[Ostatnia
aktualizacja: 08.2009 r.]
SZKODLIWE ART. CHEMICZNE, PRZEMYSŁOWE/BEZMYŚLNE,
NIEBEZPIECZNE, NAŚLADOWNICTWO
„ANGORA: ANGORKA” nr 30, 24.07.2005 r.
CZĘSTE MYCIE SKRACA
ŻYCIE
Amatorzy
regularnego szorowania się pod prysznicem mogą być narażeni na uszkodzenie
mózgu, jeśli woda, z której w tym celu korzystają, jest zanieczyszczona
manganem – twierdzą Amerykanie. Choć metal ten jest niezbędny do prawidłowego
funkcjonowania ludzkiego organizmu – to jego nadmiar uszkadza centralny układ
nerwowy.
Zdaniem
naukowców problem polega na sposobie dostawania się pierwiastka. Jego
wchłanianie w trakcie brania prysznica jest znacznie większe niż podczas picia
czy jedzenia produktów bogatych w ten mikroelement. Wszystko przez
zlokalizowane w narządzie węchu komórki, działające jak szeroko otwarta brama,
którą wodorotlenki manganu wymieszane z drobnymi kropelkami spływającymi przez
sitko przedostają się wprost do głowy. Wystarczy dziesięć minut dziennie spędzonych
w parującej łazienkowej kabinie, aby wywołać niepożądane skutki.
Oz na podst. www.wp.pl
„WPROST” nr 11, 19.03.2006 r.
JACUZZI
Z BAKTERIAMI
Jacuzzi to wylęgarnia chorób
– alarmują mikrobiolodzy z Texas A&M University. Woda krążąca w tych urządzeniach
zawiera m.in. pałeczki jelitowe, gronkowce i grzyby, które mogą wywołać
infekcje dróg moczowych, układu oddechowego oraz skóry. W unoszących się z
jacuzzi kroplach mogą też występować bakterie Legionella pneumophila,
wywołujące ciężkie zapalenia płuc. „W brudnych instalacjach mikroby szybko się
namnażają i stają się bardziej odporne na środki dezynfekujące” – mówi
prowadząca badania dr Rita Moyes. Może temu zapobiec jedynie regularne
czyszczenie i dezynfekcja wanien z hydromasażem, ale jest to rzadkością nawet w
ekskluzywnych hotelach. Z innych badań wynika, że kąpiel w jacuzzi może być niezdrowa
dla ludzi cierpiących na nadciśnienie i choroby nerek. | (MF)
TO TYLKO... KLIMATYZACJA
http://www.e-instalacje.pl/134_266.htm
BAKTERIE LEGIONELLA W
INSTALACJACH
ZAGROŻENIA ZE STRONY
LEGIONELLI
Bakterie te szybko
przyrastają w instalacjach wody ciepłej i w instalacjach klimatyzacyjnych.
Komórki bakteryjne
przenoszone są za pomocą kropelek o odpowiedniej temperaturze, szczególnie więc
niebezpieczny dla zdrowia jest aerozol wodno - powietrzny (krople o średnicy
mniejszej niż 5 µm), którego źródłem mogą być:
* klimatyzatory, nawilżacze, wieże chłodnicze;
* myjnie samochodowe;
Występuje ok. 30 gatunków
bakterii z rodzaju Legionella. Choroba legionistów czyli legionelozowe
zapalenie płuc (legionelloza) wywoływana jest przez gatunek Legionella
pneumophila, zaś objawy są następujące: wysoka gorączka (powyżej 38°C); utrata
przytomności (lub inne objawy ze strony układu nerwowego) oraz kaszel,
niewydolność oddechowa.
Możliwe są też następujące
objawy: zespół objawów podobnych do grypy (po 2-5 dniach na ogół ulega
samowyleczeniu); chroniczne objawy ze strony przewodu pokarmowego (biegunka,
wymioty); przewlekłe zapalenie oskrzeli lub inne chroniczne schorzenie dróg
oddechowych oraz ciągłe uczucie zmęczenia.
Legionelloza została
oficjalnie uznana przez Ministerstwo Zdrowia za chorobę zakaźną.
Legionellozę można skutecznie
leczyć pod warunkiem właściwego rozpoznania (podanie antybiotyków rutynowych
dla zapalenia płuc nie jest skuteczne - niewłaściwe rozpoznanie jest zasadniczą
przyczyną dość wysokiej śmiertelności: 13 - 20%). Według szacunków Światowej
Organizacji Zdrowia (WHO) rocznie na zapalenie płuc wywoływane Legionella
pneumophila umiera od 20 do 100 tysięcy osób. Ostatnia groźna epidemia tej
choroby, wywołana bakteriami obecnymi w instalacji klimatyzacji w budynku
użyteczności publicznej, wystąpiła w 2002 r. w Anglii, gdzie zachorowało 114
osób.
http://www.zdrowie.annet.pl/zdrowie/bakteria-z-klimatyzacji-106-2.html
BAKTERIA Z KLIMATYZACJI
27.07.2006 r.
Osiem osób zmarło w Norwegii
na chorobę legionistów na przełomie maja i czerwca. To choroba, którą między
innymi rozprzestrzenia... klimatyzacja. Choroba legionistów przypomina objawami
grypę albo zapalenie płuc. Lekarze dowiedzieli się, że w ogóle istnieje dopiero
w 1976 roku. Do Filadelfii w USA zjechali się wtedy weterani legionu
amerykańskiego. Niestety, ich przyjemne, wspomnieniowe spotkanie zamieniło się
w koszmar: na 186 gości i pracowników hotelu rzuciła się jakaś nieznana
choroba. Wkrótce zmarło 29 weteranów i 5 osób z personelu.
Okazało się, że ta bakteria
równie chętnie mnoży się też w instalacji klimatyzacyjnej. A zimny powiew z
tego urządzenia roznosi ją po całym budynku... Wynalezienie klimatyzacji
znacznie ułatwiło jej mordowanie. Naukowcy nazwali ją legionellą, a chorobę,
którą wywołuje, legionellozą albo chorobą legionistów.
Prawdopodobnie od 5 do 8
procent wszystkich zapaleń płuc to są zakażenia legionellą – ocenia profesor
Władysław Pierzchała ze Śląskiej Akademii Medycznej. – Początkowo objawy
choroby legionistów są takie jak w grypie, łącznie z gorączką i bólami mięśni.
Później dochodzi do nich kaszel. Jednak w tej chorobie jest to kaszel suchy bez
odkrztuszania – dodaje.
Dlaczego chorobę legionistów
tak trudno rozpoznać? Bo w zwykłym wymazie z plwociny chorego jej nie widać. Na
ślady zostawione przez legionellę można się za to natknąć przy badaniu moczu.
Jednak w Polsce prawie się tego nie robi.
Kiedy ta bakteria atakuje
osobę o obniżonej odporności, sytuacja robi się groźna. Choroba ma wtedy bardzo
ciężki przebieg. – Dlatego u osób starszych legionelloza skutkuje wysoką
śmiertelnością. U młodych śmiertelność jest o wiele mniejsza, na poziomie 4
procent – mówi prof. Pierzchała.
Czasem jednak choroba
legionistów jest śmiertelnie niebezpieczna. Zwłaszcza kiedy zaatakuje bardziej
złośliwy szczep legionelli. W 1985 r. w Stattford w Wielkiej Brytanii zaraziło
się 68 osób, z których 23 zmarły. W 1999 r. w Holandii zapadło na nią ponad 200
ludzi, nie przeżyło 28. Przed dwoma laty na legionellozę umarło sześciu ludzi
tuż za polską granicą, we Frankfurcie nad Odrą.
Legionella chętnie mnoży się
w wilgotnych miejscach, w temperaturze między 20 a 55 stopni Celsjusza. Wznosi
się w powietrze wraz z parą wodną. Jeszcze gorzej, jeśli zostanie rozpylona.
Ludzie wciągają wtedy w płuca powietrze z drobinkami zanieczyszczonej wody.
Źródło: www.onet.pl
http://www.szaniec.biz.pl/klimatyzacja-samochodow.html?menu=1
DLACZEGO TRZEBA REGULARNIE
DEZYNFEKOWAĆ UKŁAD KLIMATYZACJI?
* Bakterie, grzyby i inne drobnoustroje osadzające się na
parowniku powodują powstawanie niemiłych woni i mogą wywołać reakcje alergiczne
pasażerów samochodu.
Parownik jest zamontowany pod
deską rozdzielczą i zintegrowany z systemem wentylacji wnętrza pojazdu.
Osadzająca się na jego powierzchni wilgoć ze schładzanego powietrza i brak
światła stanowią idealne warunki do rozwoju bakterii, grzybów i innych
mikroorganizmów. Docierają one do parownika wraz z kurzem z zasysanego
powietrza i osiadają na blaszkach radiatora parownika, skąd poprzez system
wentylacji docierają do kabiny. U wielu ludzi grzyby i drobnoustroje powodują
kichanie, łzawienie, kaszel lub inne dokuczliwe reakcje alergiczne. Ponadto
gnijące w wilgoci mikroorganizmy wywołują niemiłą, stęchłą woń.
http://klimatyzacja.pl/index.php?akt_cms=472&cms=146
ZAPOBIEGANIE ROZWOJOWI
LEGIONELLI
Występuje około 30 rodzajów
bakterii typu Legionella - groźna dla człowieka jest Legionell Pneumophila
wywołująca legionellozowe zapalenie płuc (legionellozę). Jest to ciężka choroba
przebiegająca z gorączką, kaszlem, niewydolnością oddechową. Możliwe są objawy
podobne do grypy, objawy ze strony układu pokarmowego (wymioty, biegunka).
Śmiertelność wynosi 15-20%. Jest to choroba w zasadzie łatwa do wyleczenia pod
warunkiem wczesnego i prawidłowego rozpoznania oraz podania odpowiedniego
antybiotyku. Niewłaściwe rozpoznanie jest przyczyną tak dużej umieralności.
Światowa Organizacja Zdrowia szacuje, że z powodu legionellozy umiera rocznie
od 20 do 100 tysięcy osób. Ministerstwo Zdrowia uznało tę chorobę za chorobę
zakaźną.
Druga z chorób wywoływanych
przez bakterie tego szczepu nie jest śmiertelna, przebiega dość ciężko,
przypominając zwykłą grypę. Przechodzi po kilku dniach, nie pozostawiając
trwałych następstw. Jest wysoce zakaźna, nieznane są jednak mechanizmy jej
przenoszenia.
Bakteriami Legionella zakazić
się można drogą wziewną, szczególnie poprzez wziewanie aerozolu
wodno-powietrznego, w którym znajdują się bakterie. Potencjalnymi źródłami zakażenia
mogą być: rozpylacze pryszniców, jacuzzi, nawilżacze, wieże chłodnicze, wanny
perełkowe, fontanny, szklarnie, myjnie samochodowe itp.
http://www.mojaklima.pl/strona/index.php?option=com_content&task=view&id=46&Itemid=36
ZAGROŻENIE ISTNIEJE
Znów atakuje. Epidemie tej
ciężkiej odmiany choroby płuc wybuchły w tym roku już w dziewięciu krajach.
Najnowsza informacja to 16 przypadków zarejestrowanych w Holandii. Chorzy
zarazili się bakterią pochodzącą z różnych źródeł, najprawdopodobniej z
powietrza w klimatyzowanych pomieszczeniach.
W czerwcu tego roku aż 149
osób zachorowało w hiszpańskiej Pampelunie. Według danych European Working
Group for Legionella Infections (EWGLI) rocznie w 36 krajach europejskich na
chorobę zapada około 10 tys. osób. Na całym świecie – według szacunków
Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) – od 20 do 100 tys. Tak wielkie
rozbieżności w ocenie skali zachorowań wynikają z niewystarczającej liczby
przeprowadzanych badań lekarskich i laboratoryjnych.
Wszystkie kolejne wybuchy
epidemii swoje źródło miały w hotelowej, a nawet szpitalnej klimatyzacji –
podaje HC Information Resources, amerykańska organizacja zajmująca się badaniem
legionelozy. Szpital w hiszpańskiej Murcji (2001) stał się źródłem największej
jak dotychczas epidemii. Bakterią zaraziło się 449 osób, sześć zmarło.
We Francji w miejscowości
Pas-de-Calais, w ogromnych zakładach petrochemicznych na legionelozę
zachorowało 86 osób, 21 zmarło. Winna była klimatyzacja, której opary
wodno-powietrzne zakażone bakterią zostały rozniesione w promieniu sześciu
kilometrów. Chorowali nie tylko pracownicy fabryki, lecz także mieszkańcy
przedmieścia. Szczególnie dramatyczny był atak na pensjonariuszy domu spokojnej
starości w Toronto (październik 2005 r.). Zachorowało ponad sto osób, co piąta
zmarła. Podejrzewa się, że przyczyną mogła być nowa odmiana bakterii, która z
łatwością poradziła sobie ze słabą odpornością starszych osób. Jeszcze inaczej
atakowała legioneloza podczas wystawy kwiatów w Holandii (1999). W jednej z hal
wystawowych prezentowane były wanny jacuzzi oraz nawilżacze powietrza. Kilka z
nich miało zanieczyszczony system wodny, w którym wylęgła się bakteria. W
krótkim czasie 200 osób zapadło na legionelozę, a 32 zmarły.
http://www.fonko.com.pl/klimatyzatory.php3?id=klimatyzatory6
KLIMATYZATORY |
EKSPLOATACJA
Powietrze takie zawierające
różnego rodzaju zanieczyszczenia dociera do ludzi przebywających w
klimatyzowanych pomieszczeniach. Zakażenie następuje m.in. przez drogi
oddechowe, przewód pokarmowy i skórę. Do zakażenia bakteryjnego może dojść
przez powietrze zakażone wysuszonymi zarazkami przyczepionymi do cząsteczek
pyłu lub przez zawieszone w nim "kropelki" (zarażenie kropelkowe). I
właśnie często do zakażenia dochodzi za pośrednictwem powietrza unoszącego zakażony
pył. Chorobotwórcze paciorkowce, gronkowce, maczugowce błonicy i prątki
gruźlicze utrzymują się długo przy życiu, nawet w stanie wysuszenia. A także
zawieszone w powietrzu grzyby, a właściwie ich zarodniki, których olbrzymie
ilości wciągane są do oskrzeli i płuc w czasie oddychania, mogą stanowić
bezpośrednią przyczynę wielu chorób alergicznych jak np. astmy. Również
znajdujące się w powietrzu pyły, bez przyczepionych do nich drobnoustrojów,
powodują wiele chorób wśród ludzi (pylice, alergie, astma, nowotwory). Mogą
także oddziaływać drażniąco i toksycznie na organizm człowieka. Sama obecność
mikroorganizmów w glebie, wodzie i w powietrzu atmosferycznym jest zjawiskiem
naturalnym. Równie normalna jest obecność w środowisku wewnętrznym, ale
pojawienie się odpowiedniej wilgotności powietrza i pożywienia dodatkowo
intensyfikuje ich rozwój. Bakterie występują prawie wszędzie. Są obecne w
powietrzu, w cieczach, wewnątrz oraz na powierzchni roślin, w organizmach ludzi
i zwierząt. Stosunkowo niewiele jest miejsc na świecie, gdzie nie spotyka się
bakterii. Bakterie mają bardzo szeroką tolerancję ekologiczną i mogą występować
w ekstremalnych warunkach środowiska. Podział komórki bakteryjnej zachodzi z
zadziwiającą szybkością. W idealnych warunkach komórki niektórych gatunków
dzielą się, co 20 minut. Przy takim tempie, zakładając brak przeszkód, z jednej
bakterii w ciągu 6 godzin powstałoby 130 tys. komórek potomnych !! To tłumaczy,
dlaczego wnikniecie jedynie kilku chorobotwórczych bakterii do organizmu
człowieka może w krótkim czasie spowodować wystąpienie objawów chorobowych. Na
szczęście bakterie nie mogą długo namnażać się w takim tempie, gdyż proces ten,
wskutek braku pożywienia lub akumulacji produktów odpadowych, szybko ulega
zahamowaniu. Bakterie stanowią około 25% mikroorganizmów znajdujących się w
powietrzu zewnętrznym. Podstawowym źródłem bakterii w powietrzu jest człowiek.
Obok bakterii drugim zagrożeniem są pleśnie. Grzyby pleśniowe tworzą bardzo
dużą grupę organizmów roślinnych o budowie eurokariotycznej (posiadają jądro
komórkowe otoczone błoną jądrową).Są heterotroficzne, odżywiają się martwą lub
żywą materią organiczną, a ich enzymy umożliwiają rozkład złożonych związków
organicznych. Wymagania pokarmowe mają skromne, dlatego mogą rozwijać się na
podłożach o niskich zawartościach substancji organicznych. Warunki rozwoju
pleśni są bardzo zróżnicowane. Są odmiany, które tolerują i egzystują w
temperaturach poniżej 0°C. Jednak największa ich grupa rozwija się, gdy podłoże
lub powietrze jest bardzo wilgotne (powyżej 70%), a temperatura kształtuje się
w granicach 20-35°C. Toksyny (mikotoksyny) wytwarzane przez pleśnie występują w
miejscach ich kolonizacji. Są to związki niskocząsteczkowe niemetabolizowane w
ludzkim organizmie. Mogą się, więc one kumulować w tkankach narządów
wewnętrznych powodując wiele komplikacji zdrowotnych. Pleśnie oraz bakterie są
właśnie wyodrębniane podczas analizy mikrobiologicznej powietrza nawiewanego
przez zabrudzoną i nie konserwowaną klimatyzację. W Polsce dotychczas ze wglądu
na brak aktów prawnych oraz wytycznych dotyczących czyszczenia i dezynfekcji
instalacji klimatyzacyjnych świadomość konieczności czyszczenia układów
klimatyzacji jest nadal na bardzo niskim poziomie. Zgodnie z przepisami UE w
niedługiej przyszłości zostanie to zmienione.
http://www.tur-
info.pl/p/ak_id,29631,,klimatyzacja,autokar,w_turystycznym,autobus,odgrzybianie,srodki_grzybobojcze.html
2006-05-29
Nowoczesne autobusy zarówno
te miejskie jak i turystyczne wyposażone są w klimatyzację, która jest już
standardem.
Parownik klimatyzacyjny jest
bowiem doskonałym środowiskiem rozwoju grzybów, pleśni i drobnoustrojów. Kiedy
zostają "wyhodowane" w parowniku w autobusie, powietrze, którym
oddychają pasażerowie podczas jazdy ma stęchły, nieprzyjemny zapach.
Przewoźnik powinien
odgrzybiać klimatyzację przynajmniej raz w roku. Słowa Piotra Gębisia
potwierdzają też inni przewoźnicy, którzy spotykają się z problemem
zagrzybiania klimatyzacji.
„POLITYKA” nr 37, 15.09.2007 r.
GROŹNE MYDŁO
Myjesz się antybakteryjnym mydłem, żeby usunąć
wszystkie zarazki? To źle! Jak przekonują na łamach „Clinical Infectious
Diseases” naukowcy z University of Michigan, mydła antybakteryjne wcale nie
chronią przed infekcjami, a wręcz do nich prowokują. Ich najważniejszy składnik
triklosan co prawda niszczy duże \koncentracje bakterii, ale jest nieefektywny
w przypadku niektórych ich rodzajów (np. Pseudodmonas aeruginosa) i sprzyja
wzrostowi oporności na antybiotyki (np. Amoxycilinę). Zdrowiej i bezpieczniej
jest korzystać z zwykłych mydeł.
[Podobnie ma się sytuacja z innymi chemikaliami
związanymi z czystością, higieną. – red.]
www.o2.pl / www.sfora.pl | Czwartek
[20.08.2009, 13:25] 1 źródło
KOLACJA PRZY ŚWIECACH? UNIKAJ
JAK... OGNIA
Naukowcy wszystko obrzydzą. O co im teraz chodzi?
Amerykańskie Stowarzyszenie Chemików ogłosiło, że kolacje przy świecach są
poważnym źródłem zanieczyszczenia powietrza. Co gorsza, umieszczane w źle
wentylowanych pomieszczeniach są groźne dla życia - donosi "The Washington
Times".
Zdaniem naukowców parafinowe świece topiąc się wypuszczają w nasze
otoczenie rakotwórcze związki. To jak wolno tląca się bomba, która nie wybucha
od razu, ale przez lata gromadzi w naszym otoczonym świecami ciele tyle
trujących substancji, że właściwie każda kolejna romantyczna kolacja to jak
podpis pod własnym wyrokiem śmierci.
Naukowcy przestrzegają też osoby kojące swe smutki w wannie otoczonej
świecami. Zła wentylacja zwiększa zatrucie organizmu - donosi gazeta.
Wedle amerykańskich chemików substancje ze świec mogą też wywoływać alergie
układu oddechowego.
Jeżeli już koniecznie musimy palić świeczki w swoim otoczeniu, używajmy
tych z pszczelego wosku lub soi. Są droższe, ale mniej szkodliwe - przekonuje
"The Washington Times". | JS
„PRZEKRÓJ” nr 5, 01.01.2004 r.
DEZODORANT Z RAKIEM
Parabeny,
związki stosowane jako konserwanty między innymi w dezodorantach, są obecne w
próbkach pobieranych z ludzkich guzów piersi – donoszą naukowcy brytyjscy.
Obawy
na temat udziału parabenów w rozwoju raka piersi pojawiły się w związku z
obserwacją, że mogą one imitować działania żeńskich hormonów płciowych –
estrogenów, które z kolei pobudzają wzrost niektórych guzów piersi. (...)
Zespół doktor Philippy Darbre z uniwersytetu w Reading w Wielkiej Brytanii
przeanalizował próbki raka piersi pobrane od 20 pacjentek. Parabeny wykryto we wszystkich,
w średnim stężeniu 20,6 nanograma (jedna miliardowa grama) na gram tkanki. Związki te były
obecne w komórkach raka piersi w niezmienionej formie (tj. w formie estrów), co
oznacza, że przedostały się do nich przez skórę z pominięciem układu
pokarmowego.
„ŻYCIE WARSZAWY: KULISY” nr 44, 05.11.2004 r.
GŁOWA W
SPRAYU
Miewasz częste migreny i nie
wiadomo z jakiego powodu popadasz w depresję? Twoje małe dziecko ma nagłe
biegunki i bóle uszu? Wyrzuć do kosza wszystkie odświeżacze powietrza,
dezodoranty, lakiery do włosów i środki czystości w sprayu. Według badaczy z
Uniwersytetu w Bristolu, to one, za sprawą tzw. lotnych substancji
organicznych, wywołują przykre dolegliwości. Potwierdziły to badania na 10
tysiącach kobiet, które niedawno urodziły dziecko.
Okazało się, że np. liczba
niemowląt cierpiących na biegunkę była o 32 procent wyższa w domach, w których
stosowano odświeżacze powietrza. Matki miały o 26 procent wyższe ryzyko
wystąpienia objawów depresji, niż kobiety rzadziej stosujące kosmetyki w
sprayu.
Prowadząca badania doktor
Alexandra Farrow uważa, że zamiast stosować sztuczne odświeżacze można wycisnąć
cytrynę. Efekt zapachowy będzie taki sam. | WOG
„PRZEKRÓJ”
GROŹNY
ODŚWIEŻACZ
Masz małe dziecko? Zrezygnuj
z dezodorantów. O 32 procent więcej małych dzieci cierpi na biegunki w
rodzinach, które codziennie stosują odświeżacze powietrza (w aerozolu lub w
postaci spryskiwaczy), niż w domach o niższym zużyciu tych środków. Bolą je też częściej uszy. Winę za to ponoszą tak
zwane lotne związki organiczne wchodzące w skład aerozoli. Źródłem tych
cząsteczek w pomieszczeniach są również farby, rozpuszczalniki i środki
czystości.
„WPROST” nr 13(1061), 2003 r.
ZAPACH MĘŻCZYZNY
Mężczyźni,
nie używajcie dezodorantów! Wbrew powszechnej opinii, zapach męskiego potu ma
bardziej kojący wpływ na kobiety niż najlepsze kosmetyki. Badania Charlesa
Wysockiego z University of Pennsylvania wykazały, że naturalny zapach mężczyzny
nie tylko poprawia samopoczucie pań, ale może nawet przyspieszyć wydzielanie
hormonów płodności. Tak zachowywały się kobiety w wieku 25-45 lat, które
otrzymywały do powąchania ekstrakt męskiego potu. Były przekonane, że uczeni
testują nowe perfumy lub zapachowe środki czyszczące. | (ZW)
"NEWSWEEK" nr
20, 21.05.2006 r.
PRZEZ WĄCHANIE DO MIŁOŚCI
Nie
wystarczy kierować się urodą czy inteligencją, by znaleźć idealnego partnera.
Trzeba go jeszcze powąchać.
Oglądanie
jakiejś osoby choćby przez ułamek sekundy pozwala błyskawicznie ocenić, czy
jest ona atrakcyjna, czy nie. "Każdy z nas ma wbudowany detektor urody i
nigdy nie przestajemy z niego korzystać" - pisze dr Nancy Etcoff z Harvard
Medical School w książce "Przetrwają najpiękniejsi". Dlatego właśnie
ładna twarz i zgrabna sylwetka to pierwsza rzecz, na jaką zwracamy uwagę
podczas szukania ideału. Najnowsze badania specjalistów od ludzkiego zachowania
pokazują jednak, że wygląd to nie wszystko. "Wybierając partnera,
powinniśmy go raczej powąchać" - przekonuje Martie G. Haselton z Center
for Behavior Evolution and Culture przy University of California Los Angeles na
łamach tygodnika "New Scientist".
Z
badań Haselton wynika, że zapach dostarcza informacji o tym, czy potencjalny
partner ma geny gwarantujące zdrowie naszemu wspólnemu potomstwu. To kolejny
naukowy sposób pozwalający znaleźć najlepszą partię. Wcześniejsze testy
wykazały, że tego jedynego czy tę jedyną można poznać dzięki analizie stężenia
hormonów we krwi lub uważnemu przesłuchaniu pierwszych trzech minut rozmowy.
Martie
G. Haselton dowiodła, że po zapachu częściej wybieramy partnerów, których genom
różni się od naszego we fragmencie określanym mianem głównego kompleksu
zgodności tkankowej (MHC). Wszelkie odmienności w tym obszarze zwiększają
szansę na spłodzenie zdrowych dzieci. Bierze się to stąd, że uszkodzenia
naszego DNA są kompensowane genami partnera, co wzmacnia układ immunologiczny
wspólnych potomków. Co ciekawe jednak, jak wykazały badania przeprowadzone
przez Craiga Robertsa z University of Liverpool, kiedy kierujemy się wyłączne
wyglądem zewnętrznym, skłonni jesteśmy wybierać raczej partnerów o podobnym
zestawie genów w obszarze MHC. Wygląd może więc nas zwodzić w kwestii tego, co
naprawdę dla nas dobre. Zapach jest tu znacznie lepszym doradcą.
Naukowcy
nie potrafią jeszcze dobrze wyjaśnić związku pomiędzy określonym kształtem
genomu a preferencjami zapachowymi. Podejrzewają, że informacje dotyczące DNA
naszego potencjalnego partnera mogą docierać do nas za pośrednictwem
wydzielanych do otoczenia związków chemicznych - zapachowych lub tzw. feromonów.
Są one lotne i bezwonne, a ich obecność jest wykrywana przez niewielki gruczoł
umieszczony w nosie zwany lemieszowo-nosowym. Nie udało się wprawdzie jeszcze
wyizolować żadnego z ludzkich feromonów, jednak uczeni, m.in. Martha McClintock
z University of Chicago, twierdzą, że to właśnie te substancje mogą u ludzi
służyć do przekazywania informacji dotyczących np. dopasowania partnerów.
Jednak
sam test węchowy, choć przydatny, może okazać się złudny. Właściwie każdy teraz
stosuje kosmetyki, nietrudno więc o pomyłkę. Co więcej, kobiety przyjmujące
hormonalne środki antykoncepcyjne zmieniają swoje preferencje i wolą zapach
partnerów o podobnym MHC. Jeśli więc wąchać potencjalnego partnera, to tylko
bez kosmetyków i przed łyknięciem pigułki.
Istnienie
tej swoistej międzyludzkiej chemii to kolejny dowód na to, że w miłości
przeciwieństwa się przyciągają. Zgodnie z teorią ewolucji partnerzy różniący
się od siebie gwarantują różnorodność genetyczną swojemu potomstwu. Jeśli są
zbyt podobni, może to doprowadzić do tzw. doboru krewniaczego, a więc do
mieszania się podobnych genów, co wiąże się z podwyższonym ryzykiem chorób
genetycznych.
Naukowcy
coraz częściej dostrzegają też, że zbytnie podobieństwo charakterów nie sprzyja
trwałości związku. Gdybyśmy rzeczywiście poszukiwali podobieństw, pary
homoseksualne byłyby najtrwalsze, a tak przecież nie jest. Co więcej, jak
zauważa psychiatra Richard Isay w książce "Commitment and Healing, Gay Men
and the Need for Romantic Love", która ma ukazać się w tym roku w USA,
najbardziej trwałe są te związki homoseksualne, w których partnerzy przyjmują
przeciwstawne role. Jeden z nich staje się na przykład stroną dominującą, a
drugi pasywną. Czasem czynnikiem zwiększającym szansę na trwałość związku
homoseksualnego jest choćby różnica koloru skóry. Podobnie jest w parach
heteroseksualnych. Zbyt duże podobieństwo czy to zewnętrzne, czy dotyczące
charakterów może szybko prowadzić do rozpadu związku i znudzenia.
Prognozować
trwałość związku można jednak nie tylko po zapachu, ale także po tym, w jaki
sposób ludzie rozmawiają ze sobą nawet na bardzo wczesnym etapie znajomości.
Naukowcom wystarczy prosty eksperyment, by dowiedzieć się, czy związek będzie
udany. Dwoje młodych ludzi siada przy stole, do ich ramion laborant podłącza
urządzenie, które co pewien czas pobiera niewielką próbkę krwi. Rozpoczyna się
rozmowa. Na podstawie pomiarów poziomu tzw. hormonów stresu uczeni próbują
przewidzieć, czy związek przetrwa długie lata, czy też szybko się rozpadnie.
Właśnie
takie badania prowadził zespół naukowców pod kierunkiem prof. Janice
Kiecolt-Glaser, psychiatry z Ohio State University. Przez dziesięć lat badał 90
młodych małżeństw. U rozmawiających kobiet i mężczyzn naukowcy analizowali
stężenie adrenaliny, noradrenaliny i kortyzolu, substancji wydzielanych przez
nadnercza. Produkcja tych związków w organizmie nasila się pod wpływem
stresowych sytuacji. Pary, u których zanotowano podwyższony ich poziom, były ze
sobą krócej od tych, u których stężenie nie wzrosło.
Istnieją
jednak także hormony, których obecność w organizmie - co wykazały eksperymenty
przeprowadzane na zwierzętach - jest jak najbardziej pożądana do stworzenia
trwałego związku. Chodzi tu o oksytocynę i wazopresynę. Larry Young z Emory
University w stanie Georgia zaobserwował, że wśród norników jedne są
poligamiczne, a inne pozostają z jedną samiczką przez całe życie. Wydało mu się
zdumiewające, że niezwykle blisko spokrewnione osobniki tak bardzo się od
siebie różnią. Jak wykazał, oksytocyna sprawia, że samiczki stają się mniej
agresywne w stosunku do samców, a dzięki wazopresynie samce traktują partnerki
bardziej jak żony niż jak kochanki. W mózgu nornika monogamicznego Larry Young
zaobserwował znacznie więcej receptorów wazopresyny niż u jego poligamicznych
krewniaków.
U
ludzi oksytocyna i wazopresyna działają podobnie. Niewykluczone więc, że
opracowany zostanie test pozwalający ocenić szansę danej pary na stworzenie
długotrwałego związku na podstawie liczby receptorów tych hormonów w mózgu.
Zanim
jednak on powstanie, ludzie, którzy pragną ze sobą być, mogą udać się do
psychologa, aby sprawdzić, czy rzeczywiście do siebie pasują. Naukowcy już mogą
tego dokonać na podstawie analizy emocji, jakie towarzyszą rozmowie dwojga
ludzi. - Najważniejsze jest uchwycenie, w jaki sposób pary zaczynają dyskutować
i jak reagują na argumenty - twierdzi prof. Sybil Carrere z University of
Washington.
Naukowcy
ustalili nawet, że pary, u których podczas wymiany zdań liczba pozytywnych
sformułowań w rodzaju: to interesujący punkt widzenia, ale ja uważam, że..., i
negatywnych, np. to wyssane z palca brednie, jest taka sama, mają niewielką
szansę na wspólną przyszłość. Te zaś, gdzie zwrotów pozytywnych jest
pięciokrotnie więcej niż negatywnych, są na wygranej pozycji i mogą myśleć o
budowaniu związku.
W trakcie
takiej rozmowy można przewidzieć, jak obie osoby zamierzają się do siebie
odnosić w przyszłości. Jeśli będą się traktować po partnersku, mają duże szanse
na zadowolenie z życia seksualnego, a to także dobrze wróży ich przyszłemu
związkowi. Taką zależność potwierdzają najnowsze badania Global Study of Sexual
Attitudes and Behaviors przeprowadzone pod nadzorem prof. Edwarda Laumana,
socjologa z University of Chicago. Wykazały one, że największą satysfakcję z
seksu czerpią obywatele tych krajów, gdzie role obu płci są wyrównane. W
krajach o silnie patriarchalnej strukturze społecznej, a więc tam, gdzie nie ma
mowy o stosunkach partnerskich, zadowolenie z seksu jest małe.
Nim
sprawdzimy jednak, czy dana osoba jest dla nas idealnym partnerem, najpierw
musimy ją sobą zainteresować. Ale i w tej sprawie pomoc naukowców może okazać
się nieoceniona. Richard Wiseman, psycholog z University of Hertfordshire w
Wielkiej Brytanii, rozpoczął właśnie eksperyment mający na celu ustalenie,
jakie są najlepsze strategie podrywania. Ma zamiar przeanalizować rozmowy
prowadzone podczas 500 randek i sprawdzić, które z nich okażą się
najskuteczniejszym sposobem na zdobycie czyjegoś serca. Wyniki tych badań bez
wątpienia staną się hitem, i to nie tylko naukowym.
Na
Początku są dzieci
Matczyna
troska jest uczuciem pierwotnym. Miłość pomiędzy rodzicami to zdaniem uczonych
tylko jej pochodna.
Kobiety
podświadomie zauważają na męskiej twarzy zainteresowanie dziećmi, rozpoznają
dobrego kandydata na partnera i odpowiedniego opiekuna dla przyszłego potomstwa
- wykazały badania uczonych z University of Chicago i University of California
w Santa Barbara. Naukowcy zaprezentowali mężczyznom po dwa zdjęcia.
Opiekuńczość
równa się dobre geny
Na
jednym było dziecko, na drugim dorosły. Badani mieli za zadanie wskazać
fotografię, która bardziej im się podoba. Następnie uczeni pokazali kobietom
zdjęcia mężczyzn biorących udział w eksperymencie. Panie, którym polecono
wybrać najbardziej atrakcyjnych partnerów, niemal bez wyjątku wskazały na fotografie
mężczyzn, którzy wcześniej wybrali zdjęcie dziecka. Naukowcy coraz częściej
dochodzą do wniosku, że to właśnie nieuświadomione myślenie o naszych
przyszłych potomkach jest przyczyną takiego, a nie innego wyboru partnerów.
Wykazali m.in., że kobiety w czasie owulacji zdecydowanie częściej wybierają
mężczyzn silnie zbudowanych i dominujących. Naukowcy tłumaczą to chęcią
zapewnienia potomstwu jak najlepszych genów. Tymczasem kiedy nadchodzą dni
niepłodne, bardziej atrakcyjni dla kobiet są łagodniejsi i troskliwi mężczyźni,
którzy w teorii mają być lepszymi opiekunami dla dzieci. Badania przeprowadzone
w zeszłym roku przez uczonych z Uniwersytetu
Karola
w Pradze wykazały, że kobietom bardziej podoba się zapach dominujących mężczyzn
w okresie owulacji niż podczas dni niepłodnych.
Najważniejsze
jest potomstwo
Nieuświadomiona
troska o przyszłe potomstwo jest zjawiskiem powszechnym w świecie zwierząt.
Uczeni podejrzewają nawet, że biochemiczne reakcje, jakie zachodzą w mózgu
zakochanego człowieka, dokonały się w toku ewolucji. Miłość pomiędzy rodzicami
ukształtowała się na wzór miłości do dzieci. Koncepcję tę potwierdza fakt, że
obydwa rodzaje miłości związane są z aktywnością tego samego hormonu,
oksytocyny, oraz pobudzeniem tzw. układu nagrody w mózgu.
Paweł Górecki
„WPROST” nr 45(1093), 2003 r.
WDYCHANIE ŚMIERCI
JAK
SKUTECZNIE WYWOŁAĆ ŚLEPOTĘ, ŚPIĄCZKĘ ALBO RAKA
Tlenoterapia
wydłuża życie o dziesięć lat, wzmacnia układ odpornościowy, zwiększa wydolność
organizmu, usprawnia pamięć i pomaga się pozbyć nadwagi - zapewniają
właściciele barów tlenowych, których w Polsce powstaje coraz więcej. To
oszustwo - ostrzegają naukowcy. Popularna szczególnie jesienią i zimą terapia
tlenem jest szkodliwa dla zdrowia!
Moda
na tlenoterapię pojawiła się w Europie i Stanach Zjednoczonych w latach 90. W
1996 r. była pływaczka Lisa Charron otworzyła w Toronto pierwszy bar tlenowy -
O2 Spa Bar. Rok później aktor Woody Harrelson został właścicielem kawiarenki
tlenowej w Los Angeles. Kuracji tlenem poddawały się gwiazdy Hollywood: Jeff
Goldblum, Kirstie Alley i Ben Stiller. Pierwszy polski bar tlenowy w 1998 r.
otworzyła we Wrocławiu polsko-niemiecka firma IQ Connection (pod patronatem
Polskiego Centrum Terapii Tlenowej). W Polsce działa już ponad 30 lokali
legitymujących się licencją centrum, a kolejnych przybywa jak grzybów po
deszczu.
CENTRUM
OSZUSTWA
Każdy
człowiek ma swój wiek tlenowy, który nie pokrywa się z wiekiem metrykalnym -
zapewnia Polskie Centrum Terapii Tlenowej. "Jest on częścią wieku
biologicznego i jest ściśle związany z metodą pomiaru oraz programem
komputerowym określającym trzy wartości: niedotlenienie w swojej grupie
wiekowej, niedotlenienie w stosunku do optymalnej wartości i wiek tlenowy"
- czytamy na stronie internetowej centrum. - To kompletna bzdura nigdy nie
słyszałem o pojęciu wieku tlenowego - powiedział "Wprost" prof.
Janusz Paluszak, kierownik Katedry i Zakładu Fizjologii Człowieka Akademii
Medycznej im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu. - Nauka nie zna takiego
terminu. To atrakcyjne hasło, ale nie udokumentowane poważnymi badaniami -
twierdzi prof. Ewa Szczepańska-Sadowska, kierownik Katedry i Zakładu Fizjologii
Doświadczalnej i Klinicznej Akademii Medycznej w Warszawie.
