Ja wtedy nie mogłem mówić, że nie wierzę. Nie mogłem go pytać, jak bym to dziś zrobił, czy to agenci CBA wręczali tę nagraną łapówkę. Trzeba tylko zajrzeć do ich twardych dysków. Wy też tam jesteście.

 

A jak pan głosował za ustawą o zarządzaniu kryzysowym, nie przyszło panu do głowy, że to jest prawo przeciw strajkom, demonstracjom i blokadom, czyli także przeciw Samoobronie, gdyby się zbuntowała?

Myślałem, że żyjemy w demokratycznym państwie prawa.

 

A kiedy pan głosował za nową ustawą o sądach, nie myślał pan, że ona daje ministrowi Ziobrze prawo wyboru sędziego, który pana skaże?

Do głowy mi nie przyszło.

 

Pamięta pan, jak po sprawie dr. Garlickiego spotkaliśmy się w telewizji i mówiłem panu: „dziś doktor G., a jutro Andrzej L.”?

Pamiętam.

 

I co pan wtedy myślał?

Już myślałem... A co odpowiedziałem?

 

Zbywał pan.

Bo jak by to było, gdyby wicepremier w telewizji przyznał panu rację.

 

A kiedy pan zaczął mieć wrażenie, że przyjdzie kolej na Andrzeja L.?

Po taśmach Beger. Jak mnie Kaczyński pierwszy raz wyrzucił z rządu, rzuciłem wszystko i pojechałem z Łyżwińskim do Grecji. Mam tam kolegę. Zamożny człowiek, ma piękną posiadłość, bywałem u niego, chociaż mieszkaliśmy w hotelu. Mam rachunki, więc tu nic się na mnie nie znajdzie... A zaraz po mnie pojechała tam duża grupa z PiS. Też się z nim spotkali. To było krótko po słynnych taśmach Beger. I on im mówi, że niedawno był u niego Lepper. Piwko piliśmy – mówi – jedliśmy baraninę i Lepper przy tej baraninie mówi mi: zaraz zobaczysz, co teraz będzie z PiS, włącz TVN, zobaczysz taśmy Beger. Oni to Kaczyńskiemu powtórzyli. A potem temu mojemu znajomemu przekazali, jak zareagował Kaczyński.

 

A jak zareagował?

Powiedział, że ze mną koniec. I ten znajomy mi oczywiście powtórzył. Będziesz skończony – powiedział – on ci tego nie wybaczy! Nigdy. Bo on nigdy nie wybacza. Wiedziałem, że teraz muszę mieć oczy dookoła głowy. Musiałbym być kompletnym wariatem, żeby znając tę reakcję premiera chociażby pomyśleć o takim numerze, w jaki CBA próbowało mnie wrobić. Wiedziałem, że on nie spocznie, dopóki mnie nie zniszczy. Ale że tak daleko się posunie, żeby mi wymyślić przestępstwo, to się nie spodziewałem. A wymyślił. Dlatego tak panicznie boi się komisji śledczej. Przecież to by wyszło. Boi się oddać władzę, bo ci oficerowie zaczęliby mówić. To przecież są ludzie. Nie będą za niego ginęli. W każdym razie tu już o żadnym zaufaniu nie mogło być mowy.

 

Nie dawał pan tego poznać po sobie.

A jak ja miałem wyjść i to wszystko powiedzieć działaczom Samoobrony. Przecież by pomyśleli, że dostałem obsesji na punkcie Kaczyńskich. To wszystko musiało dojrzeć. Ludzie sami musieli się przekonać.

 

Rozmawiał pan z premierem o tych pana obawach?

Czy ja wyglądam na takiego, który by poszedł i powiedział: „panie premierze, dlaczego pan zbiera na mnie kwity?”. Nic o tym nie mówiłem. W ogóle kiedy się spotykaliśmy, to ja cedziłem słowa. A w niektórych wypadkach udawałem głupiego. Że niby nic nie rozumiem. Po co się miałem zdradzać, co wiem i co myślę?

 

Jak w „Ojcu chrzestnym” – siada trzech bossów, wylewne pocałunki, przyjazne rozmowy, deklaracje braterskiej miłości, a potem strzał zza węgła? Tak wyglądała koalicja budująca IV RP?

Zdecydowanie. Dla Kaczyńskiego polityka to jest droga po trupach do władzy. On bardzo pokochał bycie premierem. Nie wie pan, jak bardzo. Nawet z domu się wyprowadził i zamieszkał w rządowej willi przy ul. Parkowej. Całe jego życie to władza. Ma wizję swojej władzy na lata. Wszystko drze dla siebie. Zwłaszcza stanowiska. I ja temu ulegałem dla dobra naszych stosunków w koalicji. Zwłaszcza na początku byłem za bardzo uległy. Już Giertych był twardszy. I ma rezultaty. Dostał rzecznika praw dziecka. Przy wyborze prezesa NBP załatwił sobie posady w telewizji. On ma tam trzech ludzi w radzie nadzorczej, a my teraz jednego, chociaż jesteśmy dużo większą partią. Bo Giertych konsekwentnie walczył o swoje. Najpierw dobrze-dobrze, tak-tak panie premierze, wszystko uprzejmie, spokojnie. A potem przed samym głosowaniem szedł Wierzejski czy Bosak do PiS i mówił, że nie zagłosują, jak premier nie podpisze dla nich nominacji. I PiS nie miał wyjścia. Potem my też się tego nauczyliśmy. Ale już było za późno. Poza rolnictwem mało co dostaliśmy.

 

Ale za to w rolnictwie wzięliście sobie wszystko.

Też bez przesady. Kaczyński nam teraz wypomina odwołanie tych prezesów z SKL, czyli od Artura Balazsa. Jakby to byli jacyś wielcy fachowcy. A ich jedyną silną stroną był Balazs. W ogóle wątek Balazsa jest bardzo ciekawy. Bo ciągle się powtarza, że on był twórcą czy ojcem chrzestnym tej koalicji. To jest kompletna bzdura.

 

Czarnecki?

To już zupełna bajka.

 

Czarnecki mówi, że on was pozszywał.

 

Panie redaktorze, wszyscy wiemy, kto zszywał.

 

Ojciec Rydzyk?

I jeszcze iluś hierarchów. W dobrej wierze działali. Ja ich za to szanuję. Wierzyli, że można zmienić Polskę. A dziś wielu z nich jest zawiedzionych.

 

Bo Polska się zmieniła, ale trudno powiedzieć, że na lepsze.

Ale się staraliśmy.

 

Z CBA nie bardzo się pan starał. Kiedy pan za tą ustawą głosował, naprawdę nie miał pan przeczucia, że to się tak potoczy?

Nie!

