www.wolnyswiat.pl

 

[Ostatnia aktualizacja: 08.2009 r.]

 

TRUDNA MŁODZIEŻ/TRUDNE, NIEWŁAŚCIWE WARUNKI DO ROZWOJU

 

 

„NEWSWEEK” nr 45, 13.11.2005 r. SPOŁECZEŃSTWO PRZEMOC

NIEWINNE OFIARY DOROSŁYCH

Ludzi można nauczyć, by wyrzekli się przemocy, dzięki terapeutom w 60 proc. przypadków. Ale nie można ich zmusić, by pokochali swoje dzieci - mówi Jolanta Zmarzlik z Centrum Pomocy Dzieciom "Mazowiecka", wykładowca Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, w rozmowie z Mirą Suchodolską.

Stosunek do najsłabszych, w tym do najmłodszych, jest miarą rozwoju cywilizacyjnego społeczeństw. Za oczywiste uznajemy prawo rodziców do wychowania dzieci. Zakładamy, że miłość rodzicielska podpowie każdemu granicę, za którą surowość przeradza się w tyranię i okrucieństwo. Jednak często zasłaniając się prawem do prywatności, zamykamy się na to, co dzieje się w zaciszu czterech ścian u naszych znajomych czy sąsiadów. Potrzeba wstrząsu, by wyrwać ludzi z inercji. Przed tygodniem taką kroplą, która przelała czarę, była śmierć półtorarocznej Agatki z Sosnowca. Oprawcą okazał się przyjaciel matki dziewczynki. Skatowane dziecko zmarło.

 

Jak przeciwdziałać takim tragediom? Czy musimy się z nimi pogodzić? - Ludzi można nauczyć, by wyrzekli się przemocy, dzięki terapeutom w 60 proc. przypadków. Ale nie można ich zmusić, by pokochali swoje dzieci - mówi Jolanta Zmarzlik z Centrum Pomocy Dzieciom "Mazowiecka", wykładowca Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, w rozmowie z Mirą Suchodolską.

 

NEWSWEEK: Jeśli wierzyć statystykom, co roku do szpitali trafia 500 dzieci pobitych przez swych najbliższych, a kilka tysięcy spraw o znęcanie się nad nimi znajduje finał przed sądami. Dużo, ale mimo wszystko to społeczna patologia.

 

JOLANTA ZMARZLIK: Myślimy: margines społeczny, alkohol, skrajna bieda, bezrobocie. Obrzeża społeczeństwa. Jednak badania, a także doświadczenie wskazują, że znęcanie się nad dziećmi jest bardzo demokratycznym procederem i dotyczy wszystkich grup społecznych i zawodowych - zarówno z wyższych, jak i niższych półek.

 

Jednak najdrastyczniejsze przypadki dotyczą tych wszystkich Żaklinek, Kamilek, Oskarków, Andżeliczek - dzieci, które miały pecha przyjść na świat właśnie na marginesie społeczeństwa.

- Powiem inaczej - o tych dzieciach się dowiadujemy. Ci lepiej wykształceni, zamożniejsi są także sprytniejsi i lepiej sobie radzą z ukrywaniem brzydkich domowych tajemnic. Tym "lepszym" rodzicom łatwiej np. wmówić lekarzowi, że rany, połamania, siniaki powstały na skutek nieszczęśliwego wypadku, anegdotycznego już upadku na schodach.

 

Stać ich też, by zamiast do państwowej przychodni pójść do prywatnego lekarza, który nie zadaje niedelikatnych pytań.

- Pamiętam sprawę dziewczynki, dużej już, bo 14-letniej, bitej w domu tak, że jej ciało przypominało kotlet siekany. Ojciec był ordynatorem jednego z oddziałów szpitala, matka też lekarka. Kiedy dochodziło do poważnych obrażeń - nie było problemów z jak najbardziej profesjonalnym leczeniem. Konkretnie - bił ojciec, matka nie, ale zgadzała się z jego sposobem wychowywania. A jego metody były, hmm, szalenie wyrafinowane. Bił córkę w różny sposób, kazał się rozbierać do naga i tłukł na gołą skórę, zamykał w łazience, potem znowu katował. Za to, że się buntowała, że ośmielała się mieć swoje zdanie. Jednym słowem dla jej dobra.

 

 Tak mówią rodzice sadyści, że katują dla dobra dziecka? A może jeszcze z miłości?

- I tak bywa. Sąsiedzi widzieli wyplewiony ogródek, czyste okna, ładnie ubrane, odżywione dzieci: dziewczynkę i chłopca, osiem i jedenaście lat. Tyle że w tej rodzinie wszystko było podporządkowane temu, by robić dobre wrażenie. Dzieci nie miały prawa bawić się w tym wzorcowym ogródku. Aby nie pognieść perfekcyjnie wyprasowanej pościeli, musiały spać na baczność. Każda niesubordynacja, krzywe ułożenie butów były karane. Rodzice opracowali cały zestaw tortur, od "prostego" bicia przez dźwiganie ciężarów na przypalaniu zapalniczką kończąc. Tłumaczyli potem, że chcieli wychować dzieci na ludzi szanowanych przez otoczenie.

 

Czy można określić proporcje - jak często maltretują dzieci ci "lepsi" rodzice, a jak często ludzie z marginesu? Nie znalazłam takich danych.

- Ja również nie, może dlatego, że materia jest tak delikatna, że nie sposób jej zbadać. Praktyka wskazuje, że stosunek tych "lepszych" do "gorszych" ma się jak 30 do 70. Ale proszę zauważyć - to 30 procent, nie 3. Dotyczy tysięcy dzieci.

 

A my, to zdrowe społeczeństwo, nie wiemy, co dzieje się w zaciszu czterech ścian naszych znajomych? Może nie chcemy wiedzieć?

- Tak bronimy naszego dobrego samopoczucia, prestiżu grupy, do której należymy. Dziecko z marginesu - posiniaczone, zamknięte w sobie, pewnie jest maltretowane, to u tych ludzi normalne. Ale jeśli nawet przeczuwamy, że w rodzinie podobnej do naszej dzieje się coś złego, szukamy usprawiedliwień. Jesteśmy skłonni widzieć winę w samym bitym dziecku - źle się zachowuje, ma jakiś defekt psychiczny, całe jest wadliwe. Maltretowane? Niemożliwe. To taka porządna rodzina.

 

Nie chcę wchodzić w spór, czy fizyczne karcenie dzieci jest czymś dobrym, czy złym, czy należy zakazać prawnie nawet owego przysłowiowego klapsa, czy nie. Wielu rodziców, wymierzając go - a przyznaje się do tego 80 procent Polaków - ma faktycznie dobre intencje i nie zamierza bynajmniej krzywdzić dziecka. Gdzie przebiega granica - od karcenia do maltretowania? Kiedy ludzie są skłonni ją przekroczyć?

- Danie dzieciakowi klapsa, kilku, nawet sięgnięcie po pas nie jest jeszcze końcem świata i nie dyskwalifikuje nas jako rodziców. Pod warunkiem jednak że każdego klapsa klasyfikujemy jako porażkę - osobistą i wychowawczą. Efekt naszej bezradności. Ale ludzie dorośli wolą racjonalizować stosowanie przemocy wobec dzieci, stąd łatwo przejść do stanu, kiedy staje się ona czymś wręcz niezbędnym. Wówczas przekraczanie kolejnych granic jest już łatwe.

 

Walka o prawa dziecka to stosunkowo nowy pomysł. Jeszcze kilka wieków temu jeśli umarły - a śmiertelność do 7 lat była bardzo wysoka - starano się o nowe.

- A te żywe, bywało, sprzedawano do niewoli, oddawano jako okup wrogom, niepotrzebne rzucano na żer dzikim zwierzętom, zrzucano ze skały... Lista potworności wyrządzanych przez dorosłych najmłodszym jest długa. Dlatego przyjmowane dziś przez wielu jako przyzwolenie na katowanie maluchów słowa Biblii, że rózgą Duch Święty dziateczki bić każe, ja odczytuję jako bardzo postępową - na tamte czasy - obronę dzieci.

 

W Polsce o tym, że dzieci bywają maltretowane, zaczęto mówić dopiero w połowie lat 80. ubiegłego wieku. Zarzewiem dyskusji było zakatowanie 6-letniego chłopca przez matkę.

- Pamiętam, Danielka. Jego oprawcą była, biorąc rzecz formalnie, macocha, nauczycielka zresztą, a więc osoba - wydawałoby się - na poziomie. Powodem agresji było to, że dzieciak nie potrafił nauczyć się zawiązywania butów. Po tym dramacie powstał Komitet Obrony Praw Dziecka, będący zresztą wtedy samotnym białym żaglem, jednostkowym tworem dopominającym się o coś tak abstrakcyjnego jak prawa dzieci.

 

Inne problemy, np. puste półki w sklepach, były ważniejsze.

- No i socjalistyczne państwo zadekretowało, że jesteśmy szczęśliwym społeczeństwem, to jakże dzieci mogły być nieszczęśliwe? Tylko w demokracji mogą się wyłonić grupy broniące interesów słabszych czy mniejszości.

 

Ruch obrony praw dzieci zaczął się w USA.

- Pewien lekarz - i to nie psychiatra, nie pediatra, ale radiolog - analizował zdjęcia radiologiczne dzieci i spostrzegł, że wiele z urazów, jak np. złamanie spiralne kości, nie mogło powstać w sposób przypadkowy, bez jakiegoś strasznego wypadku, katastrofy. Że nie mogło do nich dojść np. z powodu upadku dziecka z nocnika. A więc - że musiały zostać spowodowane umyślnie, na skutek przemocy. Zobaczył również, iż wiele złamań szkieletowych zaleczyło się samoistnie, bez interwencji lekarskiej. To było w 1946 roku. I trochę czasu musiało upłynąć, bo aż do końca lat 60. ubiegłego stulecia, aby problem przemocy wobec dzieci zaczął być traktowany poważnie.

 

A może jest tak, że społeczeństwo zajmuje się słabszymi dopiero wówczas, kiedy osiągnie stan pewnej stabilizacji politycznej i ekonomicznej?

- To prawda - stosunek do ludzi starych, kalek, wreszcie do dzieci jest miarą rozwoju cywilizacyjnego danego społeczeństwa. Na konferencjach dotyczących łamania praw dzieci wciąż słychać przedstawicieli krajów typu Kirgizja, jak mówią: "U nas czegoś takiego nie ma". To charakterystyczne dla narodów i grup społecznych znajdujących się na pograniczu biologicznego przetrwania. Tam liczy się, by przeżyły najsilniejsze jednostki. A dziecko - musi nauczyć się sobie dawać radę, życie jest ciężkie. Podobne zjawisko zaobserwowano w grupach emigrantów, gdzie krzywdzenie dzieci jest powszechne. Reguła jest taka - im gorsza kondycja dorosłych, tym bardziej ich dzieci są narażone na bycie krzywdzonymi.

 

Tyle że w Stanach, uważanych powszechnie za oazę demokracji i dobrobytu, przyjmuje się, że za większością zgonów dzieci do szóstego roku życia stoi właśnie przemoc w rodzinie.

- To zamożne społeczeństwo amerykańskie jest jednak bardzo rozwarstwione. Po drugie - krzywdzenie dzieci nie jest spowodowane tylko biedą czy brakiem demokracji.

W grupie ryzyka jest także taka rodzina, której dorośli członkowie byli dziećmi krzywdzonymi. To jest taki tragiczny bagaż doświadczeń, który powoduje dziedziczenie i rozprzestrzenianie się przemocy.

 

Jeśli ktoś był bity w dzieciństwie, tym chętniej stosuje przemoc wobec własnych dzieci.

- Taki człowiek pielęgnuje w sobie wewnętrzne dziecko, wciąż skrzywdzone i zranione. A bycie rodzicem przynosi codzienną, ciężką do przetrwania konfrontację. Dziecko płacze, rozrzuca zabawki, nie je kaszki - różne rzeczy się dzieją, które wymagają zmierzenia się z problemem. I dorosły myśli: moje dziecko mnie nie słucha, stawia mi opór, choć przewinięte i najedzone płacze. Krzywdzi mnie. I aby tak się nie czuć, wchodzi w jedyną znajomą sobie rolę, kiedy się nie jest krzywdzonym - agresora. Innego rozwiązania nikt go nie nauczył.

 

Rodzice sprawiają ból swoim dzieciom na różne sposoby. Prócz ran zadawanych paskiem, biczem czy dłonią, w fachowych opracowaniach znalazłam informacje o razach pozostawionych przez łopatę, rozgrzaną lokówkę czy żelazko, nóż, wiosło, były oparzenia po przypalaniu papierosami. Wreszcie ślady ugryzień.

- Zwłaszcza przypalanie i kąsanie, pozostawiające trwałe blizny, są bardzo charakterystyczne.

 

A wydawałoby się, że jako gatunek ludzki mamy wpisaną - genetycznie i kulturowo - ochronę młodych.

- Powiedziałabym, że te naturalne hamulce jednak w większym stopniu działają. Gdyby tak się nie działo, dzieci byłyby powszechnie źle traktowane, ludzkość by nie przetrwała, a jednak - istniejemy.

 

W wielu przypadkach krzywdzenia dzieci sprawcą jest nie biologiczny ojciec, ale obcy mężczyzna, konkubent. Antropolog powiedziałby, że jako samiec podświadomie dąży do wyeliminowania obcych genów. Jest zazdrosny o poprzedniego partnera samicy, o czas, jaki poświęca "obcemu" dziecku.

- To atrakcyjna teoria. Ale przyjście na świat w pełnej, normalnej rodzinie nie gwarantuje dziecku szczęścia i bezpieczeństwa, niestety. Ten stereotyp konkubentów oprawców dzieci wziął się stąd, że bezradne społecznie kobiety, szukając wsparcia, często zmieniają partnerów. I nie jest tak, że oni są cudowni, tylko czemuś nie lubią gówniarza. Nie, oni po prostu są kiepscy, piją, kradną, biją... Gdybyśmy chciały jednak dalej podążać antropologiczną ścieżką myślową, to prawdą jest, że - generalnie - obrażenia powodowane przez mężczyzn są groźniejsze. Oni są w ogóle bardziej skłonni do stosowania agresji - facet został ukształtowany jako obrońca, myśliwy. No i są od kobiet silniejsi.

 

Kobiety przed maltretowaniem dzieci powinien chronić instynkt macierzyński.

- Niestety, robią to równie często jak mężczyźni, powiedziałabym, że nawet częściej, bo więcej czasu przebywają z dziećmi, więc mają ku temu więcej okazji. Tyle że w swoim znęcaniu są bardziej "subtelne".

 

Co powiedzieć o matkach, które wiedzą, że ich partner - ojciec dziecka czy nie ojciec, nieważne - katuje maleństwo, i milczą.

- Najczęściej, zastraszone przez mężczyznę dominanta, w imię utrzymania całości rodziny, w strachu, że same sobie nie poradzą, zgadzają się na wszystko, co ich władca robi. One się poświęcają i takiego samego poświęcenia oczekują od dziecka. Mało tego, w głębi duszy są skłonne właśnie je obwiniać, że nie jest dość grzeczne, że prowokuje jego agresję. Dopiero kiedy pobije dziecko na śmierć, załamują ręce.

 

Dzieci, te starsze, same rzadko odważają się przyjść i poskarżyć.

- Prawie nigdy. W maltretowanym dziecku powstaje poczucie winy. Myśli, że jest złe, niegrzeczne, głupie, niepełnowartościowe. Rodzice oprawcy utwierdzają je w tym mniemaniu: "Tak mnie zdenerwowałaś, widzisz, co mi zrobiłeś". A nawet krzywdzone dziecko pielęgnuje w duszy idealny obraz rodzica, inaczej jego życie straciłoby sens, woli więc wziąć winę na siebie.

 

To równie krzywdzące jak fizyczne rany.

- I dzieci różnie się przed tym psychicznym cierpieniem bronią. Jedne stają się agresywne. Inne nieufne, zamykają się w sobie. Albo przywdziewają kolczastą skorupę: nie zbliżaj się do mnie, bo ukłuję. Niezależnie od postawy, jaką przyjmą, ich relacje ze światem są głęboko zaburzone.

 

Jak im pomóc? Najprostsze wydaje się zabranie ich z domu oprawców.

- Tylko że wtedy będą jeszcze bardziej nieszczęśliwe. Bo one wcale nie chcą odejść od rodziców. Marzą, by ci się zmienili, poprawili. Czasem nie ma wyjścia - kiedy cierpienia zadawane dziecku kwalifikują się do postawienia prokuratorskich zarzutów. Ale jeżeli jest cień szansy - należy pracować z rodzicami. Znaleźć w rodzinie sojusznika, który zechce wziąć na siebie ciężar chronienia dziecka. Przerwać spiralę przemocy, zagrozić sankcjami. A potem pozostaje żmudna praca: aby nauczyć rodziców zwyczajnych, pozbawionych agresji sposobów postępowania z dziećmi.

 

Może powinniśmy wziąć przykład z Danii, gdzie jeśli kobieta ze środowiska określanego jako grupa ryzyka zachodzi w ciążę, przedstawiciele opieki społecznej towarzyszą jej i dziecku od pierwszych miesięcy. Kontrolują, ale i pomagają - nim będzie za późno.

- Obawiam się, że jako społeczeństwo nie jesteśmy gotowi ponosić kosztów takiego minimalizowania ryzyka. I nie chodzi mi bynajmniej tylko o koszty finansowe. To przede wszystkim włączenie się ludzi - na poziomie miasta, osiedla, wsi, wspólnoty lokalnej - we współodpowiedzialność za to, co się dzieje z innymi członkami ich grupy. Ale nasze społeczeństwo się zatomizowało, rozwarstwiło, pozamykało. Odpowiada za to socjalistyczny eksperyment ustrojowy, który rzucał ludzi ze wsi do miasta, wsadzał ich do blokowisk, szczuł przeciw sobie. Do tego dochodzi obecne rozwarstwienie ekonomiczne, społeczne. W zdrowej grupie, gdy pojawia się chora rodzina, wszyscy starają się ją w ten czy inny sposób uleczyć. My wolimy ją odseparować, pozbyć się problemu.

 

Zdarzają się happy endy? Pamięta pani choć jeden przypadek, kiedy rodzic kat przeistoczył się w najlepszego przyjaciela swego dziecka?

- Życie to nie hollywoodzki film. Można nauczyć ludzi, by wyrzekli się przemocy, udaje się to terapeutom w około 60 procentach przypadków. Ale nie można ich zmusić do miłości.

 

 

 http://www.sciaga.pl/tekst/47930-48-wplyw_uzaleznien_na_patologie_spoleczna

Około 70-85% najgroźniejszych przestępstw kryminalnych (zabójstwa, rozboje, gwałty, uszkodzenia ciała, kradzieże z włamaniem ) oraz około 90% przestępstw przeciwko rodzinie i z pobudek chuligańskich popełnia się pod wpływem alkoholu. Pijani są nie tylko sprawcami przestępstw, ale i ich ofiarami. Prawie 70% ofiar zabójstw, gwałtów, rabunków i uszkodzeń ciała znajdowało się w stanie nietrzeźwym.

 

W Polsce około 4-6 milionów ludzi żyje w rodzinach alkoholowych. Małżonkowie i dzieci osób uzależnionych, wykazują nierzadko specyficzne postawy wobec występującego w rodzinie problemu, stają się osobami współuzależnionymi.

 

 

 http://www.nowaruda.info/588.htm

PONAD MILION POLSKICH DZIECI PROWADZI DOROSŁE ŻYCIE

Przy polskich drogach prostytuuje się około czterystu dziewcząt, które nie ukończyły 15. roku życia - to oficjalne dane policji. Nieoficjalnie dzieci utrzymujących się z nierządu może być 5-7 tysięcy. Najmłodsza prostytutka, która trafiła do La Strady (organizacji pomagającej kobietom wykorzystywanym w seksbiznesie), miała trzynaście lat. Oprócz nieletnich prostytutek na polskich ulicach marnują się setki tysięcy tzw. dorosłych dzieci. Zwykle mają po 8-15 lat, ale są już głównymi żywicielami rodziny. Płacą czynsz, dbają o młodsze rodzeństwo, wypłacają \"rentę\" rodzicom. Na początku starają się zarabiać legalnie. Większość jednak szybko zaczyna się utrzymywać wyłącznie z kradzieży, handlu narkotykami i alkoholem, wymuszania haraczy od rówieśników, prostytucji. Według danych policyjnych izb dziecka oraz szacunków pomocowych organizacji pozarządowych, dorosłe życie prowadzi w Polsce około miliona dzieci. Większość z nich mieszka w dużych miastach.

 

Socjologowie alarmują: nad rozwojem fizycznym i społecznym 13 proc. dzieci w wieku 3-18 lat właściwie nikt nie czuwa. To dzieci ulicy. Tam pracują, bawią się, nawiązują znajomości, przechodzą  przyspieszony kurs dojrzewania.

 

Kontakt z alkoholem miało 85 proc. uczniów podstawówek. Ich ulubionym napojem jest piwo, ale 70 proc. chłopców i 42 proc. dziewcząt spróbowało już wódki. Coraz częściej eksperymentują też z narkotykami - z 50 tys. uzależnionych Polaków około 30 tys. nie ukończyło 18. roku życia.

 

Większość dorosłych dzieci już po roku przebywania na ulicy zaczyna się utrzymywać wyłącznie z działalności przestępczej. W ubiegłym roku dzieci popełniły w Polsce 63 tys. przestępstw, w tym 21 morderstw (najmłodszy zabójca miał 9 lat), 118 gwałtów i 9537 napadów rabunkowych. Do tego dochodzi około 10 tys. przestępstw popełnionych przez dzieci poniżej 13. roku życia, których nie odnotowuje się w policyjnych statystykach. - To często dzieci z patologicznych rodzin.

Sieroty Pana Boga, Tygodnik \"Wprost\", Nr 1060 (23 marca 2003)

 

 

 http://www.policja.pl

KOMENDA GŁOWNA POLICJI / statystyki

2008 r.

Przestępstwa stwierdzone ogółem: 1.082.057,

z tego:

kryminalnych było: 735.218

gospodarczych było: 135.305

 

Czyny karalne nieletnich: 74.219

Nieletnich sprawców było: 52.081

 

* Czyny zabronione nieletnich do lat 13, nie są uwzględniane w zestawieniu.

 

 

 www.o2.pl | Czwartek [22.01.2009, 17:44] 2 źródła, 1 wideo |

MATKA GWAŁCIŁA I TORTUROWAŁA SZÓSTKĘ DZIECI

Irlandka spędzi za kratami siedem lat.

Gdyby prawo mi na to pozwalało, dałabym wyrok dożywocia. Jednak ograniczona przepisami, zasądzam siedem lat więzienia - tak relacjonuje słowa sędzi "Channel4".

 

Irlandzkie media nie podają nazwiska skazanej. Wiadomo tylko, że mieszkanka Co Roscommon jest pierwszą kobietą, która usłyszała w Irlandii wyrok za pedofilię. Sąd udowodnił jej, że gwałciła swojego 13-letniego syna.

 

Kobieta odpowiada też przed sądem za tortury psychiczne i fizyczne, jakich dopuściła się wobec piątki pozostałych dzieci.

 

Służby miejskie wiele lat walczyły o odebranie kobiecie dzieci. Gdy jednak w 2000 roku chciano je przekazać dalszej rodzinie, prawnej pomocy kobiecie udzielić miała bliżej nieokreślona "prawicowa organizacja katolicka". J

 

 

 www.o2.pl | Poniedziałek [23.03.2009, 08:37] 4 źródła |

DZIECI CORAZ CZĘŚCIEJ MYŚLĄ O SAMOBÓJSTWIE

Przez pięć lat w Szkocji ich liczba wzrosła siedmiokrotnie.

Ponad 500 młodych Szkotów, szukało w ubiegłym roku pomocy u psychologów pracujących na infolinii dla osób myślących o samobójstwie.

Dziewczęta proszą o pomoc cztery razy częściej niż chłopcy.

Powodem 30 procent wszystkich przypadków myśli samobójczych jest przemoc fizyczna.

Te dzieci wołają o pomoc. Każdą rozmowę traktujemy bardzo poważnie, chociaż nie wszystkie wezwania kończą się próbami samobójczymi - powiedziała Elaine Chalmers.

Zdaniem specjalistów dzieci ukrywają często swoje emocje, dlatego wielu rodziców może nie wiedzieć o ich problemach. Mają im w tym pomóc lekarze i nauczyciele, którzy przejdą odpowiednie szkolenia.

Blisko połowa młodych ludzi, którzy szukali pomocy u szkockich psychologów miała od 12 do 15 lat, a 30 procent od 16 do 18 lat. TM

 

 

„WPROST” nr 13(1061), 2003 r.

UR WA NY FILM DLA NASTOLATKÓW

ALKOHOLIZM JEST W POLSCE GŁÓWNĄ PRZYCZYNĄ ZGONÓW I INWALIDZTWA OSÓB W WIEKU 15-21 LAT

W USA PRAWIE 20 PROC. WSZYSTKICH SPRZEDAWANYCH NAPOJÓW ALKOHOLOWYCH KUPUJĄ OSOBY NIELETNIE - WYNIKA Z NAJNOWSZYCH BADAŃ PRZEPROWADZONYCH PRZEZ NAUKOWCÓW Z COLUMBIA UNIVERSITY. W WIELKIEJ BRYTANII

25 proc. trzynastolatków przyznaje, że przynajmniej raz się upiło. Co roku prawie 55 tys. młodych Europejczyków umiera z powodu nadużywania alkoholu. W Polsce wśród uczniów pierwszych klas szkół ponadpodstawowych gwałtownie maleje liczba abstynentów. Mimo olbrzymiej popularności narkotyków wśród młodzieży to alkohol jest wciąż najgroźniejszą substancją psychoaktywną.

Z danych zebranych w 1999 r. (najnowszych dostępnych) przez ekspertów z National Center on Addiction and Substance Abuse przy Columbia University wynika, że nieletni w Stanach Zjednoczonych wydają na alkohol 22,5 mld dolarów, spożywając 19,7 proc. całego alkoholu sprzedawanego w tym kraju! Informacje zostały opublikowane w najnowszym numerze prestiżowego "Journal of American Medical Association". "Jest dla nas jasne, że alkohol to wciąż najbardziej popularny narkotyk w naszym kraju" - twierdzi Joseph A. Califano, inicjator badań i były minister zdrowia.

"Połowie amerykańskich studentów college'ów, którzy kiedykolwiek pili alkohol, przynajmniej siedem razy w życiu 'urwał się film'" - twierdzi z kolei Aaron M. White z Duke University, autor danych opublikowanych w najnowszym numerze "Journal of American College Health". Młodzi ludzie w takim stanie najczęściej dokonują aktów wandalizmu lub decydują się na ryzykowne zachowania seksualne.

W połowie 2002 r. z inicjatywy Joseph Rowntree Foundation przebadano 14 tys. uczniów szkół w Anglii, Walii i Szkocji. Aż 27 proc. piętnasto-, szesnastolatków przyznało, że w ciągu ostatniego miesiąca upiło się przynajmniej trzy razy. Okazało się także, że aż 9 proc. chłopców i 5 proc. dziewcząt w wieku 11-12 lat określa siebie jako osoby pijące regularnie.

 

PIJE REGULARNIE POŁOWA UCZNIÓW

"Nasze badania wykazują, że niemal każde upicie się przez nieletnich łączy się z działalnością antyspołeczną czy wręcz przestępczą" - twierdzi Barry Anderson, współautor badań brytyjskich. Związek ten potwierdzają też naukowcy amerykańscy. W latach 1980-1996 liczba więźniów w USA wzrosła ponadtrzykrotnie, z 500 tys. do 1,7 mln. W 80 proc. wypadków więźniowie popełnili przestępstwa, za które byli skazani po nadużyciu alkoholu i innych substancji psychoaktywnych.

W Polsce picie alkoholu jest główną przyczyną zgonów i inwalidztwa osób w wieku 15-21 lat - wynika z danych Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych. Pierwszy kontakt z alkoholem ma za sobą ponad 90 proc. piętnastolatków. W ciągu dwunastu miesięcy przed badaniem napoje alkoholowe piło 82 proc. z nich.

Odsetek piętnastolatków, którzy pili w ciągu ostatnich 30 dni, wzrósł przez cztery lata o 11 punktów procentowych. Pijący często stanowią znacznie ponad połowę wszystkich uczniów.

Wzrost spożycia alkoholu u nastolatków obrazują też inne badania, przeprowadzane co cztery lata wśród uczniów szkół warszawskiego Mokotowa przez Pracownię Profilaktyki Młodzieżowej Pro-M Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. Pokazują one ponaddwukrotny spadek odsetka uczniów, którzy nie pili alkoholu w ciągu ostatnich kilkunastu lat. W 1984 r. było ich 22,3 proc., w roku 2000 - 10 proc.

 

PIJANE CIĄŻE

Wraz ze spadkiem liczby abstynentów wśród młodzieży dramatycznie wzrasta częstotliwość picia i ilość wypijanego jednorazowo alkoholu. Najbardziej niekorzystne zmiany odnotowano wśród dziewcząt. W latach 1984-2000 aż czterokrotnie zwiększył się odsetek dziewcząt pijących piwo w ciągu ostatniego miesiąca. Jeszcze więcej, bo aż pięciokrotnie, wzrósł odsetek dziewcząt upijających się piwem. Większość nie chcianych ciąż nastolatek w naszym kraju to efekt stosunków seksua-lnych odbytych pod wpływem alkoholu.

Paweł Górecki

 

 

„WPROST” nr 21(1121), 2004 r.

POLSKI APARTHEID

6 MILIONÓW OBYWATELI ŻYJE W GETTACH BEZNADZIEI

Tu się kończy prawo" - taki napis widnieje na murach wielu bloków w łódzkich dzielnicach Bałuty i Widzew. To stąd pochodzi większość uczestników niedawnych starć ze studentami i policją na tzw. Lumumbowie. Nazywają siebie białymi Murzynami, a swoją dzielnicę polskim Soweto (swego czasu najbardziej znane getto czarnych w Republice Południowej Afryki). Ożywiają się, gdy skopią lub "popieszczą" utłuczoną butelką "paździerza", czyli osobę wyglądającą zbyt porządnie (na przykład noszącą markowe ciuchy). Przeważnie mieszkają w blokach z wielkiej płyty, wielu pracuje na czarno, na przykład handlują pirackimi płytami kompaktowymi, przemycanymi częściami komputerowymi lub kradzionymi akcesoriami samochodowymi. Wielu ma "randki z marianną", czyli pali skręty. Niektórzy wciąż szprycują się kompotem, czyli polską heroiną. Prawie wszyscy piją piwo. Mówią, że to o nich śpiewa Kazik Staszewski. Są wściekli, bo jedyną perspektywą jest widok tej samej klatki schodowej przez najbliższe kilkadziesiąt lat, nawet gdy będą już mieli własne rodziny i dzieci.

 

STRZEŻ SIĘ TYCH MIEJSC!

- Zapierdoliłem psu w ryj betonem, a potem wykurwiłem z glana chujowi - przechwala się po starciu z policją mieszkaniec łódzkich Bałut. Słownik jego i kolegów składa się właściwie z czterech słów: kurwa, chuj, pierdolić, jebać. Przy ich użyciu potrafią bez problemu opisać swój świat i przeżycia. Po pewnych modyfikacjach poczynionych na przedrostkach pojemność znaczeniowa tych słów może zdumiewać. Do tego dochodzi kilka gestów, ze słynnym "fakju", oraz takie środki wyrazu, jak pierdnięcia i beknięcia oraz rozmaite dźwięki nieartykułowane.

Podczas pobytu w Łodzi ma się wrażenie, że miasto jest okupowane przez dresiarzy. Prościej byłoby wymienić dzielnice, w których ich nie widać. Wystarczy skręcić z Piotrkowskiej, by natknąć się na dresiarzy wystających po bramach, choćby na ulicy Wólczańskiej. Pytanie o pracę ich obraża. - Nie ma, kurwa, roboty i już - mówi podchmielony dwudziestolatek. Po krótkiej indagacji przyznaje, że urząd pracy zna tylko z kasy, gdzie odbiera zasiłek. Ofert programowo nie czyta. - Mam się schylać po 600 złotych od jakiegoś pierdolonego kapitalisty i zapierdalać jak głupi po osiem godzin? - pyta retorycznie.

Na Teofilowie, gdzie "ŁKS rządzi", dresiarze stoją w każdej bramie. Kuba przepracował w swoim życiu legalnie zaledwie miesiąc. Po samochodowej zawodówce, gdzie uczył się naprawiać małe fiaty i polonezy, pracy nie mógł znaleźć. Zatrudnił się jako ochroniarz w supermarkecie. Po miesiącu przestało mu się opłacać stanie za 4 złote na godzinę. Niechętnie jednak przyznaje, że to firma się z nim rozstała. Powód - podejrzenia o to, że przymyka oczy, gdy kumple z jego osiedla kradną.

W dzielnicy Widzew rządzą kibole. "Zakamarków, końca tras brudnych ulic, gdzie jest mrok, strzeż się" - ten fragment piosenki Klausa Mittfocha "Strzeż się tych miejsc!" choć mówi o wrocławskim trójkącie bermudzkim, pasuje również do Widzewa. - Panie, tutaj nawet w dzień strach, a po zmroku nikt zdrowy na umyśle na ulicę nie wyjdzie - mówi spotkana staruszka. Tutejszy pejzaż to śmieci, napisy i malunki sprayem. I wszechobecny smród uryny.