Tlen
to natura, a korzyści z tlenoterapii nie mają końca. Taka kuracja poprawia krążenie
krwi, odtruwa organizm, przyspiesza przemianę materii, łagodzi dolegliwości
menopauzy i andropauzy, niweluje szkodliwe skutki palenia papierosów oraz
pomaga w leczeniu astmy, alergii i migreny - przekonują właściciele barów. -
Kłopot polega na tym, że zawartości tlenu w organizmie nie można zwiększyć, bo
hemoglobina,
jedyny jego nośnik, jest już wysycona w 97 proc. podczas oddychania powietrzem
atmosferycznym! - mówi prof. Jacek Przybylski, kierownik Zakładu Biofizyki i
Fizjologii Człowieka Akademii Medycznej w Warszawie.
ODDYCHAJ
NORMALNIE
Układ
oddechowy człowieka przystosował się do wdychania powietrza atmosferycznego, w
którym zawartość tlenu jest stała i nie przekracza 21 proc. - Wdychany w barach
cienkimi rurkami dodatkowy tlen nie trafia do tkanek i nie wywołuje żadnych
efektów biologicznych, jedynie rozpuszcza się w osoczu. Zwiększenie jego
zawartości w organizmie może tylko poważnie zaszkodzić - mówi prof. Przybylski.
Nadmiar tlenu działa toksycznie, bo sprzyja powstawaniu tzw. wolnych rodników
(agresywnych molekuł tlenu), które - jak się przypuszcza - przyspieszają
procesy starzenia się i powstawanie nowotworów. Podobnie jest z glukozą - ta
substancja jest niezbędna do życia, ale zbyt duża jej zawartość we krwi
wywołuje cukrzycę, miażdżycę i zawały serca.
Terapia
tlenowa była stosowana w Polsce u wcześniaków, u których nie rozwinął się
jeszcze w pełni układ oddechowy. Zaniechano jej, gdy się okazało, że powoduje
nieodwracalne zmiany w siatkówce i może prowadzić do ślepoty. - Do
najpoważniejszych powikłań, które mogą się pojawić podczas terapii tlenem,
należą zaburzenia funkcji układu nerwowego, przejawiające się zaburzeniami
widzenia, dezorientacją, drażliwością, a nawet w krańcowych przypadkach utratą
przytomności i śpiączką - mówi prof. Szczepańska-Sadowska. Wyniki niektórych
badań sugerują, że wysokie tzw. ciśnienie parcjalne tlenu (wywierane przez tlen
cząsteczkowy w określonej objętości gazu lub płynu) może powodować uszkodzenia
DNA. Długotrwałe podwyższone ciśnienie parcjalne może prowadzić do rozwoju
groźnego dla życia nadciśnienia płucnego. Z kolei wzrost ciśnienia
cząsteczkowego tlenu we krwi wywołuje skurcze naczyń i wzrost ciśnienia
tętniczego, co jest szczególnie niebezpieczne dla nadciśnieniowców.
TLEN
TYLKO NA RECEPTĘ!
Tlenoterapia
jest przydatna u osób cierpiących na zapalenie płuc, gruźlicę, zatory gazowe, a
także u niektórych chorych na astmę i rozedmę płuc (gdy utrudnione jest
przenikanie tlenu przez tzw. barierę dyfuzyjną płuc do krwi). Pomaga w
schorzeniach zakłócających przenoszenie tlenu przez hemoglobinę (na skutek
zatrucia tlenkiem węgla) oraz ograniczających wchłanianie tlenu w komórkach. -
Nawet w tych przypadkach zwraca się jednak uwagę na możliwość wystąpienia
powikłań i konieczność ścisłego monitorowania stanu chorego przez lekarza -
podkreśla prof. Szczepańska-Sadowska. - Tlenoterapia jest tak niebezpieczna jak
leczenie antybiotykami. Może przynosić korzyści, ale tylko pod nadzorem
specjalisty - mówi prof. Przybylski. Bary tlenowe nie zapewniają takiego
bezpieczeństwa.
Amerykańska
Agencja ds. Żywności i Leków (FDA) uznała, że tlen powinien być traktowany jak
lek wydawany wyłącznie na receptę. - Osoba oferująca tlen w barze podaje nam de
facto lek na receptę, choć takiej recepty nie mamy - mówi "Wprost"
Melvin Szymanski, urzędnik FDA zajmujący się bezpieczeństwem konsumentów.
Amerykańskie bary tlenowe naruszają ustalenia FDA, pozwolenia na ich otwarcie
są wydawane przez władze stanowe, często bez zgody agencji.
W
Polsce nie ma żadnych przepisów regulujących działalność barów tlenowych. Wciąż
pojawiają się nowe kawiarenki reklamujące terapię tlenem jako antidotum na
przesycone smogiem miejskie powietrze.
-
To hipokryzja. Miejskie powietrze nie jest gorsze dlatego, że zawiera zbyt mało
tlenu, ale dlatego, że zbyt dużo jest w nim tlenku siarki, azotynów, azotanów i
innych szkodliwych związków - mówi prof. Przybylski. A zbyt długie oddychanie
czystym tlenem może zwiększyć stężenie dwutlenku węgla we krwi! Dzieje się tak
na skutek reakcji obronnej organizmu, który z powodu nadmiaru tlenu blokuje
dopływ hemoglobiny do komórek. Najlepszym sposobem na zwiększenie odporności i
poprawę nastroju jest ruch na świeżym powietrzu. W dodatku zimą wypoczynek w
plenerze bardziej wzmacnia organizm niż latem.
Paweł Górecki
www.o2.pl Poniedziałek [16.02.2009, 19:16] 1
źródło
MASZ
KATAR? NIE WYDMUCHUJ NOSA
Bo
możesz się jeszcze bardziej rozchorować - ostrzegają lekarze.
Wydmuchiwanie
nosa moze być bardzo niebezpieczne. Okazało się, że w ten sposób nie dość, że
cofamy śluz do zatok, to jeszcze możemy wprowadzić tam wirusy
rozprzestrzeniając infekcję.
Dodatkowo
wydmuchiwanie bardzo gwałtownie podnosi ciśnienie - twierdzi dr J. Owen Hendley
z University of Virginia.
Jak
zatem radzić sobie z zatkanym nosem? Dr Kumar Lalwan twierdzi, że właściwym
sposobem, by oczyścić nos, jest wydmuchiwanie tylko jednej dziurki na raz oraz
zażywanie leków przeciwobrzękowych i obkurczających naczynia. | G
www.o2.pl | Sobota [07.02.2009, 13:38] 2
źródła |
ŚRODKI
ANTYKONCEPCYJNE WYWOŁUJĄ ASTMĘ
Choruje
na nią 40 procent kobiet zażywających pigułki.
Z
pewnością pigułki antykoncepcyjne są przyczyną zwiększenia ilości zachorowań na
astmę. Nie wiemy tylko, czy udało nam się odkryć prawdziwy związek przyczynowy
pomiędzy pigułką a tą chorobą - powiedziała Christer Jansson, specjalista od
chorób płuc i alergii w klinice szpitala uniwersyteckiego w Uppsali.
A
naukowcy odkryli interakcję między hormonami płciowymi, a metabolizmem. I
właśnie to ma wpływać na drogi oddechowe.
Badania
przeprowadzono wśród 5800 kobiet w wieku od 25 do 44 lat, żyjących w Danii,
Estonii, Islandii, Norwegii i Szwecji.
Zdaniem
naukowców niechciane ciąże mogą okazać się jednak bardziej niebezpieczne niż
podwyższone ryzyko zachorowania na astmę.
Wyniki
badań przeprowadzonych przez szwedzkich naukowców opublikowane zostały w
"Journal of Allergy and Clinical Immunology". | TM
www.o2.pl
| Wtorek [03.03.2009, 10:54] 1 źródło |
TELEWIZJA
ZWIĘKSZA RYZYKO ASTMY
Nawet
dwukrotnie - ostrzegają lekarze.
U
dzieci, które spędzają więcej niż dwie godziny dziennie na oglądaniu telewizji,
ryzyko wystąpienia astmy jest dwukrotnie większe niż u dzieci, które nie
spędzają tyle czasu przed telewizorem - twierdzi dr Elaine Vickers z Asthma UK.
Żeby
potwierdzić tę tezę, naukowcy zbadali 3 tysiące dzieci do 11 roku życia. Z tej
grupy lekarze wyodrębnili dzieci cierpiące na astmę (ok. 6 procent) i
przepytali ich rodziców o nawyki dotyczące oglądania telewizji u swoich
pociech. Co się okazało?
Wśród
dzieci cierpiących na astmę prawie połowa (44 procent) spędzała przez telewizorem
ponad 2 godziny. Jedynie 2 procent młodych astmatyków nie oglądała telewizji w
ogóle. Sądzę, że ten fakt może mieć wpływ na rozwój choroby, choćby dlatego, że
siedzenie przez telewizorem nie wymaga od młodego widza wysilania swojego
układu oddechowego - tłumaczy dr Vickers. K
www.o2.pl | Sobota [11.04.2009, 06:43] 1
źródło
TWOJE
KRZESŁO POWOLI CIĘ ZABIJA
Bo
niemal każdy siedzi krzywo i za długo - twierdzą naukowcy.
A
niewłaściwa pozycja na krześle kończy się poważnymi schorzeniami - zatorami w żyłach
i bólem w plecach. Wedle amerykańskiego Krajowego
Instytutu
Zdrowia ten ostatni dotknie 8 na 10 osób.
Siedzenie
cały dzień to najgorsza rzecz, jaką można zrobić własnemu kręgosłupowi.
Siedzenie kładzie dwukrotnie większy nacisk na kręgosłup niż stanie. A gdy
człowiek do tego siedzi krzywo, rezultaty są opłakane - twierdzi dr Joel Press,
dyrektor medyczny Spine & Sports Institute w chicagowskim Rehabilitation
Institute.
Pochylanie
się do przodu podczas siedzenia wygina kręgosłup w kształt litery C. Pozostawanie
w tej pozycji przez kilka godzin dziennie bez ruchu to najkrótsza droga do bólu
pleców.
Ruch
dostarcza nerwom potrzebnych do funkcjonowania składników odżywczych. Tkwiąc w
jednej pozycji, głodzimy nasze nerwy - twierdzi dr Press. JS
http://www.poradnikzdrowie.pl/zdrowie/kregoslup/gwat-na-kregosupie_35296.html
GWAŁT
NA KRĘGOSŁUPIE
Dokonują
go weekendowi sportowcy, sezonowi ogrodnicy i wszyscy sporadycznie, ale za to
od razu bardzo intensywnie podejmujący wysiłki fizyczne. A potem jęczą i stękają.
Bo
aktywnym fizycznie trzeba być przez cały rok, a nie tylko od czasu do czasu.
"NEWSWEEK" nr
18, 04.05.2008 r.
ZMARSZCZ
CZOŁO
Czy
botoks przedostaje się do mózgu? Nowe badania nad tym preparatem przynoszą
niepokojące, sprzeczne z dotychczasowymi wyniki.
Jad
kiełbasiany, czyli toksyna botulinowa, jest jedną z najsilniejszych znanych
trucizn naturalnych. W rękach terrorystów mogłaby stać się groźną bronią
biologiczną. A jednak jej kariera potoczyła się zupełnie inaczej. Stała się
niezwykle modna w kosmetologii. Od 1989 r. w bardzo rozcieńczonej postaci pod
nazwą botoks, mioblok lub dysport jest stosowana do wygładzania zmarszczek. Od
tego czasu miliony kobiet na świecie zdecydowały się na jej wstrzyknięcie, by
wyglądać jak przed laty.
Zawierające
toksynę preparaty miały być całkowicie bezpieczne, gdyż badania wykazały, że po
wstrzyknięciu nie migruje ona wzdłuż szlaków nerwowych do mózgu i rdzenia
kręgowego. Dziś okazuje się jednak, że nie musi to być prawda. Dopiero kiedy
preparat zastosowano u milionów ludzi, uczeni dowiedzieli się, że toksyna
botulinowa potrafi przemieszczać się wzdłuż komórek nerwowych z miejsca
wstrzyknięcia do mózgu - przynajmniej u zwierząt laboratoryjnych.
Włoscy
naukowcy z Istituto di Neuroscienze w Pizie wstrzykiwali myszom i szczurom
toksynę botulinową A w dawkach analogicznych do tych, jakie stosuje się u ludzi
(szczepy botuliny noszą nazwę A, B i E w zależności od tego, gdzie są
wytwarzane przez pospolite bakterie glebowe). Jak donoszą Włosi w najnowszym
"Journal of Neuroscience", komórki nerwowe w miejscu wstrzyknięcia
(były to mięśnie twarzowe, poruszające mysimi wąsami) wchłaniały pewną ilość
jadu i transportowały go do neuronów, z którymi były połączone. W ciągu trzech
dni trucizna przenosiła się z mięśni wąsów do pnia mózgu i tam zaburzała pracę
komórek nerwowych.
-
Odkrycia tego dokonaliśmy przypadkowo. Było ono dla nas ogromnym zaskoczeniem -
przyznał szef badania Matteo Caleo w wywiadzie dla czasopisma
"Science". Istotna część wstrzykniętego jadu wykazywała aktywność w
miejscach, gdzie miało go nie być - wyjaśnił.
Wyniki
włoskich uczonych stoją w zupełnej sprzeczności z wynikami wcześniejszych
badań, które wskazywały, że neurotoksyna jest rozkładana w miejscu
wstrzyknięcia na całkowicie nieszkodliwe związki i nie przemieszcza się poza to
miejsce, a w każdym razie nie wędruje drogami innymi niż układ krwionośny i
limfatyczny.
- To
jest nowy szlak transportowy i powinniśmy się poważnie zastanowić, co z tego
wynika - mówi Edgar Salazar-Grueso, szef do spraw medycznych przedsiębiorstwa
Solstice Neurosciences, które wytwarza mioblok. Jego zdaniem wnioski z
wcześniejszych testów przedklinicznych nad botoksem i preparatami pokrewnymi
należałoby teraz interpretować na nowo.
Podobnie
jak przypadki ciężkich zachorowań i zgonów po wstrzyknięciach botoksu. W 2005
r. naukowcy i przedstawiciele amerykańskiego Urzędu do spraw Żywności i Leków
(FDA) przeanalizowali 1437 takich "niekorzystnych wydarzeń", do
których doszło od 1989 (gdy botoks dopuszczono jako lek na kurczenie się powiek)
do 2003 r. Większość przypadków dotyczyła osób, u których zastosowano botoks ze
względów kosmetycznych, ale 28 to były zgony osób dotkniętych chorobami
neurologicznymi, którym podano botoks w celach leczniczych. Analiza bazy danych
FDA dokonana przez organizację Public Citizen ujawniła 16 zgonów spowodowanych
przez toksynę botulinową. Większość przypadków dotyczyła dzieci z porażeniem
mózgowym, u których stosuje się ją jako środek rozluźniający mięśnie.
Przedstawiciel FDA, Russell Katz, oświadczył, iż "urząd ma dowody, że
ciężkie powikłania lub nawet zgon zdarzają się również w innych przypadkach.
Niewykluczone, że dotyczy to zastosowań kosmetycznych".
Osoby,
które decydują się na stosowanie botoksu w celach kosmetycznych, powinny zatem
podjąć decyzję po namyśle i być świadome, że istnieje ryzyko rozprzestrzeniania
się trucizny po organizmie.
Sharon Begley
Współpraca Matthew Philips
www.o2.pl | Środa [05.08.2009,
12:12] 4 źródła
TELEFONY KOMÓRKOWE NISZCZĄ PAMIĘĆ
Sprawdź, co jeszcze mogą zrobić twojemu dziecku.
Młodzi ludzie, którzy nałogowo korzystają z telefonów komórkowych mają
gorszą pamięć, wolniejszy czas reakcji i popełniają więcej błędów - twierdzą
naukowcy z Monash University.
Telefon komórkowy sprawia, że dzieci stają się mniej dokładne. Mają też
większe kłopoty z udzielaniem wyczerpujących odpowiedzi na trudniejsze pytania
- uważa Geza Benke, autor badań.
Badania przeprowadzono wśród dzieci w wieku od 12 do 14 lat. Wpływ telefonu
na dzieci nie jest związany z promieniowaniem aparatów. | TM
„FAKTY I MITY” nr 47(299), 01.12.2005 r.
RAK NA KOŚCIELE
ZE ZBIGNIEWEM
GELZOKIEM, SZEFEM STOWARZYSZENIA PRZECIWKO ELEKTROSKAŻENIOM „PRAWO DO ŻYCIA”,
ROZMAWIA Jarosław Rudzki
– Już kilkaset
polskich kościołów proboszczowie zamienili na stacje bazowe dla telefonii
komórkowej. Ostatnio parafianie w Płazie udaremnili plany księdza, który w
tajemnicy chciał im „zafundować” nadajniki na dzwonnicy kościelnej. Czy będą
inne?
– Z pewnością tak.
Pokusa jest duża, bo chodzi o pieniądze właściwie za nic, ale nie rozumiem, jak
kler może tak komercjalizować święte miejsca. Kolejnym niechlubnym przykładem
jest parafia św. Stanisława w Żorach, gdzie są trzy nielegalne stacje bazowe i
proboszcz uważa, że wszystko jest w porządku. Nie przekonuje go nawet to, że
jest już nakaz rozbiórki jednej z nich. Jako stowarzyszenie próbowaliśmy
interweniować w kurii katowickiej, a nawet w Episkopacie RP u prymasa Glempa.
Na próżno. W katowickiej kurii podczas telefonicznej rozmowy usłyszałem, że jak
będą dowody w postaci przypadków... śmiertelnych wywołanych oddziaływaniem
stacji, to wrócą do rozmowy.
– W nazwie waszego
stowarzyszenia widnieje zapis „Prawo do Życia”. Czy macie jakieś dowody, że
zakładanie stacji sieci telefonii komórkowej zagraża zdrowiu ludzkiemu?
– Jako pracownicy zakładaliśmy
stacje bazowe dla telefonii komórkowej. Operatorzy, nie bacząc na
niebezpieczeństwo i przepisy, narazili nasze zdrowie i życie. Dosłownie kilka
dni temu przyszła trzecia opinia biegłego sądowego, który stwierdził
uszkodzenie gonad u młodego chłopaka i 50 proc. uszczerbku na zdrowiu. Nie
mogliśmy milczeć, dlatego w ubiegłym roku powstało nasze stowarzyszenie. Chcemy
wszystkim uświadamiać, że stacje bazowe muszą być, ale daleko od zabudowań
zamieszkanych przez ludzi. Stawianie ich na obiektach szkolnych, kościelnych
czy szpitalnych to nienormalność! Już parę miesięcy temu poszło nasze pismo do
najwyższych władz w państwie z prośbą o zbadanie tematu, by wykluczyć związek
choroby nowotworowej u zwierząt i ludzi z czynnikiem stacji bazowych. Niestety,
coraz więcej ludzi nauki przyznaje, że uszkadzają one układ odpornościowy. We
Włoszech głośna jest wciąż sprawa nadajników Radia Watykańskiego, którego fale
wywołują – zwłaszcza u dzieci – choroby nowotworowe. Lekarze na konferencji w
Kamieniu i Zabierzowie stwierdzili jednoznacznie szkodliwość takiego
promieniowania. Organizm ma lekko podwyższoną temperaturę. Zaczyna się od
bezsenności, bólu głowy, kończy białaczką, a często śmiercią.
– Przecież operatorzy
sieci przygotowują raporty nt. oceny oddziaływania na środowisko i uważają, że
wszystko jest zgodne z normami?
– To jedno wielkie
oszustwo!
W grę wchodzą potężne
pieniądze. Operatorzy wiedzą, że negatywne oddziaływanie tylko samego telefonu
komórkowego można zmniejszyć nawet o 90 procent – jednak nie kiwną palcem w tej
sprawie. Trzeba by tylko ujawnić, że wystarczy podczas szukania sieci trzymać
telefon daleko od głowy i od siebie. Nie powinno się go nosić w spodniach.
Trzeba trzymać jak najdalej od siebie. Ale produkty reklamuje się tak, żeby
pokazywać wyłącznie korzyści i udogodnienia z nimi związane – nigdy kłopoty, a
tym bardziej te ze zdrowiem.
– Czy istnieje
szansa, że wbrew woli mieszkańców nie będą powstawać w pobliżu ich domów nowe
stacje sieci komórkowych?
– O problemie robi
się coraz głośniej. Ludzie zaczynają trzeźwo bronić swoich interesów. Tym samym
poszczególni urzędnicy odpowiedzialni za pozwolenia dokładniej przyglądają się
tym przedsięwzięciom. Poza tym coś się zmieniło w naszym prawie, coś, co
zaskoczyło nawet samych operatorów. 2 października weszła w życie ustawa
dotycząca polskich uzdrowisk. Stwierdza ona, że w strefie „A” (obszar do 500
metrów od zakładów leczniczych) zabrania się lokalizacji urządzeń, które mogą
zakłócać terapię pacjentów. Chodzi w szczególności o stacje bazowe telefonii
komórkowej. Daje to szanse, by przenieść te przepisy także poza miejscowości
uzdrowiskowe... Moim zdaniem, stacje bazowe powinny być budowane w odległości
przynajmniej 2 km od strefy zamieszkanej.
– Dziękuję za
rozmowę.
www.o2.pl | Środa [24.12.2008, 11:15] 1 źródło
KOMÓRKI NAPRAWDĘ
POWODUJĄ RAKA?
Użytkownicy telefonów
komórkowych częściej chorują na guza mózgu.
Jednak by ostatecznie
przekonać się, jak komórki wpływają na nasze zdrowie specjaliści analizują dane
ponad 6400 pacjentów chorych na raka z 13 krajów.
W Wielkiej Brytanii, Danii,
Norwegii, Szwecji i Finlandii odnotowano 40-procentowy wzrost ryzyka
wystąpienia nowotworów u ludzi, którzy używają telefonów co najmniej od 10 lat.
Ten odsetek jest znacznie niższy wśród młodszych użytkowników przenośnych
telefonów.
W jaki sposób komórka może
wywołać raka? Specjaliści sądzą, że promieniowanie telefonów wpływa pośrednio
na genetyczne modyfikacje komórek. Czy naukowe potwierdzenie wpływu telefonów
komórkowych na nowotwory sprawi, że trzy miliardy użytkowników zrezygnuje z ich
używania?
Wiemy, że możemy zginąć w
wypadku samochodowym, ale wciąż używamy aut, prawda? Dlatego musimy po prostu
nauczyć się, jak mądrze korzystać z telefonów komórkowych - twierdzi izraelski naukowiec Siegal Sadetzki. | AH
www.wirtualnemedia.pl | 2008-04-01
KOMÓRKI
ZABIJĄ DZIESIĄTKI MILIONÓW LUDZI ROCZNIE
Światowej
sławy neurochirurg dr Vini Khurana dowodzi, że w ciągu następnych lat komórki
zaczną zbierać swe śmiertelne żniwo. Dziesięć lat używania telefonu podwaja
ryzyko zachorowania na nowotwór mózgu - podał Dziennik.
Jak
ostrzega doktor Vini Khurana wciągu najbliższych czterech lat czeka nas
drastyczny wzrost zachorowań na nowotwory mózgu. Telefony komórkowe zabiją
wiele więcej ludzi, niż palenie tytoniu czy azbest. Uderzy to zwłaszcza w młodą
generację - przekonuje Khuruna w swojej publikacji.
Nowotwory
mózgu rozwijają się w czasie 10 - 20 lat. Spopularyzowana dopiero w połowie lat
90 technologia GSM, jest jeszcze za młoda, by jednoznacznie określić jej wpływ
na ich rozwój. Jak podkreśla Khurana na świecie jest trzykrotnie więcej
użytkowników telefonów komórkowych niż palaczy. Tych ostatnich umiera 5 mln
rocznie, poszkodowanych ze strony telefonów komórkowych może być znacznie
więcej.
Doktor
Khurana oparł swe tezy na wynikach ośmiu niezależnych międzynarodowych badań
klinicznych i jednej długo-terminowej analizie, które jednoznacznie wskazują na
związek między zachorowaniem na guza mózgu a użyciem telefonów komórkowych.
Dlatego
jest konieczne, by rządy państw świata zdały sobie sprawę z zagrożenia jakie
niesie telefonia komórkowa - twierdzi Khurana. Francja już wcześniej wydała
ostrzeżenie przed używaniem telefonów zwłaszcza przez dzieci, podobnie apelował
rząd Niemiec.
Naukowiec
twierdząc, że są już wystarczające dowody szkodliwości telefonów komórkowych,
apeluje do rządów krajów i producentów komórek o podjęcie natychmiastowych
działań mających na celu redukcję zagrożenia jakiemu poddawani są konsumenci.
www.wirtualnemedia.pl | 2008-09-30
KOMÓRKI
WG NAUKOWCÓW SZKODZĄ TAK SAMO JAK PAPIEROSY
Amerykańscy
naukowcy przedstawili parlamentowi USA raport pokazujący, że korzystanie z
telefonów komórkowych jest - szczególnie dla dzieci - tak samo szkodliwe jak
palenie papierosów. Dlatego w opinii badaczy przed tymi urządzeniami powinny
obowiązkowo ostrzegać podobne komunikaty jak te dołączane do wyrobów
tytoniowych.
Naukowcy
z uniwersytetów w Alabamie i Pittsburghu przedstawili w amerykańskiej Izbie
Reprezentantów raport na temat wysokiej szkodliwości telefonów komórkowych - informuje
dziennik "Polska". W opinii badaczy ryzyko zachorowania na nowotwór
mózgu spowodowany przez promieniowanie elektromagnetyczne mobilnego aparatu
może być równie wysokie jak w przypadku palenia papierosów. Szczególnie silny
jest rakotwórczy wpływ komórek na mózgi dzieci, ponieważ ich kości skroniowe,
do których przykładają te urządzenia, są bardzo cienkie.
W
związku z tym naukowcy zaapelowali o przeprowadzenie intensywnych i
pozbawionych błędów testów oddziaływania telefonów przenośnych na zdrowie ludzi.
Takie badania, które dotychczas nie udowodniły definitywnie rakotwórczego
wpływu telefonu mobilnego na człowieka, nie są zbyt popularne, ponieważ
wymagają długotrwałego wystawienia ochotników na promieniowanie.
Amerykańscy
badacze uważają, że ze względu na dużą szkodliwość komórek dla zdrowia ludzi
przed używaniem tych urządzeń powinny ostrzegać podobne komunikaty jak te
umieszczane obecnie na paczkach papierosów. Obecnie jednak świadomość społeczna
tego zagrożenia nie jest zbyt wysoka, podobnie jak przed kilkudziesięcioma laty
w przypadku tytoniu i benzyny ołowiowej. Dlatego naukowcy radzą na razie
korzystać z zestawów mikrofon-słuchawka i ograniczać używanie komórek przez
dzieci.
www.wp.pl | 29.10.2008
CZY
TELEFONY KOMÓRKOWE WYWOŁUJĄ RAKA?
Ograniczmy
korzystanie z komórek, bo są niebezpieczne, szczególnie dla dzieci - takie
zalecenie wydał rząd Francji. Za nim poszedł minister zdrowia Izraela, a także
rządy Włoch i Rosji. Również w Niemczech i Wielkiej Brytanii eksperci zalecili
jak najrzadsze korzystanie z telefonów, jeśli nie mamy zestawu słuchawkowego.
Ponadto Europejska Agencja Środowiska zaapelowała, by zmniejszyć emisję fal
wysyłanych przez telefony komórkowe - pisze magazyn Wprost. Czy podobne
zalecenia powinny być wprowadzone także w Polsce?
Osoby,
które zaczęły korzystać z telefonów komórkowych jeszcze przed 20. rokiem życia,
mogą być pięciokrotnie bardziej narażone na rozwój glejaka - złośliwego guza
mózgu. Są też narażone na nowotwór nerwu przedsionkowo-ślimakowego, który jest
wprawdzie łagodny, ale prowadzi do głuchoty - mówi "Wprost" prof.
Lennart Hardell, onkolog i epidemiolog ze szpitala uniwersyteckiego w Örebro w
Szwecji. Na nowotwory mózgu bardziej narażone są również osoby regularnie
korzystające z bezprzewodowych aparatów telefonii stacjonarnej.
Aleksandra Postoła
[Trzeba
też - prawnie - wymusić na producentach stosowanie mniejszej mocy nadajników w
telefonach komórkowych, za to bardziej czułych, i więcej stacji bazowych, oraz
ekranowanie telefonu od strony z niego korzystającego. – red.]
www.o2.pl | Pt [10.04.2009, 06:07] 1 źródło
NAUCZYCIELE:
ZLIKWIDUJCIE WIFI, BO POWODUJE RAKA
Chcą
usunięcia bezprzewodowych sieci z brytyjskich szkół.
W
kolejnym dniu obrad krajowego związku nauczycieli, Association of Teachers and
Lecturers zastosowało apel do dyrekcji wszystkich szkół w Wielkiej Brytanii, w
których dostępny jest internet w sieciach WiFi - donosi "The Daily
Mail".
Według
nauczycielskich związkowców obecność bezprzewodowego internetu w szkołach
prowadzi do bezpłodności i zwiększenia ryzyka zachorowania na raka. Powołują
się przy tym na raporty naukowców z Austrii i Szwecji, którzy połączyli WiFi z
możliwością uszkodzenia chromosomów i utratą pamięci.
Bojąc
się raka, ściany klas w szwedzkich szkołach wykłada się folią - cytuje słowa
jednego z prelegentów gazeta. | JS
www.o2.pl | Czwartek [28.05.2009, 08:49] 5
źródeł
KONIEC
Z KOMÓRKAMI I WI- FI W SZKOŁACH
Wprowadzono
zakaz ich używania we Francji w trosce o zdrowie dzieci.
W
szkołach komórki będą zakazane, a operatorzy francuskich sieci muszą włączyć do
oferty aparaty, które umożliwiają jedynie wysyłanie SMS-ów.
Będą
zobowiązani także do sprzedaży telefonów działających wyłącznie z zestawem
słuchawkowym - zapowiedziała francuska minister zdrowia Roselyne Bachelot.
Wszystko
przez wyniki ostatnich badań. Wykazały one, że fale emitowane przez telefonię
komórkową i sieci Wi-Fi są przyczyną bezsenności, bólu głowy, a nawet raka. W
wielu bibliotekach i innych miejscach użyteczności publicznej już zrezygnowano
z dostępu do bezprzewodowego internetu.
Pojawiają się także propozycje
wprowadzenia zakazu używania komórek przez dzieci poniżej 14 lat oraz
ograniczeń mocy masztów transmisyjnych.| TM
„WPROST” nr 25(1278), 24.06.2007
r.
RAK
W PIGUŁCE
ZAŻYWASZ
WITAMINY - RYZYKUJESZ ŻYCIE
Preparaty
witaminowe mogą się przyczyniać do rozwoju raka, ale tylko u palaczy papierosów
- wydawało się do niedawna. Badania prowadzone w USA i Finlandii wykazały, że
palaczom po 50. roku życia i zawale serca nie pomagały ani preparaty
zawierające wyłącznie beta-karoten, ani te łączące go z witaminą E. Po takiej
kuracji wśród badanych nastąpił wzrost liczby zachorowań na raka płuc.
Jeszcze
bardziej niepokojące są badania amerykańskiego National Cancer Institute.
Wynika z nich, że chorzy na raka nie powinni przyjmować preparatów
witaminowych, szczególnie w dużych dawkach. Może to wręcz przyspieszyć rozwój
choroby. - Długie przyjmowanie suplementów wielowitaminowych w dawkach
przekraczających te sugerowane na opakowaniu zwiększa ryzyko agresywnej odmiany
raka prostaty - mówi "Wprost" dr Michael Leitzmann z NCI. Z jego
badań wynika, że ryzyko rozwoju nowotworu płuc z przerzutami wzrasta wtedy o
jedną trzecią, a kończącego się śmiercią - aż dwukrotnie.
RYZYKOWNE
PREPARATY
Czy
preparaty witaminowe u niektórych osób mogą wywoływać raka? - Tego nie można
powiedzieć, przynajmniej nie wskazują na to nasze badania. Należy jednak
uważać, ile łyka się preparatów i jak długo, bo reakcja u niektórych osób może
być nieprzewidywalna - mówi dr Leitzmann. Suplementy witaminowe zawierają
wyselekcjonowane składniki - substancje syntetyczne. Może się zdarzyć, że jakaś
substancja bez otoczenia, w którym występuje naturalnie, i przyjmowana w zbyt
dużych ilościach może szkodzić.
Magazyn
"Lancet" alarmował, że witaminy nie tylko nie chronią przed
zachorowaniem na raka żołądka, okrężnicy, trzustki i wątroby, ale wręcz
sprzyjają mu. Wskazuje na to metaanaliza badań 170 tys. pacjentów, które
przeprowadzili serbscy i duńscy uczeni. Najgroźniejsze okazało się połączenie
beta-karotenu z witaminami A i E, zwiększające ryzyko wystąpienia nowotworu
odpowiednio o 30 proc. i 10 proc. Podobne wyniki uzyskał zespół z Johns Hopkins
University. Szkodliwa dla zdrowia okazała się dawka 400 jednostek
międzynarodowych dziennie - to tyle, ile zawiera duża kapsułka z witaminami.
WITAMINOWE
POWIKŁANIA
Z
badań prof. Lucjana Szponara z Instytutu Żywności i Żywienia wynika, że Polacy
są najbardziej narażeni na nadmiar witamin rozpuszczalnych w tłuszczach, czyli
A, D, E i K, bo wzbogaca się nimi oleje i margaryny. Ale szkodliwy jest nadmiar
wszystkich witamin. - Profilaktyczne zażywanie witaminy E, nazywanej do
niedawna witaminą młodości, nie ma sensu. Im większa dawka witaminy E, tym
większe ryzyko przedwczesnej śmierci - ostrzega dr Edgar Miller z Johns Hopkins
University. Nie jest ona polecana szczególnie osobom, w których rodzinach
występowały nowotwory i choroby układu krążenia, bo może stymulować rozwój tych
schorzeń. Z kolei stosowany przez długi czas i w zbyt dużych ilościach
beta-karoten może spowodować zniszczenie wątroby i stać się przyczyną rozwoju
nowotworu. - Rzadko o tym myślimy albo nie zdajemy sobie z tego sprawy,
pozwalając małym dzieciom na wypijanie nieograniczonych ilości soków
marchwiowych, bogatych w beta-karoten - mówi prof. Marek Naruszewicz z Akademii
Medycznej w Warszawie.
Parafarmaceutyki
nie podlegają tak rygorystycznym regulacjom, jakie obowiązują tradycyjne leki.
Nie są badane klinicznie. Często opis działania, skład i dawkowanie umieszczone
na opakowaniu nie są rzetelne. Ponadto sami często przyjmujemy dawki większe od
zalecanych. Dlatego powikłania wywołane przyjmowaniem suplementów występują
często.
Ostrożnie
należy się też obchodzić z preparatami ziołowymi. Przynajmniej niektóre z nich,
przyjmowane bez potrzeby lub w zbyt dużych dawkach, mogą wyrządzić szkody w
organizmie. - Błędne i szkodliwe jest przekonanie, że leki roślinne są
bezpieczne i można je przyjmować w dowolnych ilościach. Morfina też jest
pochodzenia roślinnego. Dlatego kupując każdy specyfik, należy się zastanowić,
czy faktycznie jest nam potrzebny. Najrozsądniej jest się wcześniej
skonsultować z lekarzem i rygorystycznie przestrzegać dawek - mówi dr
Małgorzata Kozłowska--Wojciechowska z AM w Warszawie.
Każdy
lek, który dostarczamy organizmowi, współgra z innymi składnikami: żywnością,
lekami, środowiskiem. Jeśli nie znamy dokładnego działania takiego specyfiku,
nie jesteśmy w stanie przewidzieć reakcji organizmu. Jeśli przy tym przyjmujemy
inne leki, może się wytworzyć interakcja. Niebezpieczne jest popijanie statyn,
leków obniżających poziom cholesterolu, sokiem grejpfrutowym. Może to
spowodować powikłania kardiologiczne. Ważne jest, by lecząc się
parafarmaceutykami, informować o tym lekarza.
KORZYSTNA
SUPLEMENTACJA
Czy
przyjmowanie parafarmaceutyków jest zbędne? W wielu wypadkach tak. - Jeśli
chcemy przyjmować jakieś preparaty, to wybierajmy te multiwitaminowe.
Oczywiście pod warunkiem, że będziemy przestrzegać zalecanych dawek - uważa
prof. Naruszewicz. Ważne jest też, by nie łykać takich specyfików przez cały
rok, lecz w okresach niedoboru naturalnych źródeł witamin. - Jednorazowe
przedawkowanie tych preparatów nie jest groźne. Niebezpieczna jest nadmierna
suplementacja i przewlekłe nadużycie - twierdzi Leitzmann.
Suplementy
są przeznaczone dla osób, które na przykład z powodu przewlekłej choroby czy
długotrwałego stresu mają niedobory, które trzeba uzupełnić. Kobiety w ciąży i
te planujące dziecko powinny uzupełniać dietę kwasem foliowym, który zapobiega
uszkodzeniu cewy nerwowej płodu i obniża ciśnienie. Od niedawna poleca się
przyjmowanie w okresie ciąży kwasów tłuszczowych omega-3. U pozostałych osób
nawet dieta odchudzająca, licząca 1200 kalorii, ale dobrze zbilansowana,
zaspokaja zapotrzebowanie na witaminy i mikroelementy.
A
Nadmiar
witaminy A powoduje nadpobudliwość, choroby skóry, zaburzenia widzenia,
uszkodzenia kości i powiększenie wątroby
B6
Witamina
B6 w zbyt dużych dawkach może uszkodzić układ nerwowy i wywołać objawy
przypominające stwardnienie rozsiane
C
Nadmiar
witaminy C zakłóca działanie układu pokarmowego i może doprowadzić do kamicy
nerkowej
PP
Przedawkowanie
witaminy PP powoduje m.in. biegunki i zaburzenia pracy serca
E
Witamina
E nie jest polecana osobom, w których rodzinach występowały nowotwory i choroby
układu krążenia, ponieważ może stymulować rozwój tych schorzeń
B12
Osoby,
które chorowały na raka, powinny unikać witaminy B12
Zbigniew Wojtasiński, Aleksandra Postoła
"WPROST"
Numer: 43/2007 (1296)
EPIDEMIA
LEKOMANII
CO
DRUGĄ MIGRENĘ WYWOŁUJE ZAŻYWANIE ŚRODKÓW PRZECIWBÓLOWYCH
Czy
leki mogą być groźniejsze od choroby? Tak jest w wypadku dostępnych bez recepty
środków przeciwbólowych i przeciwzapalnych. Z badań przeprowadzonych w USA
wynika, że co czwarty uporczywy ból głowy i co drugą migrenę wywołuje zażywanie
leków przeciwbólowych. Podobne wnioski przyniosły badania prowadzone w Wielkiej
Brytanii. Specjaliści alarmują, że pół miliona Brytyjek cierpi na codzienne
bóle głowy tylko z powodu przyjmowania powszechnie dostępnych lekarstw, takich
jak aspiryna, ibuprofen czy paracetamol.
W
Polsce rynek leków bez recepty rośnie o 8-9 proc. rocznie. Polski rynek leków
przeciwbólowych w 2006 r. był wart ponad miliard złotych. – Przeciętny Polak
zjada pięć opakowań leków przeciwbólowych rocznie, co już powinno brzmieć jak
ostrzeżenie – mówi dr Krzysztof Mucha z Kliniki Immunologii, Transplantologii i
Chorób Wewnętrznych AM w Warszawie. Nie chodzi o przedawkowanie leków, ale o
długotrwałe przyjmowanie tabletek. Tak jest szczególnie w wypadku kobiet, które
pięciokrotnie częściej niż mężczyźni padają ofiarami nadużywania tego typu
medykamentów.