 

Tyle osób mówiło przecież i pisało, że może być policja polityczna, że będą nadużycia…

Mieliśmy tylko wątpliwość co do powoływania szefa. Chcieliśmy, żeby go Sejm wybierał. Zgłaszaliśmy to w Sejmie. Ale się nie udało. Byliśmy w koalicji. Niekiedy dla dobra sprawy z czegoś się rezygnuje. I zrezygnowaliśmy bez przekonania, że to rozwiązanie jest dobre. Zwłaszcza znając wcześniejsze zachowania Kamińskiego, który przecież potrafił jechać do Paryża, żeby tam obrzucić polskiego prezydenta jajkami. Przecież on potrafił chwalić Pinocheta. Mnie z moimi dawnymi wybrykami do niego daleko. Ale PiS się uparł. Ja nigdy nie wierzyłem, że to jest dobry człowiek na to stanowisko.

 

Ale od początku pan wiedział, że on będzie szefem. Rozmawiał pan o tym z premierem?

Mówił, że tylko Kamiński gwarantuje skuteczność CBA, bo jest zdesperowany. Ufał mu zupełnie. Niczego nie przyjmował do wiadomości.

 

Tak drążę tę sprawę, bo zastanawiam się, jaki jest mechanizm, który powoduje, że polityk, który do czegoś doszedł, z niczego zbudował dużą parlamentarną partię i spory ruch społeczny – taki polityk jak pan – sam tydzień po tygodniu, ustawa po ustawie, tka sznur na swoją szyję.

Przecież pan nie może zakładać, że partner się uśmiecha, ale tylko czyha, żeby pana wykończyć. Ja sam taki fałszywy nie jestem, więc po innych też się tego nie spodziewam. Nawet jak mi mówili, że on nie wybacza, to nie całkiem wierzyłem. Bo jednak miły bywał. I my mu szliśmy na rękę. Bał się ujawniania spraw intymnych z teczek, to mu ustąpiliśmy. To znaczy, ja nie jestem za ujawnianiem takich spraw o wszystkich ludziach, ale warto by było ujawnić upodobania tych, którzy tak nas umoralniają. Bo to ma znaczenie.

 

A co tak bardzo poraziło Giertycha w rozmowie z premierem?

Jak mu nie wyszła ta sprawa w ministerstwie, powiedział o mnie Giertychowi: uciekł mi spod gilotyny. A sprawa była prosta jak budowa cepa. Wszystko już miał ułożone od początku do końca. A potem dodał: Ale to nie koniec.

 

W jakim sensie nie koniec?

Że i tak mnie dopadnie. Po prostu go poniosło. I przez to Giertych zrozumiał, co tu się wyprawia. Po prostu Kaczyński powiedział o parę słów za dużo. Uśmieszki, uśmieszki i tylko jedna myśl – jak pana zniszczyć.

 

Poza panem zna pan jakieś przykłady?

A Marcinkiewicz? Skończył się po tym, jak ja poszedłem do Jarosława i mu powiedziałem, że premier Marcinkiewicz spotyka się z Platformą i cały czas z nimi knuje. Powiedziałem mu: panie prezesie, takiego premiera my nie mamy zamiaru popierać. I krótko potem Marcinkiewicza nie było. Każdy, kto wykona jakiś inny ruch, niż mu się podoba, musi być skończony. Następny jest Zalewski. Jeden cień wątpliwości wobec Fotygi wystarczył. Bo on ją nie wiem z jakiego powodu uwielbia.

 

Naprawdę pan nie wie, z jakiego powodu?

Bo jest bezwzględnie posłuszna.

 

Ale kto ją uwielbia – premier czy prezydent?

Obaj. Ja bym ich nie dzielił. Zdecydowanie dominuje Jarosław. Lech to jest wykonawca. Nigdy nie przeciwstawi się bratu. Może swoje zdanie wypowie, ale na końcu jest tak, jak chce Jarosław. A on nie zmieni zdania. Nawet jak nic mu się nie sprawdza, to nigdy się nie cofnie.

 

W sprawie Rydzyka chyba była między braćmi różnica.

Żadnej. Tylko grali inaczej. Bo Jarosławowi bardzo mocno zależy na Radiu Maryja i jego słuchaczach.

 

A o Rydzyku rozmawiał z wami szczerze?

Nie. Wiedział, że ja Rydzyka szanuję. A bardzo się go boi. Nie wejdzie z nim w starcie. Ale to oni przyczynili się do tego, co teraz dzieje się wokół Rydzyka. Po cichu próbują go podgryźć.

 

Wie pan czy się pan domyśla?

To wiem. Niech pan sprawdzi kontakty dyplomatów z kard. Bertone, watykańskim sekretarzem stanu. Przez niego załatwiali Wielgusa. I teraz próbowali tą drogą załatwić Rydzyka po tekście we „Wprost”.

 

Premier panu o tym mówił?

Mówił tylko „musieliśmy powiadomić”.

 

Kogo Rydzyk będzie teraz popierał – LiS czy PiS?

Nie wiem.

 

Czy Samoobrona będzie popierała wnioski PO o odwołanie ministrów?

Przecież jesteśmy w opozycji.

 

A spodziewa się pan, że opozycja poprze wasz wniosek o odwołanie marszałka Dorna?

My takiego wniosku nie składamy.

 

Miękko to zabrzmiało. Liczy pan, że Jarosław Kaczyński jeszcze wyciągnie do pana rękę na zgodę?

Ja, jako człowiek, prywatnie mogę mu rękę podać. Ale nie jako przywódca partii.

 

To kiedy pan ujawni te porażające fakty o CBA i Jarosławie Kaczyńskim, które pan zapowiadał w niedzielę?

Przed pierwszym posiedzeniem Sejmu po wakacjach.

 

Czyli mogą jeszcze być polityczne rozmowy między panem a Jarosławem Kaczyńskim?

Nie. Chyba że on przestanie być premierem. Jak poda się do dymisji, to możemy zacząć rozmowy z PiS. Ale bez Kaczyńskiego. Za dużo już o nim wiem. rozmawiał Jacek Żakowski

 

 

[Jest to wspaniała analogia do wierzeń religijnych – nim bardziej absurdalne i nie do udowodnienia dogmaty, tym lepiej... – red.]

„POLITYKA” nr 34 (2617), 25.08.2007 r.

PODRÓŻ Z KRAŃCA ŚWIATA

Po trzech latach bezwzględnej dominacji obóz IV RP zwija obwisłe sztandary. A w każdym razie po dwóch latach rządów Prawa i Sprawiedliwości można mieć nadzieję, że nareszcie mamy za sobą pisowski wariant mrzonek o IV RP i że nieodległe wybory zamkną ten ponury epizod. Czy jednak po PiS jesteśmy choć odrobinę mądrzejsi? Czy czegoś się dowiedzieliśmy jako społeczeństwo? Czy klasa polityczna nauczyła się czegoś, co pozwoli uniknąć podobnych nieszczęść w przyszłości?

Eksperyment IV RP zawiódł, bo był oparty na fałszywych przesłankach, pochopnie uogólnionym obrazie rzeczywistości, złudzeniach spowodowanych inklinacjami do magicznego myślenia, na mitomańskich skłonnościach i paranoi. Rozmaite mentalne patologie wypełniły w projekcie IV RP próżnię pozostawioną przez mgliste wyobrażenie o funkcjonowaniu prawa, gospodarki, więzi społecznych i demokracji. Ale to nie znaczy, że koniec musi być definitywny.

