www.wolnyswiat.pl

 

[Ostatnia aktualizacja: 08.2009 r.]

 

 

SZKODLIWE ART. CHEMICZNE, PRZEMYSŁOWE/BEZMYŚLNE, NIEBEZPIECZNE, NAŚLADOWNICTWO

 

 

„ANGORA: ANGORKA” nr 30, 24.07.2005 r.

CZĘSTE MYCIE SKRACA ŻYCIE

Amatorzy regularnego szorowania się pod prysznicem mogą być narażeni na uszkodzenie mózgu, jeśli woda, z której w tym celu korzystają, jest zanieczyszczona manganem – twierdzą Amerykanie. Choć metal ten jest niezbędny do prawidłowego funkcjonowania ludzkiego organizmu – to jego nadmiar uszkadza centralny układ nerwowy.

Zdaniem naukowców problem polega na sposobie dostawania się pierwiastka. Jego wchłanianie w trakcie brania prysznica jest znacznie większe niż podczas picia czy jedzenia produktów bogatych w ten mikroelement. Wszystko przez zlokalizowane w narządzie węchu komórki, działające jak szeroko otwarta brama, którą wodorotlenki manganu wymieszane z drobnymi kropelkami spływającymi przez sitko przedostają się wprost do głowy. Wystarczy dziesięć minut dziennie spędzonych w parującej łazienkowej kabinie, aby wywołać niepożądane skutki.

Oz na podst. www.wp.pl

 

 

„WPROST” nr 11, 19.03.2006 r.

JACUZZI Z BAKTERIAMI

Jacuzzi to wylęgarnia chorób – alarmują mikrobiolodzy z Texas A&M University. Woda krążąca w tych urządzeniach zawiera m.in. pałeczki jelitowe, gronkowce i grzyby, które mogą wywołać infekcje dróg moczowych, układu oddechowego oraz skóry. W unoszących się z jacuzzi kroplach mogą też występować bakterie Legionella pneumophila, wywołujące ciężkie zapalenia płuc. „W brudnych instalacjach mikroby szybko się namnażają i stają się bardziej odporne na środki dezynfekujące” – mówi prowadząca badania dr Rita Moyes. Może temu zapobiec jedynie regularne czyszczenie i dezynfekcja wanien z hydromasażem, ale jest to rzadkością nawet w ekskluzywnych hotelach. Z innych badań wynika, że kąpiel w jacuzzi może być niezdrowa dla ludzi cierpiących na nadciśnienie i choroby nerek. | (MF)

 

 

TO TYLKO... KLIMATYZACJA

 

http://www.e-instalacje.pl/134_266.htm

BAKTERIE LEGIONELLA W INSTALACJACH

ZAGROŻENIA ZE STRONY LEGIONELLI

Bakterie te szybko przyrastają w instalacjach wody ciepłej i w instalacjach klimatyzacyjnych.

Komórki bakteryjne przenoszone są za pomocą kropelek o odpowiedniej temperaturze, szczególnie więc niebezpieczny dla zdrowia jest aerozol wodno - powietrzny (krople o średnicy mniejszej niż 5 µm), którego źródłem mogą być:

    * klimatyzatory, nawilżacze, wieże chłodnicze;

    * myjnie samochodowe;

 

Występuje ok. 30 gatunków bakterii z rodzaju Legionella. Choroba legionistów czyli legionelozowe zapalenie płuc (legionelloza) wywoływana jest przez gatunek Legionella pneumophila, zaś objawy są następujące: wysoka gorączka (powyżej 38°C); utrata przytomności (lub inne objawy ze strony układu nerwowego) oraz kaszel, niewydolność oddechowa.

Możliwe są też następujące objawy: zespół objawów podobnych do grypy (po 2-5 dniach na ogół ulega samowyleczeniu); chroniczne objawy ze strony przewodu pokarmowego (biegunka, wymioty); przewlekłe zapalenie oskrzeli lub inne chroniczne schorzenie dróg oddechowych oraz ciągłe uczucie zmęczenia.

Legionelloza została oficjalnie uznana przez Ministerstwo Zdrowia za chorobę zakaźną.

Legionellozę można skutecznie leczyć pod warunkiem właściwego rozpoznania (podanie antybiotyków rutynowych dla zapalenia płuc nie jest skuteczne - niewłaściwe rozpoznanie jest zasadniczą przyczyną dość wysokiej śmiertelności: 13 - 20%). Według szacunków Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) rocznie na zapalenie płuc wywoływane Legionella pneumophila umiera od 20 do 100 tysięcy osób. Ostatnia groźna epidemia tej choroby, wywołana bakteriami obecnymi w instalacji klimatyzacji w budynku użyteczności publicznej, wystąpiła w 2002 r. w Anglii, gdzie zachorowało 114 osób.

 

 

http://www.zdrowie.annet.pl/zdrowie/bakteria-z-klimatyzacji-106-2.html

BAKTERIA Z KLIMATYZACJI

27.07.2006 r.

Osiem osób zmarło w Norwegii na chorobę legionistów na przełomie maja i czerwca. To choroba, którą między innymi rozprzestrzenia... klimatyzacja. Choroba legionistów przypomina objawami grypę albo zapalenie płuc. Lekarze dowiedzieli się, że w ogóle istnieje dopiero w 1976 roku. Do Filadelfii w USA zjechali się wtedy weterani legionu amerykańskiego. Niestety, ich przyjemne, wspomnieniowe spotkanie zamieniło się w koszmar: na 186 gości i pracowników hotelu rzuciła się jakaś nieznana choroba. Wkrótce zmarło 29 weteranów i 5 osób z personelu.

 

Okazało się, że ta bakteria równie chętnie mnoży się też w instalacji klimatyzacyjnej. A zimny powiew z tego urządzenia roznosi ją po całym budynku... Wynalezienie klimatyzacji znacznie ułatwiło jej mordowanie. Naukowcy nazwali ją legionellą, a chorobę, którą wywołuje, legionellozą albo chorobą legionistów.

 

Prawdopodobnie od 5 do 8 procent wszystkich zapaleń płuc to są zakażenia legionellą – ocenia profesor Władysław Pierzchała ze Śląskiej Akademii Medycznej. – Początkowo objawy choroby legionistów są takie jak w grypie, łącznie z gorączką i bólami mięśni. Później dochodzi do nich kaszel. Jednak w tej chorobie jest to kaszel suchy bez odkrztuszania – dodaje.

 

Dlaczego chorobę legionistów tak trudno rozpoznać? Bo w zwykłym wymazie z plwociny chorego jej nie widać. Na ślady zostawione przez legionellę można się za to natknąć przy badaniu moczu. Jednak w Polsce prawie się tego nie robi.

 

Kiedy ta bakteria atakuje osobę o obniżonej odporności, sytuacja robi się groźna. Choroba ma wtedy bardzo ciężki przebieg. – Dlatego u osób starszych legionelloza skutkuje wysoką śmiertelnością. U młodych śmiertelność jest o wiele mniejsza, na poziomie 4 procent – mówi prof. Pierzchała.

 

 

Czasem jednak choroba legionistów jest śmiertelnie niebezpieczna. Zwłaszcza kiedy zaatakuje bardziej złośliwy szczep legionelli. W 1985 r. w Stattford w Wielkiej Brytanii zaraziło się 68 osób, z których 23 zmarły. W 1999 r. w Holandii zapadło na nią ponad 200 ludzi, nie przeżyło 28. Przed dwoma laty na legionellozę umarło sześciu ludzi tuż za polską granicą, we Frankfurcie nad Odrą.

 

Legionella chętnie mnoży się w wilgotnych miejscach, w temperaturze między 20 a 55 stopni Celsjusza. Wznosi się w powietrze wraz z parą wodną. Jeszcze gorzej, jeśli zostanie rozpylona. Ludzie wciągają wtedy w płuca powietrze z drobinkami zanieczyszczonej wody.

Źródło: www.onet.pl

 

 

http://www.szaniec.biz.pl/klimatyzacja-samochodow.html?menu=1

DLACZEGO TRZEBA REGULARNIE DEZYNFEKOWAĆ UKŁAD KLIMATYZACJI?

 

    * Bakterie, grzyby i inne drobnoustroje osadzające się na parowniku powodują powstawanie niemiłych woni i mogą wywołać reakcje alergiczne pasażerów samochodu.

 

Parownik jest zamontowany pod deską rozdzielczą i zintegrowany z systemem wentylacji wnętrza pojazdu. Osadzająca się na jego powierzchni wilgoć ze schładzanego powietrza i brak światła stanowią idealne warunki do rozwoju bakterii, grzybów i innych mikroorganizmów. Docierają one do parownika wraz z kurzem z zasysanego powietrza i osiadają na blaszkach radiatora parownika, skąd poprzez system wentylacji docierają do kabiny. U wielu ludzi grzyby i drobnoustroje powodują kichanie, łzawienie, kaszel lub inne dokuczliwe reakcje alergiczne. Ponadto gnijące w wilgoci mikroorganizmy wywołują niemiłą, stęchłą woń.

 

 

http://klimatyzacja.pl/index.php?akt_cms=472&cms=146

ZAPOBIEGANIE ROZWOJOWI LEGIONELLI

Występuje około 30 rodzajów bakterii typu Legionella - groźna dla człowieka jest Legionell Pneumophila wywołująca legionellozowe zapalenie płuc (legionellozę). Jest to ciężka choroba przebiegająca z gorączką, kaszlem, niewydolnością oddechową. Możliwe są objawy podobne do grypy, objawy ze strony układu pokarmowego (wymioty, biegunka). Śmiertelność wynosi 15-20%. Jest to choroba w zasadzie łatwa do wyleczenia pod warunkiem wczesnego i prawidłowego rozpoznania oraz podania odpowiedniego antybiotyku. Niewłaściwe rozpoznanie jest przyczyną tak dużej umieralności. Światowa Organizacja Zdrowia szacuje, że z powodu legionellozy umiera rocznie od 20 do 100 tysięcy osób. Ministerstwo Zdrowia uznało tę chorobę za chorobę zakaźną.

 

Druga z chorób wywoływanych przez bakterie tego szczepu nie jest śmiertelna, przebiega dość ciężko, przypominając zwykłą grypę. Przechodzi po kilku dniach, nie pozostawiając trwałych następstw. Jest wysoce zakaźna, nieznane są jednak mechanizmy jej przenoszenia.

 

Bakteriami Legionella zakazić się można drogą wziewną, szczególnie poprzez wziewanie aerozolu wodno-powietrznego, w którym znajdują się bakterie. Potencjalnymi źródłami zakażenia mogą być: rozpylacze pryszniców, jacuzzi, nawilżacze, wieże chłodnicze, wanny perełkowe, fontanny, szklarnie, myjnie samochodowe itp.

 

 

http://www.mojaklima.pl/strona/index.php?option=com_content&task=view&id=46&Itemid=36

ZAGROŻENIE ISTNIEJE 

Znów atakuje. Epidemie tej ciężkiej odmiany choroby płuc wybuchły w tym roku już w dziewięciu krajach. Najnowsza informacja to 16 przypadków zarejestrowanych w Holandii. Chorzy zarazili się bakterią pochodzącą z różnych źródeł, najprawdopodobniej z powietrza w klimatyzowanych pomieszczeniach.

W czerwcu tego roku aż 149 osób zachorowało w hiszpańskiej Pampelunie. Według danych European Working Group for Legionella Infections (EWGLI) rocznie w 36 krajach europejskich na chorobę zapada około 10 tys. osób. Na całym świecie – według szacunków Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) – od 20 do 100 tys. Tak wielkie rozbieżności w ocenie skali zachorowań wynikają z niewystarczającej liczby przeprowadzanych badań lekarskich i laboratoryjnych.

 

Wszystkie kolejne wybuchy epidemii swoje źródło miały w hotelowej, a nawet szpitalnej klimatyzacji – podaje HC Information Resources, amerykańska organizacja zajmująca się badaniem legionelozy. Szpital w hiszpańskiej Murcji (2001) stał się źródłem największej jak dotychczas epidemii. Bakterią zaraziło się 449 osób, sześć zmarło.

We Francji w miejscowości Pas-de-Calais, w ogromnych zakładach petrochemicznych na legionelozę zachorowało 86 osób, 21 zmarło. Winna była klimatyzacja, której opary wodno-powietrzne zakażone bakterią zostały rozniesione w promieniu sześciu kilometrów. Chorowali nie tylko pracownicy fabryki, lecz także mieszkańcy przedmieścia. Szczególnie dramatyczny był atak na pensjonariuszy domu spokojnej starości w Toronto (październik 2005 r.). Zachorowało ponad sto osób, co piąta zmarła. Podejrzewa się, że przyczyną mogła być nowa odmiana bakterii, która z łatwością poradziła sobie ze słabą odpornością starszych osób. Jeszcze inaczej atakowała legioneloza podczas wystawy kwiatów w Holandii (1999). W jednej z hal wystawowych prezentowane były wanny jacuzzi oraz nawilżacze powietrza. Kilka z nich miało zanieczyszczony system wodny, w którym wylęgła się bakteria. W krótkim czasie 200 osób zapadło na legionelozę, a 32 zmarły.

 

 

http://www.fonko.com.pl/klimatyzatory.php3?id=klimatyzatory6

KLIMATYZATORY | EKSPLOATACJA

Powietrze takie zawierające różnego rodzaju zanieczyszczenia dociera do ludzi przebywających w klimatyzowanych pomieszczeniach. Zakażenie następuje m.in. przez drogi oddechowe, przewód pokarmowy i skórę. Do zakażenia bakteryjnego może dojść przez powietrze zakażone wysuszonymi zarazkami przyczepionymi do cząsteczek pyłu lub przez zawieszone w nim "kropelki" (zarażenie kropelkowe). I właśnie często do zakażenia dochodzi za pośrednictwem powietrza unoszącego zakażony pył. Chorobotwórcze paciorkowce, gronkowce, maczugowce błonicy i prątki gruźlicze utrzymują się długo przy życiu, nawet w stanie wysuszenia. A także zawieszone w powietrzu grzyby, a właściwie ich zarodniki, których olbrzymie ilości wciągane są do oskrzeli i płuc w czasie oddychania, mogą stanowić bezpośrednią przyczynę wielu chorób alergicznych jak np. astmy. Również znajdujące się w powietrzu pyły, bez przyczepionych do nich drobnoustrojów, powodują wiele chorób wśród ludzi (pylice, alergie, astma, nowotwory). Mogą także oddziaływać drażniąco i toksycznie na organizm człowieka. Sama obecność mikroorganizmów w glebie, wodzie i w powietrzu atmosferycznym jest zjawiskiem naturalnym. Równie normalna jest obecność w środowisku wewnętrznym, ale pojawienie się odpowiedniej wilgotności powietrza i pożywienia dodatkowo intensyfikuje ich rozwój. Bakterie występują prawie wszędzie. Są obecne w powietrzu, w cieczach, wewnątrz oraz na powierzchni roślin, w organizmach ludzi i zwierząt. Stosunkowo niewiele jest miejsc na świecie, gdzie nie spotyka się bakterii. Bakterie mają bardzo szeroką tolerancję ekologiczną i mogą występować w ekstremalnych warunkach środowiska. Podział komórki bakteryjnej zachodzi z zadziwiającą szybkością. W idealnych warunkach komórki niektórych gatunków dzielą się, co 20 minut. Przy takim tempie, zakładając brak przeszkód, z jednej bakterii w ciągu 6 godzin powstałoby 130 tys. komórek potomnych !! To tłumaczy, dlaczego wnikniecie jedynie kilku chorobotwórczych bakterii do organizmu człowieka może w krótkim czasie spowodować wystąpienie objawów chorobowych. Na szczęście bakterie nie mogą długo namnażać się w takim tempie, gdyż proces ten, wskutek braku pożywienia lub akumulacji produktów odpadowych, szybko ulega zahamowaniu. Bakterie stanowią około 25% mikroorganizmów znajdujących się w powietrzu zewnętrznym. Podstawowym źródłem bakterii w powietrzu jest człowiek. Obok bakterii drugim zagrożeniem są pleśnie. Grzyby pleśniowe tworzą bardzo dużą grupę organizmów roślinnych o budowie eurokariotycznej (posiadają jądro komórkowe otoczone błoną jądrową).Są heterotroficzne, odżywiają się martwą lub żywą materią organiczną, a ich enzymy umożliwiają rozkład złożonych związków organicznych. Wymagania pokarmowe mają skromne, dlatego mogą rozwijać się na podłożach o niskich zawartościach substancji organicznych. Warunki rozwoju pleśni są bardzo zróżnicowane. Są odmiany, które tolerują i egzystują w temperaturach poniżej 0°C. Jednak największa ich grupa rozwija się, gdy podłoże lub powietrze jest bardzo wilgotne (powyżej 70%), a temperatura kształtuje się w granicach 20-35°C. Toksyny (mikotoksyny) wytwarzane przez pleśnie występują w miejscach ich kolonizacji. Są to związki niskocząsteczkowe niemetabolizowane w ludzkim organizmie. Mogą się, więc one kumulować w tkankach narządów wewnętrznych powodując wiele komplikacji zdrowotnych. Pleśnie oraz bakterie są właśnie wyodrębniane podczas analizy mikrobiologicznej powietrza nawiewanego przez zabrudzoną i nie konserwowaną klimatyzację. W Polsce dotychczas ze wglądu na brak aktów prawnych oraz wytycznych dotyczących czyszczenia i dezynfekcji instalacji klimatyzacyjnych świadomość konieczności czyszczenia układów klimatyzacji jest nadal na bardzo niskim poziomie. Zgodnie z przepisami UE w niedługiej przyszłości zostanie to zmienione.

 

 

http://www.tur- info.pl/p/ak_id,29631,,klimatyzacja,autokar,w_turystycznym,autobus,odgrzybianie,srodki_grzybobojcze.html

2006-05-29

Nowoczesne autobusy zarówno te miejskie jak i turystyczne wyposażone są w klimatyzację, która jest już standardem.

Parownik klimatyzacyjny jest bowiem doskonałym środowiskiem rozwoju grzybów, pleśni i drobnoustrojów. Kiedy zostają "wyhodowane" w parowniku w autobusie, powietrze, którym oddychają pasażerowie podczas jazdy ma stęchły, nieprzyjemny zapach.

 

Przewoźnik powinien odgrzybiać klimatyzację przynajmniej raz w roku. Słowa Piotra Gębisia potwierdzają też inni przewoźnicy, którzy spotykają się z problemem zagrzybiania klimatyzacji.

 

 

 

 

„POLITYKA” nr 37, 15.09.2007 r.

GROŹNE MYDŁO

Myjesz się antybakteryjnym mydłem, żeby usunąć wszystkie zarazki? To źle! Jak przekonują na łamach „Clinical Infectious Diseases” naukowcy z University of Michigan, mydła antybakteryjne wcale nie chronią przed infekcjami, a wręcz do nich prowokują. Ich najważniejszy składnik triklosan co prawda niszczy duże \koncentracje bakterii, ale jest nieefektywny w przypadku niektórych ich rodzajów (np. Pseudodmonas aeruginosa) i sprzyja wzrostowi oporności na antybiotyki (np. Amoxycilinę). Zdrowiej i bezpieczniej jest korzystać z zwykłych mydeł.

 

[Podobnie ma się sytuacja z innymi chemikaliami związanymi z czystością, higieną. – red.]

 

 

 www.o2.pl / www.sfora.pl | Czwartek [20.08.2009, 13:25] 1 źródło

KOLACJA PRZY ŚWIECACH? UNIKAJ JAK... OGNIA

Naukowcy wszystko obrzydzą. O co im teraz chodzi?

Amerykańskie Stowarzyszenie Chemików ogłosiło, że kolacje przy świecach są poważnym źródłem zanieczyszczenia powietrza. Co gorsza, umieszczane w źle wentylowanych pomieszczeniach są groźne dla życia - donosi "The Washington Times".

Zdaniem naukowców parafinowe świece topiąc się wypuszczają w nasze otoczenie rakotwórcze związki. To jak wolno tląca się bomba, która nie wybucha od razu, ale przez lata gromadzi w naszym otoczonym świecami ciele tyle trujących substancji, że właściwie każda kolejna romantyczna kolacja to jak podpis pod własnym wyrokiem śmierci.

Naukowcy przestrzegają też osoby kojące swe smutki w wannie otoczonej świecami. Zła wentylacja zwiększa zatrucie organizmu - donosi gazeta.

Wedle amerykańskich chemików substancje ze świec mogą też wywoływać alergie układu oddechowego.

Jeżeli już koniecznie musimy palić świeczki w swoim otoczeniu, używajmy tych z pszczelego wosku lub soi. Są droższe, ale mniej szkodliwe - przekonuje "The Washington Times". | JS

 

 

„PRZEKRÓJ” nr 5, 01.01.2004 r.

DEZODORANT Z RAKIEM

Parabeny, związki stosowane jako konserwanty między innymi w dezodorantach, są obecne w próbkach pobieranych z ludzkich guzów piersi – donoszą naukowcy brytyjscy.

Obawy na temat udziału parabenów w rozwoju raka piersi pojawiły się w związku z obserwacją, że mogą one imitować działania żeńskich hormonów płciowych – estrogenów, które z kolei pobudzają wzrost niektórych guzów piersi. (...) Zespół doktor Philippy Darbre z uniwersytetu w Reading w Wielkiej Brytanii przeanalizował próbki raka piersi pobrane od 20 pacjentek. Parabeny wykryto we wszystkich, w średnim stężeniu 20,6 nanograma (jedna miliardowa grama) na gram tkanki. Związki te były obecne w komórkach raka piersi w niezmienionej formie (tj. w formie estrów), co oznacza, że przedostały się do nich przez skórę z pominięciem układu pokarmowego.

 

„ŻYCIE WARSZAWY: KULISY” nr 44, 05.11.2004 r.

GŁOWA W SPRAYU

Miewasz częste migreny i nie wiadomo z jakiego powodu popadasz w depresję? Twoje małe dziecko ma nagłe biegunki i bóle uszu? Wyrzuć do kosza wszystkie odświeżacze powietrza, dezodoranty, lakiery do włosów i środki czystości w sprayu. Według badaczy z Uniwersytetu w Bristolu, to one, za sprawą tzw. lotnych substancji organicznych, wywołują przykre dolegliwości. Potwierdziły to badania na 10 tysiącach kobiet, które niedawno urodziły dziecko.

Okazało się, że np. liczba niemowląt cierpiących na biegunkę była o 32 procent wyższa w domach, w których stosowano odświeżacze powietrza. Matki miały o 26 procent wyższe ryzyko wystąpienia objawów depresji, niż kobiety rzadziej stosujące kosmetyki w sprayu.

Prowadząca badania doktor Alexandra Farrow uważa, że zamiast stosować sztuczne odświeżacze można wycisnąć cytrynę. Efekt zapachowy będzie taki sam. | WOG

 

„PRZEKRÓJ”

GROŹNY ODŚWIEŻACZ

Masz małe dziecko? Zrezygnuj z dezodorantów. O 32 procent więcej małych dzieci cierpi na biegunki w rodzinach, które codziennie stosują odświeżacze powietrza (w aerozolu lub w postaci spryskiwaczy), niż w domach o niższym zużyciu tych środków. Bolą  je też częściej uszy. Winę za to ponoszą tak zwane lotne związki organiczne wchodzące w skład aerozoli. Źródłem tych cząsteczek w pomieszczeniach są również farby, rozpuszczalniki i środki czystości.

 

„WPROST” nr 13(1061), 2003 r.

ZAPACH MĘŻCZYZNY

Mężczyźni, nie używajcie dezodorantów! Wbrew powszechnej opinii, zapach męskiego potu ma bardziej kojący wpływ na kobiety niż najlepsze kosmetyki. Badania Charlesa Wysockiego z University of Pennsylvania wykazały, że naturalny zapach mężczyzny nie tylko poprawia samopoczucie pań, ale może nawet przyspieszyć wydzielanie hormonów płodności. Tak zachowywały się kobiety w wieku 25-45 lat, które otrzymywały do powąchania ekstrakt męskiego potu. Były przekonane, że uczeni testują nowe perfumy lub zapachowe środki czyszczące.  | (ZW)

 

"NEWSWEEK" nr 20, 21.05.2006 r.

PRZEZ WĄCHANIE DO MIŁOŚCI

Nie wystarczy kierować się urodą czy inteligencją, by znaleźć idealnego partnera. Trzeba go jeszcze powąchać.

Oglądanie jakiejś osoby choćby przez ułamek sekundy pozwala błyskawicznie ocenić, czy jest ona atrakcyjna, czy nie. "Każdy z nas ma wbudowany detektor urody i nigdy nie przestajemy z niego korzystać" - pisze dr Nancy Etcoff z Harvard Medical School w książce "Przetrwają najpiękniejsi". Dlatego właśnie ładna twarz i zgrabna sylwetka to pierwsza rzecz, na jaką zwracamy uwagę podczas szukania ideału. Najnowsze badania specjalistów od ludzkiego zachowania pokazują jednak, że wygląd to nie wszystko. "Wybierając partnera, powinniśmy go raczej powąchać" - przekonuje Martie G. Haselton z Center for Behavior Evolution and Culture przy University of California Los Angeles na łamach tygodnika "New Scientist".

 

Z badań Haselton wynika, że zapach dostarcza informacji o tym, czy potencjalny partner ma geny gwarantujące zdrowie naszemu wspólnemu potomstwu. To kolejny naukowy sposób pozwalający znaleźć najlepszą partię. Wcześniejsze testy wykazały, że tego jedynego czy tę jedyną można poznać dzięki analizie stężenia hormonów we krwi lub uważnemu przesłuchaniu pierwszych trzech minut rozmowy.

 

Martie G. Haselton dowiodła, że po zapachu częściej wybieramy partnerów, których genom różni się od naszego we fragmencie określanym mianem głównego kompleksu zgodności tkankowej (MHC). Wszelkie odmienności w tym obszarze zwiększają szansę na spłodzenie zdrowych dzieci. Bierze się to stąd, że uszkodzenia naszego DNA są kompensowane genami partnera, co wzmacnia układ immunologiczny wspólnych potomków. Co ciekawe jednak, jak wykazały badania przeprowadzone przez Craiga Robertsa z University of Liverpool, kiedy kierujemy się wyłączne wyglądem zewnętrznym, skłonni jesteśmy wybierać raczej partnerów o podobnym zestawie genów w obszarze MHC. Wygląd może więc nas zwodzić w kwestii tego, co naprawdę dla nas dobre. Zapach jest tu znacznie lepszym doradcą.

 

Naukowcy nie potrafią jeszcze dobrze wyjaśnić związku pomiędzy określonym kształtem genomu a preferencjami zapachowymi. Podejrzewają, że informacje dotyczące DNA naszego potencjalnego partnera mogą docierać do nas za pośrednictwem wydzielanych do otoczenia związków chemicznych - zapachowych lub tzw. feromonów. Są one lotne i bezwonne, a ich obecność jest wykrywana przez niewielki gruczoł umieszczony w nosie zwany lemieszowo-nosowym. Nie udało się wprawdzie jeszcze wyizolować żadnego z ludzkich feromonów, jednak uczeni, m.in. Martha McClintock z University of Chicago, twierdzą, że to właśnie te substancje mogą u ludzi służyć do przekazywania informacji dotyczących np. dopasowania partnerów.

 

Jednak sam test węchowy, choć przydatny, może okazać się złudny. Właściwie każdy teraz stosuje kosmetyki, nietrudno więc o pomyłkę. Co więcej, kobiety przyjmujące hormonalne środki antykoncepcyjne zmieniają swoje preferencje i wolą zapach partnerów o podobnym MHC. Jeśli więc wąchać potencjalnego partnera, to tylko bez kosmetyków i przed łyknięciem pigułki.

 

Istnienie tej swoistej międzyludzkiej chemii to kolejny dowód na to, że w miłości przeciwieństwa się przyciągają. Zgodnie z teorią ewolucji partnerzy różniący się od siebie gwarantują różnorodność genetyczną swojemu potomstwu. Jeśli są zbyt podobni, może to doprowadzić do tzw. doboru krewniaczego, a więc do mieszania się podobnych genów, co wiąże się z podwyższonym ryzykiem chorób genetycznych.

 

Naukowcy coraz częściej dostrzegają też, że zbytnie podobieństwo charakterów nie sprzyja trwałości związku. Gdybyśmy rzeczywiście poszukiwali podobieństw, pary homoseksualne byłyby najtrwalsze, a tak przecież nie jest. Co więcej, jak zauważa psychiatra Richard Isay w książce "Commitment and Healing, Gay Men and the Need for Romantic Love", która ma ukazać się w tym roku w USA, najbardziej trwałe są te związki homoseksualne, w których partnerzy przyjmują przeciwstawne role. Jeden z nich staje się na przykład stroną dominującą, a drugi pasywną. Czasem czynnikiem zwiększającym szansę na trwałość związku homoseksualnego jest choćby różnica koloru skóry. Podobnie jest w parach heteroseksualnych. Zbyt duże podobieństwo czy to zewnętrzne, czy dotyczące charakterów może szybko prowadzić do rozpadu związku i znudzenia.

 

Prognozować trwałość związku można jednak nie tylko po zapachu, ale także po tym, w jaki sposób ludzie rozmawiają ze sobą nawet na bardzo wczesnym etapie znajomości. Naukowcom wystarczy prosty eksperyment, by dowiedzieć się, czy związek będzie udany. Dwoje młodych ludzi siada przy stole, do ich ramion laborant podłącza urządzenie, które co pewien czas pobiera niewielką próbkę krwi. Rozpoczyna się rozmowa. Na podstawie pomiarów poziomu tzw. hormonów stresu uczeni próbują przewidzieć, czy związek przetrwa długie lata, czy też szybko się rozpadnie.

 

Właśnie takie badania prowadził zespół naukowców pod kierunkiem prof. Janice Kiecolt-Glaser, psychiatry z Ohio State University. Przez dziesięć lat badał 90 młodych małżeństw. U rozmawiających kobiet i mężczyzn naukowcy analizowali stężenie adrenaliny, noradrenaliny i kortyzolu, substancji wydzielanych przez nadnercza. Produkcja tych związków w organizmie nasila się pod wpływem stresowych sytuacji. Pary, u których zanotowano podwyższony ich poziom, były ze sobą krócej od tych, u których stężenie nie wzrosło.

 

Istnieją jednak także hormony, których obecność w organizmie - co wykazały eksperymenty przeprowadzane na zwierzętach - jest jak najbardziej pożądana do stworzenia trwałego związku. Chodzi tu o oksytocynę i wazopresynę. Larry Young z Emory University w stanie Georgia zaobserwował, że wśród norników jedne są poligamiczne, a inne pozostają z jedną samiczką przez całe życie. Wydało mu się zdumiewające, że niezwykle blisko spokrewnione osobniki tak bardzo się od siebie różnią. Jak wykazał, oksytocyna sprawia, że samiczki stają się mniej agresywne w stosunku do samców, a dzięki wazopresynie samce traktują partnerki bardziej jak żony niż jak kochanki. W mózgu nornika monogamicznego Larry Young zaobserwował znacznie więcej receptorów wazopresyny niż u jego poligamicznych krewniaków.

 

U ludzi oksytocyna i wazopresyna działają podobnie. Niewykluczone więc, że opracowany zostanie test pozwalający ocenić szansę danej pary na stworzenie długotrwałego związku na podstawie liczby receptorów tych hormonów w mózgu.

 

Zanim jednak on powstanie, ludzie, którzy pragną ze sobą być, mogą udać się do psychologa, aby sprawdzić, czy rzeczywiście do siebie pasują. Naukowcy już mogą tego dokonać na podstawie analizy emocji, jakie towarzyszą rozmowie dwojga ludzi. - Najważniejsze jest uchwycenie, w jaki sposób pary zaczynają dyskutować i jak reagują na argumenty - twierdzi prof. Sybil Carrere z University of Washington.

 

Naukowcy ustalili nawet, że pary, u których podczas wymiany zdań liczba pozytywnych sformułowań w rodzaju: to interesujący punkt widzenia, ale ja uważam, że..., i negatywnych, np. to wyssane z palca brednie, jest taka sama, mają niewielką szansę na wspólną przyszłość. Te zaś, gdzie zwrotów pozytywnych jest pięciokrotnie więcej niż negatywnych, są na wygranej pozycji i mogą myśleć o budowaniu związku.

 

W trakcie takiej rozmowy można przewidzieć, jak obie osoby zamierzają się do siebie odnosić w przyszłości. Jeśli będą się traktować po partnersku, mają duże szanse na zadowolenie z życia seksualnego, a to także dobrze wróży ich przyszłemu związkowi. Taką zależność potwierdzają najnowsze badania Global Study of Sexual Attitudes and Behaviors przeprowadzone pod nadzorem prof. Edwarda Laumana, socjologa z University of Chicago. Wykazały one, że największą satysfakcję z seksu czerpią obywatele tych krajów, gdzie role obu płci są wyrównane. W krajach o silnie patriarchalnej strukturze społecznej, a więc tam, gdzie nie ma mowy o stosunkach partnerskich, zadowolenie z seksu jest małe.

 

Nim sprawdzimy jednak, czy dana osoba jest dla nas idealnym partnerem, najpierw musimy ją sobą zainteresować. Ale i w tej sprawie pomoc naukowców może okazać się nieoceniona. Richard Wiseman, psycholog z University of Hertfordshire w Wielkiej Brytanii, rozpoczął właśnie eksperyment mający na celu ustalenie, jakie są najlepsze strategie podrywania. Ma zamiar przeanalizować rozmowy prowadzone podczas 500 randek i sprawdzić, które z nich okażą się najskuteczniejszym sposobem na zdobycie czyjegoś serca. Wyniki tych badań bez wątpienia staną się hitem, i to nie tylko naukowym.

 

Na Początku są dzieci

Matczyna troska jest uczuciem pierwotnym. Miłość pomiędzy rodzicami to zdaniem uczonych tylko jej pochodna.

 

Kobiety podświadomie zauważają na męskiej twarzy zainteresowanie dziećmi, rozpoznają dobrego kandydata na partnera i odpowiedniego opiekuna dla przyszłego potomstwa - wykazały badania uczonych z University of Chicago i University of California w Santa Barbara. Naukowcy zaprezentowali mężczyznom po dwa zdjęcia.

 

Opiekuńczość równa się dobre geny

Na jednym było dziecko, na drugim dorosły. Badani mieli za zadanie wskazać fotografię, która bardziej im się podoba. Następnie uczeni pokazali kobietom zdjęcia mężczyzn biorących udział w eksperymencie. Panie, którym polecono wybrać najbardziej atrakcyjnych partnerów, niemal bez wyjątku wskazały na fotografie mężczyzn, którzy wcześniej wybrali zdjęcie dziecka. Naukowcy coraz częściej dochodzą do wniosku, że to właśnie nieuświadomione myślenie o naszych przyszłych potomkach jest przyczyną takiego, a nie innego wyboru partnerów. Wykazali m.in., że kobiety w czasie owulacji zdecydowanie częściej wybierają mężczyzn silnie zbudowanych i dominujących. Naukowcy tłumaczą to chęcią zapewnienia potomstwu jak najlepszych genów. Tymczasem kiedy nadchodzą dni niepłodne, bardziej atrakcyjni dla kobiet są łagodniejsi i troskliwi mężczyźni, którzy w teorii mają być lepszymi opiekunami dla dzieci. Badania przeprowadzone w zeszłym roku przez uczonych z Uniwersytetu

 

Karola w Pradze wykazały, że kobietom bardziej podoba się zapach dominujących mężczyzn w okresie owulacji niż podczas dni niepłodnych.

 

Najważniejsze jest potomstwo

Nieuświadomiona troska o przyszłe potomstwo jest zjawiskiem powszechnym w świecie zwierząt. Uczeni podejrzewają nawet, że biochemiczne reakcje, jakie zachodzą w mózgu zakochanego człowieka, dokonały się w toku ewolucji. Miłość pomiędzy rodzicami ukształtowała się na wzór miłości do dzieci. Koncepcję tę potwierdza fakt, że obydwa rodzaje miłości związane są z aktywnością tego samego hormonu, oksytocyny, oraz pobudzeniem tzw. układu nagrody w mózgu.

Paweł Górecki

 

 

 

 

„WPROST” nr 45(1093), 2003 r.

WDYCHANIE ŚMIERCI

JAK SKUTECZNIE WYWOŁAĆ ŚLEPOTĘ, ŚPIĄCZKĘ ALBO RAKA

Tlenoterapia wydłuża życie o dziesięć lat, wzmacnia układ odpornościowy, zwiększa wydolność organizmu, usprawnia pamięć i pomaga się pozbyć nadwagi - zapewniają właściciele barów tlenowych, których w Polsce powstaje coraz więcej. To oszustwo - ostrzegają naukowcy. Popularna szczególnie jesienią i zimą terapia tlenem jest szkodliwa dla zdrowia!

Moda na tlenoterapię pojawiła się w Europie i Stanach Zjednoczonych w latach 90. W 1996 r. była pływaczka Lisa Charron otworzyła w Toronto pierwszy bar tlenowy - O2 Spa Bar. Rok później aktor Woody Harrelson został właścicielem kawiarenki tlenowej w Los Angeles. Kuracji tlenem poddawały się gwiazdy Hollywood: Jeff Goldblum, Kirstie Alley i Ben Stiller. Pierwszy polski bar tlenowy w 1998 r. otworzyła we Wrocławiu polsko-niemiecka firma IQ Connection (pod patronatem Polskiego Centrum Terapii Tlenowej). W Polsce działa już ponad 30 lokali legitymujących się licencją centrum, a kolejnych przybywa jak grzybów po deszczu.