Bałuty złą sławą cieszą się właściwie od zawsze. Stan świadomości tutejszego mieszkańca świetnie oddają słowa cytowane w blogu (dzienniku internetowym) jednego z ziomali (tutejszego): "Fakt w mózgu luka. Ja wolę się nastukać". Na ławkach przesiadują grupy nastolatków pijących piwo. Żaden z nich nie ma 18 lat. - W małych sklepach boją się pytać o dowód. Każdy chce żyć - tłumaczą. Opowiadają o tym, jak im źle, ale to nie ich wina. - Ojca nie ma, matka pije. Kiedy przynoszę jej browca [piwo], jest szczęśliwa, że może się napić i nie patrzy, że ja piję. Szkołę pierdolę - opowiada 17-letni Jarek.

 

POLSKIE GETTA

Warszawskie osiedla Górce (na Bemowie) i Targówek, łódzkie Bałuty i Widzew, poznańska Wilda, krakowska Nowa Huta, wrocławski "trójkąt bermudzki" (ulice Traugutta, Pułaskiego i Kościuszki), gdańskie Przymorze i Żabianka, lubelskie Tatary, sosnowieckie Zagórze czy elbląskie osiedle Nad Jarem - to getta odrzuconych. Rządzą się własnymi prawami - niczym nowojorski Harlem.

Według danych Banku Światowego, w ubiegłym roku grupa odrzuconych stanowiła aż 16-18 proc. naszego społeczeństwa. Polska jest obecnie na takim etapie, na jakim kraje Zachodu były w latach 70.: wtedy w Wielkiej Brytanii, Danii czy Francji funkcjonowały całe dzielnice odrzuconych. Prowadzili oni regularne bitwy z policją, często na stadionach. Z problemem tym poradzono sobie dopiero w latach 90. Socjologowie zastanawiają się, gdzie znajduje się punkt krytyczny, którego przekroczenie oznacza rewoltę odrzuconych w Polsce. Czy łódzkie starcia z policją i studentami to tylko epizod, czy początek destrukcyjnej fali?

W wielu dużych polskich miastach mamy do czynienia ze swoistym apartheidem. Socjologowie uważają, że co drugi mężczyzna w wieku 18-25 lat, pochodzący z tych dzielnic, nie będzie w stanie włączyć się w życie tradycyjnego społeczeństwa, prowadząc wegetację w jednym z wielkich blokowisk, porównywanych do czarnych gett w amerykańskich miastach. Z wykształconymi, bogatszymi, pochodzącymi z innych dzielnic rówieśnikami stykają się właściwie tylko podczas bójek czy napadów. W tych środowiskach nie istnieje praktycznie wymiana, czyli mieszanie się z przedstawicielami innych grup.

Apartheid jest widoczny w miejscach rozrywki. Młodzi odrzuceni nie przejdą przez tzw. bramki w większości dyskotek. Nie wpuszcza się ich do takich miejsc, jak łódzkie dyskoteki Barbados, Piekarnia czy Labo czy krakowskie Prozak i Cień. W warszawskim klubie Park młodzi odrzuceni, zaliczani hurtem do kategorii "dresiarze", mogą się bawić tylko przez dwa dni w tygodniu, ale wtedy nie przychodzą tam stali goście, czyli głównie studenci. Ci ostatni nie chodzą z kolei do dyskotek dresiarzy, czyli Areny, Koloseum czy Enklawy.

 

BEZNADZIEJNI PROLETARIUSZE

Po upadku PRL-owskich fabryk wielkie blokowiska zamieniły się w slumsy, enklawy nędzy, agresji i beznadziei. Ich mieszkańcy - przez lata nauczeni bierności - pozostają bezradni i ta bezradność przenosi się na ich dzieci. Dotknął ich syndrom "beznadziejnego proletariusza" - jak to określał socjolog Florian Znaniecki. To jednak nie wolny rynek jest winien wykluczeniu odrzuconych, winien tego, że w Polsce funkcjonuje swoisty apartheid. "Beznadziejnymi proletariuszami", wręcz niewolnikami (jakimi w przeszłości byli chłopi pańszczyźniani), uczyniła rodziców młodych odrzuconych PRL, choć także w II RP ta grupa liczyła kilka milionów osób.

- Są w Polsce podwórka, a wręcz całe ulice, z których wszędzie jest daleko: do dobrej pracy, edukacji, do osobistego rozwoju - mówi Piotr Ławacz, psycholog społeczny. Świat, w którym rosną i żyją odrzuceni, opisuje na własnej internetowej stronie Mirka Zybura, mieszkanka kaliskiego Manhattanu, czyli osiedli Dobrzec i Widok: "Beton zabija umysły. Ludzie zamknięci w takim osiedlu zaczynają wariować. Młodych ogarnia nuda, dorosłych zjada telewizor".

Psycholog prof. Marek Kosewski, który badał środowiska tzw. blokersów, twierdzi, że wyznają te same wartości co przeciętni ludzie. Tyle że dla nich na przykład uczciwość to uczciwość wyłącznie wobec swoich. Wbrew pozorom wielkomiejscy odrzuceni są dość konserwatywni, bezwzględnie trzymają się kilku fundamentalnych zasad: "Bądź solidarny!", "Jeśli z kumplem wychodzisz na miasto, wróć z nim - nawet jeśli będzie miał nóż w plecach", "Nie kapuj!", "Nie obrabiaj mieszkań na własnym osiedlu!", "Nie podrywaj dziewczyny kolegi!". Za żonę chcą mieć kobietę "nie używaną", czyli dziewicę, po ślubie posłuszną mężowi, oddaną matkę jego dzieci.

 

PLEMIONA ODRZUCONYCH

Młodzi odrzuceni tworzą coś na kształt struktur plemiennych. Podobnie jak wojownicze plemiona organizują się do walki z innymi plemionami. Mają własną hierarchię, terytoria, toczą wojny z innymi, zawierają sojusze. Profesor Jolanta Kopka, socjolog z Uniwersytetu Łódzkiego, zachowanie młodych odrzuconych przyrównuje do walk w społecznościach młodych szympansów, gdzie ustalana jest hierarchia w stadzie. Jedną z przyczyn awantur wszczynanych przez młodych odrzuconych jest obrona własnego terytorium. To swoisty atawizm: kiedy pies sika, to nie tylko załatwia potrzebę fizjologiczną, ale sygnalizuje, gdzie przebiegają granice jego terytorium. Odrzuceni mówią: oni zajmują nasze terytorium, więc są obcy, a jak są obcy, musimy z nimi walczyć. Zdaniem amerykańskiego psychologa Abrahama P. Sperlinga, o potrzebie zakładania plemion i atrakcyjności należenia do nich decyduje poczucie siły wspólnoty. - Wojownicze subkultury tworzą młodzi mężczyźni o ogromnych pokładach lęku, którego nie mogą ujawnić, bo straciliby twarz. Poszukują oni siły przez siłę grupy - mówi prof. Anna Wyka, socjolog z UJ.

Odrzuceni są jeszcze za słabi na rewoltę na wielką skalę. Cechuje ich raczej - czego mają dowodzić także starcia w Łodzi - pełzająca agresja, która znajduje ujście przy lada okazji. Może nią być odmowa wpuszczenia na koncert, prowokacyjna obecność "obcych" czy zabawa "lepszych" (jak w wypadku niedawnych wydarzeń w Łodzi). - Agresja jest dla młodych odrzuconych zaspokojeniem potrzeby godności. Ci pozbawieni perspektyw ludzie są swego rodzaju wampirami: mają poczucie własnej wartości dzięki temu, że odbierają ją innym - mówi prof. Marek Kosewski, psycholog. Odrzuceni myślą, że jeśli zrobią z kogoś zero, kopiąc go na przykład do utraty przytomności, stają się ważniejsi.

 

WRÓG: POLICJA I STUDENCI

Wiele wspólnego młodzi odrzuceni mają z rosyjskimi gopnikami, czyli współczesnymi łupieżcami. Podobnie jak oni ubierają się przede wszystkim w dresy. Gopniki działają zawsze w stadzie. Do ataku nigdy nie wybierają osobnika, który może okazać się silniejszy. Atakują tylko wtedy, kiedy mają wyraźną przewagę nad ofiarą.

Studenci, kojarzeni z sukcesem i lepszym życiem, są grupą najbardziej znienawidzoną przez odrzuconych. Do regularnych napadów na studentów dochodziło w Krakowie, Warszawie, Poznaniu i Trójmieście. Najczęściej studentów atakowano w okolicach domów akademickich, na przykład przy ulicy Kickiego na warszawskiej Pradze, na Kórnickiej w Poznaniu czy na osiedlu Akademii Ekonomicznej we Wrocławiu - Złota Jesień. W 2002 r. w okolicy wrocławskich akademików zamieszkały rodziny przeniesione z blokowisk. Wkrótce zaczęła się regularna wojna ze studentami.

Atakując policję, młodzi odrzuceni demonstrują z kolei swoją nienawiść wobec systemu, który - ich zdaniem - skazuje ich na marginalizację i życie w gettach. Uważają, że policja jest najwierniejszym stróżem tego systemu, dlatego każdy atak na nią jest moralnie uzasadniony. Policjanci, którzy w Łodzi starli się z dresiarzami, wspominają, że jeszcze nigdy nie spotkali się z taką agresją. - Oni byli gotowi nas pozabijać, zmiażdżyć, a potem przejść po nas jak po ścierwie - opowiada łódzki policjant, którego trafiono płytą chodnikową w udo.

 

JAK POMÓC ODRZUCONYM?

W USA dzieciom odrzuconych pomaga się poprzez system stypendiów sportowych, które umożliwiają zrobienie kariery w sporcie zawodowym. Aż 140 koszykarzy z ligi NBA wywodzi się z najuboższych rodzin, a dzięki sportowym stypendiom wspięli się na szczyt. Młodym ludziom stwarza się więc liczne szanse ucieczki z gett.

Liberalni ekonomiści zalecają, by odrzuconych przede wszystkim uczono przedsiębiorczości i wiary, że lepiej niewiele wyprodukować i otrzymać za to wynagrodzenie, niż wiele dostać za darmo w formie zasiłku. Ich propozycje zrealizowano na początku lat 90. w Chile i Nowej Zelandii. W Chile wdrożono siedem regionalnych programów uczenia odrzuconych przedsiębiorczości. W efekcie założyli oni 7,2 tys. małych firm, które dały pracę ponad 100 tys. osób. Programami edukacyjnymi objęto 200 tys. dzieci odrzuconych, dzięki czemu siedemnastokrotnie wzrósł w tej grupie odsetek osób zdających maturę. W Nowej Zelandii 70 tys. odrzuconych otrzymało renty socjalne (przestępczość w tej grupie zmalała ośmiokrotnie) - powstało 3,8 tys. firm i 42 tys. nowych miejsc pracy.

System włączania "wyłączonych" najpełniej opracowano w USA. W całym kraju realizowano program "Wielkie społeczeństwo". W ich wyniku udało się zaktywizować 1,3 mln wykluczonych, a 700 tys. dzieci i młodzieży zyskało szansę kształcenia w college'ach.

Jak stwierdziła prof. Mirosława Marody, socjolog, "społeczeństwo, które pozwala sobie na pozostawianie dużej części młodego pokolenia poza mechanizmem włączającym to pokolenie do instytucji społecznych, funduje sobie ogromne kłopoty". W Polsce tych kłopotów przybywa w zastraszającym tempie.

Kilka metrów od miejsca, gdzie na Lumumbowie płoną znicze upamiętniające śmiertelne ofiary starć, na ścianie pojawił się duży napis sprayem: No rules in this town (żadnych zasad w tym mieście). I Łódź nie jest tu wyjątkiem. Czy grozi nam zatem rebelia odrzuconych?

 

SŁOWNIK DRESIARZA 

HWDP - skrót odpowiadający wyrażeniu "chuj w dupę policji"

białe suki - policja

wklepać, trzasnąć zwitki - pobić

RWD - ratuj własną dupę - wezwanie do ucieczki

nie schizuj - nie panikuj

MTW - mnie to wali

skręcać wiry - opowiadać banały

wyluzuj kolo - tylko spokojnie

lepić bałwany - zażywać amfetaminę

wciągnąć kreskę - zażywać kokainę

wjazd na kwadrat - włamanie do mieszkania

tejknąć, zmontować - ukraść

K3 - kino, kolacja, kopulacja - określenie randki

dymać dzidę - kochać się z dziewczyną

bić Niemca po kasku - onanizować się

blachara - dziewczyna, której podobają się chłopcy z markowymi samochodami

cykor - tchórz

pedał - w pierwszym znaczeniu: homoseksualista; w drugim: student

 

Cezary Gryz, współpraca Karolina Kasperkiewicz

 

 

"WPROST" nr 12(1215), 26.03.2006 r.

PEŁZAJĄCA AGRESJA

DEBATA BUCÓW Z LAC.: UDERZAĆ, BIĆ

Norbert Z. ze Starachowic zabił dwunastolatka, bo ten "za nim łaził", a Mariusz K. zamordował matkę, bo "za głośno jadła"

Wiadomość nie zrobiła wrażenia: zadźgano kibica. I co? Jutro zabiją następnego. To i tak niewiele mówi o polskiej agresji. Nie wymierzymy jej liczbą przechodniów zatłuczonych w tygodniu pałą na stadionie czy przystanku. Ta prawdziwa polska agresja bowiem pełza, jest wszechobecna. I przestaliśmy ją zauważać.

 

DEBATA BUCÓW

Agresję zauważamy chyba tylko w światku polityki. Wystarczyło wprowadzić pięcioprocentowy próg wyborczy, a retorykę typu: "szacunek, odpowiedzialność, równouprawnienie" z dnia na dzień zastąpiło etykietowanie. "Towarzysze Szmaciaki" skakały do gardeł "olszewikom" przy aplauzie "aferałów". "My" realizujemy wzniosłe cele, "oni" rwą się do koryta. Metaforykę sportową ("wysoka poprzeczka", przeciwnik "na łopatkach") szybko zastąpiła metaforyka szachowa ("pionek", "sytuacja patowa"). Szachową retorykę zastąpiła hazardowa ("bankrut polityczny", "partyjna ruletka"), hazardową - przedszkolna ("polityczna piaskownica", "zabawa w kotka i w myszkę"). "Dyskusję" (z łac.: roztrząsać) zastąpiła "debata" (z łac.: uderzać, bić). Kto debatuje, niczego już nie rozważa, lecz pokonuje przeciwnika. A jak nie da rady pokonać, to przynajmniej zakwalifikuje konkurenta: "dupek, cham, palant". A ta licytacja się zaostrza. Z języka sejmowego zniknęli "nierozgarnięci", zostali "buce". Przepadły "fajtłapy", po ulicach chodzą "ciponie". Nie ma "otyłych", są "bakwie"; "brudasów" zastąpiły "utrzydupy". Na kłamliwe "bure suki" nikt już nie reaguje.

 

TWARDZIELE I MIĘCZAKI

Politycy to czołówka dziennika. Tuż za nimi zwyczajowo pokazuje się śmierć nastolatka pod obcasami jego kolegów na dyskotece. Niewiele różni się ona od tej z amerykańskiego thrillera, nadawanego za chwilę. "Te sceny rozegrały się jak w hollywoodzkim filmie. Scenariusz morderstwa jest zawsze podobny" - zapowiada prezenter. W rogu ekranu widać hasło: "Śmierć za kolczyk", które do złudzenia przypomina tytuł sensacyjnego filmu. Skojarzenie nieprzypadkowe. Bandyta, który zwiał z wiezienia, to w telewizji "ofiara pościgu, która wymknęła się nagonce". Jak Robert Redford w "Obławie" (1966) Artura Penna. Pershing z "Pruszkowa" bywał przedstawiany jako "ostatni mafioso" - skojarzenia z Marlonem Brando pożądane. Wystarczy, że nastolatki "skroją dwie fury", a telewizja już ich tytułuje: "młode wilki".

A "wilki" chcą rządzić - na początku "kotami" w gimnazjum. "W szkole musisz twardo wywalczyć o swoje miejsce - tłumaczy ankieterowi nastolatek z Nysy. - Nie możesz się ugiąć, bo przepadłeś. Kto zaczyna się załamywać, zostaje "kozłem ofiarnym". Na rozkaz takiego "wilka", "kot" robi trzy okrążenia parku, głośno miaucząc. Albo mierzy długość szkolnego korytarza zapałką. Bo "kot" ma swoją filozofię: teraz dostanę "w dupę", ale wystarczy, że upłynie parę miesięcy i on będzie ganiał innych. Zresztą jeżeli gimnazjalista chce zostać twardzielem, nie musi od razu bić i kopać. Wystarczy, że uprawia "pełzającą agresję": nie przejdzie obok młodszego, by go pogardliwie nie szturchnąć. Rzuci za nim: "Spadaj, śmieciu" i natychmiast o tym zapomni. Koleżankę zagada, czy nie ma ochoty na szybki numerek w ubikacji. Nauczycielowi się otwarcie nie postawi, ale zeszyt będzie wyjmował z teczki przez pół lekcji. W tym czasie flamastrem zabazgrze pół ławki i rozmontuje wieczne pióro zamożniejszemu koledze.

Świat od dziecka otaczający młodych Polaków dzieli się na twardzieli i mięczaków. Choćby ten w grach komputerowych. W "wypasionej" grze dostępne są opcje: podeptanie ofiary, pozostawienie krwawych śladów po odejściu od zabitego, a nawet spojrzenie konającej ofierze w oczy. To dla koneserów. Bo większość strzela do przeciwnika albo dźga go widłami raz za razem. Pierwsze dźgnięcie budzi opór. Jak tak można - z widłami na człowieka? Ale już przy setnym pchnięciu gracz uważa tylko, by celnie trafić. Jeśli zabije, to nie znaczy, że jest zły, tylko że jest szybszy. A ten, kto jest szybszy, wygrywa. Jak w filmie. Polskie dziecko zanim dorośnie, obejrzy w telewizji do 20 tys. morderstw. Ale to tylko dlatego, że ogląda nieuważnie. Statystycy obliczyli: w czterech najpopularniejszych polskich stacjach: dwóch publicznych, w Polsacie i TVN co tydzień do obejrzenia mamy co najmniej 3 tys. scen przemocy. Na jedną godzinę przypada pięć brutalnych obrazów i - średnio - jeden trup.

 

MAFIOSA CUKIERKOWA

Po trupach w fabule mamy trupy w reklamie. W klipie reklamowym napoju Frugo dzieciak zgniata puszką głowę dorosłego z komentarzem: "Frugo bez żadnych ograniczeń!". Naganne? Skąd! Pięcioletni Adaś wyjaśni: "Chłopiec był grzeczny, bo siedział sobie i pił soczek. Pan powiedział, że najlepszy jest kisielek i kompocik. Chłopiec przygniótł go tym frugo i powiedział: `Frugo bez żadnych ograniczeń!`, chciałbym być tym chłopcem". W reklamie słodyczy pojawiła się "mafiosa cukierkowa", która strzelała do dzieci zajadających cukierki konkurencji. Pięcioletni Kamil po obejrzeniu od razu wchodzi w rolę: "Chciałbym być tym, który strzela. Tamten ucieka, ale i tak zdążyłbym strzelić. Na przyjaciela wybrałbym tego, co strzela, bo on jest silniejszy, mógłby zabić".

Kamil podrośnie i - być może - zachowa się tak, jak niedawno Norbert Z. ze Starachowic, który zabił dwunastolatka, bo ten "za nim łaził". Albo Mariusz K., który zamordował matkę, bo "za głośno jadła". Jeżeli Kamil poogląda bardziej wyrafinowane reklamy, to może zachowa się jak piętnastoletni mordercy z Zabrza. Zanim powiesili swoją koleżankę Agnieszkę na cmentarnym drzewie, pozwolili jej przedtem zapalić.

 

CHAMSTWO NA CZACIE

Trudno się dziwić, że rodzice się niepokoją. CBOS zbadał: blisko 70 proc. Polaków obawia się, że telewizja, a zwłaszcza Internet demoralizują ich dzieci. Ale dokładnie tyle samo przyznaje, że w ogóle nie obchodzi ich to, czego dzieciaki w telewizji i w Internecie szukają. Rodzice najbardziej boją się molestowania seksualnego dzieci przez sieć. Bo na ten temat obejrzeli parę programów. Ale chamstwo na zwykłym czacie? Na to nikt już nie zwraca uwagi. Doświadczenie zwykłego gadkomana: wystukać na przeciętnym czacie kilka kwestii, a już się ujawnia przeciwnik, który bezinteresownie zmiesza cię z błotem. Wystarczy wyrazić jakąkolwiek opinię pod opublikowanym w sieci doniesieniem, a natychmiast kilku innych czytelników spieszy ci donieść, że jesteś idiotą. Jeżeli w sieci ujawni się dziewczyna, pierwsze trzy nieprzyzwoite propozycje otrzyma w kilka minut. A zaraz potem pytania o wielkość biustu. Ale na takie bzdury nikt z dorosłych nie zwraca uwagi. Bicie dziecka pasem - to jest problem. W telewizji piętnują to bez przerwy. Polacy więc są zdecydowanie przeciw. Jedna czwarta badanych przez CBOS za sprawienie lania dziecku wysłałaby ojca na dziewięć lat za kratki. Z tych samych badań wynika, że połowa rodziców jest zdania, iż dziecko jest ich osobistą własnością i mogą z nim zrobić, co im się tylko podoba. A poza tym 80 proc. Polaków doznawało przemocy we własnym domu, co uważa za oburzające, i równo 80 proc. taką przemoc stosuje wobec własnych dzieci. Co w czterech ścianach ujdzie.

 

500 TRUPÓW ZA KILKA SEKUND ZYSKU

Ankieterzy sprawdzili: co najmniej połowa polskich kobiet albo sama była bita, albo zna co najmniej jedną koleżankę, która dostawała lanie od partnera. Regularne gwałty to problem 10 proc. małżeństw i konkubinatów. Ale jeżeli nawet mężczyzna nie bije, nie znaczy to, że nie przejawia agresji. Co czwarty wyzywa i ubliża, co piąty kpi, szydzi i wyśmiewa partnerkę podczas współżycia seksualnego, co dziesiąty szantażuje i utrudnia kontakt z rodziną i koleżankami. Policja rocznie uspokaja co najmniej 600 tys. agresywnych panów - 70 proc. z nich nigdy wcześniej nie było notowanych. Oczywiście na tych, którzy "poniżają słownie", pokrzywdzona skarży się nie policji, ale - najwyżej! - ankieterowi. Polska agresja się zaostrza: w okresie składania zeznań podatkowych, w dniach regulowania rachunków za usługi komunalne, w wigilię Bożego Narodzenia i w dzień okresowych ocen pracowników.

I agresja przenosi się za kierownice i na ulice. Dla oszczędzenia kilku minut jazdy naciskamy pedał gazu w sytuacjach najbardziej ryzykownych. Rocznie kosztuje to życie nie mniej niż tysiąc osób. Wymuszanie pierwszeństwa to kilka sekund zysku i co najmniej 500 trupów. Zajeżdżanie drogi, gwałtowne zmiany pasów ruchu to rocznie kilka tysięcy stłuczek. "Patrz, krowo, jak idziesz" - rzucane zza kierownicy, czyli pieszy na pasach. "Niech łajza uważa, jak go nie stać na samochód" - groźba dziewięciu punktów karnych nie działa. Drobiazgi przypomina Krajowa Rada Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego: co drugi kierowca nie znalazł dziś miejsca na parkingu, bo inni parkowali "w poprzek". Co trzeci został w tym tygodniu oślepiony tak, że nie widział, dokąd jedzie. Połowie przed maskę wyszedł idący poboczem pieszy, który nie miał na sobie odblasku. Poza tym polski kierowca na trasie "z miasta A do miasta B" złamie wszelkie przepisy, a i tak uważa, że inni prowadzący to "stado tępych baranów".

 

MOBBING NA UNIWERSYTECIE

Podobnie jak nastolatki, małżonkowie czy kierowcy postępują niektórzy pracodawcy. Nawet jeżeli słowo mobbing jest im nieznane. A mobbing (terror psychologiczny w miejscu pracy) w niewielkiej firmie, gdzie szef z "buraczanym" rodowodem obłapuje księgową, z bezrobotnym mężem i dwójką dzieci na głowie, to już klisza. Tak samo jak tato przedsiębiorca, zarządzający żelazną ręką małą firmą rodzinną (w Polsce 98 proc. wszystkich firm). Taki zmiesza żonę pracownicę z błotem, synową wytrze podłogę na oczach klientów i jeszcze uchodzi za sprawnego menedżera. Ale mobbing na uniwersytecie? A tu tymczasem dyrektorem instytutu bywa się przez ćwierć wieku. Czemu tak długo? Bo profesor w porę "wyciął" potencjalnych następców. I zatrudnił rodzinę, i znajomych, co tworzy "pajęczynę personalną" na dziesiątki lat. Polska specjalność: ścieżka naukowa na jednej i tej samej uczelni - od studenta do rektora. Na uczelni wie o tym każda sprzątaczka, ale dopóki pijany adiunkt nie dobiera się do studentki w trakcie egzaminu, przemoc na uniwersytecie nie istnieje. Co innego na stadionie. Tam jutro znowu kogoś zabiją. Ale nas to przecież zupełnie nie dotyczy.

Wiesław Kot

 

 

"NEWSWEEK" nr 20, 21.05.2006 r.

UPADŁE ANIOŁY

DZIECI STAJĄ SIĘ CORAZ BARDZIEJ BEZWZGLĘDNE I OKRUTNE. CHCECIE WIEDZIEĆ, DLACZEGO I JAK ZABIJAJĄ? CHCECIE SPOJRZEĆ IM W OCZY? UWAŻAJCIE, ABYŚCIE NIE ZOBACZYLI W NICH SIEBIE

Wzrost - dwa metry, oczy - ciemne, bez wyrazu, podkrążone plackami sińców. Ogromne dłonie. Odczuwam strach, kiedy patrzę, jak zamyka za sobą drzwi pokoju widzeń, w którym brak alarmowego dzwonka. Dariusz Wroński (personalia zmienione), mając 17 lat, zabił człowieka i dostał za to 25 lat więzienia. Dziś stuknęła mu trzydziestka. Siada bardzo blisko mnie. Mówi cicho, garbi się.

 

- Trzynaście lat temu w Gdańsku dwie osoby zabiłem...

- Dlaczego?

- Dla pieniędzy... Zabrałem 1,5 tys. dolarów i samochód. Część pieniędzy wydałem na paliwo i jedzenie.

 

- Wiedziałeś, kogo zabijesz?

- Tak. To był mój kolega, prawie rówieśnik, szesnastolatek, i jego matka. Ja byłem wtedy o rok starszy.

 

- W jaki sposób ich zabiłeś?

- Nożem... i młotkiem.

 

- Co wtedy czułeś?

- To była mała chwila... parę ciosów...

 

- A gdzie uderzałeś młotkiem?

- W głowy. Ogłuszyłem ich.

 

- Jak można zaplanować taką zbrodnię?

- Wtedy ma się klapki na oczach. Mnie nikt nigdy nie powiedział, jaką wartość ma ludzkie życie... Nikt mnie tego nie nauczył...

 

- Miałeś 17 lat. Sam tego nie wiedziałeś?!

- A skąd? U mnie w domu o takich sprawach się nie rozmawiało.

 

- Ja jak miałam 17 lat, wiedziałam, że zabicie człowieka jest czymś potwornym, grzechem, wielką krzywdą.

- Dobrze, ale skąd pani to wyniosła?

 

Te hamulce, świadomość, poczucie moralne? Ja wiedziałem, że to jest złe. Ale wiedzieć, a czuć, mieć wewnętrzny hamulec, to zupełnie co innego.

 

- Ty nie miałeś takiego hamulca?

- Walczyłem trochę ze sobą, żeby przełamać...

 

- Co przełamać?

- Ten pierwszy ruch... żeby zabić. Z jednej strony coś krzyczało "nie", a z drugiej "tak"...

 

- Czemu posłuchałeś tego "tak"?

- Nie wiem, może to "tak" głośniej krzyczało...

 

Z akt sprawy: Dariusz Wroński 9 kwietnia 1993 roku 12 razy uderzył kobietę młotkiem w głowę i 22 razy ugodził nożem w klatkę piersiową. Chłopcu zadał młotkiem siedem ciosów, a nożem 33.

 

Okrucieństwo czynu, jakiego się dopuścił, sprawiło, że (prawdopodobnie) jako pierwszy w Polsce nastolatek był za swoją zbrodnię sądzony jak dorosły. Zamiast do zakładu poprawczego trafił z dorosłym wyrokiem do więzienia. Na wolność w 2018 roku wyjdzie 43-letni mężczyzna. Kim wówczas będzie? Skruszonym, zresocjalizowanym człowiekiem? A może wciąż mordercą sfrustrowanym latami odosobnienia i młodością za kratami. Być może znowu zabije?

 

Coraz młodsi coraz okrutniejsi

25 lat dostał też rok później 16-letni Robert Warecki. "Wampir z Ochoty" napadał na staruszki: dwie zabił, a kilkadziesiąt okradł. W Polsce zaczęła się gorąca dyskusja - czy tak młodych ludzi, niemal dzieci, można karać równie surowo jak dorosłych. Dziś już nikt nie zadaje takich pytań. Mówi się wręcz o obniżeniu wieku odpowiedzialności karnej, nawet do 13 lat. To odpowiedź na coraz większe okrucieństwo i bezwzględność nieletnich. W ubiegłym roku podejrzanych o zabójstwo było 34 nastolatków do 16. roku życia. Ale już prawie stu młodych ludzi w wieku od 17 do 20 lat. I choć liczba zabójstw popełnionych przez młodocianych jest od kilku lat mniej więcej taka sama, to wiek dziecięcych zabójców drastycznie się obniża. Są też coraz bardziej okrutni.

 

Czternastolatka o wdzięcznym imieniu Zuzanna namówiła swoich starszych kolegów (15 i 16 lat) do zabójstwa chłopaka, który ją podrywał. Przestało jej się to podobać. - Jak go znaleźliśmy na wysypisku śmieci, miał około stu ran kłutych na twarzy, odcięte wargi i wydłubane oczy - mówi Jarosław Zielenow, policyjny technik z Łodzi, który dokumentuje miejsca zabójstw.

 

Obecnie prokuratura Łódź-Polesie prowadzi sprawę 17-latka, który zabił znajomego, bo mu nie odpowiadało, że tamten chciał rządzić na całej ulicy. Napił się z nim wódki, a potem zasztyletował. Chciał poćwiartować ciało, ale nożem nie dawał rady, więc chwycił siekierę i wspólnie z kolegą przecięli człowieka na pół, oddzielili nogi od korpusu, odrąbali ucho, wycięli genitalia i zadali kilkadziesiąt ran, próbując odrąbać mu głowę. - Rzuciłem psu na pożarcie genitalia - relacjonował policjantom chłopak z kamiennym spokojem. - Pies nie chciał jeść, więc wrzuciłem do klatki szczurowi. Szczur zjadł. Pragnę zaznaczyć, że zdechł.

 

Dzieci-mordercy to problem całego świata. To one są w USA plagą policyjnych statystyk. Jak pewna 12-letnia dziewczynka, która śmiertelnie ugodziła nożem o trzy lata starszego brata, ponieważ nie chciał jej dopuścić do telefonu.

 

W Wielkiej Brytanii wśród nastolatków furorę robi happy slapping (bicie na wesoło) - napadają na przypadkowych przechodniów i biją, a swoje wyczyny rejestrują kamerą w komórce. W ubiegłym roku młodociany gang skopał na śmierć 37-letniego barmana Davida Morleya, spokojnie siedzącego na ławce nad Tamizą. Zrobili to według scenariusza noweli "Mechaniczna pomarańcza". Najmocniej, żołnierskim butem, kopała w głowę 14-letnia dziewczynka.

 

Nie można wskazać konkretnej przyczyny, dla której dzieci zabijają. Próbowałam szukać odpowiedzi wśród nieletnich zabójców. Nie było to łatwe. W odróżnieniu od starej recydywy młodzi nie chcą rozmawiać o sobie i o tym, co zrobili. Na spotkanie godzą się z wielkim trudem. Z dawkowanych oszczędnie słów układa się nieprawdopodobny zapis zbrodni. I jej powody. Te bezpośrednie są często przerażająco banalne - ktoś kogoś obraził, ktoś kogoś wyśmiewał, nie lubił. Ale tak naprawdę problem jest o wiele głębszy. W tych dziecięcych zbrodniach odbija się dorosły świat: pełen przemocy, nieuczciwości, wyrachowania.

 

Byle jaki powód, byle jaka skrucha Marcin - 180 cm wzrostu, włosy na żel, piwne oczy. Spokojny, zrównoważony. Góral. Wspólnie z kolegą metalowym prętem zabił męża sąsiadki, na jej prośbę. - Bo ją maltretował - tak wtedy sądziłem - mówi cichym głosem. Sam nigdy nie widział, by mąż używał wobec niej przemocy, ale kobieta ciągle o tym mówiła. - Nie mogłem znieść, że cierpi, miałem zaledwie 16 lat, a ona znakomicie manipulowała moimi uczuciami.