 

Ideolodzy, politycy, piewcy i wyznawcy IV RP byli (niektórzy wciąż są) jak żeglarze sprzed wieków, którzy wierzyli, że świat jest okrągły i płaski jak moneta, więc wyruszali w podróż na jego kraniec. Płynęli jednak, płynęli, a krańca świata nie było. Były tylko kolejne głębie, mielizny i wyspy, a czasami lądy pełne dzikich zwierząt, ludożerców i chorób odbierających rozum. Jak oni nie mogli odnaleźć krańca świata, który nie istnieje, tak PiS nie mógł odnaleźć czubka czy jądra nieistniejącego układu, który miał całą Polskę oplatać, spowijać czy pętać mafijnymi lub agenturalnymi szarymi sieciami. Ponieważ zaś żeglarze pisowskiej rewolucji cały świat objaśniali działaniem wciąż niewidocznego układu, nie byli zdolni do czerpania nauki z własnego doświadczenia.

 

Kiedy już przetrząsnęli wszelkie możliwe archiwa i nie odkryli w nich wszechpotężnych agentów, uznali, że widać są oni tak potężni, iż nawet odnaleźć się ich nie da. Kiedy wieloletnie areszty wydobywcze nie mogły zmusić podejrzanych do złożenia dających się potwierdzić zeznań obciążających politycznych rywali, wytłumaczyli sobie, że widocznie przestępcy wolą więzienie od zemsty wszechmocnego układu i liczą na jego wdzięczność, gdy odzyskają wolność. Gdy nawet najbardziej zaufani prokuratorzy nie mogli namierzyć oplatającej Polskę mafijnej struktury, wyznawcy Jarosława Kaczyńskiego uznali, że widać i ci prokuratorzy są związani z układem.

 

Im bardziej wiara wyznawców IV RP nie mogła się potwierdzić w empirii, tym bardziej się umacniała w rozumach części wiernych. Bo tylko najpotężniejszy układ mógł przecież być tak potężny, by zapewnić sobie pełną niewidoczność. W tym sensie ta ideologia była więc i jest odporna na wszelkie doświadczenie, racjonalną argumentację i weryfikację. Weryfikować można jedynie jej wyznawców. Nie tezy. Gdy ktoś wątpi w tezy (jak poseł Zalewski lub minister Kaczmarek), niemal automatycznie zostaje wyrzucony poza obóz prawdy i z punktu widzenia PiS staje się częścią mitycznego układu.

 

Taka logika prawie każdą rewolucyjną wiarę spycha ku paranoi. Ideologia pisowskiej rewolucji weszła jednak w fazę paranoidalną wcześniej niż jej wielkie poprzedniczki, bo miała nieporównanie słabsze uzasadnienie w rzeczywistości społecznej, politycznej czy ekonomicznej. Jest to ważne z punktu widzenia naszej politycznej przyszłości. Bo brak silnego związku z rzeczywistością sprawia, że ta rewolucja nie tylko nigdy nie może się wypełnić, ale także nigdy nie musi się skończyć. Nawet utrata władzy nie będzie jej porażką. Przeciwnie, będzie potwierdzeniem potęgi i bezwzględności zła, z którym PiS się mierzył.

 

W tym sensie zbliżające się chyba wybory i odsunięcie PiS od władzy nie rozwiązują najpoważniejszego dziś polskiego problemu, jakim jest nieracjonalność polityki i kruchość demokracji. Na dłuższą – lecz niezbyt długą – metę może to nawet być źródłem jeszcze poważniejszych zagrożeń. Jeśli polska polityka się nie zreformuje i jeśli demokracja nie stworzy silniejszych zabezpieczeń na wypadek nawrotu wysokiej fali populistycznej paranoi, następnym razem może się przed nią nie obronić. Warto więc już teraz podsumować szczęśliwie kończący się okres i zastanowić się, jak możemy uniknąć podobnego ryzyka w przyszłości.

 

Ze szlachtą polską polski lud

Przede wszystkim koniecznie trzeba się teraz przyjrzeć społecznym źródłom chwytliwości pisowskiej paranoi. Bo zbiorowe szaleństwa nie spadają z nieba. Jakieś czynniki wytworzyły silny i na razie dość trwały popyt na polityczną narrację wyrosłą z czarnej legendy polskiej transformacji. To nie plamy na słońcu pchnęły niemal co drugiego aktywnego wyborcę w objęcia PiS, LPR i Samoobrony. To nie halucynogenny sporysz przerastający zboże (jak w słynnym opętaniu Arras opisanym przez Andrzeja Szczypiorskiego) sprawił, że ludzie na pozór zdrowi masowo uwierzyli we wszechmocne sieci, wszechpotężny układ, wszechobecnych agentów i wszechwładne mafie, których nikt nie widział i których istnienia nikt nie potrafi wykazać.

 

Można oczywiście powiedzieć, że PiS znalazł łatwą receptę na dotarcie do tych – bezrobotnych, inteligentów, wykluczonych, ubogich – którzy czuli się odrzuceni czy zlekceważeni przez polską transformację. Na technokratyczny język innych partii i dotychczasowych rządów koalicja populistyczna odpowiedziała językiem troski, współczucia i oburzenia niesprawiedliwością. PiS jako pierwsza partia po 15 latach transformacji z troską pochylił się nad tymi wszystkimi, którzy czuli się przez nią skrzywdzeni i wskazał winnych nieszczęściom – układ.

 

Jeśli mimo wszystkich porażek i aberracji PiS po dwóch latach nieudolnych rządów zachował zdecydowaną większość swoich zwolenników, to w dużej mierze dlatego, że nikt inny nie chce się nad nimi pochylić. Żadna inna partia – poza Samoobroną – nawet nie próbuje mówić językiem troski o słabszych wyborców. Choćby więc wiele im się w polityce PiS nie podobało, choćby chcieli wybrać sobie innego opiekuna, to go po prostu na scenie politycznej nie znajdą. Bo wszystkie inne partie parlamentarne chcą się opiekować zadowolonymi i reprezentować tych, którzy sami umieją sobie radzić.

 

To prawda, że PiS nie bardzo się wywiązuje ze swoich obietnic, że niewiele dał słabym, a bardzo dużo silnym, że w praktyce nie bardzo się pod tym względem różni od konkurentów, ale przynajmniej deklaruje zainteresowanie słabszymi. A kiedy ktoś czuje się zagrożony albo obolały, nawet ciepłe słowo pozbawione praktycznego czy konkretnego wyrazu staje się istotne. Dopóki więc konkurenci nie nauczą się zauważać także społecznie słabszej części elektoratu, będzie ona skazana na puste obietnice PiS. Im bardziej zaś technokratyczny, liberalny, egoistyczny i indywidualistyczny będzie język następnej władzy, tym bardziej będzie rosła tęsknota za dobrym, sprawiedliwym ojcem – Jarosławem Kaczyńskim.