 

CENTRUM OSZUSTWA

Każdy człowiek ma swój wiek tlenowy, który nie pokrywa się z wiekiem metrykalnym - zapewnia Polskie Centrum Terapii Tlenowej. "Jest on częścią wieku biologicznego i jest ściśle związany z metodą pomiaru oraz programem komputerowym określającym trzy wartości: niedotlenienie w swojej grupie wiekowej, niedotlenienie w stosunku do optymalnej wartości i wiek tlenowy" - czytamy na stronie internetowej centrum. - To kompletna bzdura nigdy nie słyszałem o pojęciu wieku tlenowego - powiedział "Wprost" prof. Janusz Paluszak, kierownik Katedry i Zakładu Fizjologii Człowieka Akademii Medycznej im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu. - Nauka nie zna takiego terminu. To atrakcyjne hasło, ale nie udokumentowane poważnymi badaniami - twierdzi prof. Ewa Szczepańska-Sadowska, kierownik Katedry i Zakładu Fizjologii Doświadczalnej i Klinicznej Akademii Medycznej w Warszawie.

Tlen to natura, a korzyści z tlenoterapii nie mają końca. Taka kuracja poprawia krążenie krwi, odtruwa organizm, przyspiesza przemianę materii, łagodzi dolegliwości menopauzy i andropauzy, niweluje szkodliwe skutki palenia papierosów oraz pomaga w leczeniu astmy, alergii i migreny - przekonują właściciele barów. - Kłopot polega na tym, że zawartości tlenu w organizmie nie można zwiększyć, bo

hemoglobina, jedyny jego nośnik, jest już wysycona w 97 proc. podczas oddychania powietrzem atmosferycznym! - mówi prof. Jacek Przybylski, kierownik Zakładu Biofizyki i Fizjologii Człowieka Akademii Medycznej w Warszawie.

 

ODDYCHAJ NORMALNIE

Układ oddechowy człowieka przystosował się do wdychania powietrza atmosferycznego, w którym zawartość tlenu jest stała i nie przekracza 21 proc. - Wdychany w barach cienkimi rurkami dodatkowy tlen nie trafia do tkanek i nie wywołuje żadnych efektów biologicznych, jedynie rozpuszcza się w osoczu. Zwiększenie jego zawartości w organizmie może tylko poważnie zaszkodzić - mówi prof. Przybylski. Nadmiar tlenu działa toksycznie, bo sprzyja powstawaniu tzw. wolnych rodników (agresywnych molekuł tlenu), które - jak się przypuszcza - przyspieszają procesy starzenia się i powstawanie nowotworów. Podobnie jest z glukozą - ta substancja jest niezbędna do życia, ale zbyt duża jej zawartość we krwi wywołuje cukrzycę, miażdżycę i zawały serca.

Terapia tlenowa była stosowana w Polsce u wcześniaków, u których nie rozwinął się jeszcze w pełni układ oddechowy. Zaniechano jej, gdy się okazało, że powoduje nieodwracalne zmiany w siatkówce i może prowadzić do ślepoty. - Do najpoważniejszych powikłań, które mogą się pojawić podczas terapii tlenem, należą zaburzenia funkcji układu nerwowego, przejawiające się zaburzeniami widzenia, dezorientacją, drażliwością, a nawet w krańcowych przypadkach utratą przytomności i śpiączką - mówi prof. Szczepańska-Sadowska. Wyniki niektórych badań sugerują, że wysokie tzw. ciśnienie parcjalne tlenu (wywierane przez tlen cząsteczkowy w określonej objętości gazu lub płynu) może powodować uszkodzenia DNA. Długotrwałe podwyższone ciśnienie parcjalne może prowadzić do rozwoju groźnego dla życia nadciśnienia płucnego. Z kolei wzrost ciśnienia cząsteczkowego tlenu we krwi wywołuje skurcze naczyń i wzrost ciśnienia tętniczego, co jest szczególnie niebezpieczne dla nadciśnieniowców.

 

TLEN TYLKO NA RECEPTĘ!

Tlenoterapia jest przydatna u osób cierpiących na zapalenie płuc, gruźlicę, zatory gazowe, a także u niektórych chorych na astmę i rozedmę płuc (gdy utrudnione jest przenikanie tlenu przez tzw. barierę dyfuzyjną płuc do krwi). Pomaga w schorzeniach zakłócających przenoszenie tlenu przez hemoglobinę (na skutek zatrucia tlenkiem węgla) oraz ograniczających wchłanianie tlenu w komórkach. - Nawet w tych przypadkach zwraca się jednak uwagę na możliwość wystąpienia powikłań i konieczność ścisłego monitorowania stanu chorego przez lekarza - podkreśla prof. Szczepańska-Sadowska. - Tlenoterapia jest tak niebezpieczna jak leczenie antybiotykami. Może przynosić korzyści, ale tylko pod nadzorem specjalisty - mówi prof. Przybylski. Bary tlenowe nie zapewniają takiego bezpieczeństwa.

Amerykańska Agencja ds. Żywności i Leków (FDA) uznała, że tlen powinien być traktowany jak lek wydawany wyłącznie na receptę. - Osoba oferująca tlen w barze podaje nam de facto lek na receptę, choć takiej recepty nie mamy - mówi "Wprost" Melvin Szymanski, urzędnik FDA zajmujący się bezpieczeństwem konsumentów. Amerykańskie bary tlenowe naruszają ustalenia FDA, pozwolenia na ich otwarcie są wydawane przez władze stanowe, często bez zgody agencji.

W Polsce nie ma żadnych przepisów regulujących działalność barów tlenowych. Wciąż pojawiają się nowe kawiarenki reklamujące terapię tlenem jako antidotum na przesycone smogiem miejskie powietrze.

- To hipokryzja. Miejskie powietrze nie jest gorsze dlatego, że zawiera zbyt mało tlenu, ale dlatego, że zbyt dużo jest w nim tlenku siarki, azotynów, azotanów i innych szkodliwych związków - mówi prof. Przybylski. A zbyt długie oddychanie czystym tlenem może zwiększyć stężenie dwutlenku węgla we krwi! Dzieje się tak na skutek reakcji obronnej organizmu, który z powodu nadmiaru tlenu blokuje dopływ hemoglobiny do komórek. Najlepszym sposobem na zwiększenie odporności i poprawę nastroju jest ruch na świeżym powietrzu. W dodatku zimą wypoczynek w plenerze bardziej wzmacnia organizm niż latem.

Paweł Górecki

 

 

 

 

 www.o2.pl Poniedziałek [16.02.2009, 19:16] 1 źródło

MASZ KATAR? NIE WYDMUCHUJ NOSA

Bo możesz się jeszcze bardziej rozchorować - ostrzegają lekarze.

Wydmuchiwanie nosa moze być bardzo niebezpieczne. Okazało się, że w ten sposób nie dość, że cofamy śluz do zatok, to jeszcze możemy wprowadzić tam wirusy rozprzestrzeniając infekcję.

 

Dodatkowo wydmuchiwanie bardzo gwałtownie podnosi ciśnienie - twierdzi dr J. Owen Hendley z University of Virginia.

 

Jak zatem radzić sobie z zatkanym nosem? Dr Kumar Lalwan twierdzi, że właściwym sposobem, by oczyścić nos, jest wydmuchiwanie tylko jednej dziurki na raz oraz zażywanie leków przeciwobrzękowych i obkurczających naczynia. | G

 

 

 

 

 www.o2.pl | Sobota [07.02.2009, 13:38] 2 źródła |

ŚRODKI ANTYKONCEPCYJNE WYWOŁUJĄ ASTMĘ

Choruje na nią 40 procent kobiet zażywających pigułki.

Z pewnością pigułki antykoncepcyjne są przyczyną zwiększenia ilości zachorowań na astmę. Nie wiemy tylko, czy udało nam się odkryć prawdziwy związek przyczynowy pomiędzy pigułką a tą chorobą - powiedziała Christer Jansson, specjalista od chorób płuc i alergii w klinice szpitala uniwersyteckiego w Uppsali.

A naukowcy odkryli interakcję między hormonami płciowymi, a metabolizmem. I właśnie to ma wpływać na drogi oddechowe.

 

Badania przeprowadzono wśród 5800 kobiet w wieku od 25 do 44 lat, żyjących w Danii, Estonii, Islandii, Norwegii i Szwecji.

 

Zdaniem naukowców niechciane ciąże mogą okazać się jednak bardziej niebezpieczne niż podwyższone ryzyko zachorowania na astmę.

 

Wyniki badań przeprowadzonych przez szwedzkich naukowców opublikowane zostały w "Journal of Allergy and Clinical Immunology". | TM

 

 

www.o2.pl | Wtorek [03.03.2009, 10:54] 1 źródło |

TELEWIZJA ZWIĘKSZA RYZYKO ASTMY

Nawet dwukrotnie - ostrzegają lekarze.

U dzieci, które spędzają więcej niż dwie godziny dziennie na oglądaniu telewizji, ryzyko wystąpienia astmy jest dwukrotnie większe niż u dzieci, które nie spędzają tyle czasu przed telewizorem - twierdzi dr Elaine Vickers z Asthma UK.

Żeby potwierdzić tę tezę, naukowcy zbadali 3 tysiące dzieci do 11 roku życia. Z tej grupy lekarze wyodrębnili dzieci cierpiące na astmę (ok. 6 procent) i przepytali ich rodziców o nawyki dotyczące oglądania telewizji u swoich pociech. Co się okazało?

Wśród dzieci cierpiących na astmę prawie połowa (44 procent) spędzała przez telewizorem ponad 2 godziny. Jedynie 2 procent młodych astmatyków nie oglądała telewizji w ogóle. Sądzę, że ten fakt może mieć wpływ na rozwój choroby, choćby dlatego, że siedzenie przez telewizorem nie wymaga od młodego widza wysilania swojego układu oddechowego - tłumaczy dr Vickers. K

 

 

 www.o2.pl | Sobota [11.04.2009, 06:43] 1 źródło

TWOJE KRZESŁO POWOLI CIĘ ZABIJA

Bo niemal każdy siedzi krzywo i za długo - twierdzą naukowcy.

A niewłaściwa pozycja na krześle kończy się poważnymi schorzeniami - zatorami w żyłach i bólem w plecach. Wedle amerykańskiego Krajowego

Instytutu Zdrowia ten ostatni dotknie 8 na 10 osób.

Siedzenie cały dzień to najgorsza rzecz, jaką można zrobić własnemu kręgosłupowi. Siedzenie kładzie dwukrotnie większy nacisk na kręgosłup niż stanie. A gdy człowiek do tego siedzi krzywo, rezultaty są opłakane - twierdzi dr Joel Press, dyrektor medyczny Spine & Sports Institute w chicagowskim Rehabilitation Institute.

Pochylanie się do przodu podczas siedzenia wygina kręgosłup w kształt litery C. Pozostawanie w tej pozycji przez kilka godzin dziennie bez ruchu to najkrótsza droga do bólu pleców.

Ruch dostarcza nerwom potrzebnych do funkcjonowania składników odżywczych. Tkwiąc w jednej pozycji, głodzimy nasze nerwy - twierdzi dr Press. JS

 

 

 

 

 http://www.poradnikzdrowie.pl/zdrowie/kregoslup/gwat-na-kregosupie_35296.html

GWAŁT NA KRĘGOSŁUPIE

Dokonują go weekendowi sportowcy, sezonowi ogrodnicy i wszyscy sporadycznie, ale za to od razu bardzo intensywnie podejmujący wysiłki fizyczne. A potem jęczą i stękają.

Bo aktywnym fizycznie trzeba być przez cały rok, a nie tylko od czasu do czasu.

 

 

 

 

"NEWSWEEK" nr 18, 04.05.2008 r.

ZMARSZCZ CZOŁO

Czy botoks przedostaje się do mózgu? Nowe badania nad tym preparatem przynoszą niepokojące, sprzeczne z dotychczasowymi wyniki.

Jad kiełbasiany, czyli toksyna botulinowa, jest jedną z najsilniejszych znanych trucizn naturalnych. W rękach terrorystów mogłaby stać się groźną bronią biologiczną. A jednak jej kariera potoczyła się zupełnie inaczej. Stała się niezwykle modna w kosmetologii. Od 1989 r. w bardzo rozcieńczonej postaci pod nazwą botoks, mioblok lub dysport jest stosowana do wygładzania zmarszczek. Od tego czasu miliony kobiet na świecie zdecydowały się na jej wstrzyknięcie, by wyglądać jak przed laty.

 

Zawierające toksynę preparaty miały być całkowicie bezpieczne, gdyż badania wykazały, że po wstrzyknięciu nie migruje ona wzdłuż szlaków nerwowych do mózgu i rdzenia kręgowego. Dziś okazuje się jednak, że nie musi to być prawda. Dopiero kiedy preparat zastosowano u milionów ludzi, uczeni dowiedzieli się, że toksyna botulinowa potrafi przemieszczać się wzdłuż komórek nerwowych z miejsca wstrzyknięcia do mózgu - przynajmniej u zwierząt laboratoryjnych.

 

Włoscy naukowcy z Istituto di Neuroscienze w Pizie wstrzykiwali myszom i szczurom toksynę botulinową A w dawkach analogicznych do tych, jakie stosuje się u ludzi (szczepy botuliny noszą nazwę A, B i E w zależności od tego, gdzie są wytwarzane przez pospolite bakterie glebowe). Jak donoszą Włosi w najnowszym "Journal of Neuroscience", komórki nerwowe w miejscu wstrzyknięcia (były to mięśnie twarzowe, poruszające mysimi wąsami) wchłaniały pewną ilość jadu i transportowały go do neuronów, z którymi były połączone. W ciągu trzech dni trucizna przenosiła się z mięśni wąsów do pnia mózgu i tam zaburzała pracę komórek nerwowych.

 

- Odkrycia tego dokonaliśmy przypadkowo. Było ono dla nas ogromnym zaskoczeniem - przyznał szef badania Matteo Caleo w wywiadzie dla czasopisma "Science". Istotna część wstrzykniętego jadu wykazywała aktywność w miejscach, gdzie miało go nie być - wyjaśnił.

 

Wyniki włoskich uczonych stoją w zupełnej sprzeczności z wynikami wcześniejszych badań, które wskazywały, że neurotoksyna jest rozkładana w miejscu wstrzyknięcia na całkowicie nieszkodliwe związki i nie przemieszcza się poza to miejsce, a w każdym razie nie wędruje drogami innymi niż układ krwionośny i limfatyczny.

 

- To jest nowy szlak transportowy i powinniśmy się poważnie zastanowić, co z tego wynika - mówi Edgar Salazar-Grueso, szef do spraw medycznych przedsiębiorstwa Solstice Neurosciences, które wytwarza mioblok. Jego zdaniem wnioski z wcześniejszych testów przedklinicznych nad botoksem i preparatami pokrewnymi należałoby teraz interpretować na nowo.

 

Podobnie jak przypadki ciężkich zachorowań i zgonów po wstrzyknięciach botoksu. W 2005 r. naukowcy i przedstawiciele amerykańskiego Urzędu do spraw Żywności i Leków (FDA) przeanalizowali 1437 takich "niekorzystnych wydarzeń", do których doszło od 1989 (gdy botoks dopuszczono jako lek na kurczenie się powiek) do 2003 r. Większość przypadków dotyczyła osób, u których zastosowano botoks ze względów kosmetycznych, ale 28 to były zgony osób dotkniętych chorobami neurologicznymi, którym podano botoks w celach leczniczych. Analiza bazy danych FDA dokonana przez organizację Public Citizen ujawniła 16 zgonów spowodowanych przez toksynę botulinową. Większość przypadków dotyczyła dzieci z porażeniem mózgowym, u których stosuje się ją jako środek rozluźniający mięśnie. Przedstawiciel FDA, Russell Katz, oświadczył, iż "urząd ma dowody, że ciężkie powikłania lub nawet zgon zdarzają się również w innych przypadkach. Niewykluczone, że dotyczy to zastosowań kosmetycznych".

 

Osoby, które decydują się na stosowanie botoksu w celach kosmetycznych, powinny zatem podjąć decyzję po namyśle i być świadome, że istnieje ryzyko rozprzestrzeniania się trucizny po organizmie.

Sharon Begley

Współpraca Matthew Philips

 

 

 

 

 www.o2.pl | Środa [05.08.2009, 12:12] 4 źródła

TELEFONY KOMÓRKOWE NISZCZĄ PAMIĘĆ

Sprawdź, co jeszcze mogą zrobić twojemu dziecku.

Młodzi ludzie, którzy nałogowo korzystają z telefonów komórkowych mają gorszą pamięć, wolniejszy czas reakcji i popełniają więcej błędów - twierdzą naukowcy z Monash University.

Telefon komórkowy sprawia, że dzieci stają się mniej dokładne. Mają też większe kłopoty z udzielaniem wyczerpujących odpowiedzi na trudniejsze pytania - uważa Geza Benke, autor badań.

Badania przeprowadzono wśród dzieci w wieku od 12 do 14 lat. Wpływ telefonu na dzieci nie jest związany z promieniowaniem aparatów. | TM

 

„FAKTY I MITY” nr 47(299), 01.12.2005 r.

RAK NA KOŚCIELE

ZE ZBIGNIEWEM GELZOKIEM, SZEFEM STOWARZYSZENIA PRZECIWKO ELEKTROSKAŻENIOM „PRAWO DO ŻYCIA”, ROZMAWIA Jarosław Rudzki

– Już kilkaset polskich kościołów proboszczowie zamienili na stacje bazowe dla telefonii komórkowej. Ostatnio parafianie w Płazie udaremnili plany księdza, który w tajemnicy chciał im „zafundować” nadajniki na dzwonnicy kościelnej. Czy będą inne?

– Z pewnością tak. Pokusa jest duża, bo chodzi o pieniądze właściwie za nic, ale nie rozumiem, jak kler może tak komercjalizować święte miejsca. Kolejnym niechlubnym przykładem jest parafia św. Stanisława w Żorach, gdzie są trzy nielegalne stacje bazowe i proboszcz uważa, że wszystko jest w porządku. Nie przekonuje go nawet to, że jest już nakaz rozbiórki jednej z nich. Jako stowarzyszenie próbowaliśmy interweniować w kurii katowickiej, a nawet w Episkopacie RP u prymasa Glempa. Na próżno. W katowickiej kurii podczas telefonicznej rozmowy usłyszałem, że jak będą dowody w postaci przypadków... śmiertelnych wywołanych oddziaływaniem stacji, to wrócą do rozmowy.

– W nazwie waszego stowarzyszenia widnieje zapis „Prawo do Życia”. Czy macie jakieś dowody, że zakładanie stacji sieci telefonii komórkowej zagraża zdrowiu ludzkiemu?

– Jako pracownicy zakładaliśmy stacje bazowe dla telefonii komórkowej. Operatorzy, nie bacząc na niebezpieczeństwo i przepisy, narazili nasze zdrowie i życie. Dosłownie kilka dni temu przyszła trzecia opinia biegłego sądowego, który stwierdził uszkodzenie gonad u młodego chłopaka i 50 proc. uszczerbku na zdrowiu. Nie mogliśmy milczeć, dlatego w ubiegłym roku powstało nasze stowarzyszenie. Chcemy wszystkim uświadamiać, że stacje bazowe muszą być, ale daleko od zabudowań zamieszkanych przez ludzi. Stawianie ich na obiektach szkolnych, kościelnych czy szpitalnych to nienormalność! Już parę miesięcy temu poszło nasze pismo do najwyższych władz w państwie z prośbą o zbadanie tematu, by wykluczyć związek choroby nowotworowej u zwierząt i ludzi z czynnikiem stacji bazowych. Niestety, coraz więcej ludzi nauki przyznaje, że uszkadzają one układ odpornościowy. We Włoszech głośna jest wciąż sprawa nadajników Radia Watykańskiego, którego fale wywołują – zwłaszcza u dzieci – choroby nowotworowe. Lekarze na konferencji w Kamieniu i Zabierzowie stwierdzili jednoznacznie szkodliwość takiego promieniowania. Organizm ma lekko podwyższoną temperaturę. Zaczyna się od bezsenności, bólu głowy, kończy białaczką, a często śmiercią.

– Przecież operatorzy sieci przygotowują raporty nt. oceny oddziaływania na środowisko i uważają, że wszystko jest zgodne z normami?

– To jedno wielkie oszustwo!

W grę wchodzą potężne pieniądze. Operatorzy wiedzą, że negatywne oddziaływanie tylko samego telefonu komórkowego można zmniejszyć nawet o 90 procent – jednak nie kiwną palcem w tej sprawie. Trzeba by tylko ujawnić, że wystarczy podczas szukania sieci trzymać telefon daleko od głowy i od siebie. Nie powinno się go nosić w spodniach. Trzeba trzymać jak najdalej od siebie. Ale produkty reklamuje się tak, żeby pokazywać wyłącznie korzyści i udogodnienia z nimi związane – nigdy kłopoty, a tym bardziej te ze zdrowiem.

– Czy istnieje szansa, że wbrew woli mieszkańców nie będą powstawać w pobliżu ich domów nowe stacje sieci komórkowych?

– O problemie robi się coraz głośniej. Ludzie zaczynają trzeźwo bronić swoich interesów. Tym samym poszczególni urzędnicy odpowiedzialni za pozwolenia dokładniej przyglądają się tym przedsięwzięciom. Poza tym coś się zmieniło w naszym prawie, coś, co zaskoczyło nawet samych operatorów. 2 października weszła w życie ustawa dotycząca polskich uzdrowisk. Stwierdza ona, że w strefie „A” (obszar do 500 metrów od zakładów leczniczych) zabrania się lokalizacji urządzeń, które mogą zakłócać terapię pacjentów. Chodzi w szczególności o stacje bazowe telefonii komórkowej. Daje to szanse, by przenieść te przepisy także poza miejscowości uzdrowiskowe... Moim zdaniem, stacje bazowe powinny być budowane w odległości przynajmniej 2 km od strefy zamieszkanej.

– Dziękuję za rozmowę.

 

 www.o2.pl | Środa [24.12.2008, 11:15] 1 źródło

KOMÓRKI NAPRAWDĘ POWODUJĄ RAKA?

Użytkownicy telefonów komórkowych częściej chorują na guza mózgu.

Jednak by ostatecznie przekonać się, jak komórki wpływają na nasze zdrowie specjaliści analizują dane ponad 6400 pacjentów chorych na raka z 13 krajów.

 

W Wielkiej Brytanii, Danii, Norwegii, Szwecji i Finlandii odnotowano 40-procentowy wzrost ryzyka wystąpienia nowotworów u ludzi, którzy używają telefonów co najmniej od 10 lat. Ten odsetek jest znacznie niższy wśród młodszych użytkowników przenośnych telefonów.

 

W jaki sposób komórka może wywołać raka? Specjaliści sądzą, że promieniowanie telefonów wpływa pośrednio na genetyczne modyfikacje komórek. Czy naukowe potwierdzenie wpływu telefonów komórkowych na nowotwory sprawi, że trzy miliardy użytkowników zrezygnuje z ich używania?

 

Wiemy, że możemy zginąć w wypadku samochodowym, ale wciąż używamy aut, prawda? Dlatego musimy po prostu nauczyć się, jak mądrze korzystać z telefonów komórkowych - twierdzi izraelski naukowiec Siegal Sadetzki. | AH

 

 www.wirtualnemedia.pl | 2008-04-01

KOMÓRKI ZABIJĄ DZIESIĄTKI MILIONÓW LUDZI ROCZNIE

Światowej sławy neurochirurg dr Vini Khurana dowodzi, że w ciągu następnych lat komórki zaczną zbierać swe śmiertelne żniwo. Dziesięć lat używania telefonu podwaja ryzyko zachorowania na nowotwór mózgu - podał Dziennik.

 

Jak ostrzega doktor Vini Khurana wciągu najbliższych czterech lat czeka nas drastyczny wzrost zachorowań na nowotwory mózgu. Telefony komórkowe zabiją wiele więcej ludzi, niż palenie tytoniu czy azbest. Uderzy to zwłaszcza w młodą generację - przekonuje Khuruna w swojej publikacji.

 

Nowotwory mózgu rozwijają się w czasie 10 - 20 lat. Spopularyzowana dopiero w połowie lat 90 technologia GSM, jest jeszcze za młoda, by jednoznacznie określić jej wpływ na ich rozwój. Jak podkreśla Khurana na świecie jest trzykrotnie więcej użytkowników telefonów komórkowych niż palaczy. Tych ostatnich umiera 5 mln rocznie, poszkodowanych ze strony telefonów komórkowych może być znacznie więcej.

 

Doktor Khurana oparł swe tezy na wynikach ośmiu niezależnych międzynarodowych badań klinicznych i jednej długo-terminowej analizie, które jednoznacznie wskazują na związek między zachorowaniem na guza mózgu a użyciem telefonów komórkowych.

 

Dlatego jest konieczne, by rządy państw świata zdały sobie sprawę z zagrożenia jakie niesie telefonia komórkowa - twierdzi Khurana. Francja już wcześniej wydała ostrzeżenie przed używaniem telefonów zwłaszcza przez dzieci, podobnie apelował rząd Niemiec.

 

Naukowiec twierdząc, że są już wystarczające dowody szkodliwości telefonów komórkowych, apeluje do rządów krajów i producentów komórek o podjęcie natychmiastowych działań mających na celu redukcję zagrożenia jakiemu poddawani są konsumenci.

 

 www.wirtualnemedia.pl | 2008-09-30

KOMÓRKI WG NAUKOWCÓW SZKODZĄ TAK SAMO JAK PAPIEROSY

Amerykańscy naukowcy przedstawili parlamentowi USA raport pokazujący, że korzystanie z telefonów komórkowych jest - szczególnie dla dzieci - tak samo szkodliwe jak palenie papierosów. Dlatego w opinii badaczy przed tymi urządzeniami powinny obowiązkowo ostrzegać podobne komunikaty jak te dołączane do wyrobów tytoniowych.

 

Naukowcy z uniwersytetów w Alabamie i Pittsburghu przedstawili w amerykańskiej Izbie Reprezentantów raport na temat wysokiej szkodliwości telefonów komórkowych - informuje dziennik "Polska". W opinii badaczy ryzyko zachorowania na nowotwór mózgu spowodowany przez promieniowanie elektromagnetyczne mobilnego aparatu może być równie wysokie jak w przypadku palenia papierosów. Szczególnie silny jest rakotwórczy wpływ komórek na mózgi dzieci, ponieważ ich kości skroniowe, do których przykładają te urządzenia, są bardzo cienkie.

 

W związku z tym naukowcy zaapelowali o przeprowadzenie intensywnych i pozbawionych błędów testów oddziaływania telefonów przenośnych na zdrowie ludzi. Takie badania, które dotychczas nie udowodniły definitywnie rakotwórczego wpływu telefonu mobilnego na człowieka, nie są zbyt popularne, ponieważ wymagają długotrwałego wystawienia ochotników na promieniowanie.

 

Amerykańscy badacze uważają, że ze względu na dużą szkodliwość komórek dla zdrowia ludzi przed używaniem tych urządzeń powinny ostrzegać podobne komunikaty jak te umieszczane obecnie na paczkach papierosów. Obecnie jednak świadomość społeczna tego zagrożenia nie jest zbyt wysoka, podobnie jak przed kilkudziesięcioma laty w przypadku tytoniu i benzyny ołowiowej. Dlatego naukowcy radzą na razie korzystać z zestawów mikrofon-słuchawka i ograniczać używanie komórek przez dzieci.

 

 www.wp.pl | 29.10.2008

CZY TELEFONY KOMÓRKOWE WYWOŁUJĄ RAKA?

Ograniczmy korzystanie z komórek, bo są niebezpieczne, szczególnie dla dzieci - takie zalecenie wydał rząd Francji. Za nim poszedł minister zdrowia Izraela, a także rządy Włoch i Rosji. Również w Niemczech i Wielkiej Brytanii eksperci zalecili jak najrzadsze korzystanie z telefonów, jeśli nie mamy zestawu słuchawkowego. Ponadto Europejska Agencja Środowiska zaapelowała, by zmniejszyć emisję fal wysyłanych przez telefony komórkowe - pisze magazyn Wprost. Czy podobne zalecenia powinny być wprowadzone także w Polsce?

 

Osoby, które zaczęły korzystać z telefonów komórkowych jeszcze przed 20. rokiem życia, mogą być pięciokrotnie bardziej narażone na rozwój glejaka - złośliwego guza mózgu. Są też narażone na nowotwór nerwu przedsionkowo-ślimakowego, który jest wprawdzie łagodny, ale prowadzi do głuchoty - mówi "Wprost" prof. Lennart Hardell, onkolog i epidemiolog ze szpitala uniwersyteckiego w Örebro w Szwecji. Na nowotwory mózgu bardziej narażone są również osoby regularnie korzystające z bezprzewodowych aparatów telefonii stacjonarnej.

Aleksandra Postoła

 

[Trzeba też - prawnie - wymusić na producentach stosowanie mniejszej mocy nadajników w telefonach komórkowych, za to bardziej czułych, i więcej stacji bazowych, oraz ekranowanie telefonu od strony z niego korzystającego. – red.]

 

 www.o2.pl | Pt [10.04.2009, 06:07] 1 źródło

NAUCZYCIELE: ZLIKWIDUJCIE WIFI, BO POWODUJE RAKA

Chcą usunięcia bezprzewodowych sieci z brytyjskich szkół.

W kolejnym dniu obrad krajowego związku nauczycieli, Association of Teachers and Lecturers zastosowało apel do dyrekcji wszystkich szkół w Wielkiej Brytanii, w których dostępny jest internet w sieciach WiFi - donosi "The Daily Mail".

Według nauczycielskich związkowców obecność bezprzewodowego internetu w szkołach prowadzi do bezpłodności i zwiększenia ryzyka zachorowania na raka. Powołują się przy tym na raporty naukowców z Austrii i Szwecji, którzy połączyli WiFi z możliwością uszkodzenia chromosomów i utratą pamięci.

Bojąc się raka, ściany klas w szwedzkich szkołach wykłada się folią - cytuje słowa jednego z prelegentów gazeta. | JS

 

 www.o2.pl | Czwartek [28.05.2009, 08:49] 5 źródeł

KONIEC Z KOMÓRKAMI I WI- FI W SZKOŁACH

Wprowadzono zakaz ich używania we Francji w trosce o zdrowie dzieci.

W szkołach komórki będą zakazane, a operatorzy francuskich sieci muszą włączyć do oferty aparaty, które umożliwiają jedynie wysyłanie SMS-ów.

Będą zobowiązani także do sprzedaży telefonów działających wyłącznie z zestawem słuchawkowym - zapowiedziała francuska minister zdrowia Roselyne Bachelot.

Wszystko przez wyniki ostatnich badań. Wykazały one, że fale emitowane przez telefonię komórkową i sieci Wi-Fi są przyczyną bezsenności, bólu głowy, a nawet raka. W wielu bibliotekach i innych miejscach użyteczności publicznej już zrezygnowano z dostępu do bezprzewodowego internetu.

Pojawiają się także propozycje wprowadzenia zakazu używania komórek przez dzieci poniżej 14 lat oraz ograniczeń mocy masztów transmisyjnych.| TM

 

 

 

 

„WPROST” nr 25(1278), 24.06.2007 r.

RAK W PIGUŁCE

ZAŻYWASZ WITAMINY - RYZYKUJESZ ŻYCIE

Preparaty witaminowe mogą się przyczyniać do rozwoju raka, ale tylko u palaczy papierosów - wydawało się do niedawna. Badania prowadzone w USA i Finlandii wykazały, że palaczom po 50. roku życia i zawale serca nie pomagały ani preparaty zawierające wyłącznie beta-karoten, ani te łączące go z witaminą E. Po takiej kuracji wśród badanych nastąpił wzrost liczby zachorowań na raka płuc.

Jeszcze bardziej niepokojące są badania amerykańskiego National Cancer Institute. Wynika z nich, że chorzy na raka nie powinni przyjmować preparatów witaminowych, szczególnie w dużych dawkach. Może to wręcz przyspieszyć rozwój choroby. - Długie przyjmowanie suplementów wielowitaminowych w dawkach przekraczających te sugerowane na opakowaniu zwiększa ryzyko agresywnej odmiany raka prostaty - mówi "Wprost" dr Michael Leitzmann z NCI. Z jego badań wynika, że ryzyko rozwoju nowotworu płuc z przerzutami wzrasta wtedy o jedną trzecią, a kończącego się śmiercią - aż dwukrotnie.

 

RYZYKOWNE PREPARATY

Czy preparaty witaminowe u niektórych osób mogą wywoływać raka? - Tego nie można powiedzieć, przynajmniej nie wskazują na to nasze badania. Należy jednak uważać, ile łyka się preparatów i jak długo, bo reakcja u niektórych osób może być nieprzewidywalna - mówi dr Leitzmann. Suplementy witaminowe zawierają wyselekcjonowane składniki - substancje syntetyczne. Może się zdarzyć, że jakaś substancja bez otoczenia, w którym występuje naturalnie, i przyjmowana w zbyt dużych ilościach może szkodzić.

Magazyn "Lancet" alarmował, że witaminy nie tylko nie chronią przed zachorowaniem na raka żołądka, okrężnicy, trzustki i wątroby, ale wręcz sprzyjają mu. Wskazuje na to metaanaliza badań 170 tys. pacjentów, które przeprowadzili serbscy i duńscy uczeni. Najgroźniejsze okazało się połączenie beta-karotenu z witaminami A i E, zwiększające ryzyko wystąpienia nowotworu odpowiednio o 30 proc. i 10 proc. Podobne wyniki uzyskał zespół z Johns Hopkins University. Szkodliwa dla zdrowia okazała się dawka 400 jednostek międzynarodowych dziennie - to tyle, ile zawiera duża kapsułka z witaminami.

 

WITAMINOWE POWIKŁANIA

Z badań prof. Lucjana Szponara z Instytutu Żywności i Żywienia wynika, że Polacy są najbardziej narażeni na nadmiar witamin rozpuszczalnych w tłuszczach, czyli A, D, E i K, bo wzbogaca się nimi oleje i margaryny. Ale szkodliwy jest nadmiar wszystkich witamin. - Profilaktyczne zażywanie witaminy E, nazywanej do niedawna witaminą młodości, nie ma sensu. Im większa dawka witaminy E, tym większe ryzyko przedwczesnej śmierci - ostrzega dr Edgar Miller z Johns Hopkins University. Nie jest ona polecana szczególnie osobom, w których rodzinach występowały nowotwory i choroby układu krążenia, bo może stymulować rozwój tych schorzeń. Z kolei stosowany przez długi czas i w zbyt dużych ilościach beta-karoten może spowodować zniszczenie wątroby i stać się przyczyną rozwoju nowotworu. - Rzadko o tym myślimy albo nie zdajemy sobie z tego sprawy, pozwalając małym dzieciom na wypijanie nieograniczonych ilości soków marchwiowych, bogatych w beta-karoten - mówi prof. Marek Naruszewicz z Akademii Medycznej w Warszawie.

 

Parafarmaceutyki nie podlegają tak rygorystycznym regulacjom, jakie obowiązują tradycyjne leki. Nie są badane klinicznie. Często opis działania, skład i dawkowanie umieszczone na opakowaniu nie są rzetelne. Ponadto sami często przyjmujemy dawki większe od zalecanych. Dlatego powikłania wywołane przyjmowaniem suplementów występują często.

Ostrożnie należy się też obchodzić z preparatami ziołowymi. Przynajmniej niektóre z nich, przyjmowane bez potrzeby lub w zbyt dużych dawkach, mogą wyrządzić szkody w organizmie. - Błędne i szkodliwe jest przekonanie, że leki roślinne są bezpieczne i można je przyjmować w dowolnych ilościach. Morfina też jest pochodzenia roślinnego. Dlatego kupując każdy specyfik, należy się zastanowić, czy faktycznie jest nam potrzebny. Najrozsądniej jest się wcześniej skonsultować z lekarzem i rygorystycznie przestrzegać dawek - mówi dr Małgorzata Kozłowska--Wojciechowska z AM w Warszawie.

Każdy lek, który dostarczamy organizmowi, współgra z innymi składnikami: żywnością, lekami, środowiskiem. Jeśli nie znamy dokładnego działania takiego specyfiku, nie jesteśmy w stanie przewidzieć reakcji organizmu. Jeśli przy tym przyjmujemy inne leki, może się wytworzyć interakcja. Niebezpieczne jest popijanie statyn, leków obniżających poziom cholesterolu, sokiem grejpfrutowym. Może to spowodować powikłania kardiologiczne. Ważne jest, by lecząc się parafarmaceutykami, informować o tym lekarza.

 

KORZYSTNA SUPLEMENTACJA

Czy przyjmowanie parafarmaceutyków jest zbędne? W wielu wypadkach tak. - Jeśli chcemy przyjmować jakieś preparaty, to wybierajmy te multiwitaminowe. Oczywiście pod warunkiem, że będziemy przestrzegać zalecanych dawek - uważa prof. Naruszewicz. Ważne jest też, by nie łykać takich specyfików przez cały rok, lecz w okresach niedoboru naturalnych źródeł witamin. - Jednorazowe przedawkowanie tych preparatów nie jest groźne. Niebezpieczna jest nadmierna suplementacja i przewlekłe nadużycie - twierdzi Leitzmann.

Suplementy są przeznaczone dla osób, które na przykład z powodu przewlekłej choroby czy długotrwałego stresu mają niedobory, które trzeba uzupełnić. Kobiety w ciąży i te planujące dziecko powinny uzupełniać dietę kwasem foliowym, który zapobiega uszkodzeniu cewy nerwowej płodu i obniża ciśnienie. Od niedawna poleca się przyjmowanie w okresie ciąży kwasów tłuszczowych omega-3. U pozostałych osób nawet dieta odchudzająca, licząca 1200 kalorii, ale dobrze zbilansowana, zaspokaja zapotrzebowanie na witaminy i mikroelementy.