 

Jak każde dziecko, które nie potrafi jeszcze odróżnić dobra od zła - Marcin do ostatniej chwili nie był pewien, czy zabije, czy nie. Kiedy uderzył mężczyznę, ten zaczął się wściekle bronić. Ze strachu uderzał coraz mocniej. W domu było pełno ludzi. Żona zamordowanego wynajmowała pokoje wczasowiczom. Żeby nie było słychać krzyków, włączyła głośną muzykę. - Jak go przestaliśmy z kolegą bić, to jeszcze żył - wspomina chłopak. - Ta kobieta do końca nakierowywała nas na zabójstwo. A my chcąc utrzymać reputację w tym gronie znajomych, nie odmówiliśmy jej pomocy.

 

- Utrzymać dobrą reputację, zabijając człowieka?

- Nie. Raczej nie odmawiając pomocy...

 

- Myśleliście, że nie poniesiecie za to kary?

- O karze wtedy nie myślałem...

 

- To jak zareagowałeś w sądzie na wyrok 15 lat?

- Poczułem, że moje życie jest już przekreślone... Wpadłem w depresję, zamknąłem się w sobie (walczy z napływem łez).

 

- Żałowałeś, że zrobiłeś coś takiego?

- Oczywiście...

 

- To co cię do tego pchnęło?

- W sądzie tłumaczyłem, że byłem namawiany, ale to nie jest żadne wytłumaczenie. Dziś myślę, że miałem za mało siły, żeby tej kobiecie odmówić.

 

- A jaką wiedzę trzeba mieć, żeby zrozumieć, że zabicie człowieka to jest straszna rzecz?

- (milczenie)

 

Łukasz - 23 lata, wysoki, przystojny, z tak zwanego dobrego domu, bez przemocy i biedy. Dostał 15 lat za zaatakowanie nożem kobiety. Chciał obrabować kasę w sklepie w rodzinnym Tuchowie (w okolicach Tarnowa).

 

- Sprzedawczyni zaczęła krzyczeć i uciekać - mówi. - Nie miałem zamiaru jej zabić, chciałem ją tylko tym nożem nastraszyć. Ale przeraziło mnie to, że narobiła tyle hałasu, bałem się, że ktoś mnie zobaczy.

 

- Po co ci były te pieniądze?

- Na wyjazd do mamy, pracowała w Wiedniu. Nie chciała, żebym przyjeżdżał, bo się wtedy uczyłem, miałem 17 lat, więc nic jej nie powiedziałem.

 

- Nie lepiej było tę kasę zarobić?

- No... lepiej. Ja to się pracy nie boję. Ale wybrałem drogę na skróty... Wtedy wyznawałem zasadę: żyj chwilą: alkohol, dziewczyny, imprezy z kolegami... Nie myślałem, co będzie jutro, oddaliłem się od rodziny. Niech pani jednak nie myśli, że ja chodziłem kraść. Nigdy nie byłem karany...

 

- Powiedz, co się czuje, kiedy ładuje się dwadzieścia razy nożem w kobietę?

- Nic się nie czuje. I to jest najgorsze...

 

Mariusz - 25 lat za zabójstwo. Zapyziałe miasteczko na Mazowszu, w domu się nie przelewało, trochę kradł, miał wyrok poprawczaka w zawieszeniu. Jako 17-latek wspólnie z dwoma rówieśnikami zakatował na śmierć 29-letniego mężczyznę, bo się z niego wcześniej wyśmiewał. A Mariusz ma dużą wadę wzroku i kompleksy. Do dziś nie patrzy rozmówcy w oczy.

 

- To był taki niebieski ptak - powie o swojej ofierze. - Dużo pił i wiecznie nas zaczepiał. Pewnego dnia skorzystaliśmy z okazji, że jest sam i na dodatek pijany. Długo biliśmy...

 

- Jak długo?

- Bardzo długo... Kopaliśmy, waliliśmy go kijem, sprzączką paska wyciągniętego z jego spodni... Potem poszliśmy do domu. Na następny dzień dowiedziałem się, że nie żyje.

 

- Uważasz, że jesteś dobrym człowiekiem?

- Może jeszcze nie jestem taki najgorszy... (zastanawia się). Ale jestem bardzo pamiętliwy, długo chowam w sobie urazę i zupełnie nie umiem się tego pozbyć.

 

Robert - 22 lata, jąka się, zabił rówieśnika, mając15 lat, pochodzi z wielodzietnej rodziny. Matka wychowywała sama szóstkę dzieci i nie poradziła sobie. Próbowała. Wszystkie jej uwagi chłopak odbierał jako zakaz kontaktu z rówieśnikami. A do zbrodni namówił go... czternastoletni kolega.

 

- W jaki sposób zabiłeś?

- W niezbyt normalny... (zacina się).

Biłem go cegłówką, dusiłem...

 

- A czym ci ten chłopak zawinił?

- Pobił mojego wspólnika, obiecałem, że mu trochę pomogę go za to ukarać, ale sprawy wymknęły się spod kontroli. Coś mnie tknęło, żeby to dokończyć...

 

- To znaczy?

- No, żeby zabić. To było bardzo dawno temu... nie pamiętam już za wiele.

 

- Najprościej zapomnieć?

- Najprościej by było, gdybym chciał powiedzieć, że nie chciałem tego zrobić... bo chciałem.

 

- Próbuję się zastanowić, czym ci ten chłopak zawinił...

- Żeby kogoś zabić, to nie trzeba, by zawinił...

 

- Czym go biłeś poza cegłówką?

- Belką...

 

- Krzyczał?

- No tak... (uśmiecha się)

 

- A czemu cię to bawi?

- Bawi mnie pani pytanie. Jeżeli ktoś dostaje cegłówką w głowę, to jest taki ból, że musi krzyczeć...

 

- Łatwo jest kogoś zabić?

- Nie jest tak łatwo, jak pokazują na filmach... (pociera nerwowo ręką lewe oko). Przynajmniej tak było w moim przypadku. Nie wystarczy zacisnąć pętlę na szyi i po sprawie...

 

Robert skazany został na 15 lat więzienia.

 

Profesor Zdzisław Majchrzyk, psycholog od ponad 30 lat badający zabójców, zauważył, że jeszcze w latach 60. większość z nich po dokonaniu mordu wpadała w rodzaj psychozy chorobowej. Tak wielkie mieli poczucie winy. Niektórych latami trzeba było leczyć w zamkniętych zakładach.

 

- Dziś takie rzeczy już się nie zdarzają - mówi. - Życie potaniało.

 

Jerzy Książek od 32 lat pracuje jako wychowawca w zakładzie poprawczym dla kobiet w Falenicy. - Jak zapytałem niedawno młodą zabójczynię, czego żałuje najbardziej, to powiedziała, że tylko tego, że za słabo ukryła zwłoki - mówi. - Dla wielu nastolatków winien jest ten, kogo zabili.

 

Przyczyn takich reakcji na zbrodnię upatruje w rodzinie i środowisku, z którego wyszło dziecko. Dziecko wychowane na przemocy nie zna innej formy komunikowania się jak agresja. To, które wyrastało w tzw. dobrym domu: zapewniony wikt i opierunek, ale bez przytulania, rozmowy, rodzinnego bycia razem, poszuka akceptacji w grupie rówieśniczej.

 

- A dla dzieciaków agresja jest cool - mówi Jarosław Zielenow z KMP w Łodzi, który rozmawiał z niejednym nieletnim zabójcą. Liczy się to, co kto zrobi więcej i lepiej, ale w tę złą stronę. A kiedy już zabiją, idą do pubu albo na dyskotekę.

 

Może dlatego że dzieci, w przeciwieństwie do dorosłych, najczęściej zabijają obcych, z którymi nie mają bliskich relacji - na zasadzie odreagowania, złości, agresji. Ciekawości. Profesor Majchrzyk mówi, że godziny oglądania telewizji czy grania w gry komputerowe powodują powstawanie tzw. skryptów: schematów postępowania. Kiedyś takim skryptem, np. narzędziem zbrodni, był kij bejsbolowy. Dziś popularne są tasak, broń i nóż.

 

Poczuć ból ofiary

Dorośli uznali, że muszą bronić się przed dziećmi. W wielu krajach na świecie obowiązuje zasada: adult time for adult crimes, czyli pełnoletni wyrok za pełnoletnie przestępstwo. Amerykański system prawny jest nastawiony na karanie, nie resocjalizację. Dopiero w ubiegłym roku Sąd Najwyższy orzekł, że wykonywane tam do tej pory kary śmierci dla nieletnich są niekonstytucyjne, co uratowało życie 72 dzieciakom skazanym za morderstwa. Ale na karę dożywocia w wielu stanach można skazać nawet 10-latków. Bez możliwości wcześniejszego zwolnienia (podobnie jest m.in. w Izraelu i RPA). W 10 stanach ograniczeń wiekowych w ogóle nie ma.

 

Liczba przestępstw - szczególnie tych najgroźniejszych, jak gwałt, morderstwa, napady z bronią w ręce, popełnianych przez niepełnoletnich w USA - systematycznie spada. W 2003 roku (ostatni, z którego pochodzą miarodajne dane) osiągnęła najniższy poziom od 1980 roku.

 

Tymczasem w Niemczech, gdzie nieletniego za najcięższą zbrodnię nie można skazać na więcej niż 10 lat pozbawienia wolności, liczba zabójstw wśród młodocianych rośnie. Stanowią oni dziś aż 15 proc. podejrzanych o morderstwo i jedną trzecią podejrzanych o zabójstwo na tle rabunkowym. Wśród mniejszości tureckiej, gdzie praktykowane są mordy honorowe (dokonywane na kobietach utrzymujących pozamałżeńskie stosunki seksualne), na zabójców rodziny typują najmłodszego syna, bo on może liczyć na niski wymiar kary. Coraz częściej w Niemczech słychać protesty przeciwko takiej pobłażliwości prawa. Wykładnia minister sprawiedliwości Brigitte Zypries - głoszącej, że prawo karne dla młodocianych to wychowawcze prawo karne, a nie pokuta, odwet czy odstraszanie - traci zwolenników. Także obywatele Wielkiej Brytanii, gdzie na detention (czyli bezterminowe odosobnienie w zakładzie karnym dla dzieci) można skazać już 10-latków, są niezadowoleni, gdyż sądy nagminnie skracają pobyt winowajców w zamknięciu do kilku lat. Robert Thompson i Jon Venables, którzy w 1993 roku jako 10-latkowie brutalnie zamordowali półtoraroczne dziecko, wyszli na wolność po ośmiu latach. Na znak protestu wiele matek i ojców zajęło się rozpowszechnianiem aktualnych zdjęć chłopców przez Internet.

 

Polska w podejściu do młodocianych zabójców zmierza do systemu amerykańskiego. System resocjalizacji w zakładach poprawczych dawno udowodnił swą niewydolność, a umieszczanie w nich "na poprawę" nieletnich zabójców przez wielu specjalistów uważane jest za nieporozumienie.

 

Jerzy Książek: - W poprawczakach dzieciak, który jest zabójcą, ma mocną pozycję, jest obsługiwany przez resztę jak król, podziwiają go, a on się śmieje, że inni siedzą za bzdurne kradzieże. Środowisko rówieśników potrafi podciągnąć zabójstwo do rangi czynu bohaterskiego.

 

Jeśli chcemy kogoś naprawić, lepszym miejscem wydaje się więzienie. Cela, kraty, izolacja, nauka i mnóstwo czasu na rozmyślanie.

 

Nie ma badań mówiących o tym, że długoletnie więzienie skutecznie poprawia charaktery i zachowania młodocianych zabójców. Jednak doświadczenie uczy, że stopień recydywy wśród dorosłych morderców po długoletnich wyrokach jest bardzo niski. Jak mówi dr Zbigniew Lasocik, kryminolog i autor głośniej książki "Zabójca zawodowy i na zlecenie", ponownie zabijają w zasadzie tylko patologiczni mordercy: ci na tle seksualnym, seryjni czy mający rozmiękczone wódką mózgi alkoholicy.

 

Książek uważa, że jedną ze skutecznych form przywracania społeczeństwu nieletniego zabójcy jest tak zwana mediacja. - Żeby spojrzał w oczy rodzinie ofiary, stanął twarzą w twarz z jej bólem i dramatem. Zobaczył, co tak naprawdę zrobił - mówi wychowawca. To uczy szacunku do uczuć drugiego człowieka.

 

Ale w Polsce nie praktykuje się mediacji w przypadku zabójstw. W Wielkiej Brytanii znana mediatorka Barbara Tudor przez 9 miesięcy jeździła między 21-letnim zabójcą a matką zabitej dziewczyny. W końcu matka zgodziła się spojrzeć mu w twarz. - To było niezwykłe spotkanie dla obu stron - mówi prezes Polskiego Centrum Mediacji Janina Waluk.

 

- Kobieta po raz pierwszy od wielu lat doznała ukojenia, bo zdołała przebaczyć mordercy. Morderca poczuł skruchę.

 

Bez przebaczenia

Marcin nie ma kogo błagać o wybaczenie. Żona mężczyzny, którego zabił, odsiaduje karę więzienia za zlecenie zabójstwa.

 

Robert i Mariusz nie mają odwagi przeprosić. Myślą, że do człowieka, który zabija, inni czują tylko wstręt.

 

Dariusz Wroński splótł wielkie dłonie na stole i patrzył na mnie pustymi oczami.

 

- Wybierasz się na ten cmentarz, gdzie oni leżą?

- Zastanawiałem się nad tym... (wielkie dłonie objęły głowę).

 

- I co?

- Najlepiej byłoby, gdybym się w ogóle nie urodził...

 

Ofiara Łukasza - kobieta, której zadał w sklepie dwadzieścia ciosów nożem, przeżyła. Potem zachorowała na raka. Łukasz wyrzuca sobie, że to jego wina. - Jak wyjdę, chciałbym jej jakoś pomagać finansowo, wiem, że po tym wszystkim musiała pójść na rentę. Tylko nie wiem, czy się mnie nie przerazi.

 

Na razie do pewnego domu w miasteczku Tuchów koło Tarnowa listonosz co jakiś czas przynosi koperty z więzienia. Są w nich wypisane ręką Łukasza słowa żalu za to, co zrobił. I prośby, by mógł ten błąd kiedykolwiek w życiu naprawić. Jeszcze żaden list nie doczekał się odpowiedzi.

Iza Michalewicz

Współpraca: Tadeusz Zachurski, Nowy Jork;

Filip Gańczak, Berlin;

Robert Alexander Gajdziński, Londyn

 

 

 

 

 www.o2.pl | Środa [24.06.2009, 09:23] 1 źródło

W DOMACH DZIECKA GORZEJ NIŻ NA ULICY

Nieletni przestępcy terroryzują dzieci.

Przepełnione ośrodki wychowawcze nie mają miejsca dla nowych podopiecznych. Młodociani przestępcy często trafiają więc do domów dziecka. O problemie zaczyna się mówić dopiero wtedy, gdy dochodzi do tragedii.

Pod koniec kwietnia 15-latek kilkanaście razy zgwałcił, a potem zamordował 8-letnią koleżankę z domu dziecka - przypomina dziennik.pl.

Nastolatka przeniesiono do ośrodka wychowawczego dopiero po tym wydarzeniu.

Specjalnych placówek nie ma w Polsce wiele - zaledwie 62 na cały kraj. Kolejki oczekujących są zatem bardzo długie. W tej chwili czeka w nich aż 2 tysiące dzieci.

To przerażające, że tyle dzieci, które powinny być resocjalizowane, przez wiele miesięcy nie trafia do tych placówek - mówi Marek Iwanowicz, dyrektor pogotowia opiekuńczego w Białymstoku.

Znaczna część skazanych, mimo wyroków sądowych, w ogóle nie trafia do żadnych placówek.

To powiaty rozdzielają dzieci po poszczególnych placówek i to one powinny pilnować, by takich kolejek nie było - stwierdził rzecznik prasowy MEN Grzegorz Żurawski. | JP

 

 

 www.o2.pl | ostatnia aktualizacja: Nd [28.06.2009, 11:57] 1 źródło

SZOKUJĄCE DANE Z WYSP: GWAŁTY W SZKOŁACH TO NORMA

Policja nie chce karać młodych bandytów. Dlaczego?

„W ciągu ostatnich pięciu lat, w podstawówkach i szkołach średnich Wielkiej Brytanii doszło do prawie 900 przestępstw na tle seksualnym” - podaje Scotland Yard.

To pierwsze tego typu statystyki udostępnione przez policję.

„W 2008 roku liczba domniemanych gwałtów wzrosła o 60 procent (do 32 przypadków) w porównaniu do poprzedniego roku” - podaje timesonline.com.

Starszy detektyw prowadzący śledztwo w sprawie ataków o podłożu seksualnym stwierdził, że w niektórych przypadkach policja nie stawiała zarzutów.

„Nie chcieliśmy traktować młodych ludzi jak przestępców - stwierdził anonimowy śledczy”.

Policjanci argumentują, że skazanie ich w tak młodym wieku mogłoby na stałe popchnąć ich na drogę przestępstwa.

„Czy chcemy wpisać ich na listę gwałcicieli na całe życie, czy raczej pracować nad ich edukacją i zrozumieniem zasad? - pyta Mark Simmons szef wydziału brutalnych przestępstw”.

Brytyjska policja przydzieliła dodatkowych 100 funkcjonariuszy do patrolowania szkół w całym kraju.

„Najbardziej niepokojący jest fakt, że do takich zdarzeń dochodzi w szkołach, dzieci powinny czuć się tam przecież bezpieczne - stwierdził Chris Huhne z partii Liberalnych Demokratów”. | JP

 

 

 

 

"NEWSWEEK" nr 9, 05.03.2006 r.

JAK POPRAWIĆ POPRAWCZAKI

Polskie poprawczaki to na ogół wylęgarnie przestępców. Nikogo nie poprawiają, raczej psują. Jak inne kraje radzą sobie z tym problemem?

To była prawdziwa bonanza. Okoliczni mieszkańcy przyzwyczaili się już, że Zakład Poprawczy i Schronisko dla Nieletnich w Świdnicy to nie pensja dla grzecznych panienek, ale czegoś takiego jeszcze tu nie widzieli. Kłęby dymu wydobywające się z podpalonych pomieszczeń, meble i sprzęt RTV wylatujące przez okna, dzikie wrzaski. Takie sceny można czasem oglądać w filmach albo w telewizyjnych relacjach z buntów w ciężkich więzieniach Ameryki Południowej. Grupa dwudziestu jeden chłopców w wieku od 14 do 21 lat, wściekłych, że nie udała im się ucieczka, pobiła wychowawcę i puściła z dymem co się dało. Ich agresję ostudził dopiero widok brygady antyterrorystycznej i rozmowy z negocjatorem.

 

To nie byli szczególnie groźni bandyci. W schronisku czekali na wyrok sądu rodzinnego i umieszczenie w prawdziwym poprawczaku. ? Chłopakom puściły nerwy, przerosła ich sytuacja ? ocenia Marek Motuk, szef departamentu wykonywania orzeczeń i probacji przy Ministerstwie Sprawiedliwości, który badał okoliczności wybuchu buntu.

 

W tej sprawie najłatwiej jest oszacować straty materialne. Remont zdemolowanych pomieszczeń będzie kosztować 400 tysięcy złotych. Wyposażenie, które poszło z dymem lub rozbiło się o bruk ? kolejne 70 tysięcy. Na szczęście konstrukcja stropów nie została naruszona, budynku nie trzeba będzie rozbierać.

 

Suche dane liczbowe dobrze się prezentują w raportach. Emanują rzeczowością, budzą zaufanie. Sugerują, że autor jest kompetentny, wie, co robić, i w pełni panuje nad sytuacją. W rzeczywistości jednak są zasłoną dymną, skrywającą bezradność aparatu państwa wobec naruszających prawo nieletnich. Bo przecież nikt nie wie, co robić z młodocianymi przestępcami. Jakich środków użyć, by przekonać ich, że model życia praworządnych obywateli jest lepszy dla nich samych i dla społeczeństwa? A może w ogóle machnąć ręką na resocjalizację i po prostu drakońsko karać, izolować, zamykać na całe lata za kratkami?

 

Nikt nie zna odpowiedzi. Są jednak kraje, w których odsetek skutecznie resocjalizowanych młodych ludzi jest o wiele wyższy niż w Polsce ? światową czołówkę stanowi Kanada, gdzie co czwarty młody człowiek objęty tamtejszym programem resocjalizacji wychodzi na prostą. Jeden uzdrowiony na czterech. Może i mało, ale dla polskich wychowawców to poziom nieosiągalny.

 

W gruncie rzeczy nikt nie wie, jaka jest skuteczność polskiej resocjalizacji, nie ma takich badań, ale sami dyrektorzy poprawczaków, którzy starają się mieć oko na dalsze losy swoich wychowanków, przyznają ze smutkiem: udaje się tylko jednostkom. Reszta nie ma większych szans ? wyląduje w kryminale, zapije się, zaćpa, zginie w gangsterskich porachunkach. Skuteczność w granicach błędu statystycznego.

 

Ale trzeba walczyć. O każdego, bo przecież niektórym dzieciakom się udaje. Mariusz z Bełchatowa ma 19 lat i pokręcony życiorys. Wódka, dragi i panienki, czyli maniury. Kiedy walił faceta prosto w twarz, żeby potem wyrwać mu portfel, nic nie czuł. Zawsze był na speedzie. Tego, że latał z nożem po ulicy i skosił trzech frajerów, też nie pamięta (tak jak on narkotyzuje się ponad 80 procent wchodzących w konflikt z prawem małolatów w Polsce).

 

A oto następny kandydat do przechlapanego życia: Łukasz, 19 lat, piegowaty rudzielec o dziecięcej twarzy, który trafił do zakładu poprawczego w Białymstoku. Mówi o sobie, że ma zło w genach. Dziadek był kryminalistą, bandziorami są ojciec i dwaj bracia, on więc pewnie też będzie. Wychował się w jednej z tych dzielnic, w których dzień zaczyna się pod barem z piwem i w tym samym miejscu się kończy. Wolny czas spędzał na podwórku, rzucał kamieniami w psy i wąchał klej na klatce schodowej. Potem dorósł, przerzucił się na amfę, zaczął „kroić” ludzi. Już się nieźle rozkręcał, kiedy zwinęli go do pogotowia opiekuńczego. Uciekł, nie znosi zamknięcia, potem były następne placówki. Z każdej zwiewał, cwańszy, bardziej wyrobiony. W końcu odesłali go do poprawczaka. I dobrze. Teraz, mówi, idzie dobrą drogą: po poprawczaku zawsze jest więzienie. Taka kolej rzeczy.

 

Albo taka Gośka, osiemnastolatka z poprawczaka w Falenicy, w grubych okularach, z blond włosami do ramion i bagażem doświadczeń pięćdziesięcioletniej kobiety. Ona też pochodzi z zupełnie „powalonej”, jak mówi, rodziny. Picia, a także przestępczego fachu nauczył ją ojciec: młodszy brat udawał babuleńkę, a tatko instruował, jak jej wyciągnąć portfel albo wyrwać torebkę. Ćwiczyli godzinami. Najpierw ona na bracie, a potem brat na niej. Na dzieciaki sama nauczyła się napadać. Wystarczyło dodać trochę własnej inwencji: kopnąć, szarpnąć za włosy, postraszyć. „Jak ci napierdolę, to szybko wyskoczysz z kasy” - cedziła przez zęby.

 

I jeszcze Daniel z Nasielska. Uciekł od zaharowanej matki do wiecznie pijanego ojca, było fajnie, bo tu nikt go nie pilnował. Szybko skumplował się z chłopakami z osiedla, wreszcie miał paczkę, było z kim gadać. Któregoś dnia przyszli i poprosili o pomoc. Sprawa była prosta: trzeba obrobić sklep. Gładko poszło. Ekspedientce związali ręce, usta zakleili taśmą, pogrozili nożem. Z kasy wyjęli 210 złotych. To był pierwszy raz. Potem już nie miał żadnych oporów. Potrzebował kasy, to potrząsał małolatem, trzepał go w głowę i dzieciak wyskakiwał z gotówki. Albo robiło się ?włamska do spożywczaka? lub jakiegoś mieszkania. Wszyscy wiedzieli. Nikt mu nie podskoczył. No dobra, wreszcie wpadł.

 

Tacy właśnie są wychowankowie polskich poprawczaków, ich zbiorczy portret zobaczyć można nie tylko w suchych statystykach, ale też w pracach nadesłanych przez pensjonariuszy placówek wychowawczych na konkurs literacki ?Ścieżki mojego życia?. Niemal bliźniaczo podobne życiorysy, powtarzający się schemat: niezaradna matka, bezrobocie, ojciec alkoholik i brutal, troje, czworo rodzeństwa. Od czasu do czasu ? choć częściej niż choćby dziesięć lat temu, mówią wychowawcy ? trafia się rodzynek, czyli dzieciak z tzw. dobrego domu, tyle że lodówki emocjonalnej. Jak jeden z wychowanków zakładu poprawczego w Laskowcu. ? Matka nauczycielka, ojciec działacz Samoobrony, wujek adwokat, a dzieciak porąbany okrutnie ? mówi Witold Majewski, wicedyrektor. Ale to wyjątek potwierdzający regułę. Reszta to bieda i beznadzieja. Ocean biedy i beznadziei. ? Będziemy analizować sytuację i zastanawiać się nad nowymi rozwiązaniami ? obiecuje ?Newsweekowi? Marek Motuk z Ministerstwa Sprawiedliwości.

 

A może po prostu warto przyjrzeć się tym krajom, którym resocjalizacja wychodzi lepiej niż nam? I posłuchać specjalistów. Marek Liciński, prezes Federacji na rzecz Reintegracji Społecznej, która skupia około 30 organizacji zajmujących się resocjalizacją, edukacją i pomocą społeczną, mówi, że polski system resocjalizacyjny zauważa dzieci za późno, dopiero wtedy, kiedy są już zbyt dorosłe i zepsute, żeby można było je zmienić.

 

Zamiast mieć na nie oko od najmłodszych lat, pracować z niewydolną, zagrożoną demoralizacją rodziną, jak to się dzieje na Zachodzie, u nas czeka się, aż z zaniedbanego, nieprzystosowanego społecznie dzieciaka wyrośnie bandyta. A potem niczym do śmietnika wrzuca się go w dziurę zwaną zakładem poprawczym. 83 proc. wychowanków polskich poprawczaków ma 16-19 lat. To już nie są dzieci, nawet nie wyrostki - to młodzi mężczyźni, kobiety, najczęściej głęboko zdemoralizowani. 40 proc. z nich nigdy nie było objętych żadną pomocą socjalną. System ich nie zauważył. A dlaczego nie zauważył, skoro 80 proc. z nich ma ponaddwuletnie zapóźnienia szkolne? To powinien być dzwonek ostrzegawczy, skłaniający służby społeczne i pedagogów do interwencji. Jednak w Polsce pies z kulawą nogą się nie zainteresował tymi młodymi ludźmi, dopóki nie popełnili kilku naprawdę poważnych przestępstw.

 

Przeciwieństwem sytuacji w Polsce jest system skandynawski, gdzie kuratorzy rodzinni odnotowują już sam fakt, że kobieta, która ich zdaniem może nie radzić sobie z obowiązkami matki, jest w ciąży. Po porodzie od razu zgłaszają się do niej z pomocą. I nie chodzi tylko o pomoc finansową, raczej o doradztwo i wsparcie. Na przykład w Danii jeden kurator przypada na siedem rodzin.

 

Oczywiście każdy kij ma dwa końce. Rozwiązania skandynawskie budzą niepokój, bo pozwalają państwu głęboko ingerować w życie rodzin. Radykalni obrońcy jednostkowej wolności twierdzą, że zbyt głęboko. Być może polskie rodziny nie zaakceptowałyby urzędników nachodzących ich we własnych mieszkaniach i wtykających swoje państwowe nosy w prywatne sprawy.

 

Niemcy są coraz bliżsi decyzji o zamknięciu wielkich poprawczaków. Obliczyli, że 80 proc. resocjalizowanych tu młodocianych przestępców trafia później za kratki. Dlatego w minionych 15 latach w Niemczech stworzono eksperymentalny system wysyłania zdemoralizowanych dzieci do rodzin zastępczych, najlepiej za granicę, aby skutecznie odciąć wszystkie nitki łączące je ze środowiskiem. Od 1991 roku tym programem objęto ponad 1,2 mln młodych ludzi. Większość z nich wróciła odmieniona - aż 70 proc. dzieciaków nie wraca na drogę przestępstwa. Coraz częściej mówi się dziś w Niemczech, że właśnie na rzecz kameralnego wychowywania powinno się zrezygnować z poprawczaków-molochów.

 

A w Polsce są tylko kombinaty na 40-70 osób. W dodatku w każdym z nich przebywa, średnio rzecz biorąc, o piętnaście procent więcej wychowanków niż powinno. Trzynastoletnie dzieci obok ponaddwudziestoletnich młodych przestępców. Młodsi uczą się od starszych, a oni imponują smarkaczom tym, co najgorsze.

 

I wreszcie mamy do wyboru model anglosaski, stosowany w Kanadzie, USA i Wielkiej Brytanii. Tam dzieli się młodzież ze względu na wiek i stopień demoralizacji. W Kanadzie, będącej najlepszym przykładem, że resocjalizacja małolatów może się udać, do każdego dzieciaka podchodzi się indywidualnie. Delikwent staje przed specjalną komisją, która ocenia, co można z nim zrobić. Mniej zepsuci trafiają do małych, rodzinnych zakładów opiekuńczych, najwyżej 4-, 5-osobowych. Żyją w miarę normalnie, chodzą do normalnej szkoły. Jeśli nie sprawiają kłopotów, z każdym miesiącem cieszą się coraz większą swobodą.

 

Ci z bujniejszą przeszłością kryminalną (zaledwie 7 proc. z 30 tys. wymagających resocjalizacji młodych ludzi) trafiają do państwowych poprawczaków. Wcześniej muszą podpisać zgodę na terapię: intensywne zajęcia z psychologiem i pedagogiem. Program zajęć jest ustalany indywidualnie.

 

Jest wreszcie trzecia grupa, która nie chce się resocjalizować (ok. 3 procent). Wszystko, co można z nimi zrobić, to odizolować od społeczeństwa. Tacy młodociani przestępcy po prostu odbywają wyroki, tyle że w więzieniu dla młodzieży.

 

System poprawiania funkcjonuje w Kanadzie od dziesięciu lat i przyniósł wyniki niespotykane w żadnym innym kraju. Spośród wszystkich objętych nim nieletnich jedna czwarta nigdy więcej nie wchodzi w konflikt z prawem. Nikomu innemu nie udało się jeszcze tego dokonać.

 

Polscy pedagodzy podpatrują rozwiązania zagraniczne i na własną rękę próbują z nimi eksperymentować. Na przykład w zakładzie poprawczym w Białymstoku zastosowano system podobny do kanadyjskiego. Wychowanków podzielono na grupy: dla jednych jest społeczność socjoterapeutyczna, gdzie panuje partnerstwo między wychowankami a wychowawcami. Inni, bardziej życiowo zwichrowani, muszą się dopiero uczyć podstawowych zasad społecznych. Ci, którzy nie chcą się zmieniać, lądują w grupie zwanej przez wychowawców grupą świadomego wyboru, a przez ich podopiecznych kompanią karną. W niej niczego nie muszą, chyba że sami zechcą. Wtedy mogą przenieść się wyżej - do cięższej pracy, ale i większych przywilejów. Ten system działa od pięciu lat, więc za wcześnie jeszcze, by ocenić jego efekty.

 

Wiadomo za to, że działa metoda wychowawcza, jaką stosuje się w zakładzie dla dziewcząt w Zawierciu. To jedyny w Polsce poprawczak, w którym nie ma w oknach krat. Sześćdziesiąt pięć podopiecznych mieszka w sześciu segmentach z jadalnią, łazienką, trzy-, czteroosobowymi pokojami i kuchnią. Same przyrządzają sobie śniadania i kolacje. Pokoje dziewczyn wyglądają jak normalne mieszkania. Wszystko jest pracą ich własnych rąk. Nie zatrudnia się tu sprzątaczek czy malarzy - dziewczyny same sprzątają i remontują zakład. - Uczą się pracy i jej poszanowania. Wszelkie dewastacje są wymierzone w nie same - mówi dyrektor Kazimierz Ptak. Wychowanki jeżdżą również pracować społecznie do szpitali, domów dla dzieci upośledzonych i domów starców.

 

Kiedy w zeszłym roku studenci resocjalizacji z Górnośląskiej Wyższej Szkoły Pedagogicznej przeprowadzili badania ? w oparciu o ankiety wysłane byłym wychowankom, ich bliskim oraz kuratorom sądowym - okazało się, że zaledwie 21 proc. wychowanek poprawczaka z Zawiercia wróciło do popełniania przestępstw - to ewenement, nie tylko w skali naszego kraju.