 

Zdarzyć się więc może – i wcale mnie to nie zdziwi – że Jarosław Kaczyński, być może na czele PiS, a może już pod jakąś inną partyjną postacią, wróci niebawem do władzy. Nie bardzo wierzę, by po tak rozpoczętej kampanii wyborczej możliwy był jeszcze POPiS, podobnie jak nie wierzę, by PiS, który znajdzie się teraz pod krzyżowym ostrzałem całej opozycji, mógł wygrać najbliższe wybory. Ale jeśli dzisiejsza opozycja się istotnie nie zmieni – a mało wskazuje, by chciała się zmienić – to następnym razem nie jest wykluczony triumfalny powrót partii obecnego premiera. Może już bez Ziobry, który za nadużycia władzy raczej nie uniknie Trybunału Stanu, a może też więzienia, ale z tym samym żądnym wszechwładzy Jarosławem Kaczyńskim lub z jakimś jego godnym następcą na czele. Nieuniknienie nadchodząca recesja, za którą przyjdzie bezrobocie, przestępczość i nowa fala frustracji, będzie przecież sprzyjała kolejnej inwazji populistów, różnej maści watażków i samozwańczych trybunów ludowych.

 

Na wszelki wypadek

Dwa lata rządów PiS trochę nam pokazały, co należy zrobić, żeby populistyczna fala nie zdołała w trakcie jednej kadencji zmieść polskiej demokracji, zniszczyć państwa prawa i zamienić nas wszystkich w marionetki miotane obsesjami następnego Kaczyńskiego czy Ziobry. Nie powinniśmy tej nauki zmarnować, bo wszyscy razem zapłaciliśmy za nią sporą cenę.

 

Po pierwsze więc, jeśli nie chcemy, by z następnej próby polska demokracja wróciła na tarczy, trzeba się definitywnie pożegnać z myślą o propagowanym przez Jana Rokitę rozmontowaniu bezpieczników państwa prawnego. Takich zwłaszcza jak immunitety, które stanowią gwarancję bezpieczeństwa dla ludzi z urzędu broniących naszych swobód. Bez większego trudu można sobie przecież wyobrazić, gdzie byśmy dzisiaj byli, gdyby Ziobro mógł w oparciu o „twarde dowody” wyprodukowane przez CBA bez ograniczeń aresztować Andrzeja Leppera. Jeszcze dwa, trzy aresztowania i Samoobrona stałaby się zupełnym wasalem PiS. Gdyby LPR stawiała opór, można by też aresztować Giertycha i Wierzejskiego, a resztę zwasalizować za pomocą delikatnych sugestii. Może niewiele osób płakałoby za Lepperem i Giertychem, ale wizja PiS faktycznie uzyskującego bezwzględną większość w Sejmie, swobodnie ubezwłasnowolniającego Trybunał Konstytucyjny i sądy, zmieniającego po uważaniu ordynacje wyborcze i stwarzającego sobie prawne gwarancje autorytarnej władzy na lata przyprawia jednak o ciarki na plecach.

 

Że do tego nie doszło, zawdzięczamy instytucji immunitetu chroniącego posłów przed samowolą władzy. Może kilkunastu posłów jeżdżących po kielichu i zasłaniających się sejmową legitymacją stanowi problem, ale zniesienie immunitetu wystawiłoby nas na ryzyko zniszczenia demokracji i stworzyłoby problemy nieporównanie większe.

 

Po drugie, trzeba się zastanowić, w jaki sposób można by umocnić monteskiuszowski trójpodział władz. Kłamstwo Jarosława Kaczyńskiego, który przed wyborami dał słowo, że bez względu na wynik nie zostanie premierem, jeśli jego brat wygra wybory prezydenckie, pokazało wagę tego problemu. Osłabienie systemu kontroli i równowagi między urzędami premiera i prezydenta naruszyło działanie mechanizmów konstytucyjnych sprawiając nie tylko, że prezydent automatycznie podpisywał nawet najbardziej niespójne ustawy, które później z kretesem przepadały w Trybunale Konstytucyjnym, ale także iż stracił szansę na pełnienie funkcji arbitra między rządem a opozycją i osłabił autorytet własnego urzędu. Prezydent, który będąc według konstytucji reprezentantem narodu w krytycznych sytuacjach mówi „my”, mając na myśli partię swego brata, sprzeniewierza się misji sprawowanego urzędu. Nie tylko on na tym traci, ale także my wszyscy, bo młoda demokracja, która nie posiada arbitra na wypadek poważnego kryzysu, wystawia się na zbyteczne ryzyko.

 

Po trzecie, jeszcze ważniejsze jest umocnienie niezależności wymiaru sprawiedliwości, a zwłaszcza pozycji Trybunału Konstytucyjnego. To przecież głównie Trybunał w decydującym stopniu powstrzymał autorytarne tendencje PiS. Ale jego powstrzymująca moc skończyłaby się za rok wraz z wymianą kolejnej grupy sędziów. Trzeba więc szukać takiego rozwiązania, które w większym stopniu uniezależni skład Trybunału od fluktuacji nastrojów politycznych. Sposobem może być wydłużenie kadencji tak, żeby każdy Sejm mógł zmienić najwyżej jedną czwartą składu.

 

Istotną rolę w hamowaniu autorytarnych zapędów odchodzącej władzy odegrały też sądy – demistyfikując oskarżenia wobec dr. Garlickiego czy negliżując wybujałe zarzuty w sprawie inwigilacji prawicy. PiS zdążył wraz z koalicjantami uchwalić ustawę poważnie ograniczającą niezależność sądów. Urzędnicy Ministerstwa Sprawiedliwości opowiadają, jak słysząc obawy prokuratora, że sąd może nie wyrazić zgody na aresztowanie byłego polityka, szef jednej z tajnych służb uspokajał, że „nie po to zmieniliśmy tam prezesa sądu, żeby nam tego aresztu nie dał”. Umocnienie gwarancji niezależności sądów i nietykalności sędziów jest na dłuższą metę warunkiem przetrwania państwa prawa, bo władza, która chce nadużyć swoich konstytucyjnych uprawnień, w każdym demokratycznym państwie raz na jakiś czas się zdarza. Immunitet sędziowski i samorządność wymiaru sprawiedliwości powinny więc być raczej umocnione niż demontowane, jak jeszcze niedawno zgodnie proponował POPiS. Nawet jeżeli wiąże się to z problemami podobnymi jak w przypadku posłów. Pijany czy skorumpowany sędzia jest oczywiście problemem w każdym kraju, ale sędzia jakkolwiek podporządkowany władzy to koniec wolności dla wszystkich obywateli.

 

Po czwarte, to jak Zbigniew Ziobro używał prokuratury, stawia też znak zapytania nad jej usytuowaniem w strukturze władzy państwowej. W polskich warunkach trudno raczej liczyć, by mogła ona odzyskać wiarygodność i racjonalność działania, jeżeli nie zostanie uniezależniona od bezpośredniego wpływu polityków. Barierą dla politycznych nadużyć może być promowana przez ministra Kaczmarka kadencyjność funkcyjnych prokuratorów. Sensowny jest też pomysł kadencyjnego urzędu prokuratora generalnego, którego kadencja z mocy prawa kończy się dwa albo trzy lata po zakończeniu kadencji Sejmu, który go wybrał. Mam jednak obawę, że w polskich warunkach i to nie wystarczy. Być może trzeba by więc szukać formuły ponadpartyjnego kolegium prokuratorów albo sędziów śledczych, mającego prawo przejmowania spraw o szczególnym znaczeniu politycznym. Gdyby tworzyli je emerytowani sędziowie Sądu Najwyższego czy prokuratorzy krajowi w stanie spoczynku, może zbliżylibyśmy się do ideału instytucji całkiem bezinteresownej, uwalniającej organy ścigania z demoralizujących je politycznych śledztw prowadzonych pod presją.