 

A

Nadmiar witaminy A powoduje nadpobudliwość, choroby skóry, zaburzenia widzenia, uszkodzenia kości i powiększenie wątroby

B6

Witamina B6 w zbyt dużych dawkach może uszkodzić układ nerwowy i wywołać objawy przypominające stwardnienie rozsiane

C

Nadmiar witaminy C zakłóca działanie układu pokarmowego i może doprowadzić do kamicy nerkowej

PP

Przedawkowanie witaminy PP powoduje m.in. biegunki i zaburzenia pracy serca

E

Witamina E nie jest polecana osobom, w których rodzinach występowały nowotwory i choroby układu krążenia, ponieważ może stymulować rozwój tych schorzeń

B12

Osoby, które chorowały na raka, powinny unikać witaminy B12

 

Zbigniew Wojtasiński, Aleksandra Postoła

 

 

"WPROST" Numer: 43/2007 (1296)

EPIDEMIA LEKOMANII

CO DRUGĄ MIGRENĘ WYWOŁUJE ZAŻYWANIE ŚRODKÓW PRZECIWBÓLOWYCH

Czy leki mogą być groźniejsze od choroby? Tak jest w wypadku dostępnych bez recepty środków przeciwbólowych i przeciwzapalnych. Z badań przeprowadzonych w USA wynika, że co czwarty uporczywy ból głowy i co drugą migrenę wywołuje zażywanie leków przeciwbólowych. Podobne wnioski przyniosły badania prowadzone w Wielkiej Brytanii. Specjaliści alarmują, że pół miliona Brytyjek cierpi na codzienne bóle głowy tylko z powodu przyjmowania powszechnie dostępnych lekarstw, takich jak aspiryna, ibuprofen czy paracetamol.

W Polsce rynek leków bez recepty rośnie o 8-9 proc. rocznie. Polski rynek leków przeciwbólowych w 2006 r. był wart ponad miliard złotych. – Przeciętny Polak zjada pięć opakowań leków przeciwbólowych rocznie, co już powinno brzmieć jak ostrzeżenie – mówi dr Krzysztof Mucha z Kliniki Immunologii, Transplantologii i Chorób Wewnętrznych AM w Warszawie. Nie chodzi o przedawkowanie leków, ale o długotrwałe przyjmowanie tabletek. Tak jest szczególnie w wypadku kobiet, które pięciokrotnie częściej niż mężczyźni padają ofiarami nadużywania tego typu medykamentów.

 

Wywoływacz bólu

Według raportu International Headache Society, niepokojące są bóle głowy pojawiające się przynajmniej 15 dni w miesiącu, które są uśmierzane tabletkami przeciwbólowymi przez co najmniej trzy miesiące. – Osoby, które stosują takie środki częściej niż dwa, trzy razy w tygodniu, są w grupie ryzyka – mówi dr Stephen Silberstein z Jefferson Headache Center w Filadelfii. Na chroniczny ból głowy najlepszym lekarstwem jest odstawienie tabletek. Niestety, zanim poczujemy ulgę, mniej więcej przez dwa miesiące będzie nam dokuczać ból.

Organizm po pewnym czasie staje się bardziej odporny na działanie preparatów przeciwbólowych, więc osoba cierpiąca na ból musi sięgać po coraz silniejsze leki. Kiedy dawka nie zostanie dostarczona, organizm reaguje powracającym silnym bólem głowy, domagając się podania leku.

Jeśli sporadycznie boli nas głowa, można zastosować lek. – Zalecałbym jedną tabletkę w chwili, gdy ból się pojawia. Im bardziej narasta, tym mniejsza jest skuteczność leku – mówi prof. Andrzej Członkowski, kierownik Katedry i Zakładu Farmakologii Doświadczalnej i Klinicznej AM w Warszawie. Ostry ból jest sygnałem alarmowym. Należy szukać przyczyny bólu, a nie tylko leczyć objawy. Źródłem bólu może być stres, zła dieta, alkohol.

 

Nałóg błyskawiczny

Pacjenci, którzy miesiącami, a nawet latami przyjmują preparaty nasenne, popadają w coraz większe problemy ze snem, a do tego uzależniają się od lekarstw. – Wystarczy niefrasobliwość lekarza przy zapisywaniu leków i niedoinformowanie pacjenta, by pojawiło się ryzyko szybkiego uzależnienia – ostrzega prof. Członkowski. Taka niefrasobliwość zdarza się coraz częściej. Badania Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie wskazują, że w latach 1997-2003 pięciokrotnie wzrosła liczba chorych nadużywających leków nasennych i uspokajających, którzy byli leczeni w poradniach lecznictwa uzależnień lekowych.

Środki nasenne nie wywołują snu fizjologicznego. Pacjent się uzależnia, bo lek kumuluje się w organizmie i zatruwa go. Tymczasem wiele osób zażywa preparaty nasenne latami. Ponieważ nie wytwarza się tolerancja na lek, pacjent nie musi sięgać po coraz większą dawkę i ma poczucie kontroli. To, że jest uzależniony, wychodzi na jaw, kiedy trzeba odstawić leki. Wtedy okazuje się, że organizm jest „na głodzie". Najbardziej niebezpieczne są tzw. benzodiazepiny. Powodują spadek sprawności umysłowej, problemy z pamięcią, osłabienie zmysłu wzroku, słuchu i zaburzenia koordynacji ruchowej.

– Trzeba szukać przyczyn bezsenności, a nie walczyć z nią – uważa prof. Członkowski. Lekarze sugerują terapię behawioralną, czasem leki antydepresyjne. Bezsenność może być powikłaniem związanym z wieloma chorobami i zażywaniem leków. Gdy się okaże, że środek nasenny jest jedynym rozwiązaniem, trzeba sięgnąć po leki o krótkotrwałym działaniu, do których należą zopiklon i zolpidem, nie powodujące dokuczliwych skutków ubocznych. Najlepszy wydaje się zaleplon, po którym budzimy się przytomni i możemy siąść za kierownicą. Najważniejsze, by nie stosować środków nasennych przez długi czas.

 

Legalna narkomania

Leków nadużywają głównie ludzie starsi. Osoby po 60. roku życia przyjmują po pięć medykamentów przepisanych przez lekarza, a do tego przynajmniej jeden lek dostępny bez recepty. W USA w latach 90. XX wieku 6 proc. pacjentów przyjmowało nawet pięć dodatkowych środków bez wskazań lekarskich. Najczęściej były to leki przeciwbólowe, przeciwzapalne, na wzmocnienie oraz preparaty witaminowe. – Teraz odsetek starszych osób nadużywających tego typu specyfików jest dwu-, a nawet trzykrotnie wyższy – uważa prof. David Oslin, geriatra z University of Pennsylvania.

 

Według TNS OBOP, 90 proc. Polaków w razie przeziębienia sięga po dostępne bez recepty farmaceutyki. Trzy czwarte badanych przy ich pomocy walczy z kaszlem, a 43 proc. korzysta z nich w razie kataru. Według California Poison Control System w USA, tabletek i syropów na przeziębienia oraz leków przeciwkaszlowych nadużywają nawet dzieci w wieku dziewięciu lat. Liczba przypadków przedawkowania substancji o nazwie dextromethorphan przez dzieci i młodzież w wieku 9-17 lat wzrosła w latach 1999-2004 ponaddziesięciokrotnie. Składnik ten występuje w lekarstwach o działaniu przeciwkaszlowym, na polskim rynku to m.in. Robitussin, Wick formula 44, Coldrex Nite. Młodzież nadużywa go celowo, gdyż jest to legalnie dostępna substancja psychodeliczna. Przedawkowanie może wywołać trudności w koordynacji ruchów, zawroty głowy, halucynacje, a nawet uszkodzenie mózgu i śmierć.

 

Trująca mieszanka

Nadużywanie leków sprawia, że coraz częściej dochodzi do niebezpiecznej interakcji zażywanych farmaceutyków. Nie należy przyjmować razem polopiryny bądź aspiryny i ibuprofenu. Ibuprofen zmniejsza krzepliwość krwi podobnie jak aspiryna, ale czyni to słabiej i zmniejsza skuteczność kwasu acetylosalicylowego jako leku zapobiegającemu tworzeniu się zakrzepów, a tym samym zawałom serca i udarom mózgu. Aspiryna zmniejsza efekt przeciwzapalny ibuprofenu i nasila ryzyko krwawienia z przewodu pokarmowego.

Wiele leków łatwo przedawkować, gdyż te same substancje czynne często występują w różnych preparatach. Paracetamol zawierają takie leki, jak Apap, Panadol czy Codipar, oraz środki na przeziębienia i grypę – Gripex, Coldrex, Fervex. Ibuprofen jest głównym składnikiem Ibupromu, Nurofenu, Ibumu czy Advilu. – Za milionami opakowań sprzedawanych co roku w Polsce leków przeciwbólowych i przeciwzapalnych ukrywają się dziesiątki tysięcy działań ubocznych, często nie odnotowywane bądź przeoczane – twierdzi dr Mucha.

Najczęstsze i najłagodniejsze powikłania to krótkotrwałe dolegliwości żołądkowo-jelitowe: nudności, niestrawność, biegunka. Do najgroźniejszych, kończących się niekiedy śmiercią, należy krwawienie z przewodu pokarmowego, wywołane tym, że substancja czynna hamuje produkcję śluzu ochraniającego ściany żołądka. Dotyczy to głównie ibuprofenu i aspiryny. Paracetamol jest najłagodniejszym ze środków przeciwbólowych i przeciwzapalnych. Możemy też mieć do czynienia z zakłóceniem produkcji szpiku kostnego, funkcjonowania nerek czy ośrodkowego układu nerwowego. Innym, sporadycznie występującym skutkiem ubocznym jest silna anemia.

 

Jak się uchronić przed niepożądanymi skutkami samoleczenia bądź mieszania leków? – Nie ulegać reklamom! Ani dobrym radom znajomych, którym jakiś środek pomógł – mówi prof. Andrzej Członkowski. Od wskazywania, czym i jak należy się leczyć, jest lekarz, a nie Goździkowa, o czym, niestety, wielu zapomina.

Aleksandra Postoła

 

 

 www.interia.pl | Wtorek, 23 września (06:11)

DZIECI CHORUJĄ OD LEKÓW

Popularne leki bez recepty, pomagające dorosłym, mogą szkodzić dzieciom - ostrzega "Dziennik Polski", który podaje, że w ciągu sześciu miesięcy krakowski Ośrodek Monitorowania i Badania Niepożądanych Działań Leków zarejestrował 142 przypadki ciężkich skutków ubocznych, w tym dwa przypadki śmiertelne.

 

Aspiryna, polopiryna, pyralgina, diphergan i thiocodin - rodzice wciąż zapominają, że te leki nie nadają się do leczenia małych pacjentów. Liczba działań niepożądanych u dzieci wywołanych źle zastosowanymi lekami zwiększa się w okresie większej liczby zachorowań na przeziębienie i grypę. Od października ub. roku do kwietnia, do uniwersyteckiego ośrodka monitorowania dotarły 142 zgłoszenia dotyczące małych pacjentów. Dwójka z nich zmarła.

 

Badania przeprowadzone przez CBOS na zlecenie Reader's Digest wykazały, że nawet 26 proc. osób z wyższym wykształceniem podałoby dziecku aspirynę, gdyby miało ono gorączkę. - Preparaty kwasu acetylosalicylowego mogą wywołać u dziecka zespół Reye'a - rzadką, ale niebezpieczną chorobę powodującą nieodwracalne zmiany w ośrodkowym układzie nerwowym i wątrobie. Aspiryna u dzieci poniżej 12. roku życia może wywołać też drgawki, obrzęk warg i języka, duszność i zaburzenia oddychania - wymienia dr Jarosław Woroń z Ośrodka Monitorowania i Badania Niepożądanych Działań Leków.

INTERIA.PL/PAP

 

 

 www.o2.pl | Poniedziałek [22.12.2008, 06:37] 1 źródło

POLACY TRUJĄ SIĘ PRZECIWBÓLOWYMI LEKAMI

To nasze ulubione lekarstwo, więc zjadamy je bez umiaru.

Znieczulamy się na własną rękę, bo tak łatwiej i szybciej - czytamy w "Dzienniku". Bez recepty, bez lekarza - wystarczy wziąć któryś z popularnych leków i po bólu.

 

Jak wynika z danych, do działających w całym kraju dziesięciu ośrodków toksykologii klinicznej trafiło w tym roku niemal 1,5 tysięcy pacjentów z ciężkimi zatruciami tabletkami przeciwbólowymi.

 

Kilku z nich nie udało się uratować.

 

Lekarze nie chcą mówić o pacjentach zatrutych lekami, bojąc się, że ktoś ich za to pociągnie do odpowiedzialności - uważa szef rządowej Agencji Oceny Technologii Medycznych Wojciech Matusewicz.

 

Leki przeciwbólowe - jak ibupofen, czy paracetamol, są, według Polaków, dobre na wszystko. Wykorzystują to producenci leków.

 

 Zapewniają, że jedno lekarstwo jest najlepsze na ból stawów, inne na ból głowy, a jeszcze kolejne na bóle menstruacyjne. Jeśli pacjent powtórzy kurację cztery razy w ciągu doby, to zażyje maksymalną dzienną dawkę. Aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby takiego pacjenta zaczęły jeszcze boleć zęby - mówi toksykolog Anna Krakowiak z Instytutu Medycyny Pracy w Łodzi.| AH

 

 

 

"FAKTY I MITY" nr 10, 15.03.2007 r.

CO PO CORHYDRONIE?

Czy czeka nas kolejna chemiczna afera po corhydronie? Może do tego dojść, bo w całym kraju wstrzymano obrót i stosowanie kilku środków ochrony roślin, gdyż jeden z ich składników (tolifluanid) może być bardzo niebezpieczny dla ludzi, zwierząt, a także dla środowiska naturalnego.

Sprawa jest niezwykle poważna, gdyż tolifluanid jest substancją aktywną, wchodzącą w skład grzybobójczych środków ochrony roślin, stosowanych np. do ochrony chmielu, jabłoni, gruszy, malin, truskawek, poziomek, porzeczek, ogórków, pomidorów, sałaty, a także roślin ozdobnych czy szkółek drzew leśnych. | Kow

 

 

 

 

„NEWSWEEK” nr 37, 12.09.2004 r.

TOKSYCZNY BIUST

Silikonowe implanty piersi są niebezpieczne dla zdrowia - wynika z badań amerykańskiej uczonej Susan V.M. Maharaj z American University w Waszyngtonie. Powód? Zawierają platynę, która przedostaje się do organizmu. Poziom tego pierwiastka u pań, które zafundowały sobie silikonowy biust, jest trzykrotnie wyższy niż przeciętnie. Zagraża to także dzieciom karmionym piersią - z mlekiem matki platyna dostaje się do ich organizmów. Zatrucie tym pierwiastkiem może być przyczyną zaburzeń, m.in. nerwowych tików, problemów ze wzrokiem i słuchem.

 

 www.o2.pl | 2008-08-19 11:18

JAKIE PROBLEMY MAJĄ KOBIETY Z PIERSIAMI?

Duży biust to od wieczne marzenie wielu pań. Jednak spełnianie marzeń może mieć wiele konsekwencji. Przekonały się o tym kobiety, które dla większych kształtów, wszczepiły sobie silikonowe implanty. Okazuje się, że po kilku latach od operacji, silikon ulega deformacji i może przemieszczać w dziwnych kierunkach - czytamy w serwisie internetowym "Dziennika".

 

Jeden z najlepszych chirurgów w Los Angeles ujawnił niedawno prawdę o słynnych piersiach Pameli Anderson. Doktor Alex Karidis stwierdził, że biust gwiazdy już dawno stracił kształt i zaczął się rozpadać, tak że pod skórą można już zobaczyć kontur implantów.

 

Okazuje się, że problem dotyczy nie tylko Pam. Podobną przypadłość można zaobserwować u Tori Spelling. Po urodzeniu drugiego dziecka silikonowe implanty aktorki zaczęły się odkształcać. Na środku klatki piersiowej zamiast ponętnych krągłości można zauważyć dość przerażającą dziurę.

 

Doktor Karidis twierdzi jednak, że kilkakrotnie operowanych i zniszczonych piersi nie uratuje nawet najlepszy chirurg. "Ponowne rozcinanie starych blizn może tylko pogorszyć sprawę” - wyrokuje lekarz. Zamiast marzyć więc o dużym biuście, lepiej cieszyć się tym, co się ma.

("dziennik.pl")

[Wszczepianie implantów musi być zabronione z uwagi na negatywne skutki uboczne! – red.]

 

"FAKTY I MITY" nr 8, 22-28.02.2008 r.

SŁODKIE CYCUSZKI

Wiele kobiet marzy o obfitym biuście, a niektóre decydują się na jego powiększenie. Tymczasem duże piersi oznaczają większe ryzyko cukrzycy.

Badacze z Uniwersytetu Toronto doszli do takiego wniosku po przeanalizowaniu danych 92 tys. kobiet. Te o rozmiarze biustu D i większym mają 3 razy większą szansę zapadnięcia na cukrzycę niż panie noszące biustonosze rozmiaru A. Przypuszcza się, że wielkość biustu idzie w parze z otyłością, ta zaś jest głównym powodem cukrzycy typu 2.

Lekarze zastanawiają się, czy rekomendować rutynowe badania biustu młodych kobiet, by oszacować stopień zagrożenia groźną chorobą. | CS

 

 www.o2.pl | 2008-10-03 20:33 (akt. 07:11)

TAKIEGO BIUSTU NIE MA!

Zdjęcia modelek o anatomicznie nierealnych kształtach piersi są wykorzystywane w celu rozbudzenia u kobiet chorych oczekiwań i zachęcić je do poddawania się operacjom plastycznym, mówią uznani chirurdzy plastyczni brytujskiej gazecie "Independent".

Jak podaje gazeta, przeprowadzone przez BAAPS badania pokazały, że ilość operacji powiększania biustu w Wielkiej Brytanii wzrosła niemal czterokrotnie w ostatnich pięciu latach. Organizacja szczególnie niepokoi się wpływem, jaki wywierają reklamy na młode dziewczyny i ostrzega potencjalne kandydatki na zabieg o niebezpieczeństwach z nim związanymi. (independent.co.uk)

[Należy zdelegalizować, i surowo karać szkodliwe zabiegi chirurgiczne, jak np. powiększanie biustu – red.]

 

 

 

 

„NEWSWEEK” nr 24, 19.06.2005 r. 

UWAGA NA STRINGI

Noszenie niezwykle modnych ostatnio majtek zwanych stringami jest niezdrowe. Może spowodować obtarcia skóry, wywołać infekcje bakteryjne i zapalenie narządów płciowych. Rozwojowi bakterii sprzyja zbyt ciasna bielizna, na dodatek często szyta z kiepskiego materiału.

Dr Thomas Gent z Association of Gyneacologists zauważył, że liczba pacjentek, które zgłaszają się z takimi problemami, stale rośnie. Radzi więc kobietom, by kupowały bieliznę w trochę większych rozmiarach.

 

 www.o2.pl | 2008-10-17 09:51 |

SPECJALIŚCI ALARMUJĄ: STRINGI MOGĄ ZABIJAĆ!

Cienkie i syntetyczne paski stringów, które przylegają do ciała, to siedlisko wszelkich wirusów i bakterii - czytamy w "Super Expressie".

Lepiej już chodzić bez majtek - przekonuje dr Joanna Zalewska, ginekolog z 30-letnim stażem. - Stringi zatykają otwory, do których tak naprawdę powinien być dostęp świeżego powietrza. W ten sposób rozwijają się wirusy np. brodawczaka, który wywołuje raka szyjki macicy - tłumaczy pani doktor.

Lekarze apelują do kobiet, by moda na stringi nie wzięła góry nad zdrowym rozsądkiem. - Kobiety cierpią na coraz więcej infekcji grzybiczych i wirusowych. Najgorsze jednak jest to, że niektóre z takich infekcji mogą być bardzo niebezpieczne dla zdrowia, a nawet życia pań - mówi na łamach "SE" dr Zalewska.

Najlepsza jest tradycyjna, pełna bawełniana bielizna. Nie tylko wygodna i bezpieczna, ale i bardzo seksowna. | ("SE")

 

 

 

 

"FAKTY I MITY" nr 31, 09.08.2007 r.

USA: BRZUCHY ROSNĄ

Lekarze w USA biją na alarm: od 30 lat zwiększa się liczba Amerykanów z nadwagą i otyłością.

Jeśli trendu tego nie da się odwrócić, do 2015 roku 75 proc. ludzi w USA będzie ważyć o wiele za dużo. Obecnie jest ich 66 proc.

Najszybciej tyją przedstawiciele mniejszości etnicznych, Murzyni i Latynosi, oraz kobiety w wieku 20–34 lat. Eksperci od opieki zdrowotnej ostrzegają, że sytuacja jest kryzysowa. | JF

 

"FAKTY I MITY" nr 45, 15.11.2007 r. ZE ŚWIATA

USA PRZED EUROPĄ

Ameryka przerosła Europę. Dwukrotnie. W pasie. Ma dwa razy więcej tłuściochów.

Obfitość ciała nie wychodzi im – ani ich państwu – na zdrowie. Znacznie częściej cierpią na raka, cukrzycę, choroby wieńcowe oraz inne przewlekłe schorzenia. Leczenie tych dolegliwości pochłania dodatkowo 100–150 miliardów dolarów rocznie (dla porównania: na okupację Iraku na rok 2008 Bush zażądał od parlamentu 190 mld).

W sumie wydatki Stanów na potrzeby zdrowotne wynoszą 2 biliony dol. rocznie, czyli 16 proc. produktu narodowego brutto; to o wiele więcej niż u Europejczyków. Przy czym opieka, jaką zapewnia obywatelom USA, jest nieporównanie gorsza od europejskiej. Sytuację zdrowotną pogarsza, a wydatki na służbę zdrowia podwyższa otyłość i palenie papierosów. 33 proc. Amerykanów cierpi na otyłość (w Europie 17 proc.). Ponad połowa Amerykanów paliła lub pali (w Europie 43 proc.).

„Spodziewaliśmy się, że będą pewne różnice między USA i Europą, ale rozmiary nas zaskoczyły” – konstatuje prof. Ken Thorpe z Emory University, który prowadził badania opublikowane właśnie na łamach „Health Affairs”. | PZ

 

 

"FAKTY I MITY" nr 32, 17.08.2006 r.

RAK I TŁUSZCZ

Jeśli jesteś otyła i palisz, to – według amerykańskich naukowców – powinnaś zacząć szykować się na tamten świat.

Zakończono właśnie w USA eksperyment, w trakcie którego przez 26 lat monitorowano zdrowie ponad 87 tys. kobiet w wieku 30–55 lat. Wykazał on ścisły związek między przybieraniem na wadze a nowotworem piersi. Dotyczy to zwłaszcza pań po menopauzie. Z kolei utrzymanie stałej, normalnej wagi przez co najmniej 4 lata zmniejsza szanse raka o 60 procent.

Inne studium wykazało, że od jakiegoś czasu Amerykanki palą relatywnie więcej, co jest efektem ubocznym ruchu feministycznego. Palą mniej więcej tyle, co mężczyźni, ale – niestety – dwa razy częściej padają ofiarą raka płuc. Nowotwór ten jest odmianą raka, która zabija najwięcej ludzi. | TW

 

 

 

 

 www.o2.pl / http://www.sfora.pl/Wino-rak-czy-zdrowie-wp6579

WINO: RAK CZY ZDROWIE?

Francuskie władze apelowały niedawno do obywateli, by pili mniej alkoholu, w szczególności wina, do posiłków, bo to powoduje raka. Zalecenia znalazły się w broszurze wydanej przez ministerstwo zdrowia i Narodowy Instytut Raka. Jej autorzy stwierdzają jednoznacznie, że picie alkoholu zwiększa ryzyko szeregu rodzajów raka: jamy ustnej, gardła, krtani, przełyku, jelita grubego, piersi i wątroby.

W przypadku trzech pierwszych rodzajów raka związek jest bardzo wyraźny - osoby pijące kieliszek dziennie lub więcej mają o 168 proc. większą szansę zachorowania. Naukowcy podkreślają, że najnowsze badania pozwalają z całą pewnością stwierdzić ten związek.

"Efekty zależą od całkowitej ilości spożytego alkoholu, a nie od rodzaju napoju" - czytamy w broszurze. Im częściej spożywany jest alkohol, tym gorzej, bo powoduje m.in., że przewód pokarmowy łatwiej przepuszcza do organizmu szkodliwe substancje, np. z papierosów.

Szczególnie ten ostatni wniosek jest nie w smak producentom wina. Francuską tradycją jest bowiem regularne spożywanie niewielkich ilości tego trunku do posiłków. Jeszcze niedawno zwyciężały raczej argumenty o korzyściach płynących z regularnego picia wina w małych ilościach. Badania wskazują np., że pozwala to uniknąć niektórych chorób układu krążenia.

 

Co na to badania?

Wyniki badania na temat wina zostały przedstawione na łamach czasopisma Journal of Epidemiology and Community Health. Stwierdzono, że wypicie do pół kieliszka wina dziennie może powodować przedłużenie życia mężczyzny o 5 lat.

 

Badanie objęło 1373 mężczyzn. Celem była ocena wpływu długotrwałego przyjmowania alkoholu na umieralność z powodu chorób sercowo-naczyniowych i przewidywaną długość życia u 50 letnich mężczyzn.

Spożywanie przez długi czas małych ilości alkoholu - według badaczy - wiązało się z mniejszą umieralnością niż to ma miejsce w grupie osób nie pijących alkoholu. Dane dotyczą umieralności z przyczyn sercowo-naczyniowych, mózgowo-naczyniowych i ogólnych.

Konsumpcja małych ilości wina przedłużała oczekiwaną długość życia w badanej grupie o 5 lat.

 

Francuski paradoks

Kilka lat temu, w popularnej audycji telewizyjnej CBS 60 minut, Amerykanie usłyszeli po raz pierwszy o zjawisku, które określa się dziś jako francuski paradoks. Zdaniem twórcy tego pojęcia, doktora Serge Renaud, czerwone wino wydaje się być najskuteczniejszym środkiem zapobiegającym chorobie wieńcowej. Efektem tej audycji był 40% wzrost sprzedaży czerwonego wina w ciągu następnego tygodnia! W Ameryce Północnej, gdzie w ciągu roku na zawał serca umiera około 1 miliona ludzi, telewidzowie dowiedzieli się, że wypijając dwie szklaneczki czerwonego wina dziennie ich szanse na zawał maleją o 40 %!

 

W ciągu następnych lat wielu naukowców podjęło ten interesujący temat. Rzecz szła nie tylko o zdrowie, ale i o pieniądze. W 1995 roku badacze duńscy ogłosili, że osoby pijące regularnie wino, umiarkowanie oczywiście, okazały się w 60% mniej podatne na zawał serca i udar mózgu oraz w 50% na inne schorzenia. Okazało się, że przyjdzie stanąć przed zagadnieniem nie tylko natury naukowej, ale przede wszystkim moralno-etycznej. Wywołano temat, który na pierwszy rzut oka podważał sens walki z piciem alkoholu.

 

Zapoznajmy się jednak w skrócie z faktami wyjaśniającymi francuski paradoks. We Włoszech i na południu Francji pija się niewielkie ilości wina, regularnie, głównie do posiłku spożywanego bez pośpiechu . Nie ma też zwyczaju tzw. pojadania między posiłkami. Chętnie też spożywa się duże ilości owoców i warzyw, raczej małe ilości chudego mięsa a do gotowania używa się dużo oliwy z oliwek. Najważniejsze jest tu określenie niewielkie. Na północy i wschodzie Europy oraz w Ameryce Północnej alkohol pije się głównie, niestety, dla jego właściwości odurzających . Według naukowców czerwone wino posiada specyficzne właściwości ochronne z uwagi na zawartość pewnych związków chemicznych (przeciwutleniaczy), które zmniejszają lepkość płytek krwi. Niestety, jednorazowe spożycie dużej ilości alkoholu powoduje skutek odwrotny do zamierzonego. Wypicie całotygodniowej porcji wina w jeden wieczór powoduje, że zostajemy bez ochrony antyoksydantów (przeciwutleniaczy) przez 80% czasu najbliższego tygodnia. Cały problem tkwi więc w umiarkowanym piciu czerwonego wina.

 

W ostatnich latach opublikowano wiele licznych naukowych opracowań dotyczących zdrowotnego oddziaływania alkoholu. Wyniki rozpoznania są często sprzeczne, ponieważ sięgają one od pozytywnego wpływu w przypadku umiarkowanego spożycia do ciężkich zaburzeń w przypadku spożycia nadmiernego. To, że codzienna, umiarkowana konsumpcja może obniżyć ryzyko zawału serca, wydaje się być w międzyczasie naukowo udowodnione. Tajemnica tkwi więc przede wszystkim w dawce.

 

Co zawiera wino?

Wino składa się w około 80% z wody i w około 20% z różnych składników, których skład i udział ilościowy zależy od rodzaju winogron, momentu zbioru, rodzaju podłoża, nawożenia i klimatu, a także od sposobu przygotowania wina. Właściwy czas zbioru jest czynnikiem decydującym o jakości wina, ponieważ skład składników zmienia się podczas dojrzewania winogron w charakterystyczny sposób. Na początku wzrostu winogron wzrasta zawartość kwasów dwukarboksylowych - kwasu jabłkowego i kwasu winnego. Po osiągnięciu maksymalnego stężenia kwasów w winogronach zaczyna się akumulacja cukru, przeważnie jest to glukoza i fruktoza. Polifenole, którym przypisywane jest zdrowotne działanie wina, znajdują się w skórce winogrona. Grają one tym samym decydującą rolę także podczas produkcji wina. Jeżeli czerwone grona wyciśnie się szybko, powstaje praktycznie biały moszcz gronowy. Aby wyprodukować czerwone wino, niezbędne jest wyekstrahowanie barwnika ze skórki winogron. Równocześnie ekstrahuje się przy tym z otoczek i pestek winogron także fenole i flawonoidy. Wyjaśnia to znacząco wyższą zawartość związków fenolowych w czerwonym winie w porównaniu do wina białego. Zawartość związków fenolowych wynosi w winie czerwonym pomiędzy 500 a 4000 mg/l. Białe wino zawiera tylko około 150 do 400 mg/l, przy czym fenole wina białego uważa się za bardziej skuteczne.

 

Do najważniejszych substancji mineralnych zalicza się potas, magnez, wapno i sód. Żelazo, bor, krzem, mangan i cynk występują tylko w niewielkich ilościach (zakres ppm), a aluminium, ołów, kadm, fluor, miedź i selen tylko w ilościach śladowych (< 1 mg/l).

 

Fermentację alkoholową przeprowadza się w winie przy pomocy drożdży specjalnego rodzaju Saccharomyces cerevisiae. Z jednej molekuły glukozy powstają przy tym dwie molekuły etanolu i dwie molekuły dwutlenku węgla. (beztlenowy rozpad cukru).

 

Kwestia dawki

Zdrowotne działanie przypisuje się winu tylko w przypadku regularnego i umiarkowanego spożycia. „Umiarkowane" oznacza - zgodnie z międzynarodowymi zaleceniami - dla kobiet najwyżej 20 g, a dla mężczyzn 30 do 40 g czystego alkoholu dziennie (por. WHO, British Medical Association).

 

W przypadku regularnego spożycia większych ilości alkoholu mogą wystąpić najróżniejsze, zależne od alkoholu zakłócenia, które dotyczą zarówno zdrowia, jak i sfery socjalnej. Na podstawie przeprowadzonych ankiet stwierdzono, że prawie każdy nie docenia się odnośnie ilości konsumowanego przez siebie alkoholu. Jeżeli mianowicie przeliczymy te dane ankietowe na całość ludności Niemiec, to stanowią one tylko nieco ponad połowę tego, co na podstawie statystyki produkcji szacuje się jako spożycie.

 

Przejście z regularnej do nadmiernej konsumpcji przebiega często płynnie, ponieważ dla wielu osób alkohol jest codzienną używką i posiada także ogromne społeczne znaczenie.

 

Ostre działanie alkoholu ...

Po spożyciu alkoholu wzrastają wartości trójglicerydów oraz ciśnienie krwi, u osób na czczo poziom cukru we krwi ulega obniżeniu. Silne działanie moczopędne może prowadzić do zaburzeń metabolizmu substancji mineralnych. Błona śluzowa żołądka zostaje podrażniona, co może powodować nudności i wymioty. Zawroty głowy powstają poprzez bezpośredni wpływ alkoholu na aparat przedsionkowy w uchu wewnętrznym. Krew płynie mocniej w peryferiach ciała, skóra staje się przez to czerwona i ciepła. Sprawność mięśni ulega zmniejszeniu, a na centralny system nerwowy alkohol działa zarówno przytłumiająco jak i pobudzająco. Przy większych stężeniach alkoholu może poza tym dojść do zaburzeń chodzenia, wydłużonego czasu reakcji, a przy ponad 1,4 promila do ostrych oznak zatrucia.

 

... i działanie długofalowe

Długotrwała, nadmierna konsumpcja alkoholu uszkadza wiele organów, jak np. trzustkę, serce i w szczególności wątrobę, ponieważ przede wszystkim w wątrobie następuje rozpad alkoholu. Skutkiem tego jest zwyrodnienie tłuszczowe wątroby oraz marskość wątroby. Podwyższeniu ulega także ryzyko powstania określonych rodzajów raka, dotyczy to m.in. jamy ustnej, gardła, przełyku, klatki piersiowej, jelita. Na najwyższym miejscu, w przypadku nadmiernego spożywaniu alkoholu, znajduje się jednakże potencjał do powstania nałogu. Jako skutki nałogu mogą wystąpić najcięższe uszkodzenia organów, a także nerwów, jak zagmatwanie oraz zaburzenia psychiczne. Pozytywne działanie alkoholu, zwłaszcza wina, można stwierdzić wyłącznie w przypadku regularnej i umiarkowanej konsumpcji. W międzyczasie wydaje się, że udokumentowano ochronne działanie na serce, które występuje poprzez wzrost cholesteryny HDL we krwi, zmniejszoną agregację płytek krwi (trombocytów), obniżenie fibrynogenu oraz zwiększoną fibrynolizę. Zalecanie spożycia alkoholu w celu ochrony przed zawałem serca można jednakże - ze względu na wymienione powyżej  ryzyko - reprezentować wyłącznie z zastrzeżeniem.

 

Wino w tabletkach?

Ekstrakt czerwonego wina i soku z winogron występuje już od dłuższego czasu w sklepach jako uzupełniający środek spożywczy w formie tabletek. Na opakowaniach podaje się najczęściej zawartość antocyjanów lub oligomerów, proantocyjanidyn (OPC). Mają one wpływać korzystnie na zdrowie i dobre samopoczucie. Jednakże o skuteczności takich preparatów nie można się obecnie wypowiadać w sposób jednoznaczny. Składnik czerwonego wina, resweratrol, jest obecnie testowany pod kątem działania antyrakotwórczego. Jeżeli wyniki będą pozytywne, to można będzie myśleć o zastosowaniu go jako lekarstwa.

(...)

(b)

 

 

"WPROST" Numer: 28/2009 (1383)

MITOLOGIA ALKOHOLOWA

Chorych na cukrzycę chroni przed zawałem serca, osoby starsze uwalnia od zaćmy i demencji, a kobiety leczy z osteoporozy. Takie cudowne właściwości ma ponoć umiarkowane picie alkoholu. Tego rodzaju pseudoprawdy od wielu lat są powtarzane w majestacie nauki, zarówno przez naukowców, jak i lekarzy.

Alkohol zawsze miał popleczników. Pisarz William Faulkner uważał, że cywilizacja narodziła się wraz z odkryciem fermentacji. Gdy pojawił się gin, lekarze zachwalali go jako lekarstwo. Ernest Hemingway uważał, że rum leczy wszystkie dolegliwości i daje natchnienie. George Byron, Oscar Wilde, Édouard Manet i Edgar Degas oraz Pablo Picasso zachwalali absynt, destylat różnych ziół, głównie piołunu. A Winston Churchill dożył 91 lat, choć zaczynał dzień od wypicia whisky, a z butelką brandy kładł się spać. Trudno o lepszą reklamę alkoholu. Ale taka reklama służy głównie producentom wina, whisky, brandy oraz piwa. Najmniej korzysta nam tym nasze zdrowie. Niestety.

 

Spożywanie alkoholu jest napiętnowane, ale tylko wtedy, gdy szkodzi wypijany w dużych ilościach. Dawno minęły czasy, gdy za rządów Karola II Stuarta siedmioosobowa angielska rodzina tygodniowo wypijała 136 litrów piwa i cieszyła się dobrym zdrowiem. Dziś nadużywanie alkoholu zgodnie nazywa się pijaństwem lub bardziej poprawnie – chorobą alkoholową. Ale tylnymi drzwiami na salony i pod strzechy weszło tzw. umiarkowane picie alkoholu. Takie picie, czyli dwa drinki dziennie w wypadku mężczyzn i nie więcej niż jeden u kobiet, ma chronić przed groźnymi chorobami. To znakomite usprawiedliwienie, tym bardziej że często powtarzane w gabinetach lekarzy.