Wywoływacz
bólu
Według
raportu International Headache Society, niepokojące są bóle głowy pojawiające
się przynajmniej 15 dni w miesiącu, które są uśmierzane tabletkami
przeciwbólowymi przez co najmniej trzy miesiące. – Osoby, które stosują takie
środki częściej niż dwa, trzy razy w tygodniu, są w grupie ryzyka – mówi dr
Stephen Silberstein z Jefferson Headache Center w Filadelfii. Na chroniczny ból
głowy najlepszym lekarstwem jest odstawienie tabletek. Niestety, zanim poczujemy
ulgę, mniej więcej przez dwa miesiące będzie nam dokuczać ból.
Organizm
po pewnym czasie staje się bardziej odporny na działanie preparatów
przeciwbólowych, więc osoba cierpiąca na ból musi sięgać po coraz silniejsze
leki. Kiedy dawka nie zostanie dostarczona, organizm reaguje powracającym
silnym bólem głowy, domagając się podania leku.
Jeśli
sporadycznie boli nas głowa, można zastosować lek. – Zalecałbym jedną tabletkę
w chwili, gdy ból się pojawia. Im bardziej narasta, tym mniejsza jest
skuteczność leku – mówi prof. Andrzej Członkowski, kierownik Katedry i Zakładu
Farmakologii Doświadczalnej i Klinicznej AM w Warszawie. Ostry ból jest
sygnałem alarmowym. Należy szukać przyczyny bólu, a nie tylko leczyć objawy.
Źródłem bólu może być stres, zła dieta, alkohol.
Nałóg
błyskawiczny
Pacjenci,
którzy miesiącami, a nawet latami przyjmują preparaty nasenne, popadają w coraz
większe problemy ze snem, a do tego uzależniają się od lekarstw. – Wystarczy
niefrasobliwość lekarza przy zapisywaniu leków i niedoinformowanie pacjenta, by
pojawiło się ryzyko szybkiego uzależnienia – ostrzega prof. Członkowski. Taka
niefrasobliwość zdarza się coraz częściej. Badania Instytutu Psychiatrii i
Neurologii w Warszawie wskazują, że w latach 1997-2003 pięciokrotnie wzrosła
liczba chorych nadużywających leków nasennych i uspokajających, którzy byli
leczeni w poradniach lecznictwa uzależnień lekowych.
Środki
nasenne nie wywołują snu fizjologicznego. Pacjent się uzależnia, bo lek
kumuluje się w organizmie i zatruwa go. Tymczasem wiele osób zażywa preparaty
nasenne latami. Ponieważ nie wytwarza się tolerancja na lek, pacjent nie musi
sięgać po coraz większą dawkę i ma poczucie kontroli. To, że jest uzależniony,
wychodzi na jaw, kiedy trzeba odstawić leki. Wtedy okazuje się, że organizm jest
„na głodzie". Najbardziej niebezpieczne są tzw. benzodiazepiny. Powodują
spadek sprawności umysłowej, problemy z pamięcią, osłabienie zmysłu wzroku,
słuchu i zaburzenia koordynacji ruchowej.
–
Trzeba szukać przyczyn bezsenności, a nie walczyć z nią – uważa prof.
Członkowski. Lekarze sugerują terapię behawioralną, czasem leki antydepresyjne.
Bezsenność może być powikłaniem związanym z wieloma chorobami i zażywaniem
leków. Gdy się okaże, że środek nasenny jest jedynym rozwiązaniem, trzeba
sięgnąć po leki o krótkotrwałym działaniu, do których należą zopiklon i
zolpidem, nie powodujące dokuczliwych skutków ubocznych. Najlepszy wydaje się
zaleplon, po którym budzimy się przytomni i możemy siąść za kierownicą.
Najważniejsze, by nie stosować środków nasennych przez długi czas.
Legalna
narkomania
Leków
nadużywają głównie ludzie starsi. Osoby po 60. roku życia przyjmują po pięć
medykamentów przepisanych przez lekarza, a do tego przynajmniej jeden lek
dostępny bez recepty. W USA w latach 90. XX wieku 6 proc. pacjentów przyjmowało
nawet pięć dodatkowych środków bez wskazań lekarskich. Najczęściej były to leki
przeciwbólowe, przeciwzapalne, na wzmocnienie oraz preparaty witaminowe. –
Teraz odsetek starszych osób nadużywających tego typu specyfików jest dwu-, a
nawet trzykrotnie wyższy – uważa prof. David Oslin, geriatra z University of
Pennsylvania.
Według
TNS OBOP, 90 proc. Polaków w razie przeziębienia sięga po dostępne bez recepty
farmaceutyki. Trzy czwarte badanych przy ich pomocy walczy z kaszlem, a 43
proc. korzysta z nich w razie kataru. Według California Poison Control System w
USA, tabletek i syropów na przeziębienia oraz leków przeciwkaszlowych
nadużywają nawet dzieci w wieku dziewięciu lat. Liczba przypadków
przedawkowania substancji o nazwie dextromethorphan przez dzieci i młodzież w
wieku 9-17 lat wzrosła w latach 1999-2004 ponaddziesięciokrotnie. Składnik ten
występuje w lekarstwach o działaniu przeciwkaszlowym, na polskim rynku to m.in.
Robitussin, Wick formula 44, Coldrex Nite. Młodzież nadużywa go celowo, gdyż
jest to legalnie dostępna substancja psychodeliczna. Przedawkowanie może
wywołać trudności w koordynacji ruchów, zawroty głowy, halucynacje, a nawet
uszkodzenie mózgu i śmierć.
Trująca
mieszanka
Nadużywanie
leków sprawia, że coraz częściej dochodzi do niebezpiecznej interakcji
zażywanych farmaceutyków. Nie należy przyjmować razem polopiryny bądź aspiryny
i ibuprofenu. Ibuprofen zmniejsza krzepliwość krwi podobnie jak aspiryna, ale
czyni to słabiej i zmniejsza skuteczność kwasu acetylosalicylowego jako leku
zapobiegającemu tworzeniu się zakrzepów, a tym samym zawałom serca i udarom
mózgu. Aspiryna zmniejsza efekt przeciwzapalny ibuprofenu i nasila ryzyko
krwawienia z przewodu pokarmowego.
Wiele
leków łatwo przedawkować, gdyż te same substancje czynne często występują w
różnych preparatach. Paracetamol zawierają takie leki, jak Apap, Panadol czy
Codipar, oraz środki na przeziębienia i grypę – Gripex, Coldrex, Fervex.
Ibuprofen jest głównym składnikiem Ibupromu, Nurofenu, Ibumu czy Advilu. – Za
milionami opakowań sprzedawanych co roku w Polsce leków przeciwbólowych i
przeciwzapalnych ukrywają się dziesiątki tysięcy działań ubocznych, często nie
odnotowywane bądź przeoczane – twierdzi dr Mucha.
Najczęstsze
i najłagodniejsze powikłania to krótkotrwałe dolegliwości żołądkowo-jelitowe:
nudności, niestrawność, biegunka. Do najgroźniejszych, kończących się niekiedy
śmiercią, należy krwawienie z przewodu pokarmowego, wywołane tym, że substancja
czynna hamuje produkcję śluzu ochraniającego ściany żołądka. Dotyczy to głównie
ibuprofenu i aspiryny. Paracetamol jest najłagodniejszym ze środków
przeciwbólowych i przeciwzapalnych. Możemy też mieć do czynienia z zakłóceniem
produkcji szpiku kostnego, funkcjonowania nerek czy ośrodkowego układu
nerwowego. Innym, sporadycznie występującym skutkiem ubocznym jest silna
anemia.
Jak
się uchronić przed niepożądanymi skutkami samoleczenia bądź mieszania leków? –
Nie ulegać reklamom! Ani dobrym radom znajomych, którym jakiś środek pomógł –
mówi prof. Andrzej Członkowski. Od wskazywania, czym i jak należy się leczyć,
jest lekarz, a nie Goździkowa, o czym, niestety, wielu zapomina.
Aleksandra Postoła
www.interia.pl | Wtorek, 23 września (06:11)
DZIECI
CHORUJĄ OD LEKÓW
Popularne
leki bez recepty, pomagające dorosłym, mogą szkodzić dzieciom - ostrzega
"Dziennik Polski", który podaje, że w ciągu sześciu miesięcy
krakowski Ośrodek Monitorowania i Badania Niepożądanych Działań Leków
zarejestrował 142 przypadki ciężkich skutków ubocznych, w tym dwa przypadki
śmiertelne.
Aspiryna,
polopiryna, pyralgina, diphergan i thiocodin - rodzice wciąż zapominają, że te
leki nie nadają się do leczenia małych pacjentów. Liczba działań niepożądanych
u dzieci wywołanych źle zastosowanymi lekami zwiększa się w okresie większej
liczby zachorowań na przeziębienie i grypę. Od października ub. roku do
kwietnia, do uniwersyteckiego ośrodka monitorowania dotarły 142 zgłoszenia
dotyczące małych pacjentów. Dwójka z nich zmarła.
Badania
przeprowadzone przez CBOS na zlecenie Reader's Digest wykazały, że nawet 26 proc.
osób z wyższym wykształceniem podałoby dziecku aspirynę, gdyby miało ono
gorączkę. - Preparaty kwasu acetylosalicylowego mogą wywołać u dziecka zespół
Reye'a - rzadką, ale niebezpieczną chorobę powodującą nieodwracalne zmiany w
ośrodkowym układzie nerwowym i wątrobie. Aspiryna u dzieci poniżej 12. roku
życia może wywołać też drgawki, obrzęk warg i języka, duszność i zaburzenia
oddychania - wymienia dr Jarosław Woroń z Ośrodka Monitorowania i Badania
Niepożądanych Działań Leków.
INTERIA.PL/PAP
www.o2.pl | Poniedziałek [22.12.2008, 06:37] 1 źródło
POLACY TRUJĄ SIĘ
PRZECIWBÓLOWYMI LEKAMI
To nasze ulubione
lekarstwo, więc zjadamy je bez umiaru.
Znieczulamy się na własną
rękę, bo tak łatwiej i szybciej - czytamy w "Dzienniku". Bez recepty,
bez lekarza - wystarczy wziąć któryś z
popularnych leków i po bólu.
Jak wynika z danych, do
działających w całym kraju dziesięciu ośrodków toksykologii klinicznej trafiło
w tym roku niemal 1,5 tysięcy pacjentów z ciężkimi zatruciami tabletkami
przeciwbólowymi.
Kilku z nich nie udało się
uratować.
Lekarze nie chcą mówić o
pacjentach zatrutych lekami, bojąc się, że ktoś ich za to pociągnie do
odpowiedzialności - uważa szef rządowej Agencji Oceny Technologii Medycznych Wojciech Matusewicz.
Leki przeciwbólowe - jak
ibupofen, czy paracetamol, są, według Polaków, dobre na wszystko. Wykorzystują
to producenci leków.
Zapewniają, że jedno lekarstwo jest najlepsze na ból
stawów, inne na ból głowy, a jeszcze kolejne na bóle menstruacyjne. Jeśli
pacjent powtórzy kurację cztery razy w ciągu doby, to zażyje maksymalną dzienną
dawkę. Aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby takiego pacjenta zaczęły
jeszcze boleć zęby - mówi toksykolog Anna Krakowiak z Instytutu Medycyny Pracy
w Łodzi.| AH
"FAKTY I MITY" nr 10, 15.03.2007 r.
CO PO CORHYDRONIE?
Czy
czeka nas kolejna chemiczna afera po corhydronie? Może do tego dojść, bo w
całym kraju wstrzymano obrót i stosowanie kilku środków ochrony roślin, gdyż
jeden z ich składników (tolifluanid) może być bardzo niebezpieczny dla ludzi,
zwierząt, a także dla środowiska naturalnego.
Sprawa
jest niezwykle poważna, gdyż tolifluanid jest substancją aktywną, wchodzącą w
skład grzybobójczych środków ochrony roślin, stosowanych np. do ochrony
chmielu, jabłoni, gruszy, malin, truskawek, poziomek, porzeczek, ogórków,
pomidorów, sałaty, a także roślin ozdobnych czy szkółek drzew leśnych. | Kow
„NEWSWEEK” nr 37, 12.09.2004 r.
TOKSYCZNY BIUST
Silikonowe implanty piersi są niebezpieczne dla zdrowia - wynika z
badań amerykańskiej uczonej Susan V.M. Maharaj z American University w
Waszyngtonie. Powód? Zawierają platynę, która przedostaje się do
organizmu. Poziom tego pierwiastka u pań, które zafundowały sobie silikonowy
biust, jest trzykrotnie wyższy niż przeciętnie. Zagraża to także dzieciom
karmionym piersią - z mlekiem matki platyna dostaje się do ich organizmów.
Zatrucie tym pierwiastkiem może być przyczyną zaburzeń, m.in. nerwowych tików,
problemów ze wzrokiem i słuchem.
www.o2.pl | 2008-08-19 11:18
JAKIE
PROBLEMY MAJĄ KOBIETY Z PIERSIAMI?
Duży
biust to od wieczne marzenie wielu pań. Jednak spełnianie marzeń może mieć
wiele konsekwencji. Przekonały się o tym kobiety, które dla większych
kształtów, wszczepiły sobie silikonowe implanty. Okazuje się, że po kilku
latach od operacji, silikon ulega deformacji i może przemieszczać w dziwnych
kierunkach - czytamy w serwisie internetowym "Dziennika".
Jeden
z najlepszych chirurgów w Los Angeles ujawnił niedawno prawdę o słynnych
piersiach Pameli Anderson. Doktor Alex Karidis stwierdził, że biust gwiazdy już
dawno stracił kształt i zaczął się rozpadać, tak że pod skórą można już
zobaczyć kontur implantów.
Okazuje
się, że problem dotyczy nie tylko Pam. Podobną przypadłość można zaobserwować u
Tori Spelling. Po urodzeniu drugiego dziecka silikonowe implanty aktorki
zaczęły się odkształcać. Na środku klatki piersiowej zamiast ponętnych
krągłości można zauważyć dość przerażającą dziurę.
Doktor
Karidis twierdzi jednak, że kilkakrotnie operowanych i zniszczonych piersi nie
uratuje nawet najlepszy chirurg. "Ponowne rozcinanie starych blizn może tylko
pogorszyć sprawę” - wyrokuje lekarz. Zamiast marzyć więc o dużym biuście,
lepiej cieszyć się tym, co się ma.
("dziennik.pl")
[Wszczepianie implantów musi być
zabronione z uwagi na negatywne skutki uboczne! – red.]
"FAKTY I MITY" nr 8, 22-28.02.2008 r.
SŁODKIE CYCUSZKI
Wiele kobiet marzy o obfitym
biuście, a niektóre decydują się na jego powiększenie. Tymczasem duże piersi
oznaczają większe ryzyko cukrzycy.
Badacze z Uniwersytetu Toronto
doszli do takiego wniosku po przeanalizowaniu danych 92 tys. kobiet. Te o
rozmiarze biustu D i większym mają 3 razy większą szansę zapadnięcia na
cukrzycę niż panie noszące biustonosze rozmiaru A. Przypuszcza się, że wielkość
biustu idzie w parze z otyłością, ta zaś jest głównym powodem cukrzycy typu 2.
Lekarze zastanawiają się, czy
rekomendować rutynowe badania biustu młodych kobiet, by oszacować stopień
zagrożenia groźną chorobą. | CS
www.o2.pl | 2008-10-03 20:33 (akt. 07:11)
TAKIEGO BIUSTU NIE MA!
Zdjęcia modelek o
anatomicznie nierealnych kształtach piersi są wykorzystywane w celu rozbudzenia
u kobiet chorych oczekiwań i zachęcić je do poddawania się operacjom
plastycznym, mówią uznani chirurdzy plastyczni brytujskiej gazecie
"Independent".
Jak podaje gazeta,
przeprowadzone przez BAAPS badania pokazały, że ilość operacji powiększania
biustu w Wielkiej Brytanii wzrosła niemal czterokrotnie w ostatnich pięciu
latach. Organizacja szczególnie niepokoi się wpływem, jaki wywierają reklamy na
młode dziewczyny i ostrzega potencjalne kandydatki na zabieg o
niebezpieczeństwach z nim związanymi. (independent.co.uk)
[Należy zdelegalizować, i
surowo karać szkodliwe zabiegi chirurgiczne, jak np. powiększanie biustu –
red.]
„NEWSWEEK” nr 24, 19.06.2005 r.
UWAGA NA STRINGI
Noszenie
niezwykle modnych ostatnio majtek zwanych stringami jest niezdrowe. Może
spowodować obtarcia skóry, wywołać infekcje bakteryjne i zapalenie narządów
płciowych. Rozwojowi bakterii sprzyja zbyt ciasna bielizna, na dodatek często
szyta z kiepskiego materiału.
Dr
Thomas Gent z Association of Gyneacologists zauważył, że liczba pacjentek,
które zgłaszają się z takimi problemami, stale rośnie. Radzi więc kobietom, by
kupowały bieliznę w trochę większych rozmiarach.
www.o2.pl | 2008-10-17 09:51 |
SPECJALIŚCI
ALARMUJĄ: STRINGI MOGĄ ZABIJAĆ!
Cienkie
i syntetyczne paski stringów, które przylegają do ciała, to siedlisko wszelkich
wirusów i bakterii - czytamy w "Super Expressie".
Lepiej
już chodzić bez majtek - przekonuje dr Joanna Zalewska, ginekolog z 30-letnim
stażem. - Stringi zatykają otwory, do których tak naprawdę powinien być dostęp
świeżego powietrza. W ten sposób rozwijają się wirusy np. brodawczaka, który
wywołuje raka szyjki macicy - tłumaczy pani doktor.
Lekarze
apelują do kobiet, by moda na stringi nie wzięła góry nad zdrowym rozsądkiem. -
Kobiety cierpią na coraz więcej infekcji grzybiczych i wirusowych. Najgorsze
jednak jest to, że niektóre z takich infekcji mogą być bardzo niebezpieczne dla
zdrowia, a nawet życia pań - mówi na łamach "SE" dr Zalewska.
Najlepsza
jest tradycyjna, pełna bawełniana bielizna. Nie tylko wygodna i bezpieczna, ale
i bardzo seksowna. | ("SE")
"FAKTY I MITY" nr 31, 09.08.2007 r.
USA: BRZUCHY
ROSNĄ
Lekarze
w USA biją na alarm: od 30 lat zwiększa się liczba Amerykanów z nadwagą i
otyłością.
Jeśli
trendu tego nie da się odwrócić, do 2015 roku 75 proc. ludzi w USA będzie ważyć
o wiele za dużo. Obecnie jest ich 66 proc.
Najszybciej
tyją przedstawiciele mniejszości etnicznych, Murzyni i Latynosi, oraz kobiety w
wieku 20–34 lat. Eksperci od opieki zdrowotnej ostrzegają, że sytuacja jest
kryzysowa. | JF
"FAKTY I MITY" nr 45,
15.11.2007 r. ZE ŚWIATA
USA PRZED
EUROPĄ
Ameryka
przerosła Europę. Dwukrotnie. W pasie. Ma dwa razy więcej tłuściochów.
Obfitość
ciała nie wychodzi im – ani ich państwu – na zdrowie. Znacznie częściej cierpią
na raka, cukrzycę, choroby wieńcowe oraz inne przewlekłe schorzenia. Leczenie
tych dolegliwości pochłania dodatkowo 100–150 miliardów dolarów rocznie
(dla porównania: na okupację Iraku na rok 2008 Bush zażądał od parlamentu 190
mld).
W
sumie wydatki Stanów na potrzeby zdrowotne wynoszą 2 biliony dol. rocznie,
czyli 16 proc. produktu narodowego brutto; to o wiele więcej niż u
Europejczyków. Przy czym opieka, jaką zapewnia obywatelom USA, jest
nieporównanie gorsza od europejskiej. Sytuację zdrowotną pogarsza, a wydatki na
służbę zdrowia podwyższa otyłość i palenie papierosów. 33 proc. Amerykanów
cierpi na otyłość (w Europie 17 proc.). Ponad połowa Amerykanów paliła lub pali
(w Europie 43 proc.).
„Spodziewaliśmy
się, że będą pewne różnice między USA i Europą, ale rozmiary nas zaskoczyły” –
konstatuje prof. Ken Thorpe z Emory University, który prowadził badania
opublikowane właśnie na łamach „Health Affairs”. | PZ
"FAKTY I
MITY" nr 32, 17.08.2006 r.
RAK
I TŁUSZCZ
Jeśli
jesteś otyła i palisz, to – według amerykańskich naukowców – powinnaś zacząć
szykować się na tamten świat.
Zakończono
właśnie w USA eksperyment, w trakcie którego przez 26 lat monitorowano zdrowie
ponad 87 tys. kobiet w wieku 30–55 lat. Wykazał on ścisły związek między
przybieraniem na wadze a nowotworem piersi. Dotyczy to zwłaszcza pań po
menopauzie. Z kolei utrzymanie stałej, normalnej wagi przez co najmniej 4 lata
zmniejsza szanse raka o 60 procent.
Inne
studium wykazało, że od jakiegoś czasu Amerykanki palą relatywnie więcej, co
jest efektem ubocznym ruchu feministycznego. Palą mniej więcej tyle, co
mężczyźni, ale – niestety – dwa razy częściej padają ofiarą raka płuc. Nowotwór
ten jest odmianą raka, która zabija najwięcej ludzi. | TW
www.o2.pl / http://www.sfora.pl/Wino-rak-czy-zdrowie-wp6579
WINO:
RAK CZY ZDROWIE?
Francuskie
władze apelowały niedawno do obywateli, by pili mniej alkoholu, w szczególności
wina, do posiłków, bo to powoduje raka. Zalecenia znalazły się w broszurze
wydanej przez ministerstwo zdrowia i Narodowy Instytut Raka. Jej autorzy
stwierdzają jednoznacznie, że picie alkoholu zwiększa ryzyko szeregu rodzajów
raka: jamy ustnej, gardła, krtani, przełyku, jelita grubego, piersi i wątroby.
W
przypadku trzech pierwszych rodzajów raka związek jest bardzo wyraźny - osoby
pijące kieliszek dziennie lub więcej mają o 168 proc. większą szansę
zachorowania. Naukowcy podkreślają, że najnowsze badania pozwalają z całą
pewnością stwierdzić ten związek.
"Efekty
zależą od całkowitej ilości spożytego alkoholu, a nie od rodzaju napoju" -
czytamy w broszurze. Im częściej spożywany jest alkohol, tym gorzej, bo
powoduje m.in., że przewód pokarmowy łatwiej przepuszcza do organizmu szkodliwe
substancje, np. z papierosów.
Szczególnie
ten ostatni wniosek jest nie w smak producentom wina. Francuską tradycją jest
bowiem regularne spożywanie niewielkich ilości tego trunku do posiłków. Jeszcze
niedawno zwyciężały raczej argumenty o korzyściach płynących z regularnego
picia wina w małych ilościach. Badania wskazują np., że pozwala to uniknąć
niektórych chorób układu krążenia.
Co
na to badania?
Wyniki
badania na temat wina zostały przedstawione na łamach czasopisma Journal of
Epidemiology and Community Health. Stwierdzono, że wypicie do pół kieliszka
wina dziennie może powodować przedłużenie życia mężczyzny o 5 lat.
Badanie
objęło 1373 mężczyzn. Celem była ocena wpływu długotrwałego przyjmowania
alkoholu na umieralność z powodu chorób sercowo-naczyniowych i przewidywaną
długość życia u 50 letnich mężczyzn.
Spożywanie
przez długi czas małych ilości alkoholu - według badaczy - wiązało się z
mniejszą umieralnością niż to ma miejsce w grupie osób nie pijących alkoholu.
Dane dotyczą umieralności z przyczyn sercowo-naczyniowych, mózgowo-naczyniowych
i ogólnych.
Konsumpcja
małych ilości wina przedłużała oczekiwaną długość życia w badanej grupie o 5
lat.
Francuski
paradoks
Kilka
lat temu, w popularnej audycji telewizyjnej CBS 60 minut, Amerykanie usłyszeli
po raz pierwszy o zjawisku, które określa się dziś jako francuski paradoks. Zdaniem
twórcy tego pojęcia, doktora Serge Renaud, czerwone wino wydaje się być
najskuteczniejszym środkiem zapobiegającym chorobie wieńcowej. Efektem tej
audycji był 40% wzrost sprzedaży czerwonego wina w ciągu następnego tygodnia! W
Ameryce Północnej, gdzie w ciągu roku na zawał serca umiera około 1 miliona
ludzi, telewidzowie dowiedzieli się, że wypijając dwie szklaneczki czerwonego
wina dziennie ich szanse na zawał maleją o 40 %!
W
ciągu następnych lat wielu naukowców podjęło ten interesujący temat. Rzecz szła
nie tylko o zdrowie, ale i o pieniądze. W 1995 roku badacze duńscy ogłosili, że
osoby pijące regularnie wino, umiarkowanie oczywiście, okazały się w 60% mniej
podatne na zawał serca i udar mózgu oraz w 50% na inne schorzenia. Okazało się,
że przyjdzie stanąć przed zagadnieniem nie tylko natury naukowej, ale przede
wszystkim moralno-etycznej. Wywołano temat, który na pierwszy rzut oka podważał
sens walki z piciem alkoholu.
Zapoznajmy
się jednak w skrócie z faktami wyjaśniającymi francuski paradoks. We Włoszech i
na południu Francji pija się niewielkie ilości wina, regularnie, głównie do
posiłku spożywanego bez pośpiechu . Nie ma też zwyczaju tzw. pojadania między
posiłkami. Chętnie też spożywa się duże ilości owoców i warzyw, raczej małe
ilości chudego mięsa a do gotowania używa się dużo oliwy z oliwek.
Najważniejsze jest tu określenie niewielkie. Na północy i wschodzie Europy oraz
w Ameryce Północnej alkohol pije się głównie, niestety, dla jego właściwości
odurzających . Według naukowców czerwone wino posiada specyficzne właściwości
ochronne z uwagi na zawartość pewnych związków chemicznych (przeciwutleniaczy),
które zmniejszają lepkość płytek krwi. Niestety, jednorazowe spożycie dużej
ilości alkoholu powoduje skutek odwrotny do zamierzonego. Wypicie całotygodniowej
porcji wina w jeden wieczór powoduje, że zostajemy bez ochrony antyoksydantów
(przeciwutleniaczy) przez 80% czasu najbliższego tygodnia. Cały problem tkwi
więc w umiarkowanym piciu czerwonego wina.
W
ostatnich latach opublikowano wiele licznych naukowych opracowań dotyczących
zdrowotnego oddziaływania alkoholu. Wyniki rozpoznania są często sprzeczne,
ponieważ sięgają one od pozytywnego wpływu w przypadku umiarkowanego spożycia
do ciężkich zaburzeń w przypadku spożycia nadmiernego. To, że codzienna,
umiarkowana konsumpcja może obniżyć ryzyko zawału serca, wydaje się być w
międzyczasie naukowo udowodnione. Tajemnica tkwi więc przede wszystkim w dawce.
Co
zawiera wino?
Wino
składa się w około 80% z wody i w około 20% z różnych składników, których skład
i udział ilościowy zależy od rodzaju winogron, momentu zbioru, rodzaju podłoża,
nawożenia i klimatu, a także od sposobu przygotowania wina. Właściwy czas
zbioru jest czynnikiem decydującym o jakości wina, ponieważ skład składników
zmienia się podczas dojrzewania winogron w charakterystyczny sposób. Na
początku wzrostu winogron wzrasta zawartość kwasów dwukarboksylowych - kwasu
jabłkowego i kwasu winnego. Po osiągnięciu maksymalnego stężenia kwasów w
winogronach zaczyna się akumulacja cukru, przeważnie jest to glukoza i
fruktoza. Polifenole, którym przypisywane jest zdrowotne działanie wina,
znajdują się w skórce winogrona. Grają one tym samym decydującą rolę także
podczas produkcji wina. Jeżeli czerwone grona wyciśnie się szybko, powstaje
praktycznie biały moszcz gronowy. Aby wyprodukować czerwone wino, niezbędne
jest wyekstrahowanie barwnika ze skórki winogron. Równocześnie ekstrahuje się
przy tym z otoczek i pestek winogron także fenole i flawonoidy. Wyjaśnia to
znacząco wyższą zawartość związków fenolowych w czerwonym winie w porównaniu do
wina białego. Zawartość związków fenolowych wynosi w winie czerwonym pomiędzy
500 a 4000 mg/l. Białe wino zawiera tylko około 150 do 400 mg/l, przy czym
fenole wina białego uważa się za bardziej skuteczne.
Do najważniejszych
substancji mineralnych zalicza się potas, magnez, wapno i sód. Żelazo, bor,
krzem, mangan i cynk występują tylko w niewielkich ilościach (zakres ppm), a
aluminium, ołów, kadm, fluor, miedź i selen tylko w ilościach śladowych (< 1
mg/l).
Fermentację
alkoholową przeprowadza się w winie przy pomocy drożdży specjalnego rodzaju
Saccharomyces cerevisiae. Z jednej molekuły glukozy powstają przy tym dwie
molekuły etanolu i dwie molekuły dwutlenku węgla. (beztlenowy rozpad cukru).
Kwestia
dawki
Zdrowotne
działanie przypisuje się winu tylko w przypadku regularnego i umiarkowanego
spożycia. „Umiarkowane" oznacza - zgodnie z międzynarodowymi zaleceniami -
dla kobiet najwyżej 20 g, a dla mężczyzn 30 do 40 g czystego alkoholu dziennie
(por. WHO, British Medical Association).
W
przypadku regularnego spożycia większych ilości alkoholu mogą wystąpić
najróżniejsze, zależne od alkoholu zakłócenia, które dotyczą zarówno zdrowia,
jak i sfery socjalnej. Na podstawie przeprowadzonych ankiet stwierdzono, że
prawie każdy nie docenia się odnośnie ilości konsumowanego przez siebie
alkoholu. Jeżeli mianowicie przeliczymy te dane ankietowe na całość ludności
Niemiec, to stanowią one tylko nieco ponad połowę tego, co na podstawie
statystyki produkcji szacuje się jako spożycie.
Przejście
z regularnej do nadmiernej konsumpcji przebiega często płynnie, ponieważ dla
wielu osób alkohol jest codzienną używką i posiada także ogromne społeczne
znaczenie.
Ostre
działanie alkoholu ...
Po
spożyciu alkoholu wzrastają wartości trójglicerydów oraz ciśnienie krwi, u osób
na czczo poziom cukru we krwi ulega obniżeniu. Silne działanie moczopędne może
prowadzić do zaburzeń metabolizmu substancji mineralnych. Błona śluzowa żołądka
zostaje podrażniona, co może powodować nudności i wymioty. Zawroty głowy
powstają poprzez bezpośredni wpływ alkoholu na aparat przedsionkowy w uchu
wewnętrznym. Krew płynie mocniej w peryferiach ciała, skóra staje się przez to
czerwona i ciepła. Sprawność mięśni ulega zmniejszeniu, a na centralny system
nerwowy alkohol działa zarówno przytłumiająco jak i pobudzająco. Przy większych
stężeniach alkoholu może poza tym dojść do zaburzeń chodzenia, wydłużonego
czasu reakcji, a przy ponad 1,4 promila do ostrych oznak zatrucia.
...
i działanie długofalowe
Długotrwała,
nadmierna konsumpcja alkoholu uszkadza wiele organów, jak np. trzustkę, serce i
w szczególności wątrobę, ponieważ przede wszystkim w wątrobie następuje rozpad
alkoholu. Skutkiem tego jest zwyrodnienie tłuszczowe wątroby oraz marskość
wątroby. Podwyższeniu ulega także ryzyko powstania określonych rodzajów raka,
dotyczy to m.in. jamy ustnej, gardła, przełyku, klatki piersiowej, jelita. Na
najwyższym miejscu, w przypadku nadmiernego spożywaniu alkoholu, znajduje się
jednakże potencjał do powstania nałogu. Jako skutki nałogu mogą wystąpić
najcięższe uszkodzenia organów, a także nerwów, jak zagmatwanie oraz zaburzenia
psychiczne. Pozytywne działanie alkoholu, zwłaszcza wina, można stwierdzić
wyłącznie w przypadku regularnej i umiarkowanej konsumpcji. W międzyczasie wydaje
się, że udokumentowano ochronne działanie na serce, które występuje poprzez
wzrost cholesteryny HDL we krwi, zmniejszoną agregację płytek krwi
(trombocytów), obniżenie fibrynogenu oraz zwiększoną fibrynolizę. Zalecanie
spożycia alkoholu w celu ochrony przed zawałem serca można jednakże - ze
względu na wymienione powyżej ryzyko -
reprezentować wyłącznie z zastrzeżeniem.
Wino
w tabletkach?
Ekstrakt
czerwonego wina i soku z winogron występuje już od dłuższego czasu w sklepach
jako uzupełniający środek spożywczy w formie tabletek. Na opakowaniach podaje
się najczęściej zawartość antocyjanów lub oligomerów, proantocyjanidyn (OPC).
Mają one wpływać korzystnie na zdrowie i dobre samopoczucie. Jednakże o
skuteczności takich preparatów nie można się obecnie wypowiadać w sposób
jednoznaczny. Składnik czerwonego wina, resweratrol, jest obecnie testowany pod
kątem działania antyrakotwórczego. Jeżeli wyniki będą pozytywne, to można
będzie myśleć o zastosowaniu go jako lekarstwa.
(...)
(b)
"WPROST"
Numer: 28/2009 (1383)
MITOLOGIA ALKOHOLOWA
Chorych na cukrzycę chroni przed zawałem serca, osoby starsze uwalnia od
zaćmy i demencji, a kobiety leczy z osteoporozy. Takie cudowne właściwości ma
ponoć umiarkowane picie alkoholu. Tego rodzaju pseudoprawdy od wielu lat są
powtarzane w majestacie nauki, zarówno przez naukowców, jak i lekarzy.
Alkohol zawsze miał popleczników. Pisarz William Faulkner uważał, że
cywilizacja narodziła się wraz z odkryciem fermentacji. Gdy pojawił się gin,
lekarze zachwalali go jako lekarstwo. Ernest Hemingway uważał, że rum leczy
wszystkie dolegliwości i daje natchnienie. George Byron, Oscar Wilde, Édouard
Manet i Edgar Degas oraz Pablo Picasso zachwalali absynt, destylat różnych
ziół, głównie piołunu. A Winston Churchill dożył 91 lat, choć zaczynał dzień od
wypicia whisky, a z butelką brandy kładł się spać. Trudno o lepszą reklamę
alkoholu. Ale taka reklama służy głównie producentom wina, whisky, brandy oraz
piwa. Najmniej korzysta nam tym nasze zdrowie. Niestety.
Spożywanie alkoholu jest napiętnowane, ale tylko wtedy, gdy szkodzi
wypijany w dużych ilościach. Dawno minęły czasy, gdy za rządów Karola II
Stuarta siedmioosobowa angielska rodzina tygodniowo wypijała 136 litrów piwa i
cieszyła się dobrym zdrowiem. Dziś nadużywanie alkoholu zgodnie nazywa się
pijaństwem lub bardziej poprawnie – chorobą alkoholową. Ale tylnymi drzwiami na
salony i pod strzechy weszło tzw. umiarkowane picie alkoholu. Takie picie,
czyli dwa drinki dziennie w wypadku mężczyzn i nie więcej niż jeden u kobiet,
ma chronić przed groźnymi chorobami. To znakomite usprawiedliwienie, tym
bardziej że często powtarzane w gabinetach lekarzy.
Butelka piwa dziennie zapobiega kamicy. Kieliszek czerwonego wina ma
chronić przed zawałami serca i udarem mózgu. Z kolei whisky raz dziennie do
tego stopnia miała rozjaśniać umysł osób starszych, że w jednym z domów
spokojnej starości w Irlandii otwarto bar, gdzie na okrągło serwowano burbona.
Doszło nawet do tego, że do picia alkoholu – oczywiście w umiarkowanych
ilościach – zaczęto zachęcać abstynentów. Wyłącznie w trosce o ich zdrowie.
Przekonują o tym badania dr. Dana Kinga z Medical
University of South Carolina w Charleston. Wynika z nich, że osoby w średnim wieku,
które dotąd unikały alkoholu, o 38 proc. mogą zmniejszyć ryzyko zawału serca,
gdy zaczną serwować sobie drinki. Wyłącznie w umiarkowanych ilościach.
Kult umiarkowanego picia alkoholu okazał się tak wygodny i przekonujący, że
wielu ekspertów pozbawił resztek sceptycyzmu. Przeprowadzono dotychczas ponad
100 badań, ale nie ma takich, które jednoznacznie wykazywałyby, że istnieje
związek przyczynowy między umiarkowanym spożyciem alkoholu a lepszym zdrowiem.
Są obserwacje, ale przeprowadzone na małej grupie osób, jedynie kojarzące
obydwa te fakty. Czy ludzie są zdrowi, bo piją czerwone wino, czy raczej jest
tak, że ludzie przestrzegający zdrowego stylu życia tylko czasami sięgają po
odrobinę alkoholu?
Raymond Pearl, biolog z Johns Hopkins University, w 1924 r. opublikował
słynny wykres w kształcie litery U. Pokazywał on, jak często zdarzają się zgony
w poszczególnych grupach ludności w zależności od ilości spożywanego alkoholu.
Okazało się, że częściej umierają nadużywający alkoholu oraz abstynenci. Na
dole tego wykresu znalazły się osoby, które piły alkohol w umiarkowanych
ilościach. Można byłoby przywołać przykład brytyjskiej królowej Wiktorii, które
wcale nie stroniła od kropelki czegoś mocniejszego, a o pobożnych abstynentach
mówiła, że to „zgubna herezja". Można byłoby, gdyby były na to dowody.
Brakuje badań spełniających standardy podobne do tych, jakie obowiązują podczas
testowania leków. A takie badania, z tzw. podwójną ślepą próbą, muszą być
przeprowadzone, by wyeliminować efekt placebo. Tylko czy taki wymóg jest
potrzebny, gdy jedynym celem badań jest wykazanie tego, co było do udowodnienia,
czyli że umiarkowane ilości alkoholu są dobre dla zdrowia.
Na początku lat 70. XX wieku dr Arthur L. Klatsky, kardiolog z Oakland,
przeprowadził badania, z których wynikało, że osoby umiarkowanie pijące alkohol
rzadziej trafiają do szpitala niż abstynenci. Zapomniał jedynie dodać, że grant
na te badania otrzymał od przemysłu spirytusowego. Wiele pseudonaukowych
publikacji ukazuje się w prasie medycznej. „British Medical Journal"
napisał, że wstrząśnięte martini zmieszane z ginem zwiększa przeciwutleniające
właściwości alkoholu, dzięki czemu trunek jest jeszcze korzystniejszy dla
zdrowia. „American Journal of Clinical Nutrition” przekonuje natomiast, że wraz
z jedną szklanką piwa człowiek zaspokaja 11 proc. dziennego zapotrzebowania na
węglowodany, 9 proc. na fosfor, 7 proc. na ryboflawinę oraz 5 proc. na witaminę
PP. To wszystko prawda. Nie wspomniano tylko o tym, że znacznie więcej tych
składników jest w mieszczącej się w jednej szklance sałatce warzywnej.