 

Jednak wysiłki poszczególnych dyrektorów i wychowawców nie załatwią sprawy. To jest zadanie dla państwa i jego polityki. Oczywiście nie ma żadnej gwarancji sukcesu. Może się okazać, że w ostatecznym rozrachunku żaden system resocjalizacji nie zadziała. Ale i tak mamy moralny obowiązek szukać - choćby w nieskończoność - sposobów ratowania młodych ludzi. Tak jak lekarz, który do końca walczy o życie pacjenta, szuka skutecznych lekarstw i metod terapii, nawet jeśli choroba jest nieuleczalna. Bo zawsze jest nadzieja.

Aleksandra Gardynik, Marcin Marczak/ Dorota Kowalska, Igor Rycia [kto jest autorem?]

 

 

„WPROST” nr, 46(1094), 2003 r.

DEPRESJA EDUKACYJNA

Depresja i otyłość nastolatków mogą być związane z niskimi dochodami i słabym wykształceniem ich rodziców. Badacze z Brandeis University w Massachusetts i Children's Hospital Medical Center w Cincinnati zaobserwowali taką zależność aż u jednej trzeciej spośród 15 tys. przebadanych młodych ludzi. "Szczególnie duży wpływ na te dolegliwości ma wykształcenie rodziców" - uważa Elizabeth Goodman z Brandeis University. 26 proc. badanych nastolatków z uboższych rodzin cierpiało na depresję, a 32 proc. było otyłych. Wśród dzieci rodziców słabo wykształconych aż u 40 proc. stwierdzono depresję, a 39 proc. - otyłość.

(AB)

 

 

 www.o2.pl

2008-07-15 16:46

UCIEKAJĄ Z DOMU I SPRZEDAJĄ SWOJE CIAŁO

Nastały wakacje, czyli czas, który jak świat światem kojarzył się i nadal kojarzyć się będzie z ucieczkami z domów. Nie tylko z domów rodzinnych, ale także domów poprawczych, domów dziecka i rodzin zastępczych. Dzieci niczym ptaki wzywane przez nieznany zew ruszają w Polskę. Śpią gdzie popadnie, z kim popadnie i robią rzeczy, których później wstydzą się ich rodzice i opiekunowie.

 

Małe dziewczynki

To znaczy takie, które mają już kilkanaście lat (dwanaście, trzynaście), i są przedwcześnie dojrzałe. One ruszają w Polskę, żeby się zabawić. Nie ma na nie siły, są jak tajfun, który niszczy wszystko na swej drodze. Czasem zatrzymują się u jakichś przypadkowych ludzi prowadzących melinę i tam sprzedają swe ciała za jedzenie, alkohol, czasem za pieniądze. Niewiele rozumieją z otaczającego ich świata, żyją, kierując się instynktami, które muszą zaspokoić. Policja ugania się za nimi po całym kraju i zamyka je w izbie dziecka. Żeby przeżyć, parają się także kradzieżą, wtedy też najczęściej wpadają w ręce funkcjonariuszy. O dziwo, w przeważającej większości nie są to dziewczynki z marginesu i dołów społecznych. Oczywiście jest spora część dzieci z domów dziecka i rodzin rozbitych lub patologicznych, ale sporo tych nieszczęsnych istot to dzieci z tak zwanych dobrych domów, w których może się nie przelewa, ale rodzice są normalni i mało konfliktowi.

 

- Zawsze się niepokoję, kiedy nadchodzi lato - mówi pani Krystyna. - Mam syna, jedynaka, jest z nim trochę kłopotów, ale nie są to duże problemy. Lubi towarzystwo kolegów, przebywa z nimi prawie cały czas. W zeszłym roku latem pojawiły się tu wśród nich dwie dziewczyny, które uciekły z domu, z Mazur chyba. To kawał drogi stąd. Wie pan, o co mi chodzi. Dwie dziewczyny gotowe na wszystko w towarzystwie młodych chłopców, którzy przeżywają burzę hormonalną. Ci chłopcy zupełnie zwariowali na ich punkcie. Na polanie w lesie rozbili namiot, gdzie owe panny urzędowały, siedzieli tam całymi dniami. Nie można ich było odciągnąć. Był tam alkohol, papierosy, nie wiem, czy jeszcze coś więcej. Nie chcę nawet myśleć, co oni tam robili w tym namiocie. Mój syn przebywał tam cały czas. Z trudem go odciągałam od tego towarzystwa. Nie chciałam wzywać policji, po co mi to, ale poszłam tam kiedyś i postraszyłam te dziewczyny, że naślę na nich mundurowych. Powiedziały, że się wyniosą, jeśli im dam na bilet do domu. Dałam. Jeszcze mi machały z okna autobusu. Dojechały do następnego przystanku w naszym mieście i wysiadły. Wróciły z powrotem. Tego już było za wiele. Musiałam z tym skończyć. Policja odstawiła je do domu. Mój syn nie może mi tego wybaczyć, mówi, że się w jednej z nich zakochał. A przecież to były zwykłe puszczalskie, do tego takie szczeniary - nie wiem, czy miały po piętnaście lat.

 

Łup sutenerów

Nie wiadomo, jaką logiką kierują się uciekające z domu dziewczyny. Nagminnie bowiem trafiają one w środowisko ludzi, którzy zajmują się zawodowo sutenerstwem lub robią to właśnie przy okazji wakacji, oczekując na małolaty uciekające z domów. Jeśli takie dzieci padną łupem gangów zajmujących się handlem żywym towarem, ich los jest przesądzony. Prostytucja w Polsce nie jest jednak wyłącznie domeną ponurych Turków czy Rumunów odzianych w brązowe skóry. Bywa także inaczej.

 

- W naszym mieście jest taka staruszeczka - mówi Piotrek. - Każdego lata są u niej jakieś dziewczyny, na oko widać, że są bardzo młode, na pewno nie mają osiemnastu lat; zdziwiłbym się, gdyby miały piętnaście. One się trochę ukrywają i starają się nie pokazywać ludziom. Otwarcie jednak mówi się, że "dają". Babcia udostępnia im lokal i kasuje jakąś dolę za nierząd. Gotuje, pierze i utrzymuje wokół nich jako taki porządek. Najgorsze jest, że do tych dziewczyn, takich młodych i wcale niebrzydkich, przychodzą faceci, którzy mogliby być ich dziadkami! Jakieś stare pryki, którym śmierdzi z gęby, z brudem za paznokciami. Tym dziewczynom to nie przeszkadza!? Dlaczego!? W zeszłym roku policja zabrała je stamtąd i odwiozła gdzieś - chyba do domu. Babcia została, nic jej nie zrobili. Jestem jednak pewien, że w tym roku powrócą i znowu się zacznie.

 

Samotne dziewczyny na gigancie instynktownie szukają jakiegoś oparcia; jest im wszystko jedno, czy człowiek, który udzieli im schronienia, będzie je wykorzystywał seksualnie lub pozwalał na to, by inni je wykorzystywali. One chcą być wolne i uważają, że są wolne. Czasem jednak nie udaje im się znaleźć kogoś, kto da im dach nad głową. Stają się wtedy problemem dla całej okolicy. Biwakują gdzieś w lesie lub nad rzeką i wszyscy mężczyźni niby przypadkiem zachodzą do ich namiotu, przynoszą jedzenie i alkohol. Trochę boją się policji, ale policja to w końcu także ludzie i oni też lubią się zabawić. Jeśli w okolicy nie ma kradzieży i nikt nie zgłasza skarg, dziewczęta mogą sobie cichutko biwakować nad rzeczką. Wściekłe są co najwyżej tylko żony okolicznych rolników, tych młodszych oczywiście.

 

Po wielką przygodę

Motywy ucieczek z domów, których bohaterami są chłopcy, są podobne. Coś tam nie gra, ktoś kogoś nie rozumie - i to wystarczy, żeby zwiać i zniknąć rodzicom z oczu na kilka tygodni. Oczywiście bywają przypadki ucieczek spowodowanych przez rodziców alkoholików lub patologicznych sadystów, ale te zdarzają się nie tylko latem. Letnie ucieczki mają zupełnie innych charakter. Chłopcy także potrafią sprzedawać swe ciała, nie gorzej niż dziewczyny. Dworce kolejowe wszystkich większych miast od Bałtyku po Tatry obstawiane są przez chłopców gotowych do spełniania usług seksualnych. Dzieci owe organizują się w grupy, czasem nawet w gangi, które terroryzują podróżnych, wymuszają pieniądze na mężczyznach korzystających z ich usług seksualnych, walczą między sobą. Chłopcy na gigancie są gotowi na wszystko i popełnią każde świństwo, byle zarobić parę złotych. Oczywiście sami także padają łupem; polują na nich handlarze narkotyków, którym są winni pieniądze, a także homoseksualiści, którzy nie przypominają sympatycznych ciot z amerykańskich filmów, tylko facetów z filmu Dzika banda Sama Peckinpaha, poluje na nich także policja.

 

Czasy, gdy chłopcy uciekali z domu po to, by wędrować po górach i spać pod jaworami, minęły bezpowrotnie. Ucieczka z domu, w którym nie ma ani miłości, ani ciepła, jest dla dzieci sposobem na zmianę swego losu. Liczą na to, że w czasie ucieczki stanie się coś niezwykłego, co odmieni ich życie. Przeważnie mają rację, z ich życiem dzieje się coś okropnego, jeśli już nie są zdegenerowani przez sytuację w domu, to bardzo szybko nabierają złych nawyków i zadomawiają się w półświatku. Ich rodzice, nawet jeśli nie są aniołami, nie potrafią po takiej ucieczce poznać swoich synów. Bywa, że są przerażeni.

 

- Kiedyś ja też uciekłem z domu - mówi Marek, student. - Miałem piętnaście lat i wydawało mi się, że nikt mnie w tym domu nie potrzebuje. Tyle że ja nie włóczyłem się po dworcach. Pojechałem w Bieszczady. Byłem wyrośnięty i zatrudniłem się jako pomoc w barze. Udało mi się zarobić nawet ładny pieniądz, ale właściciel się połapał, że jestem nieletni, i dał znać policji. Odstawili mnie do domu i było po wszystkim - mama we łzach, tata postarzał się o dziesięć lat - koszmar. Potem już nigdy nie uciekałem. Dziś, kiedy latem jadę gdzieś pociągiem, przyglądam się chłopakom snującym się po dworcach. Kiedy ich widzę, chce mi się płakać.

Rafał Majchrzak

 

 

„POLITYKA” nr 43 (2373) z dnia 26-10-2002; s. 82

RODZICIELSKIE WCZEŚNIACTWO

80 proc. młodocianych małżonków, którzy wstąpili w związek małżeński pod przymusem – z powodu ciąży – zupełnie traci chęć do życia, jakie przychodzi im wieść po ślubie – stwierdziła Urszula Kempińska z Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Zielonej Górze. Większość tych związków rozpada się, dzieci wychowują dziadkowie, a jeszcze częściej – domy dziecka.

 

Zuzanna Celmer, psycholog i psychoterapeuta:

W wieku, w którym ci nastolatkowie zawierają małżeństwa, rozluźnia się właśnie więź z ich rodzicami. Dzieje się tak dlatego, że młody człowiek szuka wówczas swej tożsamości: część rygorów z domu rodziców przyjmuje, z części się wyzwala, budując w ten sposób własny system wartości.

 

W przypadku natomiast, kiedy nastoletni małżonkowie zostają matką i ojcem, więź między nimi a ich rodzicami zerwana być nie może. Rodzice zmuszeni są do finansowania młodych, stawiają wymagania, udzielają rad. Młody tatuś i mama są więc znów traktowani jak małe dzieci. Czują się zagubieni, nie mogą znaleźć własnej tożsamości. Sytuacja zaczyna ich przerastać. Nie potrafią udźwignąć dwóch ról – małżeńskiej i rodzicielskiej, a zwykle mają jeszcze trzecią – uczniowską. Zaczynają się wzajemnie obwiniać za to, co się stało. Czują się w sztucznej sytuacji, jakby zamknięci z mało znaną osobą w ciasnej przestrzeni. Duszą się psychicznie.

 

Kiedy inni młodzi ludzie zajmują się sobą (bo to właśnie taki czas – samookreślania), oni czas ten muszą poświęcić sprawom, które powinny przyjść do nich dużo, dużo później.

 

W Polsce podwyższa się średni wiek zawierania małżeństw, a oni są jakby w sytuacji przeciwnej, na drugim biegunie. Znaleźli się w związku najczęściej nieudanym, bo po prostu inaczej być nie może. Czym innym jest realizowanie pierwszych potrzeb seksualnych, a czym innym głęboka więź między dwojgiem ludzi. Trzeba do niej dojrzeć.

(BP)

 

 

 www.o2.pl | 2008-07-14 15:35 |

BIJ KIBOLA!

Stadionowi chuligani nie od dzisiaj są problemem w Polsce. Problemem - wydawałoby się - nierozwiązywalnym. Jak sobie z nim poradzić? Jak udało się to za granicą?

 

Bitwy kibiców wyglądają często jak międzynarodowe konflikty zbrojne. Nic dziwnego - jak pisze Tomasz Sahaj ("Sport Wyczynowy"), najbardziej radykalni i agresywni chuligani stadionowi tworzą nieformalną strukturę, przypominającą faszystowskie bojówki sprzed drugiej wojny światowej. Włoscy kibice często odwołują się do ówczesnych terrorystów i używają symboliki z tamtych czasów. Na flagach i transparentach umieszczają wizerunek Benito Mussoliniego, wywieszają swastyki i pozdrawiają się faszystowskimi gestami. (...) W roku 1964 werdykt sędziego podczas meczu w Limie pomiędzy Peru i Argentyną był powodem bójek wśród kibiców, w wyniku których zginęło 300 ludzi, a kilkuset innych odniosło rany.

 

Kiedy polski premier po przegranym meczu naszej reprezentacji w mistrzostwach Europy wyznał: "chciałem zabić", niektórym ścierpła skóra.

 

Wojna futbolowa

Wojny piłkarskich chuliganów były już w przeszłości przyczyną prawdziwych konfliktów zbrojnych. Tomasz Sahaj pisze: Tak stało się w przypadku tzw. wojny futbolowej, do której doszło w 1969 roku pomiędzy Salwadorem i Hondurasem. Eskalacja napięcia pomiędzy obydwoma krajami rosła gwałtownie, a przejawem wzajemnej wrogości były zachowania kibiców piłkarskich.

 

Jak pisał wówczas Ryszard Kapuściński, reprezentacja Salwadoru przed meczem eliminacyjnym nie zmrużyła nawet na chwilę oka, ponieważ była obiektem wojny psychologicznej rozpętanej przez kibiców Hondurasu. Hotel otoczyło mrowie ludzi. Tłum walił kamieniami w szyby, tłukł kijami w blachy i puste beczki. Wszystko po to, żeby drużyna przeciwnika niewyspana, zdenerwowana, zmęczona przegrała mecz. W czasie meczu kibicująca młoda dziewczyna strzeliła sobie w serce z pistoletu ojca, gdy w ostatniej minucie spotkania padła bramka. Drużyna Hondurasu została w samochodach pancernych odwieziona na lotnisko a na ulicach miasta wybuchły zamieszki. W kilka godzin później granica pomiędzy obu państwami została zamknięta. Rozpoczęła się jak najprawdziwsza wojna, a sprawy w swoje ręce wzięły armie obu państw, które żwawo zabrały się do krwawej roboty. Następstwem wojny futbolowej było (...) sześć tysięcy zabitych, kilkanaście tysięcy rannych. Około pięćdziesięciu tysięcy ludzi straciło domy i ziemię (Ryszarda Kapuścińskiego cytuję za Tomaszem Sahajem - T.Z.).

 

Ta cywilizowana Europa

Jest 29 maja 1985 roku. Zbliża się 19:45, godzina rozpoczęcia meczu. Belgijski stadion Heysel jest już prawie pełny. Atmosfera staje się coraz bardziej napięta. Wojna wisi w powietrzu. Kibice Juventusu i Liverpoolu, oddzieleni od siebie trzymetrową siatką, obrzucają się wyzwiskami. Na kwadrans przed rozpoczęciem meczu pijani brytyjscy fani zaczynają rzucać butelkami i kawałkami betonu w kibiców Juventusu. Włosi odpowiadają tym samym, a kibice (kibole?) Liverpoolu zaczynają przedzierać się przez ogrodzenie, które zostanie później całkowicie zdemolowane. W ruch idą butelki, kije, kastety i części ogrodzenia. Na boisku nic się nie dzieje. Na trybunach króluje Liverpool. Większość widowni ratuje się paniczną ucieczką, przeskakując ogrodzenie złożone z siatki i murku i trzymetrowy mur stanowiący krawędź trybun. Angielscy bandyci nacierają.

Wali się metalowe ogrodzenie. Fragmenty muru przygniatają włoskich kibiców. Inni w panice tratują leżących. Rozgadani zazwyczaj, a nawet krzykliwi komentatorzy sportowi milczą. Słychać tylko szczęk metalu, huk walących się ścian i wrzask przerażonych ludzi wydarty im z gardeł na krótko przed śmiercią.

 

W tragedii na Heysel śmierć poniosło 39 osób, a ponad 600 odniosło rany.

 

Polska zmierza do Europy.

Choć od tragedii w Belgii minęły 23 lata, stadionowe rzezie nadal się zdarzają. Brytyjscy chuligani spacyfikowani bezwzględnie przez rząd żelaznej damy Margaret Thatcher znaleźli godnych naśladowców nad Wisłą. Wystarczy przeglądnąć kilka doniesień prasowych z ostatnich miesięcy, by się o tym przekonać.

 

"Głos Koszaliński" - Pogoń-Astra: Przemoc i agresja powróciła na boiska koszalińskich klubów. Tym razem kłopoty sprawili sympatycy występującego w grupie "Południowej" piłkarskiej okręgówki klubu Wielima Szczecinek. - Gdy tuż przed końcem naszego meczu z Wielimem Szczecinek pojawili się kibice Darzboru Szczecinek, doszło do regularnej zadymy - twierdzi Stanisław Wróblewski, prezes klubu Korona Człopa. - Na trybunach zaczęła się bójka, w której udział wzięli nastolatkowie. Widziałem, jak tuż obok mnie jeden z nich rozciął twarz nożem. Z pomocą naszych piłkarzy uciekliśmy do szatni. Później pod eskortą policyjnego radiowozu opuściliśmy Szczecinek. Cieszę się, że wróciliśmy cali i zdrowi.

 

Kraków, relacja jednego z dzienników: Bardzo szybko zakończyło się zawieszenie broni ogłoszone przez kibiców po śmierci Jana Pawła II: w niedzielę po zakończeniu meczu Cracovia-Legia doszło do awantury pomiędzy pseudokibicami Pasów a policją. Podczas meczu chuligani próbowali wykrzykiwać obraźliwe hasła w kierunku Legii, byli jednak wygwizdywani przez większość kibiców Pasów. Sytuacja zmieniła się, kiedy legioniści odpalili racę w kierunku krakowian. Chuligani chcieli po meczu obrzucać ich kamieniami. Na drodze stanęła policja, która użyła broni gładkolufowej. Zatrzymano 20 osób.

 

- Nie widziałem tego zajścia - skomentował prof. Janusz Filipiak, prezes MKS Cracovia. - Chciałbym jednak powiedzieć, że ten incydent nie może zniszczyć naszych prób pojednania i walki z nienawiścią na stadionach. Świadczy natomiast o tym, że grupa chuliganów potraktowała wszystkie wydarzenia związane ze śmiercią papieża - msze, marsze itd. - jak prowokację.

 

Co z tym zrobić?

Sposobów na stadionowych "zadymiarzy" szukają wszyscy. Niektórzy, jak prezes PZPN Michał Listkiewicz, uważają, że tylko surowe prawo i konsekwencja w jego realizacji może przyczynić się do szybszego wyeliminowania chuligaństwa na stadionach.

 

- To nie tylko PZPN, kluby i służby ochrony powinny być obarczone obowiązkiem eliminowania ekscesów chuligańskich na stadionach. Stadion powinien być bowiem traktowany jak każde inne miejsce publiczne - jak park, dyskoteka - gdzie wszelkie awantury są traktowane jak wykroczenia. Chuliganów odstraszyć mogą tylko surowe sankcje - twierdzi prezes PZPN.

 

Listkiewicz uważa, że w eliminowaniu patologii społecznej konieczne jest pozbawienie chuliganów anonimowości w grupie.

 

- Ich siłą jest dzikość, masa i anonimowość. Walka z nimi byłaby skuteczniejsza, gdyby awanturników pozbawić tarczy, jaką stał się brak personalizacji, podanie do publicznej wiadomości, iż aktu chuligańskiego dopuścił się np. przysłowiowy Iksikowski, nie ktoś anonimowy. Jestem jednak optymistą. Liczę na skuteczność sądów 24-godzinnych, na realizację zasady: dzisiaj narozrabiałeś, od jutra siedzisz.

 

Trudno oprzeć się wrażeniu, że wprowadzone przez byłego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę sądy 24-godzinne nie spełniły pokładanych w nich nadziei. Sędziowie narzekają na przeciążenie pracą, a burdy na stadionach i wokół nich jak trwały, tak trwają. Nie pomogły też zapowiedziane niedawno przez Listkiewicza "działania prewencyjne" ze strony klubów.

 

- Od przyszłego sezonu zamierzamy wprowadzić do regulaminu rozgrywek surowe wymagania wobec klubów w sprawie zapewnienia bezpieczeństwa na stadionie - mówił przed sezonem prezes PZPN. - Wychodzimy z założenia, iż to klub, a nie firma ochroniarska - którą klub zresztą wynajmuje - organizuje zawody. Wiele także zależy od infrastruktury stadionów, które powinny być budowane tak, by uniemożliwić wtargnięcie chuliganów na płytę.

 

Fantazja a rzeczywistość

Co z tego, skoro chuligani potrafią bić się nie tylko na płycie, ale i na ulicach, w autobusach, pociągach.

 

- Pamiętam zamieszki w Słupsku po tragicznej śmierci nastoletniego kibica pobitego przez policjanta - wspomina Tomek, były dziennikarz TVN. - W całym mieście było pełno policji. Funkcjonariusze prewencji byli nawet w pociągu, którym dojechałem tam z Trójmiasta. I co? Do ulicznych walk doszło nawet w okolicach szkoły policyjnej. Cegły i kamienie latały w powietrzu. Krew się lała, kości trzeszczały i do dzisiaj dziwię się, jak stamtąd wróciłem cały, zdrowy i z niezniszczoną kamerą. Może dlatego, że przed wyjazdem do Słupska zadzwoniłem do bossa gdańskich kiboli z prośbą o nietykalność, a poza tym umiem szybko biegać...

 

Tymczasem dyrektor departamentu logistyki Ekstraklasy SA Marcin Stefański uważa, że głównymi powodami nieskutecznej walki z futbolowymi chuliganami jest nie do końca sprawne prawo i wadliwa infrastruktura obiektów piłkarskich.

 

- Największym problemem dotyczącym spraw legislacyjnych wydaje się brak egzekucji prawa. Jest ono po prostu nieskuteczne. Przykładem może być chociażby słynny już brak efektywności działania zakazu stadionowego. U nas w niektórych przypadkach, by znaleźć się na obiekcie, wystarczy przeskoczyć przez płot.

 

Jak to jest na Zachodzie?

Kibole to nie tylko problem Polski. Walczy z nim cała Europa. Poradziła sobie z tym Anglia, ale... tylko na swoich boiskach. Konsekwentne działanie rządu sprawiły, iż awanturnictwo zostało w Anglii niemal wyeliminowane, ale tylko w ich kraju - za granicą angielscy chuligani są nadal groźni - czytamy na jednym z portali internetowych. A jednak można sobie poradzić z tym problemem. W Szwecji, Belgii, Hiszpanii mecze piłkarskie to sportowe święto, a nie krwawa bijatyka. Jak oni to robią?

 

O tym możemy dowiedzieć się ze strony internetowej oferującej ściągi dla... licealistów. W tych krajach konstrukcja stadionów uniemożliwia przemieszczanie się kibiców między sektorami i zapobiega wtargnięciom na płytę stadionu. Możliwość konstrukcyjnych jest wiele. Trybuny od stadionu może dzielić np. fosa, mogą być one - jak w Niemczech - usytuowane wyżej niż murawa na stadionie, a na płytę prowadzą tylko wyjścia ewakuacyjne. Gdyby w Anglii doszło do takich incydentów jak ostatnio w Krakowie po meczu Wisły i Arki, to wszyscy winni tego zdarzenia zostaliby obciążeni bardzo surowymi karami finansowymi. Tam bowiem, a także w wielu innych krajach, wejście na teren zakazany dla postronnego widza, nie tylko na płytę stadionu, ale np. do szatni, traktowane jest jako wykroczenie czy nawet przestępstwo.

 

Za cztery lata...

Stara zasada, znana wszystkim prawnikom, głosi, że nie surowość, ale nieuchronność kary stanowi o jej skuteczności. Z tym w Polsce bywa różnie. Mimo sądów 24-godzinnych, zakazów stadionowych, rzeszy ochroniarzy i policjantów, monitoringu telewizyjnego i śmigłowców krążących nad stadionami w trakcie rozgrywek futbolowych, mimo tych wszystkich zabezpieczeń bandytyzm nadal kwitnie. Problem będzie jeszcze większy, gdy Polska stanie się gospodarzem Euro 2012. Warszawę, Gdańsk, Poznań czeka najazd setek tysięcy kibiców i... kiboli.

 

Równie stare jak prawnicze paremie są proste mądrości ludowe. Podobno ryba psuje się od głowy. Skoro kilkudziesięciu działaczy polskiej piłki (nie wyłączając byłego ministra sportu Tomasza L.) znalazło się przed obliczem prokuratora i za kratami, nie ma co dziwić się rozwydrzonym pseudokibicom.

Tomasz Zając

 

 

„GAZETA WYBORCZA, dodatek PRACA”  nr 39, 26.09.2005 r.

ILE NAS KOSZTUJE ROBIENIE KARIERY

W zastraszającym tempie rośnie liczba osób leczących się psychiatrycznie. Najnowsze, niepublikowane jeszcze dane zszokowały nawet psychiatrów – w ostatnim roku przybyło w Polsce ponad 120 tys. chorych! To cena za udział w wyścigu szczurów – komentują lekarze

W 2003 r. w poradniach psychiatrycznych leczyło się 1,124 mln Polaków. W roku ubiegłym – tak wynika z raportu Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie, do którego dotarliśmy – 1,246 mln. Wzrost o 122 tys. Ta liczba nie uwzględnia jednak osób leczących się prywatnie. Psychiatrzy nieoficjalnie szacują, że może ich być nawet milion. (...)

Nigdzie w Europie nie przybywa chorych w takim tempie – mówi profesor Aleksander Araszkiewicz, szef Kliniki Psychiatrii Szpitala Uniwersyteckiego w Bydgoszczy i prezes elekt Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego. – W ciągu ostatnich ośmiu lat w Polsce ich liczba się podwoiła – dodaje. (...)

 

Więcej depresji, psychoz i nerwic

W 2004 r. w poradniach psychiatrycznych lekarze zdiagnozowali depresję u ponad 274 tys. Polaków, 188 tys. z nich to osoby w wieku od 30 do 64 lat.

– Te dane są mocno zaniżone – uważa Joanna Meder, zastępca dyrektora w warszawskim Instytucie Psychiatrii i Neurologii. – Przynajmniej jeszcze raz tyle osób z depresją leczy się samodzielnie, aplikując sobie alkohol i środki psychotropowe. Prędzej czy później i oni trafią do poradni.

 

– Z roku na rok mamy więcej pacjentów z zaburzeniami spowodowanymi nadużywaniem alkoholu i narkotyków – mówi prof. Araszkiewicz.

I podaje cyfry: – W 1997 r. odnotowaliśmy w Polsce 70 osób z psychozami wywołanymi narkotykami, a w roku 2003 – prawie 1,8 tys. przypadków. Podobnie z psychozami alkoholowymi. Wciągu ośmiu lat ich liczba wzrosła ze 118 tys. do 160 tys.

 

Drastycznie rośnie też liczba zdiagnozowanych w poradniach nerwic. W roku 1997 – 205 tys., osiem lat później – już 321 tys.!

Meder: – To wynik życia w nieustannym stresie. Ludziom brakuje stabilizacji, jutro jest niepewne.

 

Koszty wyjazdów za pracą za Zachód

– Niebawem do zagrożeń doskonale nam znanych dojdą nowe – prognozuje prof. Araszkiwicz. – Coraz więcej ludzi wyjeżdża za chlebem na Zachód, wielu z nich nie poradzi sobie psychicznie z długotrwałą rozłąką. Kiedy przekonają się naocznie, na jakim poziomie żyją Niemcy czy Francuzi, będą dążyć do tego samego. Za cenę zdrowia.

– Jak będzie wyglądała nasza kondycja psychiczna za kilka lat?

– Gorzej niż dziś. Szaleńcza rywalizacja rozpoczyna się już dużo wcześniej, bo praktycznie w przedszkolu. Presja, żeby być najlepszym, jest wywierana na kilkuletnie dzieci. To musi przynieść złe efekty. Jedyne, co możemy zrobić, to edukacja i profilaktyka. Na to jednak brakuje pieniędzy – mówi prof. Araszkiewicz.  – Chorzy zgłaszają się do nas, kiedy choroba jest już zaawansowana. Niestety, cały czas wizyta u psychiatry jest postrzegana jako coś wstydliwego i upokarzającego.

Marcin Kowalski, Anna Twardowska, Bydgoszcz

 

[Do tego trzeba dodać skutki fatalnych warunków pracy na zachodzie: psychicznych (w stresie m.in. spowodowanym eksploatującymi, poniżającymi pracodawcami; strachem przed policją, że nie otrzyma się zarobków, z powodu oszukiwania podczas wypłat, innych czyhających na dane mse pracy; wykonywania prac nie spełniających aspiracji życiowych; z powodu rozłąki dochodzi też do osobistych dramatów; do tego dochodzi brak - bo zbyt droga - rozrywki, relaksu) i fizycznych (np. praca po kilkanaście godzin dziennie, w pochylonej pozycji, na brzuchu, w kucki, na kolanach itp.; Ci ludzie często się też źle odżywiają, w tym w pośpiechu by nie obrazić... pracodawcy).

Znaczna część tych przywiezionych do Polski euro wyjdzie również nam - społeczeństwu - bokiem, bo trzeba będzie tych ludzi za dużo większe pieniądze leczyć i utrzymywać zamiast mieć z nich pożytek, w tym dochód! – red.]

 

 

 www.o2.pl | Piątek, 12.09.2008 13:40 |

ZDROWIE: LEKI W WODZIE PITNEJ. PROBLEM JEST CORAZ POWAŻNIEJSZY

W amerykańskiej "kranówce" wykryto m.in. leki uspokajające, przeciwdrgawkowe oraz obniżające poziom cholesterolu.

 

Woda pitna w USA zawiera więcej leków niż dotychczas sądzono. Problem dotyczy 46 milionów Amerykanów - wynika z badań przeprowadzonych na zlecenie Associated Press.

 

Sytuacja ulega systematycznemu pogorszeniu. W podobnym badaniu wykonanym w marcu, wykryto że 41 milionów Amerykanów pije wodę, w której są chemikalia z leków.

 

Zdecydowana większość amerykańskich miast nie przeprowadziła testów wody pitnej na obecność leków. Osiem z nich - w tym Boston, Phoenix i Seattle - pomimo zwolnienia z testów, zdecydowało się na przeprowadzenie badań. Mieszkańcy mogli odetchnąć z ulgą. Leków w wodzie nie wykryto.

 

    Nie sądzę, byśmy mogli odkryć cokolwiek złego w naszej wodzie, ponieważ pochodzi ona z pierwotnych źródeł. Chcieliśmy jednak uspokoić mieszkańców naszego miasta i wykonaliśmy testy - powiedział Andy Ryan, rzecznik władz Seattle.

 

Jakie substancje wykryto w ostatnich badaniach? Środki przeciwbólowe i przeciwzapalne, hormony, antybiotyki, leki przeciwdrgawkowe, uspokajające i regulujące ciśnienie - to najczęściej występujące w amerykańskiej kranówce farmaceutyki. Ich stężenie jest bardzo niskie - kilka części na miliard. Nie wiadomo jednak, jaki wpływ ma regularne i trwające całe życie narażanie ludzi na ich działanie. Zdaniem specjalistów konsekwencje mogą się ujawnić nawet w kolejnych pokoleniach.

 

W niektórych miastach woda pitna zawierała ponad 50 farmaceutyków. W Chicago znaleziono leki obniżające poziom cholesterolu oraz pochodne nikotyny. Ponad 18 milionów ludzi w południowej Kalifornii narażonych jest na nieświadome przyjmowanie leków uspokajających oraz przeciwdrgawkowych. W New Jersey 850 tysięcy mieszkańców pije wodę ze środkami przeciwdrgawkowymi i stabilizującymi nastrój (karbamazepiną) oraz przeciwzapalnymi.

 

Podawane codziennie nawet śladowe dawki leków, mogą uszkadzać komórki mózgu, wpływać na zachowanie, zaburzać gospodarkę hormonalną człowieka - powołuje się na badania naukowców agencja AP.

 

Testy laboratoryjne na komórkach ludzkich dowiodły, że nawet małe ilości niektórych lekarstw mogą przyspieszać wzrost nowotworów. Obecność antybiotyków w wodzie sprawia też, że bakterie uodporniają się na nie i do terapii potrzebne są większe dawki lub zupełnie nowe leki. Powodują one też m.in. deformację ciał ryb i uszkodzenia ich organów rozrodczych.