 

Butelka piwa dziennie zapobiega kamicy. Kieliszek czerwonego wina ma chronić przed zawałami serca i udarem mózgu. Z kolei whisky raz dziennie do tego stopnia miała rozjaśniać umysł osób starszych, że w jednym z domów spokojnej starości w Irlandii otwarto bar, gdzie na okrągło serwowano burbona. Doszło nawet do tego, że do picia alkoholu – oczywiście w umiarkowanych ilościach – zaczęto zachęcać abstynentów. Wyłącznie w trosce o ich zdrowie. Przekonują o tym badania dr. Dana Kinga z Medical University of South Carolina w Charleston. Wynika z nich, że osoby w średnim wieku, które dotąd unikały alkoholu, o 38 proc. mogą zmniejszyć ryzyko zawału serca, gdy zaczną serwować sobie drinki. Wyłącznie w umiarkowanych ilościach.

 

Kult umiarkowanego picia alkoholu okazał się tak wygodny i przekonujący, że wielu ekspertów pozbawił resztek sceptycyzmu. Przeprowadzono dotychczas ponad 100 badań, ale nie ma takich, które jednoznacznie wykazywałyby, że istnieje związek przyczynowy między umiarkowanym spożyciem alkoholu a lepszym zdrowiem. Są obserwacje, ale przeprowadzone na małej grupie osób, jedynie kojarzące obydwa te fakty. Czy ludzie są zdrowi, bo piją czerwone wino, czy raczej jest tak, że ludzie przestrzegający zdrowego stylu życia tylko czasami sięgają po odrobinę alkoholu?

 

Raymond Pearl, biolog z Johns Hopkins University, w 1924 r. opublikował słynny wykres w kształcie litery U. Pokazywał on, jak często zdarzają się zgony w poszczególnych grupach ludności w zależności od ilości spożywanego alkoholu. Okazało się, że częściej umierają nadużywający alkoholu oraz abstynenci. Na dole tego wykresu znalazły się osoby, które piły alkohol w umiarkowanych ilościach. Można byłoby przywołać przykład brytyjskiej królowej Wiktorii, które wcale nie stroniła od kropelki czegoś mocniejszego, a o pobożnych abstynentach mówiła, że to „zgubna herezja". Można byłoby, gdyby były na to dowody. Brakuje badań spełniających standardy podobne do tych, jakie obowiązują podczas testowania leków. A takie badania, z tzw. podwójną ślepą próbą, muszą być przeprowadzone, by wyeliminować efekt placebo. Tylko czy taki wymóg jest potrzebny, gdy jedynym celem badań jest wykazanie tego, co było do udowodnienia, czyli że umiarkowane ilości alkoholu są dobre dla zdrowia.

 

Na początku lat 70. XX wieku dr Arthur L. Klatsky, kardiolog z Oakland, przeprowadził badania, z których wynikało, że osoby umiarkowanie pijące alkohol rzadziej trafiają do szpitala niż abstynenci. Zapomniał jedynie dodać, że grant na te badania otrzymał od przemysłu spirytusowego. Wiele pseudonaukowych publikacji ukazuje się w prasie medycznej. „British Medical Journal" napisał, że wstrząśnięte martini zmieszane z ginem zwiększa przeciwutleniające właściwości alkoholu, dzięki czemu trunek jest jeszcze korzystniejszy dla zdrowia. „American Journal of Clinical Nutrition” przekonuje natomiast, że wraz z jedną szklanką piwa człowiek zaspokaja 11 proc. dziennego zapotrzebowania na węglowodany, 9 proc. na fosfor, 7 proc. na ryboflawinę oraz 5 proc. na witaminę PP. To wszystko prawda. Nie wspomniano tylko o tym, że znacznie więcej tych składników jest w mieszczącej się w jednej szklance sałatce warzywnej.

 

„Wokół picia alkoholu wyrosły religie" – napisała Barbara Holland w wydanej niedawno książce „Radość picia”. W XVII wieku Francuzi twierdzili, że bez dużej szklanki wermutu, absyntu lub brandy nie da się dobrze przygotować żołądka na delektowanie się jedzeniem i winami. W Edynburgu codziennie w południe rozlegał się dźwięk dzwonu przypominający o wypiciu porcji whisky, by pisarze i wynalazcy mieli natchnienie, by ludziom żyło się lepiej. Nawet w Anglii wysoki poziom uniwersytetów przypisywano regularnemu spożywaniu porto. Do legendy przeszła historia kręcenia zdjęć do filmu „Afrykańska królowa”. Prze- bywający w Kongu członkowie ekipy chorowali, mieli wymioty i biegunki, z wyjątkiem Johna Hustona oraz Humphreya Bogarta. Reżyser filmu i odtwórca głównej roli nie mieli żadnych dolegliwości, bo zamiast wody cały dzień pili whisky. Najbardziej chorowała Katharine Hepburn, bo piła wyłącznie wodę. Do dziś pokutuje przekonanie, że w strefie tropikalnej najlepiej leczyć się alkoholem. Tymczasem wszystko zależy od tego, z jakiego źródła pijemy wodę, a nie ile wypijamy alkoholu.

 

Alkohol znalazł się na cenzurowanym dopiero wtedy, gdy zauważono, że zamiast być filarem gospodarki, przyczynia się do jej upadku. „Lekarze, dawniej zachwalający gin jako lekarstwo, teraz twierdzili, że uczynił on niższe klasy ?chorymi, nienadającymi się do interesów, biednymi, będącymi ciężarem dla samych siebie i sąsiadów, zbyt często rodzącymi słabe i niespokojne dzieci, stające się – zamiast być pożytkiem i siłą – ciężarem dla swojego kraju?" – napisała Barbara Holland. Teraz nadszedł czas, by zweryfikować mit czerwonego wina jako eliksiru młodości i długowieczności.

 

Amerykańskie Towarzystwo Kardiologiczne (AHA) nie zaleca picia czerwonego wina jako prewencji zawałów serca. Opublikowane w 2005 r. w USA zalecenia dietetyczne mówią jedynie o tym, że alkohol spożywany w umiarkowanych ilościach „może mieć korzystny wpływ na zdrowie". Żadne towarzystwo medyczne nie zaleca picia alkoholu w ramach zapobiegania nowotworom. Trudno zresztą tego oczekiwać, bo w tym wypadku nie ma wątpliwości – wszystkie trunki zwiększają ryzyko raka.

 

Niestety, czerwone wino, uznawane za najzdrowszy alkohol, nie chroni przed rakiem piersi u kobiet. Z najnowszych badań wynika, że może raczej zwiększać ryzyko, i to o 30 proc. – Alkohol jest najbardziej niedocenianym czynnikiem ryzyka raka – twierdzi dr Patrick Maisonneuve, epidemiolog z European Institute of Oncology we Włoszech. Humphrey Bogart zmarł na raka krtani, co może mieć związek zarówno z paleniem tytoniu, jak i częstym piciem mocnych trunków.

 

Nie ulega wątpliwości, że odrobina alkoholu znakomicie rozwesela, co wykazano nawet w badaniach na szczurach. Błędne jest tylko przekonywanie, że należy pić regularnie, bo to korzystne dla zdrowia. Regularne picie alkoholu jest bardziej niebezpieczne, bo częściej prowadzi do marskości wątroby i uzależnienia niż upijanie się alkoholem w dużych ilościach, ale od czasu do czasu. Umiarkowane picie piwa lub czerwonego wina to znakomity uniwersytet alkoholizmu.

Autor: Zbigniew Wojtasiński

 

 

„POLITYKA” nr 20 (2554), 20.05.2006 r.

NAUKA / EUREKA!

Pijesz, nie rodź! Jaka ciąża, takie dziecko – w majowym wydaniu „Archives of General Psychiatry” naukowcy amerykańscy precyzują tę tezę. U dzieci kobiet, które podczas ciąży cierpiały na depresję, paliły papierosy i piły alkohol lub były ofiarami przemocy domowej, trzy razy częściej stwierdzano agresywne zachowania. Autor badań dr Robert C. Whitaker przeanalizował historie 2700 dzieci z 18 miast USA.

 

„POLITYKA” nr 51/52 (2634), 22-12-2007; s. 120

GENY NA RAUSZU

Alkohol działa na rozmaite geny, które wpływają na nasze zdrowie i aktywność komórek mózgu – twierdzą uczeni z Cornell University’s Medical School w Nowym Jorku na łamach ostatniego wydania „Journal of Neuroscience”. Wpływa na przykład na gen Gabra4, który reguluje pracę receptorów GABA – ważnej substancji odpowiedzialnej za przenoszenie impulsów nerwowych. Zdaniem badaczy odkrycie to może wyjaśnić bliżej naturę chorób, u podłoża których leży alkoholizm oraz tzw. płodowy zespół alkoholowy (FAZ) występujący u noworodków, których matki piły podczas ciąży.

 

„WPROST” nr 34(1186), 2005 r.

ZEGAR NA RAUSZU

Szkodliwy wpływ alkoholu na organizm w dużej części może wynikać z zakłócania rytmów dobowych - uważają badacze z Rutgers University. Człowiek ma ponad sto różnych zegarów biologicznych, wpływających m.in. na pracę serca, ciśnienie krwi, poziom hormonów i działanie układu odpornościowego. Alkohol wywołuje zmiany w funkcjonowaniu genów odpowiedzialnych za pracę tych zegarów, co prowadzi do "fizjologicznej anarchii" w organizmie. Wiadomo też, że zaburzenia rytmu dobowego sprzyjają alkoholizmowi - na tę chorobę są bardziej narażone osoby pracujące w systemie zmianowym oraz te, które często podróżują, zmieniając strefy czasowe. | (MB)

 

"FAKTY I MITY" nr 41, 18.10.2007 r. ZE ŚWIATA

NA ZDROWIE...

Alkohol dostał w ostatnich latach sporą dozę reklamy. Rozmaite badania wykazywały, że umiarkowana jego konsumpcja ma pozytywny wpływ na zdrowie.

Chwalono zalety czerwonego wina – szczególnie polecanego kobietom. Dane przedstawione podczas konferencji Europejskiej Organizacji Onkologicznej w Barcelonie stanowią nieprzyjemne otrzeźwienie: alkohol poważnie zwiększa ryzyko raka piersi. Niezależnie, czy jest to piwo, wino czy wódka. „Kobiety piją wino, bo sądzą, że jest dla nich zdrowsze. Są w błędzie” – konstatuje dr Patrick Maisonneuve z włoskiego Europejskiego Instytutu Onkologii. Konsumpcja alkoholu w ilości 1–2 drinki dziennie zwiększa prawdopodobieństwo raka piersi o 10 proc. Więcej niż 3 dziennie – aż o 30 proc.

Przypuszcza się, że alkohol podnosi we krwi poziom hormonów, które przyczyniają się do rozwoju komórek rakowych. | ST

 

 www.o2.pl | Środa [25.02.2009, 13:41] 1 źródło

WINO PODNOSI RYZYKO RAKA U KOBIET

Już jeden kieliszek dziennie może być groźny.

Z wieloletnich badań na grupie ponad 1,3 mln kobiet z Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych wynika, że pijąc jeden drink dziennie (niezależnie od rodzaju alkoholu) w grupie 1000 pań do 75 roku życia przybędzie 15 nowych przypadków raka. Przy dwóch drinkach przybędzie odpowiednio 30 - donosi "Washington Post".

 

Gazeta powołuje się na wyniku kilku badań. Ostatnie przeprowadzili naukowcy z Oksfordu na zlecenie brytyjskich władz. Chodziło o ustalenie jasnej granicy, jaka ilość alkoholu jest szkodliwa i jakie pociąga za sobą skutki. Dostrzeżono bowiem problem społecznej akceptacji np. do picia wina, które wedle powszechnej wiedzy może zdrowiu dopomóc.

 

 I o ile faktycznie są w nim elementy pomocne, np. zabezpieczające przed chorobami serca, to w ogólnym rozrachunku każda ilość regularnie spożywanego alkoholu szkodzi - donosi "Journal of the National Cancer Institute".

 

W Stanach Zjednoczonych umiarkowane, ale regularne, picie alkoholu jest bezpośrednią przyczyną 5 procent wszystkich zachorowań na raka. W przypadku raka piersi - aż 11 procent (około 20 tys. przypadków rocznie). | JS

 

 www.o2.pl | Środa [25.03.2009, 10:08]  4 źródła

PO ALKOHOLU ROBISZ SIĘ CZERWONY? MOŻESZ DOSTAĆ RAKA

Jesteś 10 razy bardziej narażony na nowotwór gardła - twierdzą lekarze.

Czasami plamom na twarzy towarzyszy szybsze tętno oraz mdłości. Te objawy są spowodowane niedoborem enzymu ALDH2. W takich przypadkach nawet pół butelki piwa może wywołać niepożądaną reakcję - czytamy w "New York Timesie".

 

ALDH2 jest głównym enzymem zaangażowanym w utlenianie aldehydu octowego, który pojawia się w procesie metabolizmu alkoholu. Jego niedobór z jednej strony chroni przed uzależnieniem od alkoholu, z drugiej - podwyższa ryzyko wystąpienia raka gardła - twierdzi Philip J. Brooks z National Institute on Alcohol Abuse and Alcoholism.

Brooks dodaje, że osoby wypijające średnio dwa piwa dziennie i wykazujące niedobór enzymu ALDH2 w organizmie są aż 10 razy bardziej narażone na wystąpienie u nich nowotworu gardła.

 

Jak wynika z badań, ALDH2 nie występuje w organizmach aż 1/3 Japończyków, Koreańczyków i Chińczyków. | AB

 

 www.o2.pl / www.sfora.pl | Wtorek [11.08.2009, 16:41] 2 źródła

NIE PIJ. PRZEZ ALKOHOL ROŚNIE RYZYKO RAKA

Poważny skok zachorowań na nowotwory krtani i języka.

Na Wyspach odnotowano alarmujący wzrost liczby zachorowań na raka krtani wśród 40-latków.

Winne jest przede wszystkim nadmierne spożywanie alkoholu - informują brytyjscy lekarze cytowani przez gazetę.pl.

Głównym czynnikiem powodującym raka krtani są co prawda papierosy, ale choroba wywołana przez tytoń rozwija się długo, nawet 30 lat.

Dlatego uważamy, że za ostatnią falę zachorowań wśród 40-latków odpowiada przede wszystkim drugi czynnik: alkohol - mówi Hazel Nunn z Cancer Research UK.

Od 1995 roku występowanie raka krtani u mężczyzn wzrosło o 28 procent, u kobiet - o 24 procent.

Od lat 50-tych konsumpcja alkoholu wzrosła dwukrotnie. I wciąż rośnie - dodaje Nunn.

Co roku w Wielkiej Brytanii diagnozuje się 5 tysięcy nowych przypadków raka krtani i języka. 1800 osób umiera...

Wiele z nich nawet nie zdaje sobie sprawy ze związku między nadmiernym spożywaniem alkoholu a rakiem krtani - podkreśla Don Shenker z organizacji Alcohol Concern. | JP

 

 

 www.wp.pl | PAP | dodane 2008-11-01 (15:10)

PICIE NA UMÓR GROZI CHOROBAMI PSYCHICZNYMI I ALZHEIMEREM

Rozpowszechniony w Wielkiej Brytanii zwyczaj picia na umór może w dłuższym czasie wywołać w tym kraju epidemię starczej demencji - ostrzegli tamtejsi lekarze.

"Osoby często upijające się w młodym i średnim wieku narażone są na rosnące ryzyko zachorowania na Alzheimera i inne choroby psychiczne w późniejszych latach życia, ponieważ alkohol szkodzi korze mózgowej" - napisali Susham Gupta i James Warner, lekarze psychiatrzy, w publikacji "The British Journal of Psychiatry", dostępnej z sobotnią datą.

Według nich ryzyko na tym tle jest nierozpoznane i wymaga pilnych działań dla zapobieżenia nowej epidemii.

 

Lekarze zauważają, iż większość badań koncentrowała się na pozytywnych efektach medycznych picia z umiarem, a nie na długofalowych niebezpieczeństwach picia bez umiaru. Badania pomijają również to, iż konsumpcja alkoholu w Wielkiej Brytanii rośnie w bardzo szybkim tempie.

 

"Biorąc pod uwagę neurotoksyczne efekty alkoholu i rosnące spożycie na głowę mieszkańca, pokolenia ludzi w młodym i średnim wieku, mogą stanąć w obliczu nasilającego się zjawiska demencji starczej wywołanej nadużywaniem alkoholu" - dodają w swoim artykule.

 

Z danych wynika, iż alkohol odpowiada za ok. 10% przypadków zachorowania na demencję, zaś picie w nadmiarze - za ok. 25% przypadków. Alzheimer jest najbardziej rozpowszechnioną formą demencji.

 

Konsumpcja alkoholu w Wielkiej Brytanii z początkiem lat 60. wynosiła mniej niż 6 litrów na głowę mieszkańca, zaś w 2000 roku sięgnęła 11,5 litra na głowę. Jeżeli trend ten utrzyma się, to w ciągu 10 lat Brytyjczycy pod względem spożycia alkoholu zajmą pierwsze miejsce w Europie. | (ak)

 

„NEW SCIENTIST”: Naukowcy informują także, że wcześniejsze doniesienia o korzystnym wpływie spożywania niewielkich ilości alkoholu na układ sercowo-naczyniowy nie znajdują potwierdzenia w faktach.

 

 www.o2.pl | Poniedziałek [29.12.2008, 10:43] 2 źródła

ALKOHOL NA TRWAŁE USZKADZA MÓZG

A spożycie rośnie z roku na rok.

Wszyscy jesteśmy już świadomi bezpośredniego wpływu alkoholu na wypadki, przemoc czy niechciane ciąże. Ale nowe wyniki badań wykazują, że osoby regularnie pijące alkohol, mogą być narażone na ryzyko długotrwałego uszkodzenia mózgu - powiedział profesor Ian Gilmore, prezydent Royal College of Physicians.

Intensywne picie może powodować rozległe zmiany w mózgu, poczynając od prostych luk w pamięci, a kończąc na trwałym osłabieniu, które wymaga dożywotniej opieki - twierdzą eksperci.

 

To dzwonek alarmowy dla milionów ludzi, których styl życia oznacza regularne upijanie się - uważa Gilmore.

 

Naukowcy powołują się na statystyki w Wielkiej Brytanii, gdzie 23 procent mężczyzn i 15 procent kobiet wypija więcej niż dwukrotną dawkę bezpiecznego dziennego limitu - wynika z badań opublikowanych na łamach czasopisma "Alcohol and Alcoholism".

 

Tymczasem w Polsce ponad 9 procent obywateli wypija więcej niż 12 litrów czystego alkoholu rocznie - wynika z danych polskiej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych.

 

Średnie spożycie w Polsce wynosi około 9 litrów na rok. | AH

 

 

 www.o2.pl | piątek [26.06.2009, 21:40] 1 źródło

WÓDKA ZABIJE MILIONY ROSJAN

Tak twierdzi ONZ, bo nasi wschodni sąsiedzi piją za dużo.

„Nadmierne picie wódki, najczęściej tej najtańszej za 60-80 rubli za pół litra (6-8 zł), jest bezpośrednią przyczyną śmierci 30 tys. Rosjan w wieku 15-54 lat, czyli tych czynnych zawodowo. Do tego w kraju jest ponad 5 mln alkoholików, ale problem z nim ma znacznie więcej ludzi” - takie są wnioski raportu który ukazać się ma w prestiżowym piśmie medycznym "Lancet".

Na głowę każdego Rosjanina, wliczając dzieci i emerytów, przypada 15 litrów czystego alkoholu wypitego w ciągu roku.

„W czasach carskich, w 1864 roku, na głowę przypadało jedynie 6 litrów” - zauważa Aleksander Niemcow z Moskiewskiego Instytutu Psychiatrii.

Jego zdaniem za dużo wypija potężna część społeczeństwa.

„Tylko wśród dorosłych mężczyzn to 40 proc. a nieoficjalne dane są większe. Mężczyzn pijących w nadmiarze jest czterokrotnie więcej niż kobiet” - zauważa.

Według ONZ trudne warunki życia i alkoholizm w ciągu następnych 15 lat zmniejszą ludność Rosji o 10 mln. | JS

 

 www.o2.pl | ostatnia aktualizacja: Nd [28.06.2009, 17:53] 1 źródło

WÓDKA ZABIJA CORAZ WIĘCEJ LUDZI. SZCZEGÓLNIE KOBIET

 Coraz więcej pań umiera na choroby wątroby, raka ust i piersi wywołanych alkoholem.

Tak przynajmniej twierdzą kanadyjscy naukowcy, którzy w prestiżowym piśmie medycznym "Lancet" opublikowali raport o konsekwencjach picia alkoholu w skali dla całego świata.

„Prawie 4 proc. wszystkich zgonów notowanych na świecie w 2004 roku (ostatni rok dla którego dostępne są dane porównawcze dla całego świata) miało swoje źródło w chorobach wywołanych nadmiarem picia alkoholu. Oznacza to 1 na 25 zmarłych osób ginie z przepicia” - zauważa BBC.

W przypadku Europy statystyki są gorsze, bo aż co dziesiątą śmierć wywołuje alkohol.

Średnio na świecie pije się 120 litrów alkoholu tygodniowo. W Europie blisko dwukrotnie więcej. Statystyki pokazują, że im kraj biedniejszy, tym pije się więcej.

Według badaczy, efekt picia alkoholu na zdrowie ludzkości przypomina ten jaki papierosy miały pod koniec XX wieku. Ilość chorób wywołanych przez alkohol jest podobna.

Co gorsza, już nie tylko choroby wątroby należą do typowych schorzeń alkoholowych. W nadmiernym piciu widzi się przyczynę masowych przypadków raka ust, gardła, odbytu i piersi. Do tego chroniczna depresja i wylewy.

„Uniknąć nadmiernego picia przez całe życie udaje się aż 45 proc. mężczyzn i 66 proc. kobiet. Ale dane dotyczące pań są coraz gorsze. Rosnąca liczba zgonów w wyniku przepicia to efekt właśnie zwiększonego spożycia alkoholu przez kobiety” - wylicza za raportem z "Lanceta" BBC.

Jednak to jeszcze panowie umierają z powodu alkoholu częściej niż panie - dokładnie pięć razy. Śmierć z przepicia to także problem bardziej młodzieży niż osób starszych | JS

 

 

 www.o2.pl / www.sfora.pl | Sobota [15.08.2009, 20:46] 1 źródło

CORAZ WIĘCEJ MŁODYCH ALKOHOLIKÓW W SZPITALACH

W Australii nastolatki uzależniają się od drinków.

Liczba hospitalizowanych nastolatków z poważnymi problemami alkoholowymi w ciągu 8 ostatnich lat wzrosła w o połowę. Lekarze z Australii uważają, że to wynik dużej popularności drinków sprzedawanych w butelkach - donosi news.com.au

Takie drinki - znane także w Polsce - Australijczycy nazywają alkopopami. To właśnie osoby uzależnione od tych napojów stanowią większość pacjentów oddziałów odwykowych. Wcześniej ten problem dotyczył przede wszystkim młodych Australijek, teraz także mężczyzn.

Uzależnionych jest już 150 na 100 tysięcy nastolatków. To musi odbić się na kondycji naszego społeczeństwa. Trzeba zastanowić się nad ograniczeniem sprzedaży gotowych drinków w sklepach - ostrzega dr David McGrath z australijskiego Ministerstwa Zdrowia. | AJ

 

 

 

 

"WPROST" nr 10/2009 (1365)

WINNI NABIERACZE

„Cudowne" – tak kiperzy opisywali białe wino zabarwione na czerwono bezsmakowym dodatkiem. Wszyscy dali się nabrać, że jest to wino czerwone. Magazyn „Psychology Today” podał 54 kiperom tanie białe wino, ale w butelkach typowych dla drogich trunków. Gdy przelano je do zwykłych butelek, oceniano je jako słabe.

Konsumenci powinni kupować te wina, które im smakują, a nie te, które według innych smakują właściwie – radzi prof. Robert Hodgson z Humboldt State University w Kalifornii. Uczony badał, jakie oceny wydają sędziowie California State Fair, prestiżowego konkursu na najlepsze wino.

 

W ślepej próbie trunki oceniało 65 kiperów, uważanych za najlepszych na świecie. Tylko 10 proc. z nich mniej więcej podobnie oceniło to samo wino po każdym smakowaniu. 90 proc. za każdym razem ten sam trunek smakował inaczej – niektórzy dwukrotnie uznawali daną próbkę za nienadającą się do picia, a podczas trzeciego smakowania przyznawali jej najwyższą notę. Rozbieżność gustów kiperów nie jest tylko amerykańską specyfiką. Steven Spurrier, organizator konkursu Paris Wine Tasting, przyznał, że europejskie zestawienia rankingów win opracowanych przez różnych sędziów są tak do siebie podobne jak tabele liczb przypadkowych. W 2008 r. do konkursu California State Fair stanęło 2917 win. Nagrodzono 1587 trunków. Nie zmieniło to ich walorów smakowych, ale wyraźnie wpłynęło na ceny. O wpływanie na ceny win oskarżany był Robert Parker, jeden z najbardziej znanych kiperów. Ocenia on wina według własnego systemu, przyznając im 80-100 punktów. Wielu klientów kupuje tylko te, które uzyskają przynajmniej 90 punktów. Te wina stają się więc droższe. Ceny win, które otrzymały 100 punktów, wzrastały aż czterokrotnie. W 1997 r. winiarnia Château Quinault z trudem znajdowała nabywców swoich win, które kosztowały 100 franków za butelkę. Gdy Parker przyznał im notę 92, zaczęły się sprzedawać po 125 franków. Ale nawet ta niższa cena była zawyżona. „Żadne wino nie jest warte więcej niż 10 USD za butelkę, nawet moje Domaine Napa sprzedawane po 35 USD" – mówi Fred Franzia z Bronco Wine Company. Wpływ Parkera na sprzedaż win był tak duży, że producenci zaczęli tworzyć trunki tak, aby smakowały właśnie jemu. Takie wina nazwano „winem sparkeryzowanym" (Parkerized wine) – skomponowanym tak, by schlebić podniebieniu tego kipera.

 

Nawet najlepsi kiperzy zupełnie inaczej oceniają te same trunki. W połowie lat 90. grupa winiarzy z Bordeaux postanowiła odejść od tradycyjnego sposobu produkowania trunku. Michel Bettane, popularny francuski kiper, nazwał ich wina garażowymi. Na pomoc pospieszył im Parker. Przyznał trunkom wysokie noty, co zagwarantowało im dobrą sprzedaż w USA. Gdy dostępne stały się badania liczby kubków smakowych, a osoby z największą ich liczbą nazwano supersmakoszami (supertasters), wielu kiperów obwieściło, że należą do tej grupy. Niektórym nawet potwierdziły to badania. Wkrótce okazało się jednak, że supersmakoszom nie może smakować żadne wytrawne wino. – Są przewrażliwieni na ostre, kwaśne i gorzkie smaki – tłumaczy prof. Gary Pickering z Canada’s Brock University. Właśnie osoby z najmniejszą liczbą kubków są najlepszymi kandydatami na kiperów. Zawód kipera może wkrótce odejść do lamusa. Enolodzy szacują, że co dziesiąte sprzedawane wino jest uszkodzone – zawiera kwas octowy lub aldehyd octowy. Kiperzy nie potrafią tego ocenić, nie otwierając butelki, ale można to zrobić za pomocą magnetycznego rezonansu jądrowego. Urządzenie zwane Wine Scanner wykrywa substancje psujące wino. – To całkowicie obiektywny pomiar – mówi Eugene Mulvihill, konstruktor urządzenia. Kiperzy nie muszą się jednak martwić. Zdyskredytowani jako znawcy wina mogą się zatrudnić jako degustatorzy owoców i warzyw. Takich kiperów zatrudniają eleganckie włoskie i austriackie restauracje, w których jarzynówka musi być doskonała.

Autor: Monika Maciejewska

 

 

 

 

"FAKTY I MITY" nr 5, 01-07.02.2008 r.

PORONIONA KAWA

O kofeinie pisze się ostatnimi czasy prawie wyłącznie w tonacji pozytywnej, podkreślając walory zdrowotne tej używki.

Pierwszym wyłomem jest raport zespołu dra De-Kun Li z amerykańskiego Kaiser Permanente Division of Research. Kofeina zagraża ciąży – brzmi ostrzeżenie. Przenika przez łożysko do płodu, który nie jest w stanie jej zneutralizować. Może spowodować zakłócenia w budowie tkanek. Kofeina, zwężając światło naczyń krwionośnych, utrudnia przepływ krwi do płodu, czego efektem może być poronienie. Ciężarne, które piją dwie kawy dziennie (czyli pobierają 200 mg kofeiny), narażają się na dwukrotnie większe ryzyko poronienia. | JF

 

„NEWSWEEK” nr 31, 01.08.2004 r.: Filiżanka kawy o poranku rozbudza nasz organizm, ale jednocześnie sprawie, że zaczyna nas zawodzić pamięć – wynika z badań włoskich i irlandzkich naukowców.

 

 

 

 

„GAZETA WYBORCZA” 22.07.2003 r.

TRUJĄCE TATUAŻE

Fani tatuażu wstrzykują sobie w skórę trujące chemikalia – ostrzega Komisja Europejska. Jej eksperci alarmują, że większość substancji używanych podczas robienia tatuaży to barwniki przemysłowe, takie jak np. farby samochodowe czy tusz atramentowy. Ponadto obecne przepisy wymagają jedynie zadbania o jednorazowe rękawiczki i igły, natomiast nic nie mówią o barwnikach. Tymczasem zanieczyszczone groźnymi substancjami farby mogą przyczyniać się do rozwoju raka skóry, łuszczycy, a nawet wstrząsu toksycznego. Komisja Europejska planuje wprowadzenie ostrzejszych przepisów regulujących wykonywanie tatuaży. Reuters, WOM

 

„PRZEGLĄD” nr 41, 14.10.2007 r.

RYZYKOWNE TATUAŻE

(...) Podczas porodu kobieta otrzymuje bowiem znieczulający zastrzyk w rdzeń kręgowy. A w raz z igłą do wrażliwego rdzenia mogą przedostać się toksyczne cząstki farby tatuażowej. (...)

 

[A do tego trzeba dodać interakcje z słońcem, kremami, skutki skaleczenia się, itp.! To naprawdę b. głupie i niebezpieczne postępowanie, udzielające się też innym – wynikłe, jak zwykle, z naśladownictwa (a jeśli chodzi o estetykę, to przynajmniej dla mnie, ohydne)! Podobnie ma się sytuacja z wszelkim żelastwem, czy czymkolwiek, wbijanym w skórę! – red.]

 

 

 www.interia.pl | Piątek, 28 listopada (11:28)

TWÓJ ZDROWY UŚMIECH

KOLCZYKUJESZ - RYZYKUJESZ

Kolczykowanie języka niesie ze sobą poważne zagrożenia dla zdrowia, takie jak:

- możliwość wystąpienia miejscowych i ogólnych zakażeń, spowodowanych mikroorganizmami, które w normalnych warunkach znajdują się w jamie ustnej, a w miejscu przekłucia języka mogą przedostać się do głębiej położonych tkanek i wywołać różnego rodzaju groźne dla zdrowia stany zapalne,

 

- ryzyko zakażenia wirusowym zapalenia wątroby typu B i C oraz wirusem HIV, których znaczna część związana jest wizytami w gabinetach kosmetycznych przeprowadzających zabiegi w nieprawidłowych warunkach higienicznych przy zastosowaniu niewłaściwie przygotowanych narzędzi,

 

- uszkodzenie naczyń krwionośnych w momencie kolczykowania, jak i podczas dalszego noszenia kolczyka,

 

- występowanie epizodów bólowych i obrzęku,

 

- uszkodzenie czuciowe nerwu językowego i objaw drętwienia,

 

- reakcje alergiczne związane z rodzajem użytego materiału do wytworzenia ozdoby tkwiącej w języku,

 

- brak możliwości usunięcia ozdoby przy pomocy domowych sposobów, konieczna jest wówczas interwencja chirurgiczna,

 

- trudności w utrzymaniu prawidłowej higieny jamy ustnej,

 

- ryzyko połknięcia lub aspiracji niewłaściwie założonej ozdoby do układy oddechowego,

 

- uszkodzenie wypełnień i uzupełnień protetycznych zębów,

 

- utrudnione żucie i połykanie, a także artykulacja słów,

 

- przedłużające się w czasie gojenie rany, nawet do kilku tygodni,

 

- zaburzenia smaku, metaliczny smak potraw,

 

- stymulacja wypływu śliny.

 

Specjaliści zalecają jednak wszystkim miłośnikom piercingu, by decydując się na umieszczenie ozdoby, starali się zminimalizować wystąpienie groźnych dla zdrowia powikłań i unikali przypadkowych studiów tatuażu, gdzie często podobne zabiegi wykonywane są przez osoby bez należytego przygotowania.

opr. mz

 

Źródło informacji: DENTONET

 

 

„WPROST” nr 28(1281), 2007 r.

SZPECĄCY MAKIJAŻ

Permanentny makijaż, rodzaj tatuażu, który podkreśla kolor i kształt ust, powiek i brwi, może oszpecić na wiele lat. Badania opublikowane w "New England Journal of Medicine" dowodzą, że u osób z alergią mogą one wywoływać opuchlizny, swędzenie i zgrubienia skóry. Te dolegliwości mogą się utrzymywać nawet przez trzy lata. Office of Cosmetics and Colors amerykańskiej Agencji ds. Żywności i Leków przekonuje co prawda, że alergiczne reakcje na sztuczne pigmenty zdarzają się rzadko. Jeśli jednak wystąpią, trudno się ich pozbyć. Lekarze zalecają więc ostrożność, zwłaszcza że na alergie cierpi coraz więcej osób. Reakcje alergiczne mogą się pojawić nagle, nawet po wielu latach od wykonania tatuażu. | (MF)

 

 

 www.o2.pl | Wtorek [28.04.2009, 10:34] 1 źródło

DZIEWCZĘTA DOJRZEWAJĄ WCZEŚNIEJ PRZEZ KOSMETYKI

Wzrost piersi wywołują związki chemiczne, a nie hormony - twierdzą naukowcy.

Duńskim dziewczynkom, które nie weszły jeszcze w okres dojrzewania zaczynają rosnąć piersi o około rok wcześniej niż to miało miejsce jeszcze kilka lat temu. Powodem nie są zmiany hormonalne, ale środowiskowe, informują lekarze z duńskiego Oddziału Wzrostu i Reprodukcji w narodowym szpitalu Rigshospitalet.

Otaczają nas substancje, które potrafią wywołać rośnięcie piersi u dziewczyn, które nie zaczęły jeszcze pokwitać. Takie związki jak parabeny i ftalany, które są głównym sprawcą tego stanu rzeczy, znajdziemy nie tylko w kosmetykach, fabrach, środakch czystości, lecz także w pożywieniu - pisze w  "Journal of Pediatrics" Lise Aksglade, jedna z autorek raportu.

 

Badanie lekarzy z Rigshospitalet objęło ponad 2 tys. dziewcząt z Kopenhagi w wieku od 5 do 20 lat. Połowa z nich została zbadana w latach 1992-1993, a reszta w latach 2006-2008. | AB

 

„WPROST” nr 23(1123), 2004 r.

OSZUSTWO W KREMIE

KOSMETYKI WYSZCZUPLAJĄCE ODCHUDZAJĄ JEDYNIE PORTFELE

Żel wyszczuplający z proteinami i minerałami z głębi mórz i oceanów już po dwóch tygodniach stosowania zmniejszy obwód bioder nawet o 2 cm". "Relaksujący krem ujędrniający, aktywny w dzień i w nocy sprawi, że cellulitis zniknie bez śladu" - takie obietnice składają producenci kosmetyków. Niestety, tych cudownych zalet nie potwierdzają badania. "Kremy działają tylko na powierzchnię skóry, więc nie mogą wyszczuplać" - twierdzi dr Nick Mann z North Middlesex Hospital. Przeprowadził on badania na zlecenie francuskiego pisma "Consommateurs". Wzięło w nich udział 220 kobiet, które w dwudziestoosobowych grupach testowały dziesięć środków (jedna z nich jako placebo otrzymała zwykły krem nawilżający). Po dwóch tygodniach u żadnej z kobiet nie zauważono "efektu wyszczuplającego".

 

PLACEBO NA CELLULITIS

Badania kremów mających likwidować cellulitis, zwany też skórką pomarańczową, zleciła niemiecka fundacja Stiftung Warentest. Uczestniczyło w nich 140 kobiet w wieku 30-50 lat z zaawansowanym cellulitis II i III stopnia (widocznym na pierwszy rzut oka lub po uszczypnięciu). Każda z pań otrzymała dwie tubki: jedną z placebo, a drugą z kremem mającym zlikwidować "pomarańczową skórkę". Sprawdzono działanie siedmiu kosmetyków renomowanych firm z tzw. średniej i wyższej półki, w tym sześciu dostępnych w Polsce. Uczestniczki dwa razy dziennie w prawe udo wcierały placebo (nie wiedząc o tym), a w lewe - właściwy krem. Po dwóch miesiącach uda zmierzono. Wyniki okazały się jednoznaczne: nie ma żadnej różnicy między działaniem placebo a kremami na cellulitis.

- Jeśli producenci kosmetyków zapewniają, że po trzech tygodniach cellulitis zniknie, to jest to kłamstwo - mówi dr Barbara Walkiewicz-Cyrańska, prezes Stowarzyszenia Lekarzy Dermatologów Estetycznych. Nierówna i gąbczasta "skórka pomarańczowa" tworzy się u 80 proc. kobiet na skutek nieprawidłowego gromadzenia się komórek tłuszczowych. Pojawia się nawet u szczupłych zawodowych tancerek.