„Wokół picia alkoholu wyrosły religie" – napisała Barbara Holland w
wydanej niedawno książce „Radość picia”. W XVII wieku Francuzi twierdzili, że
bez dużej szklanki wermutu, absyntu lub brandy nie da się dobrze przygotować
żołądka na delektowanie się jedzeniem i winami. W Edynburgu codziennie w
południe rozlegał się dźwięk dzwonu przypominający o wypiciu porcji whisky, by
pisarze i wynalazcy mieli natchnienie, by ludziom żyło się lepiej. Nawet w
Anglii wysoki poziom uniwersytetów przypisywano regularnemu spożywaniu porto.
Do legendy przeszła historia kręcenia zdjęć do filmu „Afrykańska królowa”.
Prze- bywający w Kongu członkowie ekipy chorowali, mieli wymioty i biegunki, z
wyjątkiem Johna Hustona oraz Humphreya Bogarta. Reżyser filmu i odtwórca
głównej roli nie mieli żadnych dolegliwości, bo zamiast wody cały dzień pili
whisky. Najbardziej chorowała Katharine Hepburn, bo piła wyłącznie wodę. Do
dziś pokutuje przekonanie, że w strefie tropikalnej najlepiej leczyć się
alkoholem. Tymczasem wszystko zależy od tego, z jakiego źródła pijemy wodę, a nie
ile wypijamy alkoholu.
Alkohol znalazł się na cenzurowanym dopiero wtedy, gdy zauważono, że
zamiast być filarem gospodarki, przyczynia się do jej upadku. „Lekarze, dawniej
zachwalający gin jako lekarstwo, teraz twierdzili, że uczynił on niższe klasy ?chorymi,
nienadającymi się do interesów, biednymi, będącymi ciężarem dla samych siebie i
sąsiadów, zbyt często rodzącymi słabe i niespokojne dzieci, stające się –
zamiast być pożytkiem i siłą – ciężarem dla swojego kraju?" – napisała
Barbara Holland. Teraz nadszedł czas, by zweryfikować mit czerwonego wina jako
eliksiru młodości i długowieczności.
Amerykańskie Towarzystwo Kardiologiczne (AHA) nie zaleca picia czerwonego
wina jako prewencji zawałów serca. Opublikowane w 2005 r. w USA zalecenia
dietetyczne mówią jedynie o tym, że alkohol spożywany w umiarkowanych ilościach
„może mieć korzystny wpływ na zdrowie". Żadne towarzystwo medyczne nie
zaleca picia alkoholu w ramach zapobiegania nowotworom. Trudno zresztą tego
oczekiwać, bo w tym wypadku nie ma wątpliwości – wszystkie trunki zwiększają
ryzyko raka.
Niestety, czerwone wino, uznawane za najzdrowszy alkohol, nie chroni przed
rakiem piersi u kobiet. Z najnowszych badań wynika, że może raczej zwiększać
ryzyko, i to o 30 proc. – Alkohol jest najbardziej niedocenianym czynnikiem
ryzyka raka – twierdzi dr Patrick Maisonneuve, epidemiolog z European Institute
of Oncology we Włoszech. Humphrey Bogart zmarł na raka krtani, co może mieć
związek zarówno z paleniem tytoniu, jak i częstym piciem mocnych trunków.
Nie ulega wątpliwości, że odrobina alkoholu znakomicie rozwesela, co
wykazano nawet w badaniach na szczurach. Błędne jest tylko przekonywanie, że
należy pić regularnie, bo to korzystne dla zdrowia. Regularne picie alkoholu
jest bardziej niebezpieczne, bo częściej prowadzi do marskości wątroby i
uzależnienia niż upijanie się alkoholem w dużych ilościach, ale od czasu do
czasu. Umiarkowane picie piwa lub czerwonego wina to znakomity uniwersytet
alkoholizmu.
Autor: Zbigniew Wojtasiński
„POLITYKA” nr 20 (2554), 20.05.2006 r.
NAUKA / EUREKA!
Pijesz,
nie rodź! Jaka ciąża, takie dziecko – w majowym wydaniu „Archives of General
Psychiatry” naukowcy amerykańscy precyzują tę tezę. U dzieci kobiet, które
podczas ciąży cierpiały na depresję, paliły papierosy i piły alkohol lub były
ofiarami przemocy domowej, trzy razy częściej stwierdzano agresywne zachowania.
Autor badań dr Robert C. Whitaker przeanalizował historie 2700 dzieci z 18
miast USA.
„POLITYKA” nr 51/52 (2634), 22-12-2007; s. 120
GENY NA RAUSZU
Alkohol
działa na rozmaite geny, które wpływają na nasze zdrowie i aktywność komórek
mózgu – twierdzą uczeni z Cornell University’s Medical School w Nowym Jorku na
łamach ostatniego wydania „Journal of Neuroscience”. Wpływa na przykład na gen
Gabra4, który reguluje pracę receptorów GABA – ważnej substancji
odpowiedzialnej za przenoszenie impulsów nerwowych. Zdaniem badaczy odkrycie to
może wyjaśnić bliżej naturę chorób, u podłoża których leży alkoholizm oraz tzw.
płodowy zespół alkoholowy (FAZ) występujący u noworodków, których matki piły
podczas ciąży.
„WPROST” nr 34(1186), 2005 r.
ZEGAR NA RAUSZU
Szkodliwy
wpływ alkoholu na organizm w dużej części może wynikać z zakłócania rytmów
dobowych - uważają badacze z Rutgers University. Człowiek ma ponad sto różnych
zegarów biologicznych, wpływających m.in. na pracę serca, ciśnienie krwi,
poziom hormonów i działanie układu odpornościowego. Alkohol wywołuje zmiany w
funkcjonowaniu genów odpowiedzialnych za pracę tych zegarów, co prowadzi do
"fizjologicznej anarchii" w organizmie. Wiadomo też, że zaburzenia
rytmu dobowego sprzyjają alkoholizmowi - na tę chorobę są bardziej narażone
osoby pracujące w systemie zmianowym oraz te, które często podróżują,
zmieniając strefy czasowe. | (MB)
"FAKTY I MITY" nr 41,
18.10.2007 r. ZE ŚWIATA
NA ZDROWIE...
Alkohol
dostał w ostatnich latach sporą dozę reklamy. Rozmaite badania wykazywały, że
umiarkowana jego konsumpcja ma pozytywny wpływ na zdrowie.
Chwalono
zalety czerwonego wina – szczególnie polecanego kobietom. Dane przedstawione
podczas konferencji Europejskiej Organizacji Onkologicznej w Barcelonie
stanowią nieprzyjemne otrzeźwienie: alkohol poważnie zwiększa ryzyko raka
piersi. Niezależnie, czy jest to piwo, wino czy wódka. „Kobiety piją wino, bo
sądzą, że jest dla nich zdrowsze. Są w błędzie” – konstatuje dr Patrick
Maisonneuve z włoskiego Europejskiego Instytutu Onkologii. Konsumpcja alkoholu
w ilości 1–2 drinki dziennie zwiększa prawdopodobieństwo raka piersi o 10 proc.
Więcej niż 3 dziennie – aż o 30 proc.
Przypuszcza
się, że alkohol podnosi we krwi poziom hormonów, które przyczyniają się do
rozwoju komórek rakowych. | ST
www.o2.pl | Środa [25.02.2009, 13:41] 1
źródło
WINO PODNOSI RYZYKO RAKA U KOBIET
Już
jeden kieliszek dziennie może być groźny.
Z
wieloletnich badań na grupie ponad 1,3 mln kobiet z Wielkiej Brytanii i Stanów
Zjednoczonych wynika, że pijąc jeden drink dziennie (niezależnie od rodzaju
alkoholu) w grupie 1000 pań do 75 roku życia przybędzie 15 nowych przypadków
raka. Przy dwóch drinkach przybędzie odpowiednio 30 - donosi "Washington
Post".
Gazeta
powołuje się na wyniku kilku badań. Ostatnie przeprowadzili naukowcy z Oksfordu
na zlecenie brytyjskich władz. Chodziło o ustalenie jasnej granicy, jaka ilość
alkoholu jest szkodliwa i jakie pociąga za sobą skutki. Dostrzeżono bowiem
problem społecznej akceptacji np. do picia wina, które wedle powszechnej wiedzy
może zdrowiu dopomóc.
I o ile faktycznie są w nim elementy pomocne,
np. zabezpieczające przed chorobami serca, to w ogólnym rozrachunku każda ilość
regularnie spożywanego alkoholu szkodzi - donosi "Journal of the National
Cancer Institute".
W
Stanach Zjednoczonych umiarkowane, ale regularne, picie alkoholu jest
bezpośrednią przyczyną 5 procent wszystkich zachorowań na raka. W przypadku
raka piersi - aż 11 procent (około 20 tys. przypadków rocznie). | JS
www.o2.pl | Środa [25.03.2009, 10:08] 4 źródła
PO
ALKOHOLU ROBISZ SIĘ CZERWONY? MOŻESZ DOSTAĆ RAKA
Jesteś
10 razy bardziej narażony na nowotwór gardła - twierdzą lekarze.
Czasami
plamom na twarzy towarzyszy szybsze tętno oraz mdłości. Te objawy są
spowodowane niedoborem enzymu ALDH2. W takich przypadkach nawet pół butelki
piwa może wywołać niepożądaną reakcję - czytamy w "New York Timesie".
ALDH2
jest głównym enzymem zaangażowanym w utlenianie aldehydu octowego, który
pojawia się w procesie metabolizmu alkoholu. Jego niedobór z jednej strony
chroni przed uzależnieniem od alkoholu, z drugiej - podwyższa ryzyko
wystąpienia raka gardła - twierdzi Philip J. Brooks z National Institute on
Alcohol Abuse and Alcoholism.
Brooks
dodaje, że osoby wypijające średnio dwa piwa dziennie i wykazujące niedobór
enzymu ALDH2 w organizmie są aż 10 razy bardziej narażone na wystąpienie u nich
nowotworu gardła.
Jak
wynika z badań, ALDH2 nie występuje w organizmach aż 1/3 Japończyków, Koreańczyków
i Chińczyków. | AB
www.o2.pl / www.sfora.pl | Wtorek
[11.08.2009, 16:41] 2 źródła
NIE
PIJ. PRZEZ ALKOHOL ROŚNIE RYZYKO RAKA
Poważny
skok zachorowań na nowotwory krtani i języka.
Na
Wyspach odnotowano alarmujący wzrost liczby zachorowań na raka krtani wśród
40-latków.
Winne
jest przede wszystkim nadmierne spożywanie alkoholu - informują brytyjscy
lekarze cytowani przez gazetę.pl.
Głównym
czynnikiem powodującym raka krtani są co prawda papierosy, ale choroba wywołana
przez tytoń rozwija się długo, nawet 30 lat.
Dlatego
uważamy, że za ostatnią falę zachorowań wśród 40-latków odpowiada przede
wszystkim drugi czynnik: alkohol - mówi Hazel Nunn z Cancer Research UK.
Od
1995 roku występowanie raka krtani u mężczyzn wzrosło o 28 procent, u kobiet -
o 24 procent.
Od lat
50-tych konsumpcja alkoholu wzrosła dwukrotnie. I wciąż rośnie - dodaje Nunn.
Co
roku w Wielkiej Brytanii diagnozuje się 5 tysięcy nowych przypadków raka krtani
i języka. 1800 osób umiera...
Wiele
z nich nawet nie zdaje sobie sprawy ze związku między nadmiernym spożywaniem
alkoholu a rakiem krtani - podkreśla Don Shenker z organizacji Alcohol Concern.
| JP
www.wp.pl | PAP | dodane 2008-11-01 (15:10)
PICIE
NA UMÓR GROZI CHOROBAMI PSYCHICZNYMI I ALZHEIMEREM
Rozpowszechniony
w Wielkiej Brytanii zwyczaj picia na umór może w dłuższym czasie wywołać w tym
kraju epidemię starczej demencji - ostrzegli tamtejsi lekarze.
"Osoby
często upijające się w młodym i średnim wieku narażone są na rosnące ryzyko
zachorowania na Alzheimera i inne choroby psychiczne w późniejszych latach
życia, ponieważ alkohol szkodzi korze mózgowej" - napisali Susham Gupta i
James Warner, lekarze psychiatrzy, w publikacji "The British Journal of
Psychiatry", dostępnej z sobotnią datą.
Według
nich ryzyko na tym tle jest nierozpoznane i wymaga pilnych działań dla
zapobieżenia nowej epidemii.
Lekarze
zauważają, iż większość badań koncentrowała się na pozytywnych efektach
medycznych picia z umiarem, a nie na długofalowych niebezpieczeństwach picia
bez umiaru. Badania pomijają również to, iż konsumpcja alkoholu w Wielkiej
Brytanii rośnie w bardzo szybkim tempie.
"Biorąc
pod uwagę neurotoksyczne efekty alkoholu i rosnące spożycie na głowę
mieszkańca, pokolenia ludzi w młodym i średnim wieku, mogą stanąć w obliczu
nasilającego się zjawiska demencji starczej wywołanej nadużywaniem
alkoholu" - dodają w swoim artykule.
Z
danych wynika, iż alkohol odpowiada za ok. 10% przypadków zachorowania na
demencję, zaś picie w nadmiarze - za ok. 25% przypadków. Alzheimer jest
najbardziej rozpowszechnioną formą demencji.
Konsumpcja
alkoholu w Wielkiej Brytanii z początkiem lat 60. wynosiła mniej niż 6 litrów
na głowę mieszkańca, zaś w 2000 roku sięgnęła 11,5 litra na głowę. Jeżeli trend
ten utrzyma się, to w ciągu 10 lat Brytyjczycy pod względem spożycia alkoholu
zajmą pierwsze miejsce w Europie. | (ak)
„NEW SCIENTIST”: Naukowcy informują także, że
wcześniejsze doniesienia o korzystnym wpływie spożywania niewielkich ilości
alkoholu na układ sercowo-naczyniowy nie znajdują potwierdzenia w faktach.
www.o2.pl | Poniedziałek [29.12.2008, 10:43] 2 źródła
ALKOHOL NA TRWAŁE
USZKADZA MÓZG
A spożycie rośnie z roku
na rok.
Wszyscy jesteśmy już
świadomi bezpośredniego wpływu alkoholu na wypadki, przemoc czy niechciane
ciąże. Ale nowe wyniki badań wykazują, że osoby regularnie pijące alkohol, mogą
być narażone na ryzyko długotrwałego uszkodzenia mózgu - powiedział profesor
Ian Gilmore, prezydent Royal College of Physicians.
Intensywne picie może
powodować rozległe zmiany w mózgu, poczynając od prostych luk w pamięci, a
kończąc na trwałym osłabieniu, które wymaga dożywotniej opieki - twierdzą
eksperci.
To dzwonek alarmowy dla
milionów ludzi, których styl życia oznacza regularne upijanie się - uważa
Gilmore.
Naukowcy powołują się na
statystyki w Wielkiej Brytanii, gdzie 23 procent mężczyzn i 15 procent kobiet
wypija więcej niż dwukrotną dawkę bezpiecznego dziennego limitu - wynika z
badań opublikowanych na łamach czasopisma "Alcohol and Alcoholism".
Tymczasem w Polsce ponad 9
procent obywateli wypija więcej niż 12 litrów czystego alkoholu rocznie -
wynika z danych polskiej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych.
Średnie spożycie w Polsce
wynosi około 9 litrów na rok. | AH
www.o2.pl | piątek [26.06.2009, 21:40] 1
źródło
WÓDKA
ZABIJE MILIONY ROSJAN
Tak
twierdzi ONZ, bo nasi wschodni sąsiedzi piją za dużo.
„Nadmierne
picie wódki, najczęściej tej najtańszej za 60-80 rubli za pół litra (6-8 zł),
jest bezpośrednią przyczyną śmierci 30 tys. Rosjan w wieku 15-54 lat, czyli
tych czynnych zawodowo. Do tego w kraju jest ponad 5 mln alkoholików, ale
problem z nim ma znacznie więcej ludzi” - takie są wnioski raportu który ukazać
się ma w prestiżowym piśmie medycznym "Lancet".
Na
głowę każdego Rosjanina, wliczając dzieci i emerytów, przypada 15 litrów
czystego alkoholu wypitego w ciągu roku.
„W
czasach carskich, w 1864 roku, na głowę przypadało jedynie 6 litrów” - zauważa
Aleksander Niemcow z Moskiewskiego Instytutu Psychiatrii.
Jego
zdaniem za dużo wypija potężna część społeczeństwa.
„Tylko
wśród dorosłych mężczyzn to 40 proc. a nieoficjalne dane są większe. Mężczyzn
pijących w nadmiarze jest czterokrotnie więcej niż kobiet” - zauważa.
Według
ONZ trudne warunki życia i alkoholizm w ciągu następnych 15 lat zmniejszą
ludność Rosji o 10 mln. | JS
www.o2.pl | ostatnia aktualizacja: Nd
[28.06.2009, 17:53] 1 źródło
WÓDKA
ZABIJA CORAZ WIĘCEJ LUDZI. SZCZEGÓLNIE KOBIET
Coraz więcej pań umiera na choroby wątroby,
raka ust i piersi wywołanych alkoholem.
Tak
przynajmniej twierdzą kanadyjscy naukowcy, którzy w prestiżowym piśmie
medycznym "Lancet" opublikowali raport o konsekwencjach picia
alkoholu w skali dla całego świata.
„Prawie
4 proc. wszystkich zgonów notowanych na świecie w 2004 roku (ostatni rok dla
którego dostępne są dane porównawcze dla całego świata) miało swoje źródło w
chorobach wywołanych nadmiarem picia alkoholu. Oznacza to 1 na 25 zmarłych osób
ginie z przepicia” - zauważa BBC.
W
przypadku Europy statystyki są gorsze, bo aż co dziesiątą śmierć wywołuje
alkohol.
Średnio
na świecie pije się 120 litrów alkoholu tygodniowo. W Europie blisko dwukrotnie
więcej. Statystyki pokazują, że im kraj biedniejszy, tym pije się więcej.
Według
badaczy, efekt picia alkoholu na zdrowie ludzkości przypomina ten jaki
papierosy miały pod koniec XX wieku. Ilość chorób wywołanych przez alkohol jest
podobna.
Co
gorsza, już nie tylko choroby wątroby należą do typowych schorzeń alkoholowych.
W nadmiernym piciu widzi się przyczynę masowych przypadków raka ust, gardła,
odbytu i piersi. Do tego chroniczna depresja i wylewy.
„Uniknąć
nadmiernego picia przez całe życie udaje się aż 45 proc. mężczyzn i 66 proc.
kobiet. Ale dane dotyczące pań są coraz gorsze. Rosnąca liczba zgonów w wyniku
przepicia to efekt właśnie zwiększonego spożycia alkoholu przez kobiety” -
wylicza za raportem z "Lanceta" BBC.
Jednak
to jeszcze panowie umierają z powodu alkoholu częściej niż panie
- dokładnie pięć razy. Śmierć z przepicia to także problem bardziej
młodzieży niż osób starszych | JS
www.o2.pl / www.sfora.pl | Sobota
[15.08.2009, 20:46] 1 źródło
CORAZ WIĘCEJ MŁODYCH ALKOHOLIKÓW W SZPITALACH
W Australii nastolatki uzależniają się od drinków.
Liczba hospitalizowanych nastolatków z poważnymi problemami alkoholowymi w
ciągu 8 ostatnich lat wzrosła w o połowę. Lekarze z Australii uważają, że to
wynik dużej popularności drinków sprzedawanych w butelkach - donosi news.com.au
Takie drinki - znane także w Polsce - Australijczycy nazywają alkopopami.
To właśnie osoby uzależnione od tych napojów stanowią większość pacjentów
oddziałów odwykowych. Wcześniej ten problem dotyczył przede wszystkim młodych
Australijek, teraz także mężczyzn.
Uzależnionych jest
już 150 na 100 tysięcy nastolatków. To musi odbić się na kondycji naszego
społeczeństwa. Trzeba zastanowić się nad ograniczeniem sprzedaży gotowych
drinków w sklepach - ostrzega dr David McGrath z australijskiego Ministerstwa
Zdrowia. | AJ
"WPROST"
nr 10/2009 (1365)
WINNI NABIERACZE
„Cudowne" – tak kiperzy opisywali białe wino zabarwione na czerwono
bezsmakowym dodatkiem. Wszyscy dali się nabrać, że jest to wino czerwone.
Magazyn „Psychology Today” podał 54 kiperom tanie białe wino, ale w butelkach
typowych dla drogich trunków. Gdy przelano je do zwykłych butelek, oceniano je
jako słabe.
Konsumenci powinni kupować te wina, które im smakują, a nie te, które
według innych smakują właściwie – radzi prof. Robert Hodgson z Humboldt State
University w Kalifornii. Uczony badał, jakie oceny wydają sędziowie California
State Fair, prestiżowego konkursu na najlepsze wino.
W ślepej próbie trunki oceniało 65 kiperów, uważanych za najlepszych na
świecie. Tylko 10 proc. z nich mniej więcej podobnie oceniło to samo wino po
każdym smakowaniu. 90 proc. za każdym razem ten sam trunek smakował inaczej –
niektórzy dwukrotnie uznawali daną próbkę za nienadającą się do picia, a
podczas trzeciego smakowania przyznawali jej najwyższą notę. Rozbieżność gustów
kiperów nie jest tylko amerykańską specyfiką. Steven Spurrier, organizator
konkursu Paris Wine Tasting, przyznał, że europejskie zestawienia rankingów win
opracowanych przez różnych sędziów są tak do siebie podobne jak tabele liczb
przypadkowych. W 2008 r. do konkursu California State Fair stanęło 2917 win.
Nagrodzono 1587 trunków. Nie zmieniło to ich walorów smakowych, ale wyraźnie
wpłynęło na ceny. O wpływanie na ceny win oskarżany był Robert Parker, jeden z
najbardziej znanych kiperów. Ocenia on wina według własnego systemu, przyznając
im 80-100 punktów. Wielu klientów kupuje tylko te, które uzyskają przynajmniej
90 punktów. Te wina stają się więc droższe. Ceny win, które otrzymały 100 punktów,
wzrastały aż czterokrotnie. W 1997 r. winiarnia Château Quinault z trudem
znajdowała nabywców swoich win, które kosztowały 100 franków za butelkę. Gdy
Parker przyznał im notę 92, zaczęły się sprzedawać po 125 franków. Ale nawet ta
niższa cena była zawyżona. „Żadne wino nie jest warte więcej niż 10 USD za
butelkę, nawet moje Domaine Napa sprzedawane po 35 USD" – mówi Fred
Franzia z Bronco Wine Company. Wpływ Parkera na sprzedaż win był tak duży, że
producenci zaczęli tworzyć trunki tak, aby smakowały właśnie jemu. Takie wina
nazwano „winem sparkeryzowanym" (Parkerized wine) – skomponowanym tak, by
schlebić podniebieniu tego kipera.
Nawet najlepsi kiperzy zupełnie inaczej oceniają te same trunki. W połowie
lat 90. grupa winiarzy z Bordeaux postanowiła odejść od tradycyjnego sposobu
produkowania trunku. Michel Bettane, popularny francuski kiper, nazwał ich wina
garażowymi. Na pomoc pospieszył im Parker. Przyznał trunkom wysokie noty, co
zagwarantowało im dobrą sprzedaż w USA. Gdy dostępne stały się badania liczby
kubków smakowych, a osoby z największą ich liczbą nazwano supersmakoszami
(supertasters), wielu kiperów obwieściło, że należą do tej grupy. Niektórym
nawet potwierdziły to badania. Wkrótce okazało się jednak, że supersmakoszom
nie może smakować żadne wytrawne wino. – Są przewrażliwieni na ostre, kwaśne i
gorzkie smaki – tłumaczy prof. Gary Pickering z Canada’s Brock University.
Właśnie osoby z najmniejszą liczbą kubków są najlepszymi kandydatami na
kiperów. Zawód kipera może wkrótce odejść do lamusa. Enolodzy szacują, że co
dziesiąte sprzedawane wino jest uszkodzone – zawiera kwas octowy lub aldehyd
octowy. Kiperzy nie potrafią tego ocenić, nie otwierając butelki, ale można to
zrobić za pomocą magnetycznego rezonansu jądrowego. Urządzenie zwane Wine
Scanner wykrywa substancje psujące wino. – To całkowicie obiektywny pomiar –
mówi Eugene Mulvihill, konstruktor urządzenia. Kiperzy nie muszą się jednak
martwić. Zdyskredytowani jako znawcy wina mogą się zatrudnić jako degustatorzy
owoców i warzyw. Takich kiperów zatrudniają eleganckie włoskie i austriackie
restauracje, w których jarzynówka musi być doskonała.
Autor: Monika
Maciejewska
"FAKTY I MITY" nr 5, 01-07.02.2008 r.
PORONIONA KAWA
O kofeinie pisze się ostatnimi
czasy prawie wyłącznie w tonacji pozytywnej, podkreślając walory zdrowotne tej
używki.
Pierwszym wyłomem jest raport
zespołu dra De-Kun Li z amerykańskiego Kaiser Permanente Division of Research.
Kofeina zagraża ciąży – brzmi ostrzeżenie. Przenika przez łożysko do płodu,
który nie jest w stanie jej zneutralizować. Może spowodować zakłócenia w
budowie tkanek. Kofeina, zwężając światło naczyń krwionośnych, utrudnia
przepływ krwi do płodu, czego efektem może być poronienie. Ciężarne, które piją
dwie kawy dziennie (czyli pobierają 200 mg kofeiny), narażają się na dwukrotnie
większe ryzyko poronienia. | JF
„NEWSWEEK”
nr 31, 01.08.2004 r.: Filiżanka kawy o poranku rozbudza nasz organizm, ale
jednocześnie sprawie, że zaczyna nas zawodzić pamięć – wynika z badań włoskich
i irlandzkich naukowców.
„GAZETA WYBORCZA” 22.07.2003 r.
TRUJĄCE TATUAŻE
Fani tatuażu wstrzykują sobie w skórę trujące
chemikalia – ostrzega Komisja Europejska. Jej eksperci alarmują, że większość
substancji używanych podczas robienia tatuaży to barwniki przemysłowe, takie
jak np. farby samochodowe czy tusz atramentowy. Ponadto obecne przepisy
wymagają jedynie zadbania o jednorazowe rękawiczki i igły, natomiast nic nie
mówią o barwnikach. Tymczasem zanieczyszczone groźnymi substancjami farby mogą
przyczyniać się do rozwoju raka skóry, łuszczycy, a nawet wstrząsu toksycznego.
Komisja Europejska planuje wprowadzenie ostrzejszych przepisów regulujących
wykonywanie tatuaży. Reuters, WOM
„PRZEGLĄD” nr 41, 14.10.2007 r.
RYZYKOWNE TATUAŻE
(...) Podczas porodu kobieta otrzymuje bowiem znieczulający
zastrzyk w rdzeń kręgowy. A w raz z igłą do wrażliwego rdzenia mogą przedostać
się toksyczne cząstki farby tatuażowej. (...)
[A do tego trzeba dodać interakcje z słońcem,
kremami, skutki skaleczenia się, itp.! To naprawdę b. głupie i niebezpieczne
postępowanie, udzielające się też innym – wynikłe, jak zwykle, z naśladownictwa
(a jeśli chodzi o estetykę, to przynajmniej dla mnie, ohydne)! Podobnie ma się
sytuacja z wszelkim żelastwem, czy czymkolwiek, wbijanym w skórę! – red.]
www.interia.pl | Piątek, 28 listopada (11:28)
TWÓJ
ZDROWY UŚMIECH
KOLCZYKUJESZ
- RYZYKUJESZ
Kolczykowanie
języka niesie ze sobą poważne zagrożenia dla zdrowia, takie jak:
-
możliwość wystąpienia miejscowych i ogólnych zakażeń, spowodowanych
mikroorganizmami, które w normalnych warunkach znajdują się w jamie ustnej, a w
miejscu przekłucia języka mogą przedostać się do głębiej położonych tkanek i
wywołać różnego rodzaju groźne dla zdrowia stany zapalne,
-
ryzyko zakażenia wirusowym zapalenia wątroby typu B i C oraz wirusem HIV,
których znaczna część związana jest wizytami w gabinetach kosmetycznych
przeprowadzających zabiegi w nieprawidłowych warunkach higienicznych przy
zastosowaniu niewłaściwie przygotowanych narzędzi,
-
uszkodzenie naczyń krwionośnych w momencie kolczykowania, jak i podczas
dalszego noszenia kolczyka,
-
występowanie epizodów bólowych i obrzęku,
-
uszkodzenie czuciowe nerwu językowego i objaw drętwienia,
-
reakcje alergiczne związane z rodzajem użytego materiału do wytworzenia ozdoby
tkwiącej w języku,
- brak
możliwości usunięcia ozdoby przy pomocy domowych sposobów, konieczna jest
wówczas interwencja chirurgiczna,
-
trudności w utrzymaniu prawidłowej higieny jamy ustnej,
-
ryzyko połknięcia lub aspiracji niewłaściwie założonej ozdoby do układy oddechowego,
-
uszkodzenie wypełnień i uzupełnień protetycznych zębów,
-
utrudnione żucie i połykanie, a także artykulacja słów,
-
przedłużające się w czasie gojenie rany, nawet do kilku tygodni,
-
zaburzenia smaku, metaliczny smak potraw,
-
stymulacja wypływu śliny.
Specjaliści
zalecają jednak wszystkim miłośnikom piercingu, by decydując się na
umieszczenie ozdoby, starali się zminimalizować wystąpienie groźnych dla
zdrowia powikłań i unikali przypadkowych studiów tatuażu, gdzie często podobne
zabiegi wykonywane są przez osoby bez należytego przygotowania.
opr.
mz
Źródło informacji: DENTONET
„WPROST” nr 28(1281), 2007 r.
SZPECĄCY MAKIJAŻ
Permanentny
makijaż, rodzaj tatuażu, który podkreśla kolor i kształt ust, powiek i brwi,
może oszpecić na wiele lat. Badania opublikowane w "New England Journal of
Medicine" dowodzą, że u osób z alergią mogą one wywoływać opuchlizny,
swędzenie i zgrubienia skóry. Te dolegliwości mogą się utrzymywać nawet przez
trzy lata. Office of Cosmetics and Colors amerykańskiej Agencji ds. Żywności i
Leków przekonuje co prawda, że alergiczne reakcje na sztuczne pigmenty zdarzają
się rzadko. Jeśli jednak wystąpią, trudno się ich pozbyć. Lekarze zalecają więc
ostrożność, zwłaszcza że na alergie cierpi coraz więcej osób. Reakcje alergiczne
mogą się pojawić nagle, nawet po wielu latach od wykonania tatuażu. | (MF)
www.o2.pl | Wtorek [28.04.2009, 10:34] 1
źródło
DZIEWCZĘTA
DOJRZEWAJĄ WCZEŚNIEJ PRZEZ KOSMETYKI
Wzrost
piersi wywołują związki chemiczne, a nie hormony - twierdzą naukowcy.
Duńskim
dziewczynkom, które nie weszły jeszcze w okres dojrzewania zaczynają rosnąć
piersi o około rok wcześniej niż to miało miejsce jeszcze kilka lat temu.
Powodem nie są zmiany hormonalne, ale środowiskowe, informują lekarze z
duńskiego Oddziału Wzrostu i Reprodukcji w narodowym szpitalu Rigshospitalet.
Otaczają
nas substancje, które potrafią wywołać rośnięcie piersi u dziewczyn, które nie
zaczęły jeszcze pokwitać. Takie związki jak parabeny i ftalany, które są
głównym sprawcą tego stanu rzeczy, znajdziemy nie tylko w kosmetykach, fabrach,
środakch czystości, lecz także w pożywieniu - pisze w "Journal of Pediatrics" Lise Aksglade, jedna z autorek
raportu.
Badanie lekarzy z Rigshospitalet objęło ponad 2 tys.
dziewcząt z Kopenhagi w wieku od 5 do 20 lat. Połowa z nich została zbadana w
latach 1992-1993, a reszta w latach 2006-2008. | AB
„WPROST” nr 23(1123), 2004 r.
OSZUSTWO W KREMIE
KOSMETYKI
WYSZCZUPLAJĄCE ODCHUDZAJĄ JEDYNIE PORTFELE
Żel
wyszczuplający z proteinami i minerałami z głębi mórz i oceanów już po dwóch
tygodniach stosowania zmniejszy obwód bioder nawet o 2 cm".
"Relaksujący krem ujędrniający, aktywny w dzień i w nocy sprawi, że
cellulitis zniknie bez śladu" - takie obietnice składają producenci
kosmetyków. Niestety, tych cudownych zalet nie potwierdzają badania.
"Kremy działają tylko na powierzchnię skóry, więc nie mogą
wyszczuplać" - twierdzi dr Nick Mann z North Middlesex Hospital.
Przeprowadził on badania na zlecenie francuskiego pisma
"Consommateurs". Wzięło w nich udział 220 kobiet, które w
dwudziestoosobowych grupach testowały dziesięć środków (jedna z nich jako
placebo otrzymała zwykły krem nawilżający). Po dwóch tygodniach u żadnej z
kobiet nie zauważono "efektu wyszczuplającego".
PLACEBO
NA CELLULITIS
Badania
kremów mających likwidować cellulitis, zwany też skórką pomarańczową, zleciła
niemiecka fundacja Stiftung Warentest. Uczestniczyło w nich 140 kobiet w wieku
30-50 lat z zaawansowanym cellulitis II i III stopnia (widocznym na pierwszy
rzut oka lub po uszczypnięciu). Każda z pań otrzymała dwie tubki: jedną z
placebo, a drugą z kremem mającym zlikwidować "pomarańczową skórkę".
Sprawdzono działanie siedmiu kosmetyków renomowanych firm z tzw. średniej i
wyższej półki, w tym sześciu dostępnych w Polsce. Uczestniczki dwa razy dziennie
w prawe udo wcierały placebo (nie wiedząc o tym), a w lewe - właściwy krem. Po
dwóch miesiącach uda zmierzono. Wyniki okazały się jednoznaczne: nie ma żadnej
różnicy między działaniem placebo a kremami na cellulitis.
-
Jeśli producenci kosmetyków zapewniają, że po trzech tygodniach cellulitis
zniknie, to jest to kłamstwo - mówi dr Barbara Walkiewicz-Cyrańska, prezes
Stowarzyszenia Lekarzy Dermatologów Estetycznych. Nierówna i gąbczasta
"skórka pomarańczowa" tworzy się u 80 proc. kobiet na skutek nieprawidłowego
gromadzenia się komórek tłuszczowych. Pojawia się nawet u szczupłych zawodowych
tancerek.
SKÓRA
NIEWARTA WYPRAWKI
Segment
preparatów do pielęgnacji skóry to najszybciej rozwijająca się część rynku
kosmetyków. Europejczycy przeznaczają na kremy, mleczka, toniki i peelingi 31
mld euro rocznie, o ponad 21 proc. więcej niż trzy lata temu. Te kosmetyki
stosują również mężczyźni. Kuracje odmładzające stały się obsesją kobiet przed
30. rokiem życia. Z badań firmy Estée Lauder wynika, że w USA i Europie kosmetyki
do pielęgnacji skóry stosuje 40 proc. kobiet w wieku 25-29 lat. - Niestety,
efekt gładkiej skóry utrzymuje się tylko tak długo, jak długo stosujemy krem -
mówi dr Elżbieta Szymańska. - Żaden preparat nie cofnie procesu starzenia się,
może tylko cerę nawilżyć, a przez to trochę spłycić zmarszczki. Na pewno nie
odmłodzi skóry o kilkanaście lat.
Reklamowane
kremy liftingujące zawierają białko pszenicy, które wysychając, kurczy się i
napina skórę. Efekty takiego "liftingu" znikają już po kilku
godzinach. Równie mało skuteczne są popularne kremy z botoksem, które wbrew
nazwie nie zawierają botoksu, czyli jadu kiełbasianego używanego w zabiegach
medycyny estetycznej, lecz białka, peptydy i kwas boswelinowy. Te składniki
docierają co prawda do głębszych warstw skóry, ale tylko ją nawilżają i
uelastyczniają, a nie porażają mięśni twarzy tak jak botoks, co na pewien czas
wygładza zmarszczki mimiczne: bruzdy między brwiami, wokół oczu i ust.
-
Jedynymi środkami niwelującymi zmarszczki na twarzy, co potwierdziły badania,
są kremy zawierające witaminę A, czyli retinol i powstające z niego produkty -
retinal i kwas retinowy, oraz alfa-hydroksykwasy, beta-hydroksykwasy i
prowitaminę C - twierdzi prof. Lidia Rudnicka, kierownik Kliniki Dermatologii
Szpitala MSWiA w Warszawie. Najaktywniejszy z nich, tzw. wolny retinol, jest
stosowany w produkcji kosmetyków zaledwie od kilku lat. Przyspiesza cykl odnowy
naskórka przez stymulowanie podziałów komórkowych. Pochodne witaminy A
pobudzają odnowę włókien skórnych i uszkodzonych naczyń krwionośnych. Dzięki
właściwościom złuszczającym zmniejszają również przebarwienia skóry. Efektem
jest wygładzenie drobnych zmarszczek, zmiękczenie skóry i poprawa jej kolorytu.
DIETA
W RUCHU
-
Od kosmetyków i zabiegów w salonach piękności ważniejsze jest właściwe
odżywianie, przede wszystkim przestrzeganie lekkostrawnej i niskokalorycznej
diety, oraz aktywny tryb życia - podkreśla Irena Eris, właścicielka znanej
firmy kosmetycznej. Należy unikać przede wszystkim potraw mięsnych i obfitych w
tłuszcz, zwłaszcza hamburgerów i hot dogów, gdyż podejrzewa się, że zawarte w
mięsie hormony mogą się przyczyniać do powstawania "pomarańczowej
skórki". Zmarszczki tak szybko nie pokryją twarzy, jeśli codziennie
wypijemy co najmniej 2,5 litra wody i zjemy pięć porcji warzyw i owoców (połowę
na surowo). Wszelki ruch - gimnastyka, pływanie, jazda na rowerze, skakanie na
skakance oraz piesze wycieczki - ogranicza odkładanie się komórek tłuszczowych
powodujących cellulitis. Pomaga również masaż, prysznic oraz częste nawilżanie
skóry. Nie trzeba kupować drogich kosmetyków i specjalistycznego sprzętu do
masażu. Wystarczą niedrogie toniki do skóry i szczotka do masowania ciała.
Monika Florek, Monika Florek
SKÓRA
Mazidła służą przede wszystkim do zarabiania na nich
producentom i realizatorom wypłocin reklamowych itp., kosztem skóry – zdrowia.
Skóra musi m.in. oddychać (60% tlenu dostarcza skóra), wydalać produkty przemiany materii. Jak będzie wyglądać po latach maskowania - niszczenia - jej, m.in. zatykając pory?! Pielęgnacja skóry to m.in. prawidłowe odżywianie, czyli dostarczanie jej substancji odżywczych, a nie toksyn, higiena – umożliwienie jej normalnego funkcjonowania.
OBUWIE
TZW. SZPILKI.
Jakiś idiota
wymyślił taką bzdurę, a jeszcze większe idiotki w nich chodzą.
Obuwie nie powinno być narzędziem tortur, przyczyną deformacji
stup, stawów, kości śródstopia, kolan, kręgosłupa, przyczyną wad postawy i tego
skutków w całym organizmie (m.in. nieruchliwego trybu życia, z kolejnymi
skutkami). Poza tym stopy powinny być ozdobą a nie koszmarnym widokiem.
W średniowieczu używano podobnych rzeczy jako srogą
karę...
www.o2.pl | 2008-10-04 12:51
SZPILKI
- KOCHANE, ALE SZKODZĄ
(...) Jednak
nawet jeśli ty kochasz swoje niebotyczne szpilki, pamiętaj, że twój organizm
ich nienawidzi. Stopy zemszczą się za lata balansowania na cienkich obcasach -
ostrzega internetowy "Dziennik".