 

Po piąte, radykalnej reformy wymaga system mediów publicznych, które pod rządami PiS stały się tubą władzy, źródłem lub bezkrytycznym nośnikiem wyjątkowo ohydnych pomówień i oszczerstw. Ciało, które je kontroluje, trzeba skonstruować na wzór Trybunału Konstytucyjnego – tak, by oderwać je od bieżącej polityki i możliwości bezpośredniej ingerencji władzy wykonawczej. W przeciwnym razie zamiast stabilizować kulturę polityczną, będą tak czy inaczej źródłem dalszego dziczenia obyczajów i manipulacji każdej kolejnej władzy.

 

Po szóste, sytuacja w służbach wojskowych, ABW i CBA pokazuje, że cywilna kontrola nad nimi jest w Polsce iluzoryczna lub zdeprawowana, gdy na ich czele stają politycy. Przyczyna jest prosta i powszechnie znana. Jest nią niemoc formalnie kontrolującej je komisji sejmowej. Utrzymywanie takiej fikcyjnej kontroli nie ma wielkiego sensu.

 

Jeśli służby mają służyć państwu, a nie kolejnym ekipom, musi powstać ponadpartyjne ciało wyposażone w rzeczywiste uprawnienia kontrolne i śledcze – w tym prawo dostępu do wszelkich informacji i przyjmowania zeznań pod odpowiedzialnością karną. Gdyby udało się wprowadzić kadencyjność szefów tajnych służb, która nie pokrywałaby się z kadencjami Sejmu, moglibyśmy po jakimś czasie zbudować instytucje prawdziwie państwowe, a nie tylko rządowe czy partyjne.

 

Po siódme, żeby przywrócić polityce powagę, trzeba radykalnie ograniczyć miejsce PR i marketingu w walce politycznej. Można to częściowo osiągnąć ograniczając kwoty, które partiom politycznym wolno przeznaczać na PR i marketing. Nie chodzi o to, żeby pozbawić politykę pieniędzy, ale o to, żeby ograniczyć prawo polityków do robienia nam wody z mózgu za nasze pieniądze. Zamiast na billboardy i telewizyjne reklamy, w których politycy sprzedają nam puste treści jak mydło czy proszek do prania, dotacje budżetowe powinny być przeznaczone na budowanie programów i utrzymanie partyjnych think tanków.

 

Polska polityka koncentruje się na kampaniach negatywnych w dużym stopniu dlatego, że intelektualnie jest kompletnie amatorska. Porównanie dokonań obecnej władzy z jej zapowiedziami pokazuje, jak nierealistyczne były wyobrażenia PiS o rzeczywistości. Także wydatki rządu i samorządów powinny być kontrolowane przez niezależną od nich instytucję pod kątem przydatności publicznej. Nie ma żadnego powodu, by kolejni premierzy, ministrowie, prezydenci miast wydawali publiczne pieniądze na zdobywanie sobie zwolenników w trakcie nieustannych, niezwykle kosztownych pielgrzymek po Polsce. Można tu wykorzystać te same zasady, według których izby skarbowe badają zasadność wydatków przedsiębiorstw jako kosztów uzyskania przychodu.

 

Po ósme wreszcie, urzędnikom publicznym trzeba skutecznie zapewnić możliwość w miarę spokojnego, profesjonalnego działania pod rządami prawa, a nie – jak obecnie – pod władzą kapryśnych, wciąż zmieniających się partyjnych nominatów. Dziś urzędnicy są w zdecydowanej większości pracownikami rządu. Chodzi o to, by stali się pracownikami państwa i żeby bez strachu mogli swojemu szefowi z partyjnej nominacji, a nawet premierowi, powiedzieć: przykro mi, pański pomysł jest sprzeczny z interesem publicznym (albo prawem czy z pragmatyką), więc nie będziemy go realizowali. Biurokracja musi być autonomiczna wobec polityki nie tylko dlatego, że w przeciwnym razie aparat państwowy zamienia się łatwo w prywatny folwark rządzącej akurat partii. Także dlatego, że praca na państwowym zawsze będzie znacznie gorzej płatna od pracy w sektorze prywatnym. Jeśli chcemy do urzędów przyciągnąć ludzi kompetentnych, w zamian za niższą płacę musimy im zagwarantować przynajmniej stabilność zatrudnienia. W przeciwnym razie zamiast porządnej struktury biurokratycznej, bez której nowoczesne państwo nie może funkcjonować, będziemy mieli państwo kolejnych prawych i sprawiedliwych, którzy na krótko będą lądowali w urzędach, coś popsują, coś przekręcą na swoje, o czymś zapomną, narobią bałaganu i wrócą do poprzednich zajęć zostawiając bigos takim samym następcom z nieco innej bandy.

 

Te osiem punktów nie załatwi wszystkich polskich problemów. Demokracja to nieustanne rozwiązywanie problemów, których z natury rzeczy definitywnie rozwiązać się nie daje. Ale gdybyśmy te problemy umieli trwale rozwiązać nadając nowym rozwiązaniom konstytucyjną rangę, moglibyśmy w miarę spokojnie wierzyć, że nawet jeżeli mechanizm demokratyczny kolejny raz się zatnie i zacznie zgrzytać, to w każdym razie zupełnie się nie rozpadnie i bezpiecznie dotrwa do końca parlamentarnej kadencji.

Jacek Żakowski

 

 

"FAKTY I MITY" nr 36, 13.09.2007 r.

ŁŻE-KACZORY

Przeciek wstrząsnął posadami IV RP. PiS wyłazi ze skóry, by udowodnić, że Kaczmarek kłamie, jest niewiarygodny, wobec tego powoływanie komisji śledczych jest niepotrzebne i czytanie zeznań Kaczmarka w Sejmie też. Wtórują mu służalcze media. Nas, obywateli, ten hałas nie powinien wzruszać.

Przeprowadzono sondaż: komu wierzysz, Kaczmarkowi czy Ziobrze? 44 proc. wierzy Ziobrze, 23 proc. Kaczmarkowi, 19 proc. jest niezdecydowanych. Zaledwie 14 proc. respondentów okazało trzeźwość umysłu – nie wierzy żadnemu. Aż 67 proc. wykazało kompletny brak instynktu obywatelskiego. Tragedia polega na tym, że niedługo pójdą oni do wyborów. To właśnie ci naiwniacy znowu uwierzą w gruchy na wierzbie, dadzą się oszukać demagogom. Uwierzą w 3 miliony mieszkań, walkę z korupcją, rozliczenie prywatyzacji, naprawę służby zdrowia, tanie państwo, „Polskę solidarną” i podobne bzdety.