 

SKÓRA NIEWARTA WYPRAWKI

Segment preparatów do pielęgnacji skóry to najszybciej rozwijająca się część rynku kosmetyków. Europejczycy przeznaczają na kremy, mleczka, toniki i peelingi 31 mld euro rocznie, o ponad 21 proc. więcej niż trzy lata temu. Te kosmetyki stosują również mężczyźni. Kuracje odmładzające stały się obsesją kobiet przed 30. rokiem życia. Z badań firmy Estée Lauder wynika, że w USA i Europie kosmetyki do pielęgnacji skóry stosuje 40 proc. kobiet w wieku 25-29 lat. - Niestety, efekt gładkiej skóry utrzymuje się tylko tak długo, jak długo stosujemy krem - mówi dr Elżbieta Szymańska. - Żaden preparat nie cofnie procesu starzenia się, może tylko cerę nawilżyć, a przez to trochę spłycić zmarszczki. Na pewno nie odmłodzi skóry o kilkanaście lat.

Reklamowane kremy liftingujące zawierają białko pszenicy, które wysychając, kurczy się i napina skórę. Efekty takiego "liftingu" znikają już po kilku godzinach. Równie mało skuteczne są popularne kremy z botoksem, które wbrew nazwie nie zawierają botoksu, czyli jadu kiełbasianego używanego w zabiegach medycyny estetycznej, lecz białka, peptydy i kwas boswelinowy. Te składniki docierają co prawda do głębszych warstw skóry, ale tylko ją nawilżają i uelastyczniają, a nie porażają mięśni twarzy tak jak botoks, co na pewien czas wygładza zmarszczki mimiczne: bruzdy między brwiami, wokół oczu i ust.

- Jedynymi środkami niwelującymi zmarszczki na twarzy, co potwierdziły badania, są kremy zawierające witaminę A, czyli retinol i powstające z niego produkty - retinal i kwas retinowy, oraz alfa-hydroksykwasy, beta-hydroksykwasy i prowitaminę C - twierdzi prof. Lidia Rudnicka, kierownik Kliniki Dermatologii Szpitala MSWiA w Warszawie. Najaktywniejszy z nich, tzw. wolny retinol, jest stosowany w produkcji kosmetyków zaledwie od kilku lat. Przyspiesza cykl odnowy naskórka przez stymulowanie podziałów komórkowych. Pochodne witaminy A pobudzają odnowę włókien skórnych i uszkodzonych naczyń krwionośnych. Dzięki właściwościom złuszczającym zmniejszają również przebarwienia skóry. Efektem jest wygładzenie drobnych zmarszczek, zmiękczenie skóry i poprawa jej kolorytu.

 

DIETA W RUCHU

- Od kosmetyków i zabiegów w salonach piękności ważniejsze jest właściwe odżywianie, przede wszystkim przestrzeganie lekkostrawnej i niskokalorycznej diety, oraz aktywny tryb życia - podkreśla Irena Eris, właścicielka znanej firmy kosmetycznej. Należy unikać przede wszystkim potraw mięsnych i obfitych w tłuszcz, zwłaszcza hamburgerów i hot dogów, gdyż podejrzewa się, że zawarte w mięsie hormony mogą się przyczyniać do powstawania "pomarańczowej skórki". Zmarszczki tak szybko nie pokryją twarzy, jeśli codziennie wypijemy co najmniej 2,5 litra wody i zjemy pięć porcji warzyw i owoców (połowę na surowo). Wszelki ruch - gimnastyka, pływanie, jazda na rowerze, skakanie na skakance oraz piesze wycieczki - ogranicza odkładanie się komórek tłuszczowych powodujących cellulitis. Pomaga również masaż, prysznic oraz częste nawilżanie skóry. Nie trzeba kupować drogich kosmetyków i specjalistycznego sprzętu do masażu. Wystarczą niedrogie toniki do skóry i szczotka do masowania ciała.

Monika Florek, Monika Florek

 

 

SKÓRA

Mazidła służą przede wszystkim do zarabiania na nich producentom i realizatorom wypłocin reklamowych itp., kosztem skóry – zdrowia.

Skóra musi m.in. oddychać (60% tlenu dostarcza skóra), wydalać produkty przemiany materii. Jak będzie wyglądać po latach maskowania - niszczenia - jej, m.in. zatykając pory?! Pielęgnacja skóry to m.in. prawidłowe odżywianie, czyli dostarczanie jej substancji odżywczych, a nie toksyn, higiena – umożliwienie jej normalnego funkcjonowania.

 

 

OBUWIE

TZW. SZPILKI.

Jakiś idiota wymyślił taką bzdurę, a jeszcze większe idiotki w nich chodzą.

Obuwie nie powinno być narzędziem tortur, przyczyną deformacji stup, stawów, kości śródstopia, kolan, kręgosłupa, przyczyną wad postawy i tego skutków w całym organizmie (m.in. nieruchliwego trybu życia, z kolejnymi skutkami). Poza tym stopy powinny być ozdobą a nie koszmarnym widokiem.

W średniowieczu używano podobnych rzeczy jako srogą karę...

 

 

 www.o2.pl | 2008-10-04 12:51

SZPILKI - KOCHANE, ALE SZKODZĄ

(...) Jednak nawet jeśli ty kochasz swoje niebotyczne szpilki, pamiętaj, że twój organizm ich nienawidzi. Stopy zemszczą się za lata balansowania na cienkich obcasach - ostrzega internetowy "Dziennik".

 

Jak podaje serwis "Dziennika", tylko na leczenie schorzeń stóp będących konsekwencją noszenia butów na wysokich obcasach Brytyjki wydają 29 mln funtów rocznie. Problem jest jednak globalny, gdyż kobiety na całym świecie uwielbiają szpilki.

 

Także coraz więcej kobiety zgłasza się do ortopedów z haluksami, odciskami, naciągniętymi ścięgnami, skurczami i zerwanymi połączeniami nerwowymi. Do powstania tych schorzeń niewątpliwie przyczyniło się noszenie butów na wysokim obcasie. Z kolei, jak podaje internetowy "Dziennik", koszt leczenia jednej takiej dolegliwości poza publiczną służbą zdrowia to średnio 1200 funtów. Jeśli wszystkie pacjentki wymagające operacji zgłosiłyby się na prywatne leczenie, dałoby to w ciągu roku kwotę 10.4 mln funtów.

 

Nie powstały jeszcze statystyki mówiące o ilości operacji plastycznych, którym poddają się kobiety, aby było im wygodniej chodzić na obcasach! "Pompowanie" pięt i podeszew stóp specjalnym wypełniaczem, mające uczynić chodzenie na szpilkach bardziej komfortowym, to jednak popularna praktyka.

(dziennik.pl)

 

 

 www.o2.pl | Sobota [23.05.2009, 08:46] 1 źródło

NOSISZ OBCISŁE JEANSY? GROZI CI PARALIŻ

Ostrzegają przed tym lekarze.

Obcisłe jeansy czy popularne biodrówki sprzyjają powstawaniu wielu dysfunkcji układu nerwowego - informuje serwis MSNBC.

Według lekarzy takie spodnie silnie uciskają nerwy czuciowe. A to może

doprowadzić nawet do zaburzenia czucia w obrębie bocznej powierzchni uda

Ryzyko mikroparaliżów zwiększa chodzenie w butach na wysokim obcasie, szczególnie szpilkach. Bo one dodatkowo obciążają nerwy czuciowe nóg. | AB

 

 

 

 

"POLITYKA" nr 27(2511), 09.07.2005 r.; s.

PODNIEBNE KŁOPOTY

NA CHOROBĘ TO LATANIE

Niektórzy panicznie boją się latać. Jednak niebezpieczne jest nie samo latanie, ale to, co może przytrafić się w kabinie.

Niskie ceny i moda na podróże tak zawróciły ludziom w głowach, że latają, nie myśląc o zdrowiu. Wiosną i jesienią, gdy wyjazdy są tańsze, w samolotach aż roi się od osób starszych, często schorowanych – twierdzi jeden z lekarzy dyżurnych z warszawskiego Okęcia.

Przeziębienie, grypa, świnka, gruźlica, SARS (tzw. ciężki ostry zespół oddechowy) – to tylko niektóre z grożących nam w powietrzu chorób. Szacuje się, że nawet 15 proc. podróżnych ulega „lotniczym” infekcjom. Najczęściej przeziębieniu. Zdarzają się jednak i zakażenia poważniejsze. Łatwemu rozprzestrzenianiu się zarazków sprzyja panujący w samolocie ścisk. Gdy ktoś kichnie, w strefie bezpośredniego zagrożenia znajduje się nawet 15–25 osób.

 

Zarazić można się również „na odległość”. Winna jest klimatyzacja. Choć powietrze w kabinie wymieniane jest 15–20 razy na godzinę, urządzenia klimatyzacyjne czerpią z zewnątrz tylko połowę. Resztę ze względów oszczędnościowych (by nie ogrzewać zimnego) zasysają tuż nad podłogą, filtrują i wtłaczają powtórnie do przedziału pasażerskiego. Filtry nie zatrzymują wszystkich wirusów. „Niedoskonała klimatyzacja sprawia, że powietrze w samolocie jest zbyt suche. W takich warunkach śluzówki nosa i gardła są szczególnie podatne na ataki mikrobów” – ostrzega na łamach „The Daily Mail” prof. John Balmes z University of California.

 

Zakrzepica żył głębokich jest poważniejszym zagrożeniem. Powstaje, gdy przepływ krwi w naczyniach jest utrudniony. Bezruch, opuszczone w dół nogi oraz ucisk fotela na podudzia spowalniają prąd krwi wracającej do serca. Po ok. 3 godz. spędzonych w samolocie (mniej więcej tyle, ile trwa lot z Warszawy do Madrytu) krew zaczyna krzepnąć w żyłach. Gdy podróż trwa dłużej, mikroskopijne początkowo zakrzepy rozrastają się i wzrasta prawdopodobieństwo oderwania się ich od ściany naczyń. Jeśli trafią do płuc, mogą zabić. Podobnie jak w przypadku infekcji, trudno jest tu oszacować liczbę ofiar. Choroba może o sobie dać znać nawet dwa tygodnie po wyjściu z samolotu.

 

Zakrzepicy, zdaniem lekarzy, nie trzeba jednak demonizować. O chorobie powinni pamiętać ci, których czeka podróż dłuższa niż 3 godz. oraz osoby należące do grup podwyższonego ryzyka. Problem w tym, że wśród osób zagrożonych są niemal wszyscy – zarówno ludzie starsi, jak i ci w kwiecie wieku, wyczulone na nią powinny być też młode kobiety stosujące antykoncepcję hormonalną. Zakrzepica, o czym donosi miesięcznik „Travel Medicine and Infectious Disease”, zaatakować potrafi nawet osoby cierpiące na hemofilię – chorobę upośledzającą krzepnięcie. Podczas lotów dłuższych niż dziesięciogodzinne widoczne na zdjęciach USG zakrzepy tworzą się u niemal 3 proc. pasażerów.

 

– Warto zwrócić uwagę, że powszechnie stosowana nazwa zakrzepicy – Economy Class Syndrom – wprowadza w błąd. Choroba zdarza się u pasażerów wszystkich klas, nie tylko ekonomicznej – podkreśla dr hab. Wiesław Kowalski, krajowy konsultant w dziedzinie medycyny transportu. – Można sobie nawet wyobrazić, że to „biznesowy pasażer” jest bardziej zagrożony. Często przez całą podróż pracuje na swoim laptopie, a przez to już zupełnie się nie rusza. Znudzony, stale wiercący się w fotelu pasażer klasy ekonomicznej może zaś uniknąć choroby.

 

W samolocie panuje ciśnienie takie jak na wysokości 1,8–2 tys. m. To tak, jakbyśmy wspięli się na Giewont. Ono również potrafi być groźne dla zdrowia i życia. W warunkach obniżonego ciśnienia ciało ludzkie zwiększa wymiary. Szczególnie powiększa się obwód brzucha, bo rozprężają się gazy w jelitach. U zdrowej osoby wywołuje to ból oraz uczucie wzdęcia. Ktoś, kto niedawno przeszedł operację w obrębie jamy brzusznej, narażony jest na rozejście się szwów i m.in. krwotok. Podobnego zagrożenia powinny się obawiać osoby cierpiące na schorzenia ucha środkowego. Podczas startu powietrze wypełniające ucho gwałtownie zwiększa objętość. Wystarczy niedrożna trąbka Eustachiusza, a błona bębenkowa pęknie.

 

Zmiany ciśnienia bywają również groźne dla ludzi zupełnie zdrowych. Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) zaleca urlopowiczom, by minimum na dobę przed podróżą zrezygnowali z nurkowania. Związany ze startem spadek ciśnienia wywołać może u nurków groźne objawy choroby kesonowej. Zmiana ta jest również niebezpieczna ze względu na niedostatek tlenu w zbyt rozrzedzonym powietrzu. W majowym numerze medycznego periodyku „Anaestesia” brytyjscy lekarze ostrzegają: „saturacja (nasycenie tlenem) krwi u pasażerów lecącego samolotu spada do średniej wartości 93 proc.”. W szpitalu przy takim niedostatku życiodajnego gazu pacjentowi podaje się maskę tlenową. Normą u zdrowego człowieka jest bowiem 98–100 proc. U osób chorych i starszych niedostatek tlenu wywołać może zaburzenia pracy mózgu, zawał lub poważne, nawet śmiertelne, zaburzenia rytmu serca.

 

W czasie lotu kłopoty mogą mieć też alergicy. Na niektórych trasach (np. na Daleki Wschód lub do Afryki Równikowej) urządzenia klimatyzacyjne samolotu rozpylają niewyczuwalne pestycydy mające zapobiec rozprzestrzenianiu się owadów, szczególnie komarów, przenoszących malarię. Wśród alergików zdarzały się przypadki silnych reakcji uczuleniowych na te chemikalia.

 

Z badań przeprowadzonych przez JAL (przewoźnika japońskiego) wynika, że tylko co dwudziesty ciężko chory pasażer świadom jest ryzyka związanego z lataniem. Dla 700–800 osób rocznie kończy się to zgonem na pokładzie samolotu. Niektórzy twierdzą, że ofiar latania jest znacznie więcej, bo statystyki nie uwzględniają pasażerów, którzy zmarli w kilka godzin lub dni po podróży.

 

Czytelnik, który dobrnął do tego miejsca, zastanawia się zapewne, jak w ogóle udało mu się latać i przeżyć. Na pocieszenie zacytujmy szacunki British Airways, według których „poważne kłopoty ze zdrowiem ujawniają się w powietrzu u jednego na 20 tys. podróżnych”.

 

APTEKA NA POKŁADZIE

Najnowsze odrzutowce wyposażone są nie gorzej niż karetki reanimacyjne. Defibrylator, maski do sztucznego oddychania, tlen – to standard. W samolotach British Airways (i u wielu innych przewoźników) znajdują się również: EKG, cewniki do moczu, testy do pomiaru cukru we krwi, zestaw „małego chirurga”, a także kaftan bezpieczeństwa. W pokładowej apteczce są zarówno zwykłe aspiryny, jak i silne leki nasercowe, przeciwastmatyczne, cukrzycowe, a nawet odtrutki narkotyczne. W czerwcu br. Airbus, europejski producent samolotów, wprowadził zaś nowy produkt – montowany na pokładzie samolotu punkt medyczny. Prócz leżanki znajdują się tam urządzenia monitorujące stan chorego oraz sprzęt do udzielania pomocy.

 

GADŻETY DLA PASAŻERA

Świadomość zagrożeń sprawia, że pasażerowie często skłonni są dość nierozsądnie „inwestować” w zdrowie. Na strachu podróżnych zarabiają producenci ochronnych gadżetów. Kupuje się je na lotniskach lub w Internecie. Oto oferta brytyjskiego Aviation Health Institute (AHI). Za 10 funtów kupujemy specjalne antybakteryjne tampony, które wpychamy do nosa, blokując w ten sposób jedną z dróg wnikania zarazków. To nic, że trudniej nam tak oddychać – najważniejsze jest zdrowie! Chronimy też usta. Do wyboru są cztery rodzaje maseczek (12–27 funtów). Nosić należy je bez przerwy. W podróży rezygnujemy więc z jedzenia i picia.

 

By zminimalizować ryzyko zakrzepicy, za 75 funtów kupujemy przyrząd do pomiaru stężenia aminokwasu – homocysteiny w surowicy. Po nakłuciu palca powie on nam, czy jesteśmy w grupie podwyższonego ryzyka.

 

Kolejne antyzakrzepowe wydatki to: uciskowe rajtuzy usprawniające przepływ krwi (ok. 60 funtów), skarpetki chroniące żyły stóp (13 funtów), przenośny podnóżek (8 funtów) oraz rozkładane pod fotelem pedały (12 funtów). Jeśli będziemy pedałować przez cały lot, to zakrzepica nam nie zagrozi. Dla leniwych AHI przygotował towar specjalny – urządzenie za 100 funtów, które przez całą podróż poddaje nasze nogi mikroelektrowstrząsom. Na koniec jeszcze zatyczki do uszu (7 funtów) zaprojektowane tak, by zabezpieczać przed... zatykaniem się uszu, oraz poduszka (15 funtów) wyposażona w rozpylacz relaksujących olejków lawendowych. „Dopiero tak zabezpieczeni możemy latać” – zachęca do zakupów AHI.

 

CZY LECI Z NAMI LEKARZ

Wszystkie stewardesy i stewardzi uczestniczą co roku w kursach pierwszej pomocy. Potrafią reanimować, opatrzyć rozległą i głęboką ranę, odebrać poród. Personel pokładowy ma też wsparcie z ziemi. W dwóch największych lotniczych centrach medycznych (Med-Aire oraz SOS International), obsługujących ok. 150 przewoźników, dyżuruje po kilkunastu lekarzy. Udzielają pomocy średnio raz na godzinę. Ponadto, jak wynika z badań JAL i American Airlines, w samolocie, w którym podróżuje więcej niż 100 pasażerów, prawdopodobieństwo, że wśród nich jest lekarz, wynosi ok. 80 proc.

Michał Henzler

 

 

 

 

 www.o2.pl | Poniedziałek [29.06.2009, 18:42] 1 źródło

DUŻO JEŹDZISZ NA ROWERZE? GROZI CI BEZPŁODNOŚĆ

Tak twierdzą hiszpańscy naukowcy.

Kolarze powinni zamrażać swoje nasienie zanim rozpoczną karierę - twierdzą naukowcy.

Skąd to stwierdzenie? Hiszpańscy naukowcy przebadali grupę triathlonistów, którzy w ramach treningu przejeżdżają ponad 300 km tygodniowo. Okazało się, że liczba zdolnych do zapłodnienia plemników w ich spermie spadła do zaledwie 4 proc.!  I to już po kilku latach treningów.

To oznacza, że mieliby ogromne problemy z płodnością - wynika z ustaleń Europejskiego Stowarzyszenia Ludzkiej Rozrodczości i Embriologii.

Profesor Diana Vaamonde z Uniwersytetu w Kordobie twierdzi, że to właśnie jazda na rowerze - a nie pływanie i bieganie - ma wpływ na jakość plemników triathlonistów.

To ciepło, które wytwarza opięty kostium, otarcia jąder przez siodełko i olbrzymi wydatek energetyczny podczas treningów sprawia, że plemniki tracą jakość - twierdzi profesor Diana Vaamonde.

Brytyjscy eksperci, których cytuje BBC, twierdzą jednak, że przeciętny rowerzysta, który dojeżdża do pracy na swoim bicyklu nie powinien obawiać się kłopotów z płodnością. | WB

 

 

 

 

SEKS

Tygodnik „SKANDALE”

(...) W samej tylko Ameryce sterylizuje się co roku 455 000 mężczyzn, głównie ze względu na kontrolę narodzin. (...) Badania, przeprowadzone w pięciu największych w USA naukowych ośrodkach medycznych, wykazały, że mężczyźni po zabiegu sterylizacji, są narażeni 5,3 raza bardziej na raka prostaty. Obecnie jest to wśród Amerykanów najpowszechniejszy nowotwór. (...)

·        aż 10% mężczyzn z rakiem prostaty przeszło sterylizację,

·        (...) 3,3% chorych na inne postacie nowotworu było sterylizowanych.(...)             

(krzy-min)

 

 

SZTUCZNE ZAPŁADNIANIE (IN VITRO) MUSI BYĆ ZABRONIONE!

Najlepszym, najskuteczniejszym i najtańszym, licząc wszystko całościowo, sposobem zwiększenia szansy urodzenia i to zdrowego dziecka jest: czyste powietrze, woda, niezanieczyszczona, niezatruta gleba, zdrowa żywność, zdrowe odżywianie, zdrowy tryb życia, pozytywna selekcja kandydatów na rodziców – by każde kolejne pokolenie było m.in. mądrzejsze, zdrowsze, urodziwsze, szczęśliwsze.

 

„WPROST” nr 8(1056), 2003 r.

MĘSKI ZEGAR BIOLOGICZNY

Okazuje się, że nie tylko kobiety mają ograniczony okres płodności. Naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley przeprowadzili badania, z których wynika, że im starszy jest mężczyzna, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że zostanie ojcem. Zespół kierowany przez dr Brendę Eskenazi przebadał 97 mężczyzn w wieku od 22 lat do 80 lat. Badacze zaobserwowali, że wraz z upływem lat zmniejsza się ilość wydzielanej spermy. Okazało się także, że plemniki stają się wolniejsze, nie kierują się bezpośrednio do komórki jajowej i przez to rzadziej do niej docierają. Problemy pojawiają się już po dwudziestym roku życia.

 

 

 www.o2.pl | Niedziela [22.03.2009, 19:34] 1 źródło

DZIECI BIORĄ SIĘ Z DZIKIEGO SEKSU

A nie z planowania - twierdzą eksperci.

Orgazm obu partnerów i dużo namiętności kluczem do sukcesu. Przynajmniej tak twierdzą naukowcy, na których powołuje się "The Guardian".

Pary które starają się o dziecko, często narzekają, że seks staje się nużącym obowiązkiem. Czymś mechanicznym i rutynowym. Tak postępować nie należy. Seks powinien być równie namiętny i gorący jak w dniu, gdy partnerzy poznali się i ostatnie, o czym myśleli, to produkcja dzieci - twierdzi dr Allan Pacey, androlog z uniwersytetu w Sheffield i sekretarz Brytyjskiego Towarzystwa Płodności.

Średnia produkcja plemników w trakcie stosunku to około 250 mln. Jednak u maksymalnie podnieconego mężczyzny ta liczba może wzrosnąć o 50 procent.

Równie dobrze, jak podniecenie, działa przeciąganie wspólnej zabawy. Dodatkowe pięć minut stymulacji przed wytryskiem to dodatkowe 25 mln  plemników i to lepszej jakości. To razem czyni szansę na zapłodnienie znacznie większą - twierdzi Pacey.

Jego słowa potwierdza dr Joanna Ellington, ekspertka w fizjologii reprodukcyjnej.

Mężczyźni nie zdają sobie sprawy, że im bardziej są podnieceni, tym głębiej do zasobów plemników w jądrach sięgają. Spędzając razem więcej czasu i będąc bardziej podnieconym sprawia, że w ejakulacie jest więcej plemników i są one zdrowsze - tłumaczy w telewizyjnym programie "The Great Sperm Race" pokazywanym na brytyjskim kanale Channel 4. | JS

 

 

"NEWSWEEK" nr 49, 09.12.2007 r.: Wielu mężczyzn dotkniętych niepłodnością ratuje się dziś metodą wszczepiania nieruchliwych plemników wprost do komórki jajowej, która mają zapłodnić. Metodę tę zastosowano po raz pierwszy 15 lat temu. Ale to raczej zepchnięcie problemu na następne pokolenie. Jesli bowiem niepłodność ojca spowodował chromosom Y, teb sam chromosom sztucznie przekazany synom, pozostanie nadal niesprawny.

Bożena Kastory

 

 

 www.o2.pl | Niedziela [01.02.2009, 11:42] 1 źródło

SZKODLIWA MODA NA MROŻENIE JAJECZEK

Kobiety wybierają karierę zamiast dziecka.

Brytyjscy ginekolodzy przestrzegają, że zabiegi mrożenia jajeczek i zabiegi in vitro nie powinny stać się elementem mody czy kultury wśród kobiet dbających bardziej o karierę niż zakładanie rodzin. Według nich, medyczne zabiegi na zdrowych osobach niosą za sobą duże ryzyko.

Szczególnie boję się o młode kobiety, które w wieku 20 lat uważają, że na założenie rodziny będą miały czas za dziesięć, piętnaście lat. Decydują się więc na zamrożenie jajeczek i kontynuują karierę, sądząc, że ich przyszły partner będzie je mógł później zapłodnić. Problem w tym, że szanse na powodzenie są na poziomie 6 procent - mówi prof. Bill Ledger z brytyjskiego Królewskiego Koledżu Położników i Ginekologów.

Według lekarzy, na takie zabiegi decydować się powinny jedynie kobiety zagrożone bezpłodnością, np. chorujące na raka. | J

 

 

http://www.papilot.pl/diety-zdrowie/news/2008/11/2204-in-vitro-niebezpieczna-ostatecznosc.html | Niedziela, 23 listopada 2008 r.

IN VITRO - NIEBEZPIECZNA OSTATECZNOŚĆ

Pary decydujące się na zapłodnienie in vitro przechodzą przez tzw. mękę. Jest to forma bardzo kosztowna i wymagająca wielu lat prób, wielkich nadziei oraz jeszcze większych rozczarowań. Sam zabieg nie należy do przyjemnych, często uwłacza godności obu partnerów i jest bardzo bolesny, zarówno psychicznie, jak i fizycznie. 

 

Zapłodnienie pozaustrojowe wygląda mniej więcej tak, że komórki rozrodcze pobiera się od pary. Aby cały proceder był jak najbardziej skuteczny, stosuje się kurację hormonalną (bardzo intensywną), która prowadzi do znacznego osłabienia organizmu kobiety. Forma hormonalna, zwana hyperstymulacją, prowadzi do rozlicznych powikłań, zagrażających zdrowiu i życiu kobiety. Dochodzi między innymi do zachorowań na raka jajnika lub trzonu macicy. Najbardziej narażone na wystąpienie powikłań są kobiety, które wielokrotnie poddawały się kuracji zapłodnienia pozaustrojowego. 

 

Według statystyk, około 10 procent zabiegów kończy się powodzeniem, czyli faktycznie dochodzi w ogóle do zapłodnienia.

 

Komórki jajowe kobiet pobiera się poprzez nakłucie jajnika. Wszystko pod kontrolą USG i znieczulenia miejscowego. Plemniki pobiera się poprzez upokarzającą masturbację lub, w przypadku poważniejszych zaburzeń, w spermatogenezie, poprzez biopsję najądrza lub jądra. Innymi słowy, nakłuwa się jądra w celu pobrania nasienia. Tę metodę stosuje się często u zmarłych, jeśli mężczyzna kobiety odszedł, a ona życzy sobie mieć z nim dziecko. 

 

 

 www.interia.pl | Wtorek, 25 listopada (11:00)

IN VITRO ŹRÓDŁEM KŁOPOTÓW?

Stosowanie technik wspomaganego rozrodu, takich jak zapłodnienie in vitro, znacznie zwiększa ryzyko licznych wad rozwojowych - alarmują amerykańscy eksperci. Szacuje się, że prawdopodobieństwo niektórych zaburzeń wzrasta aż czterokrotnie.

 

Autorami studium są naukowcy z amerykańskiego Centrum Kontroli i Zapobiegania Chorobom (CDC). Objęło ono grupę 480 tysięcy dzieci z ośmiu stanów USA, a jego wyniki skorygowano o czynniki związane ze stylem życia, wiekiem i pochodzeniem etnicznym matki.

 

Do badania zakwalifikowano przypadki dzieci poczętych za pomocą dwóch najpopularniejszych technik: "klasycznego" zapłodnienia in vitro, polegającego na wspólnej hodowli komórki jajowej i plemników w warunkach laboratoryjnych, oraz bardziej nowoczesnej metody - bezpośredniego wszczepienia plemnika do cytoplazmy komórki jajowej. Jako grupa odniesienia posłużyły dzieci spłodzone metodami naturalnymi.

 

(...) obecnie ponad 1% dzieci jest poczętych za pomocą ART i liczba ta prawdopodobnie będzie się zwiększała.

 

Mechanizm odpowiedzialny za opisywane zjawisko nie jest znany. (...)

 

Popularność zabiegów wspomagających rozród systematycznie rośnie. W samych Stanach Zjednoczonych liczba przypadków zastosowania ART wzrosła dwukrotnie w latach 1996-2004 i wyniosła w roku 2005 wartość 134 tysięcy. Przy tak dużej częstotliwości stosowania tych metod badania nad związanym z nimi ryzykiem są bez wątpienia bardzo istotne.

Autor: Wojciech Grzeszkowiak

www.kopalniawiedzy.pl

Źródło: Medical News Today

 

 

http://forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=902&w=75845916&a=75846749

| 18.02.08, 08:17

PRAWDA O IN VITRO

ZAGROŻENIA DLA MATEK I POTOMSTWA

Coraz dokładniej widać zagrożenia dla matek i potomstwa, które

przyszło na świat metodą in vitro, płynące z konfliktu natury z

biotechnologiami. O tych zagrożeniach mówi się niechętnie i niewiele.

Pierwsze dziecko z probówki przyszło na świat w 1978 r. w Wielkiej

Brytanii. Wystarczy prześledzić pewne doniesienia ze świata

(chociażby na stronach internetowych Human Life International:

www.hli.org.pl), aby dowiedzieć się, że poczęcie w ten sposób niesie

zagrożenie dla zdrowia matki i dziecka. Te fakty są ukrywane.

W styczniu 2002 r. ukazała się notatka o barierze naturalnej, która

jest jedną z przyczyn utrudniających implantację dziecka poczętego.

Profesor Alan Beer z Chicago Medical School stwierdza, że kobiecy

system immunologiczny traktuje wprowadzone do macicy embriony jako

obcą tkankę. Z grupy badawczej matek, które przeszły 3 nieudane

próby poczęcia metodą in vitro, 7 na 10 miało znacznie podwyższony

poziom czynnika, który występuje w przypadku chorób

autoimmunizacyjnych.

O zwiększonym ryzyku wystąpienia wad układu rozrodczego u dzieci

poczętych w sztuczny sposób poinformowano w czerwcu 2002 roku.

Badania genetyków pracujących pod kierownictwem dr. Kena McElreavey

z paryskiego Instytutu Pasteura dowiodły, że około 5 procent

mężczyzn z zaburzeniami płodności ma zmutowany chromosom Y w

niektórych komórkach, np. plemnikach. Z połączenia tak zmutowanego

plemnika z komórką jajową może urodzić się dziecko - chłopiec z

niedorozwojem płciowym, dziedzicząc przypadłość po ojcu.

U dzieci poczętych in vitro dochodzi także do rozwoju wad układu

moczowego, takich jak np. rozwój pęcherza moczowego na zewnątrz

organizmu. Naukowcy twierdzą, że prawdopodobieństwo wystąpienia wad

układu moczowego jest u nich 7 razy większe niż u pozostałych dzieci.

Listopad 2002 r. - kolejne badania medyczne potwierdzają, że dzieci

poczęte in vitro cierpią na liczne wady wrodzone. Lekarze z dwóch

amerykańskich uczelni - Uniwersytetu Johna Hopkinsa i

Waszyngtońskiej Akademii Medycznej w St. Louis - odkryli, że

zapłodnienie pozaustrojowe związane jest z występowaniem u dzieci

rzadkiej kombinacji wad wrodzonych przejawiających się w

niekontrolowanym rozroście różnych tkanek. Naukowcy dokonali analizy

danych statystycznych z krajowego rejestru osób chorych na zespół

Beckwitha-Wiedemanna (BWS - choroba uwarunkowana genetycznie,

prowadzi do rozwoju hipoglikemii oraz guzów nowotworowych). Okazało

się, że dzieci poczęte in vitro są sześciokrotnie bardziej narażone

na BWS niż poczęte siłami natury. U dzieci dotkniętych syndromem

Beckwitha-Wiedemanna dochodzi najczęściej do rozwoju tzw. guza

Wilmsa (nerczak zarodkowy), wątrobiaka zarodkowego, nerwiaka

niedojrzałego i innych nowotworów. Prawdopodobieństwo wystąpienia

zaburzeń jest wprost proporcjonalne do czasu przechowywania

embrionów w sztucznym środowisku przed przeniesieniem do organizmu

matki.

W opinii amerykańskich naukowców z Cornell University, wady

genetyczne dzieci poczętych metodą in vitro są wywołane działaniem

preparatów wykorzystywanych do stymulacji jajeczkowania oraz

preparatów ułatwiających implantację dzieci w organizmie matki.

Poważne uszkodzenia mogą być również spowodowane przez substancje

tworzące specjalne kultury, w których żyją embriony przed

wprowadzeniem do łona matki oraz przechowywanie ich w ciekłym azocie.

Metoda in vitro niesie również ryzyko dla zdrowia i życia kobiet. W

kwietniu 2003 r. w Krakowie zmarła 29-letnia kobieta, która poddała

się technice in vitro. Do śmierci pacjentki doszło podczas

pobierania komórek jajowych. Jak ustaliła prokuratura, lekarka

anestezjolog po podaniu pacjentce pierwszej dawki leku

znieczulającego podała jej kolejną dawkę, nie czekając na skutki

pierwszej. Doszło do niewydolności oddechowej, a lekarze zbyt późno

zareagowali. Można by powiedzieć: zwykły błąd w sztuce, mógł zdarzyć

się przy każdym innym zabiegu. Tak. Ale każda inna ingerencja

chirurgiczna jest konieczna ze względu na zdrowie, natomiast in

vitro nie jest zabiegiem ratującym zdrowie czy życie.

Magdalena Garbacz

 

 

 http://www.dlapolski.pl/in-vitro

BEZDUSZNA TECHNIKA I BIZNES

Prof. dr hab. n. med. Ludwika Sadowska, kierownik Samodzielnej Pracowni Rehabilitacji Rozwojowej w Katedrze Fizjoterapii Akademii Medycznej we Wrocławiu, prezes Oddziału Dolnośląskiego Katolickiego Stowarzyszenia Lekarzy Polskich (KSLP

 

Procedury sztucznego zapłodnienia, popularnie zwane in vitro, niosą ze sobą szereg poważnych zastrzeżeń natury moralnej i zdrowotnej, a mimo to w Polsce rozgorzały dyskusje nad możliwością refundowania tej procedury przez Narodowy Fundusz Zdrowia. Zainteresowanie in vitro staje się coraz większe, gdyż wielkie jest pragnienie posiadania dziecka u bezpłodnych małżonków. Towarzyszy temu jednak bezkrytyczna i bezrefleksyjna wiara w postęp techniczny współczesnej medycyny, na czym zbijają potężny kapitał ośrodki zajmujące się sprzedażą tego rodzaju usług.

(...)

Metaanaliza 15 niezależnych badań naukowych, przeprowadzona przez amerykańskich naukowców, wykazała 2-krotnie większą śmiertelność noworodków i 30-40-procentowe ryzyko występowania wad wrodzonych u dzieci poczętych w wyniku in vitro niż poczętych w sposób naturalny. Ponadto 51,3 proc. dzieci poczętych w wyniku in vitro rodzi się z ciąży mnogiej, 2-krotnie częściej występuje ciąża ektopiczna i 6-krotnie częściej występuje łożysko przodujące.

Obserwacje dzieci urodzonych w wyniku wykorzystania procedury in vitro wykazały 2,6-krotny wzrost ryzyka urodzenia dziecka z niską masą ciała i o 60 proc. większe ryzyko uszkodzenia mózgu w postaci porażenia mózgowego, zaś dla embrionów rozmrażanych aż 230 procent. Gorszy jest także rozwój fizyczny dzieci poczętych in vitro oraz częściej występują u nich trudności wychowawcze.

Szacuje się, że na świecie żyje około 2 milionów dzieci poczętych in vitro, które znajdują się w przedziale wiekowym do 5. roku życia, w tym wiele z nich zostało poczętych z użyciem komórek jajowych dawcy w wyniku "technicznego cudzołóstwa".

Ryzyko zdrowotne populacji kobiet poddających się metodom sztucznego wspomagania prokreacji nie jest do końca określone. Wiadomo na podstawie analizy przeprowadzonej w wielu ośrodkach europejskich i w USA, że pojawiają się powikłania w postaci zaburzeń wynikających z hormonalnej stymulacji jajeczkowania, że wzrasta liczba ciąż mnogich, wzrasta liczba cięć cesarskich, u ponad 40 proc. kobiet poddających się tym procedurom pojawiają się zaburzenia emocjonalne i psychiczne, podobne jak w zespołach poaborcyjnych.

W Polsce istnieje 18 ośrodków wykonujących procedury in vitro, które nie są kontrolowane pod względem naukowo-badawczym ani finansowym ze względu na brak regulacji prawnych. Nie istnieje także rzetelna informacja o zagrożeniach zdrowotnych populacji matek i dzieci tak poczętych, ponieważ nie istnieje ich rejestracja, gdyż rodzice nie wyrażają na to zgody. Co więcej, dyskutuje się nawet nad możliwością refundowania tej procedury przez Narodowy Fundusz Zdrowia. Zainteresowanie in vitro staje się coraz większe, gdyż wielkie jest pragnienie posiadania dziecka u bezpłodnych małżonków, a także bezkrytyczna i bezrefleksyjna wiara w postęp techniczny współczesnej medycyny, wreszcie jest to ogromne źródło dochodu i związany z tym marketing sprzedawanych usług. Po prostu chodzi tu o wielki biznes, który w tym wypadku rozmija się ze wszystkimi zasadami etyki w ogólnoludzkim postępowaniu.

W obliczu tych ogromnych wątpliwości i zastrzeżeń natury moralnej jedynym logicznym i uprawnionym rozwiązaniem jest odmowa legalizacji i refundacji ze środków publicznych tych procedur.