Jak
podaje serwis "Dziennika", tylko na leczenie schorzeń stóp będących
konsekwencją noszenia butów na wysokich obcasach Brytyjki wydają 29 mln funtów
rocznie. Problem jest jednak globalny, gdyż kobiety na całym świecie uwielbiają
szpilki.
Także
coraz więcej kobiety zgłasza się do ortopedów z haluksami, odciskami,
naciągniętymi ścięgnami, skurczami i zerwanymi połączeniami nerwowymi. Do
powstania tych schorzeń niewątpliwie przyczyniło się noszenie butów na wysokim
obcasie. Z kolei, jak podaje internetowy "Dziennik", koszt leczenia
jednej takiej dolegliwości poza publiczną służbą zdrowia to średnio 1200
funtów. Jeśli wszystkie pacjentki wymagające operacji zgłosiłyby się na
prywatne leczenie, dałoby to w ciągu roku kwotę 10.4 mln funtów.
Nie
powstały jeszcze statystyki mówiące o ilości operacji plastycznych, którym
poddają się kobiety, aby było im wygodniej chodzić na obcasach! "Pompowanie"
pięt i podeszew stóp specjalnym wypełniaczem, mające uczynić chodzenie na
szpilkach bardziej komfortowym, to jednak popularna praktyka.
(dziennik.pl)
www.o2.pl | Sobota [23.05.2009, 08:46] 1
źródło
NOSISZ
OBCISŁE JEANSY? GROZI CI PARALIŻ
Ostrzegają
przed tym lekarze.
Obcisłe
jeansy czy popularne biodrówki sprzyjają powstawaniu wielu dysfunkcji układu
nerwowego - informuje serwis MSNBC.
Według
lekarzy takie spodnie silnie uciskają nerwy czuciowe. A to może
doprowadzić
nawet do zaburzenia czucia w obrębie bocznej powierzchni uda
Ryzyko
mikroparaliżów zwiększa chodzenie w butach na wysokim obcasie, szczególnie
szpilkach. Bo one dodatkowo obciążają nerwy czuciowe nóg. | AB
"POLITYKA" nr
27(2511), 09.07.2005 r.; s.
PODNIEBNE
KŁOPOTY
NA
CHOROBĘ TO LATANIE
Niektórzy
panicznie boją się latać. Jednak niebezpieczne jest nie samo latanie, ale to,
co może przytrafić się w kabinie.
Niskie
ceny i moda na podróże tak zawróciły ludziom w głowach, że latają, nie myśląc o
zdrowiu. Wiosną i jesienią, gdy wyjazdy są tańsze, w samolotach aż roi się od
osób starszych, często schorowanych – twierdzi jeden z lekarzy dyżurnych z
warszawskiego Okęcia.
Przeziębienie,
grypa, świnka, gruźlica, SARS (tzw. ciężki ostry zespół oddechowy) – to tylko
niektóre z grożących nam w powietrzu chorób. Szacuje się, że nawet 15 proc.
podróżnych ulega „lotniczym” infekcjom. Najczęściej przeziębieniu. Zdarzają się
jednak i zakażenia poważniejsze. Łatwemu rozprzestrzenianiu się zarazków
sprzyja panujący w samolocie ścisk. Gdy ktoś kichnie, w strefie bezpośredniego
zagrożenia znajduje się nawet 15–25 osób.
Zarazić
można się również „na odległość”. Winna jest klimatyzacja. Choć powietrze w
kabinie wymieniane jest 15–20 razy na godzinę, urządzenia klimatyzacyjne
czerpią z zewnątrz tylko połowę. Resztę ze względów oszczędnościowych (by nie
ogrzewać zimnego) zasysają tuż nad podłogą, filtrują i wtłaczają powtórnie do
przedziału pasażerskiego. Filtry nie zatrzymują wszystkich wirusów.
„Niedoskonała klimatyzacja sprawia, że powietrze w samolocie jest zbyt suche. W
takich warunkach śluzówki nosa i gardła są szczególnie podatne na ataki
mikrobów” – ostrzega na łamach „The Daily Mail” prof. John Balmes z University
of California.
Zakrzepica
żył głębokich jest poważniejszym zagrożeniem. Powstaje, gdy przepływ krwi w
naczyniach jest utrudniony. Bezruch, opuszczone w dół nogi oraz ucisk fotela na
podudzia spowalniają prąd krwi wracającej do serca. Po ok. 3 godz. spędzonych w
samolocie (mniej więcej tyle, ile trwa lot z Warszawy do Madrytu) krew zaczyna
krzepnąć w żyłach. Gdy podróż trwa dłużej, mikroskopijne początkowo zakrzepy
rozrastają się i wzrasta prawdopodobieństwo oderwania się ich od ściany naczyń.
Jeśli trafią do płuc, mogą zabić. Podobnie jak w przypadku infekcji, trudno
jest tu oszacować liczbę ofiar. Choroba może o sobie dać znać nawet dwa
tygodnie po wyjściu z samolotu.
Zakrzepicy,
zdaniem lekarzy, nie trzeba jednak demonizować. O chorobie powinni pamiętać ci,
których czeka podróż dłuższa niż 3 godz. oraz osoby należące do grup
podwyższonego ryzyka. Problem w tym, że wśród osób zagrożonych są niemal
wszyscy – zarówno ludzie starsi, jak i ci w kwiecie wieku, wyczulone na nią
powinny być też młode kobiety stosujące antykoncepcję hormonalną. Zakrzepica, o
czym donosi miesięcznik „Travel Medicine and Infectious Disease”, zaatakować
potrafi nawet osoby cierpiące na hemofilię – chorobę upośledzającą krzepnięcie.
Podczas lotów dłuższych niż dziesięciogodzinne widoczne na zdjęciach USG
zakrzepy tworzą się u niemal 3 proc. pasażerów.
– Warto
zwrócić uwagę, że powszechnie stosowana nazwa zakrzepicy – Economy Class
Syndrom – wprowadza w błąd. Choroba zdarza się u pasażerów wszystkich klas, nie
tylko ekonomicznej – podkreśla dr hab. Wiesław Kowalski, krajowy konsultant w
dziedzinie medycyny transportu. – Można sobie nawet wyobrazić, że to „biznesowy
pasażer” jest bardziej zagrożony. Często przez całą podróż pracuje na swoim
laptopie, a przez to już zupełnie się nie rusza. Znudzony, stale wiercący się w
fotelu pasażer klasy ekonomicznej może zaś uniknąć choroby.
W
samolocie panuje ciśnienie takie jak na wysokości 1,8–2 tys. m. To tak,
jakbyśmy wspięli się na Giewont. Ono również potrafi być groźne dla zdrowia i
życia. W warunkach obniżonego ciśnienia ciało ludzkie zwiększa wymiary.
Szczególnie powiększa się obwód brzucha, bo rozprężają się gazy w jelitach. U
zdrowej osoby wywołuje to ból oraz uczucie wzdęcia. Ktoś, kto niedawno
przeszedł operację w obrębie jamy brzusznej, narażony jest na rozejście się
szwów i m.in. krwotok. Podobnego zagrożenia powinny się obawiać osoby cierpiące
na schorzenia ucha środkowego. Podczas startu powietrze wypełniające ucho
gwałtownie zwiększa objętość. Wystarczy niedrożna trąbka Eustachiusza, a błona
bębenkowa pęknie.
Zmiany
ciśnienia bywają również groźne dla ludzi zupełnie zdrowych. Światowa
Organizacja Zdrowia (WHO) zaleca urlopowiczom, by minimum na dobę przed podróżą
zrezygnowali z nurkowania. Związany ze startem spadek ciśnienia wywołać może u
nurków groźne objawy choroby kesonowej. Zmiana ta jest również niebezpieczna ze
względu na niedostatek tlenu w zbyt rozrzedzonym powietrzu. W majowym numerze
medycznego periodyku „Anaestesia” brytyjscy lekarze ostrzegają: „saturacja
(nasycenie tlenem) krwi u pasażerów lecącego samolotu spada do średniej
wartości 93 proc.”. W szpitalu przy takim niedostatku życiodajnego gazu
pacjentowi podaje się maskę tlenową. Normą u zdrowego człowieka jest bowiem
98–100 proc. U osób chorych i starszych niedostatek tlenu wywołać może
zaburzenia pracy mózgu, zawał lub poważne, nawet śmiertelne, zaburzenia rytmu
serca.
W czasie
lotu kłopoty mogą mieć też alergicy. Na niektórych trasach (np. na Daleki
Wschód lub do Afryki Równikowej) urządzenia klimatyzacyjne samolotu rozpylają
niewyczuwalne pestycydy mające zapobiec rozprzestrzenianiu się owadów,
szczególnie komarów, przenoszących malarię. Wśród alergików zdarzały się
przypadki silnych reakcji uczuleniowych na te chemikalia.
Z badań
przeprowadzonych przez JAL (przewoźnika japońskiego) wynika, że tylko co
dwudziesty ciężko chory pasażer świadom jest ryzyka związanego z lataniem. Dla
700–800 osób rocznie kończy się to zgonem na pokładzie samolotu. Niektórzy
twierdzą, że ofiar latania jest znacznie więcej, bo statystyki nie uwzględniają
pasażerów, którzy zmarli w kilka godzin lub dni po podróży.
Czytelnik,
który dobrnął do tego miejsca, zastanawia się zapewne, jak w ogóle udało mu się
latać i przeżyć. Na pocieszenie zacytujmy szacunki British Airways, według
których „poważne kłopoty ze zdrowiem ujawniają się w powietrzu u jednego na 20
tys. podróżnych”.
APTEKA NA
POKŁADZIE
Najnowsze
odrzutowce wyposażone są nie gorzej niż karetki reanimacyjne. Defibrylator,
maski do sztucznego oddychania, tlen – to standard. W samolotach British
Airways (i u wielu innych przewoźników) znajdują się również: EKG, cewniki do
moczu, testy do pomiaru cukru we krwi, zestaw „małego chirurga”, a także kaftan
bezpieczeństwa. W pokładowej apteczce są zarówno zwykłe aspiryny, jak i silne
leki nasercowe, przeciwastmatyczne, cukrzycowe, a nawet odtrutki narkotyczne. W
czerwcu br. Airbus, europejski producent samolotów, wprowadził zaś nowy produkt
– montowany na pokładzie samolotu punkt medyczny. Prócz leżanki znajdują się
tam urządzenia monitorujące stan chorego oraz sprzęt do udzielania pomocy.
GADŻETY
DLA PASAŻERA
Świadomość
zagrożeń sprawia, że pasażerowie często skłonni są dość nierozsądnie
„inwestować” w zdrowie. Na strachu podróżnych zarabiają producenci ochronnych
gadżetów. Kupuje się je na lotniskach lub w Internecie. Oto oferta brytyjskiego
Aviation Health Institute (AHI). Za 10 funtów kupujemy specjalne antybakteryjne
tampony, które wpychamy do nosa, blokując w ten sposób jedną z dróg wnikania
zarazków. To nic, że trudniej nam tak oddychać – najważniejsze jest zdrowie!
Chronimy też usta. Do wyboru są cztery rodzaje maseczek (12–27 funtów). Nosić
należy je bez przerwy. W podróży rezygnujemy więc z jedzenia i picia.
By
zminimalizować ryzyko zakrzepicy, za 75 funtów kupujemy przyrząd do pomiaru
stężenia aminokwasu – homocysteiny w surowicy. Po nakłuciu palca powie on nam,
czy jesteśmy w grupie podwyższonego ryzyka.
Kolejne
antyzakrzepowe wydatki to: uciskowe rajtuzy usprawniające przepływ krwi (ok. 60
funtów), skarpetki chroniące żyły stóp (13 funtów), przenośny podnóżek (8
funtów) oraz rozkładane pod fotelem pedały (12 funtów). Jeśli będziemy
pedałować przez cały lot, to zakrzepica nam nie zagrozi. Dla leniwych AHI
przygotował towar specjalny – urządzenie za 100 funtów, które przez całą podróż
poddaje nasze nogi mikroelektrowstrząsom. Na koniec jeszcze zatyczki do uszu (7
funtów) zaprojektowane tak, by zabezpieczać przed... zatykaniem się uszu, oraz
poduszka (15 funtów) wyposażona w rozpylacz relaksujących olejków lawendowych.
„Dopiero tak zabezpieczeni możemy latać” – zachęca do zakupów AHI.
CZY LECI
Z NAMI LEKARZ
Wszystkie
stewardesy i stewardzi uczestniczą co roku w kursach pierwszej pomocy. Potrafią
reanimować, opatrzyć rozległą i głęboką ranę, odebrać poród. Personel pokładowy
ma też wsparcie z ziemi. W dwóch największych lotniczych centrach medycznych
(Med-Aire oraz SOS International), obsługujących ok. 150 przewoźników, dyżuruje
po kilkunastu lekarzy. Udzielają pomocy średnio raz na godzinę. Ponadto, jak
wynika z badań JAL i American Airlines, w samolocie, w którym podróżuje więcej
niż 100 pasażerów, prawdopodobieństwo, że wśród nich jest lekarz, wynosi ok. 80
proc.
Michał Henzler
www.o2.pl | Poniedziałek [29.06.2009, 18:42]
1 źródło
DUŻO
JEŹDZISZ NA ROWERZE? GROZI CI BEZPŁODNOŚĆ
Tak
twierdzą hiszpańscy naukowcy.
Kolarze
powinni zamrażać swoje nasienie zanim rozpoczną karierę - twierdzą naukowcy.
Skąd
to stwierdzenie? Hiszpańscy naukowcy przebadali grupę triathlonistów, którzy w
ramach treningu przejeżdżają ponad 300 km tygodniowo. Okazało się, że liczba
zdolnych do zapłodnienia plemników w ich spermie spadła do zaledwie 4 proc.! I to już po kilku latach treningów.
To
oznacza, że mieliby ogromne problemy z płodnością - wynika z ustaleń
Europejskiego Stowarzyszenia Ludzkiej Rozrodczości i Embriologii.
Profesor
Diana Vaamonde z Uniwersytetu w Kordobie twierdzi, że to właśnie jazda na
rowerze - a nie pływanie i bieganie - ma wpływ na jakość plemników
triathlonistów.
To
ciepło, które wytwarza opięty kostium, otarcia jąder przez siodełko i olbrzymi
wydatek energetyczny podczas treningów sprawia, że plemniki tracą jakość -
twierdzi profesor Diana Vaamonde.
Brytyjscy eksperci, których cytuje BBC, twierdzą jednak,
że przeciętny rowerzysta, który dojeżdża do pracy na swoim bicyklu nie powinien
obawiać się kłopotów z płodnością. | WB
SEKS
Tygodnik „SKANDALE”
(...) W samej tylko Ameryce sterylizuje się co roku
455 000 mężczyzn, głównie ze względu na kontrolę narodzin. (...) Badania,
przeprowadzone w pięciu największych w USA naukowych ośrodkach medycznych,
wykazały, że mężczyźni po zabiegu sterylizacji, są narażeni 5,3 raza bardziej na
raka prostaty. Obecnie jest to wśród Amerykanów najpowszechniejszy nowotwór.
(...)
·
aż
10% mężczyzn z rakiem prostaty przeszło sterylizację,
·
(...)
3,3% chorych na inne postacie nowotworu było sterylizowanych.(...)
(krzy-min)
SZTUCZNE
ZAPŁADNIANIE (IN VITRO) MUSI BYĆ ZABRONIONE!
Najlepszym,
najskuteczniejszym i najtańszym, licząc wszystko całościowo, sposobem
zwiększenia szansy urodzenia i to zdrowego dziecka jest: czyste powietrze,
woda, niezanieczyszczona, niezatruta gleba, zdrowa żywność, zdrowe odżywianie,
zdrowy tryb życia, pozytywna selekcja kandydatów na rodziców – by każde kolejne
pokolenie było m.in. mądrzejsze, zdrowsze, urodziwsze, szczęśliwsze.
„WPROST” nr 8(1056), 2003 r.
MĘSKI ZEGAR BIOLOGICZNY
Okazuje się, że nie tylko
kobiety mają ograniczony okres płodności. Naukowcy z Uniwersytetu
Kalifornijskiego w Berkeley przeprowadzili badania, z których wynika, że im
starszy jest mężczyzna, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że zostanie ojcem.
Zespół kierowany przez dr Brendę Eskenazi przebadał 97 mężczyzn w wieku od 22
lat do 80 lat. Badacze zaobserwowali, że wraz z upływem lat zmniejsza się ilość
wydzielanej spermy. Okazało się także, że plemniki stają się wolniejsze, nie
kierują się bezpośrednio do komórki jajowej i przez to rzadziej do niej docierają.
Problemy pojawiają się już po dwudziestym roku życia.
www.o2.pl | Niedziela [22.03.2009, 19:34] 1 źródło
DZIECI BIORĄ SIĘ Z DZIKIEGO SEKSU
A nie z planowania -
twierdzą eksperci.
Orgazm obu partnerów i dużo
namiętności kluczem do sukcesu. Przynajmniej tak twierdzą naukowcy, na których
powołuje się "The Guardian".
Pary które starają się o
dziecko, często narzekają, że seks staje się nużącym obowiązkiem. Czymś
mechanicznym i rutynowym. Tak postępować nie należy. Seks powinien być równie
namiętny i gorący jak w dniu, gdy partnerzy poznali się i ostatnie, o czym
myśleli, to produkcja dzieci - twierdzi dr Allan Pacey, androlog z uniwersytetu
w Sheffield i sekretarz Brytyjskiego Towarzystwa Płodności.
Średnia produkcja plemników
w trakcie stosunku to około 250 mln. Jednak u maksymalnie podnieconego
mężczyzny ta liczba może wzrosnąć o 50 procent.
Równie dobrze, jak
podniecenie, działa przeciąganie wspólnej zabawy. Dodatkowe pięć minut
stymulacji przed wytryskiem to dodatkowe 25 mln plemników i to lepszej jakości. To razem czyni szansę na
zapłodnienie znacznie większą - twierdzi Pacey.
Jego słowa potwierdza dr
Joanna Ellington, ekspertka w fizjologii reprodukcyjnej.
Mężczyźni nie zdają sobie
sprawy, że im bardziej są podnieceni, tym głębiej do zasobów plemników w
jądrach sięgają. Spędzając razem więcej czasu i będąc bardziej podnieconym
sprawia, że w ejakulacie jest więcej plemników i są one zdrowsze - tłumaczy w
telewizyjnym programie "The Great Sperm Race" pokazywanym na
brytyjskim kanale Channel 4. | JS
"NEWSWEEK" nr 49,
09.12.2007 r.: Wielu mężczyzn dotkniętych niepłodnością ratuje się dziś
metodą wszczepiania nieruchliwych plemników wprost do komórki jajowej, która
mają zapłodnić. Metodę tę zastosowano po raz pierwszy 15 lat temu. Ale to
raczej zepchnięcie problemu na następne pokolenie. Jesli bowiem niepłodność
ojca spowodował chromosom Y, teb sam chromosom sztucznie przekazany synom,
pozostanie nadal niesprawny.
Bożena Kastory
www.o2.pl | Niedziela [01.02.2009, 11:42] 1 źródło
SZKODLIWA MODA NA MROŻENIE
JAJECZEK
Kobiety wybierają
karierę zamiast dziecka.
Brytyjscy ginekolodzy
przestrzegają, że zabiegi mrożenia jajeczek i zabiegi in vitro nie powinny stać
się elementem mody czy kultury wśród kobiet dbających bardziej o karierę niż
zakładanie rodzin. Według nich, medyczne zabiegi na zdrowych osobach niosą za
sobą duże ryzyko.
Szczególnie boję się o
młode kobiety, które w wieku 20 lat uważają, że na założenie rodziny będą miały
czas za dziesięć, piętnaście lat. Decydują się więc na zamrożenie jajeczek i kontynuują
karierę, sądząc, że ich przyszły partner będzie je mógł później zapłodnić.
Problem w tym, że szanse na powodzenie są na poziomie 6 procent - mówi prof.
Bill Ledger z brytyjskiego Królewskiego Koledżu Położników i Ginekologów.
Według lekarzy, na takie
zabiegi decydować się powinny jedynie kobiety zagrożone bezpłodnością, np.
chorujące na raka. | J
http://www.papilot.pl/diety-zdrowie/news/2008/11/2204-in-vitro-niebezpieczna-ostatecznosc.html
| Niedziela, 23 listopada 2008 r.
IN VITRO - NIEBEZPIECZNA
OSTATECZNOŚĆ
Pary decydujące się na
zapłodnienie in vitro przechodzą przez tzw. mękę. Jest to forma bardzo
kosztowna i wymagająca wielu lat prób, wielkich nadziei oraz jeszcze większych
rozczarowań. Sam zabieg nie należy do przyjemnych, często uwłacza godności obu
partnerów i jest bardzo bolesny, zarówno psychicznie, jak i fizycznie.
Zapłodnienie pozaustrojowe
wygląda mniej więcej tak, że komórki rozrodcze pobiera się od pary. Aby cały
proceder był jak najbardziej skuteczny, stosuje się kurację hormonalną (bardzo
intensywną), która prowadzi do znacznego osłabienia organizmu kobiety. Forma
hormonalna, zwana hyperstymulacją, prowadzi do rozlicznych powikłań,
zagrażających zdrowiu i życiu kobiety. Dochodzi między innymi do zachorowań na
raka jajnika lub trzonu macicy. Najbardziej narażone na wystąpienie powikłań są
kobiety, które wielokrotnie poddawały się kuracji zapłodnienia
pozaustrojowego.
Według statystyk, około 10
procent zabiegów kończy się powodzeniem, czyli faktycznie dochodzi w ogóle do
zapłodnienia.
Komórki jajowe kobiet
pobiera się poprzez nakłucie jajnika. Wszystko pod kontrolą USG i znieczulenia
miejscowego. Plemniki pobiera się poprzez upokarzającą masturbację lub, w
przypadku poważniejszych zaburzeń, w spermatogenezie, poprzez biopsję najądrza
lub jądra. Innymi słowy, nakłuwa się jądra w celu pobrania nasienia. Tę metodę
stosuje się często u zmarłych, jeśli mężczyzna kobiety odszedł, a ona życzy
sobie mieć z nim dziecko.
www.interia.pl | Wtorek, 25 listopada (11:00)
IN VITRO ŹRÓDŁEM KŁOPOTÓW?
Stosowanie technik
wspomaganego rozrodu, takich jak zapłodnienie in vitro, znacznie zwiększa
ryzyko licznych wad rozwojowych - alarmują amerykańscy eksperci. Szacuje się,
że prawdopodobieństwo niektórych zaburzeń wzrasta aż czterokrotnie.
Autorami studium są
naukowcy z amerykańskiego Centrum Kontroli i Zapobiegania Chorobom (CDC).
Objęło ono grupę 480 tysięcy dzieci z ośmiu stanów USA, a jego wyniki
skorygowano o czynniki związane ze stylem życia, wiekiem i pochodzeniem
etnicznym matki.
Do badania zakwalifikowano
przypadki dzieci poczętych za pomocą dwóch najpopularniejszych technik:
"klasycznego" zapłodnienia in vitro, polegającego na wspólnej hodowli
komórki jajowej i plemników w warunkach laboratoryjnych, oraz bardziej
nowoczesnej metody - bezpośredniego wszczepienia plemnika do cytoplazmy komórki
jajowej. Jako grupa odniesienia posłużyły dzieci spłodzone metodami
naturalnymi.
(...) obecnie ponad 1%
dzieci jest poczętych za pomocą ART i liczba ta prawdopodobnie będzie się
zwiększała.
Mechanizm odpowiedzialny za
opisywane zjawisko nie jest znany. (...)
Popularność zabiegów
wspomagających rozród systematycznie rośnie. W samych Stanach Zjednoczonych
liczba przypadków zastosowania ART wzrosła dwukrotnie w latach 1996-2004 i
wyniosła w roku 2005 wartość 134 tysięcy. Przy tak dużej częstotliwości
stosowania tych metod badania nad związanym z nimi ryzykiem są bez wątpienia
bardzo istotne.
Autor: Wojciech
Grzeszkowiak
www.kopalniawiedzy.pl
Źródło: Medical News Today
http://forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=902&w=75845916&a=75846749
| 18.02.08, 08:17
PRAWDA O IN VITRO
ZAGROŻENIA DLA MATEK I
POTOMSTWA
Coraz dokładniej widać
zagrożenia dla matek i potomstwa, które
przyszło na świat metodą in
vitro, płynące z konfliktu natury z
biotechnologiami. O tych
zagrożeniach mówi się niechętnie i niewiele.
Pierwsze dziecko z probówki
przyszło na świat w 1978 r. w Wielkiej
Brytanii. Wystarczy
prześledzić pewne doniesienia ze świata
(chociażby na stronach
internetowych Human Life International:
www.hli.org.pl), aby
dowiedzieć się, że poczęcie w ten sposób niesie
zagrożenie dla zdrowia
matki i dziecka. Te fakty są ukrywane.
W styczniu 2002 r. ukazała
się notatka o barierze naturalnej, która
jest jedną z przyczyn
utrudniających implantację dziecka poczętego.
Profesor Alan Beer z
Chicago Medical School stwierdza, że kobiecy
system immunologiczny
traktuje wprowadzone do macicy embriony jako
obcą tkankę. Z grupy
badawczej matek, które przeszły 3 nieudane
próby poczęcia metodą in
vitro, 7 na 10 miało znacznie podwyższony
poziom czynnika, który
występuje w przypadku chorób
autoimmunizacyjnych.
O zwiększonym ryzyku
wystąpienia wad układu rozrodczego u dzieci
poczętych w sztuczny sposób
poinformowano w czerwcu 2002 roku.
Badania genetyków
pracujących pod kierownictwem dr. Kena McElreavey
z paryskiego Instytutu
Pasteura dowiodły, że około 5 procent
mężczyzn z zaburzeniami
płodności ma zmutowany chromosom Y w
niektórych komórkach, np.
plemnikach. Z połączenia tak zmutowanego
plemnika z komórką jajową
może urodzić się dziecko - chłopiec z
niedorozwojem płciowym,
dziedzicząc przypadłość po ojcu.
U dzieci poczętych in vitro
dochodzi także do rozwoju wad układu
moczowego, takich jak np.
rozwój pęcherza moczowego na zewnątrz
organizmu. Naukowcy
twierdzą, że prawdopodobieństwo wystąpienia wad
układu moczowego jest u
nich 7 razy większe niż u pozostałych dzieci.
Listopad 2002 r. - kolejne
badania medyczne potwierdzają, że dzieci
poczęte in vitro cierpią na
liczne wady wrodzone. Lekarze z dwóch
amerykańskich uczelni -
Uniwersytetu Johna Hopkinsa i
Waszyngtońskiej Akademii
Medycznej w St. Louis - odkryli, że
zapłodnienie pozaustrojowe
związane jest z występowaniem u dzieci
rzadkiej kombinacji wad
wrodzonych przejawiających się w
niekontrolowanym rozroście
różnych tkanek. Naukowcy dokonali analizy
danych statystycznych z
krajowego rejestru osób chorych na zespół
Beckwitha-Wiedemanna (BWS -
choroba uwarunkowana genetycznie,
prowadzi do rozwoju
hipoglikemii oraz guzów nowotworowych). Okazało
się, że dzieci poczęte in
vitro są sześciokrotnie bardziej narażone
na BWS niż poczęte siłami
natury. U dzieci dotkniętych syndromem
Beckwitha-Wiedemanna
dochodzi najczęściej do rozwoju tzw. guza
Wilmsa (nerczak zarodkowy),
wątrobiaka zarodkowego, nerwiaka
niedojrzałego i innych
nowotworów. Prawdopodobieństwo wystąpienia
zaburzeń jest wprost
proporcjonalne do czasu przechowywania
embrionów w sztucznym
środowisku przed przeniesieniem do organizmu
matki.
W opinii amerykańskich
naukowców z Cornell University, wady
genetyczne dzieci poczętych
metodą in vitro są wywołane działaniem
preparatów wykorzystywanych
do stymulacji jajeczkowania oraz
preparatów ułatwiających
implantację dzieci w organizmie matki.
Poważne uszkodzenia mogą
być również spowodowane przez substancje
tworzące specjalne kultury,
w których żyją embriony przed
wprowadzeniem do łona matki
oraz przechowywanie ich w ciekłym azocie.
Metoda in vitro niesie
również ryzyko dla zdrowia i życia kobiet. W
kwietniu 2003 r. w Krakowie
zmarła 29-letnia kobieta, która poddała
się technice in vitro. Do
śmierci pacjentki doszło podczas
pobierania komórek
jajowych. Jak ustaliła prokuratura, lekarka
anestezjolog po podaniu
pacjentce pierwszej dawki leku
znieczulającego podała jej
kolejną dawkę, nie czekając na skutki
pierwszej. Doszło do
niewydolności oddechowej, a lekarze zbyt późno
zareagowali. Można by
powiedzieć: zwykły błąd w sztuce, mógł zdarzyć
się przy każdym innym
zabiegu. Tak. Ale każda inna ingerencja
chirurgiczna jest konieczna
ze względu na zdrowie, natomiast in
vitro nie jest zabiegiem
ratującym zdrowie czy życie.
Magdalena Garbacz
http://www.dlapolski.pl/in-vitro
BEZDUSZNA TECHNIKA I
BIZNES
Prof. dr hab. n. med.
Ludwika Sadowska, kierownik Samodzielnej Pracowni Rehabilitacji Rozwojowej w
Katedrze Fizjoterapii Akademii Medycznej we Wrocławiu, prezes Oddziału
Dolnośląskiego Katolickiego Stowarzyszenia Lekarzy Polskich (KSLP
Procedury sztucznego
zapłodnienia, popularnie zwane in vitro, niosą ze sobą szereg poważnych
zastrzeżeń natury moralnej i zdrowotnej, a mimo to w Polsce rozgorzały dyskusje
nad możliwością refundowania tej procedury przez Narodowy Fundusz Zdrowia.
Zainteresowanie in vitro staje się coraz większe, gdyż wielkie jest pragnienie
posiadania dziecka u bezpłodnych małżonków. Towarzyszy temu jednak bezkrytyczna
i bezrefleksyjna wiara w postęp techniczny współczesnej medycyny, na czym
zbijają potężny kapitał ośrodki zajmujące się sprzedażą tego rodzaju usług.
(...)
Metaanaliza 15 niezależnych
badań naukowych, przeprowadzona przez amerykańskich naukowców, wykazała
2-krotnie większą śmiertelność noworodków i 30-40-procentowe ryzyko
występowania wad wrodzonych u dzieci poczętych w wyniku in vitro niż poczętych
w sposób naturalny. Ponadto 51,3 proc. dzieci poczętych w wyniku in vitro rodzi
się z ciąży mnogiej, 2-krotnie częściej występuje ciąża ektopiczna i 6-krotnie
częściej występuje łożysko przodujące.
Obserwacje dzieci
urodzonych w wyniku wykorzystania procedury in vitro wykazały 2,6-krotny wzrost
ryzyka urodzenia dziecka z niską masą ciała i o 60 proc. większe ryzyko
uszkodzenia mózgu w postaci porażenia mózgowego, zaś dla embrionów rozmrażanych
aż 230 procent. Gorszy jest także rozwój fizyczny dzieci poczętych in vitro
oraz częściej występują u nich trudności wychowawcze.
Szacuje się, że na świecie
żyje około 2 milionów dzieci poczętych in vitro, które znajdują się w
przedziale wiekowym do 5. roku życia, w tym wiele z nich zostało poczętych z
użyciem komórek jajowych dawcy w wyniku "technicznego cudzołóstwa".
Ryzyko zdrowotne populacji
kobiet poddających się metodom sztucznego wspomagania prokreacji nie jest do
końca określone. Wiadomo na podstawie analizy przeprowadzonej w wielu ośrodkach
europejskich i w USA, że pojawiają się powikłania w postaci zaburzeń
wynikających z hormonalnej stymulacji jajeczkowania, że wzrasta liczba ciąż
mnogich, wzrasta liczba cięć cesarskich, u ponad 40 proc. kobiet poddających
się tym procedurom pojawiają się zaburzenia emocjonalne i psychiczne, podobne
jak w zespołach poaborcyjnych.
W Polsce istnieje 18
ośrodków wykonujących procedury in vitro, które nie są kontrolowane pod
względem naukowo-badawczym ani finansowym ze względu na brak regulacji
prawnych. Nie istnieje także rzetelna informacja o zagrożeniach zdrowotnych
populacji matek i dzieci tak poczętych, ponieważ nie istnieje ich rejestracja,
gdyż rodzice nie wyrażają na to zgody. Co więcej, dyskutuje się nawet nad
możliwością refundowania tej procedury przez Narodowy Fundusz Zdrowia.
Zainteresowanie in vitro staje się coraz większe, gdyż wielkie jest pragnienie
posiadania dziecka u bezpłodnych małżonków, a także bezkrytyczna i
bezrefleksyjna wiara w postęp techniczny współczesnej medycyny, wreszcie jest
to ogromne źródło dochodu i związany z tym marketing sprzedawanych usług. Po
prostu chodzi tu o wielki biznes, który w tym wypadku rozmija się ze wszystkimi
zasadami etyki w ogólnoludzkim postępowaniu.
W obliczu tych ogromnych
wątpliwości i zastrzeżeń natury moralnej jedynym logicznym i uprawnionym
rozwiązaniem jest odmowa legalizacji i refundacji ze środków publicznych tych
procedur.
NIEPŁODNOŚĆ - DZIECKO
DOBROBYTU
Maciej Barczentewicz,
lekarz ginekolog położnik
Niepłodność małżeńska w
cywilizacyjnie rozwiniętych krajach "pierwszego" świata staje się
coraz większym problemem. Intensywny rozwój technologii z jednej strony, a z
drugiej niepowodzenia w leczeniu niepłodności doprowadziły do powstania
Medycyny Rozrodu Wspomaganego (ART). Techniki te podejmują próbę zastąpienia
normalnej drogi przekazywania życia ludzkiego w akcie małżeńskim metodami
stosowanymi dla rozrodu hodowlanego zwierząt. Konsekwencje tego rodzaju praktyk
mogą być bardzo groźne dla zdrowia matki i poczętego w ten sposób dziecka.
Zjawisko niepłodności
małżeńskiej, jeszcze w latach 50. ubiegłego wieku, dotyczyło około 10 proc.
małżeństw, w latach 80. mówiło się o 15 proc., a dzisiaj możemy mówić już nawet
o 20 proc., z ciągłą tendencją wzrostową. Problem niepłodności może mieć swoją
przyczynę w schorzeniach zarówno kobiecych, jak i męskich (po 50 proc.),
natomiast w mniej więcej 15 proc. przypadków niepłodność uwarunkowana jest
zaburzeniami zdrowia obojga małżonków. Bardzo charakterystyczna dla naszych
czasów jest ciągła zmienność w zakresie norm płodności, np. dla badania
nasienia: w latach 50. normą było 60 mln plemników w 1ml nasienia, a dzisiaj za
normę WHO (Światowa Organizacja Zdrowia) przyjmuje 20 mln plemników w 1 ml
nasienia. Skąd taki dramatyczny spadek? Na pewno niepłodność należy uznać za
chorobę cywilizacyjną, związaną z postępem technicznym, lepszymi warunkami
życia i dobrobytem społeczeństwa.
W sytuacji leczenia
niepłodności bardzo istotny jest wiek małżonków zgłaszających się do leczenia.
W dzisiejszych czasach małżeństwa zawierane są coraz później i już na starcie
fakt ten staje się czynnikiem obciążającym. Często również odsuwa się decyzję o
rodzicielstwie do momentu zdobycia "środków do życia", mieszkania
itp. Tymczasem wiek poniżej 25. roku życia jest najbardziej optymalny dla
pierwszej ciąży, nie tylko ze względu na najwyższą płodność, ale też z uwagi na
późniejsze ryzyko wystąpienia raka piersi, raka trzonu macicy czy raka jajnika.
Nasze wybory życiowe skutkują konsekwencjami zdrowotnymi. Biologii nie da się
"przeskoczyć".
(...)
Jeżeli prowadzący leczenie
uzna, że nasienie nie spełnia wymagań jakościowych, proponuje się inseminację
nasieniem dawcy - obcego mężczyzny, według wybranych cech. (...) W ten sposób
uniemożliwia się dziecku poznanie swojej prawdziwej tożsamości, również tej
genetycznej. Po latach może dojść do związku kazirodczego, jeśli zupełnie o tym
nie wiedząc, spotka się rodzeństwo - z jednego dawcy spermy.
ZAPŁODNIENIE POZAUSTROJOWE
Komórki rozrodcze pobiera
się zarówno od kobiety (komórki jajowe), jak i od mężczyzny (plemniki). Aby
uzyskać najlepsze rezultaty, w przypadku kobiety stosuje się hormonalną
stymulację owulacji, co pozwala na wzrost kilku lub kilkunastu pęcherzyków
jajnikowych w jednym cyklu. Hyperstymulacja może prowadzić do powikłań groźnych
dla życia - tzw. zespołu hyperstymulacji. Udowodniono, że stosowanie leków do
stymulacji jajeczkowania w procedurach ART zwiększa ryzyko wystąpienia raka
jajnika i raka trzonu macicy. Szczególnie dotyczy to kobiet z wielokrotnie
powtarzaną procedurą, najczęściej bez powodzenia w uzyskaniu dziecka. Cykle
indukowane związane są najczęściej z niewydolnością ciałka żółtego, stąd
równoczesna suplementacja progesteronowa. Pamiętajmy, że jeżeli skuteczność
może osiągnąć 40 proc., to znaczy, że 60 proc. nie uzyska spodziewanego
rezultatu. Niektóre z polskich ośrodków mogą pochwalić się tylko 10-procentową
skutecznością, czyli 90 proc. zabiegów jest bez efektu. Komórki jajowe pobiera
się poprzez nakłucie jajnika pod kontrolą USG, w krótkotrwałym znieczuleniu
ogólnym lub w miejscowym. Plemniki poprzez masturbację lub w przypadku
poważniejszych zaburzeń w spermatogenezie, poprzez biopsję najądrza lub jądra.
- GIFT, ZIFT
Mieszaninę komórek jajowych
wraz z zawiesiną plemników można podać w czasie laparoskopii przez strzępki
jajowodu do jego bańki, gdzie ma dochodzić do zapłodnienia. Jest to tzw.
dojajowodowe przeniesienie gamet (GIFT - gamete intrafallopian tube transfer).
Bardziej skuteczne ma być przeniesienie zygot do jajowodów (ZIFT - zygote
intrafallopian tube transfer). Różnica w stosunku do GIFT polega na tym, że do
połączenia gamet dochodzi in vitro, czyli "w probówce", a przez
laparoskop do jajowodów podaje się zarodki w kolejnych fazach rozwoju, takich
jak tuż przed implantacją (zagnieżdżeniem) w błonie śluzowej macicy w cyklu
naturalnym. Metody te wymagają wykonywania laparoskopii (zabiegu operacyjnego),
a więc wiążą się z możliwością dodatkowych powikłań.