 

Jaką drogą leki dostają się do wody pitnej? Część jest wydalana przez ludzi, część pochodzi od zwierząt, którym podaje się środki pobudzające wzrost i chroniące przed chorobami. Pozostałe są wynikiem wysypywania nieużywanych lub przeterminowanych leków do toalet. Oczyszczalnie nie potrafią usunąć wszystkich substancji - część z nich trafia z powrotem do wodociągów.

Bartosz Dyląg

 bartosz.dylag@hotmoney.pl

 

 

„PRZEKRÓJ” nr 19, 09.05.2004 r.

TRUJĄCY DEPUTOWANI

Światowy Fundusz na rzecz Ochrony Przyrody przebadał w Strasburgu grupę 39 ochotników deputowanych do Parlamentu Europejskiego. W próbkach ich krwi poszukiwano śladów 101 toksycznych substancji stosowanych w produktach konsumpcyjnych.

Okazało się, że deputowani to chodzące zbiorniki toksyn – u rekordzisty wykryto aż 54 chemikalia z czarnej listy. Zaliczono do niej substancje o działaniu rakotwórczym, powodujące uszkodzenia organów wewnętrznych i systemu hormonalnego. Były tam pestycydy chloroorganiczne na czele ze słynnym DDT zakazanym od 1978 roku, polichlorobifenyle stopniowo wycofywane od 1979 roku i wiele dodatków stosowanych do poprawiania jakości tworzyw sztucznych.

Akcja miała na celu przekonanie Unii Europejskiej do ograniczania produkcji i wycofywania z obiegu szkodliwych produktów, które przez lata pozostają w ludzkim organizmie.

 

 

„METROPOL” nr 180, 7-9.10.2005 r.

ZATRUTA KREW

W naszej krwi można znaleźć kilkanaście różnych środków chemicznych. Wiele z nich powoduje raka i astmę.

Na zlecenie organizacji ekologicznej WWF holenderskie laboratorium przebadało próbki krwi trzypokoleniowych rodzin (matek, babć i córek) z 12 krajów Europy, w tym też z Polski. Krew uczestników była testowana na obecność 107 groźnych związków, z czego we krwi badanych znaleziono w sumie 73 z nich

We krwi badanych osób znaleziono co najmniej 18 związków chemicznych, które można spotkać w produktach codziennego użytku. Krew uczestników badania zawierała też związki, które dawno już wycofano z produkcji ze względu na ich szkodliwość, np. polichlorowane bifenyle.

Organizacja WWF zaapelowała o zaostrzenie przepisów kontroli substancji chemicznych.

PAP/DD

 

 

 www.o2.pl

Piątek [19.12.2008, 09:31]

SOKI OWOCOWE SĄ RAKOTWÓRCZE

Dodatkowo u mężczyzn mogą wywołać bezpłodność.

Do takich wniosków doszli uczeni i swoje badania opublikowali na łamach Analytical Chemistry.

 

    Napoje owocowe sprzedawane na rynkach takich jak Hiszpania i Wielka Brytania zawierają "stosunkowo wysoki" procent pestycydów - twierdza eksperci.

 

Jednak najwyższy poziom chemikaliów analitycy wykryli w próbkach pochodzących z Hiszpanii i Wielkiej Brytanii.

 

Pestycydy to substancje stosowane do zwalczania szkodników roślin uprawnych, a także robactwa w mieszkaniach, biurach i szpitalach.

 

Eksperci alarmują, że w większości krajów nie istnieją żadne przepisy regulujące dozwolony poziom pestycydów w sokach i napojach owocowych.

AH

 

 

 www.wprost.pl /Forum „Główne”

Autor: Kormak Mak Art

Obecnie około 150 tysięcy funtów uranu skaża wodę, glebę, powietrze i żywność Iraku i Kuwejtu, zaś epidemia raka już zbiera swoje żniwo wśród dzieci obydwu krajów. Niektóre źródła szacują, że w ciągu najbliższych 20 lat umrze około 500 tysięcy obywateli Iraku w wyniku śmiertelnego wpływu pozostałego po tych pociskach pyłu. Zachorowalność na raka w Iraku wzrosła do 6158 przypadków w 1997 z 4341 w 1991, liczba ta może być o wiele wyższa. Z powodu sankcji gospodarczych nie można zapewnić odpowiedniej pomocy medycznej chorym. Sankcje gospodarcze w połączeniu z trującym promieniowaniem, zbombardowanymi szpitalami, zatrutymi zasobami wód pitnych etc. spowodowały w ciągu ostatnich siedmiu lat śmierć 1,7 miliona Irakijczyków, głównie dzieci i ludzi starszych.

 

 

"NEWSWEEK"nr 39, 02.10.2005 r.

ROZCHWIANA

Kobiecość i męskość odejdą do lamusa, jeśli nadal będziemy zatruwać środowisko. W gminie Aamjiwnaang leżącej w kanadyjskim stanie Ontario w ostatnich czterech latach urodziło się osiemdziesiąt sześć dziewcząt, a tylko czterdziestu sześciu chłopców. Na ogół natura dba o to, by na świat przychodziło tyle samo noworodków męskich co żeńskich. Skąd więc ten brak równowagi?

 

Naukowcy zwrócili uwagę - o czym informuje brytyjski tygodnik "New Scientist" z 3 września - że gmina, w której męscy potomkowie stają się rzadkością, znajduje się w pobliżu dużego kompleksu przemysłowego, produkującego między innymi ftalany. To substancje chemiczne używane do nadawania miękkości wyrobom z plastiku, np. zabawkom czy butelkom dla niemowląt. Ale ftalany mają też groźne dla ludzi właściwości, bo zaburzają działanie naszego układu hormonalnego. Ich skład chemiczny jest bowiem taki, że działają na ludzi jak antyandrogeny, czyli niszczą męskie hormony. Z otoczenia przenikają do krwi, z krwi kobiet w ciąży do płodów, a tam jak niszczące naboje rozrywają testosteron, hormon, który zwykle daje sygnał genom do tworzenia męskiego ciała i odpowiednich dla tej płci narządów seksualnych. W wyniku napaści ftalanów na ludzki układ rozrodczy rodzi się więcej dziewczynek, a chłopcy mają zdeformowane genitalia i cierpią na niepłodność.

 

Endokrynolodzy od dawna alarmują, że tak groźne dla naszego zdrowia substancje jak ftalany są dziś wszechobecne. Znajdują się w wodzie deszczowej i wodzie jezior, w środkach czystości i rozpuszczalnikach, w domowym kurzu i kosmetykach. Są to składniki DDT, pestycydy i wiele innych produktów przemysłu chemicznego. Jedne z nich naśladują działanie kobiecych hormonów - estrogenów, inne blokują działanie hormonów męskich. Powodując zaburzenia płci i kłopoty z reprodukcją, mogą doprowadzić do drastycznego zachwiania równowagi płciowej. Czy świat opanują kobiety?

 

Trzeba pamiętać, że droga ludzkiego zarodka do uzyskania konkretnej płci jest nie tylko skomplikowana, ale i łatwo ulega deformacji. Płeć dziecka nie jest czymś zdecydowanym raz na zawsze od momentu połączenia się plemnika z komórką jajową. Nawet jeśli plemnik wniósł do tej spółki męski chromosom Y, do końca nie wiadomo, czy dziecko narodzi się z wszelkimi cechami chłopca. Bo formowanie płci zależy nie tylko od genów chromosomu Y otrzymanych wraz z plemnikiem, ale też od hormonów wytwarzanych na różnych etapach rozwoju płodu.

 

Przez mniej więcej sześć tygodni od poczęcia wszyscy jesteśmy rodzaju nijakiego. Bezpłciowi. Wczesny płód, niezależnie od tego, czy otrzymał instrukcję na męskie ciało, zawartą w chromosomie Y, czy też nie, nie ma jeszcze określonej płci. Ma natomiast podstawowe wyposażenie dla obu: początki kobiecych jajowodów i męskich nasieniowodów. Dopiero z upływem tygodni geny płci ujawniają swój komunikat. Płód z chromosomem Y zaczyna produkować androgeny, hormony męskie, wśród których najważniejszy jest testosteron. Pod jego wpływem formuje się męskie ciało i mózg. W przeciwnym razie pozostałby kobiecy.

 

Hormony zmieniają między innymi sposób połączeń neuronów w mózgu.

Doświadczenia na zwierzętach pokazują, jak można manipulować płcią mózgu na różnych etapach jego rozwoju. Wstrzykując na przykład żeńskim małpim płodom hormon męski w czasie formowania się ich mózgu, można spowodować, że genetyczne samice będą się w przyszłości zachowywać jak samce i zalecać do samic.

Podobnie obecność we krwi pępowinowej ftalanów (zwanych antyandrogenami) niszczących męskie hormony może doprowadzić do tego, że genetycznie męskie niemowlę przyjdzie na świat z kobiecymi narządami rozrodczymi lub z narządami tak zdeformowanymi, że trudno je zakwalifikować jako męskie lub kobiece.

A że tak się dzieje, dowiodła grupa amerykańskich naukowców z Rochester University w stanie Nowy Jork pod kierunkiem doktor Shanny Swan. Uczeni przebadali 346 kobiet w ciąży wraz z ich męskimi potomkami. We krwi matek przed porodem sprawdzano poziom zanieczyszczenia ftalanami. Noworodkom mierzono genitalia. Wrześniowy numer "Environmental Health Perspective" donosi, że wnioski z badań okazały się przerażające.

 

Chłopcy, których matki miały wysoki poziom ftalanów we krwi, byli 90 razy bardziej narażeni na to, że ich narządy płciowe będą zdeformowane i o wiele mniejsze niż normalne.

Podobne wnioski wyciągnęli autorzy raportu Greenpeace i World Wild Foundation "Prezent na życie. Niebezpieczne chemikalia we krwi pępowinowej". Stwierdzają w nim, że działania substancji chemicznych naśladujących ludzkie hormony są szczególnie niebezpieczne dla organizmu w okresach szybkich podziałów komórek, czyli we wczesnych stadiach rozwoju płodu.

Jeśli jednak hormony mają tak ogromne znaczenie w kształtowaniu płci, musimy mieć świadomość, jaki "prezent na życie" szykujemy swoim potomkom, oferując im już w okresie płodowym pokarm skażony chemikaliami. Pokarm, który zaburza równowagę hormonalną i poczucie, że należą do tej, a nie innej płci.

 

W setkach produktów, z jakimi mamy na co dzień do czynienia, znajdują się nie tylko związki chemiczne niszczące hormony męskie, ale także naśladujące działanie estrogenów - kobiecych hormonów płciowych.

W organizmach ludzkich hormony te są wytwarzane w ilościach precyzyjnie kontrolowanych przez układ gruczołów wydzielania wewnętrznego i związanych z nimi enzymów.

Dodatkowe estrogeny z zewnątrz szkodzą więc zarówno kobietom, jak i mężczyznom. U tych pierwszych zwiększają ryzyko zachorowań na nowotwory piersi, ponieważ przyśpieszają tempo podziałów komórek w tym gruczole. U tych drugich - co wykazali naukowcy z King's College w Londynie - zmniejszają zdolności reprodukcyjne.

 

Prof. Lynn Fraser, kierująca badaniami, przedstawiła jeden z mechanizmów tej destrukcji. Naturalny estrogen, obecny w kobiecych narządach rozrodczych i w spermie, jest potrzebny w procesie zapłodnienia. Przyśpiesza osiąganie dojrzałości przez plemniki i ułatwia im wnikanie do komórki jajowej.

Natomiast estrogeny przedostające się do męskiego organizmu z otoczenia doprowadzają plemniki do stanu pełnej dojrzałości, niezależnie od tego, czy zbliża się moment kontaktu z płcią przeciwną, czy nie.

 

Tymczasem sperma, która nie jest w kontakcie z narządami kobiecymi, szybko traci zdolność do zapładniania i staje się bezużyteczna. Oznacza to zmniejszoną zdolność mężczyzn do posiadania potomstwa.

Okazało się też, że skutki narażenia płodu na szczególnie groźne chemikalia mogą się przenosić na następne pokolenia w sposób, którego naukowcy nigdy nie zaobserwowali. Zwykle konkretny zapis w sekwencji DNA przekazuje cechy rodziców czy dziadków dzieciom lub wnukom. Tymczasem defekty płci w niektórych przypadkach przechodzą do następnej generacji z pominięciem dziedziczenia genetycznego, twierdzą naukowcy z Johns Hopkins University.

Jak to się dzieje, nie wiadomo. Jest to jednak dodatkowy sposób przekazywania kolejnym pokoleniom wad, spowodowanych przez nadmiar sztucznych hormonów w naszym środowisku.

 

Grupa badaczy kierowana przez doktora Matthew Anwaya dowiodła, że niepłodność danej osoby może być rezultatem oddziaływania szkodliwych substancji na nią lub jej praprababkę, gdy ta znajdowała się jeszcze w łonie swojej matki. W każdym następnym pokoleniu (doświadczalnych szczurów) około 10 procent samców było kompletnie niepłodnych, a ponad 90 procent miało zmniejszoną liczbę plemników, choć skażenie chemikaliami, które było tego przyczyną, dotyczyło tylko jednego osobnika w odległej przeszłości.

 

Wobec coraz groźniejszych doniesień o skutkach chemicznego zatrucia środowiska Unia Europejska na początku września wprowadziła zakaz używania ftalanów do zmiękczania plastiku w zabawkach i butelkach na mleko dla niemowląt. Zakaz wejdzie w życie dopiero za rok. W dodatku dotyczy tylko tej jednej grupy związków "hormonopodobnych" i tylko wybranych produktów, w których one występują.

Może to więc oznaczać, że prezent na życie, jaki fundujemy naszym dzieciom, wydając je na świat pełen chemicznych zanieczyszczeń, okaże się prezentem przechodnim. Będzie prześladował także następne pokolenia.

Bożena Kastory

 

 

KONSUMPCJONIZM ZABIJA!!

Na każdy milion euro (ileś np. budynków, dróg, pojazdów) przypada - praktycznie - ileś ofiar – kalek, ludzi schorowanych, osób, które zapłaciły życiem, by go (te dobra) wypracować; następnymi ofiarami będą ci, którzy zapłacą za ich, co pochłonie kolejne pieniądze, eksploatację (co związane jest z kolejnymi wydatkami (m.in. z wyprodukowaniem i eksploatacją kolejnych budynków, pojazdów, leków itd.)).

 

§          

348 kg  emitowanych pyłów przypada rocznie na jednego człowieka. Źródło: dr Joyce E. Penner z Uniwersytetu Michigan

 

99 mld puszek aluminiowych rocznie wyrzucają Amerykanie Źródło: EPA

 

W Polsce ok. 1 os. na 80 jest zakażona wirusowym zapaleniem wątroby typu C (jest to bardzo zakaźna i nieuleczalna forma, która często prowadzi do śmierci. 1 gram skażonej wydzieliny wystarczy do zakażenia 1 mln ludzi – to nie pomyłka), a ok. 1 os. na 700 HIV – ze stałą tendencją wzrostową zakażeń!!

 

3 tys. ton farmaceutyków wyrzucają do śmieci Polacy. Źródło: aktualne.pl

 

71 kg odpadów nuklearnych przypada na mieszkańca USA. Źródło: EEC

 

„PRZEKRÓJ” nr 41, 12.10.2006 r.: Waste Isolation Pilot Project (WIPP) to otwarte w 1999 roku składowisko odpadów radioaktywnych. Stworzono je w nieczynnej kopalni soli w Carlsbad, w stanie Nowy Meksyk. Zanim przechowywane tu odpady przestaną być zagrożeniem, minie około 300 tysięcy lat.

 

1,3 mld ton odpadów rocznie powstaje w Unii Europejskiej. Źródło: EEC

 

1,6 mln ton rocznie niebezpiecznych odpadów powstaje w Polsce

 

Rolnictwo przemysłowe jest jednym z głównych źródeł zanieczyszczeń. Z tego powodu 2,5% obszaru Polski jest narażone na zanieczyszczenia azotanami.

 

 

„PRZEGLĄD” nr 19, 14.05.2006 r.

KATASTROFA CO DWA DNI

Dyrektor Państwowego Urzędu Ochrony Środowiska w Chinach, Zhou Shengxian, przyznał, że co dwa dni dochodzi tam do kolejnej katastrofy ekologicznej.

Szybki rozwój gospodarczy Chin w latach 80. i 90. XX w. stał się zmorą tego kraju. To przez niego Państwo Środka musi walczyć z kwaśnymi deszczami, a połowa rzek jest zanieczyszczona. Tylko w tym roku doszło tam do kilku bardzo groźnych katastrof.

Chodzi m.in. o wyciek kadmu do Rzeki Perłowej (na południu Chin) w styczniu i wyciek gazu w Chongqing (w centrum kraju), w wyniku którego trzeba było ewakuować 15 tys. osób.

Zdaniem Zhou Shengxiana, 50% ubiegłorocznych katastrof ekologicznych było związanych z zanieczyszczeniem rzek, a 40% - z zanieczyszczeniem powietrza.

 

 

 www.wp.pl

PAP | dodane 2008-11-28 (15:35)

ELEKTRONICZNE ŚMIECI GROŻĄ KATASTROFĄ ZDROWOTNĄ

Nieprawidłowe przetwarzanie (recykling) elektronicznych śmieci, tzw. e-śmieci, czyli starych, zużytych już komputerów, telewizorów, czy nawet telefonów komórkowych powoduje ogromne zanieczyszczenie środowiska, a ludność zamieszkująca okolice fabryk odzyskujących cenne metale z e-śmieci wystawiona jest na wielokrotnie zwiększone stężenia toksycznych substancji, co przyczynia się do znacznego pogorszenia zdrowia, donosi "Chemistry World".

Według najnowszych analiz chińskich naukowców, na terenach południowych prowincji Chin stężenie różnych substancji toksycznych we krwi ludzi wielokrotnie przekracza chińską średnią, która i tak odbiega zazwyczaj od światowych norm.

Jest to efekt skoncentrowania w jednym miejscu dużych ilości zakładów przemysłowych, zajmujących się przetwarzaniem odpadów elektronicznych, czyli tzw. e-śmieci.

 

Podczas badań porównawczych, polegających na określeniu stężenia różnych metali ciężkich oraz innych substancji toksycznych we krwi osób mieszkających w Guiyu i porównaniu tych wartości z danymi z innego rejonu Chin, odkryto ciemną stronę tak intensywnego przetwarzania e-śmieci w jednym miejscu. Proces wymaga użycia stężonych kwasów, które rozpuszczają e-śmieci, a dalej wygrzania całości, by móc odzyskać z 1 tony takich śmieci nawet do 200 kg ołowiu oraz około pół kilograma złota.

 

Ilość dzieci, u których stężenie ołowiu przekracza 100, a kadmu 20 miligramów na litr (mg/L), w mieście Guiyu jest dwukrotnie wyższa niż w pozostałych rejonach kraju. Zanieczyszczenie powietrza generowane podczas przetwarzania elektronicznych śmieci wpływa również na bardzo dużą liczbę poronień oraz przedwczesnych narodzin, jakie obserwuje się w okolicach Guiyu.

 

Według naukowców, sytuacja jest bardzo trudna, gdyż przemysł odzyskiwania cennych materiałów z e-śmieci jest bardzo dochodowy - z jednej strony - oraz konieczny - z drugiej (recykling). Niestety, stosowane w Chinach technologie nie zapewniają dostatecznej ochrony nie tylko środowiska naturalnego (ogromna emisja toksycznych substancji również organicznych, takich jak PAH, czy dioksyny do atmosfery), ale również ludzi zamieszkujących okolice fabryk przetwarzających e-śmieci. Co najważniejsze, problem zanieczyszczenia powietrza oraz problem zdrowia ludzi w tych miejscach lawinowo narasta!

(meg)

 

 

USANKCJONOWANE I PROMOWANE PRZYCZYNIANIE SIĘ DO WYCZERPYWANIA SUROWCÓW, ZATRUWANIA LUDZI, PRZYRODY, CHORÓB, KALECTWA, ŚMIERCI, ZAGŁADY ŻYCIA, CZYLI KONSUMPCJONIZM  (SPALINOWO)POJAZDOWY

 

 http://www.sciaga.pl/tekst/6485-7-zatrucia_olowiem

 

Do najbardziej niebezpiecznych dla środowiska i dla organizmów żywych zalicza się związki rtęci, kadmu, ołowiu, cyjanki i fluorki. Niewiele mniej niebezpieczne są związki chromu, arsenu, baru, boru i berylu, miedzi, niklu, selenu, antymonu, molibdenu, tytanu i inne.

 

Ołów - jest pierwiastkiem toksycznym dla naszego organizmu. Dostaje się do naszego organizmu z powietrzem, żywnością i wodą lub przez kontakt z wyrobami przemysłowymi zawierającymi ołów lub jego związki, jak; farby, akumulatory, naczynia pokryte glazurą ołowianą, niektóre wyroby z porcelany, wyroby z plastików do produkcji których użyto związków ołowiu itp. Największe zatrucie roślin, zwierząt i ludzi występuje w rejonach wydobycia oraz przetwarzania rud ołowiu i miedzi. Ołów wywołuje chlorozę liści roślin przez wypieranie z chlorofilu magnezu. Skażenie ołowiem wód rzek i innych zbiorników wodnych powoduje zatrucie ryb.

 

Wody miękkie są - wskutek malej zasadowości i zdolności buforującej układu bardziej niebezpieczne, gdyż ołów występuje tu w postaci rozpuszczalnych soli. Natomiast w wodach twardych i o dużej zasadowości (a także przy wyższych wartościach odczynu pH) występują trudno rozpuszczalne lub praktycznie nierozpuszczalne sole ołowiowe, jak np. fosforan Pb3(P04);, siarczan PbS04, siarczan zasadowy PbSC>4-PbO, wodorotlenek Pb(OH), węglan PbCO, i zasadowy węglan (biel ołowiowa) 2PbC03?Pb(OH),.

Najbardziej powszechne zatrucie ołowiem powstaje w dużych aglomeracjach miejskich oraz w rejonach dróg o nasilonym ruchu samochodowym z powodu zatrucia spalinami samochodowymi.

 

Ołów uszkadza komórki nerwowe, powoduje upośledzenie umysłowe, niedorozwój dzieci, agresywność, zaburzenia w odbieraniu wrażeń, objawy encefalopatii.

Początkowe objawy ołowicy to pogorszenie samopoczucia, nudności, obstrukcja, dolegliwości sercowe i inne dysfunkcje fizjologiczne. Większe zatrucie powoduje kolkę jelitową, niebieskoczarne zabarwienie dziąseł, szarość skóry, niedokrwistość i uszkodzenia układu nerwowego. Ołów powoduje powstawanie nowotworów żołądka, jajników, nerek, białaczek, mięsaków limfatycznych itp. Statystyki wykazują duże zwiększenie tych chorób wśród ludności mieszkającej przy autostradach i innych miejscach o dużym zatruciu powietrza spalinami samochodów. Wprowadzanie benzyny bezołowiowej i katalizatorów zmniejsza zagrożenie zatrucia ołowiem, chociaż nie likwiduje szkodliwego oddziaływania innych substancji wydzielanych przez samochody.

 

 

 http://www.sciaga.pl/tekst/32061-33-metale_ciezkie_w_srodowisku_czlowieka_olow

 

Na 1 km dróg spadało do niedawna w Polsce śr. 8 kg ołowiu.

 

Ołów w 80 – 90% dostaje się do organizmu człowieka z pokarmem, z tego w połowie w warzywach. Warzywa, które szczególnie akumulują ołów, to: sałata, szczypiorek, marchew i pietruszka.

Kolejnym artykułem spożywczym o dużej zawartości ołowiu może być mleko, do którego ołów w całości przechodzi z paszy spożytej przez zwierzę. Stąd niedopuszczalne jest wypasanie krów w pobliżu tras komunikacyjnych, co niestety jest w Polsce widokiem dość częstym.

 

Kolejną drogą przedostawania się ołowiu do organizmu człowieka są drogi oddechowe. Tutaj resorpcja ołowiu wynosi 20 – 60%.

Ołów, który dostanie się do organizmu człowieka w 90% odkłada się w kościach, w tym także w zębach. W wyniku uszkodzenia szpiku kostnego działa szkodliwie na układ krwionośny powodując anemię. Następuje bowiem blokada systemu hemoglobiny.

Ołów ma niekorzystny wpływ zarówno na zdrowie fizyczne jak i psychiczne.

Początkowymi objawami zatrucia ołowiem jest ogólne osłabienie, nadpobudliwość, stany depresyjne, osłabienie pamięci i koncentracji, utratę apatytu, rozdrażnienie, bóle i zawroty głowy, anemię.

Zatrucie ołowiem ma charakter narastający atakuje on system nerwowy i układ rozrodczy oraz szereg organów wewnętrznych.

W wyniku przewlekłych zatruć ołowiem uszkodzenie układu nerwowego objawia się: pogorszeniem sprawności umysłowej, zaburzeniami snu, agresją, bólami brzucha, wymiotami.

W zaawansowanym stadium zatrucia dochodzi do uszkodzenia mózgu, a w konsekwencji do poważnych problemów umysłowych i paraliżu, a nawet do śpiączki i śmierci.

Szczególnie niebezpieczne konsekwencje mogą wystąpić u dzieci, które wchłaniają go łatwiej niż dorośli. Nagromadzenie ołowiu w ich organizmie powoduje zahamowanie rozwoju umysłowego oraz ograniczenie zdolności. Badania przeprowadzone na terenach o dużym skażeniu ołowiem wyraźnie wykazały obniżenie ilorazu inteligencji zamieszkałych tam dzieci.

Ołów uszkadza także nerki, co również jest szczególnie niebezpieczne dla dzieci.

Ołów z kadmem działają synergistycznie, tzn., że niekorzystny wpływ każdego z tych metali na organizm nie jest sumą oddziaływanie każdego z nich, ale skutki te ulegają swoistemu wzmocnieniu.

Obrona człowieka przed nadmierną resorpcją ołowiu przez organizm może być wielostronna. Duże znaczenie ma dieta, która powinna być bogata w białko, związki potasu, wapnia, żelaza i Vit D.

Warzywa i owoce powinny być przed spożyciem dokładnie umyte.

Zaleca się picie wód mineralnych zawierających dużo magnezu i selenu oraz ograniczenie spożywania przetworów konserwowych.

W życiu codziennym należy unikać przebywania w pomieszczeniach zawierających dym papierosowy, a także w rejonach skażonych spalinami silników. Dotyczy to szczególnie miejsc o dużym natężeniu ruchu samochodowego.

 

Niedopuszczalne jest mycie części samochodowych i innych w benzynie etylizowanej, szczególnie rękami o uszkodzonym naskórku.

 

 

 http://www.zw.com.pl/artykul/258129.html

09-06-2008 18:17

UMYSŁ ZATRUTY OŁOWIEM

Narażanie dzieci na kontakt z ołowiem prowadzi do nieodwracalnych uszkodzeń ich mózgów. To obniża inteligencję, a w dorosłym życiu może nawet objawiać się skłonnością do popełniania przestępstw – ostrzegają dwa zespoły naukowców.

 

Doniesienia lekarzy z Dziecięcego Centrum Medycznego Cincinnati oraz Uniwersytetu Cincinnati w Ohio są bardzo niepokojące. Podwyższony poziom ołowiu w organizmach dzieci skutkuje poważnym ubytkiem komórek w mózgu. Później takie osoby częściej trafiają za kratki, zwłaszcza za czyny związane z użyciem przemocy.

 

Efekt ten jest tak silny, że naukowcy sądzą, iż to właśnie działaniu ołowiu można przypisać znaczną część przestępstw w centrach miast. Do organizmów ludzi ołów miałby trafiać z farb i lakierów używanych do malowania domów, a także ze spalin samochodowych.

 

– Istnieją dowody świadczące o tym, że zmiany poziomu ołowiu odpowiadają tendencjom przestępczym w ciągu ostatnich kilku dekad – powiedział agencji Reuters dr Kim Dietrich z Uniwersytetu Cincinnati.Wyniki badań jego zespołu publikuje uznany magazyn Public Library of Science „PLoS Medicine”.

 

Kryminalni

Zespół dr. Dietricha poprosił o współpracę kobiety, które w latach 1979 – 1984 były w ciąży i mieszkały na jednym z osiedli, gdzie do malowania domów stosowano farby zawierające ołów. Obecnie wykorzystywanie takich farb w budynkach mieszkalnych (pomieszczeniach zamkniętych) jest zakazane.

 

Gdy urodziły się dzieci, naukowcy rozpoczęli okresowe badania stężenia ołowiu w ich krwi. Analizy te kontynuowano przez kilkanaście lat. Wyniki porównano z informacjami policji – o aresztowaniach, wykroczeniach drogowych i związanych z używaniem narkotyków.

 

Wnioski są jednoznaczne – im większy poziom zatrucia ołowiem, tym wyższe prawdopodobieństwo popełnienia czynu zagrożonego karą więzienia. Ok. 55 proc. badanych od dzieciństwa osób trafiło co najmniej raz za kratki. U 28 proc. było to spowodowane przyjmowaniem narkotyków, u 27 proc. – poważnymi wykroczeniami drogowymi.

 

– Choć udało nam się poważnie ograniczyć narażenie na działanie ołowiu najmłodszych, te wyniki w sposób oczywisty wskazują, że dalsze ograniczanie wykorzystania tego pierwiastka może być sposobem na redukcję poziomu przestępczości – powiedział dr Kim Dietrich. – A najbardziej narażone obecnie są dzieci z miast w rodzinach o niskim poziomie dochodów.

 

Brakujące komórki

W jaki sposób ołów może tak silnie wpływać na zachowanie? Próby odpowiedzi na to pytanie podjął się drugi zespół badaczy – z Dziecięcego Centrum Medycznego Cincinnati. Zespół dr Kim Cecil wykonał badanie mózgów ochotników, wykorzystując metodę rezonansu magnetycznego.

 

Okazało się, że poddani badaniu ludzie mieli nieco inną budowę mózgu. W porównaniu z osobami nienarażonymi na działanie ołowiu ich kora mózgowa miała o ok. jednego proc. mniej substancji szarej. „Najbardziej zmienione fragmenty mózgu to obszary tzw. przedniej części kory zakrętu obręczy” – napisała dr Kim Cecil. Jak tłumaczy amerykańska radiolog, ten obszar odpowiedzialny jest m.in. za część procesu podejmowania decyzji oraz regulację nastroju. Jak podkreśliła, badania rezonansem magnetycznym wykazały znacznie większe uszkodzenia w mózgach mężczyzn niż kobiet. „Nasze badania wskazują również, że zmiany w budowie mózgu są permanentne” – piszą specjaliści.

 

Farby, spaliny, zabawki

Potwierdza to dr Dietrich. – Efekty zatrucia ołowiem są zwykle nieodwracalne – mówi. Jego zdaniem, pomóc dzieciom narażonym na kontakt z ołowiem mogą programy wzorowane na tych, które stosuje się w przypadku młodocianych przestępców.Wśród produktów zawierających niebezpieczny ołów, który może przedostać się do organizmu człowieka, amerykański naukowiec wymienia obok farb również zabawki, zanieczyszczenia wody oraz niektóre substancje stosowane w medycynie ludowej.

 

Jak jednak informują specjaliści z Uniwersytetu Pittsburgha, zagrożenie ołowiem dotyczy nie tylko dzieci. Z ich badań wynika, że u dorosłych może pojawić się „druga fala” zatrucia. Ołów może przedostawać się do krwi z kości – w wyniku utraty ich masy postępującej z wiekiem.

 

Alarmujące informacje o działaniu ołowiu z „PLoS Medicine” to nie pierwsze takie doniesienia naukowców. Zespół z Cincinnati prezentował już podobne dane w 2002 roku na łamach „Neurotoxicology and Teratology”. Informacje dotyczące zaburzeń w funkcjonowaniu mózgu przedstawiła też na początku tego roku dr Shakira Franco Suglia z Harvardzkiej Szkoły Zdrowia Publicznego w Bostonie („Rz” informowała o nich 19.02.08, „Brudne powietrze obniża inteligencję najmłodszych”). Wtedy badacze uznali, że narażanie na spaliny (nie mówiono wprost o ołowiu) przekłada się na pogorszenie wyników w testach inteligencji, koncentracji i pamięci.

Życie Warszawy

Piotr Kościelniak

 

 

"NEWSWEEK" nr 19, 11.05.2008 r.

PORA KAPTUROWCÓW

Anglię nęka plaga nastoletnich, pijanych chuliganów. Dla rozrywki potrafią zrobić wszystko - nawet zabić.

Ten gadżet, jakby wyjęty z kart "Roku 1984" Orwella, istnieje naprawdę. Przypomina wentylator i nazywa się mosquito. Dźwięk, który emituje, jest na dłuższą metę nie do zniesienia. Ale słyszą go - w promieniu 15 metrów - tylko ludzie poniżej 25. roku życia, lecz nie małe dzieci. Decyduje wrażliwość słuchu. Mosquito montują właściciele brytyjskich sklepów, barów czy zarządcy stacji kolejowych, żeby odstraszyć nastolatków. W całej Wielkiej Brytanii sprzedano już kilka tysięcy urządzeń, choć kosztują aż 500 funtów.