 

NIEPŁODNOŚĆ - DZIECKO DOBROBYTU

Maciej Barczentewicz, lekarz ginekolog położnik

Niepłodność małżeńska w cywilizacyjnie rozwiniętych krajach "pierwszego" świata staje się coraz większym problemem. Intensywny rozwój technologii z jednej strony, a z drugiej niepowodzenia w leczeniu niepłodności doprowadziły do powstania Medycyny Rozrodu Wspomaganego (ART). Techniki te podejmują próbę zastąpienia normalnej drogi przekazywania życia ludzkiego w akcie małżeńskim metodami stosowanymi dla rozrodu hodowlanego zwierząt. Konsekwencje tego rodzaju praktyk mogą być bardzo groźne dla zdrowia matki i poczętego w ten sposób dziecka.

 

Zjawisko niepłodności małżeńskiej, jeszcze w latach 50. ubiegłego wieku, dotyczyło około 10 proc. małżeństw, w latach 80. mówiło się o 15 proc., a dzisiaj możemy mówić już nawet o 20 proc., z ciągłą tendencją wzrostową. Problem niepłodności może mieć swoją przyczynę w schorzeniach zarówno kobiecych, jak i męskich (po 50 proc.), natomiast w mniej więcej 15 proc. przypadków niepłodność uwarunkowana jest zaburzeniami zdrowia obojga małżonków. Bardzo charakterystyczna dla naszych czasów jest ciągła zmienność w zakresie norm płodności, np. dla badania nasienia: w latach 50. normą było 60 mln plemników w 1ml nasienia, a dzisiaj za normę WHO (Światowa Organizacja Zdrowia) przyjmuje 20 mln plemników w 1 ml nasienia. Skąd taki dramatyczny spadek? Na pewno niepłodność należy uznać za chorobę cywilizacyjną, związaną z postępem technicznym, lepszymi warunkami życia i dobrobytem społeczeństwa.

W sytuacji leczenia niepłodności bardzo istotny jest wiek małżonków zgłaszających się do leczenia. W dzisiejszych czasach małżeństwa zawierane są coraz później i już na starcie fakt ten staje się czynnikiem obciążającym. Często również odsuwa się decyzję o rodzicielstwie do momentu zdobycia "środków do życia", mieszkania itp. Tymczasem wiek poniżej 25. roku życia jest najbardziej optymalny dla pierwszej ciąży, nie tylko ze względu na najwyższą płodność, ale też z uwagi na późniejsze ryzyko wystąpienia raka piersi, raka trzonu macicy czy raka jajnika. Nasze wybory życiowe skutkują konsekwencjami zdrowotnymi. Biologii nie da się "przeskoczyć".

(...)

Jeżeli prowadzący leczenie uzna, że nasienie nie spełnia wymagań jakościowych, proponuje się inseminację nasieniem dawcy - obcego mężczyzny, według wybranych cech. (...) W ten sposób uniemożliwia się dziecku poznanie swojej prawdziwej tożsamości, również tej genetycznej. Po latach może dojść do związku kazirodczego, jeśli zupełnie o tym nie wiedząc, spotka się rodzeństwo - z jednego dawcy spermy.

 

ZAPŁODNIENIE POZAUSTROJOWE

Komórki rozrodcze pobiera się zarówno od kobiety (komórki jajowe), jak i od mężczyzny (plemniki). Aby uzyskać najlepsze rezultaty, w przypadku kobiety stosuje się hormonalną stymulację owulacji, co pozwala na wzrost kilku lub kilkunastu pęcherzyków jajnikowych w jednym cyklu. Hyperstymulacja może prowadzić do powikłań groźnych dla życia - tzw. zespołu hyperstymulacji. Udowodniono, że stosowanie leków do stymulacji jajeczkowania w procedurach ART zwiększa ryzyko wystąpienia raka jajnika i raka trzonu macicy. Szczególnie dotyczy to kobiet z wielokrotnie powtarzaną procedurą, najczęściej bez powodzenia w uzyskaniu dziecka. Cykle indukowane związane są najczęściej z niewydolnością ciałka żółtego, stąd równoczesna suplementacja progesteronowa. Pamiętajmy, że jeżeli skuteczność może osiągnąć 40 proc., to znaczy, że 60 proc. nie uzyska spodziewanego rezultatu. Niektóre z polskich ośrodków mogą pochwalić się tylko 10-procentową skutecznością, czyli 90 proc. zabiegów jest bez efektu. Komórki jajowe pobiera się poprzez nakłucie jajnika pod kontrolą USG, w krótkotrwałym znieczuleniu ogólnym lub w miejscowym. Plemniki poprzez masturbację lub w przypadku poważniejszych zaburzeń w spermatogenezie, poprzez biopsję najądrza lub jądra.

 

- GIFT, ZIFT

Mieszaninę komórek jajowych wraz z zawiesiną plemników można podać w czasie laparoskopii przez strzępki jajowodu do jego bańki, gdzie ma dochodzić do zapłodnienia. Jest to tzw. dojajowodowe przeniesienie gamet (GIFT - gamete intrafallopian tube transfer). Bardziej skuteczne ma być przeniesienie zygot do jajowodów (ZIFT - zygote intrafallopian tube transfer). Różnica w stosunku do GIFT polega na tym, że do połączenia gamet dochodzi in vitro, czyli "w probówce", a przez laparoskop do jajowodów podaje się zarodki w kolejnych fazach rozwoju, takich jak tuż przed implantacją (zagnieżdżeniem) w błonie śluzowej macicy w cyklu naturalnym. Metody te wymagają wykonywania laparoskopii (zabiegu operacyjnego), a więc wiążą się z możliwością dodatkowych powikłań.

 

RYZYKO STOSOWANIA TECHNIK WSPOMAGANEGO ROZRODU (ART)

Zgodnie z dzisiejszą wiedzą naukową techniki wspomaganego rozrodu nie są tak bezpieczne, jak chcieliby tego promujący ich zastosowanie. Ryzyko wystąpienia wad wrodzonych płodu jest przeciętnie dwa razy wyższe niż przy naturalnym poczęciu. Dotyczy to wad serca i układu krążenia, wad układu pokarmowego i powłok jamy brzusznej, wad centralnego układu nerwowego i układu moczowo-płciowego. Niektóre bardzo rzadkie zespoły chorobowe, np. uwarunkowane rodzicielskim piętnem genomowym ("genomic imprinting"), częściej występują u dzieci poczętych in vitro niż w ciążach naturalnych. Na przykład zespół Widemana-Beckwitha charakteryzujący się makrosomią (dużymi rozmiarami dziecka) oraz licznymi wadami rozwojowymi sześciokrotnie częściej występuje u dzieci poczętych in vitro niż u dzieci poczętych w sposób naturalny (por. serwis "Medical News Today" z 27 listopada 2007 r.). Niektórzy badacze sądzą, że ilość wykrywanych wad o charakterze rodzicielskiego piętna genowego jest tylko wierzchołkiem góry lodowej, a konsekwencje dla przyszłości gatunku są trudne do przewidzenia.

W lutym ubiegłego roku Royal College of Obstetricians and Gynaecologists opublikował bardzo ciekawy raport. Według niego, po wprowadzeniu zabiegów in vitro w Wielkiej Brytanii ogromnie wzrosła liczba ciąż mnogich. Liczba ciąż trojaczych w 1998 roku była 5 razy większa niż w 1980, ze wszystkimi konsekwencjami dla gorszych wyników położniczych - zwiększonego ryzyka poronień i porodów przedwczesnych, nadciśnienia indukowanego ciążą, cukrzycy kobiet ciężarnych, cięć cesarskich, porażenia mózgowego i zgonów noworodków. W przypadku dzieci poczętych in vitro znacznie częściej występują nieprawidłowości genetyczne: anomalie chromosomowe, mikrodelecje, imprinting. Można mówić o zwiększonej zachorowalności matek, zwiększonej częstotliwości przedwczesnych porodów, zabiegów cesarskiego cięcia, niskiej i bardzo niskiej wadze urodzeniowej dzieci, o 70-procentowym wzroście ryzyka śmiertelności okołoporodowej noworodków i co najmniej 40-procentowym wzroście ryzyka wad wrodzonych. Dzieci urodzone po zabiegach wspomaganego rozrodu dwukrotnie częściej niż te z ciąż naturalnych trafiają w pierwszych latach po urodzeniu do leczenia szpitalnego. Mają zwiększoną podatność na infekcje, częściej występuje u nich astma, zaburzenia immunologiczne, zapalenia reumatoidalne stawów. Dzisiaj w krajach rozwiniętych porody, do których dochodzi po zastosowaniu ART, stanowią już 1 proc. wszystkich porodów. Badania dotyczące zdrowia tych dzieci są daleko niewystarczające.

W "Los Angeles Times" z 8 grudnia 2007 roku opublikowano specjalny raport dotyczący szczególnego przypadku związanego z procedurami ART. Na dziecko z probówki zdecydowała się para homoseksualistów: Bruce Steiger i Rick Karl. Zakupili dwie komórki jajowe od studentki chcącej opłacić naukę w college'u. Studentka Alexandra Gammelgard sprzedała więcej swoich komórek jajowych, z których urodziło się co najmniej 4 dzieci.

Oprócz tego rodzaju wyrafinowanych przypadków donację gamet stosuje się również wtedy, gdy kobieta nie może już mieć własnych komórek jajowych, gdyż czynność jajnika wygasła, a na "macierzyństwo" zdecydowała się zbyt późno.

Nasi sympatyczni i niewątpliwie zamożni homoseksualiści zdecydowali o wymieszaniu swojej spermy, by dziecko było "wspólne". Następnie wynajęli matkę zastępczą, która miała donosić ciążę. Do macicy podano dwa zarodki, jeden z nich spontanicznie obumarł. Urodziła się natomiast zdrowa dziewczynka, dwaj "ojcowie" byli zadowoleni. Niestety, po roku ich dziecko zaczęło się źle rozwijać. Okazało się, że cierpi na rzadką chorobę neurologiczną o podłożu genetycznym, chorobę Taya Sachsa. Dlaczego? Zapłaciliśmy 250 tys. dolarów! Kto jest winny? Alexandra i jeden z "ojców" byli nosicielami. Dlaczego nie sprawdzono tego wcześniej? Niestety, umowa z "kliniką" była dobrze zabezpieczona, nie gwarantowała zdrowego potomstwa. Dziewczynka najprawdopodobniej nie dożyje 5. roku życia. Pojawił się postulat, że trzeba zmienić regulacje prawne i zabezpieczyć prawa "kupującego"!

 

PRZYCZYNY NIEPŁODNOŚCI U KOBIET:

- infekcje narządów miednicy mniejszej (zapalenie przydatków o różnej etiologii, np. rzeżączkowe, bakteryjne, chlamydia trachomatis i mycoplasma, przenoszone drogą płciową);

- zrosty pozapalne i po zabiegach "usunięcia ciąży", związane z obecnością wkładki wewnątrzmacicznej (IUD), przebyte operacje;

- zaburzenia hormonalne, szczególnie związane z zaburzeniami owulacji, np. zespół policystycznych jajników, endometrioza;

- choroby dotyczące całego organizmu - układowe (np. cukrzyca, anemia, zaburzenia odżywiania, choroby nerek i układu moczowego, wątroby, choroby tarczycy);

- zatrucia środowiskowe (np. ołowiem, arszenikiem, barwnikami anilinowymi, wpływ promieniowania jonizującego, kadmu, narażenie na przewlekły hałas);

- otyłość;

- przewlekłe nadużywanie niektórych leków, np. dużych dawek androgenów i kortykosteroidów, leków przeciwnowotworowych, morfiny, kokainy, cymetydyny, spironolaktonu, nitrofurantoiny, dużych dawek estrogenów (tabletka antykoncepcyjna!), neuroleptyków i antydepresantów, metoklopramidu;

- wiek powyżej 30. roku życia.

 

PRZYCZYNY NIEPŁODNOŚCI U MĘŻCZYZN:

- choroby infekcyjne (np. świnkowe zapalenie jąder, gruźlica);

- choroby przenoszone drogą płciową (kiła, rzeżączka, infekcje chlamydia trachomatis i mycoplasma);

- choroby dotyczące całego organizmu - choroby układowe (np. cukrzyca, anemia, zaburzenia odżywiania, choroby nerek i układu moczowego, wątroby);

- alkoholizm, uzależnienie od nikotyny;

- zatrucia środowiskowe (np. ołowiem, arszenikiem, barwnikami anilinowymi);

- wpływ estrogenów przyjmowanych przez matkę lub z zanieczyszczeń środowiska;

- przewlekłe nadużywanie niektórych leków, np. dużych dawek androgenów i kortykosteroidów, leków przeciwnowotworowych, morfiny, kokainy, cymetydyny, spironolaktonu, nitrofurantoiny i innych;

- sposób ubierania się (obcisłe spodnie i ubrania z tworzyw sztucznych prowadzą do przegrzewania jąder i obniżenia płodności);

- wiek powyżej 40 lat.

 

KŁAMSTWA O IN VITRO

(...) Zastosowanie manipulacyjnej techniki pozaustrojowego zapłodnienia nie leczy żadnych schorzeń ani występujących u mężczyzny, ani u kobiety. Sama nazwa "zapłodnienie pozaustrojowe" wskazuje, że przeprowadzany zabieg dokonuje się poza organizmem kobiety, a dopiero potem embriony są wszczepiane do jej macicy. Zapłodnienie in vitro nie sprawia, że małżonkowie stają się samodzielnie zdolni do poczęcia dziecka, nie usuwa żadnych wad anatomicznych, jak np. uniemożliwiające zajście w ciążę zrośnięcie jajowodów, a jedynie przy zastosowaniu określonej techniki próbuje omijać jakiś istniejący problem somatyczny. Używanie przez manipulatorów słowa "leczenie" jest celowe i nastawione na wywołanie społecznej aprobaty dla tego rodzaju działań. Jest bowiem naturalne, że człowiek chory budzi współczucie, chęć udzielenia mu pomocy, otoczenia troską. Jeżeli więc wmówi się społeczeństwu, że zabiegi in vitro są procedurą leczniczą, to w ten sposób uzyska się większą szansę na jej dofinansowanie. Domaganie się pieniędzy wprost, bez tej sztucznie stworzonej otoczki altruizmu, ma mniejsze szanse powodzenia i wydaje się mało eleganckie, stąd ten cały szum medialny wobec dobrodziejstwa in vitro i udzielanej w ten sposób "pomocy". Po raz kolejny sprawdza się powiedzenie: "Gdy niewiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze".

 

Zamiast omijania rzeczywistych problemów związanych z niepłodnością poprzez reklamowanie niosącej liczne negatywne skutki metody zapłodnienia in vitro warto zająć się faktycznym działaniem pomocowym, jakim jest: profilaktyka niepłodności poprzez eliminację czynników uszkadzających płodność. Do ważnych działań profilaktycznych należy: troska o zdrowy styl życia, odpowiednie ubranie (odrzucenie mody nakazującej dziewczętom prezentację nagich brzuchów, pleców, bioder), właściwe odżywianie, zakaz palenia tytoniu, odrzucenie innych używek, takich jak alkohol i narkotyki, zaniechanie stosowania eliminujących płodność środków antykoncepcyjnych, uczenie rozpoznawania płodności zamiast jej zaburzania, szerzenie oświaty zdrowotnej, kształtowanie postaw odpowiedzialnego ojcostwa i macierzyństwa. Faktyczną pomocą jest także wczesna diagnostyka niepłodności, zapobieganie i leczenie rozmaitych chorób, których skutkiem jest niepłodność. Szansą jest także usprawnienie procedur adopcyjnych pozwalających na realizację ojcostwa i macierzyństwa, któremu winniśmy szczególną cześć.

Czas wreszcie dotrzeć z prawdą na temat in vitro do okłamywanych reklamowanymi publikacjami ludzi. Reklama bowiem gloryfikuje zalety, skrzętnie skrywając mankamenty, milczy nawet o wkalkulowaniu śmierci w działanie mające owocować życiem. Czas odpowiedzieć na pytanie, komu faktycznie zależy na dobru człowieka: czy tym, którzy przestrzegają przed jego degradacją, czy pragnącym się bogacić na jego krzywdzie? (...)

Małgorzata Pabis

 

 

 http://tygodnik2003-2007.onet.pl/1580,1355026,dzial.html | 2006-08-28

List prof. Zofii Bielańskiej-Osuchowskiej, emerytowanej kierownik Katedry Histologii i Embriologii SGGW

IN VITRO – ZAGROŻENIA

(...)

Dla biologa jest oczywiste, że jakiekolwiek zaburzenie normalnych warunków fizjologicznych odbija się niekorzystnie na procesach zachodzących w komórkach, zwłaszcza tych na poziomie molekularnym. W organizmie kobiety komórka jajowa jest najlepiej strzeżona przed takimi niekorzystnymi wpływami, znacznie lepiej niż komórka nerwowa w mózgu. Zapłodniona komórka jajowa i wczesny zarodek mają też specjalną ochronę zapewnioną w organizmie matki (postęp w naukach biologicznych przynosi coraz to nowe informacje na ten temat). Dojrzewanie komórek jajowych poza organizmem matki, a następnie rozwój wczesnego zarodka in vitro, wywołują zmiany w strukturach komórkowych i procesach molekularnych. Jakie są to zmiany i uszkodzenia, nie możemy przy obecnym stanie wiedzy szczegółowo określić. Że do uszkodzeń dochodzi, świadczy to, że zaledwie w kilkunastu procentach (maksymalnie 20) zabiegów zapłodnienia in vitro dochodzi do urodzenia dziecka.

(...) Monitorowanie rozwoju dzieci poczętych drogą in vitro jest trudne, bo niewielu rodziców chce ujawniać takie ich pochodzenie. Poza tym, brakuje danych o rozwoju tych dzieci w okresie dojrzewania, czy też jakim zdrowiem się cieszą jako dorośli (najstarsze dziecko „z próbówki" ma 30 lat). Prof. ZOFIA BIELAŃSKA-OSUCHOWSKA, emerytowany kierownik Katedry Histologii i Embriologii SGGW, Warszawa

 

 

 www.wp.pl | Piątek, 10 października 2008 r. | Gość Niedzielny 10:52

IN VITRO JEST WYKLUCZONE

Jeżeli in vitro jeszcze bardziej się rozpowszechni, to być może w dalszej przyszłości ludzkość straci umiejętność reprodukcji w sposób naturalny. Dzieciom poczętym w probówce grozi bowiem odziedziczenie po rodzicach niepłodności.

 

Jednak nawet i lekarze popierający in vitro przyznają, że dzieci z probówki są częściej obciążone wadami wrodzonymi, na przykład wodogłowiem czy zrośnięciem przełyku.

 

Uważają, że mają prawo do dziecka, bo poprawia ich komfort życia, ich nastrój. To prowadzi do uprzedmiotowienia tego dziecka. Rodzice korzystają z in vitro, mimo że narażają swoje dziecko na choroby i niepłodność – dodaje.

Przemysław Kucharczak

 

[Do tego wszystkiego dodajmy, jak wykazuje praktyka, nieuniknione, zarażanie mikrobami podczas zabiegów matek, a następnie przez nie ich dzieci. – red.]

 

 

 www.o2.pl | Poniedziałek [29.06.2009, 15:49] 2 źródła

CESARSKIE CIĘCIE ZMIENIA DNA

Naukowcy ostrzegają przed efektem ubocznym zabiegu.

Zabieg cesarskiego cięcia może zmienić strukturę DNA dziecka - ogłosili szwedzcy naukowcy z instytutu Karolinska w Sztokholmie. To dlatego dzieci urodzone przez cesarkę częściej zapadają na choroby immunologiczne, takie jak cukrzyca, rak czy astma - donosi "Gazeta Wyborcza".

Odkryto, że pobrane z krwi pępowinowej białe krwinki mają inną strukturę w zależności od sposobu przyjścia dziecka na świat. Dyskusja na temat skutków ubocznych cesarskiego cięcia weszła w zupełnie nowy wymiar.

Nie będzie się już dyskutować na temat krótkoterminowych konsekwencji dla mamy i noworodka, ale o zmianach wpływających na całe życie dziecka - zauważa serwis TheLocal.se.

Czynnikiem, który wpływa na zmianę DNA, jest - według naukowców - nagła zmiana poziomu hormonu stresu w organizmie dziecka

W czasie porodu siłami natury stres nasila się stopniowo i jest wyraźnie ukierunkowany na cel, podczas gdy cesarka to olbrzymi szok i zaskoczenie dla dziecka. Naukowcy sądzą, że DNA zostaje wówczas "przeprogramowane", jednak dokładny mechanizm nie jest jeszcze znany i wymaga dalszych badań - dodaje "Gazeta Wyborcza". | JS

 

 

 

 

"FAKTY I MITY" nr 20, 24.05.2007 r.

TRUCIZNA SÓL

Nadmiar soli zabija. Potwierdziły to najnowsze badania w Harvard Medical School. Przez 15 lat ograniczono udział soli w diecie badanych ludzi z 9 do 6 gramów dziennie.

W rezultacie okazało się, że u osób tych o 25 procent zmniejszyło się ryzyko ataku serca, a o 20 proc. – prawdopodobieństwo przedwczesnego zgonu. Dotąd było wiadomo, że sól szkodzi, bo podnosi ciśnienie krwi. Po raz pierwszy udowodniono, że jej nadmiar przyczynia się do zawałów serca. Nie wystarczy, że ludzie będą dosypywać mniej soli do potraw. Konieczne jest, by przemysł spożywczy zredukował ilość soli dodawanej do swoich produktów, bo z tego źródła pochodzi 80 procent spożywanej soli. Gdyby ludzie z nadciśnieniem czytali na nalepkach, ile soli dodano do wyrobów, i wyciągali z tego odpowiednie wnioski, można by zapobiec 35 tys. zgonów rocznie! Stowarzyszenie Producentów Soli do wyników studium ustosunkowało się sceptycznie. | CS

 

„WPROST” nr 4(1104), 2004 r.

SÓL RAKOTWÓRCZA

Spożywanie potraw z dużą zawartością soli może grozić rakiem żołądka - ostrzegają japońscy naukowcy z Narodowego Centrum Raka w Kashiwa. Przebadali prawie 40 tys. mężczyzn i kobiet w wieku od 40 do 59 lat. Kiedy rozpoczynał się eksperyment, żaden jego uczestnik nie cierpiał na poważne schorzenia. Po 11 latach obserwacji okazało się, że u osób spożywających w pokarmach duże ilości soli ryzyko rozwoju nowotworu żołądka było o wiele wyższe (u mężczyzn nawet dwukrotnie) niż u stosujących dietę małosolną. Dotychczas było wiadomo, że nadmiar soli powoduje grożące zawałem serca nadciśnienie. Najnowsze badania sugerują, że na raka żołądka najbardziej narażone są nadużywające soli osoby palące i spożywające małe ilości warzyw i owoców. | (AB)

 

www.o2.pl | Poniedziałek [18.05.2009, 20:35] 5 źródeł

RZĄD IDZIE NA WOJNĘ Z PRZESOLONĄ ŻYWNOŚCIĄ

By ratować Brytyjczyków przed zawałami i zaoszczędzić na ich leczeniu.

Food Standards Agency sporządziła listę 80 artykułów żywnościowych i poleciła ich producentom zmniejszenie do 2012 roku zawartości soli. Jest wśród nich m.in. bekon, chleb, sardynki w puszce i płatki śniadaniowe.

Wszystko dlatego, że na zawał serca umiera na Wyspach co czwarty mężczyzna i co szósta kobieta.

Zmniejszenie średniego dziennego spożycia soli przez statystycznego Brytyjczyka z 8,6 grama do 6 gramów zapobiegłoby w ciągu roku ponad 20 tysiącom zgonów - twierdzą eksperci.

Pozwoliłoby to także publicznej służbie zdrowia zaoszczędzić na kosztach leczenia około 1,5 mld funtów rocznie. | TM

 

 

 

 

"WPROST" Numer: 21/2009 (1376)

COLO, POZWÓL ŻYĆ

Karolinie zaczęły się chwiać zęby. Dentysta długo się przyglądał, zanim rozpoznał chorobę znaną mu dotychczas z podręczników: gnilec zwany szkorbutem. Tego dnia Karolina musiała odstawić butelkę. Butelkę z coca-colą.

Magda i Maciek wypijają razem 3,5 litra coli dziennie. Maciek nawet nie próbuje odzwyczaić się od tego napoju. – Muszę mieć colę pod ręką. Muszę i chcę – mówi. Ma to po rodzicach – oni też uwielbiają ten smak Adam Wysocki (4 litry dziennie), programista, pił colę, mimo że czuł pieczenie w żołądku, miał zgagę, problemy z jelitami i bezsennością. – Wstawałem z łóżka i o 4.00 nad ranem, jak każdy pijak, szedłem do sklepu nocnego. Tyle że nie po alkohol, ale po colę – mówi.

 

Rozumie go doskonale Paweł Hałas (4-6 litrów dziennie od ponad sześciu lat) z poznańskiego Urzędu Skarbowego. – To jest nałóg. Ludzie reagują śmiechem, gdy o tym opowiadam, ale to wcale nie jest śmieszne – mówi. Picie takiej ilości coli powoduje, że Paweł rzadko czuje głód. Efekt? Dorobił się 20 kg niedowagi. Dwa dni temu podjął decyzję o walce z nałogiem. Trzeci raz w życiu. – Pierwszy raz wytrzymałem miesiąc, za drugim razem jeszcze krócej – przyznaje. Błąd polegał na tym, że po zwycięskim miesiącu Paweł myślał, że już może sobie pozwolić na jedną szklaneczkę. Nałóg błyskawicznie wracał. Dni bez coli Paweł wspomina źle. – Byłem podenerwowany, roztrzęsiony i nie mogłem spać, czyli czułem się jak osoba rzucająca każdy nałóg – wspomina. Internista podpowiedział, żeby w ramach odwyku odstawiał colę stopniowo, więc przez najbliższy tydzień postara się nie pić więcej niż 1,5 litra dziennie i już się martwi, bo do wieczora zostało mu tylko pół litra.

 

Dr Mirosław Haponiuk, kulturoznawca z UMCS w Lublinie, twierdzi, że coca-cola ma w sobie coś dowartościowującego. – Nie jest normalnym napojem, tylko popkulturowym gadżetem, który definiuje dostatnie życie przedstawiciela klasy średniej – mówi dr Haponiuk. Trudno w to uwierzyć, ale przecięt- ny Polak w 2008 r. wypił 12 litrów coca-coli, coca-coli light, coca-coli zero i cherry coke.

 

Lekarze łapią się za głowę. – Czasami picie odgazowanej coli może być traktowane leczniczo, na przykład przy ostrych nieżytach żołądka czy grzybiczych zapaleniach jamy ustnej, bo dzięki zawartości kwasu ortofosforowego bakterie się nie rozwijają. Ale z całą pewnością to nie może być podstawowy napój. Może być pity sporadycznie – mówi Barbara Jerschina, lekarz internista z przychodni Lux Med. – Cola powoduje żółknięcie zębów, drażni szkliwo i błonę śluzową żołądka, a dwutlenek węgla powoduje wzdęcia. To fatalny pomysł na dietę – dodaje dr Anna Wołodźko, ordynator interny w Centrum Medycznym Damiana.

 

Racjonalne argumenty zdają się na nic, skoro informatykowi Tomkowi (6 litrów dziennie) cola od dzieciństwa bardzo przyjemnie się kojarzy: z rodzinnymi uroczystościami lub wyjściem do kina. On też ma za sobą okres, kiedy cola zastępowała mu posiłki. – Skończyło się tym, że miałem zgagę i plułem krwią. Według lekarzy było to krwawienie z żołądka, ale chyba tylko tak gdybali – mówi. Jarosław Kalinowski, szef Ośrodka Psychoterapii i Terapii Uzależnień, jest pewien, że choroba zaczyna się wtedy, kiedy nie udają się próby zrezygnowania z czegoś. – Trzeba się poważnie zastanowić w momencie, kiedy picie coli bardziej zaczyna złościć, niż cieszyć, bo każdy nałóg z czasem obniża poczucie wartości i wiąże się ze stratami – tłumaczy psycholog.

 

Na pierwszy rzut oka wśród składników coli nie ma wielu uzależniających. Szklanka napoju ma 105 kalorii i nie zawiera tłuszczu, sodu i nasyconych kwasów tłuszczowych. Podejrzana wydaje się tylko kofeina. – Szklanka coca-coli zawiera około 25 mg kofeiny, podczas gdy fi liżanka kawy zawiera jej dwa do czterech razy więcej. Według ekspertów Canadian Institute for Health Information dzienna akceptowalna dawka kofeiny to 400 mg – mówi Katarzyna Borucka, dyrektor ds. korporacyjnych Coca-Cola Poland. Paweł Hałas z powodu coca-coli ma 20 kg niedowagi. Pijąc po sześć litrów dziennie, stracił łaknienie.

 

Jeżeli nie kofeina, to co tak uzależnia? Biały cukier – mówią zgodnie lekarze. – Ten charakterystycznie słodki smak oraz poczucie ożywienia, które daje kofeina, sprawiają, że ludzie się uzależniają – tłumaczy Barbara Jerschina. Organizm, któremu systematycznie dostarcza się dużych ilości cukru, będzie się go silnie domagał. A cukru w coca-coli jest dużo – jedna szklanka zawiera aż 27 gramów. Na etykiecie doczytać się można, że jest to 29 proc. GDA, czyli wskazanego dziennego spożycia. Według tej miary dziennie nie powinno się spożywać więcej niż 90 gramów cukru. W litrze coca-coli jest 108 gramów.

 

Koszty nałogu nie są małe. Adam Wysocki wydawał około 10 zł dziennie, czyli 300 zł miesięcznie. – Nie jestem bogaty, ale gdyby kosztowała trzy razy więcej, też bym ją kupował – deklaruje. Żeby zmniejszyć koszty, Paweł Hałas kupuje zgrzewki napoju w hurtowni. – Cola była rarytasem, kiedy by- łem mały, i wtedy rzadko ją piłem, dlatego teraz nie liczy się to, ile kosztuje. Zdarzyło mi się kupić 0,25 litra za 5 zł i 2 litry za 15 zł – mówi Tomek.

 

Magdalenę (1,5 litra dziennie) niepokoi picie jej chłopaka Maćka (2 litry dziennie). Kiedy idą razem do kina, Maciek wypija swój napój na trzy łyki i zabiera się do coli Magdy. – Muszę mieć colę pod ręką. Muszę i chcę, bo lubię ten smak. Od kiedy pamiętam, u mnie w domu była coca-cola, bo rodzice też są fanami tego smaku – mówi Maciek. Magda jest świadoma, że cola ma na nią zły wpływ, ale też nie bardzo chce z niej zrezygnować. – Czasami próbuję zamieniać ją na wodę smakową, pepsi albo musujące tabletki, ale już na drugi dzień tych eksperymentów cola wraca do łask – mówi Magda. U Jagody Kucy (1,5 litra dziennie) w domu coli w ogóle nie było. W nałóg wpadła w szkole. Miała 16 lat, kiedy w szkolnym sklepiku kupiła swoją pierwszą butelkę, i od tego czasu cola to jej jedyny napój w ciągu dnia. Teraz została wyeliminowana z gry przez tarczycę. – Dwa tygodnie temu przestałam pić zupełnie, bo biorę hormony, ale jak tylko zaczną działać, to nie popuszczę – zapowiada Jagoda.

 

Paweł chce zerwać z piciem coli dla swoich dzieci, bo wie, że naśladując tatę, wkrótce też sięgną po butelkę. Ale nie ma lekko. – Na każdym kroku jesteśmy kuszeni. Dosłownie wszędzie widzę ładną schłodzoną butelkę, tylko nikt głośno nie mówi, że cola uzależnia – żali się. Katarzyna Borucka z Coca-Cola Poland jest innego zdania. – Ani coca-cola jako napój, ani żaden z jej składników nie powodują uzależnienia. Jest jednym z najlepiej przebadanych i najczęściej sprawdzanych napojów i wszystkie jej składniki są uznane za w pełni bezpieczne w Polsce, Unii Europejskiej i na całym świecie. Coca-Cola jest więc całkowicie bezpieczna i może być elementem zbilansowanej diety – przekonuje Borucka.

Autor: Jowita Flankowska

 

"WPROST" Numer: 42/2006 (1244) NAUKA I ZDROWIE

COLA DAJE W KOŚĆ

Napoje typu cola przyczyniają się do osteoporozy - sugerują badania opublikowane w "American Journal of Clinical Nutrition". Zaszkodzić mogą nawet cztery puszki takich napojów wypijane w ciągu tygodnia, bez względu na wiek i przyjmowanie dodatkowych dawek wapnia. Niebezpieczne napoje zawierają kwas fosforowy, który zmniejsza gęstość tkanki kostnej, a przez to zwiększa ryzyko złamań. Dzieje się tak jednak tylko u kobiet i głównie w kościach biodrowych. U badanych mężczyzn spożywających regularnie napoje z kwasem fosforowym nie zauważono żadnych uszkodzeń układu kostnego. Uczeni nie znają jeszcze dokładnego mechanizmu oddziaływania kwasu fosforowego na gęstość kości. Kobietom jednak zalecają ograniczenie spożywania tego typu napojów. | (MF)

 

 www.o2.pl | Wtorek [19.05.2009, 18:33] 1 źródło

COLA MOŻE POWODOWAĆ PARALIŻ MIĘŚNI

Pijąc jej zbyt dużo, wiele się ryzykuje - ostrzegają lekarze.

Co to znaczy zbyt wiele? Od 4 do 10 litrów dziennie może obniżyć ilość potasu w organizmie człowieka do poziomu grożącego śmiercią. Tak przynajmniej dowodzą autorzy raportu opublikowanego w "International Journal of Clinical Practice".

 

 Opisywane w raporcie przypadki to m.in. australijski farmer, któremu paraliż zablokował płuca oraz kobieta, która przez trzy lata piła po 3 litry pepsi dziennie po czym cierpiała z powodu regularnych wymiotów i stałego uczucia zmęczenia. Niski poziom potasu zakłócił pracę jej serca. W obu przypadkach odstawienie napoju przywracało do normalnego życia. Greccy naukowcy z uniwersytetu w Ioanninie sądzą, że te przypadki nie są wyjątkiem i istnieje cała grupa ludzi cierpiących z powodu przepicia colą - donosi gazeta.

 

Nadmiar glukozy, fruktozy i kofeiny, składników obecnych w coli, prowadzi do hipokaliemii. Prowadzi ona do bolesnych skurczów mięśni (głównie łydek), zaparć a nawet porażenia mięśni. | JS

 

 

 

 

"WPROST" Numer: 13/2006 (1216)

PRZECZYSZCZANIE ZDROWIA

Głodówki są tuczące!

Ponadczterdziestodniowe głodówki oczyszczają ciało i do tego stopnia mobilizują organizm do walki z chorobami, że jest on w stanie nawet "pożreć raka" - przekonywał w latach 90. austriacki lekarz Rudolf Breuss. Niektórzy specjaliści radzą, by wiosną co najmniej przez trzy dni pić jedynie nisko zmineralizowaną wodę. - To niebezpieczna terapia, bo nawet najkrótsza głodówka, trwająca zaledwie 36 godzin, może zaszkodzić zdrowiu - powiedział w rozmowie z "Wprost" dr Kevin Whelan, dietetyk z King's College of London.

Sanatoria i biura turystyczne wiosną oferują turnusy z głodówkami leczniczymi, przekonując, że usuwają one toksyny z organizmu, zwiększają odporność na infekcje oraz sprawność intelektualną, a także dodają energii. Zaleca się je w wypadku nadwagi, reumatyzmu, schorzeń układu pokarmowego, chorób serca, skóry, a nawet alergii, cellulitis i przedwczesnego łysienia. - Niestety, dajemy się zwodzić. Wbrew powszechnemu przekonaniu wcale nie trzeba stosować głodówek, żeby oczyścić organizm. Eliminacja toksyn jest naturalną funkcją każdego zdrowego organizmu - mówi prof. Lucjan Szponar z Instytutu Żywności i Żywienia w Warszawie. W ten sposób z korzyścią dla zdrowia nie odchudzą się posłowie Leszek Dobrzyński (PiS) i Krzysztof Zaremba (PO). Obaj parlamentarzyści przez najbliższe trzy miesiące zamierzają się "pojedynkować". Będą konkurować o to, kto wiosną zrzuci więcej zbędnych kilogramów.

 

Dietetyczne jo-jo

Organizm pozbawiony energii dostarczanej z pożywieniem spowalnia procesy metaboliczne i zaczyna magazynować energię w postaci tkanki tłuszczowej. To dlatego aż 80 proc. osób po głodówkach odchudzających wraca do poprzedniej wagi. Poseł PO Krzysztof Zaremba utył (waży 125 kg), ponieważ przez całe dnie głodował, a wieczorami nadmiernie się objadał. Gdy zaczął stosować drastyczną dietę, w ciągu pół roku schudł 30 kg, ale potem je odzyskał. Tzw. efekt jo-jo zaburza procesy metaboliczne i prowadzi do schorzeń układu krążenia, zwiększa ryzyko choroby wieńcowej serca i może się przyczyniać do rozwoju nowotworów. Połowa osób po głodówkach odczuwa zaburzenia trawienia, ponieważ ich układ pokarmowy odzwyczaił się od sprawnego działania, zmniejszyła się ilość wydzielanych soków trawiennych i spowolniła się praca jelit. - Liczni pacjenci, którzy zgłaszają się do mnie po głodówkach, cierpią na tzw. zespół jelita nadwrażliwego i osteoporozę - mówi dr Whelan.