RYZYKO STOSOWANIA TECHNIK
WSPOMAGANEGO ROZRODU (ART)
Zgodnie z dzisiejszą wiedzą
naukową techniki wspomaganego rozrodu nie są tak bezpieczne, jak chcieliby tego
promujący ich zastosowanie. Ryzyko wystąpienia wad wrodzonych płodu jest
przeciętnie dwa razy wyższe niż przy naturalnym poczęciu. Dotyczy to wad serca
i układu krążenia, wad układu pokarmowego i powłok jamy brzusznej, wad
centralnego układu nerwowego i układu moczowo-płciowego. Niektóre bardzo
rzadkie zespoły chorobowe, np. uwarunkowane rodzicielskim piętnem genomowym ("genomic
imprinting"), częściej występują u dzieci poczętych in vitro niż w ciążach
naturalnych. Na przykład zespół Widemana-Beckwitha charakteryzujący się
makrosomią (dużymi rozmiarami dziecka) oraz licznymi wadami rozwojowymi
sześciokrotnie częściej występuje u dzieci poczętych in vitro niż u dzieci
poczętych w sposób naturalny (por. serwis "Medical News Today" z 27
listopada 2007 r.). Niektórzy badacze sądzą, że ilość wykrywanych wad o
charakterze rodzicielskiego piętna genowego jest tylko wierzchołkiem góry
lodowej, a konsekwencje dla przyszłości gatunku są trudne do przewidzenia.
W lutym ubiegłego roku
Royal College of Obstetricians and Gynaecologists opublikował bardzo ciekawy
raport. Według niego, po wprowadzeniu zabiegów in vitro w Wielkiej Brytanii ogromnie
wzrosła liczba ciąż mnogich. Liczba ciąż trojaczych w 1998 roku była 5 razy
większa niż w 1980, ze wszystkimi konsekwencjami dla gorszych wyników
położniczych - zwiększonego ryzyka poronień i porodów przedwczesnych,
nadciśnienia indukowanego ciążą, cukrzycy kobiet ciężarnych, cięć cesarskich,
porażenia mózgowego i zgonów noworodków. W przypadku dzieci poczętych in vitro
znacznie częściej występują nieprawidłowości genetyczne: anomalie chromosomowe,
mikrodelecje, imprinting. Można mówić o zwiększonej zachorowalności matek,
zwiększonej częstotliwości przedwczesnych porodów, zabiegów cesarskiego cięcia,
niskiej i bardzo niskiej wadze urodzeniowej dzieci, o 70-procentowym wzroście
ryzyka śmiertelności okołoporodowej noworodków i co najmniej 40-procentowym
wzroście ryzyka wad wrodzonych. Dzieci urodzone po zabiegach wspomaganego
rozrodu dwukrotnie częściej niż te z ciąż naturalnych trafiają w pierwszych
latach po urodzeniu do leczenia szpitalnego. Mają zwiększoną podatność na
infekcje, częściej występuje u nich astma, zaburzenia immunologiczne, zapalenia
reumatoidalne stawów. Dzisiaj w krajach rozwiniętych porody, do których
dochodzi po zastosowaniu ART, stanowią już 1 proc. wszystkich porodów. Badania
dotyczące zdrowia tych dzieci są daleko niewystarczające.
W "Los Angeles
Times" z 8 grudnia 2007 roku opublikowano specjalny raport dotyczący
szczególnego przypadku związanego z procedurami ART. Na dziecko z probówki
zdecydowała się para homoseksualistów: Bruce Steiger i Rick Karl. Zakupili dwie
komórki jajowe od studentki chcącej opłacić naukę w college'u. Studentka
Alexandra Gammelgard sprzedała więcej swoich komórek jajowych, z których
urodziło się co najmniej 4 dzieci.
Oprócz tego rodzaju
wyrafinowanych przypadków donację gamet stosuje się również wtedy, gdy kobieta
nie może już mieć własnych komórek jajowych, gdyż czynność jajnika wygasła, a
na "macierzyństwo" zdecydowała się zbyt późno.
Nasi sympatyczni i
niewątpliwie zamożni homoseksualiści zdecydowali o wymieszaniu swojej spermy,
by dziecko było "wspólne". Następnie wynajęli matkę zastępczą, która
miała donosić ciążę. Do macicy podano dwa zarodki, jeden z nich spontanicznie
obumarł. Urodziła się natomiast zdrowa dziewczynka, dwaj "ojcowie"
byli zadowoleni. Niestety, po roku ich dziecko zaczęło się źle rozwijać.
Okazało się, że cierpi na rzadką chorobę neurologiczną o podłożu genetycznym,
chorobę Taya Sachsa. Dlaczego? Zapłaciliśmy 250 tys. dolarów! Kto jest winny?
Alexandra i jeden z "ojców" byli nosicielami. Dlaczego nie sprawdzono
tego wcześniej? Niestety, umowa z "kliniką" była dobrze
zabezpieczona, nie gwarantowała zdrowego potomstwa. Dziewczynka
najprawdopodobniej nie dożyje 5. roku życia. Pojawił się postulat, że trzeba
zmienić regulacje prawne i zabezpieczyć prawa "kupującego"!
PRZYCZYNY NIEPŁODNOŚCI U
KOBIET:
- infekcje narządów
miednicy mniejszej (zapalenie przydatków o różnej etiologii, np. rzeżączkowe,
bakteryjne, chlamydia trachomatis i mycoplasma, przenoszone drogą płciową);
- zrosty pozapalne i po
zabiegach "usunięcia ciąży", związane z obecnością wkładki
wewnątrzmacicznej (IUD), przebyte operacje;
- zaburzenia hormonalne,
szczególnie związane z zaburzeniami owulacji, np. zespół policystycznych
jajników, endometrioza;
- choroby dotyczące całego
organizmu - układowe (np. cukrzyca, anemia, zaburzenia odżywiania, choroby
nerek i układu moczowego, wątroby, choroby tarczycy);
- zatrucia środowiskowe
(np. ołowiem, arszenikiem, barwnikami anilinowymi, wpływ promieniowania
jonizującego, kadmu, narażenie na przewlekły hałas);
- otyłość;
- przewlekłe nadużywanie
niektórych leków, np. dużych dawek androgenów i kortykosteroidów, leków
przeciwnowotworowych, morfiny, kokainy, cymetydyny, spironolaktonu,
nitrofurantoiny, dużych dawek estrogenów (tabletka antykoncepcyjna!),
neuroleptyków i antydepresantów, metoklopramidu;
- wiek powyżej 30. roku
życia.
PRZYCZYNY NIEPŁODNOŚCI U
MĘŻCZYZN:
- choroby infekcyjne (np.
świnkowe zapalenie jąder, gruźlica);
- choroby przenoszone drogą
płciową (kiła, rzeżączka, infekcje chlamydia trachomatis i mycoplasma);
- choroby dotyczące całego
organizmu - choroby układowe (np. cukrzyca, anemia, zaburzenia odżywiania,
choroby nerek i układu moczowego, wątroby);
- alkoholizm, uzależnienie
od nikotyny;
- zatrucia środowiskowe
(np. ołowiem, arszenikiem, barwnikami anilinowymi);
- wpływ estrogenów
przyjmowanych przez matkę lub z zanieczyszczeń środowiska;
- przewlekłe nadużywanie
niektórych leków, np. dużych dawek androgenów i kortykosteroidów, leków
przeciwnowotworowych, morfiny, kokainy, cymetydyny, spironolaktonu,
nitrofurantoiny i innych;
- sposób ubierania się
(obcisłe spodnie i ubrania z tworzyw sztucznych prowadzą do przegrzewania jąder
i obniżenia płodności);
- wiek powyżej 40 lat.
KŁAMSTWA O IN VITRO
(...) Zastosowanie
manipulacyjnej techniki pozaustrojowego zapłodnienia nie leczy żadnych schorzeń
ani występujących u mężczyzny, ani u kobiety. Sama nazwa "zapłodnienie
pozaustrojowe" wskazuje, że przeprowadzany zabieg dokonuje się poza
organizmem kobiety, a dopiero potem embriony są wszczepiane do jej macicy.
Zapłodnienie in vitro nie sprawia, że małżonkowie stają się samodzielnie zdolni
do poczęcia dziecka, nie usuwa żadnych wad anatomicznych, jak np.
uniemożliwiające zajście w ciążę zrośnięcie jajowodów, a jedynie przy
zastosowaniu określonej techniki próbuje omijać jakiś istniejący problem
somatyczny. Używanie przez manipulatorów słowa "leczenie" jest celowe
i nastawione na wywołanie społecznej aprobaty dla tego rodzaju działań. Jest
bowiem naturalne, że człowiek chory budzi współczucie, chęć udzielenia mu
pomocy, otoczenia troską. Jeżeli więc wmówi się społeczeństwu, że zabiegi in
vitro są procedurą leczniczą, to w ten sposób uzyska się większą szansę na jej
dofinansowanie. Domaganie się pieniędzy wprost, bez tej sztucznie stworzonej
otoczki altruizmu, ma mniejsze szanse powodzenia i wydaje się mało eleganckie,
stąd ten cały szum medialny wobec dobrodziejstwa in vitro i udzielanej w ten
sposób "pomocy". Po raz kolejny sprawdza się powiedzenie: "Gdy
niewiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze".
Zamiast omijania
rzeczywistych problemów związanych z niepłodnością poprzez reklamowanie
niosącej liczne negatywne skutki metody zapłodnienia in vitro warto zająć się
faktycznym działaniem pomocowym, jakim jest: profilaktyka niepłodności poprzez
eliminację czynników uszkadzających płodność. Do ważnych działań
profilaktycznych należy: troska o zdrowy styl życia, odpowiednie ubranie
(odrzucenie mody nakazującej dziewczętom prezentację nagich brzuchów, pleców,
bioder), właściwe odżywianie, zakaz palenia tytoniu, odrzucenie innych używek,
takich jak alkohol i narkotyki, zaniechanie stosowania eliminujących płodność
środków antykoncepcyjnych, uczenie rozpoznawania płodności zamiast jej
zaburzania, szerzenie oświaty zdrowotnej, kształtowanie postaw odpowiedzialnego
ojcostwa i macierzyństwa. Faktyczną pomocą jest także wczesna diagnostyka
niepłodności, zapobieganie i leczenie rozmaitych chorób, których skutkiem jest
niepłodność. Szansą jest także usprawnienie procedur adopcyjnych pozwalających
na realizację ojcostwa i macierzyństwa, któremu winniśmy szczególną cześć.
Czas wreszcie dotrzeć z
prawdą na temat in vitro do okłamywanych reklamowanymi publikacjami ludzi.
Reklama bowiem gloryfikuje zalety, skrzętnie skrywając mankamenty, milczy nawet
o wkalkulowaniu śmierci w działanie mające owocować życiem. Czas odpowiedzieć
na pytanie, komu faktycznie zależy na dobru człowieka: czy tym, którzy
przestrzegają przed jego degradacją, czy pragnącym się bogacić na jego
krzywdzie? (...)
Małgorzata Pabis
http://tygodnik2003-2007.onet.pl/1580,1355026,dzial.html | 2006-08-28
List prof. Zofii
Bielańskiej-Osuchowskiej, emerytowanej kierownik Katedry Histologii i
Embriologii SGGW
IN VITRO – ZAGROŻENIA
(...)
Dla biologa jest oczywiste,
że jakiekolwiek zaburzenie normalnych warunków fizjologicznych odbija się
niekorzystnie na procesach zachodzących w komórkach, zwłaszcza tych na poziomie
molekularnym. W organizmie kobiety komórka jajowa jest najlepiej strzeżona
przed takimi niekorzystnymi wpływami, znacznie lepiej niż komórka nerwowa w
mózgu. Zapłodniona komórka jajowa i wczesny zarodek mają też specjalną ochronę
zapewnioną w organizmie matki (postęp w naukach biologicznych przynosi coraz to
nowe informacje na ten temat). Dojrzewanie komórek jajowych poza organizmem
matki, a następnie rozwój wczesnego zarodka in vitro, wywołują zmiany w
strukturach komórkowych i procesach molekularnych. Jakie są to zmiany i
uszkodzenia, nie możemy przy obecnym stanie wiedzy szczegółowo określić. Że do
uszkodzeń dochodzi, świadczy to, że zaledwie w kilkunastu procentach
(maksymalnie 20) zabiegów zapłodnienia in vitro dochodzi do urodzenia dziecka.
(...) Monitorowanie rozwoju
dzieci poczętych drogą in vitro jest trudne, bo niewielu rodziców chce ujawniać
takie ich pochodzenie. Poza tym, brakuje danych o rozwoju tych dzieci w okresie
dojrzewania, czy też jakim zdrowiem się cieszą jako dorośli (najstarsze dziecko
„z próbówki" ma 30 lat). Prof. ZOFIA BIELAŃSKA-OSUCHOWSKA, emerytowany
kierownik Katedry Histologii i Embriologii SGGW, Warszawa
www.wp.pl | Piątek, 10 października 2008 r. | Gość Niedzielny
10:52
IN VITRO JEST WYKLUCZONE
Jeżeli in vitro jeszcze
bardziej się rozpowszechni, to być może w dalszej przyszłości ludzkość straci
umiejętność reprodukcji w sposób naturalny. Dzieciom poczętym w probówce grozi
bowiem odziedziczenie po rodzicach niepłodności.
Jednak nawet i lekarze
popierający in vitro przyznają, że dzieci z probówki są częściej obciążone
wadami wrodzonymi, na przykład wodogłowiem czy zrośnięciem przełyku.
Uważają, że mają prawo do
dziecka, bo poprawia ich komfort życia, ich nastrój. To prowadzi do
uprzedmiotowienia tego dziecka. Rodzice korzystają z in vitro, mimo że narażają
swoje dziecko na choroby i niepłodność – dodaje.
Przemysław Kucharczak
[Do tego wszystkiego
dodajmy, jak wykazuje praktyka, nieuniknione, zarażanie mikrobami podczas
zabiegów matek, a następnie przez nie ich dzieci. – red.]
www.o2.pl | Poniedziałek [29.06.2009, 15:49] 2 źródła
CESARSKIE CIĘCIE ZMIENIA
DNA
Naukowcy ostrzegają
przed efektem ubocznym zabiegu.
Zabieg cesarskiego cięcia
może zmienić strukturę DNA dziecka - ogłosili szwedzcy naukowcy z instytutu
Karolinska w Sztokholmie. To dlatego dzieci urodzone przez cesarkę częściej
zapadają na choroby immunologiczne, takie jak cukrzyca, rak czy astma - donosi
"Gazeta Wyborcza".
Odkryto, że pobrane z krwi
pępowinowej białe krwinki mają inną strukturę w zależności od sposobu przyjścia
dziecka na świat. Dyskusja na temat skutków ubocznych cesarskiego cięcia weszła
w zupełnie nowy wymiar.
Nie będzie się już
dyskutować na temat krótkoterminowych konsekwencji dla mamy i noworodka, ale o
zmianach wpływających na całe życie dziecka - zauważa serwis TheLocal.se.
Czynnikiem, który wpływa na
zmianę DNA, jest - według naukowców - nagła zmiana poziomu hormonu stresu w
organizmie dziecka
W
czasie porodu siłami natury stres nasila się stopniowo i jest wyraźnie
ukierunkowany na cel, podczas gdy cesarka to olbrzymi szok i zaskoczenie dla
dziecka. Naukowcy sądzą, że DNA zostaje wówczas "przeprogramowane",
jednak dokładny mechanizm nie jest jeszcze znany i wymaga dalszych badań -
dodaje "Gazeta Wyborcza". | JS
"FAKTY I MITY" nr 20, 24.05.2007 r.
TRUCIZNA SÓL
Nadmiar soli zabija. Potwierdziły to
najnowsze badania w Harvard Medical School. Przez 15 lat ograniczono udział
soli w diecie badanych ludzi z 9 do 6 gramów dziennie.
W
rezultacie okazało się, że u osób tych o 25 procent zmniejszyło się ryzyko
ataku serca, a o 20 proc. – prawdopodobieństwo przedwczesnego zgonu. Dotąd było
wiadomo, że sól szkodzi, bo podnosi ciśnienie krwi. Po raz pierwszy
udowodniono, że jej nadmiar przyczynia się do zawałów serca. Nie wystarczy, że
ludzie będą dosypywać mniej soli do potraw. Konieczne jest, by przemysł
spożywczy zredukował ilość soli dodawanej do swoich produktów, bo z tego źródła
pochodzi 80 procent spożywanej soli. Gdyby ludzie z nadciśnieniem czytali na
nalepkach, ile soli dodano do wyrobów, i wyciągali z tego odpowiednie wnioski,
można by zapobiec 35 tys. zgonów rocznie! Stowarzyszenie Producentów Soli do
wyników studium ustosunkowało się sceptycznie. | CS
„WPROST” nr 4(1104), 2004 r.
SÓL
RAKOTWÓRCZA
Spożywanie
potraw z dużą zawartością soli może grozić rakiem żołądka - ostrzegają japońscy
naukowcy z Narodowego Centrum Raka w Kashiwa. Przebadali prawie 40 tys.
mężczyzn i kobiet w wieku od 40 do 59 lat. Kiedy rozpoczynał się eksperyment,
żaden jego uczestnik nie cierpiał na poważne schorzenia. Po 11 latach
obserwacji okazało się, że u osób spożywających w pokarmach duże ilości soli
ryzyko rozwoju nowotworu żołądka było o wiele wyższe (u mężczyzn nawet
dwukrotnie) niż u stosujących dietę małosolną. Dotychczas było wiadomo, że
nadmiar soli powoduje grożące zawałem serca nadciśnienie. Najnowsze badania
sugerują, że na raka żołądka najbardziej narażone są nadużywające soli osoby
palące i spożywające małe ilości warzyw i owoców. | (AB)
www.o2.pl
| Poniedziałek [18.05.2009, 20:35] 5 źródeł
RZĄD
IDZIE NA WOJNĘ Z PRZESOLONĄ ŻYWNOŚCIĄ
By
ratować Brytyjczyków przed zawałami i zaoszczędzić na ich leczeniu.
Food
Standards Agency sporządziła listę 80 artykułów żywnościowych i poleciła ich
producentom zmniejszenie do 2012 roku zawartości soli. Jest wśród nich m.in.
bekon, chleb, sardynki w puszce i płatki śniadaniowe.
Wszystko
dlatego, że na zawał serca umiera na Wyspach co czwarty mężczyzna i co szósta
kobieta.
Zmniejszenie
średniego dziennego spożycia soli przez statystycznego Brytyjczyka z 8,6 grama
do 6 gramów zapobiegłoby w ciągu roku ponad 20 tysiącom zgonów - twierdzą
eksperci.
Pozwoliłoby
to także publicznej służbie zdrowia zaoszczędzić na kosztach leczenia około 1,5
mld funtów rocznie. | TM
"WPROST"
Numer: 21/2009 (1376)
COLO, POZWÓL ŻYĆ
Karolinie zaczęły się chwiać zęby. Dentysta długo się przyglądał, zanim
rozpoznał chorobę znaną mu dotychczas z podręczników: gnilec zwany szkorbutem.
Tego dnia Karolina musiała odstawić butelkę. Butelkę z coca-colą.
Magda i Maciek wypijają razem 3,5 litra coli dziennie. Maciek nawet nie
próbuje odzwyczaić się od tego napoju. – Muszę mieć colę pod ręką. Muszę i chcę
– mówi. Ma to po rodzicach – oni też uwielbiają ten smak Adam Wysocki (4 litry
dziennie), programista, pił colę, mimo że czuł pieczenie w żołądku, miał zgagę,
problemy z jelitami i bezsennością. – Wstawałem z łóżka i o 4.00 nad ranem, jak
każdy pijak, szedłem do sklepu nocnego. Tyle że nie po alkohol, ale po colę –
mówi.
Rozumie go doskonale Paweł Hałas (4-6 litrów dziennie od ponad sześciu lat)
z poznańskiego Urzędu Skarbowego. – To jest nałóg. Ludzie reagują śmiechem, gdy
o tym opowiadam, ale to wcale nie jest śmieszne – mówi. Picie takiej ilości
coli powoduje, że Paweł rzadko czuje głód. Efekt? Dorobił się 20 kg niedowagi.
Dwa dni temu podjął decyzję o walce z nałogiem. Trzeci raz w życiu. – Pierwszy
raz wytrzymałem miesiąc, za drugim razem jeszcze krócej – przyznaje. Błąd
polegał na tym, że po zwycięskim miesiącu Paweł myślał, że już może sobie
pozwolić na jedną szklaneczkę. Nałóg błyskawicznie wracał. Dni bez coli Paweł
wspomina źle. – Byłem podenerwowany, roztrzęsiony i nie mogłem spać, czyli
czułem się jak osoba rzucająca każdy nałóg – wspomina. Internista
podpowiedział, żeby w ramach odwyku odstawiał colę stopniowo, więc przez
najbliższy tydzień postara się nie pić więcej niż 1,5 litra dziennie i już się
martwi, bo do wieczora zostało mu tylko pół litra.
Dr Mirosław Haponiuk, kulturoznawca z UMCS w Lublinie, twierdzi, że
coca-cola ma w sobie coś dowartościowującego. – Nie jest normalnym napojem,
tylko popkulturowym gadżetem, który definiuje dostatnie życie przedstawiciela
klasy średniej – mówi dr Haponiuk. Trudno w to uwierzyć, ale przecięt- ny Polak
w 2008 r. wypił 12 litrów coca-coli, coca-coli light, coca-coli zero i cherry
coke.
Lekarze łapią się za głowę. – Czasami picie odgazowanej coli może być
traktowane leczniczo, na przykład przy ostrych nieżytach żołądka czy
grzybiczych zapaleniach jamy ustnej, bo dzięki zawartości kwasu ortofosforowego
bakterie się nie rozwijają. Ale z całą pewnością to nie może być podstawowy
napój. Może być pity sporadycznie – mówi Barbara Jerschina, lekarz internista z
przychodni Lux Med. – Cola powoduje żółknięcie zębów, drażni szkliwo i błonę
śluzową żołądka, a dwutlenek węgla powoduje wzdęcia. To fatalny pomysł na dietę
– dodaje dr Anna Wołodźko, ordynator interny w Centrum Medycznym Damiana.
Racjonalne argumenty zdają się na nic, skoro informatykowi Tomkowi (6
litrów dziennie) cola od dzieciństwa bardzo przyjemnie się kojarzy: z
rodzinnymi uroczystościami lub wyjściem do kina. On też ma za sobą okres, kiedy
cola zastępowała mu posiłki. – Skończyło się tym, że miałem zgagę i plułem
krwią. Według lekarzy było to krwawienie z żołądka, ale chyba tylko tak gdybali
– mówi. Jarosław Kalinowski, szef Ośrodka Psychoterapii i Terapii Uzależnień,
jest pewien, że choroba zaczyna się wtedy, kiedy nie udają się próby
zrezygnowania z czegoś. – Trzeba się poważnie zastanowić w momencie, kiedy
picie coli bardziej zaczyna złościć, niż cieszyć, bo każdy nałóg z czasem
obniża poczucie wartości i wiąże się ze stratami – tłumaczy psycholog.
Na pierwszy rzut oka wśród składników coli nie ma wielu uzależniających.
Szklanka napoju ma 105 kalorii i nie zawiera tłuszczu, sodu i nasyconych kwasów
tłuszczowych. Podejrzana wydaje się tylko kofeina. – Szklanka coca-coli zawiera
około 25 mg kofeiny, podczas gdy fi liżanka kawy zawiera jej dwa do czterech
razy więcej. Według ekspertów Canadian Institute for Health Information dzienna
akceptowalna dawka kofeiny to 400 mg – mówi Katarzyna Borucka, dyrektor ds.
korporacyjnych Coca-Cola Poland. Paweł Hałas z powodu coca-coli ma 20 kg
niedowagi. Pijąc po sześć litrów dziennie, stracił łaknienie.
Jeżeli nie kofeina, to co tak uzależnia? Biały cukier – mówią zgodnie
lekarze. – Ten charakterystycznie słodki smak oraz poczucie ożywienia, które
daje kofeina, sprawiają, że ludzie się uzależniają – tłumaczy Barbara
Jerschina. Organizm, któremu systematycznie dostarcza się dużych ilości cukru,
będzie się go silnie domagał. A cukru w coca-coli jest dużo – jedna szklanka
zawiera aż 27 gramów. Na etykiecie doczytać się można, że jest to 29 proc. GDA,
czyli wskazanego dziennego spożycia. Według tej miary dziennie nie powinno się
spożywać więcej niż 90 gramów cukru. W litrze coca-coli jest 108 gramów.
Koszty nałogu nie są małe. Adam Wysocki wydawał około 10 zł dziennie, czyli
300 zł miesięcznie. – Nie jestem bogaty, ale gdyby kosztowała trzy razy więcej,
też bym ją kupował – deklaruje. Żeby zmniejszyć koszty, Paweł Hałas kupuje
zgrzewki napoju w hurtowni. – Cola była rarytasem, kiedy by- łem mały, i wtedy
rzadko ją piłem, dlatego teraz nie liczy się to, ile kosztuje. Zdarzyło mi się
kupić 0,25 litra za 5 zł i 2 litry za 15 zł – mówi Tomek.
Magdalenę (1,5 litra dziennie) niepokoi picie jej chłopaka Maćka (2 litry
dziennie). Kiedy idą razem do kina, Maciek wypija swój napój na trzy łyki i
zabiera się do coli Magdy. – Muszę mieć colę pod ręką. Muszę i chcę, bo lubię
ten smak. Od kiedy pamiętam, u mnie w domu była coca-cola, bo rodzice też są
fanami tego smaku – mówi Maciek. Magda jest świadoma, że cola ma na nią zły
wpływ, ale też nie bardzo chce z niej zrezygnować. – Czasami próbuję zamieniać
ją na wodę smakową, pepsi albo musujące tabletki, ale już na drugi dzień tych
eksperymentów cola wraca do łask – mówi Magda. U Jagody Kucy (1,5 litra
dziennie) w domu coli w ogóle nie było. W nałóg wpadła w szkole. Miała 16 lat,
kiedy w szkolnym sklepiku kupiła swoją pierwszą butelkę, i od tego czasu cola
to jej jedyny napój w ciągu dnia. Teraz została wyeliminowana z gry przez
tarczycę. – Dwa tygodnie temu przestałam pić zupełnie, bo biorę hormony, ale
jak tylko zaczną działać, to nie popuszczę – zapowiada Jagoda.
Paweł chce zerwać z piciem coli dla swoich dzieci, bo wie, że naśladując
tatę, wkrótce też sięgną po butelkę. Ale nie ma lekko. – Na każdym kroku
jesteśmy kuszeni. Dosłownie wszędzie widzę ładną schłodzoną butelkę, tylko nikt
głośno nie mówi, że cola uzależnia – żali się. Katarzyna Borucka z Coca-Cola
Poland jest innego zdania. – Ani coca-cola jako napój, ani żaden z jej
składników nie powodują uzależnienia. Jest jednym z najlepiej przebadanych i
najczęściej sprawdzanych napojów i wszystkie jej składniki są uznane za w pełni
bezpieczne w Polsce, Unii Europejskiej i na całym świecie. Coca-Cola jest więc
całkowicie bezpieczna i może być elementem zbilansowanej diety – przekonuje
Borucka.
Autor: Jowita Flankowska
"WPROST" Numer: 42/2006 (1244) NAUKA I ZDROWIE
COLA DAJE W KOŚĆ
Napoje
typu cola przyczyniają się do osteoporozy - sugerują badania opublikowane w
"American Journal of Clinical Nutrition". Zaszkodzić mogą nawet
cztery puszki takich napojów wypijane w ciągu tygodnia, bez względu na wiek i
przyjmowanie dodatkowych dawek wapnia. Niebezpieczne napoje zawierają kwas
fosforowy, który zmniejsza gęstość tkanki kostnej, a przez to zwiększa ryzyko
złamań. Dzieje się tak jednak tylko u kobiet i głównie w kościach biodrowych. U
badanych mężczyzn spożywających regularnie napoje z kwasem fosforowym nie
zauważono żadnych uszkodzeń układu kostnego. Uczeni nie znają jeszcze
dokładnego mechanizmu oddziaływania kwasu fosforowego na gęstość kości.
Kobietom jednak zalecają ograniczenie spożywania tego typu napojów. | (MF)
www.o2.pl | Wtorek [19.05.2009, 18:33] 1
źródło
COLA
MOŻE POWODOWAĆ PARALIŻ MIĘŚNI
Pijąc
jej zbyt dużo, wiele się ryzykuje - ostrzegają lekarze.
Co to
znaczy zbyt wiele? Od 4 do 10 litrów dziennie może obniżyć ilość potasu w
organizmie człowieka do poziomu grożącego śmiercią. Tak przynajmniej dowodzą
autorzy raportu opublikowanego w "International Journal of Clinical
Practice".
Opisywane w raporcie przypadki to m.in.
australijski farmer, któremu paraliż zablokował płuca oraz kobieta, która przez
trzy lata piła po 3 litry pepsi dziennie po czym cierpiała z powodu regularnych
wymiotów i stałego uczucia zmęczenia. Niski poziom potasu zakłócił pracę jej
serca. W obu przypadkach odstawienie napoju przywracało do normalnego życia.
Greccy naukowcy z uniwersytetu w Ioanninie sądzą, że te przypadki nie są
wyjątkiem i istnieje cała grupa ludzi cierpiących z powodu przepicia colą -
donosi gazeta.
Nadmiar
glukozy, fruktozy i kofeiny, składników obecnych w coli, prowadzi do
hipokaliemii. Prowadzi ona do bolesnych skurczów mięśni (głównie łydek), zaparć
a nawet porażenia mięśni. | JS
"WPROST"
Numer: 13/2006 (1216)
PRZECZYSZCZANIE
ZDROWIA
Głodówki
są tuczące!
Ponadczterdziestodniowe
głodówki oczyszczają ciało i do tego stopnia mobilizują organizm do walki z
chorobami, że jest on w stanie nawet "pożreć raka" - przekonywał w
latach 90. austriacki lekarz Rudolf Breuss. Niektórzy specjaliści radzą, by
wiosną co najmniej przez trzy dni pić jedynie nisko zmineralizowaną wodę. - To
niebezpieczna terapia, bo nawet najkrótsza głodówka, trwająca zaledwie 36
godzin, może zaszkodzić zdrowiu - powiedział w rozmowie z "Wprost" dr
Kevin Whelan, dietetyk z King's College of London.
Sanatoria
i biura turystyczne wiosną oferują turnusy z głodówkami leczniczymi,
przekonując, że usuwają one toksyny z organizmu, zwiększają odporność na
infekcje oraz sprawność intelektualną, a także dodają energii. Zaleca się je w
wypadku nadwagi, reumatyzmu, schorzeń układu pokarmowego, chorób serca, skóry,
a nawet alergii, cellulitis i przedwczesnego łysienia. - Niestety, dajemy się
zwodzić. Wbrew powszechnemu przekonaniu wcale nie trzeba stosować głodówek,
żeby oczyścić organizm. Eliminacja toksyn jest naturalną funkcją każdego
zdrowego organizmu - mówi prof. Lucjan Szponar z Instytutu Żywności i Żywienia
w Warszawie. W ten sposób z korzyścią dla zdrowia nie odchudzą się posłowie
Leszek Dobrzyński (PiS) i Krzysztof Zaremba (PO). Obaj parlamentarzyści przez
najbliższe trzy miesiące zamierzają się "pojedynkować". Będą
konkurować o to, kto wiosną zrzuci więcej zbędnych kilogramów.
Dietetyczne
jo-jo
Organizm
pozbawiony energii dostarczanej z pożywieniem spowalnia procesy metaboliczne i
zaczyna magazynować energię w postaci tkanki tłuszczowej. To dlatego aż 80
proc. osób po głodówkach odchudzających wraca do poprzedniej wagi. Poseł PO
Krzysztof Zaremba utył (waży 125 kg), ponieważ przez całe dnie głodował, a
wieczorami nadmiernie się objadał. Gdy zaczął stosować drastyczną dietę, w
ciągu pół roku schudł 30 kg, ale potem je odzyskał. Tzw. efekt jo-jo zaburza
procesy metaboliczne i prowadzi do schorzeń układu krążenia, zwiększa ryzyko
choroby wieńcowej serca i może się przyczyniać do rozwoju nowotworów. Połowa
osób po głodówkach odczuwa zaburzenia trawienia, ponieważ ich układ pokarmowy
odzwyczaił się od sprawnego działania, zmniejszyła się ilość wydzielanych soków
trawiennych i spowolniła się praca jelit. - Liczni pacjenci, którzy zgłaszają
się do mnie po głodówkach, cierpią na tzw. zespół jelita nadwrażliwego i
osteoporozę - mówi dr Whelan.
Podobnie
działają diety oczyszczające, które w Polsce stosuje lub stosowała co druga kobieta.
Anna Powierza raz w miesiącu przez jeden dzień pije soki z buraka, selera,
grejpfruta, kiwi, pomarańczy i gruszek. Edyta Jungowska oczyszczała organizm
przez dwanaście dni, jedząc gotowaną pszenicę i pijąc wodę mineralną. -
Niestety, również po takiej kuracji nasz organizm się nie uzdrowi, przeciwnie -
możemy tylko zrujnować swoje zdrowie - ostrzega dr Whelan. Organizmowi należy
dostarczyć przynajmniej 75 proc. wymaganych składników odżywczych. Każda dieta
ograniczająca ich ilość powoduje zaburzenia metabolizmu i zmniejsza odporność.
Może doprowadzić nie tylko anoreksji czy bulimii, ale także cukrzycy, chorób
serca i zaburzeń psychicznych. Poseł Leszek Dobrzyński (waży prawie 120 kg)
zapowiedział, że będzie się odchudzał pod kontrolą endokrynologa Czesława Hoca
(również posła PiS). Nie będzie stosował żadnych preparatów odchudzających.
Zamierza jedynie przestrzegać właściwej diety i prowadzić aktywny tryb życia.
Zanik
serca
Niedobór
białka w pożywieniu powoduje, że organizm do produkcji energii wykorzystuje
aminokwasy przeznaczone m.in. do budowy hormonów i ciał odpornościowych. Jeśli
zacznie być wykorzystywane białko z włókien mięśnia sercowego, mogą się pojawić
zaburzenia rytmu serca. Niedobór węglowodanów ogranicza przepływ energii do
serca i może prowadzić do zaburzeń jego pracy - wykazali naukowcy z
Uniwersytetu w Oksfordzie. Niedobór nienasyconych kwasów tłuszczowych, podobnie
jak brak witaminy B, przyczynia się do choroby dwubiegunowej objawiającej się
na przemian atakami manii i depresji, schizofrenii, a także zaburzeń
koncentracji.
Uczeni
z University of Minnesota obserwowali mężczyzn, którzy przez pół roku
ograniczyli dzienną liczbę spożywanych kalorii do 1600. Wytrzymałość fizyczna
wszystkich badanych zmniejszyła się o połowę, a siła o 10 proc. Pogorszył się
także ich refleks. Metabolizm był spowolniony o 40 proc. i o 20 proc.
zmniejszyła się pojemność serca. Większość badanych notorycznie odczuwała
zawroty głowy, dzwonienie w uszach, ból głowy i brzucha. Wypadały im włosy, a
skóra była nadmiernie wysuszona. Odczuwali też mniejszy popęd seksualny.
Wszyscy mężczyźni byli nerwowi, apatyczni, niecierpliwi i krytyczni wobec
siebie. Wielu z nich, mimo spadku wagi ciała, uważało się za otyłych. Inne
badania dowiodły, że dzieci kobiet, które w ciąży nie dojadały, cierpią na
zaburzenia metaboliczne powodujące większą skłonność do otyłości i cukrzycy.
Huśtawka
z kaloriami
Diety
oczyszczające nie tylko nie przywracają szczupłej sylwetki, ale wręcz stają się
powodem otyłości. Z badań wynika, że osoby spożywające pięć lekkich posiłków
dziennie nie przybierają na wadze w odróżnieniu od tych, które taką samą liczbę
kalorii spożywają zaledwie w dwóch posiłkach. - Kiedy się głodziłam, nie
chudłam, bo co jakiś czas mój organizm domagał się jedzenia i wtedy nadmiernie
się najadałam. Gdy tylko ograniczyłam liczbę kalorii i zaczęłam jeść
regularnie, w ciągu ośmiu miesięcy schudłam prawie 30 kg - mówi piosenkarka Ewa
Bem. Podobną metodą chce się odchudzić poseł Dobrzyński. Zamierza spożywać
dziennie pięć posiłków, złożonych głównie z warzyw, odtłuszczonego nabiału,
owoców i ryb. Ich wartość energetyczna nie przekroczy 1300 kalorii dziennie.
Błędem
są również coraz modniejsze lewatywy oczyszczające jelita. W połączeniu z
kilkudniową dietą sokową stosują je Cindy Crawford, Andie MacDowell, Alicia
Silverstone i Ben Affleck. Wbrew temu, co się powszechnie sądzi, nasze jelita
nie są pełne nie strawionych do końca pokarmów - przekonują uczeni z British
Nutrition Foundation. Lewatywa szkodzi, bo eliminuje pożyteczne kolonie bakterii,
które w wypadku infekcji bronią organizm przed patogenami.
- Dla
zdrowia i lepszego samopoczucia powinniśmy po prostu jeść o połowę mniej, niż
jemy, ale regularnie. Taka dieta jest też najbardziej korzystna dla zdrowia -
mówi prof. Szponar. W ten sposób od kwietnia zamierza się odżywiać poseł
Krzysztof Zaremba. Zapowiada, że będzie jadł często, ale w małych, mniej
kalorycznych porcjach, aby uniknąć uczucia nadmiernego głodu. Leszek Dobrzyński
dotychczas spożywał dziennie aż 4300 kalorii. Już zrezygnował z obfitych
posiłków, bogatych w węglowodany i tłuszcze. Nie je czerwonego mięsa ani
słodyczy. Obaj panowie po trzech miesiącach zamierzają stracić 15-20 kg. Jeśli
nawet obu posłom nie uda się tak dużo schudnąć, utrata choćby kilku kilogramów
poprawi ich stan zdrowia.
Amerykańscy
uczeni z Anti-Aging Research Laboratories wykazali, że stosowanie zrównoważonej
diety, bogatej we wszystkie składniki odżywcze, wzmacnia odporność organizmu
nawet po 60. roku życia. Posty religijne warto stosować, ale głównie po to, by
zapanować nad żądzami ciała, jak w "Dialogach" przekonywał już w
starożytności Platon. Dla wyznawców judaizmu post jest wyrazem żalu za grzechy,
a dla chrześcijan - czasem pokuty i nawrócenia. I niech tak zostanie.
Monika Florek-Moskal
"NEWSWEEK" dodatek nr 3, 23.01.2005 r.
DZIECI
W TŁUSTEJ PUŁAPCE
W ciągu ostatnich 10 lat kilkakrotnie wzrosła w
Polsce liczba otyłych nastolatków. Rośnie nam schorowane i mało zdolne
pokolenie.
Jeszcze w połowie XX wieku zaokrąglone sylwetki były
oznaką dobrobytu. W latach 70. nadwaga stała się problemem estetycznym. Na
wybiegach zaczęły królować superszczupłe modelki. Stało się oczywiste, że
sukces w życiu szybciej odniosą smukłe osoby.
Ale zbyt obfite kształty to nie tylko brak urody i
ryzyko życiowej porażki. Naukowcy od dawna podejrzewali, że otyłość może
uszkadzać mózg. I teraz mają na to dowody. Według brytyjskich specjalistów
pracujących w ramach projektu "Food & Mind" ("Żywność i
umysł") cukier, czekolada, produkty z pszenicy, dodatki do żywności i
nasycone tłuszcze zwierzęce to pokarmy niekorzystnie zmieniające funkcjonowanie
mózgu. Zdaniem naukowców nadmiar kilogramów powoduje usztywnienie tętnic oraz
zaburza pracę śródbłonka, czyli komórek wyściełających naczynia krwionośne.