 

- Mosquito pokazuje, jak nisko upadliśmy: uciekamy się do formy tortur, by zapobiec gromadzeniu się dzieciaków na ulicach - mówi "Newsweekowi" Francis Gilbert, autor bestselleru o brytyjskiej pladze chuligaństwa "Naród dresiarzy" ("Yob Nation").

 

Komercyjny sukces "odstraszacza dresiarzy" to przejaw tyleż angielskiego pragmatyzmu, co dramatycznej narodowej choroby: uliczkami brytyjskich miast - Londynu, Nottingham i Liverpoolu - zaczynają rządzić bandy pijanych i naćpanych młodych chuliganów. Zagrażają w dużym stopniu imigrantom. W ciągu czterech lat liczba napadów i pobić na tle rasowym wzrosła aż o 300 proc. Policja w Glasgow ujawniła, że w 2006 roku ofiarą większości spośród tysiąca rasistowskich napaści byli Polacy.

 

- Nasze dzieci i młodzież wymykają się spod kontroli - mówił w tym roku premier Gordon Brown. Centra wielu brytyjskich miast stały się rejonami, gdzie lepiej nie pokazywać się po zmroku. To pora "kapturowców" ("hoodies"). Wielu ma noże, a nawet broń palną. Brytyjczycy określają ich dźwięcznym słowem yob. Mają po 15-17 lat, ale napadów dokonują nawet 11-latki. Także dziewczyny. Wieczorami zbierają się na ulicach, najczęściej przed barem McDonald's. W rękach piwo i wódka. Przed nimi noc pijaństwa, narkotyków i przemocy. Najlepszej rozrywki dostarcza nękanie przechodniów.

 

Ofiarą grupy ośmiu wyrostków (najmłodszy miał 11 lat) padł niedawno 40-letni londyński biznesmen Jason Steen. Banda powaliła go na ziemię w pobliżu domu, zabrała portfel i zmusiła do podania kodu karty do bankomatu. Steen stracił kilkaset funtów, ale i tak może mówić o szczęściu. W ostatnim roku w wyniku konfrontacji z dresiarzami życie straciło kilkudziesięciu Brytyjczyków. W lutym w Bridgend na południu Walii zginął skopany przez nastolatka 48-letni Nick Baty. Sprowokował chuligana, kiedy próbował udzielić pomocy leżącemu na chodniku pobitemu do nieprzytomności chłopcu.

 

Czarna seria ciągnie się od lata ubiegłego roku. Statystyki pokazują skalę zjawiska: co czwarty młody Brytyjczyk w wieku od 10 do 17 lat przyznaje, że w ciągu ostatnich 12 miesięcy dopuścił się naruszenia prawa. Młodzi w wieku poniżej 16 lat piją statystycznie po pięć kufli piwa tygodniowo - dwa razy więcej niż przed 10 laty. Trudno się dziwić psychozie: aż 20 proc. ankietowanych Brytyjczyków przyznaje, że w obawie przed lokalnymi dresiarzami boi się wychodzić wieczorami z domu. - Niekiedy jedynym powodem agresji jest potrzeba... rozrywki. Nastolatki są zdolne do niebywałego okrucieństwa - przyznaje brytyjski adwokat z praktyką w sądach dla nieletnich. - Jakim staliśmy się narodem? To przecież nowa brytyjska choroba - pyta komentator popularnego "Daily Mail" Philip Norman.

 

Autorytety spierają się o przyczyny kryzysu. Zdaniem Gilberta do rozkładu tkanki społecznej przyczynił się "szaleńczy system zasiłków" promujący rozkład małżeństw (samotne matki otrzymują wyższe świadczenia). Źle ustawiony system zniechęca do pracy - zasiłki są niewiele niższe od najniższych zarobków. Pozbawionym życiowego celu rodzicom czas wypełniają telewizja, alkohol i narkotyki. - Ich dzieci wstępują do gangów, by zyskać poczucie przynależności i bezpieczeństwa - mówi Dawayne Gordon, pracownik londyńskiej organizacji charytatywnej. Kryzys obejmuje także dzieci z zamożniejszych środowisk, dla których zabiegani rodzice nie znajdują czasu. Do tego dochodzi zapaść angielskiego systemu edukacji. Co roku 20 tys. uczniów kończy szkoły bez zdania egzaminów.

 

Co zatem robić? - Wprowadzić stan wyjątkowy, przywrócić karę śmierci i obowiązkową służbę wojskową - proponuje na blogu jedna z czytelniczek tabloidu "The Sun". Jej ostatni pomysł popiera nawet lider konserwatystów. David Cameron wziął niedawno udział w specjalnej konferencji na temat zjawiska "kultury yob" wraz z Helen

 

Newlove, wdową, która straciła męża podczas chuligańskiej napaści w Warrington. Walka z "kapturowcami" będzie czołowym tematem kampanii wyborczej.

 

Już teraz wielu zniecierpliwionych wyborców domaga się surowego karania przestępców. I surowe wyroki zapadają. W ubiegłym tygodniu sąd w Maidstone skazał w sumie na 59 lat więzienia trzech nastolatków, którzy w zeszłym roku skopali na śmierć 59-letniego Marka Witheralla z Kentu. Ale to nie załatwia problemu. - Więzienia stały się wylęgarniami przestępców - mówi Francis Gilbert. W ubiegłym roku młodociani chuligani zwolnieni z więzień na przepustki dokonali ponad stu morderstw.

 

Alternatywą są programy pomocy dla trudnej młodzieży. Jedną z organizacji, które próbują wyprowadzić młodych na uczciwą drogę, jest "Youth at Risk", której dzięki dziesiątkom wolontariuszy udaje się prowadzić skuteczny program sesji psychologicznych dla kilkuset nastolatków. Ale wielu Brytyjczyków ma dość czekania na wyniki idealistycznych inicjatyw. Dzielnica Westminister zatrudniła już 90 strażników, którzy będą patrolować East End i zapobiegać chuligańskim incydentom. W Oksfordzie władze uniwersytetu zgodziły się po raz pierwszy od 800 lat, by tereny akademickie patrolowała policja. Poczucie bezkarności wśród młodzieży, także tej "lepszej", staje się zbyt powszechne.

 

Nic dziwnego, że temat dojrzeli politycy. Konserwatyści, którzy mają nadzieję odebrać władzę Partii Pracy, zapowiadają już zmiany w prawie na korzyść pokrzywdzonych. Ich lider David Cameron sam otrzymał niedawno lekcję bezkarności nastolatków. Podczas wizyty w Hastings za plecy zakradł mu się zakapturzony 15-latek, który... wysmarkał nos w dłoń, a potem wytarł ją o marynarkę polityka. Młodzieniec poniósł surowe konsekwencje. Został upomniany przez obecnego w pobliżu policjanta.

Odszedł, śmiejąc się w kułak.

Marek Rybarczyk

 

 

 www.o2.pl | Sobota [20.12.2008, 15:11]

Do młodocianych gangów dołączają coraz młodsi członkowie. Niestety, można też zaobserwować stale rosnącą liczbę młodych dziewcząt, które zakładają swoje własne grupy przestępcze.

W tym roku w wyniku porachunków między młodocianymi gangami zginęło 66 nieletnich osób. W samym Londynie policja doliczyła się 33 ofiar. | AB

 

 

 www.o2.pl | Poniedziałek [29.12.2008, 17:13] 3 źródła

CORAZ WIĘCEJ CZARNYCH NASTOLATKÓW GINIE W USA

Zabijają się nawzajem.

W ubiegłym roku ofiarą morderstw padło 927 czarnych nastolatków pomiędzy 14 a 17 rokiem życia. Oznacza to 39-procentowy wzrost w ciągu pięciu lat. To przerażające dane, gdy weźmie się pod uwagę fakt, że w tym samym czasie ogólna liczba morderstw w USA wzrosła o 7,4 proc.

 

Przeważająca część tych morderstw jest dokonywana przez czarnych, na czarnych. Kryminolodzy obwiniają o to "więzienną subkulturę", która przenika do czarnych społeczności wraz z wracającymi z więzień młodymi przestępcami, obcięcie funduszy na programy zapobiegania przestępczości, dużą ilość rozbitych rodzin w tym środowisku i wysoką aktywność gangów.

 

Cięcia funduszy na pomoc młodym ludziom wywierają znacznie poważniejszy wpływ na czarne rodziny, które po prostu nie mają alternatywy - stwierdził współautor cytowanych badań James Alan Fox. | G

 

 

 

 

 

 


„FAKTY I MITY” nr 23, 12.06.2003 r.

BUNT I POSŁUSZEŃSTWO

Rozmowa z prof. Marią

Szyszkowską, filozofem,

senatorem RP

– Od dzieciństwa uczy się

nas posłuszeństwa – poddania

woli rodziców, nauczycieli, władzy

państwowej, Kościołowi.

Tymczasem Pani głosi, że w buncie,

czyli nieposłuszeństwie, może

być coś pozytywnego.

– Chrześcijanie uznają posłuszeństwo

za jedną z podstawowych

cnót. Moim zdaniem posłuszeństwo

jest przejawem zniewolenia

przez bezkrytyczne podleganie woli

kogoś oraz obyczajom wskazywanym

przez innych jako właściwe.

Człowiek posłuszny nie szuka

już własnego systemu wartości,

swojego sposobu życia; powiela to,

co otaczający go ludzie wskazują

jako decyzje właściwe. W posłuszeństwie

zawiera się brak krytycyzmu,

a przynajmniej sugeruje się

powstrzymanie krytycyzmu wobec

autorytetów. Chodzi oczywiście

o autorytety

urzędowe, a nie

takie, które sami

skłonni bylibyśmy uznać. Narzucony

autorytet, zamienia człowieka

w niewolnika, który komuś

się podporządkowuje. Nie wartościuje

świata, ludzi, sposobu życia

na własną odpowiedzialność.

Rozum cichnie, a rozwijają się tendencje

naśladowcze. Na drodze

posłuszeństwa nie mogą się rozwinąć

cechy indywidualne. Posłuszeństwo

– ta cnota tak ceniona

w Kościele, a zwłaszcza w zakonach

– nie było znane filozofom

starożytnym. Jego kultywowanie

prowadzi w efekcie do powstania

społeczeństwa mrówek. I zdaje się,

że o to właśnie chodzi określonym

kręgom. Posłuszeństwo ma im zapewnić

wywieranie wpływu i manipulowanie.

Postawą przeciwstawną

posłuszeństwu jest konstruktywny

bunt. Poprzez bunt wobec

tego, co obiegowe i pospolite możemy

dojść do przyjęcia takich wartości

i obyczajów, które szczerze

możemy uznać za swoje. Tak wiele

mówi się obecnie o godności

człowieka, a zapomina się o tym,

że godność zasadza się na zgodności

każdej jednostki z nią samą.

Postawa posłuszeństwa jest postawą

odkształcającą, postawą odejścia

od zgodności ze sobą, właśnie

w imię owego posłuszeństwa. Postawa

ta godzi w godność człowieka.

Tylko twórczy bunt jest zgodny

z godnością człowieka. Bunt

zrodzony nie po to, aby burzyć,

ale odnaleźć siebie.

– Człowiek zbuntowany naraża

się na niebezpieczeństwa,

a w najlepszym przypadku na

przykrości. Czy warto płacić cenę

niedogodności za taką postawę?

– Warto, bo odnajduje się na

tej drodze samego siebie. A życie

autentyczne, zgodne z naszymi właściwościami,

ma podstawowe znaczenie.

Bywa ono bolesne. Narażamy

się na przykład własnej rodzinie,

możemy się czuć odrzuceni,

ale odnajdziemy na drodze buntu

to, co nam w pełni odpowiada.

Droga buntu może nam przynieść

wzmożoną świadomość siebie,

a nawet szczęście. Droga posłuszeństwa

przynosi spokój i poczucie

bezpieczeństwa. Prędzej czy

później przychodzi jednak żal, że

nie miało się odwagi żyć po swojemu.

Z tego, co wiem, nie byłoby

„Faktów i Mitów”, gdyby nie bunt

Jonasza wobec „nieomylnych”

struktur kościelnych, ale także wobec

własnych rodziców. Wiem skądinąd,

że naczelny „FiM” to człowiek

szczęśliwy i spełniony.

– Wspomina Pani często

o pozytywnych cechach życia

w kulturze nędzy. Oderwanie od

gonitwy za pieniędzmi przynosi

często wyzwolenie ze społecznych

konwenansów.

– Owszem, ludzie żyjący w kulturze

nędzy buntują się wobec stereotypów

i norm uznawanych za

rzekomo niepodważalne. Właśnie

oni żyją po swojemu, niczego się

nie boją, bo i tak nie mają nic do

stracenia. Na takim fundamencie

powstał przecież ruch hippisów,

młodych ludzi porzucających zamożne

często domy. To był protest

przeciw mieszczańskiej obyczajowości

ograniczającej wolność jednostki,

a także przeciw owej cnocie

posłuszeństwa.

– Czy nie jest tak, że postęp

człowieka następował na drodze

buntu wobec zastanych schematów?

Dotyczy to nawet postępu

technicznego.

– Dokładnie. Ten, kto poszukuje

nowych dróg, jest buntownikiem

i spotyka się z odrzuceniem. To dotyczy

także polityki, nauki czy spraw

społecznych. Taki los spotkał van

Gogha czy artystów sztuki działań:

twórców happeningów i performance.

Świat jest interesujący właśnie

dzięki buntownikom. Ciekawe, że

czcimy buntowników czasów minionych,

a odrzucamy nam współczesnych.

Przecież Kopernik czy Einstein

byli buntownikami i za to ich

dziś cenimy i czcimy.

Rozmawiał ADAM CIOCH

 

 

BUNT-FRUSTRACJA MŁODZIEŃCZA

SKĄD SIĘ BIERZE, JAK POWSTAJE

Bunt, frustracja młodzieńcza to m.in. wewnętrzna walka między, w tym intuicyjnym, odczuwaniem, postrzeganiem iż ten świat jest dalece niedoskonały, głupi, alogiczny, chory, paranoiczny, niesprawiedliwy, zły, że istnieje przepaść między deklaracjami a postępowaniem, że zwyciężają osobnicy aspołeczni, cyniczni, bezwzględni; kłamstwo, wykorzystywanie, zło, a potrzebą zmian na lepsze warunki rozwoju, bytu, rozsądniejsze postępowanie – zmiany tej sytuacji; potrzebą akceptacji, że trzeba w tym świecie zająć jak najlepszą pozycję (a pozycja krytykanta, buntownika nie jest najczęściej najlepsza), a czas umyka, cwaniacy się urządzają, więc... (i tak źle i tak niedobrze – jak postąpić? Zmiany dałyby korzyść, ale jeśli się dopasować do obecnej sytuacji to też może być dobrze). Do tego dodajmy bezsilność, niemoc (brak środków, wsparcia, zrozumienia), brak wiedzy, doświadczenia, mądrości (bywa więc tak, iż intuicyjnie odczuwa się nonsens rzeczywistości ale nie ma się jeszcze pomysłu jak to, praktycznie, zmienić, rozwiązać). A ci którzy już takie doświadczenia mają najczęściej stopują wszelkie twórcze zapędy innych, jako przykłady niepowodzeń, i tak z pokolenia na pokolenie powstają kolejni trwacze.

Do tego dodajmy „dobre rady mądrzejszych”: „Ucz się” (niepotrzebnych bzdur a i tak będziesz sprzedawał ogórki, albo będziesz bez pracy), „Słuchaj przełożonego, starszych”, „Nie podskakuj/wybijaj się/nie wychodź przed szereg”, „Jesteś wśród wron to kracz jak one”, „I tak niczego nie zmienisz”, „Gdyby kózka nie skakała to by nóżki nie złamała”, „Pokorne cielę dwie matki ssie” itp., itd.

Więc niewyładowana energia, zapał (niepoznany, nierozwinięty, niewykorzystany potencjał), pozbywanie się ideałów, beznadzieja budzą frustrację, bunt, gniew, które mogą znaleźć destrukcyjne ujście dla takich osób, a niekiedy i otoczenia – skoro nietwórcze.

Więc trudno mówić by otoczenie, w tym dorośli mogliby być autorytetami, wzorcami do naśladowania bez niechęci, rozczarowania, frustracji.

Szkoda iż takiemu potencjałowi się nie sprzyja, nie wykorzystuje i uczy z pokolenia na pokolenie trwacta zamiast konstruktywnej oceny, w tym krytyki, aktywności – twórczego - korzystnego - działania.

 

 

„FAKTY I MITY” nr 20,25.05.2006 r. ŻYCIE PO RELIGII

TRADYCJE

Zdaniem wielu ludzi o poglądach konserwatywnych, to, co jest stare i powszechnie czczone, godne jest kontynuacji i szacunku. Nie ma chyba większej bzdury od tego właśnie twierdzenia.

Polska słusznie uchodzi za kraj konserwatywny, którego mieszkańcy z chęcią oddają się kultywowaniu tradycji. Prawda ta jest tym bardziej jasna i bolesna teraz, kiedy u władzy są środowiska skrajnie zachowawcze, a wszystko, co nowe, jest uroczyście potępiane i odsądzane od czci. W poprzednim numerze („FiM 19/2006) pisaliśmy o Henryku Urbanie z Prawa i Sprawiedliwości, który wezwał do przywrócenia w szkołach kary chłosty. Stwierdził on, że europejska edukacja – zrywając z biciem uczniów – „niesłusznie odrzuciła wielowiekową tradycję”.

To stwierdzenie jest samą kwintesencją konserwatyzmu i tradycjonalizmu, które w tym, co wiekowe, odnajdują poczucie bezpieczeństwa i fundament życia obecnych i przyszłych pokoleń. Ludzie myślący tymi kategoriami nie zastanawiają się jednak nad konsekwencjami swojego sposobu postrzegania świata i oceny zjawisk. Nie widzą też, że to, co dziś uznają za niemal odwieczne (więc nieomylne!), jeszcze przedwczoraj uchodziło za gorszące i zgubne w skutkach nowinkarstwo. Przypomnę banalny przykład bożonarodzeniowych choinek, które trzy pokolenia temu były rzeczą w wielu rejonach kraju nieznaną i obcą „polskiej tradycji i kulturze”. Teraz natomiast ci, którzy nie mają ochoty ich ubierać, uchodzą za ekstrawaganckich dziwaków, nieszanujących „odwiecznej” narodowej tradycji i dobrego, rodzinnego obyczaju.

Warto przypomnieć także, że wiele praktyk, które obecnie uważamy za odrażające i niemoralne, było kultywowanych przez tysiąclecia i stanowiło niezbywalną część kulturowej tożsamości wielu społeczeństw. Jedną z najbardziej długowiecznych był kanibalizm, praktykowany w wielu rejonach świata do połowy XX wieku. Praktyka ta dostarczała cennego białka, zapobiegała marnotrawieniu mięsa (nie wolno marnować darów bożych!) i rozwiązywała kłopotliwy problem pochówków. Miała jeszcze i ten walor, że często towarzyszyła jej otoczka religijno-mistyczna, która pomagała zacieśniać więzy rodzinne, tak cenione przez konserwatystów. Do chwili obecnej przetrwała jedynie w formie symbolicznej, w liturgii chrześcijańskiej. Na miejscu działaczy PiS rozważyłbym jej wskrzeszenie, bo czy godzi się, aby poszła w zapomnienie tak i cenna „wielowiekowa tradycja”?

Podobnie ma się sprawa z niewolnictwem. Ta starożytna instytucja, od XIX wieku istniejąca w formie szczątkowej, należy także do głównego nurtu dziedzictwa ludzkości. Uważano ją w ciągu tysiącleci za moralną, zgodną z naturą i wolą boską. Czołowi ojcowie i doktorzy Kościoła uzasadniali jej istnienie Pismem Świętym. PiS, tak przywiązany do tradycji, powinien poważnie się zastanowić nad przywróceniem niewolnictwa, a Zyta Gilowska bez trudu opracowałaby ekspertyzę ekonomiczną wskazującą, jak istnienie niewolników wspaniale wpływa na wzrost konkurencyjności naszego kraju. Z masową, niewolniczą siłą roboczą przegnalibyśmy wnet Chiny i Indie we wzroście PKB. Niech żyje „wielowiekowa tradycja”!

Marek Krak

 

 

"FAKTY I MITY" nr 3, 26.01.2006 r. ŻYCIE PO RELIGII

ROZWIEDZIONY POTĘPIONY

Czasy się zmieniają, ale pewne społeczne stereotypy trwają w najlepsze. Tak jest z ukształtowaną przez chrześcijaństwo niechęcią wobec osób rozwiedzionych.

Bardzo poruszyło mnie w ostatnich dniach spotkanie z pewnym starym znajomym. Nie mogę wyjść ze zdumienia, że ten agnostyk, człowiek oczytany i inteligentny, ciągle żyje z poczuciem winy spowodowanym rozwodem. Twierdzi, że jego syn zupełnie słusznie może mieć do niego pretensje o rozwód z matką. Co ciekawe, znajomy ów wcale nie żałuje samego rozwodu, bo związek, jego zdaniem, był nie do uratowania. Skąd zatem poczucie winy?

Żyjemy ciągle w świecie silnie przepojonym tradycjami i postawami wypływającymi z chrześcijaństwa. Jedną z nich jest społeczna niechęć i podejrzliwość wobec osób rozwiedzionych. Postawy te są tak silne i trwałe, że wykazują je czasami ludzie, którzy nie mają już nic wspólnego z jakąkolwiek religią. Co ciekawe – wykazują je nawet wobec siebie samych.

W mojej ocenie w samym rozwodzie nie ma nic złego ani gorszącego. Jeżeli jesteśmy religijnie nieuprzedzeni, to powinniśmy z taką samą naturalnością przyjmować fakt zawarcia ślubu, jak fakt wzięcia rozwodu. Rzecz jasna, po rozwodzie należy otoczyć należytą opieką dzieci, przy czym pochopny rozwód jest czymś równie niepożądanym jak lekkomyślny ślub.

Każdy z nas chciałby, aby jego miłosny związek z inną osobą trwał zawsze, ale bardzo często nie ma takiej możliwości. Składa się na to wiele czynników – niedojrzałość, chęć naśladowania innych, presja społeczna, chciwość (gdy spodziewamy się zysków z zawarcia związku). Nie ma powodu, aby traktować ślub jak rodzaj pułapki, z której nie ma wyjścia: skoro popełniliśmy błąd lub daliśmy się oszukać, musimy mieć drogę wyjścia.

Często jest tak, że małżonkowie szantażują się nawzajem rzekomym nieszczęściem, jakim rozwód miałby być dla dzieci. One same bywają nastawiane przeciwko drugiemu z rodziców, najczęściej temu, z którym po rozwodzie widują się rzadziej. To są praktyki podłe i dla dzieci niebezpieczne, choć często spotykane. Nie są one jednak naturalnym efektem rozwodu, a raczej chorobą charakteru tych, którzy je stosują.

Dzieci, owszem, cierpią często w efekcie rozwodu także dlatego, że społeczeństwo wychowuje je w przeświadczeniu, że rozwód jest czymś nienormalnym, a tak zwana pełna, biologiczna rodzina czymś jedynie słusznym. Dzieci wówczas cierpią, bo czują się gorsze od swoich kolegów, którzy żyją w tzw. normalnych rodzinach. Zauważmy jednak, że także w tym przypadku cierpienie nie jest efektem samego rozwodu, lecz raczej skutkiem otoczki, jaką nadała mu katolicka kultura. Uważam, że dzieci powinny być oswajane z faktem, że rozwody mogą się przydarzać i że dorośli mają do nich prawo. Utrwalanie w dziecku postawy oczekującej, że inni ludzie (w tym przypadku rodzice) będą składali swoje życie w ofierze dla ich dobrego samopoczucia, jest – w mojej ocenie – hodowaniem egocentryków. A nie taki jest chyba cel procesu wychowawczego.

Marek Krak

 

 

„WPROST” nr 23(1123), 2004 r.

KONFLIKT MÓZGÓW

OD GŁOWY PSUJĄ SIĘ ZWIĄZKI NASTOLATKÓW I DOROSŁYCH

Na odwieczny konflikt dorosłych i nastolatków trzeba spojrzeć przez pryzmat mózgu" - twierdzą neurolodzy z National Institute of Mental Health w USA. Uważają oni, że nastolatki wielu spraw nie tyle nie chcą, ile nie potrafią zrozumieć, bo ich mózg nie jest jeszcze w pełni ukształtowany!

Do tej pory uczeni uważali, że mózg człowieka dojrzewa już w dzieciństwie, a potem jedynie gromadzi nowe doświadczenia i doskonali umiejętności potrzebne w dorosłym życiu. Wieloletnie badania z użyciem rezonansu magnetycznego ujawniły, że proces dojrzewania tego narządu trwa znacznie dłużej. "W pełni rozwinięte ośrodki mózgowe odpowiedzialne za rozumowanie i rozwiązywanie problemów znajdują się w tzw. korze przedczołowej, która u nastolatków jest mniej sprawna niż u dorosłych. Proces dojrzewania psychicznego człowieka kończy się dopiero po 25. roku życia" - uważa dr Jay Giedd z National Institute of Mental Health.

 

WYCHOWYWANIE NEURONÓW

Najszybciej pełną sprawność osiągają w mózgu układy odpowiedzialne za postrzeganie świata, zapamiętywanie nowych informacji oraz kontrolowanie ruchów ciała. Od szóstego roku życia intensywnie rozwijają się ośrodki związane ze zdolnościami językowymi, ale proces ten ulega wyhamowaniu w wieku lat 12 - dlatego tak trudno później opanować nowy język tak, aby nie mówić z obcym akcentem. Po 6-14 latach mózg waży 1400 g i pozostaje taki przez resztę życia, ale wciąż trwa jego przebudowa.

Najgwałtowniej objawia się proces dojrzewania przedniej części mózgu, gdzie znajduje się kora przedczołowa (odpowiadająca m.in. za planowanie, rozumowanie i hamowanie działań impulsywnych). "W tym czasie przewagę uzyskuje ciało migdałowate, które jest ośrodkiem sterującym emocjami. Dlatego nawet pozornie rozsądne nastolatki kierują się przede wszystkim instynktem" - wyjaśnia prof. Deborah Yurgelun-Todd, psycholog z Harvard Medical School. W wieku 11 lat o 20 proc. zmniejsza się empatia - zdolność do prawidłowego odczytywania stanów emocjonalnych innych osób (do normy wraca dopiero po kilku latach). W wyniku tego młodzież często bierze oznaki strachu za agresję - stąd konflikty z nauczycielami i skłonność do bójek. "W tym okresie młodzi ludzie są pod dużym wpływem otoczenia, ale wskutek czasowej reorganizacji mózgu nie są w stanie się z nim dobrze komunikować. Dlatego uważają, że życie jest niesprawiedliwe albo że wszyscy sprzysięgli się przeciw nim" - podkreśla prof. Robert McGivern z San Diego State University.

 

NASTOLETNIA MOTYWACJA

U młodzieży znacznie mniej aktywne niż u dorosłych jest tzw. prawe jądro półleżące, co sprawia, że dojrzewającego człowieka trudno jest zmotywować. "Ten sam mechanizm sprawia, że nastolatki szukają mocnych wrażeń, aby pobudzić ten obszar mózgu" - twierdzi dr James Bjork z National Institute on Alcohol Abuse and Alcoholism. Skłonność "niedojrzałego mózgu" do podejmowania ryzyka jest szczególnie silna w obecności rówieśników. Brak kontroli nad zachowaniem zwiększa u nastolatków podatność na nałogi, a te z kolei mogą prowadzić do trwałych uszkodzeń układu nerwowego. Przykładem może być nadużywanie w tym wieku sterydów anabolicznych. Badania na zwierzętach wykazały, że pod ich wpływem dochodzi do przeprogramowania podwzgórza odpowiedzialnego za reakcje agresywne. "Skłonność do agresji utrzymuje się długo po odstawieniu sterydów, być może nawet przez całe życie" - ostrzega prof. Richard Melloni z Northeastern University.

"To, w jaki sposób rozwija się mózg nastolatków, powinno skłonić nauczycieli do późniejszego rozpoczynania zajęć" - uważa prof. Kathryn Reid. Jak wyliczyli neurolodzy, nastolatek przeciętnie potrzebuje 8,5 godziny snu dziennie. Problem w tym, że młodzi ludzie zwykle kładą się późno spać - w ich organizmach wolniej zwiększa się poziom melatoniny, hormonu snu wydzielanego przez szyszynkę. Jeśli muszą wstawać zbyt wcześnie, by zdążyć na lekcje, są chronicznie niewyspani. W wielu szkołach, na przykład w Wielkiej Brytanii, przesunięto początek zajęć na 8.30.

 

PRZYCINANIE SZARYCH KOMÓREK

W pierwszych 18 miesiącach życia w mózgu dziecka przybywa odpowiedzialnej za procesy myślowe substancji szarej, która zawiera komórki nerwowe i ich krótkie wypustki zwane dendrytami. Potem jej ilość zaczyna się zmniejszać, w miarę jak mózg eliminuje niepotrzebne elementy. Niedawno okazało się, że podobny proces zachodzi na początku okresu dojrzewania. "Ilość substancji szarej szybko się zwiększa i osiąga maksimum w wieku 11-12 lat, a potem stopniowo spada o 2 proc. rocznie" - mówi prof. Paul Thompson, specjalista w dziedzinie rezonansu magnetycznego z University of California w Los Angeles. W tym wieku nie dochodzi do zmiany liczby komórek, a jedynie łączących je synaps. Naukowcy porównują ten proces do przycinania gałęzi drzewa owocowego - nadmiar połączeń między neuronami jest usuwany, aby mogły się rozwinąć te, które są naprawdę potrzebne.

"Upodobania nastolatka kształtują jego umysł na całe życie. Gdy się uczy, uprawia sport albo gra na jakimś instrumencie, przetrwają u niego te neurony i synapsy, które to koordynują. Jeśli spędza większość czasu przed telewizorem lub komputerem, skutki również będą widoczne w mózgu" - uważa dr Giedd. Wiadomo też, że traumatyczne doświadczenia, takie jak przemoc domowa czy molestowanie seksualne, uszkadzają strukturę zwaną hipokampem, co może prowadzić do młodzieńczej depresji.

Naukowcy nie potrafią jeszcze dać rodzicom uniwersalnej recepty, która pozwoliłaby im ochronić mózgi dojrzewających dzieci przed złymi wpływami. Wiele jednak wskazuje na to, że dobrze sprawdza się tradycyjne wychowanie. Psycholodzy z Northwestern University twierdzą, że młodość przebiega najmniej burzliwie wśród nastolatków, które pochodzą z klasy średniej, mieszkają z obojgiem rodziców i są religijne. Nawet one nie będą się jednak zachowywać idealnie. Popełnianie błędów, jak twierdzą neurolodzy, jest wręcz niezbędne, by mózg rozwijał się optymalnie.

 

11 LAT

Z powodu przebudowy kory przedczołowej mózgu zmniejsza się empatia. Dziecko zaczyna się kierować emocjami i staje się konfliktowe 

18 LAT

Niedojrzałość mózgu skłania nastolatka do szukania mocnych wrażeń, na przykład do uprawiania sportów ekstremalnych i sięgania po używki 

 

Jan Stradowski

 

 

„WPROST” nr 24(1277), 17.06.2007 r.

DOROSŁE DZIECI

NASTOLATKOM NAJBARDZIEJ SZKODZI IZOLACJA OD DOROSŁYCH I OBCOWANIE WYŁĄCZNIE Z KULTURĄ MŁODZIEŻOWĄ

Rodzice stracili orientację, jak wychowywać dorastające dziecko. Chcieliby je uchronić przed niebezpieczeństwami i jak najdłużej zapewnić mu beztroskie życie. I popełniają błąd. - Rodzice powinni pomóc dziecku stać się jak najszybciej dorosłym. Kiedy? Gdy tylko zauważą, że jest na to gotowe - twierdzi w rozmowie z „Wprost" prof. Robert Epstein, autor książki „The Case Against Adolescence: Rediscovering the Adult in Every Teen” (Mit trudnego wieku. Odkryj dojrzałość w swoim dziecku). Amerykański psycholog uważa, że trudności wychowawcze młodzieży pojawiły się w zachodniej kulturze wraz z wydłużaniem wieku dorastania. Nastolatki zostały odizolowane od dorosłych i wepchnięte w kulturę młodzieżową.

- W takim środowisku młodzież spędza 70 godzin tygodniowo. Nie ma szans niczego się nauczyć i nie ma wzorców do naśladowania. Młodzi powinni spędzać czas z dorosłymi i uczyć się od nich. Wtedy się okazuje, że „trudny wiek" nie istnieje - uważa Epstein.

 

MALI GENIUSZE

Aleksander Wielki pierwszy raz dowodził wojskiem w wieku 16 lat. Joanna d’Arc miała 17 lat, kiedy na czele wojsk francuskich oswobodziła Orlean i doprowadziła do koronacji Karola VII. To nie są jedynie wyjątki z innej epoki. Dawniej młodzi ludzie po przejściu okresu dojrzewania przestawali być traktowani jak osoby niedojrzałe. W starożytnej Grecji i Rzymie młodzież płynnie z okresu dziecięcego wkraczała w dorosłość i nie sprawiała tak dużych kłopotów wychowawczych jak dziś.