Podobnie działają diety oczyszczające, które w Polsce stosuje lub stosowała co druga kobieta. Anna Powierza raz w miesiącu przez jeden dzień pije soki z buraka, selera, grejpfruta, kiwi, pomarańczy i gruszek. Edyta Jungowska oczyszczała organizm przez dwanaście dni, jedząc gotowaną pszenicę i pijąc wodę mineralną. - Niestety, również po takiej kuracji nasz organizm się nie uzdrowi, przeciwnie - możemy tylko zrujnować swoje zdrowie - ostrzega dr Whelan. Organizmowi należy dostarczyć przynajmniej 75 proc. wymaganych składników odżywczych. Każda dieta ograniczająca ich ilość powoduje zaburzenia metabolizmu i zmniejsza odporność. Może doprowadzić nie tylko anoreksji czy bulimii, ale także cukrzycy, chorób serca i zaburzeń psychicznych. Poseł Leszek Dobrzyński (waży prawie 120 kg) zapowiedział, że będzie się odchudzał pod kontrolą endokrynologa Czesława Hoca (również posła PiS). Nie będzie stosował żadnych preparatów odchudzających. Zamierza jedynie przestrzegać właściwej diety i prowadzić aktywny tryb życia.

 

Zanik serca

Niedobór białka w pożywieniu powoduje, że organizm do produkcji energii wykorzystuje aminokwasy przeznaczone m.in. do budowy hormonów i ciał odpornościowych. Jeśli zacznie być wykorzystywane białko z włókien mięśnia sercowego, mogą się pojawić zaburzenia rytmu serca. Niedobór węglowodanów ogranicza przepływ energii do serca i może prowadzić do zaburzeń jego pracy - wykazali naukowcy z Uniwersytetu w Oksfordzie. Niedobór nienasyconych kwasów tłuszczowych, podobnie jak brak witaminy B, przyczynia się do choroby dwubiegunowej objawiającej się na przemian atakami manii i depresji, schizofrenii, a także zaburzeń koncentracji.

Uczeni z University of Minnesota obserwowali mężczyzn, którzy przez pół roku ograniczyli dzienną liczbę spożywanych kalorii do 1600. Wytrzymałość fizyczna wszystkich badanych zmniejszyła się o połowę, a siła o 10 proc. Pogorszył się także ich refleks. Metabolizm był spowolniony o 40 proc. i o 20 proc. zmniejszyła się pojemność serca. Większość badanych notorycznie odczuwała zawroty głowy, dzwonienie w uszach, ból głowy i brzucha. Wypadały im włosy, a skóra była nadmiernie wysuszona. Odczuwali też mniejszy popęd seksualny. Wszyscy mężczyźni byli nerwowi, apatyczni, niecierpliwi i krytyczni wobec siebie. Wielu z nich, mimo spadku wagi ciała, uważało się za otyłych. Inne badania dowiodły, że dzieci kobiet, które w ciąży nie dojadały, cierpią na zaburzenia metaboliczne powodujące większą skłonność do otyłości i cukrzycy.

 

Huśtawka z kaloriami

Diety oczyszczające nie tylko nie przywracają szczupłej sylwetki, ale wręcz stają się powodem otyłości. Z badań wynika, że osoby spożywające pięć lekkich posiłków dziennie nie przybierają na wadze w odróżnieniu od tych, które taką samą liczbę kalorii spożywają zaledwie w dwóch posiłkach. - Kiedy się głodziłam, nie chudłam, bo co jakiś czas mój organizm domagał się jedzenia i wtedy nadmiernie się najadałam. Gdy tylko ograniczyłam liczbę kalorii i zaczęłam jeść regularnie, w ciągu ośmiu miesięcy schudłam prawie 30 kg - mówi piosenkarka Ewa Bem. Podobną metodą chce się odchudzić poseł Dobrzyński. Zamierza spożywać dziennie pięć posiłków, złożonych głównie z warzyw, odtłuszczonego nabiału, owoców i ryb. Ich wartość energetyczna nie przekroczy 1300 kalorii dziennie.

Błędem są również coraz modniejsze lewatywy oczyszczające jelita. W połączeniu z kilkudniową dietą sokową stosują je Cindy Crawford, Andie MacDowell, Alicia Silverstone i Ben Affleck. Wbrew temu, co się powszechnie sądzi, nasze jelita nie są pełne nie strawionych do końca pokarmów - przekonują uczeni z British Nutrition Foundation. Lewatywa szkodzi, bo eliminuje pożyteczne kolonie bakterii, które w wypadku infekcji bronią organizm przed patogenami.

- Dla zdrowia i lepszego samopoczucia powinniśmy po prostu jeść o połowę mniej, niż jemy, ale regularnie. Taka dieta jest też najbardziej korzystna dla zdrowia - mówi prof. Szponar. W ten sposób od kwietnia zamierza się odżywiać poseł Krzysztof Zaremba. Zapowiada, że będzie jadł często, ale w małych, mniej kalorycznych porcjach, aby uniknąć uczucia nadmiernego głodu. Leszek Dobrzyński dotychczas spożywał dziennie aż 4300 kalorii. Już zrezygnował z obfitych posiłków, bogatych w węglowodany i tłuszcze. Nie je czerwonego mięsa ani słodyczy. Obaj panowie po trzech miesiącach zamierzają stracić 15-20 kg. Jeśli nawet obu posłom nie uda się tak dużo schudnąć, utrata choćby kilku kilogramów poprawi ich stan zdrowia.

Amerykańscy uczeni z Anti-Aging Research Laboratories wykazali, że stosowanie zrównoważonej diety, bogatej we wszystkie składniki odżywcze, wzmacnia odporność organizmu nawet po 60. roku życia. Posty religijne warto stosować, ale głównie po to, by zapanować nad żądzami ciała, jak w "Dialogach" przekonywał już w starożytności Platon. Dla wyznawców judaizmu post jest wyrazem żalu za grzechy, a dla chrześcijan - czasem pokuty i nawrócenia. I niech tak zostanie.

Monika Florek-Moskal

 

"NEWSWEEK" dodatek nr 3, 23.01.2005 r.

DZIECI W TŁUSTEJ PUŁAPCE

W ciągu ostatnich 10 lat kilkakrotnie wzrosła w Polsce liczba otyłych nastolatków. Rośnie nam schorowane i mało zdolne pokolenie.

Jeszcze w połowie XX wieku zaokrąglone sylwetki były oznaką dobrobytu. W latach 70. nadwaga stała się problemem estetycznym. Na wybiegach zaczęły królować superszczupłe modelki. Stało się oczywiste, że sukces w życiu szybciej odniosą smukłe osoby.

 

Ale zbyt obfite kształty to nie tylko brak urody i ryzyko życiowej porażki. Naukowcy od dawna podejrzewali, że otyłość może uszkadzać mózg. I teraz mają na to dowody. Według brytyjskich specjalistów pracujących w ramach projektu "Food & Mind" ("Żywność i umysł") cukier, czekolada, produkty z pszenicy, dodatki do żywności i nasycone tłuszcze zwierzęce to pokarmy niekorzystnie zmieniające funkcjonowanie mózgu. Zdaniem naukowców nadmiar kilogramów powoduje usztywnienie tętnic oraz zaburza pracę śródbłonka, czyli komórek wyściełających naczynia krwionośne. Uszkodzenia te mogą prowadzić do miażdżycy naczyń krwionośnych i spowodować gorsze ukrwienie mózgu, co obniży jego sprawność.

 

Słuszność tych stwierdzeń potwierdzili kanadyjscy naukowcy z uniwersytetu w Toronto podczas eksperymentów na szczurach. Już po trzech miesiącach jedzenia karmy o wysokiej zawartości tłuszczu gryzonie zaczęły mieć poważne problemy z uczeniem się nowych zadań. Osłabieniu uległa także ich pamięć krótkotrwała i długoterminowa. Uczeni są przekonani, że podobny mechanizm działa u ludzi. A zatem skutki obżarstwa są o wiele groźniejsze, niż dotychczas sądzono.

 

Co gorsza, część chorób, które mogą dotknąć nas w życiu dorosłym, swój rodowód ma właśnie w złej diecie z dzieciństwa. Problem tylko w tym, że niewiele osób przejmuje się tymi doniesieniami - wynika tak choćby z badań Instytutu Żywności i Żywienia, do których dotarł "Newsweek". Dowodzą one, że w ostatnich latach dwukrotnie wzrosła w Polsce liczba otyłych nastolatków w wieku 13-15 lat. Przybyło też 10-, 12-letnich dzieci z nadwagą. Dziś jest ich trzykrotnie więcej niż 10 lat temu. - Winna jest zbyt kaloryczna dieta i niemal całkowity brak aktywności fizycznej - twierdzi doktor Lucjan Szponar z Instytutu Żywności i Żywienia w Warszawie.

 

Przez ostatnie 15 lat polskie nastolatki przejęły wraz z zachodnim stylem życia fatalne nawyki żywieniowe. Jedzą więcej mięsa i wędlin, słodyczy, piją napoje słodzone i gazowane, a także zbyt często żywią się w fast foodach. W 1990 roku po coca-colę regularnie sięgało 30 procent chłopców w wieku 11-15 lat, dziś już 47 procent. - W diecie jest więcej węglowodanów, tłuszczów nasyconych oraz soli, czyli tych składników, które powinno się ograniczać - mówi Halina Weker z Zakładu Żywienia Instytutu Matki i Dziecka w Warszawie.

 

Młodzież z nadwagą, w porównaniu ze swymi szczupłymi rówieśnikami, pije mniej mleka i przetworów mlecznych, zjada mniej ryb, warzyw, owoców i pełnoziarnistych produktów zbożowych. Ponadto je mniej posiłków w ciągu dnia, ale za to są one o wiele bardziej obfite. Dlatego dzieci tyją i to w zastraszającym tempie.

 

Dalszych niepokojących danych na temat związków między otyłością a sprawnością umysłu dostarczyli w październiku ubiegłego roku szwedzcy naukowcy ze szpitala Uniwersytetu Sahlgrenska w Göteborgu. Ich zdaniem kobiety cierpiące na nadwagę szybciej tracą pamięć - zanika u nich tkanka nerwowa w mózgu, co jest pierwszym objawem demencji. Uczeni przez 24 lata zbadali prawie 300 kobiet w wieku 46-60 lat. Co sześć lat pacjentkom robiono tomografię mózgu oraz obliczano wskaźnik masy ciała BMI (masa ciała przez wzrost w metrach do kwadratu).

 

Okazało się, że im wyższy BMI, tym większe ryzyko utraty komórek mózgu. U prawie 50 procent kobiet ze znaczną nadwagą zaobserwowano zanik tkanki w płacie skroniowym. Według uczonych wyniki te potwierdzają wcześniejszą tezę, że otyłość sprzyja rozwojowi alzheimera. Prowadzi bowiem do chorób serca i udarów, a wadliwa praca układu krwionośnego zwiększa ryzyko demencji.

 

- Historia chorób, które mogą dotknąć nas w życiu dorosłym, zaczyna się już w dzieciństwie - ostrzega profesor Marek Naruszewicz z Instytutu Żywności i Żywienia. A obżarstwo za młodu może się okazać samobójstwem na raty. Otyłość nie tylko obniża komfort codziennego życia. Może je skrócić nawet o 9 lat.

 

Naukowcy przewidują, że dorastające dziś pokolenie fast food będzie żyć krócej niż ich rodzice. Dlaczego? Bo niezdrowa żywność wywołuje liczne choroby: cukrzycę, nadciśnienie, choroby serca, kręgosłupa, stawów, a także nowotwory (najczęściej piersi, odbytnicy i jelita grubego).

 

- Do polskich szpitali zgłaszają się 13-letnie dzieci ważące po 130 kilogramów. Rozpoznajemy u nich dolegliwości kojarzone dotąd z wiekiem starszym, np. miażdżycę tętnic i cukrzycę drugiego typu. Jeszcze parę lat temu problem ten u dzieci nie istniał - mówi dr hab. Anna Noczyńska, kierownik Kliniki Endokrynologii Wieku Rozwojowego. Skutki niezdrowej diety potęguje brak ruchu. A człowiek bez ruchu jest jak gepard zamknięty w klatce. Dlatego dziś przynajmniej co drugie dziecko ma wady postawy.

 

Prestiżowe czasopismo naukowe "American Journal of Public Health" opublikowało w minionym roku wyniki badań, które dowodzą, że otyłość niekorzystnie wpływa nie tylko na nasze zdrowie, ale też na skuteczność poszukiwania pracy i wysokość zarobków. Najwięcej tracą wykształcone kobiety z nadwagą. Zarabiają niekiedy nawet o 30 procent mniej niż ich szczupłe koleżanki. Zwrócono też uwagę, że firmy działające w Stanach Zjednoczonych ponoszą dodatkowe koszty z tytułu ubezpieczeń zdrowotnych swych otyłych pracowników, a także z powodu ich częstej nieobecności w pracy. Nie ulega wątpliwości, że amerykańskie problemy z nadwagą prędzej czy później staną się naszymi.

 

Epidemia otyłości zalewa świat wraz z ekspansją hamburgerów, batonów i napojów gazowanych. Również w polskich szkołach przybywa automatów ze słodyczami i gazowanymi napojami. Tylko Coca-Cola zainstalowała swoje automaty w 5 procent polskich szkół. Produkty tej firmy sprzedawane są także w szkolnych sklepikach. Coraz częściej cola i sprite zastępują soki i wodę. Pączki i hamburgery zajmują miejsca warzyw i owoców. Powód? Szkolne budżety czerpią dochody z automatów i sklepów. A nasze dzieci domagają się tego, co im podpowiadają reklama, przemysł i marketing.

 

A rodzice ulegają swym pociechom. I niewielu z nich zdaje sobie sprawę, że karmiąc swoje dzieci w fast foodach, szkodzą ich zdrowiu i inteligencji.

 

„WPROST” nr 2(1102), 2004 r.

POKOLENIE FAST DEATH

DZIECI SĄ KARMIONE RAKOTWÓRCZYMI PRODUKTAMI

Nowotworami, cukrzycą, zawałem serca, a w najlepszym wypadku próchnicą zębów grozi spożywanie produktów przeznaczonych dla dzieci, zawierających nadmierne ilości cukru bądź soli - ostrzega brytyjska organizacja konsumencka Consumers Association. Większość dzieci w Polsce cierpi z powodu niedoboru witamin, szczególnie B1, B2, B6, PP i C - alarmują polscy dietetycy w raporcie "Witaminy, żywienie, zdrowie". Głównym tego powodem jest lawinowy wzrost spożycia produktów typu fast food.

Źle żywionych jest prawie 80 proc. dzieci między pierwszym a trzecim rokiem życia, głównie z powodu mało urozmaiconej diety - wynika z raportu opracowanego przez Instytut Matki i Dziecka, Instytut Pomnik - Centrum Zdrowia Dziecka oraz Instytut Żywności i Żywienia. - Jedynie niemowlęta są na ogół żywione zgodnie z ich naturalnymi potrzebami - uważa prof. Jerzy Socha z Kliniki Gastroenterologii, Hepatologii i Immunologii Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Najmłodsi Polacy jedzą głównie produkty o małej wartości odżywczej, obfitujące w tłuszcze i cukry.

 

RAKOTWÓRCZE CHIPSY

Nieodpowiednie żywienie od wczesnego dzieciństwa zwiększa ryzyko wystąpienia prawie 80 schorzeń, głównie otyłości, chorób serca i cukrzycy - twierdzą autorzy raportu "Witaminy, żywienie, zdrowie". Jedzenie w dzieciństwie chipsów zawierających znaczne ilości soli może już w młodości wywołać nadciśnienie tętnicze oraz przedwczesną osteoporozę, ponieważ sód blokuje przyswajanie wapnia - mówi Lucjan Szponar, dyrektor Instytutu Żywności i Żywienia w Warszawie. - Chipsy, frytki i produkty serwowane w barach fast food zawierają m.in. rakotwórcze akryloamidy. Poza tym podczas obróbki termicznej w tłuszczu roślinnym wydzielają się szkodliwe dla zdrowia tzw. izomery trans nienasyconych kwasów tłuszczowych.

Popularne napoje gazowane zawierają cukry i kwasy rozpuszczające szkliwo na zębach. Ryzyko pojawienia się próchnicy zwiększają nawet napoje oznaczone: sugar free, reduced sugar czy low sugar. - Natura nie przygotowała nas do jedzenia dużych ilości słodkich pokarmów - mówi prof. Jerzy Socha. Dziecko przychodzące na świat łatwo przyzwyczaja się do słodyczy, bo ma już wykształcone receptory słodkiego smaku (laktoza - cukier zawarty w mleku matki - jest jednak znacznie mniej słodka niż używana przez nas sacharoza). Niektórzy badacze sugerują, że zbyt częste jedzenie słodkich produktów może prowadzić do uzależnienia.

Szczury na diecie zawierającej zwiększoną ilość cukrów wpadają w stany lękowe, kiedy cukier zostaje usunięty z ich posiłków. Gryzonie zaczynają szczękać zębami i mają drgawki przypominające te, jakie obserwuje się podczas wychodzenia na przykład z nałogu morfinowego - wykazały badania Johna Hoebla, psychologa z Princeton University. Długotrwałe wzbogacanie diety szczurów w cukry powoduje zmiany w chemii mózgu, podobne do tych, jakie pojawiają się podczas używania morfiny czy heroiny - przekonuje z kolei Ann Kelley z University of Wisconsin. Czekolada może uzależniać, oddziałując na mózgowy układ nagrody, ponadto zawiera śladowe ilości pochodnych narkotyku zawartego w liściach konopi indyjskich oraz pochodne amfetaminy - wykazały badania Neala Bernarda z Physicians Committee for Responsible Medicine.

 

GENERACJA XXXL

W USA od 1996 r. zanotowano wśród nastolatków aż sześciokrotny wzrost zachorowań na cukrzycę typu II. Średnia wieku nastoletnich diabetyków obniżyła się z 16 lat do 13 lat! Liczba otyłych dzieci i młodzieży w krajach uprzemysłowionych rośnie szybciej niż liczba otyłych dorosłych. Jest to szczególnie niepokojące, ponieważ im wcześniej rozwija się cukrzyca, tym szybciej ujawniają się jej powikłania: uszkodzenie nerek, wzroku i nerwów obwodowych oraz miażdżyca serca - mówi prof. Jan Tatoń, diabetolog z Akademii Medycznej w Warszawie.

Do niedawna problemy z otyłością dotyczyły głównie ludzi po 25.-30. roku życia. Teraz coraz częściej tyją osoby w wieku 20, 15, a nawet 10 lat. - W Polsce tzw. nadmierną masę ciała ma 5-15 proc. dzieci, a ta liczba stale rośnie - mówi dr Halina Weker z Instytutu Matki i Dziecka w Warszawie. Lekarze ostrzegają, że w następnej dekadzie stan zdrowia dzieci jeszcze się pogorszy. U 80 proc. uczniów amerykańskich szkół podstawowych występują co najmniej trzy czynniki zwiększające ryzyko pojawienia się chorób serca, takie jak nadciśnienie, zbyt wysoki poziom cholesterolu i trójglicerydów. Wielu rodziców zamiast mleka wlewa do butelek niemowląt słodkie napoje - wynika z badań Kathleen Reynolds z American Dietetic Society. Ponad 24 proc. dziewiętnastomiesięcznych dzieci w USA jest regularnie karmionych frytkami.

Pokarmy o dużej zawartości tłuszczu mogą łatwo zakłócić reakcję organizmu na leptynę - hormon, którego obecność w organizmie sygnalizuje sytość. Im więcej bogatych w tłuszcze potraw, tym większy apetyt. Zaledwie po 72 godzinach od zmiany sposobu żywienia na bardziej tłusty organizm prawie całkowicie traci naturalną zdolność reagowania na leptynę - wynika z badań Luciano Rosettiego z Albert Einstein College of Medicine z Nowego Jorku. Im bardziej otyły pacjent - twierdzi uczony - tym trudniej odwrócić tę niekorzystną reakcję, bo jedzenie pokarmów o dużej zawartości tłuszczu zmienia układ hormonalny tak, że organizm potrzebuje ich coraz więcej.

 

NASTOLETNI ZAWAŁOWCY

Prof. Sarah Leibovitz z Rockefeller University w Nowym Jorku wykazała, że jeden wysokotłuszczowy posiłek wystarczy, by podnieść poziom wydzielanej przez podwzgórze galaniny, neuroprzekaźnika stymulującego łaknienie. Te zmiany są szczególnie niebezpieczne u dorastających dzieci, u których skutki tych procesów są bardziej trwałe niż u dorosłych. Szczury karmione tłustymi pokarmami w pierwszych tygodniach życia jako dorosłe potrzebowały więcej tłuszczu i częściej były otyłe.

W USA u ponad 58 proc. dzieci i młodzieży przed 18. rokiem życia występuje przynajmniej jeden czynnik zwiększający ryzyko pojawienia się chorób serca, na przykład otyłość, nadciśnienie, cukrzyca, zbyt wysoki poziom cholesterolu i trójglicerydów. Roczne koszty hospitalizacji dzieci w wieku od sześciu do siedemnastu lat z powodów związanych z otyłością sięgają 127 mln dolarów. "Choroby powodowane złym żywieniem dzieci to bomba z opóźnionym zapłonem" - ostrzega John Krebs, szef Food Standards Agency. Niestety, na rozbrojenie tej bomby może być już za późno.

Paweł Górecki

 

 www.onet.pl | Sobota, 20.09.2008 r. WYCHOWANIE

POJEDYNEK Z FAST FOODEM

Psychologowie przestrzegają: Pozwalanie dzieciom na sięganie po reklamowane smakołyki kiedy chcą prowadzi do uzależnienia, wypacza zmysł smaku, buduje postawę biernego, bezkrytycznego konsumenta podatnego na manipulację. Jak dawać odpór agresywnej reklamie skierowanej do najmłodszych, presji rówieśników i modzie na kolorowo opakowane jedzenie?

 

A że dawać odpór trzeba, przekonują również lekarze. Alarmują, że jeśli nie zadbamy o zdrowe żywienie dzieci, w przyszłości staniemy przed problemem chorób cywilizacyjnych i postępującej degeneracji mózgu, a co za tym idzie – trudności w uczeniu się.

 

Te problemy zresztą już się ujawniają: przybywa dzieci agresywnych, z ADHD, depresją. Skutki złego odżywiania widać gołym okiem – dzieci tyją, szybciej się męczą, częściej chorują. Coraz bardziej otwarcie mówi się o tym, że słodycze i przekąski oferowane dzisiaj przez producentów często są po prostu trujące. Ciągle za mało słychać o tym, że owe produkty niszczą również mózgi dzieci.

 

Mózg, nazywany przez lekarzy chciwym organem, wykorzystuje niemal jedną trzecią pompowanej przez serce krwi do otrzymywania odpowiedniej ilości tlenu i substancji odżywczych niezbędnych do prawidłowego funkcjonowania. Pozbawiony tych substancji nie pracuje tak dobrze, jak powinien, przez co zaburzona zostaje zdolność uczenia się. Dlatego dzieciom potrzebna jest prawidłowo zbilansowana dieta, czyli taka, która będzie gwarantować dostarczenie w ciągu dnia organizmowi energii i wszystkich potrzebnych składników pokarmowych w odpowiedniej ilości.

 

Słodka pułapka

Jednym z głównych winowajców złego funkcjonowania mózgu jest cukier. Dzieci sięgają po słodkości jak po podstawowe źródło napędu. Na śniadanie słodkie płatki śniadaniowe, w szkole gazowane napoje, batoniki, cukierki, ciastka, ewentualnie drożdżówka. Zapewnia to dziecku „cukrowy szczyt”, czyli tzw. powera objawiającego się hiperaktywnością. Power jednak znika równie szybko, jak się pojawił. I wtedy mózg domaga się kolejnej dawki cukru, więc dziecko sięga po kolejnego batonika – dostarczyciela pustych kalorii. Ma do wyboru poczucie zmęczenia i apatii albo uzupełnienie zapasu słodkiego paliwa i kolejny energetyczny szczyt.

 

U dzieci w nadmiarze spożywających cukier dochodzi do niedoboru witamin i minerałów. Badania przeprowadzone przez Brytyjską Fundację Żywienia wykazały, że 50 procent dzieci cierpi na niedobór witaminy A, a 75 procent – cynku, czyli dwóch bardzo ważnych składników odżywczych. Z kolei wieloletnie badania przeprowadzone na uniwersytecie Południowej Kalifornii dowiodły, że jeśli przez pierwsze trzy lata życia dieta pozbawiona jest niezbędnych minerałów, ośmiolatki są bardziej skłonne do irytacji i agresji, dzieci w wieku lat 11 – do oszukiwania, a w wieku lat 17 do kradzieży i znęcania się nad innymi. Badania nad dziećmi z ADHD i dysleksją wielokrotnie wskazywały na niedobory minerałów i witamin. Istnieją dowody, że prawidłowe odżywianie poprawia warunki rozwoju i leczy jego zaburzenia.

 

Większość rodziców doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Skoro jednak im samym trudno jest się oprzeć pokusie sięgania po „coś słodkiego”, to cóż dopiero mówić o wyegzekwowaniu od dziecka jedzenia zdrowych produktów.

 

Smaczne, bo z reklamy

Psychologowie biją na alarm: współczesne dzieci są uzależnione od niezdrowego jedzenia. Argumentują, że mocno przyprawione i „udoskonalone” chemicznie potrawy działają w sposób zbliżony do narkotyków. Zmieniają nastrój i wpływają na związki chemiczne i neuroprzekaźniki w naszym mózgu w podobny sposób jak alkohol, nikotyna czy kokaina. Od jedzenia przetworzonej żywności można się uzależnić, oczywiście w stopniu słabszym niż od znanych używek, ale jednak. Psychologowie podkreślają to, co rodzice sami obserwują: dzieci są szczęśliwe, pijąc wodę i mleko, dopóki nie zaczniemy podsuwać im napojów gazowanych. Tak samo jak są szczęśliwe, jedząc świeżą, zdrową żywność: warzywa, owoce, kanapki z razowego pieczywa przygotowane w domu, dopóki nie zapoznamy ich ze smakiem niezdrowych produktów: hamburgerów, batonów, które orędownicy zdrowego żywienia nazywają śmieciami. Uniknięcie jedzenia „śmieci” nie jest jednak wcale takie proste. Nawet jeśli rodzice ograniczają cukier, sól i tłuszcze, dzieci w wieku szkolnym porównują swój styl życia z tym, jaki wiodą rówieśnicy, i domagają się kupowania takich samych „smakołyków”, jakie dostają i jedzą ich koledzy. A rodzice często ulegają presji.

 

Dochodzi do tego jeszcze agresywny marketing promujący fast foody i słodycze. To za jego sprawą już małe dzieci przywiązują wagę do marki produktu. Wraz z odkryciem na początku lat 90., że już dwulatki potrafią rozpoznawać konkretne marki, rozpoczęła się wzmożona batalia o zdobycie serc i umysłów małoletnich konsumentów.

 

Reklamy adresowane do najmłodszych nawiązują do popularnych programów telewizyjnych i filmów, co wzbudza w dzieciach uczucie swojskości, a nawet sympatii. Przekonuje także, że użytkownik danego produktu jest kimś naprawdę cool. Wszyscy jesteśmy nieustannie manipulowani przez reklamę. Większość dorosłych ma jednak dość rozsądku, aby ją rozpoznać, a potem podjąć racjonalną decyzję. Z dziećmi jest inaczej. Im młodsze, tym trudniej odróżniają obraz w telewizji od rzeczywistości. Z badań wynika, że dopiero od 12-latka można oczekiwać krytycznego rozumienia przesłania reklamowego. Rozmawiajmy zatem z dziećmi na temat różnych trików reklamowych, wyjaśniajmy im, że celem reklam jest sprzedaż danych produktów i bogacenie się producenta. Przekonujmy, że nasza miłość nie jest tożsama z kupowaniem tego, czego dziecko sobie zażyczy.

 

Mądrzy rodzice nie oddają reklamodawcom odpowiedzialności za to, co jedzą ich pociechy. Wiedzą, że prawo do decydowania o tym należy do nich. Nie oznacza to jednak zmuszania maluchów do jedzenia zdrowych dań. Oznacza natomiast całkowitą zmianę filozofii dotyczącej rodzinnej polityki żywieniowej. Psychologowie nazywają tę zmianę „detoksykacją” posiłków.

 

Czas opamiętania

Okazuje się, że można dziecko „zaprogramować” tak, że będzie chciało jeść zdrowe potrawy. Trzeba tylko je konsekwentnie, od początku, do tego przyzwyczajać. I na przykład podawać do picia wodę mineralną zamiast słodzonych napojów. Zamiast cukierków, batoników, kupnych herbatników zaproponować owoce, kostkę czekolady, kawałek domowego ciasta albo latem – porcję mlecznych lodów. Nie tylko zaspokoją chęć na słodycze, ale też dostarczą wartościowych składników. Trzeba też pilnować, aby w diecie dziecka znalazły się zarówno niezbędne witaminy, mikroelementy, jak i kwasy tłuszczowe omega-3 (olej rybny) i omega-6 (oleje roślinne, orzechy). Pamiętajmy, że dzieci nas naśladują. Jeśli sami mamy rozsądny stosunek do jedzenia – one też nie będą opychały się byle czym.

 

A tak na marginesie – wychowanie dziecka to świetna okazja do uporządkowania własnych nawyków żywieniowych. Nie trzymajmy więc w domu paczkowanych przekąsek, bo kuszą. Miejmy natomiast pod ręką to, co pyszne i zdrowe – marchewki, jabłka, orzechy, rodzynki. Starszym dzieciom tłumaczmy: im produkt jest bardziej przetworzony, tym większe prawdopodobieństwo, że będzie zawierał szkodliwe składniki. Im dłuższa lista składników widnieje na opakowaniu, tym większa powinna być nasza podejrzliwość. Szczególną uwagę należy zwracać na produkty o przedłużonych terminach ważności, o nienaturalnych kolorach. Nawet jeśli producent zapewnia nas, że coś jest „pełne smaku”, „zdrowe”, „odżywcze”, może ukrywać prawdę. Określenie „dający energię” czasem oznacza po prostu zwiększoną zawartość cukru.

 

Nie zabraniajmy jednak całkowicie niezdrowego jedzenia, bo zakazany owoc smakuje najlepiej. Od czasu do czasu pozwólmy na odstępstwo od zasad zdrowej diety, np. w czasie wakacji albo dłuższej podróży samochodem. Nigdy nie traktujmy jednak tego jak nagrody, na którą trzeba sobie zasłużyć.

 

Po światowej modzie na fast foody na szczęście nadszedł czas opamiętania. W wielu krajach europejskich ogranicza się dostęp dzieci do niezdrowej żywności, na przykład ze szkół wycofuje się automaty z przetworzonymi przekąskami i napojami gazowanymi. W Polsce niby wszyscy zgadzają się, jak ważne dla rozwoju dzieci są pełnowartościowe posiłki, ale w szkolnych sklepikach królują cola, batony i chipsy. Na szczęście, na razie oddolnie, rodzą się inicjatywy, by sprzedawać w nich świeże i zdrowe produkty. Poprzyjmy takie pomysły! Tak naprawdę tylko od nas zależy, co nasze dzieci będą jadały w szkolnych stołówkach i na przerwach.

 

    * Jak wprowadzić zdrowe nawyki żywieniowe w domu:

Główny posiłek serwujmy o tej samej porze. Starajmy się, aby rodzina spożywała go wspólnie. Sporządźmy listę zdrowych potraw, które smakują domownikom (co jakiś czas ją poszerzajmy). Nie należy przygotowywać innego dania dla każdego – dobra jest zasada: wszyscy jemy to samo. To my decydujemy, co, kiedy i gdzie spożywają dzieci. Im natomiast pozwalamy decydować, ile zjeść i czy zjeść w ogóle. Uczmy odpowiedniego zachowania przy stole, dając dzieciom dobry przykład. Nie oglądajmy podczas posiłków telewizji, ten czas przeznaczmy na rozmowę. Zabraniajmy sięgania po przekąski na godzinę przed posiłkiem. Nie panikujmy, kiedy dziecko przechodzi okres grymaszenia. Sporadyczne niedojadanie jeszcze nikomu nie zaszkodziło (w razie obaw należy skonsultować się z lekarzem). Pozwalajmy dziecku pomagać w przygotowywaniu posiłków. A nade wszystko nie traktujmy jedzenia jak zadania do wykonania.

Alina Gutek

 

    * Warto przeczytać

Sue Palmer, Toksyczne dzieciństwo, Wydawnictwo Dolnośląskie 2007

 

"FAKTY I MITY" nr 9, 06.03.2008 r.

SZYBKA ŚMIERĆ

Kolejna porcja bardzo złych wieści dla entuzjastów fast foodu. Szwedzcy naukowcy przestawili 18 szczupłych, zdrowych mężczyzn i kobiet na dietę szybkiego żarcia.

Delicjami z McDolnaldów i innych podobnych jadłodajni raczyli się dwa razy dziennie przez 4 tygodnie. Skutki były zabójcze – nawet po tak stosunkowo krótkim czasie przybyło im po 7 kilo i stwierdzono u nich uszkodzenia wątroby. Ludzkie króliki doświadczalne pochłonęły „przerażającą dawkę kalorii” – jak to ujęli naukowcy. Dwa razy więcej niż w normalnej diecie. Tłuszcz jest najgorszym składnikiem specjałów z szybkiej kuchni. To on doprowadza do otłuszczenia wątroby. Tłuszcz, zwłaszcza poddany obróbce termicznej, niszczy ten organ skuteczniej niż alkohol.

Niewesołe nowiny dla otyłych mają też onkolodzy z brytyjskiego University of Manchester. Od dawna lekarze stwierdzali związek między nadwagą a nowotworem piersi i jelita grubego. Teraz mają dowody, że nadmiar tłuszczu zwiększa ryzyko powstania co najmniej 12 rodzajów nowotworów, zwłaszcza przełyku, tarczycy, nerek i macicy. Ryzyko wzrasta alarmująco, np. w przypadku raka przełyku o 52 proc., a raka macicy – o 60 proc. Przypuszczalnie tłuste jedzenie prowadzi do zmian hormonalnych, które wywołują chorobę nowotworową. | CS

 

 www.o2.pl / www.sfora.pl | Sobota [15.08.2009, 09:16] 3 źródła

JESZ HAMBURGERY? STRACISZ SPRAWNOŚĆ I PAMIĘĆ

Na skutki ich spożywania nie trzeba długo czekać.

Dieta oparta na fast foodach pogarsza sprawność fizyczną oraz pamięć i zdolność koncentracji - pisze hiszpański dziennik "El Confidencial".

Podczas eksperymentu naukowcy udowodnili, że myszy, które przez 10 dni jadły produkty zawierające duże ilości tłuszczu, odpowiadające fast-foodom, miały niższą odporność oraz problemy z koncentracją.

Myszy karmione tłuszczami mogły przebiec tylko połowę dystansu, który pokonywały gryzonie żywione produktami niskotłuszczowymi. Miały także trudności z wyjściem z labiryntu - powiedział doktor Audrew Murray, autor badań. | TM

 

 www.o2.pl | Poniedziałek [02.02.2009, 16:55] 1 źródło

JESZ PIZZĘ? MOŻESZ DOSTAĆ UDARU LUB ZAWAŁU

Wystarczy, że zjesz dwa kawałki - twierdzą eksperci.

Pizze sprzedawane w sieciach są przesolone, a tym samym przeładowane sodem - ostrzega Kevin Willis, z organizacji Stroke Network, która sprawdziła skład jedzenia z kilkunastu kanadyjskich sieci.

Okazało się, że dwa plastry Pepperoni z Pizza Hut zawierają aż 3 tys. mg sodu. A dopuszczalna dzienna dawka dla osoby dorosłej wynosi 1,5 tys. mg. Nie lepiej było w innych sieciach. Dwa kawałki dużej pizzy Rustic Italian z Boston Pizza zawierało 2,6 tys. mg sodu.

Spożycie tak dużych ilości sodu zwiększa ciśnienie krwi. To z kolei zwiększa ryzyko wystąpienia choroby serca, udaru mózgu i choroby nerek - ostrzegają specjaliści.

Według nich 20 procent sodu, który spożywamy pochodzi właśnie z pizzy, i hamburgerów. | TM

 

 www.o2.pl | Środa [18.02.2009, 12:47] 1 źródło

CHIPSY SĄ TOKSYCZNE I SZKODZĄ SERCU

Dowiedli tego polscy naukowcy.

Chipsy zawierają duże ilości akrylamidu, który jest toksyczny dla układu nerwowego oraz zwiększa ryzyko zachorowania na różne nowotwory. Ich regularne spożywanie znacznie zwiększa też ryzyko choroby serca - wykazali polscy naukowcy z Instytutu Żywności i Żywienia pod kierunkiem prof. Marka Naruszewicza.

 

Analizując stężenie akrylamidu u osób, które przez 4 tygodnie spożywały paczkę chipsów ziemniaczanych dziennie, naukowcy stwierdzili, że poziom tej substancji w ich krwi się zwiększył. I to niezależnie od tego, czy badano osoby palące papierosy, u których stężenie akrylamidu jest z założenia większe, czy też osoby niepalące.

 

Akrylamid jest trucizną, a jej dawka jest przeliczana na kilogram masy ciała. Zatem, po spożyciu paczki chipsów dzieci będą mieć więcej akrylamidu na kilogram masy ciała niż na przykład dorosły mężczyzna ważący 80-90 kg - wyjaśnia prof. Naruszewicz. | AB

 

 

"FAKTY I MITY" nr 9, 06.03.2008 r.