Uszkodzenia te mogą prowadzić do miażdżycy naczyń krwionośnych i spowodować
gorsze ukrwienie mózgu, co obniży jego sprawność.
Słuszność tych stwierdzeń potwierdzili kanadyjscy
naukowcy z uniwersytetu w Toronto podczas eksperymentów na szczurach. Już po
trzech miesiącach jedzenia karmy o wysokiej zawartości tłuszczu gryzonie
zaczęły mieć poważne problemy z uczeniem się nowych zadań. Osłabieniu uległa
także ich pamięć krótkotrwała i długoterminowa. Uczeni są przekonani, że
podobny mechanizm działa u ludzi. A zatem skutki obżarstwa są o wiele
groźniejsze, niż dotychczas sądzono.
Co gorsza, część chorób, które mogą dotknąć nas w
życiu dorosłym, swój rodowód ma właśnie w złej diecie z dzieciństwa. Problem
tylko w tym, że niewiele osób przejmuje się tymi doniesieniami - wynika tak
choćby z badań Instytutu Żywności i Żywienia, do których dotarł
"Newsweek". Dowodzą one, że w ostatnich latach dwukrotnie wzrosła w
Polsce liczba otyłych nastolatków w wieku 13-15 lat. Przybyło też 10-,
12-letnich dzieci z nadwagą. Dziś jest ich trzykrotnie więcej niż 10 lat temu.
- Winna jest zbyt kaloryczna dieta i niemal całkowity brak aktywności fizycznej
- twierdzi doktor Lucjan Szponar z Instytutu Żywności i Żywienia w Warszawie.
Przez ostatnie 15 lat polskie nastolatki przejęły
wraz z zachodnim stylem życia fatalne nawyki żywieniowe. Jedzą więcej mięsa i
wędlin, słodyczy, piją napoje słodzone i gazowane, a także zbyt często żywią
się w fast foodach. W 1990 roku po coca-colę regularnie sięgało 30 procent
chłopców w wieku 11-15 lat, dziś już 47 procent. - W diecie jest więcej
węglowodanów, tłuszczów nasyconych oraz soli, czyli tych składników, które
powinno się ograniczać - mówi Halina Weker z Zakładu Żywienia Instytutu Matki i
Dziecka w Warszawie.
Młodzież z nadwagą, w porównaniu ze swymi szczupłymi
rówieśnikami, pije mniej mleka i przetworów mlecznych, zjada mniej ryb, warzyw,
owoców i pełnoziarnistych produktów zbożowych. Ponadto je mniej posiłków w
ciągu dnia, ale za to są one o wiele bardziej obfite. Dlatego dzieci tyją i to
w zastraszającym tempie.
Dalszych niepokojących danych na temat związków
między otyłością a sprawnością umysłu dostarczyli w październiku ubiegłego roku
szwedzcy naukowcy ze szpitala Uniwersytetu Sahlgrenska w Göteborgu. Ich zdaniem
kobiety cierpiące na nadwagę szybciej tracą pamięć - zanika u nich tkanka
nerwowa w mózgu, co jest pierwszym objawem demencji. Uczeni przez 24 lata
zbadali prawie 300 kobiet w wieku 46-60 lat. Co sześć lat pacjentkom robiono
tomografię mózgu oraz obliczano wskaźnik masy ciała BMI (masa ciała przez
wzrost w metrach do kwadratu).
Okazało się, że im wyższy BMI, tym większe ryzyko
utraty komórek mózgu. U prawie 50 procent kobiet ze znaczną nadwagą
zaobserwowano zanik tkanki w płacie skroniowym. Według uczonych wyniki te
potwierdzają wcześniejszą tezę, że otyłość sprzyja rozwojowi alzheimera.
Prowadzi bowiem do chorób serca i udarów, a wadliwa praca układu krwionośnego
zwiększa ryzyko demencji.
- Historia chorób, które mogą dotknąć nas w życiu
dorosłym, zaczyna się już w dzieciństwie - ostrzega profesor Marek Naruszewicz
z Instytutu Żywności i Żywienia. A obżarstwo za młodu może się okazać
samobójstwem na raty. Otyłość nie tylko obniża komfort codziennego życia. Może
je skrócić nawet o 9 lat.
Naukowcy przewidują, że dorastające dziś pokolenie
fast food będzie żyć krócej niż ich rodzice. Dlaczego? Bo niezdrowa żywność
wywołuje liczne choroby: cukrzycę, nadciśnienie, choroby serca, kręgosłupa,
stawów, a także nowotwory (najczęściej piersi, odbytnicy i jelita grubego).
- Do polskich szpitali zgłaszają się 13-letnie dzieci
ważące po 130 kilogramów. Rozpoznajemy u nich dolegliwości kojarzone dotąd z
wiekiem starszym, np. miażdżycę tętnic i cukrzycę drugiego typu. Jeszcze parę
lat temu problem ten u dzieci nie istniał - mówi dr hab. Anna Noczyńska,
kierownik Kliniki Endokrynologii Wieku Rozwojowego. Skutki niezdrowej diety
potęguje brak ruchu. A człowiek bez ruchu jest jak gepard zamknięty w klatce.
Dlatego dziś przynajmniej co drugie dziecko ma wady postawy.
Prestiżowe czasopismo naukowe "American Journal
of Public Health" opublikowało w minionym roku wyniki badań, które
dowodzą, że otyłość niekorzystnie wpływa nie tylko na nasze zdrowie, ale też na
skuteczność poszukiwania pracy i wysokość zarobków. Najwięcej tracą
wykształcone kobiety z nadwagą. Zarabiają niekiedy nawet o 30 procent mniej niż
ich szczupłe koleżanki. Zwrócono też uwagę, że firmy działające w Stanach
Zjednoczonych ponoszą dodatkowe koszty z tytułu ubezpieczeń zdrowotnych swych
otyłych pracowników, a także z powodu ich częstej nieobecności w pracy. Nie ulega
wątpliwości, że amerykańskie problemy z nadwagą prędzej czy później staną się
naszymi.
Epidemia otyłości zalewa świat wraz z ekspansją
hamburgerów, batonów i napojów gazowanych. Również w polskich szkołach przybywa
automatów ze słodyczami i gazowanymi napojami. Tylko Coca-Cola zainstalowała
swoje automaty w 5 procent polskich szkół. Produkty tej firmy sprzedawane są
także w szkolnych sklepikach. Coraz częściej cola i sprite zastępują soki i
wodę. Pączki i hamburgery zajmują miejsca warzyw i owoców. Powód? Szkolne
budżety czerpią dochody z automatów i sklepów. A nasze dzieci domagają się
tego, co im podpowiadają reklama, przemysł i marketing.
A rodzice ulegają swym pociechom. I niewielu z nich
zdaje sobie sprawę, że karmiąc swoje dzieci w fast foodach, szkodzą ich zdrowiu
i inteligencji.
„WPROST” nr 2(1102), 2004 r.
POKOLENIE FAST DEATH
DZIECI
SĄ KARMIONE RAKOTWÓRCZYMI PRODUKTAMI
Nowotworami,
cukrzycą, zawałem serca, a w najlepszym wypadku próchnicą zębów grozi
spożywanie produktów przeznaczonych dla dzieci, zawierających nadmierne ilości
cukru bądź soli - ostrzega brytyjska organizacja konsumencka Consumers
Association. Większość dzieci w Polsce cierpi z powodu niedoboru witamin,
szczególnie B1, B2, B6, PP i C - alarmują polscy dietetycy w raporcie "Witaminy,
żywienie, zdrowie". Głównym tego powodem jest lawinowy wzrost spożycia
produktów typu fast food.
Źle
żywionych jest prawie 80 proc. dzieci między pierwszym a trzecim rokiem życia,
głównie z powodu mało urozmaiconej diety - wynika z raportu opracowanego przez
Instytut Matki i Dziecka, Instytut Pomnik - Centrum Zdrowia Dziecka oraz
Instytut Żywności i Żywienia. - Jedynie niemowlęta są na ogół żywione zgodnie z
ich naturalnymi potrzebami - uważa prof. Jerzy Socha z Kliniki
Gastroenterologii, Hepatologii i Immunologii Centrum Zdrowia Dziecka w
Warszawie. Najmłodsi Polacy jedzą głównie produkty o małej wartości odżywczej,
obfitujące w tłuszcze i cukry.
RAKOTWÓRCZE
CHIPSY
Nieodpowiednie
żywienie od wczesnego dzieciństwa zwiększa ryzyko wystąpienia prawie 80
schorzeń, głównie otyłości, chorób serca i cukrzycy - twierdzą autorzy raportu
"Witaminy, żywienie, zdrowie". Jedzenie w dzieciństwie chipsów
zawierających znaczne ilości soli może już w młodości wywołać nadciśnienie
tętnicze oraz przedwczesną osteoporozę, ponieważ sód blokuje przyswajanie
wapnia - mówi Lucjan Szponar, dyrektor Instytutu Żywności i Żywienia w
Warszawie. - Chipsy, frytki i produkty serwowane w barach fast food zawierają
m.in. rakotwórcze akryloamidy. Poza tym podczas obróbki termicznej w tłuszczu
roślinnym wydzielają się szkodliwe dla zdrowia tzw. izomery trans nienasyconych
kwasów tłuszczowych.
Popularne
napoje gazowane zawierają cukry i kwasy rozpuszczające szkliwo na zębach.
Ryzyko pojawienia się próchnicy zwiększają nawet napoje oznaczone: sugar free,
reduced sugar czy low sugar. - Natura nie przygotowała nas do jedzenia dużych
ilości słodkich pokarmów - mówi prof. Jerzy Socha. Dziecko przychodzące na
świat łatwo przyzwyczaja się do słodyczy, bo ma już wykształcone receptory
słodkiego smaku (laktoza - cukier zawarty w mleku matki - jest jednak znacznie
mniej słodka niż używana przez nas sacharoza). Niektórzy badacze sugerują, że
zbyt częste jedzenie słodkich produktów może prowadzić do uzależnienia.
Szczury
na diecie zawierającej zwiększoną ilość cukrów wpadają w stany lękowe, kiedy
cukier zostaje usunięty z ich posiłków. Gryzonie zaczynają szczękać zębami i
mają drgawki przypominające te, jakie obserwuje się podczas wychodzenia na
przykład z nałogu morfinowego - wykazały badania Johna Hoebla, psychologa z
Princeton University. Długotrwałe wzbogacanie diety szczurów w cukry powoduje
zmiany w chemii mózgu, podobne do tych, jakie pojawiają się podczas używania
morfiny czy heroiny - przekonuje z kolei Ann Kelley z University of Wisconsin.
Czekolada może uzależniać, oddziałując na mózgowy układ nagrody, ponadto
zawiera śladowe ilości pochodnych narkotyku zawartego w liściach konopi
indyjskich oraz pochodne amfetaminy - wykazały badania Neala Bernarda z
Physicians Committee for Responsible Medicine.
GENERACJA
XXXL
W
USA od 1996 r. zanotowano wśród nastolatków aż sześciokrotny wzrost zachorowań
na cukrzycę typu II. Średnia wieku nastoletnich diabetyków obniżyła się z 16
lat do 13 lat! Liczba otyłych dzieci i młodzieży w krajach uprzemysłowionych rośnie
szybciej niż liczba otyłych dorosłych. Jest to szczególnie niepokojące,
ponieważ im wcześniej rozwija się cukrzyca, tym szybciej ujawniają się jej
powikłania: uszkodzenie nerek, wzroku i nerwów obwodowych oraz miażdżyca serca
- mówi prof. Jan Tatoń, diabetolog z Akademii Medycznej w Warszawie.
Do
niedawna problemy z otyłością dotyczyły głównie ludzi po 25.-30. roku życia.
Teraz coraz częściej tyją osoby w wieku 20, 15, a nawet 10 lat. - W Polsce tzw.
nadmierną masę ciała ma 5-15 proc. dzieci, a ta liczba stale rośnie - mówi dr
Halina Weker z Instytutu Matki i Dziecka w Warszawie. Lekarze ostrzegają, że w
następnej dekadzie stan zdrowia dzieci jeszcze się pogorszy. U 80 proc. uczniów
amerykańskich szkół podstawowych występują co najmniej trzy czynniki zwiększające
ryzyko pojawienia się chorób serca, takie jak nadciśnienie, zbyt wysoki poziom
cholesterolu i trójglicerydów. Wielu rodziców zamiast mleka wlewa do butelek
niemowląt słodkie napoje - wynika z badań Kathleen Reynolds z American Dietetic
Society. Ponad 24 proc. dziewiętnastomiesięcznych dzieci w USA jest regularnie
karmionych frytkami.
Pokarmy
o dużej zawartości tłuszczu mogą łatwo zakłócić reakcję organizmu na leptynę -
hormon, którego obecność w organizmie sygnalizuje sytość. Im więcej bogatych w
tłuszcze potraw, tym większy apetyt. Zaledwie po 72 godzinach od zmiany sposobu
żywienia na bardziej tłusty organizm prawie całkowicie traci naturalną zdolność
reagowania na leptynę - wynika z badań Luciano Rosettiego z Albert Einstein
College of Medicine z Nowego Jorku. Im bardziej otyły pacjent - twierdzi uczony
- tym trudniej odwrócić tę niekorzystną reakcję, bo jedzenie pokarmów o dużej
zawartości tłuszczu zmienia układ hormonalny tak, że organizm potrzebuje ich
coraz więcej.
NASTOLETNI
ZAWAŁOWCY
Prof.
Sarah Leibovitz z Rockefeller University w Nowym Jorku wykazała, że jeden
wysokotłuszczowy posiłek wystarczy, by podnieść poziom wydzielanej przez
podwzgórze galaniny, neuroprzekaźnika stymulującego łaknienie. Te zmiany są
szczególnie niebezpieczne u dorastających dzieci, u których skutki tych
procesów są bardziej trwałe niż u dorosłych. Szczury karmione tłustymi
pokarmami w pierwszych tygodniach życia jako dorosłe potrzebowały więcej
tłuszczu i częściej były otyłe.
W
USA u ponad 58 proc. dzieci i młodzieży przed 18. rokiem życia występuje
przynajmniej jeden czynnik zwiększający ryzyko pojawienia się chorób serca, na
przykład otyłość, nadciśnienie, cukrzyca, zbyt wysoki poziom cholesterolu i
trójglicerydów. Roczne koszty hospitalizacji dzieci w wieku od sześciu do
siedemnastu lat z powodów związanych z otyłością sięgają 127 mln dolarów.
"Choroby powodowane złym żywieniem dzieci to bomba z opóźnionym
zapłonem" - ostrzega John Krebs, szef Food Standards Agency. Niestety, na
rozbrojenie tej bomby może być już za późno.
Paweł Górecki
www.onet.pl | Sobota, 20.09.2008 r. WYCHOWANIE
POJEDYNEK Z FAST FOODEM
Psychologowie
przestrzegają: Pozwalanie dzieciom na sięganie po reklamowane smakołyki kiedy
chcą prowadzi do uzależnienia, wypacza zmysł smaku, buduje postawę biernego,
bezkrytycznego konsumenta podatnego na manipulację. Jak dawać odpór agresywnej
reklamie skierowanej do najmłodszych, presji rówieśników i modzie na kolorowo
opakowane jedzenie?
A że dawać odpór trzeba,
przekonują również lekarze. Alarmują, że jeśli nie zadbamy o zdrowe żywienie
dzieci, w przyszłości staniemy przed problemem chorób cywilizacyjnych i
postępującej degeneracji mózgu, a co za tym idzie – trudności w uczeniu się.
Te problemy zresztą już się
ujawniają: przybywa dzieci agresywnych, z ADHD, depresją. Skutki złego
odżywiania widać gołym okiem – dzieci tyją, szybciej się męczą, częściej
chorują. Coraz bardziej otwarcie mówi się o tym, że słodycze i przekąski
oferowane dzisiaj przez producentów często są po prostu trujące. Ciągle za mało
słychać o tym, że owe produkty niszczą również mózgi dzieci.
Mózg, nazywany przez
lekarzy chciwym organem, wykorzystuje niemal jedną trzecią pompowanej przez
serce krwi do otrzymywania odpowiedniej ilości tlenu i substancji odżywczych
niezbędnych do prawidłowego funkcjonowania. Pozbawiony tych substancji nie
pracuje tak dobrze, jak powinien, przez co zaburzona zostaje zdolność uczenia
się. Dlatego dzieciom potrzebna jest prawidłowo zbilansowana dieta, czyli taka,
która będzie gwarantować dostarczenie w ciągu dnia organizmowi energii i
wszystkich potrzebnych składników pokarmowych w odpowiedniej ilości.
Słodka pułapka
Jednym z głównych
winowajców złego funkcjonowania mózgu jest cukier. Dzieci sięgają po słodkości
jak po podstawowe źródło napędu. Na śniadanie słodkie płatki śniadaniowe, w
szkole gazowane napoje, batoniki, cukierki, ciastka, ewentualnie drożdżówka.
Zapewnia to dziecku „cukrowy szczyt”, czyli tzw. powera objawiającego się
hiperaktywnością. Power jednak znika równie szybko, jak się pojawił. I wtedy
mózg domaga się kolejnej dawki cukru, więc dziecko sięga po kolejnego batonika
– dostarczyciela pustych kalorii. Ma do wyboru poczucie zmęczenia i apatii albo
uzupełnienie zapasu słodkiego paliwa i kolejny energetyczny szczyt.
U dzieci w nadmiarze spożywających
cukier dochodzi do niedoboru witamin i minerałów. Badania przeprowadzone przez
Brytyjską Fundację Żywienia wykazały, że 50 procent dzieci cierpi na niedobór
witaminy A, a 75 procent – cynku, czyli dwóch bardzo ważnych składników
odżywczych. Z kolei wieloletnie badania przeprowadzone na uniwersytecie
Południowej Kalifornii dowiodły, że jeśli przez pierwsze trzy lata życia dieta
pozbawiona jest niezbędnych minerałów, ośmiolatki są bardziej skłonne do
irytacji i agresji, dzieci w wieku lat 11 – do oszukiwania, a w wieku lat 17 do
kradzieży i znęcania się nad innymi. Badania nad dziećmi z ADHD i dysleksją
wielokrotnie wskazywały na niedobory minerałów i witamin. Istnieją dowody, że
prawidłowe odżywianie poprawia warunki rozwoju i leczy jego zaburzenia.
Większość rodziców
doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Skoro jednak im samym trudno jest się
oprzeć pokusie sięgania po „coś słodkiego”, to cóż dopiero mówić o
wyegzekwowaniu od dziecka jedzenia zdrowych produktów.
Smaczne, bo z reklamy
Psychologowie biją na
alarm: współczesne dzieci są uzależnione od niezdrowego jedzenia. Argumentują,
że mocno przyprawione i „udoskonalone” chemicznie potrawy działają w sposób
zbliżony do narkotyków. Zmieniają nastrój i wpływają na związki chemiczne i
neuroprzekaźniki w naszym mózgu w podobny sposób jak alkohol, nikotyna czy
kokaina. Od jedzenia przetworzonej żywności można się uzależnić, oczywiście w
stopniu słabszym niż od znanych używek, ale jednak. Psychologowie podkreślają
to, co rodzice sami obserwują: dzieci są szczęśliwe, pijąc wodę i mleko, dopóki
nie zaczniemy podsuwać im napojów gazowanych. Tak samo jak są szczęśliwe,
jedząc świeżą, zdrową żywność: warzywa, owoce, kanapki z razowego pieczywa
przygotowane w domu, dopóki nie zapoznamy ich ze smakiem niezdrowych produktów:
hamburgerów, batonów, które orędownicy zdrowego żywienia nazywają śmieciami.
Uniknięcie jedzenia „śmieci” nie jest jednak wcale takie proste. Nawet jeśli
rodzice ograniczają cukier, sól i tłuszcze, dzieci w wieku szkolnym porównują
swój styl życia z tym, jaki wiodą rówieśnicy, i domagają się kupowania takich
samych „smakołyków”, jakie dostają i jedzą ich koledzy. A rodzice często
ulegają presji.
Dochodzi do tego jeszcze
agresywny marketing promujący fast foody i słodycze. To za jego sprawą już małe
dzieci przywiązują wagę do marki produktu. Wraz z odkryciem na początku lat
90., że już dwulatki potrafią rozpoznawać konkretne marki, rozpoczęła się
wzmożona batalia o zdobycie serc i umysłów małoletnich konsumentów.
Reklamy adresowane do
najmłodszych nawiązują do popularnych programów telewizyjnych i filmów, co
wzbudza w dzieciach uczucie swojskości, a nawet sympatii. Przekonuje także, że
użytkownik danego produktu jest kimś naprawdę cool. Wszyscy jesteśmy
nieustannie manipulowani przez reklamę. Większość dorosłych ma jednak dość
rozsądku, aby ją rozpoznać, a potem podjąć racjonalną decyzję. Z dziećmi jest
inaczej. Im młodsze, tym trudniej odróżniają obraz w telewizji od
rzeczywistości. Z badań wynika, że dopiero od 12-latka można oczekiwać
krytycznego rozumienia przesłania reklamowego. Rozmawiajmy zatem z dziećmi na
temat różnych trików reklamowych, wyjaśniajmy im, że celem reklam jest sprzedaż
danych produktów i bogacenie się producenta. Przekonujmy, że nasza miłość nie
jest tożsama z kupowaniem tego, czego dziecko sobie zażyczy.
Mądrzy rodzice nie oddają
reklamodawcom odpowiedzialności za to, co jedzą ich pociechy. Wiedzą, że prawo
do decydowania o tym należy do nich. Nie oznacza to jednak zmuszania maluchów
do jedzenia zdrowych dań. Oznacza natomiast całkowitą zmianę filozofii
dotyczącej rodzinnej polityki żywieniowej. Psychologowie nazywają tę zmianę
„detoksykacją” posiłków.
Czas opamiętania
Okazuje się, że można
dziecko „zaprogramować” tak, że będzie chciało jeść zdrowe potrawy. Trzeba
tylko je konsekwentnie, od początku, do tego przyzwyczajać. I na przykład
podawać do picia wodę mineralną zamiast słodzonych napojów. Zamiast cukierków,
batoników, kupnych herbatników zaproponować owoce, kostkę czekolady, kawałek
domowego ciasta albo latem – porcję mlecznych lodów. Nie tylko zaspokoją chęć
na słodycze, ale też dostarczą wartościowych składników. Trzeba też pilnować,
aby w diecie dziecka znalazły się zarówno niezbędne witaminy, mikroelementy,
jak i kwasy tłuszczowe omega-3 (olej rybny) i omega-6 (oleje roślinne,
orzechy). Pamiętajmy, że dzieci nas naśladują. Jeśli sami mamy rozsądny
stosunek do jedzenia – one też nie będą opychały się byle czym.
A tak na marginesie –
wychowanie dziecka to świetna okazja do uporządkowania własnych nawyków
żywieniowych. Nie trzymajmy więc w domu paczkowanych przekąsek, bo kuszą.
Miejmy natomiast pod ręką to, co pyszne i zdrowe – marchewki, jabłka, orzechy,
rodzynki. Starszym dzieciom tłumaczmy: im produkt jest bardziej przetworzony,
tym większe prawdopodobieństwo, że będzie zawierał szkodliwe składniki. Im
dłuższa lista składników widnieje na opakowaniu, tym większa powinna być nasza
podejrzliwość. Szczególną uwagę należy zwracać na produkty o przedłużonych
terminach ważności, o nienaturalnych kolorach. Nawet jeśli producent zapewnia
nas, że coś jest „pełne smaku”, „zdrowe”, „odżywcze”, może ukrywać prawdę.
Określenie „dający energię” czasem oznacza po prostu zwiększoną zawartość
cukru.
Nie zabraniajmy jednak
całkowicie niezdrowego jedzenia, bo zakazany owoc smakuje najlepiej. Od czasu
do czasu pozwólmy na odstępstwo od zasad zdrowej diety, np. w czasie wakacji
albo dłuższej podróży samochodem. Nigdy nie traktujmy jednak tego jak nagrody,
na którą trzeba sobie zasłużyć.
Po światowej modzie na fast
foody na szczęście nadszedł czas opamiętania. W wielu krajach europejskich
ogranicza się dostęp dzieci do niezdrowej żywności, na przykład ze szkół
wycofuje się automaty z przetworzonymi przekąskami i napojami gazowanymi. W
Polsce niby wszyscy zgadzają się, jak ważne dla rozwoju dzieci są
pełnowartościowe posiłki, ale w szkolnych sklepikach królują cola, batony i
chipsy. Na szczęście, na razie oddolnie, rodzą się inicjatywy, by sprzedawać w
nich świeże i zdrowe produkty. Poprzyjmy takie pomysły! Tak naprawdę tylko od
nas zależy, co nasze dzieci będą jadały w szkolnych stołówkach i na przerwach.
* Jak wprowadzić zdrowe nawyki żywieniowe w domu:
Główny posiłek serwujmy o
tej samej porze. Starajmy się, aby rodzina spożywała go wspólnie. Sporządźmy
listę zdrowych potraw, które smakują domownikom (co jakiś czas ją poszerzajmy).
Nie należy przygotowywać innego dania dla każdego – dobra jest zasada: wszyscy
jemy to samo. To my decydujemy, co, kiedy i gdzie spożywają dzieci. Im
natomiast pozwalamy decydować, ile zjeść i czy zjeść w ogóle. Uczmy
odpowiedniego zachowania przy stole, dając dzieciom dobry przykład. Nie
oglądajmy podczas posiłków telewizji, ten czas przeznaczmy na rozmowę.
Zabraniajmy sięgania po przekąski na godzinę przed posiłkiem. Nie panikujmy,
kiedy dziecko przechodzi okres grymaszenia. Sporadyczne niedojadanie jeszcze
nikomu nie zaszkodziło (w razie obaw należy skonsultować się z lekarzem).
Pozwalajmy dziecku pomagać w przygotowywaniu posiłków. A nade wszystko nie
traktujmy jedzenia jak zadania do wykonania.
Alina Gutek
* Warto przeczytać
Sue
Palmer, Toksyczne dzieciństwo, Wydawnictwo Dolnośląskie 2007
"FAKTY I MITY" nr 9, 06.03.2008 r.
SZYBKA ŚMIERĆ
Kolejna porcja bardzo
złych wieści dla entuzjastów fast foodu. Szwedzcy naukowcy przestawili 18
szczupłych, zdrowych mężczyzn i kobiet na dietę szybkiego żarcia.
Delicjami z McDolnaldów i
innych podobnych jadłodajni raczyli się dwa razy dziennie przez 4 tygodnie.
Skutki były zabójcze – nawet po tak stosunkowo krótkim czasie przybyło im po 7
kilo i stwierdzono u nich uszkodzenia wątroby. Ludzkie króliki doświadczalne
pochłonęły „przerażającą dawkę kalorii” – jak to ujęli naukowcy. Dwa razy
więcej niż w normalnej diecie. Tłuszcz jest najgorszym składnikiem specjałów z
szybkiej kuchni. To on doprowadza do otłuszczenia wątroby. Tłuszcz, zwłaszcza
poddany obróbce termicznej, niszczy ten organ skuteczniej niż alkohol.
Niewesołe nowiny dla otyłych
mają też onkolodzy z brytyjskiego University of Manchester. Od dawna lekarze
stwierdzali związek między nadwagą a nowotworem piersi i jelita grubego. Teraz
mają dowody, że nadmiar tłuszczu zwiększa ryzyko powstania co najmniej 12
rodzajów nowotworów, zwłaszcza przełyku, tarczycy, nerek i macicy. Ryzyko
wzrasta alarmująco, np. w przypadku raka przełyku o 52 proc., a raka macicy – o
60 proc. Przypuszczalnie tłuste jedzenie prowadzi do zmian hormonalnych, które
wywołują chorobę nowotworową. | CS
www.o2.pl / www.sfora.pl | Sobota
[15.08.2009, 09:16] 3 źródła
JESZ
HAMBURGERY? STRACISZ SPRAWNOŚĆ I PAMIĘĆ
Na
skutki ich spożywania nie trzeba długo czekać.
Dieta
oparta na fast foodach pogarsza sprawność fizyczną oraz pamięć i zdolność
koncentracji - pisze hiszpański dziennik "El Confidencial".
Podczas
eksperymentu naukowcy udowodnili, że myszy, które przez 10 dni jadły produkty
zawierające duże ilości tłuszczu, odpowiadające fast-foodom, miały niższą
odporność oraz problemy z koncentracją.
Myszy
karmione tłuszczami mogły przebiec tylko połowę dystansu, który pokonywały
gryzonie żywione produktami niskotłuszczowymi. Miały także trudności z wyjściem
z labiryntu - powiedział doktor Audrew Murray, autor badań. | TM
www.o2.pl | Poniedziałek [02.02.2009, 16:55]
1 źródło
JESZ
PIZZĘ? MOŻESZ DOSTAĆ UDARU LUB ZAWAŁU
Wystarczy,
że zjesz dwa kawałki - twierdzą eksperci.
Pizze
sprzedawane w sieciach są przesolone, a tym samym przeładowane sodem - ostrzega
Kevin Willis, z organizacji Stroke Network, która sprawdziła skład jedzenia z
kilkunastu kanadyjskich sieci.
Okazało
się, że dwa plastry Pepperoni z Pizza Hut zawierają aż 3 tys. mg sodu. A
dopuszczalna dzienna dawka dla osoby dorosłej wynosi 1,5 tys. mg. Nie lepiej
było w innych sieciach. Dwa kawałki dużej pizzy Rustic Italian z Boston Pizza
zawierało 2,6 tys. mg sodu.
Spożycie
tak dużych ilości sodu zwiększa ciśnienie krwi. To z kolei zwiększa ryzyko wystąpienia
choroby serca, udaru mózgu i choroby nerek - ostrzegają specjaliści.
Według
nich 20 procent sodu, który spożywamy pochodzi właśnie z pizzy, i hamburgerów.
| TM
www.o2.pl | Środa [18.02.2009, 12:47] 1
źródło
CHIPSY
SĄ TOKSYCZNE I SZKODZĄ SERCU
Dowiedli
tego polscy naukowcy.
Chipsy
zawierają duże ilości akrylamidu, który jest toksyczny dla układu nerwowego
oraz zwiększa ryzyko zachorowania na różne nowotwory. Ich regularne spożywanie
znacznie zwiększa też ryzyko choroby serca - wykazali polscy naukowcy z
Instytutu Żywności i Żywienia pod kierunkiem prof. Marka Naruszewicza.
Analizując
stężenie akrylamidu u osób, które przez 4 tygodnie spożywały paczkę chipsów
ziemniaczanych dziennie, naukowcy stwierdzili, że poziom tej substancji w ich
krwi się zwiększył. I to niezależnie od tego, czy badano osoby palące
papierosy, u których stężenie akrylamidu jest z założenia większe, czy też
osoby niepalące.
Akrylamid
jest trucizną, a jej dawka jest przeliczana na kilogram masy ciała. Zatem, po
spożyciu paczki chipsów dzieci będą mieć więcej akrylamidu na kilogram masy
ciała niż na przykład dorosły mężczyzna ważący 80-90 kg - wyjaśnia prof.
Naruszewicz. | AB
"FAKTY I MITY" nr 9, 06.03.2008 r.
ZAWAŁ FUTBOLOWY
Do długiej listy czynników
sprawczych, które spowodować mogą atak serca, dochodzi nowy: piłka nożna.
Wystarczy oglądanie meczu w telewizji.
Stwierdzili to monachijscy
lekarze: podczas mistrzostw świata, w trakcie występów niemieckiej drużyny,
liczba ataków i ciężkich niedomagań serca wśród telewidzów podwoiła się. To
samo stwierdzono, badając dane pogotowia ratunkowego dotyczące rozgrywek
piłkarskich w roku 2003 i 2005. Zawały grożą nie tylko niemieckim kibicom:
analogiczny związek między meczem a zawałem wykryli lekarze brytyjscy podczas
rozgrywek World Cup w roku 2002.
Do sercowych kryzysów
powodowanych stresem emocjonalnym i napięciem przed ekranem przyczynia się
również niedostatek snu, przejedzenie (zwłaszcza fast foodem), palenie
(papieros za papierosem...) i konsumpcja napojów wyskokowych (Gol! Zdrowie
chłopaków!).
Tak więc podczas meczu oprócz
butelki piwa należy trzymać pod ręką nitroglicerynę oraz aspirynę. | ST
www.wp.pl | PAP | dodane
2008-06-14 (10:20)
BIOLODZY OSTRZEGAJĄ:
GRILLOWANIE MOŻE BYĆ NIEBEZPIECZNE
Jedzenie niedopieczonego
mięsa z grilla może spowodować groźną chorobę - alarmują mikrobiolodzy. Coraz
więcej zdarza się zakażeń "importowanymi" zza oceanu bakteriami
Yersinia. W tym roku wykryto ich już ponad kilkadziesiąt.
Kierownik Pracowni
Diagnostyki Bakteryjnych Zakażeń Przewodu Pokarmowego Narodowego Instytutu
Zdrowia Publicznego-Państwowego Zakładu Higieny dr n.med. Jolanta Szych
powiedziała PAP, że od kilku lat w Polsce występują szczególnie groźne bakterie
z gatunku Yersinia enterocolitica, tzw. typ serologiczny O:8. Wcześniej ten typ
bakterii występował jedynie w Ameryce Północnej i Południowej. W Europie
występowały bakterie Yersinia, ale innych, mniej groźnych typów.
W 2004 po raz pierwszy
wykryto dwa przypadki zakażenia bakteriami Yersinia enterocolitica, typ O:8 w
Polsce. W 2005 r. także dwie osoby zachorowały, w kolejnych latach było coraz
więcej zachorowań. Na podstawie badań wykonanych w NIZP-PZH można stwierdzić,
że w tym roku na pewno mamy ich już kilkadziesiąt - dodała dr Szych.
Bakteriami najczęściej można
zakazić się jedząc surowe lub niedogotowane mięso wieprzowe. Dlatego, jak
podkreśliła mikrobiolog, urządzając letnie grillowanie trzeba pamiętać, aby
mięso piec długo, tak, aby nie było krwiste. Karkówka może być pełna pałeczek
Yersinia nawet jeśli wcześniej była przechowywana w lodówce. Bakterie mnożą się
w żywności nawet w temperaturze czterech stopni Celsjusza.
Objawy zakażenia czasem
przypominają zwykłe zatrucie pokarmowe. Pojawia się biegunka, gorączka i bóle
brzucha. Często bóle brzucha tak bardzo przypominają objawy zapalenia wyrostka
robaczkowego, że lekarze decydują się operować chorego. Najgroźniejsza jest
jednak następująca u niektórych osób reakcja układu odpornościowego,
występująca, kiedy organizm upora się już z bakteriami.
To tzw. autoimmunoagresja.
Organizm człowieka rozpoznaje własne tkanki jako obce. W ogóle pałeczki
Yersinia są znane z tego, że u niektórych osób wywołują pozakaźne następstwa.
To są ciężkie, uciążliwe choroby - wyjaśniła dr Szych.
Jak dodała doktor,
następstwem zakażenia może być reaktywne zapalenie stawów, czasem połączone z
innymi objawami w tzw. zespole Reitera. Wtedy chory cierpi jednocześnie na
zapalenie stawów, spojówek oraz cewki moczowej. Może się pojawić też rumień
guzowaty - reakcja skóry, przypominająca guzkowate, bolesne owrzodzenie,
któremu często towarzyszą bóle stawów. Objawy mogą trwać kilka miesięcy a nawet
lat. Dlatego po wystąpieniu objawów zatrucia pokarmowego należy koniecznie
skonsultować się z lekarzem i wykonać badania mikrobiologiczne.
Bakterie Yersinia enterocolitica
to nie jedyne zagrożenie, które czyha na osoby jedzące mięso surowe lub
niewystarczająco ugotowane czy upieczone. Bakterie lub pasożyty mogą być nie
tylko w wieprzowinie, ale też w mięsie wołowym oraz w drobiu. A przygotowując
surowe mięso nietrudno przenieść zarazki na inną żywność, np. pieczywo, wędliny
czy warzywa.
Surowe mięso w kuchni powinno
być zawsze traktowane jak czynnik zakaźny. Nie można kroić mięsa na jednej
desce lub tym samym nożem razem z warzywami spożywanymi na surowo. Trzeba też
pamiętać o umyciu rąk po dotykaniu mięsa. Nawet uchwyt kranu, pod którym mięso
było płukane, należy umyć mydłem lub płynem do zmywania naczyń aby nie
przenieść zarazków na inne potrawy lub sprzęty kuchenne - ostrzegała dr Szych.
Wszystkie
zasady higieny trzeba też stosować przy przygotowywaniu innych posiłków. Na
warzywach również mogą znajdować się groźne bakterie lub pasożyty, bo uprawy
niekiedy podlewane są nieprawidłowo przygotowanym naturalnym nawozem ze
zwierzęcych odchodów. Dlatego surowe warzywa i owoce przed zjedzeniem trzeba
bardzo dokładnie umyć.
www.o2.pl | Sobota [04.07.2009, 21:07] 4
źródła
LUBISZ
MIĘSO Z GRILLA? UWAŻAJ, BO POWODUJE RAKA
Wysokie
temperatury zmieniają jedzenie w truciznę.
Jedzenie
smażonego i grillowanego mięsa zwiększa ryzyko raka jelita grubego. Nowe
badania wykazały, że na stan zdrowia wpływa nie tylko ilość spożywanego mięsa,
ale także sposób jego przygotowywania - donosi portal calorielab.com
Raport
American Institute for Cancer Research udowadnia, że potrawy mięsne grillowane
i smażone w wysokich temperaturach wytwarzają w organizmie rakotwórcze związki.
Badaniem objęto aż 25 tysięcy osób. Sprawdzano, jak na ich zdrowie wpłynął
sposób przygotowywania mięsa, drobiu oraz ryb.
Okazało
się, że podczas długiej obróbki termicznej mięśnie zwierząt wytwarzają
toksyczne związki, które mogą uszkodzić nasze DNA. Tym samym przyczyniają się
do rozwoju raka przewodu pokarmowego. Dlatego osoby jedzące dużo mięsa są o
blisko 60 procent bardziej narażone na śmiertelną chorobę niż unikający dań
mięsnych. | AJ
1
kiełbaska z grilla dostarcza organizmowi 100 razy więcej substancji
rakotwórczych niż 20 sztuk trucizny nikotynowej w postaci papierosów!
„FAKTY I MITY” nr 6, 14.02.2008 r.
DZIEWICTWO ALBO ZDROWIE
Religia,
zwłaszcza katolicka, jest cerberem dziewictwa. Podczas szkolnych indoktrynacji
wyznaniowych uczniów w Polsce instruuje się o konieczności zachowania
„czystości” aż po kościelny ślub.
W
USA z budżetu państwa przeznacza się setki milionów dolarów na wychowanie
seksualne propagujące abstynencje płciową do chwili zamążpójścia lub ożenku.
Wolni od religijnych fiksacji lekarze i seksuolodzy zdają sobie sprawę z
bałamutności tych przykazań, ale w krajach takich jak nasz wolą przezornie
milczeć, by nie ściągać na siebie gniewu i retorsji Kościoła. W stanach właśnie
zakończono rozległy program badawczy, którego wyniki zostaną opublikowane w
styczniowym wydaniu „American Journal of Public Health”. Są dość jednoznaczne i
dobitne: im później nastąpi utrata dziewictwa, tym większe ryzyko problemów
seksualnych. To konkluzje naukowców z Columbia University i New York
Psychiatric Institute.