Wypada zapytać: kto mający olej w głowie, wierzy politykom?! Minimalnie wyrobiony politycznie obywatel wie, że polityków trzeba sprawdzać. Od tego w państwie demokratycznym jest opozycja. Rządzący, uniemożliwiając sprawdzenie, dają dowód, że wydzielają potężny smród. By dojść do takiego wniosku, nie potrzeba komisji śledczych, wystarczy widok zalewających nas potokiem słów Kaczyńskich i Ziobrów. Obywatel w takiej sytuacji MUSI w ciemno posłać ich na śmietnik historii, a po wyborach domagać się rozliczeń.

Już gdy rząd PiS-u powstawał, okazało się, że Kaczory – poza demagogicznymi hasełkami i listą pobożnych życzeń – nie mają żadnego programu. Po prawie dwóch latach rządów PiS-u można już ocenić jego dokonania.

Sztandarowa „walka z korupcją” okazała się walką z politycznymi przeciwnikami. Bo kto dotąd został skazany? Zamiast informować o efektach, czyli dowodach, pokazuje się ludzi wyprowadzanych w kajdankach, pod publiczkę. Gdziekolwiek są postawione zarzuty, rozpoczęte procesy, dotyczy to spraw zaczętych jeszcze za rządów SLD, np. mafia paliwowa.

Sposoby Ziobry na uzyskanie „twardych dowodów” to przetrzymywanie ludzi w aresztach, aż zmiękną i zaczną mówić to, czego się od nich oczekuje. Powiedzą. Tyle że potem odwołają. I po „twardych dowodach”. Drugi sposób to rewizje w mieszkaniach. Kaczy pomagier liczy, że zawsze coś się znajdzie, choćby nielegalny program komputerowy, ściągnięte trefne pliki, wyniesiony z pracy dokument „dupozastawny”, w ostateczności podrabiana odzież (paserstwo!). Wystarczy do „zmiękczania” delikwenta. Trzeba zwrócić uwagę, że przy możliwościach komputerowych hakerów w komputerze każdego z nas bez naszej wiedzy i woli można znaleźć wszystko!

A wielka łapanka pedofilów? Wielkie mi dokonanie! Wystarczyło tylko śledzić, gdzie są ściągane zabronione pliki i zapukać do wiadomych drzwi. Ale to przecież zasługa szeregowych funkcjonariuszy.

Dowodem całkowitej nieudolności samego Ziobry jest sprawa Mazura. Ukochane przez PiS-owców „twarde dowody”, czyli konfabulacje siedzących w pierdlu przestępców, nie poparte niczym więcej, okazały się dla amerykańskiego sądu śmiechu warte. A już skandalem jest tam upolitycznienie wymiaru sprawiedliwości. Toteż Mazura natychmiast po rozprawie wypuszczono. Za tę „porażającą” klęskę Ziobro – osobiście w nią zaangażowany – powinien podać się do dymisji. Zamiast takich honorowych zachowań – PiS serwuje nam nieustający spektakl omamiania wyborców.

Kolejna klęska Ziobry i PiS-u na polu walki z korupcją to rozłożenie polskiej transplantologii przez odstręczenie dawców. Ilu ludzi ZABITO tylko dlatego, że na potrzeby wyborczej demagogii oskarżono lekarza o zabijanie ludzi? Tak, ZABITO! W USA morderstwa mają przypisane stopnie: pierwszego czy drugiego stopnia. Chodzi o to, że spowodowanie śmierci to nie to samo, co mord dokonany własnoręcznie. U nas spowodowano więc śmierć niejednego człowieka. Której to kategorii morderstwo? Czy i kto za to odpowie?

Prawo zakazuje uzyskiwania dowodów nielegalnie. Taki dowód nie istnieje, sprawy nie ma. Wszystko wskazuje na to, że prowokacja w Ministerstwie Rolnictwa była nielegalna, stworzono ją od początku, fałszując dokumenty. Takich metod nie wolno stosować. Możliwe, że jeżeli ktoś popełnił przestępstwo, to sami organizatorzy prowokacji. Może to wyjaśnić tylko komisja śledcza.

To wszystko zwolennikom PiS-u nie dało do myślenia. Nadal wierzą w istnienie „układu”. A co to jest układ? Wszędzie: tam gdzie paru ludzi się dogada, już jest „układ”. Każda partia polityczna, korporacja zawodowa, klub towarzyski to przecież „układ”! Tak, PiS to też „układ”! Każdy szef chce pracować z ludźmi, do których ma zaufanie – „układ”! Ludzie naturalnie wspierają się w ramach rodziny – „układ”! Tak, rodzina to podstawowa komórka „układu”! „Układ” czai się wszędzie! Czyli „układ” to... my, Polacy... Więc trzeba z nami walczyć!

„Układ” powstaje zupełnie naturalnie, bo po to ludzie się dogadują, zrzeszają w partie, związki, łączą we wszelkie grupy, by ułatwić osiągnięcie celu, którym są zawsze, niezmiennie od wieków, władza i pieniądze. W każdej większej grupie tworzą się mniejsze, usiłujące zdobyć władzę nad resztą. Jedno z podstawowych obecnie kryteriów oceny człowieka to umiejętność funkcjonowania w grupie, czyli w „układzie”.

Niebezpiecznie robi się wtedy, gdy „układy” przekształcają się w mafie i zaczynają zagrażać demokracji. Sposób na rozbicie „układu” jest jeden – wprowadzanie mechanizmów demokratycznych. A więc wybory, kadencyjność, obsadzanie stanowisk z konkursów, tworzenie apolitycznego korpusu urzędników, czyli społeczeństwo obywatelskie. Czyli odwrotność tego, co robi PiS, który majstruje przy procedurach wyborczych (vide: blokowanie list), unika konkursów, nawet zniszczył służbę cywilną. Walka PiS-u z „układem” to nic innego, jak zastępowanie istniejących „układów” nowymi, SWOIMI.

Każdy z nas jest członkiem jakiegoś „układu”. Polacy są szczególnie podatni na „układ” ze względu na narodową, wręcz genetyczną skłonność do „załatwiactwa”, szukania „dojść”, chodzenia bokiem i na skróty. To, co Kaczory nazwali „układem”, od wieków funkcjonuje jako... klika. A co to jest klika? Klika to grupa nieformalna, do której „ja” nie należę.

Wniosek z tego jest prosty: walka z „układem” w każdej chwili może dosięgnąć każdego z nas. Znając Kaczorów, żaden Polak nie może być pewny dnia, ni godziny. Nigdy nie wiadomo, kiedy nadepniemy komuś na odcisk, a jeśli nie nadepniemy my, to ktoś z naszych bliskich. A od tego tylko krok, byśmy znaleźli się na celowniku PiSiego układu. Zaczną szukać na nas „haków”, „gwoździ”, grzebać w przeszłości, polować na naszych bliskich.