Na przełomie XIX i XX wieku, wraz z rozwojem przemysłu, zaczął się wydłużać okres edukacji. - Na wiele lat zamknęliśmy dzieci w szkołach, ale te metody nie rodzą pasji zdobywania wiedzy, lecz znudzenie - uważa Epstein. Tymczasem młodzież potrafi być dojrzała i kompetentna niemal tak samo jak dorośli. Najlepsze wyniki w testach na inteligencję uzyskują dzieci w wieku 13-15 lat. Samuel Colt miał 16 lat, gdy skonstruował prototyp rewolweru kapiszonowego. Niewidomy Louis Braille był dwunastolatkiem, gdy wymyślił sześciopunktowy system znaków do czytania. - Takie możliwości mają miliony nastolatków na świecie. Ale dorośli nie pozwalają dzieciom na swobodę działania i je infantylizują - twierdzi prof. Epstein.

 

NIEDOJRZAŁY MÓZG

Psycholodzy i pedagodzy zwracają uwagę, że nastoletni mózg jest bardziej niż dorosły podatny na stres. Z badań prof. Beatriz Luny z University of Pittsburgh, przeprowadzonych metodą obrazowania mózgu fMRI, wynika, że mechanizm samokontroli młodzieży nie działa tak jak u dorosłych. - Nie twierdzę, że mózg nastolatka jest inny niż dorosłego, ale jest on dopiero na etapie kształtowania się. Wymaga zatem innego traktowania - podkreśla prof. Luna. Z kolei badania Jaya N. Giedda z National Institute of Mental Health sugerują, że w tych rejonach mózgu nastolatków, które odpowiadają za podejmowanie decyzji i kontrolowanie zachowań, zachodzą znaczne zmiany. - Większość tych przemian następuje w okresie dojrzewania, ale niektóre zachodzą jeszcze po 20. roku życia - twierdzi prof. Giedd.

 

Prof. Elliot Valenstein w książce „Blaming the Brain" twierdzi, że zachowania i emocje są odzwierciedlane w strukturach mózgu, ale popełniamy błąd, obwiniając chemię mózgu za każde zachowanie. Gdy odczuwamy smutek, radość lub wściekłość, zachodzą inne reakcje chemiczne. Ale to, jak działają połączenia nerwowe, nie zawsze jest przyczyną tych zachowań, bywa ich skutkiem. Emocje i zachowania ludzi stale zmieniają anatomię i fizjologię mózgu. Stres powoduje wydzielanie kortyzolu, hormonu stresu. Długotrwały stres prowadzi   do uszkodzenia neuronów, co wpływa negatywnie na zdolności uczenia się. Z kolei sprzyjające warunki środowiska przyczyniają się do intensywniejszej produkcji komórek nerwowych.

Dobra lub zła dieta, uczenie się, palenie, cały styl życia wpływa na nasz mózg. - Jeśli nastolatki przechodzą tzw. trudny wiek, z pewnością zobaczymy w ich mózgach chemiczne odzwierciedlenie tych emocji. Ale nie wiemy, czy to mózg powoduje tę burzę, czy też raczej to ona wpływa na reakcje w mózgu. A może kultura młodzieżowa oraz to, jak traktujemy nastolatki, jest przyczyną buntu, którego odzwierciedlenie widzimy w mózgu - przekonuje prof. Epstein.

 

KŁÓTNIA POKOLENIOWA

W społeczeństwach przedindustrialnych problemy z młodzieżą praktycznie nie występują. Zachowania młodzieży w 186 kulturach przestudiowała antropolog Alice Schlegel z University of Arizona.

W dwóch trzecich spośród tych społeczności nie istnieje słowo na określenie wieku dorastania. - Nastolatki spędzają większość czasu z dorosłymi i nie wykazują oznak młodzieńczego buntu i zachowań patologicznych - twierdzi Schlegel w książce „Adolescence: An Anthropological Inquiry".

W społeczeństwach zachodnich nastolatki przeciętnie dwadzieścia razy w miesiącu kłócą się z rodzicami. - Infantylizowanie sprawia, że jedne nastolatki buntują się i bunt okazują przez łamanie prawa i ryzykowne zachowania. Inne zaś godzą się na bycie traktowanym jak dzieci i pozostają dziećmi na tyle długo, że zetknięcie się

z dorosłym życiem w wieku 20 lat przerasta ich możliwości - mówi Epstein. Nie postuluje on obniżenia wieku uprawniającego do podjęcia pracy, głosowania czy zawierania małżeństwa, choć uważa, że piętnastolatek może się okazać bardziej dojrzały niż dwudziestopięciolatek, mimo że część młodzieży jest absolutnie niedojrzała. Jak to ocenić? Według prof. Epsteina, pomocne może być zastosowanie testów kompetencji. Uczony opracował je wspólnie z psycholog Diane Dumas (są dostępne na stronie howadultareyou.com).

Otrzymanie przywilejów, ale i obowiązków dorosłych, a także ponoszenie konsekwencji swych działań daje młodym ludziom motywację do pracy nad sobą. Powoduje też, że bunt i nieodpowiedzialne zachowania przestają się opłacać. Tylko kto w dzisiejszych czasach odważy się traktować nastolatki jak dorosłych? 

Aleksandra Postoła

z Nowego Jorku

 

 

 www.o2.pl | Piątek [27.03.2009, 16:34] 1 źródło

DZIĘKI DYSCYPLINIE DZIECI LEPIEJ SIĘ ROZWIJAJĄ

Ale rodzice muszą też okazywać czułość - twierdzą naukowcy.

Dyscyplina jest potrzebna, by dzieci wyrosły na porządnych ludzi - nie mają wątpliwości badacze z London's Institute of Education.

Dodają, że jeżeli rodzice wymagają dużo od swoich dzieci, to te szybciej dojrzewają.

Wiele badań pokazało, że dzieci dla których rodzice są autorytetami okazują się być bardziej rozwinięte i lepiej radzą sobie w szkole niż koledzy, których rodzice mają inne podejście. - twierdzą naukowcy.

Zaznaczają, że dyscyplina jest szczególnie ważna w wychowaniu dziewczynek. Bo zwiększa u nich poczucie własnej wartości. JS

 

 

„PRZEGLĄD” nr 10, 06.03.2006 r.

JAK UJARZMIĆ ZŁOŚĆ?

TRENINGI ZASTĘPOWANIA AGRESJI UCZĄ DZIECI MYŚLEĆ W TYM KRÓTKIM CZASIE MIĘDZY ZACIŚNIĘCIEM PIĘŚCI A UDERZENIEM CZŁOWIEKA

Do nich trzeba mówić prosto.

- Skąd się bierze złość? - Ela siada naprzeciwko tych wszystkich nastolatków, które trafiły tu z betonowych blokowisk. Po zapuchniętych oczach, takich czasem nieobecnych, widać, że intensywnie żyły.

Milczenie. Mają problemy ze słowami. Niewiele ich znają.

- Kiedy takie coś mam w sobie... - próbuje Krystian. - Takie coś... Nie wiem w sumie, jak to powiedzieć.

- Z kory mózgowej to idzie. To jest w człowieku od tysięcy lat. Dokładnie nie wiem, ale już mamuty miały emocje - Adrian jest bardziej rozmowny. W terapii już kilkanaście miesięcy.

Treningi zastępowania agresji, zwane ART, prowadzone przez fundację Karan uczą "złe" dzieci pozbierać myśli w tym krótkim czasie między wyciagnięciem pięści a uderzeniem człowieka. Krok po kroku, jak się uczy pisania. Bo one mają sumienie. - Tylko mają deficyt myślenia, takie wielkie dziury - mówi Elżbieta Łyczewska, trenerka ART. - Zanim zdążą pomyśleć, już zrobiły źle. Nie było w ich życiu nikogo, kto umiałby im to powiedzieć. Może matka nie miała czasu, może nie było babci z tym staroświeckim: synek, tak nie wolno. Tu uzupełniają te dziury.

 

Stopklatka

Jest wieczór, gdy w małej salce na ul. Grodzieńskiej w Warszawie, gdzie mieści się ośrodek dla tych, którzy się pogubili na poważnie, siadają na materacach, opierając głowy o ścianę.

- Marta, jak wyglądasz, gdy się złościsz?

- Jestem czerwona, zaczynam się pocić i zaciskam pięści, o tak - pokazuje dziewczyna w czerwonej bluzie z kapturem.

- A gdzie mieszka złość? - Ela pyta tych dryblasów tak, jak się pyta dzieci, prosto.

- W mózgu.

- Adrian, mówisz pięknie. Dlatego musimy mózg jakoś uspokoić. Konrad, jak byś uspokoił mózg? Wyobraź sobie, że w sklepie podchodzi do ciebie ochrona i każe wyrzucić wszystko z kieszeni.

Konrad próbuje: - Staram się pohamować to w sobie, żeby dalej się nie rozeszło. Mogę, no... powiedzieć w myślach: spokojnie człowieku, nic do nich nie masz. To jest ich robota, za którą biorą pieniądze.

- Świetnie. To się nazywa monit - apel do wzburzonego mózgu: uspokój się, zobacz sytuację człowieka, który was złości. Ja też mam pracę, gdzie narażam się innym - tłumaczy Ela. - Muszę czytać wasze listy do domów. Wierzcie mi, że nawet listów własnej córki nigdy nie otwieram. A wasze muszę. Dlatego nie warto się nakręcać.

To, czego nie umieją powiedzieć wprost matce, nauczycielowi w szkole, koledze na podwórku, odgrywają w ART. Wałkują scenki rozpisane krok po kroku. Konrad w domu zawsze głośno słuchał muzyki. Najbardziej go wkurzała matka, bo nie lubi basów. Wchodziła: "Wyłącz to, synu". Aż się w nim kotłowało. Konrad odgrywa przed grupą scenkę: do pokoju wchodzi matka, on już ma wybuchnąć... To moment, gdy trzeba powiedzieć: "stopklatka". Przecież zanim wybuchnie, może pomyśleć, że jest zmęczona po pracy. Udaje na środku sali, że ścisza muzykę.

- Konrad, nagrodź się za to, co właśnie zrobiłeś - prosi Ela. Milczenie. Nigdy nie wpadnie na to, żeby pomyśleć o sobie ładnie. Za dużo zrobił złego.

- A gdybyś za to samo miał nagrodzić Adriana?

- Powiedziałbym, że jest dobry.

- To powiedz sobie: jestem dobry.

Ale wcale nie przychodzą tu z myślą: chcę być dobry. Przyprowadzeni przez "złych" rodziców, "złych" szkolnych pedagogów, "złych" sądowych kuratorów. Dopiero tu uczą się mówić dziękuję, czy pomyśleć, co matka może czuć. Trenują zwykle 18 miesięcy. - Ciągle powtarzają to samo - mówi Ela. - Aż przychodzi moment, że myślenie włącza się jak automat. To się musi wbić w pamięć. Oni mają niewielką lukę między bodźcem a reakcją. Trzeba ją maksymalnie wydłużyć. Nauczyć ich pomyśleć, zanim zaczną robić źle.

Jak Adrian. Po 18 miesiącach treningu nie było siły, żeby się nie zakodowała mu w głowie ta stopklatka, zanim zacznie bić. Trochę w życiu narozrabiał. - Na ulicy podszedł do mnie jakiś cwaniaczek - opowiada przed grupą dzisiejszy dzień. - To, że chciał zaimponować swojej dziewczynie i się dowartościować przez to, że uderza mnie z bara, nie znaczy że mam go bić. Może w środku jest inny? - Adrian długo pracował, żeby zacząć mówić bez tych "kurna", "w sumie" i "ogólnie".

 

To jest strach, to jest smutek

Na tablicy wypisane flamastrem zadania: "Zastanów się, czego tak naprawdę chcesz na dłuższą metę? Pomyśl, jak mógłbyś nazwać to, co teraz czujesz (strach, radość, rozczarowanie)".

Co środę Asia, która prowadzi grupę dzieciaków na odwyku, rozdaje kartki. W słupku wypisane najprostsze słowa: "kocham cię, lubię, czuję smutek, napięcie". Czytają i dopasowują: "Tak, zdenerwowałem się rano, bo rodzice kłócili się o ramy w oknach, matka chce drewniane, ojciec z plastiku. Wyszedłem do szkoły na minie". Sami na to nie wpadną, bo na podwórku wszystko było cool, a jak nie jest cool, znaczy, odpadasz z paczki, bo jesteś słaby. - Za to zawsze jak są pierwszy raz na grupie, chętnie i bez tych podpowiedzi na kartkach, które mają im pomóc coś wyrazić, mówią o agresji - opowiada Asia. - Tego się nie wstydzą, bo to szpan: "Tak mu dałem w gębę, że jak tamci zobaczyli, to już wszyscy się mnie bali w szkole".

Na początku zawsze jest neutralnie. Bez ocen i rad "masz być dobry". Muszą czuć się swobodnie. - Jak im powiesz na wstępie: to jest dobre, a to złe, będą odgrywać cudowne dzieci, żeby powiedzieć po lekcji rodzicom "jest poprawa". Tu mają być sobą - Asia, dziś trenerka ART, też sześć lat temu trafiła na trening. Rodzice już nie dawali rady. - Wiadomo, 18 lat, emocje na wierzchu, bunt, kult silnej ręki - jakby mówiła o kimś innym. - Rodzice byli wspaniali, ale bezradni, nie potrafili rozmawiać, umieli karać. Nauczyciele też. Wyrzucali z klasy, odsyłali do dyrektora, wzywali mamę. Nie, żeby zrozumieć, ale pogrozić, postawić jedynkę, żeby zgasić na początku lekcji i zarzucić kolejną furą problemów. Nie umiałam usiedzieć na lekcji, byłam chaotyczna, od razu pieczątka: zły człowiek, nie radzimy sobie. To po co pójdę, jak mnie tam nie lubią? - myślałam. Akurat trafiłam na ART, gdy rodzice przenieśli mnie do nowej szkoły. Jak nowa szkoła, to trzeba się znaleźć po którejś stronie. Łatwy wybór. Normalne, że łatwiej stać się złym, bo od siebie nic nie wymagasz. Grupa stawia warunek: chcesz przynależeć do paczki, ukradnij dziennik. To stałam się zła.

To był początek ART, jak "chora duma" jej mówiła: co oni każą myśleć, kiedy ja mam emocje?! Jak ktoś atakuje, podajesz mocniejsze argumenty, żeby go zbić z tropu, proste.

Ciężko Aśce te słowa przechodziły wtedy przez gardło, gdy całej "zajefajnej" paczce, która ustawiała się na wagary, powiedziała jak panienka z dobrego domu: "Poczekajcie, porozmawiajmy z fizykiem, może da się przełożyć klasówkę". Nie spodziewała się tego. Że zbije ich z tropu staroświeckim słowem "konsekwencja". Tylko jedna osoba uciekła. Poczuła się jak lider dobrego. Dziwne uczucie.

Aśka właśnie kończy resocjalizację.

 

Nie urodziłem się zły

- Tak ogólnie... Chodziliśmy w jedenastu... Co czułem, jak biłem? Powiem szczerze, w tamtych czasach czułem radość, że mogę kogoś upokorzyć. Coś się takiego wyzwalało we mnie... Jak miałem przewagę, myślałem o sobie dobrze. Taka iluzja - wyrośnięty 18-latek w dresie mówi pomieszanym językiem, trochę byle jakim z tamtego życia i tym wtłaczanym do głowy na "arcie" od miesięcy.

Wojtka przywieźli na Grodzieńską na głodzie, ze złamanym nadgarstkiem. Wstawił się za matką, jak ją ojczym bił, bo nikt nie ma prawa bić jego matki. Policjanci wzięli go na komendę, położyli na podłodze: "przeproś", wykręcali nadgarstek, "nie". Nawet to redukowanie złości nie sprawi, że poczuje do nich sympatię. Nigdy.

Pierwsze wieczorne spotkanie w grupie. Kpił z tych pytań bez sensu: "Jak się czułeś dzisiejszego dnia?". Gdy Wojtek miał emocje, szedł na solówę, proste. Przecież był siłacz i nie dał się przewalić. - Jaki sens w tym mówieniu, czy tęsknię za domem? - z osiem miesięcy patrzyłem na to jak na cyrk. Nagle to powiedziałem: "Jestem dziś zły, bo chce mi się ćpać".

Pierwsza wizyta w ośrodku ojca i matki. Tylko wtedy praca z ART ma sens, jeśli włącza się w nią rodziców, żadne dziecko się nie przemieni, jeśli ich nie będzie. To był ten najważniejszy impuls. Wojtek spojrzał na nich i przestraszył się własnych myśli: - Że moje dzieci będą takie same jak oni i ja. Stworzy się chore kółko i tak się będzie ciągnęło, powielało to samo od dzieciństwa.

Był w podstawówce, jak matka zamieszkała z ojczymem. Nienawidził tej podstawówki, tych ładnie ubranych dzieci, po które przychodziły trzeźwe mamy. Jego matka w tym czasie opróżniała kolejną butelkę. Potem zabrali Wojtka do babci ze strony ojca. Tam też nikomu nie był potrzebny. "Skończysz jak ojciec, nic z ciebie nie będzie", syczała babka. - Miałem 13 lat, a już mnie przekreślili - jest szorstki, nie rozczula się nad sobą. - Pierwsza amfa. Mówili, że po tym się nie śpi i gada... Czułem się fajnie, jak z kolegami robiliśmy po amfie nockę na działkach. Można było dużo pić i jarać, bo wtedy tak szybko nie kopie. I poleciało... Bicie dzieciaków pod gimnazjum i zabieranie kieszonkowego, jak nie było na skręta. Potem mecze. Wiadomo po co, rzucić kamieniem w policję, wybić szybę w sklepie, poskakać po dachach samochodów. Silni, co mieli osobowość, robili sobie pozycję. Ja też.

Wojtek kończy terapię. Niedawno był w domu. Zobaczył tych samych ludzi, awanturującego się ojczyma, pijaną matkę, ojca, który niby jest najbardziej za Wojtkiem, ale nie ma kiedy tego okazać, bo też pije. Ale w Wojtku już się nie gotuje. To przecież nie jego życie. Jak się zaczyna kłótnia, spokojnie idzie do pokoju, pogada z rodzeństwem albo robi pompki. Redukują złość. - Czasem idę do dziadka. Myślałem wcześniej, że mnie nie kocha. Ale, przemyślałem to na "arcie", przecież mówi do mnie Wojtuś. I, jak jest trzeźwy, zabiera na ryby. Ja nie urodziłem się zły. Tylko w domu nie było uczuć.

 

Elegancko mnie wychowywali

Na ostatnim piętrze ośrodka jest hostel dla neofitów, tych, którzy skończyli leczenie i nie wracają do domu. Chodzą do szkoły, zaczynają pracę. Kamil, chłopak ostrzyżony na zapałkę z drum and base w słuchawkach na uszach, jest neofitą, ale nie lubi tego słowa.

"Co, człekuniu, obczajasz, szuraj piętą", warczał na ludzi, gdy trafił tu dwa lata temu z blokowiska w Radomiu. Mówi klatkowo-hiphopowym językiem: - Byłem roześmianym kolesiem z klatki schodowej, który siebie umiał wyrazić tylko slangiem, a tu ktoś mi wyjeżdża z jakąś emocją. "Po co on gada, co robił dziś i jak się dziś czuł?", siedziałem na treningu i patrzyłem na tych ludzi jak na pacjentów. Na trzeci dzień przyjechała matka. Mówię: "Zabieraj mnie stąd, kobieto! Oni jakiegoś SENSU w życiu szukają, MORALNEGO wnioskowania, czujesz, kobieto?".

Kilka miesięcy czytał z kartki te bzdury z podpowiedziami w nawiasach: "Co się wydarzyło? (ktoś mi dokuczał, zrobił coś, czego nie lubię); jak byłeś zdenerwowany? (wściekły, wzburzony, umiarkowanie zły?)". Każdy na ART kiedyś musi wstać. "Kamil, dzisiaj ty", powiedziała trenerka. "Czuję się tu totalnie skoszony", wtedy tylko tyle umiał wyrazić.

Kolejne spotkanie. - Miałem odegrać klasyczną scenkę z domu, która sprawia, że się we mnie gotuje. Na maksa wkurzała mnie matka, która wchodziła do pokoju z tym samym tekstem: "Wynieś śmieci", i wywracała przy tym oczami, jakby mówiła: "Już z tobą nie mogę". "Za chwile pójdę, tylko ten kawałek się skończy", wyciągałem z ucha słuchawkę. Przychodzi drugi raz, a ja już nie mogę. Normalka, że jak sto razy słyszysz to samo, za sto pierwszym bierzesz talerz. Już nim chciałem rzucić, nagle musi być ta stopklatka - już sam nie wie, ile razy odegrał te scenkę, zanim wykrztusił to z siebie: "Dobra, rozumiem tę kobietę".

Każdy po "arcie" używa słowa "byłem"... - Mama mnie elegancko wychowywała. Ale od dzieciaka wszędzie mnie było pełno. Pedałowałem na rowerku wokół bloku i wszyscy mnie lubili, bo zawsze palnąłem coś śmiesznego, na przykład zapytałem na religii księdza, czy go swędzą jaja. Taki byłem fajny, że starsi z bloku zwrócili na mnie uwagę: "Chodź, młody, zajarasz". Miałem 13 lat, do tego jeszcze piwko - spotęgowane uderzenie. Zaczęło brakować kieszonkowego, gdy przestałem się bawić w detal z narkotykami, bo ćwiara za 10 zł starczała tylko na dwie lufki. To kradłem. Potem rzuciłem szkołę i robiłem muzykę. Staliśmy ze starszymi w kapturach na klatce, a ponieważ na blokach było dość nudno, zaczęły się zadymy. "Zabiję cię", powiedziałem do jednego kolesia.

Wtedy tu trafił. Kamil już skończył terapię. A ponieważ tak szybko dorastał, jest w pierwszej gimnazjum, choć powinien być w pierwszej liceum. W grudniu pojechał do domu na przepustkę. - Osiedle, jakie było, takie jest. Bloki odnowili, ale ludzie ci sami, wszyscy popłynęli. Mama też ciągle z tymi pytaniami: "Założyłeś kalesony, a skarpetki?". Ale ja się zmieniłem. Mówię: "Kocham cię za to, że się o mnie troszczysz, ale nie założę kalesonów". Ona wtedy się uśmiecha... Nauczyłem się tak obracać emocjami, żeby następnym razem się nie kotłowało. Wiem, że to trudne w rodzinach dogadać się i złączyć w jeden kwiatek, ale da się. Bez kitu. Bo ja to zrobiłem. Teraz normalnie chcę sobie żyć. Jak trzeba - nakłada kaptur i idzie na papierosa. Jutro rano znów szkoła, a po szkole od razu na myjnię. Do 23 Kamil myje samochody. Czasem ktoś zostawi w aucie dwie dychy, czasem szef podłoży piątkę, żeby sprawdzić. Mówił tym, co podbierali: "Nie róbcie tak, bo nie ma sensu". Oni stracili robotę, on został. - Bo jestem perfekcjonistą. Byłem nim wtedy, gdy robiłem źle. I będę teraz w tym, co robię dobrze. Są ludzie, którzy pewnie patrzą na te treningi: "Kurna, znowu coś wymyślili", żeby gazety pisały, że w tym kraju coś robią z agresją. Nie poradziłbym sobie w świecie, gdybym był tamtym człowiekiem.

A jak się w Kamilu już zgromadzi za dużo, zaciska z tyłu pięść. Cały czas otwiera ją i zamyka.

Edyta Gietka

 

RAMKA

Treningi Zastępowania Agresji są prowadzone przez Karan od 2001 r. Tylko w 2005 r. uczestniczyło w nich blisko 1,5 tys. dzieci i ok. 2 tys. nauczycieli.

 

 

„RZECZPOSPOLITA” 27-28.04.2002 r.

AGRESJA KOSZTUJE

Na łamach „Tygodnika Powszechnego” zaproponował pan, żeby telewizor traktować jak żywego człowieka. Jak pan to rozumie?

Krzysztof Krauze: telewizor nie jest tylko źródłem informacji, ale gada z nami, jest interaktywny, obecny. Pozwalamy mu wychowywać nasze dzieci, stał się trzecim rodzicem. Musimy zatem stawiać mu normalne wymagania. Powinniśmy być czujnie i nie odpuszczać. Problem polega na tym, że to, co widzimy w telewizji ujmujemy w niepotrzebny cudzysłów, nie bierzemy tego wprost. A telewizor ma szalenie realny wpływ – zwłaszcza na dzieci, które naśladują to, co w nim widzą.

 

Czy to znaczy, że mamy go częściej wyłączać? Do tego się to sprowadza. Oblicza się, że dziecko przez cały cykl edukacji jest świadkiem, przez media, kilkunastu tysięcy zabójstw, ma do czynienia z kilkoma tysiącami gwałtów. To powoduje zobojętnienie, brak wrażliwości na cierpienie. Zbrodnia staje się oswojona. Czy pani wie, o ile w Polsce w ciągu 10 lat wzrósł udział młodych chłopców w aktach przemocy? O blisko 2700 procent! A dziewcząt – o prawie 2500

procent. Ostatnio Amerykanie opublikowali wyniki szeroko zakrojonych badań o wpływie telewizji na zachowania agresywne. Stwierdzili, że telewizja działa jak bomba z opóźnionym zapłonem. Oglądanie telewizji godzinę dziennie – nie przemocy, ale samej telewizji – powoduje po kilkunastu latach wzrost zachowań agresywnych  u chłopców o 4 procent. Ale już 2 godziny telewizji w ciągu dnia powoduje ten wzrost o 30 procent.

 

Jednak telewizja sama w sobie chyba nie jest złem? Z Amerykańskich badań wynika, że częściej jest, niż nie jest. Oczywiście dziś trudno sobie wyobrazić program z paskiem informującym, że oglądanie szkodzi zdrowiu psychicznemu. Ale nie wiadomo, co przyniesie przyszłość. W Ameryce były już przecież – wygrane! – procesy przeciw koncernom tytoniowym, które nie ostrzegały, że palenie jest chorobotwórcze.

 

Ale przecież telewizję można by wypełnić szlachetniejszą treścią.  Na początek, myślę, że nic by się nie stało, gdyby znikneło kilka stacji telewizyjnych. Przeskakując kanały frustrujemy się, maleje nasza zdolność koncentracji. W ciągu życia jednego pokolenia zdolność koncentracji zmalała – jak się oblicza – przynajmniej pięciokrotnie. Dlatego firmy fabularne składają się z coraz większej liczby scen? To nie jest kwestia zmysłów artystycznych reżysera, ale wymagań rynku. Młodzi ludzie nie są w stanie skupić się dłużej niż na 45 sekund. Po tym czasie trzeba zmienić okoliczności, scenerię, żeby skupić uwagę widza. Tak wychowane dzieci nie są w stanie się uczyć, bo jak można uczyć się robiąc przerwy co minutę? Nawet książki są dziś inaczej konstruowane niż kiedyś, mają o wiele więcej akapitów.

 

Z tego co pan mówi, wynika, że telewizja jest szkodliwa jako rodzaj przekazu i wpływa negatywnie na naszą psychikę.  Przedawkowana – tak. Lepiej zgasić telewizor, wyjść na dwór, pogrzebać w ziemi, posadzić coś. Dzisiaj już rozumiemy, że po oglądaniu telewizji jesteśmy męczeni, ogłupiali, zdekoncentrowani. Znikają związki między ludźmi. Kiedy wstajemy od telewizora, mamy sobie mniej do powiedzenia, niż kiedy zasiadaliśmy przed nim.

 

Chyba zbyt pan uogólnia. Telewizja jest przecież także przekazem kultury. Bywa. Nie apelują o likwidację telewizji, tylko o umiarkowanie apetytów.

Czym należałoby wypełnić telewizję, żeby była mniej szkodliwa? Chodzi o intencje, z jakimi jest tworzona, jeśli na podstawie rzeczywistych wartości – takich jak prawda, praworządność, miłość pojęta jako bezinteresowna służba, pokój, nie krzywdzenie – może przynieść społeczną korzyść. Jeśli tworzona jest z myślą o

 

maksymalizacji zysku, to społeczne koszty takiej telewizji będą bardzo wysokie. Taka telewizja zabawi nas na śmierć. Niemal wszystko, ci pokazują telewizje, a już zwłaszcza prywatne, służy rozrywce. Olbrzymia popularność „Big Brothera” spowodowana jest umiejętnościami manipulowaniem widzami. Twórcy tego programu wiedzą, że siła telewizji jest transmisja, przyzwyczajenie i interaktywna gra. Pamiętam z TVN z 11 września ubiegłego roku, kiedy tuż po wybuchu zmontowano

 

czołówkę z muzyką niemal z „Gwiezdnych wojen”, którą dopiero po jakimś czasie zdjęto i zamieniono na coś stosowniejszego. Ktoś zrozumiał, że wojna w Afganistanie to nie gra komputerowa  w poszukiwanie Bin Ladena. Trzeba bardzo uważać, by nie zamienić wszystkiego w rozrywkę. Od gier można się uzależnić. Marek Kotański opowiadał, że zna przypadki narkomanów, którzy oddawali swoją działkę, żeby zagrać.

 

Telewizje przynoszą krociowe zyski, a pieniądz wprawia w ruch świat – zwłaszcza dzisiaj.  Nawet jeśli dziś są to pieniądze, za jakiś czas będzie to strata, najpierw wyrażająca się w kategoriach moralnych, a potem w liczbach. Agresja, przemoc kosztują. To tylko sprawa czasu. Wiele zmieni nasze wejście do Unii. Na Zachodzie istnieje znacznie większa świadomość cywilizacyjnych zagrożeń. Znakowanie programów, które trafiło i do nas, przyszło stamtąd.

 

Mimo bardziej zaawansowanego rozwoju cywilizacyjnego, telewizje zachodnie nie rezygnują z pokazywania przemocy. Myślę, że wyniki ostatnich amerykańskich badań, o których mówiłem, pociągną za sobą regulacje prawne.

 

Czy chęć wykluczania pewnych programów z telewizji nie jest rodzajem cenzorskiego myślenia? Telewizja ma pomóc nam czynić życie wartym przeżycia. Nie może być przeciwko społeczeństwu. Społeczeństwo ma prawo się bronić. Nieszczęściem polskiego systemu jest to, że nasza telewizja państwowa nie ma jasno określonych obowiązków. Tzw. misja miesza się z pieniędzmi. Repertuar telewizji publicznej przestaje z wolna być alternatywą dla programów telewizji

 

komercyjnej. Telewizja publiczna powinna być instytucją subkonwencjonalną i abonamentową. Nie powinna emitować reklam. Natomiast telewizję komercyjne

należałoby w znacznym stopniu opodatkować i osiągnięte w ten sposób zyski przeznaczyć na kulturę. Należy stworzyć mechanizm powodujący, że komercyjne stację będą finansowały coś, co stanowiłoby ich antyofertę.

 

Co pan chciałby w niej oglądać? Niepokoi mnie zamerykanizowanie telewizji. Chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej o swoich sąsiadach. Nie wiem, jak żyją Niemcy, Czesi ani sąsiedzi za wschodnią granicą. Telewizja jest zbyt upolityczniona, wiemy coraz więcej o coraz mniejszej liczbie spraw. Jak po obejrzeniu serialu. 

Z Krzysztofem Krauze rozmawiała Malgorzata Piwowar

 

 

„RZECZPOSPOLITA” 27-28.04.2002 r.

DZIECKO PRZED EKRANEM

Czas, jaki dziecko poświęca na oglądanie telewizji, ma zasadniczy wpływ na jego skłonność do agresywnych zachowań, gdy będzie już dorosłe. Takie są opublikowane w marcu w „Science” wyniki badań uczonych z Nowojorskiego Columbia University. zespół badawcze Jeffreja Johnsona obserwował 707 dzieci przez ponad 20 lat od dzieciństwa do dorosłości. U 28,8% dzieci, które oglądały w dzieciństwie telewizję więcej niż 3 godz. dziennie, zaobserwowano później skłonność do agresji. Wśród dzieci patrzących w telewizor przez godz. do trzech godzin dziennie odsetek ten wynosił 22,5 %. Agresywne zachowania przejawiało tylko 5,7% dzieci oglądających telewizje krócej niż godz. dziennie. Naukowcy amerykańscy wywnioskowali z badań, że rodzice nie powinni pozwalać potomstwu zbyt długo i często przesiadywać przed telewizorem. z b. wielu przyczyn.(...) | Ł.K

 

 

 „RZECZPOSPOLITA”

TELEWIZJA DEKONCENTRUJE

Im częściej dziecko w wieku około 2 lat ogląda telewizję, tym większa szansa, że gdy pójdzie do szkoły, będzie miało problemy ze skupieniem uwagi – dowodzą naukowcy ze Szpitala Dziecięcego w Seattle (USA). Artykuł na ten temat opublikowało czasopismo „Pediatrics”. Naukowcy z Seattle zbadali 1345 dzieci. Sprawdzili, jak często dzieci te oglądały telewizję w wieku jednego roku i lat trzech, oraz czy miały problemy z koncentracją, kiedy miały siedem lat. Okazało się, że każda godzina telewizji dziennie w najwcześniejszym dzieciństwie o 10 proc. zwiększa szanse późniejszych problemów z koncentracją. – Jest to kolejny powód, dla którego dzieci nie powinny oglądać telewizji – powiedział dr Dimitri Christakis, który kierował pracami. | Ł.K.