Osoby,
które zainicjowały życie seksualne w wieku od 21 do 23 lat, doświadczają
częściej zaburzeń seksualnych niż ich rówieśnicy, którzy zgrzeszyli wcześniej. Komplikacje
dotyczą zwłaszcza przedwczesnego wytrysku, niemożności osiągnięcia podniecenia
i orgazmu. Z klinicznego punktu widzenia stykamy się z wieloma późnymi
dziewicami, które mają wielkie trudności z satysfakcjonującym pożyciem
seksualnym w ramach stałego związku. Powodem, najogólniej mówiąc, jest
powstrzymywana na siłę burza hormonów. | TN
[Niech,
łącznie, setki milionów „szczęśliwców (w tym również zastępczych masturbatorów,
homoseksualistów, zoofilów itp.)” podziękuje swoim czy/i innych nauczycielom
(którzy, w znacznej części, sami w tym czasie zajmowali się orgiami
seksualnymi)... – red.]
TO NIE ZABAWA, TYLKO PSYCHOPATYCZNE,
DEBILNE OKALECZANIE!!
UDERZANIE
W PLECY (w tym znienacka) – efektem są trwałe urazy psychiczne (lęki (jąkanie
się)), kłopoty z kręgosłupem, z powodu nagłego urazu fizycznego, wstrząsu
psychicznego, przyjmowania pourazowej, o podłożu psychicznym, lękowym, nie
prawidłowej pozycji, gdyż stanowimy psychosomatyczną jedność.
UDERZANIE
TWARDĄ ŚNIEŻKĄ (psychopaci, debile robią tzw. lodową) w głowę (szczególnie
oczy) – powoduje urazy mózgu, uszkodzenie oka, w tym jego mięśni (dochodzi do
jego trwałego niedowładu, przyjmowania nienaturalnego kształtu, pozycji) –
skutki negatywne fizyczne, psychiczne, w tym radykalny spadek atrakcyjności, na
całe życie!
NACIERANIE
ŚNIEGIEM, RĘKOMA SKÓRY (w tym twarzy) – powoduje uszkodzenie skóry, pękanie
naczyń, trwałe ślady, po czym dochodzi do samoistnego powiększania powierzchni
i głębokości zmian, skutkiem jest, na twarzy, rumień, nadwrażliwość skóry na
czynniki zewnętrzne, plamy na skórze. U niektórych osób dojdzie też do
poważniejszych zmian chorobotwórczych, gdyż uszkodzona skóra poddana
promieniowaniu słonecznemu nie będzie się w stanie obronić!
WRZUCANIE
ZNIENACKA DO WODY (umieszczanie śpiącego na materacu na wodzie)...
TZW.
MUKA – markowanie ciosu, przyczyniające się do lękowych urazów (strachu przed
zbliżająca się osobą, napinania w odruchu mięśni)!
PRZYCZYNY
GŁUCHOTY
„Rodzice powinni zwracać
uwagę na czynniki, które uszkadzają słuch – mówi prof. Skarżyński. –
Nawracające i nie do końca wyleczone infekcje górnych dróg oddechowych, urazy
głowy i wreszcie narażenie na hałas są dziś w czołówce przyczyn wyrządzających
krzywdę naszym uszom. Warto też walczyć z upodobaniem młodzieży do słuchania
głośnej muzyki przez słuchawki. Bardzo niebezpieczne są również uderzenia
otwartą dłonią w ucho”.
DEPTANIE
NOWYCH BUTÓW – zamiast do dobrego samopoczucia, satysfakcji odczuwa się lęk,
frustrację podczas chodzenia w nowym obuwiu!
BUDZENIE...
kogoś bezpośrednio czy pośrednio, gdy
ktoś oto nie prosił (od tego są budziki) powoduje stres, frustracje,
rozdrażnienie, niewyspanie; co najmniej jeden dzień zmarnowany (jeśli ktoś
przechodziło coś podobnego wcześniej, i jeszcze wiele razy, w tym z powodu
złośliwości, podłości, psychopactwa – to dojdzie do tego jeszcze kakofonia
traumatycznych wspomnień, lęki, że sytuacja się powtórzy); nerwowość, zaburzenia snu, arytmię serca, i
tego dalsze skutki!
OBCAŁOWYWANIE
DZIECI – jeśli dziecko sobie tego nie życzy (czyli ich napastowanie)(wskazuje
na to np. mowa ciała, mimika, unikanie zbliżania się), to dochodzi wówczas do
urazów (powodowania wstrętu) związanych z tą czynnością, które będą negatywnie
rzutować na całe życie, w tym w relacjach partnerskich! Do tego trzeba dodać
zarażanie chorobami i tego skutki. Proszę więc nie traktować dziecka jak
przedmiotu, zwracać uwagę na napastliwe, niepożądane zachowania (zdrowie
psychicznie, fizyczne, pozytywny emocjonalny kapitał, zadowolenie z życia,
powodzenie życiowe są ważniejsze od przestrzegania rytuałów, zwyczajów,
zaspokajania czyichś egoistycznych potrzeb itp.).
PS
Nie zapomnę zaobserwowanej sytuacji w autobusie w
2008 roku, gdzie około 40 letnia kobieta napastowała ok. 3-4 letnią, śliczną
mulatkę (w ciągu ok. 10 minut obcmokała ją sobie, mimo, iż dziecko okazywało
dezaprobatę, kilkadziesiąt razy)...
„WPROST” nr 16(1219), 2006 r.
ZA
DZIESIĘĆ LAT APARATY SŁUCHOWE BĘDĄ TAK POWSZECHNE JAK OKULARY
SŁUCHAWKI
GŁUCHOTY
John
Kiel Patterson ze stanu Luizjana w USA zaskarżył koncern Apple, bo uważa, że
doznał utraty słuchu w wyniku używania iPoda. W USA do sądów trafiają pozwy
przeciwko producentowi przenośnych odtwarzaczy plików mp3 od osób, które
twierdzą, że mają uszkodzony słuch zaledwie po półrocznym korzystaniu z tych
urządzeń. - Kłopoty ze słuchem ma coraz więcej młodych osób, bo coraz częściej
korzystają one ze słuchawek - alarmuje prof. Witold Szyfter, kierownik Katedry
i Kliniki Otolaryngologii Akademii Medycznej w Poznaniu. Poważnym zagrożeniem
są przenośne odtwarzacze kaset i płyt CD, telefony komórkowe z radiem, a także
gry komputerowe. Ich użytkownicy słuchają hałaśliwych dźwięków przez słuchawki,
często po kilka godzin dziennie podczas rozgrywek w kawiarenkach internetowych.
Piętnaście
lat temu starcze przytępienie słuchu występowało niemal wyłącznie u osób po 70.
roku życia. Dziś prawie połowa osób z niedosłuchem nie ukończyła 55 lat.
Większość z nich to użytkownicy przenośnych urządzeń dźwiękowych, które są już
tak popularne jak telefony komórkowe i komputery. Firma Apple sprzedała 42 mln
iPodów, z czego aż 14 mln w ostatnim kwartale 2005 r. W Polsce w zeszłym roku
Apple sprzedał ponad 100 tys. odtwarzaczy. I coraz więcej osób narzeka na
niedosłuch. W USA pokolenie "empetrójek", które niedosłyszy, liczy
już prawie 5,5 mln osób. Co trzeci dorosły Polak niedosłyszy przynajmniej na
jedno ucho na poziomie 30 decybeli (dB).
POKOLENIE
MP3
Do
niedawna sądzono, że najbardziej szkodliwe dla słuchu są głośne koncerty
rockowe. Muzyk Barry Manilow został oskarżony przez fana o trwałe uszkodzenie
słuchu spowodowane głośną muzyką podczas koncertu artysty. Odszkodowanie
słuchaczom musieli też wypłacić członkowie zespołu Oasis. Po ich koncercie w
Niemczech kilka osób trafiło do szpitala z bólem uszu. Odtwarzacze typu iPod są
w stanie wygenerować dźwięk o natężeniu ponad 115 dB - o 15 dB przewyższający
odgłos młota pneumatycznego i o 5 dB hałas startującego samolotu. Słuchanie
takiego dźwięku przez więcej niż pół minuty dziennie może nieodwracalnie
uszkodzić słuch.
-
Przez słuchawki dźwięk dociera w bezpośrednie sąsiedztwo błony bębenkowej, bez
filtra, jakim w normalnych warunkach jest warstwa powietrza. W efekcie hałas
przekracza barierę bezpieczeństwa i w ciągu trzech lat może doprowadzić do
nieodwracalnego uszkodzenia narządu słuchu - mówi prof. Szyfter. Granicą
bezpieczeństwa jest natężenie dźwięków o wartości 80 dB. Tymczasem u co
czwartej osoby używającej iPoda ta granica zostaje przekroczona. Prawie 40
proc. osób w wieku 18-24 lat korzysta z przenośnego sprzętu muzycznego przynajmniej
godzinę dziennie.
Z
cyfrowego odtwarzacza korzysta nawet królowa Elżbieta II, a od dwóch miesięcy
również Benedykt XVI. W niektórych amerykańskich firmach muzycznych iPodów
używa się do szkolenia pracowników. Część z nich narzeka na niedosłuch, podobnie
jak Bill Clinton. Były prezydent USA w latach szkolnych, kiedy grał w zespole
rockowym na saksofonie, słuchał zbyt głośnej muzyki, a jako polityk często
używał słuchawek podczas międzynarodowych spotkań i konferencji tłumaczonych na
angielski. Teraz z trudnością odbiera wysokie dźwięki i ma problemy ze
zrozumieniem mowy, szczególnie w gwarnym otoczeniu. Od dziewięciu lat w uszach
nosi aparat słuchowy.
GWIZD
W GŁOWIE
Pierwszym
objawem kłopotów ze słuchem jest niemożność rozumienia mowy, najbardziej złożonej
mieszaniny dźwięków. Osoby z niedosłuchem ciągle proszą o powtarzanie
wypowiedzi i nie reagują na dźwięki dobiegające z większej odległości, na
przykład z drugiego pokoju. W Polsce kłopoty ze zrozumieniem mowy ma już co
piąte dziecko w wieku szkolnym. Głównym powodem jest uszkodzenie rzęsek komórek
słuchowych, które się uginają i pobudzają zakończenia nerwowe, przesyłając
informacje do obszarów mózgu odpowiedzialnych za słyszenie. W wyniku
nadmiernego hałasu łamią się, odrywają i przestają wysyłać impulsy nerwowe do
mózgu.
Początkowo,
gdy zniszczenie komórek rzęsatych jest niewielkie, pojawiają się szumy uszne.
Nie powodują jeszcze niedosłuchu, ale zakłócają odbieranie dźwięków. Osoba
cierpiąca na nie słyszy uporczywe piski, gwizdy, szelesty, pukanie, a czasem
nawet dudnienie. Zdrowe komórki słuchowe regularnie się kurczą i rozkurczają.
Gdy zostaną uszkodzone, ich ruchy stają się przypadkowe, a narząd słuchu
odbiera to jako dodatkowe dźwięki. Z tego powodu cierpi już 20 proc. Polaków, w
tym ponad 200 tys. młodzieży w wieku szkolnym - wykazały badania Instytutu
Fizjologii i Patologii Słuchu w Warszawie. - Na początku szum w uszach nie
zaburza rozumienia mowy, ale młode osoby, które go odczuwają, mając 18 czy 19
lat, w wieku 40 lat będą miały słuch siedemdziesięciolatków - mówi autor badań
prof. Henryk Skarżyński. Od siódmego roku życia na szumy uszne cierpi
piosenkarka Barbra Streisand. Piski w uszach zakłócają jej sen, a czasami nawet
zaburzają poczucie równowagi. Szum uszny leczy też aktor William Shatner, znany
z roli kapitana Kirka z filmu "Star Trek".
PRZEDSZKOLE
NIEDOSŁUCHU
Przyczyną
szumów usznych jest nie tylko słuchanie głośnej muzyki. Na hałas narażone są
nawet dwulatki - interaktywne zabawki wydają zbyt głośne dźwięki,
przekraczające nawet 90 dB! Płaczące lalki, karabiny i pojazdy z syrenami mogą
uszkodzić słuch przedszkolakom. - Do niedawna, mówiąc o hałasie, mieliśmy na
myśli wielkie zakłady przemysłowe. Dziś zagrożeniem jest hałas na ulicy i w
naszych domach - mówi prof. Skarżyński. Prawie 500 mln Europejczyków przez całą
dobę jest narażonych na hałas o natężeniu 65 dB, czyli na poziomie szkodliwym
dla zdrowia.
Uszkodzenie
dużych obszarów komórek rzęsatych może doprowadzić do zniszczenia nerwu
słuchowego i nieodwracalnego upośledzenia słyszenia. Komórek słuchowych nie
można odtworzyć, ale większość ubytków może być korygowana dzięki aparatom
słuchowym. Nosi je już ponad 100 mln ludzi na świecie, ale osób niedosłyszących
jest pięć razy więcej. Za pięć, dziesięć lat aparaty słuchowe będą tak powszechne
jak okulary.
UWAGA
SŁUCHOWA
Nie
zawsze problemy ze słyszeniem mają związek z uszkodzeniem narządu słuchu. U
niektórych osób zaburzona jest uwaga słuchowa, czyli umiejętność świadomego
odbierania bodźców dźwiękowych i czerpania z nich informacji. Z tego powodu
nawet osoby ze znakomitym słuchem mają problemy ze słuchaniem, koncentracją
uwagi, mylą podobnie brzmiące słowa i są rozdrażnione. Zaburzenia słuchu mogą
być także związane z tzw. lateralizacją słuchową. Dowiedziono, że prawe ucho
słucha w inny sposób niż lewe - osoby prawouszne odbierają przede wszystkim
treść wypowiedzi, a lewouszne zwracają uwagę na jej zabarwienie emocjonalne.
Lewouszność może powodować zaburzenia komunikacji, a także głosu i mowy (na
przykład jąkanie).
LIDERZY
NIEDOSŁUCHU
Większość
osób występujących na estradzie już po dziesięciu latach pracy cierpi na
niedosłuch. W ostatnich latach ta dolegliwość dotknęła muzyków: Neila Younga,
Paula McCartneya i Stinga. Phil Collins przestał koncertować, bo od dwóch lat w
jednym uchu odczuwa szumy, a na drugie zupełnie nie słyszy. Do kłopotów ze
słuchem przyznał się lider grupy Leszcze Maciej Miecznikowski. Zbyt głośny
dźwięk uszkadza najpierw błonę bębenkową, znajdującą się na granicy ucha
zewnętrznego i środkowego, a potem komórki w ślimaku w uchu wewnętrznym.
Wypełniony płynem ślimak jest pokryty komórkami rzęsatymi. Fale dźwiękowe
dochodzące za pośrednictwem kosteczek słuchowych do ucha środkowego powodują
przemieszczanie się płynu w ślimaku. Wówczas pod wpływem hałasu może nastąpić
uszkodzenie komórek rzęsatych, które przestają wysyłać impulsy nerwowe do
mózgu.
Monika Florek-Moskal
www.onet.pl
| 2008-10-16 |
"ŚWIAT NAUKI"
DZIEWIĘĆ
MINUT DLA USZU
Co
trzeci dorosły Polak ma problemy ze słuchem, jego stan u dzieci również jest
zły.
Jak
najwcześniej wykryć wady słuchu u dzieci – taki cel wyznaczyli sobie lekarze z
Instytutu Fizjologii i Patologii Słuchu (IFiPS) w Warszawie, którzy przed
kilkoma miesiącami zakończyli pierwszy etap ogólnopolskich badań przesiewowych.
Objęto nimi dzieci w wieku 7–12 lat mieszkające we wsiach i w miasteczkach
siedmiu województw wschodniej Polski. Dzięki współpracy z KRUS i życzliwości
kuratoriów oświaty udało się zbadać blisko 93 tys. uczniów. Zaburzenia wykryto
u co szóstego, a w większości przypadków nawet rodzice nie podejrzewali
patologii u swoich dzieci.
Profesora
Henryka Skarżyńskiego, inicjatora badań i dyrektora Instytutu, specjalnie to
nie dziwi – większość zaburzeń jest jednostronna, więc trudno je wykryć bez
specjalistycznych testów. W dodatku same dzieci niechętnie przyznają się do
tego, że gorzej słyszą, a często za wszelką cenę starają się maskować swoje
kłopoty. Przykładem mogą być szumy uszne, które wykryto u 28.9% badanych, choć
do ich odczuwania przyznało się tylko co dziesiąte dziecko.
„Rodzice
powinni zwracać uwagę na czynniki, które uszkadzają słuch – mówi prof.
Skarżyński. – Nawracające i nie do końca wyleczone infekcje górnych dróg
oddechowych, urazy głowy i wreszcie narażenie na hałas są dziś w czołówce
przyczyn wyrządzających krzywdę naszym uszom. Warto też walczyć z upodobaniem
młodzieży do słuchania głośnej muzyki przez słuchawki. Bardzo niebezpieczne są
również uderzenia otwartą dłonią w ucho”.
Zdaniem
ekspertów swoista epidemia głuchoty – w większości nieuświadomionej – może nas
w przyszłości sporo kosztować. Dlatego wczesna diagnoza zaburzeń, gdy można je
jeszcze cofnąć, pozwala aż czterokrotnie obniżyć wydatki na późniejsze kuracje
(związane choćby z zakupem aparatów słuchowych lub wszczepieniem implantu).
Badania
przesiewowe, które wkrótce będą kontynuowane w pozostałych regionach Polski,
wykonywano za pomocą skriningowego urządzenia Audiometr S, opracowanego przez
lekarzy specjalistów z IFiPS we współpracy z inżynierami z Centrum
Elektryfikacji i Automatyzacji Górnictwa w Katowicach. Zaletami aparatu są, z
jednej strony, jego prostota, z drugiej – możliwość przeprowadzenia
profesjonalnego badania audiometrycznego wraz z nagraniem głosu dziecka. Wyniki
poszczególnych testów można gromadzić w bazie danych urządzenia oraz przesyłać
za pomocą Internetu do centralnej bazy programu. „Dzięki tym udogodnieniom
zrealizowaliśmy jedno z największych w naszym kraju przedsięwzięć telemedycyny
– twierdzi prof. Henryk Skarżyński. – A to przecież tania, choć wciąż w Polsce
niedoceniana możliwość dotarcia do pacjentów z najmniejszych miejscowości,
oddalonych wiele kilometrów od specjalistycznych placówek medycznych. Badanie
jednego dziecka trwało średnio tylko 9 min, ale bez łączy internetowych nie
mielibyśmy szans przeprowadzenia akcji na tak dużą skalę”.
Czujność
wskazana
Nie
tylko lekarze, lecz także rodzice i nauczyciele powinni starać się jak
najwcześniej wykrywać zaburzenia słuchu u dzieci. Oto dziesięć często
występujących objawów, które mogą świadczyć o patologii.
1.
Opóźnienie rozwoju mowy lub ograniczony zasób słów, trudności ze zrozumieniem
tekstu czytanego
2.
Niewyraźna mowa, gubienie początkowych lub końcowych głosek wyrazów
3.
Kłopoty z pisaniem ze słuchu, baczne obserwowanie twarzy rozmówcy
4.
Rozkojarzenie, problemy z koncentracją, rozglądanie się po klasie, gdy inne
dzieci wykonują polecenia nauczyciela
5.
Opóźnione reagowanie lub brak odpowiedzi na zawołanie
6.
Trudności z lokalizacją dźwięku
7.
Siadanie blisko telewizora lub częste manipulowanie głośnością odbiornika
8.
Brak reakcji na dzwonek oznajmiający przerwę
9.
Dysleksja i dysgrafia
10.
Zawroty głowy, zaburzenia równowagi (powinni na nie zwrócić uwagę zwłaszcza
nauczyciele WF!)
Uwaga:
powyższe objawy mogą występować w różnym nasileniu, w zależności od głębokości
ubytku słuchu.
Paweł Walewski
www.o2.pl | 2008-10-13 17:05
SŁYSZAŁEŚ?
ODTWARZACZ MP3 SPOWODUJE ŻE OGŁUCHNIESZ
Jak
podaje "International Herald Tribune", co 10. użytkownik osobistego
odtwarzacza muzyki w Europie jest narażony na całkowitą utratę słuchu.
O
zagrożeniu niesionym przez odtwarzacze mp3 poinformowała w specjalnym raporcie
Komisja Europejska. Użytkownicy często słuchają muzyki za głośno. Jeśli robią
to przez co najmniej godzinę pięć dni w tygodniu, mogą stracić słuch na zawsze.
W
Europie od 50 do 100 milionów ludzi codziennie słucha muzyki na słuchawkach. Będąc
poza domem, przekraczają bezpieczny poziom głośności wynoszący 89 decybeli, aby
zagłuszyć hałas z ulicy.
Według
ekspertów całkowita utrata słuchu może dotknąć nawet do 10 milionów mieszkańców
Unii. Komisja Europejska chce w związku z tym zastanowić się, czy sprzętowe
ograniczenie ilości decybeli generowanych przez odtwarzacze, rozwiąże problem.
("International
Herald Tribune")
„POLITYKA” nr 11 (2289),
17-03-2001; s. 89
Społeczeństwo / Zdrowie
NA
CZYM STOIMY
PO
ZIMIE PRZYBYWA W POLSCE KILKA TYSIĘCY OFIAR USZKODZEŃ KOŚCI I STAWÓW
Czy
wyhodowane w laboratorium kości lub stawy zastąpią w przyszłości gips,
gwoździe, sztuczne protezy? Oblicze ortopedii szybko się zmienia, więc nowe metody
leczenia złamań i chorób reumatycznych nie powinny nikogo zaskoczyć. W Polsce
dostęp do nich nie będzie jednak łatwy.
(...)
Deficyt
chrząstki
Z myślą
o popularyzacji nowoczesnych metod leczenia Organizacja Narodów Zjednoczonych
zainicjowała w 2000 r. Dekadę Kości i Stawów. Popularyzacja wiedzy o chorobach
serca, mózgu i płuc pozostawiła na marginesie zainteresowań mediów szkielet i
sponiewierane narządy ruchu, choć mamy do czynienia z plagą tych schorzeń.
Wystarczy spojrzeć na polską statystykę: 8 mln osób cierpi na zwyrodnienia
stawów, 4 mln dotkniętych jest osteoporozą, notujemy rocznie 14 tys. złamań
szyjki kości udowej, a moda na „niedzielny sport” mnoży liczbę kontuzji.
Do końca
lutego tylko w zakopiańskim oddziale urazowo-ortopedycznym przyjęto w tym roku
1120 narciarzy i snowboardzistów z obrażeniami kolan, przedramion i
zwichnięciami barków. W ubiegłym sezonie narciarskim, trwającym w Tatrach do
końca kwietnia, poszkodowanych było 1400 osób, więc tegoroczna zima, choć
łagodna, zbiera żniwo wyjątkowo obfite. Zaleczone na miejscu kontuzje mogą
dawać o sobie znać przez cały rok, ale u sporej grupy osób niszczone wieloma
mikrourazami stawy zaczną dolegać dopiero za kilkanaście lat, zatem liczba
poszkodowanych z upływem lat wzrośnie.
–
Genetycznie jesteśmy zaprogramowani do przeżycia 110 lat – twierdzi ortopeda dr
Robert Świerczyński. – Ale stawy zaczynają zużywać się już po trzydziestce,
więc tendencja do wydłużania życia powiększa skalę problemu. Natura jakoś nigdy
nie mogła nadążyć za rozwojem cywilizacji. Spionizowana postawa wsparta na
silnym kręgosłupie i dwie dolne kończyny utrzymujące cały ciężar ciała – oto co
wedle antropologów odróżnia nas od innych ssaków i za co płacimy zwyrodnieniami
kręgosłupa, bioder i kolan. A bezmleczna dieta i przywiązanie do fotela
osłabiają kości. Ich wytrzymałość na rozciąganie jest wprawdzie zbliżona do
wytrzymałości mosiądzu, ale na zginanie są znacznie mniej odporne. Wystarczy
odwapnienie, ubytek tkanki kostnej i 40 proc. kobiet po pięćdziesiątym roku
życia łamie kończyny z powodu osteoporozy.
Właśnie
osteoporoza, nadwaga i powtarzające się urazy niszczą stawy. Doprowadzają do
ścierania się w nich chrząstek, które tracą sprężystość i odporność na tarcie.
Proces ten przebiega początkowo bezboleśnie, bo chrząstka nie jest unerwiona.
Niestety nie jest też ukrwiona, więc nie może się regenerować tak jak kość.
Zużycie chrząstki oznacza powolną śmierć stawu, co jest przykrą konsekwencją
starzenia oraz sumowania urazów z młodości. 60 proc. osób z uszkodzeniami
więzadeł lub łąkotek kolana (w prawidłowych warunkach wyrównują źle dopasowane
do siebie powierzchnie stawowe, są jakby zderzakami, na których skupia się siła
uderzeń) ma po kilku latach uszkodzoną chrząstkę. Jaki jest dla nich ratunek?
Do niedawna nie było żadnego.
(...) W
USA straty ekonomiczne spowodowane powikłaniami źle leczonych chorób narządu
ruchu i trwałym inwalidztwem sięgają 65 mld dolarów rocznie. W Polsce nie
dokonano podobnych analiz finansowych.
Paweł
Walewski
SOS
DLA KOŚCI
Uszkodzenia narządu ruchu zdarzają się z różnych
przyczyn, ale najczęściej u ich podłoża leży utrata masy kostnej i zniszczenie
chrząstki stawowej. Od 30 roku życia, zarówno u kobiet jak i mężczyzn, masa
kostna zmniejsza się o około 1 proc. rocznie, ale po pięćdziesiątce proces ten
przebiega znacznie szybciej. Czy można go powstrzymać? Najlepiej jeszcze w
dzieciństwie i młodości nie stronić od systematycznego ruchu (wzmacnia
mięśnie), słońca (pobudza wytwarzanie witaminy D) i mleka w diecie (dostarcza
wapnia). W wieku dojrzałym warto nadal utrzymywać giętkość i elastyczność ciała
(wykonuj ćwiczenia rozciągające mięśnie) oraz ćwiczyć zmysł równowagi. U kobiet
po 40 roku życia zalecane są co trzy lata badania określające gęstość kości
(tzw. densytometria). W leczeniu osteoporozy wykorzystuje się estrogeny,
bifosfoniany, kalcytoninę i wapń.
"NEWSWEEK" nr
20, 21.05.2006 r.
NIE
WYPRUWAJ SOBIE ŻYŁ
Dbajmy
o nogi, byśmy nie wstydzili się ich pokazywać - nawołują lekarze. I bynajmniej
nie ma w tym żadnego podtekstu, tylko troska o zdrowie.
O raku
czy chorobach serca nie wstydzimy się mówić, ale o żylakach już tak. Są
schorzenia, które budzą niechęć lub odrazę, mimo że nie wynikają z
nieobyczajnych zachowań. O przewlekłej chorobie żył wolimy milczeć. Ale jak
wynika z badań, w Polsce cierpi z jej powodu niemal połowa kobiet i 40 procent
mężczyzn. Podobnie jest na Zachodzie. Tam jednak ludzie wcześniej zgłaszają się
do lekarza. Nie mają więc groźnych powikłań, takich jak żylaki i owrzodzenia. -
W Danii wiele osób miało ten problem 10-15 lat temu i wtedy zaczęto tam dbać o
nogi - mówi prof. Arkadiusz Jawień z Katedry i Kliniki Chirurgii Ogólnej
Collegium Medicum w Bydgoszczy. U nas zaś 62 procent chorych zgłasza się do
lekarza dopiero wtedy, gdy już wstydzą się pokazać nogi.
Niewydolność
żylna znana i opisywana jest od tysięcy lat. Ponoć to z jej powodu ważyły się
losy wojny trojańskiej. Chorował na nią świetny żołnierz i przyjaciel Heraklesa
Filoktet, przez co nie mógł brać udziału w walkach. Dopiero gdy lekarze
zaleczyli mu wrzody, wyruszył na wojnę, zabił Parysa i tak zakończyły się
dziesięcioletnie zmagania.
Nadal
nie znamy jednak przyczyny choroby żył. Lekarze mówią o skłonnościach
genetycznych, a także otyłości, która sprawia, że cienkie i delikatne naczynia
nie wytrzymują zbyt dużych obciążeń. Sprzyjają jej brak ruchu, praca - zarówno
stojąca, jak i siedząca oraz urazy powodujące długotrwałe unieruchomienie.
Wiadomo
za to, jak choroba postępuje i jak dochodzi do powikłań. W zdrowych nogach krew
płynie ku górze. Dzieje się tak dzięki różnicy ciśnień - płyn płynie bowiem
zawsze z miejsca, gdzie ciśnienie jest wyższe, do tego, gdzie jest ono niższe.
A w prawym przedsionku serca jest ono kilka razy mniejsze niż w żyłach
podudzia. Wędrówkę krwi ku górze ułatwia pracujące serce, oddychanie oraz ruch
zastawek. Te maleńkie wypustki w naczyniach działają jak samozamykające się
bramki w sklepach. Blokują przepływ krwi, gdy ta chciałaby się cofnąć z powodu
zbyt niskiego ciśnienia w żyłach nóg. Gwarantują więc, że krew nie spłynie do
stóp, tylko popłynie w górę. Chyba że zastawki zaczynają szwankować. Wtedy krew
się cofa. Zaczyna zalegać w żyłach i z coraz większym ciśnieniem napierać na
ściany naczyń. Pod jej wpływem delikatne ściany rozszerzą się i powstają
widoczne na nogach żylaki.
Mechanizm,
dzięki któremu krew płynie ku sercu, jest niezwykle czuły i delikatny; dość
łatwo go zaburzyć. Najpierw zmiany są dyskretne. Pojawiają się kurcze, bóle
kończyn i obrzęki, ale chorzy zazwyczaj je lekceważą. Tym chętniej że na
początku dość szybko, już po przespanej nocy, mijają. Z czasem jednak stają się
coraz dotkliwsze. Na łydkach pojawiają się tzw. pajączki - skóra wygląda tak,
jakby była pokryta delikatną, czerwoną pajęczyną. Dochodzi do obrzęków,
przebarwień. Na koniec powstają żylaki i niezwykle trudne w terapii
owrzodzenia.
-
Kobiety wstydzą się wtedy odsłaniać nogi, ukrywają je pod spodniami. A ja
chciałbym, by panie pokazywały nam nogi - mówi prof. Wojciech Noszczyk z I
Kliniki Chirurgii Ogólnej i Naczyniowej Szpitala Bródnowskiego w Warszawie.
Dlatego w porę trzeba zacząć o nie dbać. A sposobów jest wiele. Można jeździć
na rowerze, biegać, pływać, brać kąpiele w chłodnej wodzie. - Mówiąc krótko,
trzeba ruszać nogami lub gdy tylko się da, trzymać je lekko uniesione w górze -
przekonuje prof. Noszczyk.
Kiedy
jednak na początku lat 90 prasę obiegło zdjęcie ówczesnego wiceprezesa NBP
Andrzeja Olechowskiego z nogami na biurku, powszechne oburzenie nie miało
końca. Jedynie chirurdzy naczyniowi byli zadowoleni. Dla nich takie zachowanie
nie jest oznaką braku obycia, lecz doskonałą profilaktyką przeciw żylakom.
Tanią i skuteczną.
A
jeśli ona nie przyniesie efektu, to należy pójść do lekarza.
PILNUJ
NÓG
Jak o
nie zadbać?
1.
Ułatwić odpływ krwi z nóg, a to dzięki:
-
unoszeniu ich tak, by stopy były wyżej niż serce
-
ćwiczeniu mięśni łydek - pompują krew w kierunku mięśnia sercowego
-
noszeniu pończoch uciskowych
2.
Ćwiczyć i uprawiać sport, by nogi były wciąż w ruchu; doskonałe jest np.
pływanie
Dorota Romanowska
www.o2.pl | 2008-08-28 12:30
SOLARIUM POSTARZA?
Zdecydowanie.
Przekonuje o tym brytyjska piosenkarka Sandi Thom, podaje serwis internetowy
"Dziennika".
Według
badań Światowej Organizacji Zdrowia, osoby które przez 35. rokiem życia
korzystają z solarium są aż o 75% bardziej narażone na złośliwego raka skóry.
Ponadto opalanie się na solarium przyspiesza proces starzenia się skóry.
Regularne
wizyty powoduje ubytki w pigmencie, które przyczyniają się nawet do powstawania
blizn. Poza tym promienie UV, silniejsze w solariach 15 razy bardziej niż
słoneczne - niszczą kolagen, którego niedobory powodują powstawanie bruzd i
zmarszczek.
(...)
(dziennik.pl)
www.o2.pl |
Środa [29.07.2009, 11:49] 3 źródła
CHODZISZ NA
SOLARIUM? BĘDZIESZ MIEĆ RAKA
Naukowcy nie
mają już wątpliwości.
Po latach
badań, naukowcy z Międzynarodowej Agencji Badania Raka (IARC) są już pewni -
opalanie się w solarium powoduje raka - podaje agencja Associated Press.
Poprzednio
naukowcy z IARC kategoryzowali solarkę jako urządzenie "prawdopodobnie
rakotwórcze dla człowieka".
Teraz zmienili
tę klasyfikację i uznali, że jest "rakotwórcze dla człowieka jak
papierosy" - podaje BBC.
Badania
prowadzone przez naukowców wykazały, że osoby opalające się na solarium przed
30. rokiem życia o 75 proc. częściej zapadają na czerniaka - najbardziej
zabójczą z form raka skóry.
Ludzie
spędzający regularnie czas na solarium znacznie częściej chorują też na
czerniaka oka - pisze Associated Press.
Negatywny wpływ
na nasze zdrowie może mieć jednak nie tylko opalanie pod sztuczną lampą.
Dermatolodzy od lat przestrzegają przed długimi kąpielami słonecznymi.
Mogą one
skutkować wysuszeniem, poparzeniami i przedwczesnym starzeniem się skóry -
pisze newsday.com.
Zbyt długie
opalanie może spowodować podniesienie ciśnienia tętniczego. Dla osób z
problemami krążenia może to oznaczać poważne komplikacje kardiologiczne. | JP
www.o2.pl | Piątek [19.06.2009, 16:53]
ostatnia aktualizacja: Pt [19.06.2009, 16:54] 2 źródła
NASTOLATKI
NIE MOGĄ JUŻ OPALAĆ SIĘ W SOLARIUM
Zakaz
wprowadziły Niemcy. Myślą o tym na Wyspach.
Niemiecki
Bundestag przyjął ustawę, która wprowadza zakaz korzystania z solarium przez
osoby poniżej 18. roku życia. Powodem jest wysokie ryzyko zachorowania na raka
skóry.
Zakaz
jest częścią uchwalonej przez Bundestag nowelizacji przepisów o ochronie
środowiska naturalnego, w tym o ochronie przed szkodliwym promieniowaniem -
donosi radio RMF FM.
W
Wielkiej Brytanii rak wywołany opalaniem się w solariach zabija rocznie 100
osób, dużo więcej więcej staje się kalekami na całe życie.
Dlatego
na Wyspach są pomysły wprowadzenia w solariach ostrzeżeń podobnych to tych,
które widnieją na paczkach papierosów. Tak przynajmniej zaproponowała w swoim
nowym raporcie Committee on Medical Aspects of Radiation in the Environment
(CoMARE).
Pracujący
na zlecenie władz eksperci domagają się wprowadzenia odpowiednich zasad
funkcjonowania solariów, łącznie z nałożeniem obowiązku posiadania licencji i
poddawania się inspekcjom. Do tego, ma wejść w życie zakaz korzystania z
solariów przez osoby poniżej 18. roku życia - informuje "The Guardian".
| JS
www.o2.pl | Poniedziałek [29.06.2009, 20:19]
1 źródło, 8 wideo
OTO
NAJBARDZIEJ KRWAWY SPORT ŚWIATA (WIDEO)
Urazy
gorsze niż w zawodowym boksie.
W
żadnym innym sporcie śmierć nie kończy sportowej kariery tak często. Polskie
pomponiarki czy też amerykańskie czirliderki są narażone na największą liczbę
urazów. Ich wypadki są też zwykle najpoważniejsze - LiveScience.com cytuje
wyniki 26. corocznego amerykańskiego raportu National Center for Catastrophic
Sports Injury Research.
Autorzy
z uniwersytetu stanowego Północnej Karoliny podsumowali statystyki urazów
odnoszonych przez studentki i studentów liceów i szkół wyższych. W żadnym innym
sporcie
nie
odnotowano tak dużej liczby wypadków śmiertelnych.
Między
1982 a 2007 rokiem zginęło tragicznie lub kalekami do końca życia pozostało 67
pomponiarek. W statystykach obejmujących też 2008 rok, aż 65 proc. poważnych
urazów dotyczyło czirliderek z zespów licealnych i 70,5 proc. pomponiarek z
zespołów uniwersyteckich - informują autorzy raportu.
Dla
porównania wśród biegaczy odnotowano siedem zgonów lub ciężkich urazów a wśród
gimnastyków dziewięć. Wśród graczy w hokeja na trawie trzy, a zawodników
lacrosse - nieznanej w Polsce gry zespołowej, którą uważa się za pierwowzór
hokeja na lodzie - dwa. | JS
PRAWO KATZA:
LUDZIE I NARODY BĘDĄ DZIAŁAĆ RACJONALNIE WTEDY I TYLKO WTEDY, GDY WYCZERPIĄ
JUŻ WSZYSTKIE INNE MOŻLIWOŚCI...
www.wolnyswiat.pl WBREW
ZŁU!!!
PISMO NIEZALEŻNE – WOLNE OD WPŁYWÓW JAKICHKOLWIEK
ORGANIZACJI RELIGIJNYCH, PARTII, UGRUPOWAŃ I STOWARZYSZEŃ ORAZ WYPŁOCIN
REKLAMOWYCH. WSKAZUJE PROBLEMY GOSPODARCZE, POLITYCZNE, PRAWNE, SPOŁECZNE I
PROPOZYCJE SPOSOBÓW ICH ROZWIĄZANIA (RACJONALNE MYŚLI, ANALIZY, WNIOSKI,
POMYSŁY, POSTULATY, I ICH ARGUMENTACJA, CAŁE I FRAGMENTY ROZSĄDNYCH,
INTERESUJĄCYCH MATERIAŁÓW Z PRASY I INTERNETU)
OSOBY
CHCĄCE WESPRZEĆ MOJE PISMO, DZIAŁANIA PROSZĘ O WPŁATY NA KONTO:
Piotr Kołodyński
Skr. 904, 00-950 W-wa 1
BANK PEKAO SA II O. WARSZAWA
Nr
rachunku: 74 1240 1024 1111 0010 0521 0478
Przy
wpłatach do 800 PLN należy podać: imię i nazwisko, adres, nr PESEL oraz tytuł
wpłaty (darowizna na pismo „Wolny Świat”). Wpłat powyżej 800 PLN można dokonać
tylko z konta bankowego lub kartą płatniczą.
ILE
ZOSTAŁO WPŁACONE BĘDĘ PRZEDSTAWIAŁ CO 3 MIESIĄCE NA PODSTAWIE WYDRUKU BANKOWEGO
(na życzenie, przy wpłacie od 100 zł, będę podawał jej wielkość oraz wskazane
dane wpłacających).
Stan
wpłat od 2000 r. do dnia 01.08.2009 r.: 100 zł.
17. ELEKTRONICZNE ZBIERANIE
PODPISÓW (pod
inicjatywami ustawodawczymi,
moją kandydaturą na prezydenta)
http://www.wolnyswiat.pl/17.php
21. WPŁATY I WYDATKI
http://www.wolnyswiat.pl/21.html
22. MOJA KSIĄŻKA
http://www.wolnyswiat.pl/22.html