To nie przesada, przypomnijmy sobie dziadka z Wehrmachtu, rzuconego na glebę Wachowskiego czy Czarzastego (pod pretekstem rzekomej znajomości syna z jakimś przestępcą), najście na mieszkanie reżysera „po Kaczmarka”, zatrzymanie Tymochowicza pod pretekstem posiadania plików pedofilskich. To metody żywcem z państwa policyjnego, a jakże łatwo je usprawiedliwić „walką z przestępczością”! Kto z nas jest do końca pewny, czy wśród znajomych naszych lub naszych dzieci nie zdarzy się przestępca?

Haka można znaleźć na każdego. Frazes „uczciwi nie mają czego się bać” brzmi jak dzwonek alarmowy, bo... kto jest do końca uczciwy? Od bidy możemy odpowiadać za nas samych, ale czy wiemy wszystko o naszych bliskich? Wspomniane metody Ziobry mogą być skuteczne na każdego. A narkotyki? Tajemnicą poliszynela jest, że jednym ze studenckich sposobów na egzamin jest wspomaganie organizmu prochami. A te można też przypisać „starym”... Najście na mieszkanie daje duże szanse powodzenia. Nie mówiąc o tym, że idąc ulicą, jesteśmy niemal cały czas w zasięgu kamer – spluń albo przejdź ulicę na czerwonym, a możesz mieć zdjęcie.

Prokuratura na przykładzie Kaczmarka i Krauzego pokazała nam, jak działa „Wielki Brat”. Wyszło, że każdy z nas jest śledzony, a kamer przecież przybywa. Organizatorzy piątkowego politycznego spektaklu zmusili prokuraturę do ujawnienia przestępcom stosowanych metod operacyjnych. Nie mieści się w głowie, aby prokuratorzy zrobili to z własnej woli. Nie ma wątpliwości, że przestępcy dokładnie przeanalizują tę konferencję i możliwości służb specjalnych. Utrudnianie postępowania jest przestępstwem. A tu KTOŚ utrudnił policji i prokuraturze wszystkie postępowania w Polsce! Tak oto wygląda walka PiS-u z przestępczością, korupcją i układem.

Mówiąc o tej „walce”, nie wolno zapomnieć, jak Kaczory „walczyli” do tej pory. Usiłują oni wmówić Polakom, że całe zło w Polsce stało się poza ich plecami, że oni to jedyni sprawiedliwi, wręcz ofiary nagonek i układów, m.in. prezydenta Wałęsy.

Przypomnijmy wobec tego, że Lech Kaczyński był w latach 1992––1995 prezesem Najwyższej Izby Kontroli. To kluczowe stanowisko na froncie walki z korupcją i „układem”. I co? Korupcja kwitła, w najlepsze szła złodziejska prywatyzacja, „pełzł układ III RP”.

W latach 2000–2001 Lech Kaczyński był ministrem sprawiedliwości i prokuratorem generalnym w rządzie Buzka, firmowanym przez AWS. Co zrobił mózg walki z przestępczością? Pohukał tylko trochę o karze śmierci. A pod jego skrzydłami „sprywatyzowano” m.in. PZU.

W latach 2002–2005 Lech Kaczyński był prezydentem Warszawy. I co? Filarem jego rządów był... „układ warszawski”. Dzięki poparciu radnych z tego układu, Kaczor mógł grzać stołek prezydenta.

O nieprawidłowościach w okresie jego rządów co chwila słyszymy z ust Hanny Gronkiewicz. Wcześniej obaj bracia tworzyli naprawdę ciemne układy (FOZZ, spółka „Telegraf”, Fundacja Prasowa „Solidarności”, „Srebrna”, RSW „Prasa-Książka-Ruch”). „Fakty i Mity” pisały o wszystkich tych sprawach wyczerpująco i jednoznacznie.

Oto dowody, że Kaczory są współtwórcami FAKTYCZNYCH CIEMNYCH UKŁADÓW i III RP. Służalcze lub zastraszone media o tym milczą. Boją się głośno zawołać, że wiarygodność Kaczorów jest poniżej dna. Elementarny instynkt obywatelski nakazuje nie dać im wiary za grosz. Oni „układ III RP” chcą zastąpić własnym „układem IV RP”.

Bezpośrednio po piątkowym spektaklu przeprowadzono kolejny sondaż popularności partii politycznych. Wyszło, że PiS wyprzedził Platformę. To tylko potwierdza wniosek wysnuty na początku tego felietonu na temat wyrobienia obywatelskiego Polaków. Jego miarą jest podatność na słowotok demagogów i odporność na argumenty. Wypada mieć nadzieję, że rzetelna analiza tego spektaklu sprowadzi na ziemię ufających PiSiej władzy.

Wielu takiej analizy już dokonało. Lotniska są pełne wylatujących na Zachód. To w większości młodzi, wykształceni ludzie, którzy przyszłości dla siebie i swoich dzieci wolą szukać w normalnym świecie. Emigracja z IV RP przebiła już tę z czasów nieboszczki komuny.

Lux Veritatis

 

 

(Przywitanie (powinno być mobilizujące)...kolejnego prezydenta)

PO WYBORACH

OTO SKRÓT PRZEMÓWIENIA PREZYDENTA, KTÓREGO NAPEWNO PAŃSTWO NIE USŁYSZĄ...

... a energię będę głównie przeznaczał (dzięki treningom przed lustrem, z pomocą specjalistów od wizerunku, socjotechniki, propagandy) na robienie dobrego wrażenia w celu utrzymania popularności, bym mógł jak najdłużej i jak najwięcej grabić (i nasi ludzie). W tym celu będę też, oczywiście, robił i obiecywał to, co będzie najpopularniejsze (na podstawie wyników badań opinii społecznej – czyli dla największej grupy ludzi (pozostałych nauczy się pokory i doprowadzi do porządku!...)). Dla mnie będzie więc słuszne to, co populistyczne. Nie stanowi mi różnicy czy obowiązuje np. kolor brunatny, czerwony czy czarny byle była z tego gruba forsa i bezkarność.

Moja maksyma to: trwać (przy żłobie oczywiście) i precz idealistom, ludziom prawym, konstruktywnym i innym frajerom – dziwakom (jak zmądrzeją to ewentualnie możemy pogadać)!   

PS

Tak, to prowokacja. Ten człowiek może swoim postępowaniem temu opisowi zaprzeczyć. Ale czy tak postąpi...

 

 

Do Prezydenta RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ

Art. 130.

Prezydent Rzeczypospolitej obejmuje urząd po złożeniu wobec Zgromadzenia Narodowego następującej przysięgi:

"Obejmując z woli Narodu urząd Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, uroczyście przysięgam, że dochowam wierności postanowieniom Konstytucji, będę strzegł niezłomnie godności Narodu, niepodległości i bezpieczeństwa Państwa, a dobro Ojczyzny oraz pomyślność obywateli będą dla mnie zawsze najwyższym nakazem".