 

 

www.o2.pl / http://www.sfora.pl/Telewizja-a-zdrowie-dziecka-wp6592

6 czerwiec 2009 13:14

TELEWIZJA A ZDROWIE DZIECKA

Codzienny, wielogodzinny kontakt dzieci z telewizją, komputerem, budzi niepokój głównie lekarzy: okulistów, neurologów, ortopedów, którzy zauważają związek między występującymi u dzieci różnymi chorobami a długotrwałym przesiadywaniem przed szklanym ekranem. Nieustanne wpatrywanie się w ekran telewizyjny może ujemnie wpływać na wzrok dziecka, ponieważ każdy telewizor emituje promieniowanie zawierające, wprawdzie minimalną, dawkę promieni x, szkodliwych dla organizmu.

 

Z kolei ograniczenie lub redukcja czasu na zabawy i gry ruchowe, sportowe, przebywanie na powietrzu stwarza niebezpieczeństwo różnych stanów chorobowych układu kostnego, pojawienia się wad postawy dzieci, nieprawidłowości rozwoju psychoruchowego. Przykładem może być występująca już u małych dzieci choroba telewizyjna, której objawami zewnętrzni są: zapadnięta klatka piersiowa, zaokrąglone plecy, zwiotczałe mięśnie, obniżenie się sprawności fizycznej. Wielogodzinne przesiadywanie przed telewizorem prowadzi do skoliozy, zmniejszenia się masy mięśni, otyłości.

Bardzo niepokojący jest również wzrost schorzeń alergicznych, występujący przede wszystkim w tych społeczeństwach, które są w czołówce, jeżeli chodzi o czas jaki spędzają przed szklanym ekranem. Telewizja powoduje rozwój chorób alergicznych przez nadmierne przeciążenie narządów zmysłowych. Szczególnie dzieci narażone są na to niebezpieczeństwo, co wynika z określonych właściwości ich psychofizycznego rozwoju.

Ponadto lekarze neurolodzy zwracają uwagę na niekorzystne zmiany, jakie telewizja może wywołać w układzie nerwowym dziecka. Szczególnie niebezpieczne dla małych odbiorców jest oglądanie przez nich filmów ukazujących grozę, przemoc, gwałt. Pokazywane na ekranie sceny tortur, zabójstw, morderstw mogą wywołać u dzieci stany lękowe, agresję, pobudzić emocjonalnie. Stają się one niespokojne, tracą apetyt, przeżywają lęki nocne. Ale zdarza się, że dzieci, których czas telewizyjny drastycznie przekracza określone przez lekarzy i pedagogów normy, bywają zmęczone, znużone. Są to bardzo niekorzystne stany organizmu dziecięcego, które mogą prowadzić do chorób somatycznych oraz nerwowych.

Podane wyżej przykłady wskazują na poważne, potencjalnie tkwiące w telewizji niebezpieczeństwa zagrażające prawidłowemu rozwojowi fizycznemu dziecka w sytuacji nieracjonalnego lub skrajnie nieracjonalnego kontaktu dziecka z telewizją i innymi mass mediami.

 

Na podstawie: Izdebska J., Rodzina, dziecko, telewizja. Szanse wychowawcze i zagrożenia telewizji

 

 

„WPROST” nr 23(1276), 10.06.2007 r.

TELEINFEKCJA

PRZED UKOŃCZENIEM DRUGIEGO ROKU ŻYCIA DZIECI NIE POWINNY OGLĄDAĆ TELEWIZJI

Nowoczesne technologie korzystnie wpływają na umysł dziecka - przekonuje wielu uczonych. Dzięki nim dzieci uczą się selekcji informacji, i strategicznego myślenia. Problemem jest to, w jakim wieku dzieci mają dostęp do telewizji i komputera.

Z raportu "Archives of Pediatrics & Adolescent Medicine" wynika, że dzieci przed ukończeniem drugiego roku życia nie powinny oglądać telewizji. - Ilość impulsów wzrokowych i słuchowych, które dziecko w ten sposób otrzymuje, przekracza jego możliwości percepcji.

Dziecko nie rozumie treści, które do niego docierają - mówi dr Anita Bryńska z Kliniki Psychiatrii Wieku Rozwojowego AM w Warszawie. W efekcie wzrok zatrzymuje się w jednym punkcie, a słuch przestaje rozróżniać dźwięki. Dziecko nie potrafi powiązać obrazów ze słowami i staje się rozkojarzone. Takie dzieci mogą mieć później kłopoty z nauką. Choć ich wyobraźnia przestrzenna jest rozwinięta, słabiej czytają, nie potrafią się płynnie wypowiadać, gorzej liczą i mają kłopoty z koncentracją. Badania Kaiser Family Foundation wykazały, że dzieci rodziców, którzy przyznawali, że telewizor w ich domach jest włączony przez większość czasu, w wieku sześciu lat nie potrafiły czytać. Krócej także mogły skupić uwagę na jednej czynności. W USA 40 proc. trzymiesięcznych i 90 proc. rocznych niemowląt codziennie przebywa przy włączonym telewizorze co najmniej przez godzinę. Nawet jeśli nie wpatrują się w ekran, odbierają impulsy wizualne i dźwiękowe. Zbyt duża liczba takich bodźców zaburza działanie niedojrzałego układu nerwowego i zamiast zwiększyć potencjał intelektualny dziecka, utrudnia uczenie się i może doprowadzić do zaburzeń zachowania. Wirtualne bodźce, które początkowo działają na umysł stymulująco, po pewnym czasie utrudniają zapamiętywanie.

 

KOMPUTEROWY NIEMOWA

Mózg od pierwszych chwil życia uczy się, jak przyjmować informacje i tworzy w tym celu rodzaj matrycy. Jeśli od dzieciństwa jesteśmy zmuszeni do zdobywania wiedzy z telewizji, przyzwyczajamy się do uczenia bez zaangażowania. Dlatego dzieciom wychowanym w nieustannym towarzystwie mediów elektronicznych w przyszłości trudno jest zdobywać wiedzę z książek. Mają dużą wiedzę encyklopedyczną, ale jest ona dla nich prawie bezużyteczna, bo nie umieją logicznie łączyć z sobą przyswajanych informacji ani odróżniać rzeczy istotnych od mało ważnych. Dowiedziono, że IQ dzieci przesiadujących godzinami przed komputerem czy telewizorem może spaść o 10 proc. Co więcej, mają one kłopoty z posługiwaniem się językiem. Choć rozumieją treść zdarzenia, nie potrafią o nim opowiedzieć.

 

WINNI RODZICE

Niektórzy dorośli sami podsuwają dzieciom gry akcji. Uważają, że dając im możliwość wygrywania, zwiększą ich poczucie wartości i wzmocnią pozytywną samoocenę. Tyle że im więcej godzin dziennie dzieci korzystają z elektronicznych mediów, tym większą wykazują skłonność do przemocy. Dr Jeffrey Johnson z Columbia University przez 17 lat prowadził badania wśród 700 rodzin. Obserwował, jak ich zwyczaje i styl życia wpływają na stan zdrowia oraz zachowanie dzieci. Młodzież, która w wieku 14 lat oglądała telewizję ponad trzy godzinny dziennie, trzykrotnie częściej dopuszczała się aktów przemocy, począwszy od gróźb po ataki fizyczne, niż młodzież, która oglądała telewizję niespełna godzinę dziennie. Zjawisko to w równym stopniu dotykało dzieci zaniedbywane przez rodziców, jak i te, które miały dobre relacje z rodzicami.Wirtualne sceny przemocy największą szkodę wyrządzają dzieciom do ósmego, dziewiątego roku życia. Dopiero wtedy dzieci osiągają wiedzę społeczną, która pozwala im świadomie wybierać między dobrem a złem. - Cztero- czy pięciolatki rozwiązują problemy w prosty sposób: jeśli ktoś im przeszkadza, uważają, że trzeba go zabić. Gry komputerowe i filmy przedstawiające ciągłą walkę wzmacniają aspołeczne wzorce zachowania - mówi prof. Maria Kielar-Turska z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Wyjątkowo szkodliwy dla dziecięcej psychiki jest sposób, w jaki są prezentowani sprawcy przemocy i ich ofiary. Przemoc jest zwykle prezentowana humorystycznie, jej sprawca nie jest karany, a ofiara nie odczuwa bólu. - To powoduje, że w dziecku rodzi się znieczulenie na potrzeby innych i brak chęci niesienia pomocy - mówi dr Bryńska. Bruce Bartholow z University of Missouri podczas badań mózgu dzieci mających do czynienia z wirtualną przemocą zauważył, że słabiej reagują one na akty przemocy i wręcz uważają je za normalne. Co więcej, okazało się, że dzieci przechowują agresywne sceny w pamięci długotrwałej. Te obrazy mogą dawać o sobie znać nieoczekiwanie jako tzw. flashbacki i budzić nagłe, nieuzasadnione lęki.

Niektórzy rodzice ograniczają dzieciom dostęp do telewizji i komputera. Z badań American Academy of Pediatrics wynika, jednak, że najczęściej zdarza się to dopiero wtedy, gdy pojawiają się poważne kłopoty w nauce lub zaburzenia zachowania.

A wtedy jest już za późno.

 

TELETUBISIE NIE MAJĄ PŁCI, BO SĄ KOSMITAMI.

To, że nie można ich przyporządkować ani do grupy chłopców, ani dziewcząt, nie zaburza rozwoju seksualnego dzieci. Bajka jest przeznaczona dla dzieci od roku do trzech lat, a w tym wieku dzieci jeszcze nie zdają sobie sprawy z różnic płci. "Teletubbies" to jedna z najlepszych bajek dla dzieci. Zdaniem neurologów, w odróżnieniu od wielu innych bajek nie zaburza ona rozwoju małych dzieci, bo nie naraża ich na nadmiar bodźców. Dźwięki są stonowane, barwy żywe, ale jednolite. Teletubisie powtarzają proste frazy, a akcja nie toczy się zbyt szybko dla malucha. To wyrabia umiejętność kojarzenia treści z obrazem i rozumienia ich.

Impulsy płynące z telewizorów i komputerów oddziałują na układ nerwowy dziecka silniej niż bodźce pochodzące z naturalnego otoczenia, a znaczna część informacji wpływa na podświadomość. Efekt jest tym silniejszy, im dziecko jest młodsze, ponieważ w pierwszych latach życia mózg rozwija się najintensywniej. Znaczenie ma także generowane przez urządzenia elektroniczne promieniowanie elektromagnetyczne. Może zaburzać rozwój komórek nerwowych, wywoływać zmiany w DNA i zakłócać działanie układu odpornościowego. Migotanie obrazu telewizora czy komputera może u niektórych dzieci wywołać ataki przypominające padaczkę lub zaburzenia widzenia. Przedszkolakom neurolodzy zalecają oglądanie telewizji czy korzystanie z komputera nie dłużej niż pół godziny dziennie, dzieciom w wieku szkolnym ok. 1 godz., a młodzieży do 2 godzin.

Monika Florek-Moskal

 

 

 „FAKTY I MITY” nr 34, 28.08.2003 r.

ZBRODNIE Z EKRANU

Telewizja odpowiada aż za

20 procent przestępstw – wynika

z raportu amerykańskich naukowców,

który opublikowano w „The

Western Journal of Medicine”. Na

szkody psychiczne powstałe w wyniku

oglądania brutalnych filmów

narażone są przede wszystkim dzieci

i młodzież. Amerykańskie dziecko

w ciągu roku ogląda w telewizji

8 tys. zabójstw i 100 tys. aktów

przemocy. Naukowcy skrytykowali

też telenowele jako obrazy negatywnie

wpływające na kształtowanie

wrażliwości. | Pas

 

 

"NEWSWEEK" nr 48, 03.12.2006 r.

KRWAWE GRY NA CELOWNIKU

Niemcy chcą wprowadzić całkowity zakaz dystrybucji gier komputerowych zawierających przemoc.

Taką inicjatywę ustawodawczą zapowiedzieli chadeccy premierzy Bawarii Edmund Stoiber i Dolnej Saksonii Christian Wulff po tym, jak tydzień temu uzbrojony w karabin 18-letni maniak gier komputerowych Sebastian Bosse ranił 37 osób w szkole w Emsdetten. Te plany popiera niemieckie społeczeństwo. Jak pokazuje sondaż telewizji ZDF, za całkowitym zakazem sprzedaży pełnych agresji gier opowiada się aż 71 proc. Niemców. Polski rząd też zajął się tą kwestią, ale mniej radykalnie. W kierowanym przez Romana Giertycha resorcie edukacji powstają przepisy, zgodnie z którymi dystrybutorzy gier będą musieli określić grupę wiekową młodzieży, do której adresują swoje produkty. Informacja ta ma być wyeksponowana na płytach. Widać jesteśmy mniej przewrażliwieni niż nasi sąsiedzi, którzy mają honor występować w większości gier wojennych jako tarcza strzelnicza. | FG, MM

 

 

 www.o2.pl | Piątek [20.02.2009, 19:05] 1 źródło |

BRUTALNE GRY I FILMY ZABIJAJĄ EMPATIĘ

I chęć niesienia pomocy innym - twierdzą naukowcy.

Przez oglądanie przemocy i brutalne gry stajemy nieczuli na krzywdę ludzką - alarmują naukowcy z University of Michigan.

Podobny brak empatii zauważyliśmy u osób, które oglądały brutalne filmy - twierdzą naukowcy. | AB

 

 

„PRZEKRÓJ” nr 43, 26.10.2006 r.

NIEMAL 20 PROCENT STUDENTÓW MA PROBLEMY Z NAUKĄ

z powodu „przedawkowania” komputerowej rozrywki – wynika z badania naukowców z Michigan State University. Alkohol szkodzi w podobny sposób zaledwie 8,5 procent studentów. Internet i gry komputerowe wywołują nawet zaległości w nauce.

Co ciekawe, wśród nadmiernie korzystających i z alkoholu, i z Internetu dużo więcej jest mężczyzn niż kobiet.

 

 

Gry, których fabułą  jest fizyczna agresja, powinny być przynajmniej realistyczne, jeśli chodzi o skutki bicia, czyli każdy trafny cios =, odpowiednio,: wybiciu zębów, oka (pół ekranu zostaje zasłonięte), połamaniu żeber, innych kości, „jajecznicy” z jąder, wstrząsowi, uszkodzeniu, mózgu z tego skutkami, itp.

 

 

 

„WPROST” nr 23, 12.06.2005 r.

ZA WCZEŚNIE NA NAUKĘ

Kiedy nastolatki rozpoczynają zajęcia szkolne, ich mózgi pracują najgorzej, a wczesne wstawanie skraca ih sen przeciętnie o dwie godziny na dobę – wyliczyli uczeni z Northwestern University. Ich zdaniem, szkoły powinny rozpoczynać lekcje najwcześniej o godz. 9.00, a wszystkie ważne testy i sprawdziany należy przeprowadzać w godzinach popołudniowych, gdy uczniowie są w lepszej kondycji intelektualnej. „Wielu młodych ludzi uważa się za leniwych czy aspołecznych, a oni, po prostu są niewyspani”- mówi prowadząca badania dr Martha Hansen. | (JAS)

 

 

„WPROST” nr 3(1206), 22.01.2006 r.

ROZBUDZENIE MÓZGU

Budząc się po ośmiu godzinach snu, jesteśmy w gorszym stanie niż po nieprzespanej nocy! Taki stan trwa przez kilka minut po przebudzeniu, kiedy nasza pamięć krótkotrwała i zdolność liczenia są upośledzone w takim stopniu jak u osoby pijanej, ale niektóre efekty mogą się utrzymywać nawet przez dwie godziny. "Dzieje się tak, ponieważ nasza kora przedczołowa potrzebuje więcej czasu na >>rozruch<< niż inne części mózgu" - tłumaczy dr Thomas Balkin z Walter Reed Army Institute of Research. To odkrycie ma duże znaczenie dla lekarzy, strażaków czy żołnierzy, którzy często muszą podejmować ważne decyzje tuż po przebudzeniu. | (JAS)

 

 

 www.o2.pl | Piątek [13.03.2009, 13:23] 3 źródła

CO CZWARTY NASTOLATEK UZALEŻNIONY OD HAZARDU

Młodzi Belgowie w internetowego pokera grają cztery razy w tygodniu.

Według ostatnich badań belgijskiej organizacji konsumentów CRIOC, pomimo prawnego zakazu, hazard uprawia 25 procent młodych ludzi.

Miesięcznie przegrywają średnio 33 euro. Sondaż przeprowadzono wśród 1,5 tysiąca osób w wieku od 10 do 17 lat.

Okazało się, że Belgowie najczęściej rozpoczynają swoją przygodę z hazardem tuż po ukończeniu 13 roku życia. 60 procent z nich nie miało żadnych problemów z dostępem do takich usług. Najpopularniejszy wśród młodzieży jest hazard internetowy. | TM

 

 

(TZW.) NAUKA

(WIĘCEJ W ULOTCE W HTML O TEJ SAMEJ NAZWIE)

 

B. WAŻNE JEST BY NAJPIERW WYJAŚNIĆ DLACZEGO COŚ SIĘ ROBI, CZEGOŚ UCZY, WYMAGA, BY OSIĄGNĄĆ ZROZUMIENIE, APROBATĘ, MOTYWACJĘ, ZAPAŁ.

Nauka może i powinna dawać przyjemne doznania, w tym satysfakcję. Wtedy nie będzie jej towarzyszyć niechęć, tylko ciekawość, zapał, pasja, satysfakcja, a to przełoży się na jej efekty (zwiększy efektywność tej kosztownej, długotrwałej dziedziny życia).

Więc naukę trzeba przygotować w takiej formie by spełniała ona oczekiwania jak najszerszej grupy uczących się.

Szkoła nie może być źródłem udręki – zarówno ze strony systemu edukacyjnego jak i rówieśników. – Msm odbębniania, „wytrzymywania”, „więzieniem”, przymusem.

Pobyt tam musi dawać satysfakcję, rozwijać, uczyć racjonalnego myślenia i musi to być połączone z przyjemnością, satysfakcją. Absurdem jest zmuszanie do uczenia się zapamiętywania rzeczy zbędnych, nieakceptowanych przez uczniów – irracjonalności bo tak trzeba... – Pamiętam taki właśnie stosunek do ortografii – daremnie stracone setki godzin, w tym na przepisywanie wyrazów – dalej nie pamiętam jak się je prawidłowo - ortograficznie - pisze, gdyż robiłem to mechanicznie, a myślałem o zupełnie innych sprawach. Podobnie z matematyką – nie odkryłem ameryki uważając, iż z liczenia wyręczą nas elektroniczne kalkulatory, których obsługi nikt nigdy mnie nie nauczył, więc, poza podstawowymi funkcjami, nie potrafię wykorzystać pozostałych, zresztą nigdy nie potrzebowałem. Zdawałem sobie sprawę, iż taka wiedza nigdy mi się do niczego nie przyda. Ci, którzy nauczyli się liczyć na kartce, również tego nie robią w pracy (życiu), tylko na kalkulatorze, komputerze bo inaczej wyrzucono by ich! Równie dobrze można uczyć prząść wełnę, robić na drutach, lepić dzbanki bo kto wie...

 

 

NAUKA POWINNA OBEJMOWAĆ M.IN.:

                                zdrowy tryb życia - jego zalety - jak ważne jest - ZAWSZE - dostarczanie organizmowi tego co potrzebuje (trzeba go słuchać oraz rozsądku)(że m.in. można mieć w wieku 30 lat wygląd i zdrowie obecnie przeciętnego 20 latka, a w wieku 50 lat 35 latka i to bez jakichś nadzwyczajnych wyrzeczeń): np. energii i budulca w postaci zdrowej żywności; spać wtedy i tyle ile wymaga (budzić się samemu) – każdy indywidualnie, zależnie od indywidualnych predyspozycji, potrzeb, wieku, stanu zdrowia, trybu życia (w dzień i w nocy zachodzą w organizmie, w tym w mózgu, psychice, różne procesy ich zakłócanie, przerywanie, niedostatek, powoduje kumulujące się negatywne konsekwencje); dogłębne skutki trucia się wysoko przetworzoną, w tym poddaną wysokim temperaturom, żywnością, nikotyną, alkoholem, narkotykami i innymi chemikaliami (np. na porost mięśni, witaminami); że m.in. zwiększanie dawek, nałóg zaczyna się od przełamania bariery, strachu, rozsądku i wzięcia pierwszy raz – co często prowadzi do drugiego razu itd.; że są rzeczy, których NIGDY nie należy próbować (już po pierwszym razie występuje odruch kojarzenia np. danego widoku, zapachu z wcześniejszą konsumpcją, zażywaniem, postępowaniem)!; Że nigdy nie należy innych namawiać i w jakikolwiek sposób zachęcać do szkodzenia sobie i takie postępowanie jest podłe, nikczemne, oraz powinno spotykać się z obroną, odrazą i karaniem tak postępujących osobników!; Kumulowanie się negatywnych czynników i wzajemne potęgowanie ich negatywnego działania (np. 1 negatywny czynnik zwiększa prawdopodobieństwo zachorowania o 5%, inny tyle samo, ale razem zwiększają  je np. o 15%. A gdy wystąpią 3 łącznie to ryzyko zachorowania (śmierci) zwiększa się do 30%. Że nie ma możliwości by trucie się, niezdrowy tryb życia, nie miało negatywnego wpływu na organizm i potomstwo. Iż należy ilość negatywnych czynników zmniejszać (jeśli środowisko, żywność są niezdrowe to tym bardziej!)); wszechstronne skutki nieruchliwego trybu życia/zalety dbania o siebie, ćwiczenia, uprawiania sportu: wpływ na wygląd, samopoczucie, kondycję psychofizyczną, zdrowie, sposób myślenia, postępowania, powodzenie; wykłady z psychologii (m.in. motywację ludzkich działań); skutki hazardu: że m.in. NIE WARTO próbować go nawet raz – programować umysł na liczenie na fortunny zbieg okoliczności, zamiast na twórcze, aktywne działanie; wiedzę o religiach (ich korzenie);

                                logikę, racjonalne myślenie (większość ludzi myśli i postępuje alogicznie, emocjonalnie. Np. trują się dodatkowo tn, alkoholem, narkotykami bo środowisko i tak jest skażone...; A babcia paliła... ...dziadek pił... ...kolega bierze od 8 lat i...!). Że umysł analizuje, przetwarza - i na tej podstawie wyciąga wnioski, podejmuje decyzje - to co mu się dostarczy. Jeśli dostarcza mu się śmieci (np. bełkot z RTV, prymitywnych osób) to tym się zajmie. Że umysł, podobnie jak komputer, programuje się (stąd to znane powiedzenie: „Z kim się zadajesz takim się stajesz”.). Dlatego warto dostarczać mu najwyższej jakości materiał do analizy, przebywać w otoczeniu ludzi wartościowych (a nie np. ludzi uzależnionych od narkotyków, religii, alkoholu; ułomnych, zakompleksionych, zawistnych, złośliwych, okaleczonych psychicznie – destrukcyjnie oddziałowywujących na otoczenie; wśród złodziei, osób agresywnych, aspołecznych (programowanie się na agresję skutkuje m.in. zwichrowanym postrzeganiem świata, tzn. interpretowaniem bodźców (a niekiedy nawet specjalnie szukaniem takich pretekstów) właśnie jako pretekst do agresji. Powoduje to też ciągłe pobudzenie organizmu, co w efekcie wywołuje samonapędzającą się spiralę agresji), ograniczonych umysłowo, chorych psychicznie itp.); kulturę, zachowywanie się (polecam pierwszy nr „WŚ” oraz ulotki).

(...)

                                Okres obowiązkowej nauki (mordęgi (...)) trzeba ograniczyć do rozsądnego minimum (np. do 6 klas. Są tacy, którzy gdyby nawet spędzili w szkole 50 lat to i tak się niczego nie nauczą, a tylko poniosą,  jak i inni, tego negatywne konsekwencje), i zadbać o nieobowiązkowe zajęcia dla młodzieży. Dla osób do 21 roku życia powinny być bezpłatne: baseny, sale do ćwiczeń, kursy (np. na prawo jazdy, obsługi maszyn, komputerowe. Jeśli ktoś nie zda egzaminu to powinien zapłacić za kurs. Jeżeli zda powinien otrzymać nagrodę pieniężną. A za każdy kolejny zdany egzamin z rosnącą  premią (np. 1 egzamin – nagroda wynosi 500 zł, 2 egzaminy – 1050 zł, 3 egzaminy – 1650 itd.)), dojazdy koleją, pobyt w ośrodkach wczasowych, pożyczki na wakacje do oddania po ukończeniu 21. roku życia (niech się zdrowo wyszaleją, użyją życia. Młodość powinna być wspaniałym, pozytywnym okresem życia, dającym, m.in. również b. potrzebny, emocjonalny kapitał.).

 

                                Powtarzanie klasy musi być zabronione.

 

 

o        

Proponuję ustalić dzień szczerości seksualnej, np. 06.06. Można by wtedy po pokazaniu: mężczyźni – środkowego palca do góry (robisz na mnie takie... wrażenie), kobiety – „kółka” z palców (jestem gotowa) zrezygnować z konwenansów, w tym kłapania dziobem... .

o        

W msh publicznych można by ustawiać seks-kabiny, kontenery (z prysznicem; kamerami). Tam zainteresowani mogliby zaspokajać swoje potrzeby w sposób higieniczny i komfortowy (w tym naobcmokiwać się i namacać do woli). Przy czym byłyby dwie opcje: korzystanie za opłatą, oraz bezpłatnie (dla młodzieży do 21. roku życia 15 godzin w miesiącu) – pod warunkiem wyrażenia zgody na filmowanie i podglądanie (za pośrednictwem kamer). 

 

ZESTAW CZTERECH KONTENERÓW DOŁĄCZONYCH DO

PIĄTEGO, CENTRALNEGO-WSPÓLNEGO, Z PRYSZNICEM I TOALETĄ

 

 

 

 
 


                                                                                                                                                                                                                                                                                                         

                                                                                                                                   

 

                                                                               

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

o         

Warto zorganizować w msh publicznych (nie każdy chce słuchać radia i wdychać tn w kawiarni, i ma na to pieniądze i czas), w wybrane dni, spotkania osób zainteresowanych nawiązaniem znajomości, itp. zależnie od wieku i zainteresowań.

Proponuję na spotkania w celu zaspokojenia potrzeby seksualnej przeznaczyć sobotę. O godz. 15.00 spotykaliby się ci, którzy nie ukończyli 15 lat; o 16.00, w wieku do 30 lat; o 17.00, w wieku do 45 lat; o 18.00 w wieku do 60 lat. W niedzielę - według tych samych zasad – mogliby się spotykać romantycy, zainteresowani konwersacją itp.. W Warszawie takim msm mogłyby być np. ławki przy Pałacu Kultury od strony Al. Jerozolimski, przy fontannach.

 

q        

Warto by było również rozpropagować plakietki np.:

As – jestem osobą aseksualną (w kolorze białym).

St – interesuje mnie wyłącznie seks i typowy (w kolorze czerwonym).

Sn– interesuje mnie wyłącznie seks i nietypowy (w kolorze pomarańczowym)(dla osób z mniejszości seksualnych).

Rs – interesuje mnie przede wszystkim rozmowa i ew. seks. (biało-czerwona).

Sr – interesuje mnie przede wszystkim seks i ew. rozmowa (czerwonobiała).

Ro – jestem osobą romantyczną (jasnoniebieska).

Re – jestem osobą religijną (żółta).

To od Nas wszystkich zależy czy to się upowszechni ( i da szereg korzyści).

 

· 

Przydałyby się gadżety elektroniczne (np. telefony komórkowe), udzielające automatycznie odpowiedzi (w podczerwieni czy drogą radiową) i z innymi treściami np. informujące (umówionymi kodami): szukam partnera/ki, i podstawowe dane o sobie, oraz o oczekiwaniach; bądź: nie jestem zaint. nawiązywaniem znajomości. Sądzę, iż ten sposób b. ułatwi poznawanie się odpowiednich dla siebie osób, m.in. ośmielając potencjalnych kandydatów i z góry wskazując na niepożądanych. Da to też pewien komfort (oszczędzając stresów obydwu stronom), w przypadku braku zainteresowania danymi ofertami, czy w ogóle jakimikolwiek.

 

 

„METROPOL” 09.09.2004 r.

WIDMO HIV/AIDS NAD UNIĄ

W CAŁEJ EUROPIE ZACHODNIEJ ŻYJE OK. 580 TYS. OSÓB ZAKAŻONYCH HIV.

Krajom Unii i jej sąsiadom grozi epidemia AIDS, jeśli nie zostaną podjęte skoordynowane działania na rzecz jej przeciwdziałania. (...) Na początku lat 90. pojawiły się opinie, że epidemię AIDS w Europie Zachodniej udało się ustabilizować.

– Ta opinia okazała się przedwczesna. Liczba nowych zarejestrowanych zakażeń w Europie Zachodniej podwoiła się od 1995 r. – powiedział Teliczka. Należy też wziąć pod uwagę fakt, że wiele nowych zakażeń jest niezarejestrowanych i faktyczna liczba nosicieli HIV może być nawet kilkakrotnie wyższa.

PAP

 

 

„FAKTY I MITY” nr 51/52, 05.01.2005 r.:

Według opublikowanego przez ONZ raportu, liczba osób zakażonych wirusem HIV przekracza już 40 mln. Prawie 5 mln spośród nich zaraziło się w roku 2005. Epidemia szczególnie szybko narasta we wschodniej Europie oraz środkowej i wschodniej Azji. W roku 2005 ponad 3 mln ludzi zmarło z powodu chorób związanych z AIDS, w tym ponad 500 tys. dzieci.

Dominika Nagel, Marek Szenborn

 

[Czyli wkrótce zarażonych będzie 1% mieszkańców Ziemi! Najlepszym środkiem zaradczym jest racjonalne myślenie i w wyniku tego odp. postępowanie zamiast emocjonalnego (np.: Co komu pisane..., Będzie, co ma być..., Jak ktoś ma umrzeć to i tak umrze..., Będę uważać a i tak cegłówka mi na głowę spadnie itp...) – red.]

 

www.aids.gov.pl

 

 

„NEWSWEEK” nr 48, 03.12.2006 r.: Każdego dnia wirusem HIV zakaża się na świecie 14 tys. osób. Ogólną liczbę chorych na AIDS i zakażonych szacuje się na ok. 40 mnl osób.

Ok. 50% zakażeń dotyczy osób między 15. a 24. rokiem życia. Każdego dnia na świecie umiera z przyczyn związanych z HIV/AIDS około 8 tys. osób. W Polsce statystycznie każdego dnia dwie osoby dowiadują się, że są zakażone HIV.

 

 

PRAWO KATZA: LUDZIE I NARODY BĘDĄ DZIAŁAĆ RACJONALNIE WTEDY I TYLKO WTEDY, GDY WYCZERPIĄ JUŻ WSZYSTKIE INNE MOŻLIWOŚCI...

 

 www.wolnyswiat.pl   WBREW ZŁU!!! 

PISMO NIEZALEŻNE – WOLNE OD WPŁYWÓW JAKICHKOLWIEK ORGANIZACJI RELIGIJNYCH, PARTII, UGRUPOWAŃ I STOWARZYSZEŃ ORAZ WYPŁOCIN REKLAMOWYCH. WSKAZUJE PROBLEMY GOSPODARCZE, POLITYCZNE, PRAWNE, SPOŁECZNE I PROPOZYCJE SPOSOBÓW ICH ROZWIĄZANIA (RACJONALNE MYŚLI, ANALIZY, WNIOSKI, POMYSŁY, POSTULATY, I ICH ARGUMENTACJA, CAŁE I FRAGMENTY ROZSĄDNYCH, INTERESUJĄCYCH MATERIAŁÓW Z PRASY I INTERNETU)

 

OSOBY CHCĄCE WESPRZEĆ MOJE PISMO, DZIAŁANIA PROSZĘ O WPŁATY NA KONTO:

Piotr Kołodyński

Skr. 904, 00-950 W-wa 1

BANK PEKAO SA II O. WARSZAWA

Nr rachunku: 74 1240 1024 1111 0010 0521 0478

Przy wpłatach do 800 PLN należy podać: imię i nazwisko, adres, nr PESEL oraz tytuł wpłaty (darowizna na pismo „Wolny Świat”). Wpłat powyżej 800 PLN można dokonać tylko z konta bankowego lub kartą płatniczą.

ILE ZOSTAŁO WPŁACONE BĘDĘ PRZEDSTAWIAŁ CO 3 MIESIĄCE NA PODSTAWIE WYDRUKU BANKOWEGO (na życzenie, przy wpłacie od 100 zł, będę podawał jej wielkość oraz wskazane dane wpłacających).

Stan wpłat od 2000 r. do dnia 15.02.2009 r.: 100 zł.

 

 

17. ELEKTRONICZNE ZBIERANIE PODPISÓW (pod

inicjatywami ustawodawczymi, moją kandydaturą na prezydenta)

 http://www.wolnyswiat.pl/17.php

 

21. WPŁATY I WYDATKI

 http://www.wolnyswiat.pl/21.html

 

22. MOJA KSIĄŻKA

 http://www.wolnyswiat.pl/22.html