– Czy pan jeszcze pamięta?!; czy składał pan ją świadomie – wiedział co mówi, co to znaczy?!; jakiego kraju jest pan obywatelem – komu, czemu powinien służyć (kler nie tylko nie działa w interesie naszego społeczeństwa ale wręcz przeciwnie – na jego szkodę i to od wieków/zawsze!!)!!; kto pana utrzymuje (kler nie tylko nie płaci podatków ale wręcz przeciwnie – wyłudza pieniądze!!)?!; czy pan się z niej wywiązuje…!!; Czy też od początku było to tylko kłamstwo i jest pan agentem Watykanu?!!

 

 

Może więc zamiast religijnych, zatruwających umysł bredni zacząłby Pan czytać np. to („Fakty i Mity”) najodważniejsze, najrzetelniejsze pismo w Polsce? – WSZYSTKIM WYSZŁOBY TO NA DOBRE (proszę wziąć pod uwagę poświęcenie, odwagę, determinację ludzi stanowiących redakcję tego pisma, którego istnienie było kilka razy zagrożone (nawet raz usunięto ich z kolportażu „Ruch”-u)! Przecież mogliby, tak jak inni…, zająć się spokojnym zarabianiem pieniędzy (bo z tym też mieli spore kłopoty, dzięki sędziom zajmującym się spokojnym… zarabianiem forsy…)).

 

Jakie są (moje) - ogólne - oczekiwania od prezydenta w skrócie.

Prezydent powinien być osobą kompetentną, w tym racjonalną, pomysłową – mieć racjonalne pomysły oraz odwagę je realizować (czyli nie być populistyczny, krótkowzroczny), niezależny – czyli m.in. nie ulęgać emocjonalnym presjom, organizacjom religijnym, interesowi jakiejś partii – tylko dbać o dobro ogółu, przyszłość. Bycie prezydentem to misja, a nie np. uwieńczenie kariery – tutaj osobisty interes osoby pełniącej taką funkcję jest na końcu. Czy spełnił pan choć jeden z tych wymogów (a przecież powinien wszystkie)...

Jeśli więc dalej tak będzie, nie czuje się pan na siłach bronić, dbać o interes naszego kraju - POLSKI - to proszę się usunąć i zrobić mse dla kogoś kto będzie (może pan sobie znaleźć zajęcie np. w Watykanie – skoro jest panu tak bliski)!

 

Szczerze życzę opamiętania się, otrzeźwienia, osiągnięcia stanu zdrowia, rozsądku - po religijnym zamroczeniu; uleganiu instynktowi stadnemu; egoizmowi - wyższego poziomu świadomości i w efekcie zajęcia się wreszcie pomyślnością naszego kraju. – Co jest - w szeroko pojętym tego słowa znaczeniu - i w pańskim interesie.

Z nadzieją (a być może kiedyś - czego bym nam życzył - z poważaniem, a nawet uznaniem) Piotr Kołodyński

 

 

"FAKTY I MITY" nr 45, 15.11.2007 r. FAKTY

Dwa dni po przegranych wyborach premier Kaczyński wydał zarządzenie o niszczeniu dokumentów ABW i CBA, które dotyczyły nielegalnych operacji służb specjalnych. Według ekspertów, ewidentnie złamał prawo (dokumenty te muszą być przechowywane przez 50 lat!). W normalnym kraju były szef rządu zostałby za to przestępstwo natychmiast aresztowany. W Polsce nadal będzie bezkarnie kłapał dziobem.

 

 

Cel kadencji: zadbanie o swoje materialne potrzeby, realizacja polityczno-religijnej utopii.

 

 

(KOLEJNY PREZYDENT – WYBRANY PRZEZ IV WŁADZĘ)...

Cel kadencji: osobista kariera.

 

 

 

 


A KOGO ZMILCZAJĄ/KOGO NIE WYBIERZECIE...

 

9. STOPNIE ŚWIADOMOŚCI I TEGO OBJAWY ORAZ SKUTKI

 http://www.wolnyswiat.pl/9h5.html 

 

11. RACJONALNE MYŚLI (kompentium mojego pisma www.wolnyswiat.pl )(cz. 1)

 http://www.wolnyswiat.pl/11h5.html

 

11a). RACJONALNE MYŚLI (kompentium mojego pisma www.wolnyswiat.pl )(cz. 2)

 http://www.wolnyswiat.pl/11ah5.html 

 

3. M.IN. POLITYKA, NAUKA, INNA DZIAŁALNOŚĆ

 http://www.wolnyswiat.pl/15p3.html

 

24. RACJONALNY RZĄD ŚWIATOWY/RACJONALNY DYKTATOR ŚWIATA. RACJONALNE - KONSTRUKTYWNE - ZARZĄDZENIA DLA ŚWIATA

 http://www.wolnyswiat.pl/24.html

 

 

 

 

PRAWO KATZA: LUDZIE I NARODY BĘDĄ DZIAŁAĆ RACJONALNIE WTEDY I TYLKO WTEDY, GDY WYCZERPIĄ JUŻ WSZYSTKIE INNE MOŻLIWOŚCI...

 

 www.wolnyswiat.pl   WBREW ZŁU!!! 

PISMO NIEZALEŻNE – WOLNE OD WPŁYWÓW JAKICHKOLWIEK ORGANIZACJI RELIGIJNYCH, PARTII, UGRUPOWAŃ I STOWARZYSZEŃ ORAZ WYPŁOCIN REKLAMOWYCH. WSKAZUJE PROBLEMY GOSPODARCZE, POLITYCZNE, PRAWNE, SPOŁECZNE I PROPOZYCJE SPOSOBÓW ICH ROZWIĄZANIA (RACJONALNE MYŚLI, ANALIZY, WNIOSKI, POMYSŁY, POSTULATY, I ICH ARGUMENTACJA, CAŁE I FRAGMENTY ROZSĄDNYCH, INTERESUJĄCYCH MATERIAŁÓW Z PRASY I INTERNETU)

 

OSOBY CHCĄCE WESPRZEĆ MOJE PISMO, DZIAŁANIA PROSZĘ O WPŁATY NA KONTO:

Piotr Kołodyński

Skr. 904, 00-950 W-wa 1

BANK PEKAO SA II O. WARSZAWA

Nr rachunku: 74 1240 1024 1111 0010 0521 0478

Przy wpłatach do 800 PLN należy podać: imię i nazwisko, adres, nr PESEL oraz tytuł wpłaty (darowizna na pismo „Wolny Świat”). Wpłat powyżej 800 PLN można dokonać tylko z konta bankowego lub kartą płatniczą.

ILE ZOSTAŁO WPŁACONE BĘDĘ PRZEDSTAWIAŁ CO 3 MIESIĄCE NA PODSTAWIE WYDRUKU BANKOWEGO (na życzenie, przy wpłacie od 100 zł, będę podawał jej wielkość oraz wskazane dane wpłacających).

Stan wpłat od 2000 r. do dnia 01.08.2009 r.: 100 zł.

 

 

17. ELEKTRONICZNE ZBIERANIE PODPISÓW (pod

inicjatywami ustawodawczymi, moją kandydaturą na prezydenta)

 http://www.wolnyswiat.pl/17.php

 

21. WPŁATY I WYDATKI

 http://www.wolnyswiat.pl/21.html

 

22. MOJA KSIĄŻKA

 http://www.wolnyswiat.pl/22.html