ZAWAŁ FUTBOLOWY

Do długiej listy czynników sprawczych, które spowodować mogą atak serca, dochodzi nowy: piłka nożna. Wystarczy oglądanie meczu w telewizji.

Stwierdzili to monachijscy lekarze: podczas mistrzostw świata, w trakcie występów niemieckiej drużyny, liczba ataków i ciężkich niedomagań serca wśród telewidzów podwoiła się. To samo stwierdzono, badając dane pogotowia ratunkowego dotyczące rozgrywek piłkarskich w roku 2003 i 2005. Zawały grożą nie tylko niemieckim kibicom: analogiczny związek między meczem a zawałem wykryli lekarze brytyjscy podczas rozgrywek World Cup w roku 2002.

Do sercowych kryzysów powodowanych stresem emocjonalnym i napięciem przed ekranem przyczynia się również niedostatek snu, przejedzenie (zwłaszcza fast foodem), palenie (papieros za papierosem...) i konsumpcja napojów wyskokowych (Gol! Zdrowie chłopaków!).

Tak więc podczas meczu oprócz butelki piwa należy trzymać pod ręką nitroglicerynę oraz aspirynę. | ST

 

 

 www.wp.pl | PAP | dodane 2008-06-14 (10:20)

BIOLODZY OSTRZEGAJĄ: GRILLOWANIE MOŻE BYĆ NIEBEZPIECZNE

Jedzenie niedopieczonego mięsa z grilla może spowodować groźną chorobę - alarmują mikrobiolodzy. Coraz więcej zdarza się zakażeń "importowanymi" zza oceanu bakteriami Yersinia. W tym roku wykryto ich już ponad kilkadziesiąt.

 

Kierownik Pracowni Diagnostyki Bakteryjnych Zakażeń Przewodu Pokarmowego Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego-Państwowego Zakładu Higieny dr n.med. Jolanta Szych powiedziała PAP, że od kilku lat w Polsce występują szczególnie groźne bakterie z gatunku Yersinia enterocolitica, tzw. typ serologiczny O:8. Wcześniej ten typ bakterii występował jedynie w Ameryce Północnej i Południowej. W Europie występowały bakterie Yersinia, ale innych, mniej groźnych typów.

 

W 2004 po raz pierwszy wykryto dwa przypadki zakażenia bakteriami Yersinia enterocolitica, typ O:8 w Polsce. W 2005 r. także dwie osoby zachorowały, w kolejnych latach było coraz więcej zachorowań. Na podstawie badań wykonanych w NIZP-PZH można stwierdzić, że w tym roku na pewno mamy ich już kilkadziesiąt - dodała dr Szych.

 

Bakteriami najczęściej można zakazić się jedząc surowe lub niedogotowane mięso wieprzowe. Dlatego, jak podkreśliła mikrobiolog, urządzając letnie grillowanie trzeba pamiętać, aby mięso piec długo, tak, aby nie było krwiste. Karkówka może być pełna pałeczek Yersinia nawet jeśli wcześniej była przechowywana w lodówce. Bakterie mnożą się w żywności nawet w temperaturze czterech stopni Celsjusza.

 

Objawy zakażenia czasem przypominają zwykłe zatrucie pokarmowe. Pojawia się biegunka, gorączka i bóle brzucha. Często bóle brzucha tak bardzo przypominają objawy zapalenia wyrostka robaczkowego, że lekarze decydują się operować chorego. Najgroźniejsza jest jednak następująca u niektórych osób reakcja układu odpornościowego, występująca, kiedy organizm upora się już z bakteriami.

 

To tzw. autoimmunoagresja. Organizm człowieka rozpoznaje własne tkanki jako obce. W ogóle pałeczki Yersinia są znane z tego, że u niektórych osób wywołują pozakaźne następstwa. To są ciężkie, uciążliwe choroby - wyjaśniła dr Szych.

 

Jak dodała doktor, następstwem zakażenia może być reaktywne zapalenie stawów, czasem połączone z innymi objawami w tzw. zespole Reitera. Wtedy chory cierpi jednocześnie na zapalenie stawów, spojówek oraz cewki moczowej. Może się pojawić też rumień guzowaty - reakcja skóry, przypominająca guzkowate, bolesne owrzodzenie, któremu często towarzyszą bóle stawów. Objawy mogą trwać kilka miesięcy a nawet lat. Dlatego po wystąpieniu objawów zatrucia pokarmowego należy koniecznie skonsultować się z lekarzem i wykonać badania mikrobiologiczne.

 

Bakterie Yersinia enterocolitica to nie jedyne zagrożenie, które czyha na osoby jedzące mięso surowe lub niewystarczająco ugotowane czy upieczone. Bakterie lub pasożyty mogą być nie tylko w wieprzowinie, ale też w mięsie wołowym oraz w drobiu. A przygotowując surowe mięso nietrudno przenieść zarazki na inną żywność, np. pieczywo, wędliny czy warzywa.

 

Surowe mięso w kuchni powinno być zawsze traktowane jak czynnik zakaźny. Nie można kroić mięsa na jednej desce lub tym samym nożem razem z warzywami spożywanymi na surowo. Trzeba też pamiętać o umyciu rąk po dotykaniu mięsa. Nawet uchwyt kranu, pod którym mięso było płukane, należy umyć mydłem lub płynem do zmywania naczyń aby nie przenieść zarazków na inne potrawy lub sprzęty kuchenne - ostrzegała dr Szych.

 

Wszystkie zasady higieny trzeba też stosować przy przygotowywaniu innych posiłków. Na warzywach również mogą znajdować się groźne bakterie lub pasożyty, bo uprawy niekiedy podlewane są nieprawidłowo przygotowanym naturalnym nawozem ze zwierzęcych odchodów. Dlatego surowe warzywa i owoce przed zjedzeniem trzeba bardzo dokładnie umyć.

 

 www.o2.pl | Sobota [04.07.2009, 21:07] 4 źródła

LUBISZ MIĘSO Z GRILLA? UWAŻAJ, BO POWODUJE RAKA

Wysokie temperatury zmieniają jedzenie w truciznę.

Jedzenie smażonego i grillowanego mięsa zwiększa ryzyko raka jelita grubego. Nowe badania wykazały, że na stan zdrowia wpływa nie tylko ilość spożywanego mięsa, ale także sposób jego przygotowywania - donosi portal calorielab.com

Raport American Institute for Cancer Research udowadnia, że potrawy mięsne grillowane i smażone w wysokich temperaturach wytwarzają w organizmie rakotwórcze związki. Badaniem objęto aż 25 tysięcy osób. Sprawdzano, jak na ich zdrowie wpłynął sposób przygotowywania mięsa, drobiu oraz ryb.

Okazało się, że podczas długiej obróbki termicznej mięśnie zwierząt wytwarzają toksyczne związki, które mogą uszkodzić nasze DNA. Tym samym przyczyniają się do rozwoju raka przewodu pokarmowego. Dlatego osoby jedzące dużo mięsa są o blisko 60 procent bardziej narażone na śmiertelną chorobę niż unikający dań mięsnych. | AJ

 

 

1 kiełbaska z grilla dostarcza organizmowi 100 razy więcej substancji rakotwórczych niż 20 sztuk trucizny nikotynowej w postaci papierosów!

 

 

„FAKTY I MITY” nr 6, 14.02.2008 r.

DZIEWICTWO ALBO ZDROWIE

Religia, zwłaszcza katolicka, jest cerberem dziewictwa. Podczas szkolnych indoktrynacji wyznaniowych uczniów w Polsce instruuje się o konieczności zachowania „czystości” aż po kościelny ślub.

W USA z budżetu państwa przeznacza się setki milionów dolarów na wychowanie seksualne propagujące abstynencje płciową do chwili zamążpójścia lub ożenku. Wolni od religijnych fiksacji lekarze i seksuolodzy zdają sobie sprawę z bałamutności tych przykazań, ale w krajach takich jak nasz wolą przezornie milczeć, by nie ściągać na siebie gniewu i retorsji Kościoła. W stanach właśnie zakończono rozległy program badawczy, którego wyniki zostaną opublikowane w styczniowym wydaniu „American Journal of Public Health”. Są dość jednoznaczne i dobitne: im później nastąpi utrata dziewictwa, tym większe ryzyko problemów seksualnych. To konkluzje naukowców z Columbia University i New York Psychiatric Institute.

Osoby, które zainicjowały życie seksualne w wieku od 21 do 23 lat, doświadczają częściej zaburzeń seksualnych niż ich rówieśnicy, którzy zgrzeszyli wcześniej. Komplikacje dotyczą zwłaszcza przedwczesnego wytrysku, niemożności osiągnięcia podniecenia i orgazmu. Z klinicznego punktu widzenia stykamy się z wieloma późnymi dziewicami, które mają wielkie trudności z satysfakcjonującym pożyciem seksualnym w ramach stałego związku. Powodem, najogólniej mówiąc, jest powstrzymywana na siłę burza hormonów. | TN

[Niech, łącznie, setki milionów „szczęśliwców (w tym również zastępczych masturbatorów, homoseksualistów, zoofilów itp.)” podziękuje swoim czy/i innych nauczycielom (którzy, w znacznej części, sami w tym czasie zajmowali się orgiami seksualnymi)... – red.]

 

 

 

 

TO NIE ZABAWA, TYLKO PSYCHOPATYCZNE, DEBILNE OKALECZANIE!!

UDERZANIE W PLECY (w tym znienacka) – efektem są trwałe urazy psychiczne (lęki (jąkanie się)), kłopoty z kręgosłupem, z powodu nagłego urazu fizycznego, wstrząsu psychicznego, przyjmowania pourazowej, o podłożu psychicznym, lękowym, nie prawidłowej pozycji, gdyż stanowimy psychosomatyczną  jedność.

 

UDERZANIE TWARDĄ ŚNIEŻKĄ (psychopaci, debile robią tzw. lodową) w głowę (szczególnie oczy) – powoduje urazy mózgu, uszkodzenie oka, w tym jego mięśni (dochodzi do jego trwałego niedowładu, przyjmowania nienaturalnego kształtu, pozycji) – skutki negatywne fizyczne, psychiczne, w tym radykalny spadek atrakcyjności, na całe życie!

 

NACIERANIE ŚNIEGIEM, RĘKOMA SKÓRY (w tym twarzy) – powoduje uszkodzenie skóry, pękanie naczyń, trwałe ślady, po czym dochodzi do samoistnego powiększania powierzchni i głębokości zmian, skutkiem jest, na twarzy, rumień, nadwrażliwość skóry na czynniki zewnętrzne, plamy na skórze. U niektórych osób dojdzie też do poważniejszych zmian chorobotwórczych, gdyż uszkodzona skóra poddana promieniowaniu słonecznemu nie będzie się w stanie obronić!

 

WRZUCANIE ZNIENACKA DO WODY (umieszczanie śpiącego na materacu na wodzie)...

 

TZW. MUKA – markowanie ciosu, przyczyniające się do lękowych urazów (strachu przed zbliżająca się osobą, napinania w odruchu mięśni)!

 

PRZYCZYNY GŁUCHOTY

„Rodzice powinni zwracać uwagę na czynniki, które uszkadzają słuch – mówi prof. Skarżyński. – Nawracające i nie do końca wyleczone infekcje górnych dróg oddechowych, urazy głowy i wreszcie narażenie na hałas są dziś w czołówce przyczyn wyrządzających krzywdę naszym uszom. Warto też walczyć z upodobaniem młodzieży do słuchania głośnej muzyki przez słuchawki. Bardzo niebezpieczne są również uderzenia otwartą dłonią w ucho”.

 

DEPTANIE NOWYCH BUTÓW – zamiast do dobrego samopoczucia, satysfakcji odczuwa się lęk, frustrację podczas chodzenia w nowym obuwiu!

 

BUDZENIE... kogoś bezpośrednio czy pośrednio, gdy ktoś oto nie prosił (od tego są budziki) powoduje stres, frustracje, rozdrażnienie, niewyspanie; co najmniej jeden dzień zmarnowany (jeśli ktoś przechodziło coś podobnego wcześniej, i jeszcze wiele razy, w tym z powodu złośliwości, podłości, psychopactwa – to dojdzie do tego jeszcze kakofonia traumatycznych wspomnień, lęki, że sytuacja się powtórzy); nerwowość, zaburzenia snu, arytmię serca, i tego dalsze skutki!

 

OBCAŁOWYWANIE DZIECI – jeśli dziecko sobie tego nie życzy (czyli ich napastowanie)(wskazuje na to np. mowa ciała, mimika, unikanie zbliżania się), to dochodzi wówczas do urazów (powodowania wstrętu) związanych z tą czynnością, które będą negatywnie rzutować na całe życie, w tym w relacjach partnerskich! Do tego trzeba dodać zarażanie chorobami i tego skutki. Proszę więc nie traktować dziecka jak przedmiotu, zwracać uwagę na napastliwe, niepożądane zachowania (zdrowie psychicznie, fizyczne, pozytywny emocjonalny kapitał, zadowolenie z życia, powodzenie życiowe są ważniejsze od przestrzegania rytuałów, zwyczajów, zaspokajania czyichś egoistycznych potrzeb itp.).

PS

Nie zapomnę zaobserwowanej sytuacji w autobusie w 2008 roku, gdzie około 40 letnia kobieta napastowała ok. 3-4 letnią, śliczną mulatkę (w ciągu ok. 10 minut obcmokała ją sobie, mimo, iż dziecko okazywało dezaprobatę, kilkadziesiąt razy)...

 

 

 

 

 „WPROST” nr 16(1219), 2006 r.

ZA DZIESIĘĆ LAT APARATY SŁUCHOWE BĘDĄ TAK POWSZECHNE JAK OKULARY

SŁUCHAWKI GŁUCHOTY

John Kiel Patterson ze stanu Luizjana w USA zaskarżył koncern Apple, bo uważa, że doznał utraty słuchu w wyniku używania iPoda. W USA do sądów trafiają pozwy przeciwko producentowi przenośnych odtwarzaczy plików mp3 od osób, które twierdzą, że mają uszkodzony słuch zaledwie po półrocznym korzystaniu z tych urządzeń. - Kłopoty ze słuchem ma coraz więcej młodych osób, bo coraz częściej korzystają one ze słuchawek - alarmuje prof. Witold Szyfter, kierownik Katedry i Kliniki Otolaryngologii Akademii Medycznej w Poznaniu. Poważnym zagrożeniem są przenośne odtwarzacze kaset i płyt CD, telefony komórkowe z radiem, a także gry komputerowe. Ich użytkownicy słuchają hałaśliwych dźwięków przez słuchawki, często po kilka godzin dziennie podczas rozgrywek w kawiarenkach internetowych.

Piętnaście lat temu starcze przytępienie słuchu występowało niemal wyłącznie u osób po 70. roku życia. Dziś prawie połowa osób z niedosłuchem nie ukończyła 55 lat. Większość z nich to użytkownicy przenośnych urządzeń dźwiękowych, które są już tak popularne jak telefony komórkowe i komputery. Firma Apple sprzedała 42 mln iPodów, z czego aż 14 mln w ostatnim kwartale 2005 r. W Polsce w zeszłym roku Apple sprzedał ponad 100 tys. odtwarzaczy. I coraz więcej osób narzeka na niedosłuch. W USA pokolenie "empetrójek", które niedosłyszy, liczy już prawie 5,5 mln osób. Co trzeci dorosły Polak niedosłyszy przynajmniej na jedno ucho na poziomie 30 decybeli (dB).

 

POKOLENIE MP3

Do niedawna sądzono, że najbardziej szkodliwe dla słuchu są głośne koncerty rockowe. Muzyk Barry Manilow został oskarżony przez fana o trwałe uszkodzenie słuchu spowodowane głośną muzyką podczas koncertu artysty. Odszkodowanie słuchaczom musieli też wypłacić członkowie zespołu Oasis. Po ich koncercie w Niemczech kilka osób trafiło do szpitala z bólem uszu. Odtwarzacze typu iPod są w stanie wygenerować dźwięk o natężeniu ponad 115 dB - o 15 dB przewyższający odgłos młota pneumatycznego i o 5 dB hałas startującego samolotu. Słuchanie takiego dźwięku przez więcej niż pół minuty dziennie może nieodwracalnie uszkodzić słuch.

- Przez słuchawki dźwięk dociera w bezpośrednie sąsiedztwo błony bębenkowej, bez filtra, jakim w normalnych warunkach jest warstwa powietrza. W efekcie hałas przekracza barierę bezpieczeństwa i w ciągu trzech lat może doprowadzić do nieodwracalnego uszkodzenia narządu słuchu - mówi prof. Szyfter. Granicą bezpieczeństwa jest natężenie dźwięków o wartości 80 dB. Tymczasem u co czwartej osoby używającej iPoda ta granica zostaje przekroczona. Prawie 40 proc. osób w wieku 18-24 lat korzysta z przenośnego sprzętu muzycznego przynajmniej godzinę dziennie.

 

Z cyfrowego odtwarzacza korzysta nawet królowa Elżbieta II, a od dwóch miesięcy również Benedykt XVI. W niektórych amerykańskich firmach muzycznych iPodów używa się do szkolenia pracowników. Część z nich narzeka na niedosłuch, podobnie jak Bill Clinton. Były prezydent USA w latach szkolnych, kiedy grał w zespole rockowym na saksofonie, słuchał zbyt głośnej muzyki, a jako polityk często używał słuchawek podczas międzynarodowych spotkań i konferencji tłumaczonych na angielski. Teraz z trudnością odbiera wysokie dźwięki i ma problemy ze zrozumieniem mowy, szczególnie w gwarnym otoczeniu. Od dziewięciu lat w uszach nosi aparat słuchowy.

 

GWIZD W GŁOWIE

Pierwszym objawem kłopotów ze słuchem jest niemożność rozumienia mowy, najbardziej złożonej mieszaniny dźwięków. Osoby z niedosłuchem ciągle proszą o powtarzanie wypowiedzi i nie reagują na dźwięki dobiegające z większej odległości, na przykład z drugiego pokoju. W Polsce kłopoty ze zrozumieniem mowy ma już co piąte dziecko w wieku szkolnym. Głównym powodem jest uszkodzenie rzęsek komórek słuchowych, które się uginają i pobudzają zakończenia nerwowe, przesyłając informacje do obszarów mózgu odpowiedzialnych za słyszenie. W wyniku nadmiernego hałasu łamią się, odrywają i przestają wysyłać impulsy nerwowe do mózgu.

Początkowo, gdy zniszczenie komórek rzęsatych jest niewielkie, pojawiają się szumy uszne. Nie powodują jeszcze niedosłuchu, ale zakłócają odbieranie dźwięków. Osoba cierpiąca na nie słyszy uporczywe piski, gwizdy, szelesty, pukanie, a czasem nawet dudnienie. Zdrowe komórki słuchowe regularnie się kurczą i rozkurczają. Gdy zostaną uszkodzone, ich ruchy stają się przypadkowe, a narząd słuchu odbiera to jako dodatkowe dźwięki. Z tego powodu cierpi już 20 proc. Polaków, w tym ponad 200 tys. młodzieży w wieku szkolnym - wykazały badania Instytutu Fizjologii i Patologii Słuchu w Warszawie. - Na początku szum w uszach nie zaburza rozumienia mowy, ale młode osoby, które go odczuwają, mając 18 czy 19 lat, w wieku 40 lat będą miały słuch siedemdziesięciolatków - mówi autor badań prof. Henryk Skarżyński. Od siódmego roku życia na szumy uszne cierpi piosenkarka Barbra Streisand. Piski w uszach zakłócają jej sen, a czasami nawet zaburzają poczucie równowagi. Szum uszny leczy też aktor William Shatner, znany z roli kapitana Kirka z filmu "Star Trek".

 

PRZEDSZKOLE NIEDOSŁUCHU

Przyczyną szumów usznych jest nie tylko słuchanie głośnej muzyki. Na hałas narażone są nawet dwulatki - interaktywne zabawki wydają zbyt głośne dźwięki, przekraczające nawet 90 dB! Płaczące lalki, karabiny i pojazdy z syrenami mogą uszkodzić słuch przedszkolakom. - Do niedawna, mówiąc o hałasie, mieliśmy na myśli wielkie zakłady przemysłowe. Dziś zagrożeniem jest hałas na ulicy i w naszych domach - mówi prof. Skarżyński. Prawie 500 mln Europejczyków przez całą dobę jest narażonych na hałas o natężeniu 65 dB, czyli na poziomie szkodliwym dla zdrowia.

 

Uszkodzenie dużych obszarów komórek rzęsatych może doprowadzić do zniszczenia nerwu słuchowego i nieodwracalnego upośledzenia słyszenia. Komórek słuchowych nie można odtworzyć, ale większość ubytków może być korygowana dzięki aparatom słuchowym. Nosi je już ponad 100 mln ludzi na świecie, ale osób niedosłyszących jest pięć razy więcej. Za pięć, dziesięć lat aparaty słuchowe będą tak powszechne jak okulary.

 

UWAGA SŁUCHOWA 

Nie zawsze problemy ze słyszeniem mają związek z uszkodzeniem narządu słuchu. U niektórych osób zaburzona jest uwaga słuchowa, czyli umiejętność świadomego odbierania bodźców dźwiękowych i czerpania z nich informacji. Z tego powodu nawet osoby ze znakomitym słuchem mają problemy ze słuchaniem, koncentracją uwagi, mylą podobnie brzmiące słowa i są rozdrażnione. Zaburzenia słuchu mogą być także związane z tzw. lateralizacją słuchową. Dowiedziono, że prawe ucho słucha w inny sposób niż lewe - osoby prawouszne odbierają przede wszystkim treść wypowiedzi, a lewouszne zwracają uwagę na jej zabarwienie emocjonalne. Lewouszność może powodować zaburzenia komunikacji, a także głosu i mowy (na przykład jąkanie). 

 

LIDERZY NIEDOSŁUCHU 

Większość osób występujących na estradzie już po dziesięciu latach pracy cierpi na niedosłuch. W ostatnich latach ta dolegliwość dotknęła muzyków: Neila Younga, Paula McCartneya i Stinga. Phil Collins przestał koncertować, bo od dwóch lat w jednym uchu odczuwa szumy, a na drugie zupełnie nie słyszy. Do kłopotów ze słuchem przyznał się lider grupy Leszcze Maciej Miecznikowski. Zbyt głośny dźwięk uszkadza najpierw błonę bębenkową, znajdującą się na granicy ucha zewnętrznego i środkowego, a potem komórki w ślimaku w uchu wewnętrznym. Wypełniony płynem ślimak jest pokryty komórkami rzęsatymi. Fale dźwiękowe dochodzące za pośrednictwem kosteczek słuchowych do ucha środkowego powodują przemieszczanie się płynu w ślimaku. Wówczas pod wpływem hałasu może nastąpić uszkodzenie komórek rzęsatych, które przestają wysyłać impulsy nerwowe do mózgu. 

Monika Florek-Moskal

 

 www.onet.pl | 2008-10-16 | "ŚWIAT NAUKI"

DZIEWIĘĆ MINUT DLA USZU

Co trzeci dorosły Polak ma problemy ze słuchem, jego stan u dzieci również jest zły.

Jak najwcześniej wykryć wady słuchu u dzieci – taki cel wyznaczyli sobie lekarze z Instytutu Fizjologii i Patologii Słuchu (IFiPS) w Warszawie, którzy przed kilkoma miesiącami zakończyli pierwszy etap ogólnopolskich badań przesiewowych. Objęto nimi dzieci w wieku 7–12 lat mieszkające we wsiach i w miasteczkach siedmiu województw wschodniej Polski. Dzięki współpracy z KRUS i życzliwości kuratoriów oświaty udało się zbadać blisko 93 tys. uczniów. Zaburzenia wykryto u co szóstego, a w większości przypadków nawet rodzice nie podejrzewali patologii u swoich dzieci.

 

Profesora Henryka Skarżyńskiego, inicjatora badań i dyrektora Instytutu, specjalnie to nie dziwi – większość zaburzeń jest jednostronna, więc trudno je wykryć bez specjalistycznych testów. W dodatku same dzieci niechętnie przyznają się do tego, że gorzej słyszą, a często za wszelką cenę starają się maskować swoje kłopoty. Przykładem mogą być szumy uszne, które wykryto u 28.9% badanych, choć do ich odczuwania przyznało się tylko co dziesiąte dziecko.

 

„Rodzice powinni zwracać uwagę na czynniki, które uszkadzają słuch – mówi prof. Skarżyński. – Nawracające i nie do końca wyleczone infekcje górnych dróg oddechowych, urazy głowy i wreszcie narażenie na hałas są dziś w czołówce przyczyn wyrządzających krzywdę naszym uszom. Warto też walczyć z upodobaniem młodzieży do słuchania głośnej muzyki przez słuchawki. Bardzo niebezpieczne są również uderzenia otwartą dłonią w ucho”.

 

Zdaniem ekspertów swoista epidemia głuchoty – w większości nieuświadomionej – może nas w przyszłości sporo kosztować. Dlatego wczesna diagnoza zaburzeń, gdy można je jeszcze cofnąć, pozwala aż czterokrotnie obniżyć wydatki na późniejsze kuracje (związane choćby z zakupem aparatów słuchowych lub wszczepieniem implantu).

 

Badania przesiewowe, które wkrótce będą kontynuowane w pozostałych regionach Polski, wykonywano za pomocą skriningowego urządzenia Audiometr S, opracowanego przez lekarzy specjalistów z IFiPS we współpracy z inżynierami z Centrum Elektryfikacji i Automatyzacji Górnictwa w Katowicach. Zaletami aparatu są, z jednej strony, jego prostota, z drugiej – możliwość przeprowadzenia profesjonalnego badania audiometrycznego wraz z nagraniem głosu dziecka. Wyniki poszczególnych testów można gromadzić w bazie danych urządzenia oraz przesyłać za pomocą Internetu do centralnej bazy programu. „Dzięki tym udogodnieniom zrealizowaliśmy jedno z największych w naszym kraju przedsięwzięć telemedycyny – twierdzi prof. Henryk Skarżyński. – A to przecież tania, choć wciąż w Polsce niedoceniana możliwość dotarcia do pacjentów z najmniejszych miejscowości, oddalonych wiele kilometrów od specjalistycznych placówek medycznych. Badanie jednego dziecka trwało średnio tylko 9 min, ale bez łączy internetowych nie mielibyśmy szans przeprowadzenia akcji na tak dużą skalę”.

 

Czujność wskazana

Nie tylko lekarze, lecz także rodzice i nauczyciele powinni starać się jak najwcześniej wykrywać zaburzenia słuchu u dzieci. Oto dziesięć często występujących objawów, które mogą świadczyć o patologii.

 

1. Opóźnienie rozwoju mowy lub ograniczony zasób słów, trudności ze zrozumieniem tekstu czytanego

 

2. Niewyraźna mowa, gubienie początkowych lub końcowych głosek wyrazów

 

3. Kłopoty z pisaniem ze słuchu, baczne obserwowanie twarzy rozmówcy

 

4. Rozkojarzenie, problemy z koncentracją, rozglądanie się po klasie, gdy inne dzieci wykonują polecenia nauczyciela

 

5. Opóźnione reagowanie lub brak odpowiedzi na zawołanie

 

6. Trudności z lokalizacją dźwięku

 

7. Siadanie blisko telewizora lub częste manipulowanie głośnością odbiornika

 

8. Brak reakcji na dzwonek oznajmiający przerwę

 

9. Dysleksja i dysgrafia

 

10. Zawroty głowy, zaburzenia równowagi (powinni na nie zwrócić uwagę zwłaszcza nauczyciele WF!)

 

Uwaga: powyższe objawy mogą występować w różnym nasileniu, w zależności od głębokości ubytku słuchu.

Paweł Walewski

 

 www.o2.pl | 2008-10-13 17:05

SŁYSZAŁEŚ? ODTWARZACZ MP3 SPOWODUJE ŻE OGŁUCHNIESZ

Jak podaje "International Herald Tribune", co 10. użytkownik osobistego odtwarzacza muzyki w Europie jest narażony na całkowitą utratę słuchu.

 

O zagrożeniu niesionym przez odtwarzacze mp3 poinformowała w specjalnym raporcie Komisja Europejska. Użytkownicy często słuchają muzyki za głośno. Jeśli robią to przez co najmniej godzinę pięć dni w tygodniu, mogą stracić słuch na zawsze.

 

W Europie od 50 do 100 milionów ludzi codziennie słucha muzyki na słuchawkach. Będąc poza domem, przekraczają bezpieczny poziom głośności wynoszący 89 decybeli, aby zagłuszyć hałas z ulicy.

 

Według ekspertów całkowita utrata słuchu może dotknąć nawet do 10 milionów mieszkańców Unii. Komisja Europejska chce w związku z tym zastanowić się, czy sprzętowe ograniczenie ilości decybeli generowanych przez odtwarzacze, rozwiąże problem.

("International Herald Tribune")

 

 

 

 

„POLITYKA” nr 11 (2289), 17-03-2001; s. 89 Społeczeństwo / Zdrowie

NA CZYM STOIMY

PO ZIMIE PRZYBYWA W POLSCE KILKA TYSIĘCY OFIAR USZKODZEŃ KOŚCI I STAWÓW

Czy wyhodowane w laboratorium kości lub stawy zastąpią w przyszłości gips, gwoździe, sztuczne protezy? Oblicze ortopedii szybko się zmienia, więc nowe metody leczenia złamań i chorób reumatycznych nie powinny nikogo zaskoczyć. W Polsce dostęp do nich nie będzie jednak łatwy.

(...)

Deficyt chrząstki

Z myślą o popularyzacji nowoczesnych metod leczenia Organizacja Narodów Zjednoczonych zainicjowała w 2000 r. Dekadę Kości i Stawów. Popularyzacja wiedzy o chorobach serca, mózgu i płuc pozostawiła na marginesie zainteresowań mediów szkielet i sponiewierane narządy ruchu, choć mamy do czynienia z plagą tych schorzeń. Wystarczy spojrzeć na polską statystykę: 8 mln osób cierpi na zwyrodnienia stawów, 4 mln dotkniętych jest osteoporozą, notujemy rocznie 14 tys. złamań szyjki kości udowej, a moda na „niedzielny sport” mnoży liczbę kontuzji.

 

Do końca lutego tylko w zakopiańskim oddziale urazowo-ortopedycznym przyjęto w tym roku 1120 narciarzy i snowboardzistów z obrażeniami kolan, przedramion i zwichnięciami barków. W ubiegłym sezonie narciarskim, trwającym w Tatrach do końca kwietnia, poszkodowanych było 1400 osób, więc tegoroczna zima, choć łagodna, zbiera żniwo wyjątkowo obfite. Zaleczone na miejscu kontuzje mogą dawać o sobie znać przez cały rok, ale u sporej grupy osób niszczone wieloma mikrourazami stawy zaczną dolegać dopiero za kilkanaście lat, zatem liczba poszkodowanych z upływem lat wzrośnie.

 

– Genetycznie jesteśmy zaprogramowani do przeżycia 110 lat – twierdzi ortopeda dr Robert Świerczyński. – Ale stawy zaczynają zużywać się już po trzydziestce, więc tendencja do wydłużania życia powiększa skalę problemu. Natura jakoś nigdy nie mogła nadążyć za rozwojem cywilizacji. Spionizowana postawa wsparta na silnym kręgosłupie i dwie dolne kończyny utrzymujące cały ciężar ciała – oto co wedle antropologów odróżnia nas od innych ssaków i za co płacimy zwyrodnieniami kręgosłupa, bioder i kolan. A bezmleczna dieta i przywiązanie do fotela osłabiają kości. Ich wytrzymałość na rozciąganie jest wprawdzie zbliżona do wytrzymałości mosiądzu, ale na zginanie są znacznie mniej odporne. Wystarczy odwapnienie, ubytek tkanki kostnej i 40 proc. kobiet po pięćdziesiątym roku życia łamie kończyny z powodu osteoporozy.

 

Właśnie osteoporoza, nadwaga i powtarzające się urazy niszczą stawy. Doprowadzają do ścierania się w nich chrząstek, które tracą sprężystość i odporność na tarcie. Proces ten przebiega początkowo bezboleśnie, bo chrząstka nie jest unerwiona. Niestety nie jest też ukrwiona, więc nie może się regenerować tak jak kość. Zużycie chrząstki oznacza powolną śmierć stawu, co jest przykrą konsekwencją starzenia oraz sumowania urazów z młodości. 60 proc. osób z uszkodzeniami więzadeł lub łąkotek kolana (w prawidłowych warunkach wyrównują źle dopasowane do siebie powierzchnie stawowe, są jakby zderzakami, na których skupia się siła uderzeń) ma po kilku latach uszkodzoną chrząstkę. Jaki jest dla nich ratunek? Do niedawna nie było żadnego.

 

(...) W USA straty ekonomiczne spowodowane powikłaniami źle leczonych chorób narządu ruchu i trwałym inwalidztwem sięgają 65 mld dolarów rocznie. W Polsce nie dokonano podobnych analiz finansowych.

Paweł Walewski

 

SOS DLA KOŚCI

Uszkodzenia narządu ruchu zdarzają się z różnych przyczyn, ale najczęściej u ich podłoża leży utrata masy kostnej i zniszczenie chrząstki stawowej. Od 30 roku życia, zarówno u kobiet jak i mężczyzn, masa kostna zmniejsza się o około 1 proc. rocznie, ale po pięćdziesiątce proces ten przebiega znacznie szybciej. Czy można go powstrzymać? Najlepiej jeszcze w dzieciństwie i młodości nie stronić od systematycznego ruchu (wzmacnia mięśnie), słońca (pobudza wytwarzanie witaminy D) i mleka w diecie (dostarcza wapnia). W wieku dojrzałym warto nadal utrzymywać giętkość i elastyczność ciała (wykonuj ćwiczenia rozciągające mięśnie) oraz ćwiczyć zmysł równowagi. U kobiet po 40 roku życia zalecane są co trzy lata badania określające gęstość kości (tzw. densytometria). W leczeniu osteoporozy wykorzystuje się estrogeny, bifosfoniany, kalcytoninę i wapń.

 

"NEWSWEEK" nr 20, 21.05.2006 r.

NIE WYPRUWAJ SOBIE ŻYŁ

Dbajmy o nogi, byśmy nie wstydzili się ich pokazywać - nawołują lekarze. I bynajmniej nie ma w tym żadnego podtekstu, tylko troska o zdrowie.

O raku czy chorobach serca nie wstydzimy się mówić, ale o żylakach już tak. Są schorzenia, które budzą niechęć lub odrazę, mimo że nie wynikają z nieobyczajnych zachowań. O przewlekłej chorobie żył wolimy milczeć. Ale jak wynika z badań, w Polsce cierpi z jej powodu niemal połowa kobiet i 40 procent mężczyzn. Podobnie jest na Zachodzie. Tam jednak ludzie wcześniej zgłaszają się do lekarza. Nie mają więc groźnych powikłań, takich jak żylaki i owrzodzenia. - W Danii wiele osób miało ten problem 10-15 lat temu i wtedy zaczęto tam dbać o nogi - mówi prof. Arkadiusz Jawień z Katedry i Kliniki Chirurgii Ogólnej Collegium Medicum w Bydgoszczy. U nas zaś 62 procent chorych zgłasza się do lekarza dopiero wtedy, gdy już wstydzą się pokazać nogi.

 

Niewydolność żylna znana i opisywana jest od tysięcy lat. Ponoć to z jej powodu ważyły się losy wojny trojańskiej. Chorował na nią świetny żołnierz i przyjaciel Heraklesa Filoktet, przez co nie mógł brać udziału w walkach. Dopiero gdy lekarze zaleczyli mu wrzody, wyruszył na wojnę, zabił Parysa i tak zakończyły się dziesięcioletnie zmagania.

 

Nadal nie znamy jednak przyczyny choroby żył. Lekarze mówią o skłonnościach genetycznych, a także otyłości, która sprawia, że cienkie i delikatne naczynia nie wytrzymują zbyt dużych obciążeń. Sprzyjają jej brak ruchu, praca - zarówno stojąca, jak i siedząca oraz urazy powodujące długotrwałe unieruchomienie.

 

Wiadomo za to, jak choroba postępuje i jak dochodzi do powikłań. W zdrowych nogach krew płynie ku górze. Dzieje się tak dzięki różnicy ciśnień - płyn płynie bowiem zawsze z miejsca, gdzie ciśnienie jest wyższe, do tego, gdzie jest ono niższe. A w prawym przedsionku serca jest ono kilka razy mniejsze niż w żyłach podudzia. Wędrówkę krwi ku górze ułatwia pracujące serce, oddychanie oraz ruch zastawek. Te maleńkie wypustki w naczyniach działają jak samozamykające się bramki w sklepach. Blokują przepływ krwi, gdy ta chciałaby się cofnąć z powodu zbyt niskiego ciśnienia w żyłach nóg. Gwarantują więc, że krew nie spłynie do stóp, tylko popłynie w górę. Chyba że zastawki zaczynają szwankować. Wtedy krew się cofa. Zaczyna zalegać w żyłach i z coraz większym ciśnieniem napierać na ściany naczyń. Pod jej wpływem delikatne ściany rozszerzą się i powstają widoczne na nogach żylaki.

 

Mechanizm, dzięki któremu krew płynie ku sercu, jest niezwykle czuły i delikatny; dość łatwo go zaburzyć. Najpierw zmiany są dyskretne. Pojawiają się kurcze, bóle kończyn i obrzęki, ale chorzy zazwyczaj je lekceważą. Tym chętniej że na początku dość szybko, już po przespanej nocy, mijają. Z czasem jednak stają się coraz dotkliwsze. Na łydkach pojawiają się tzw. pajączki - skóra wygląda tak, jakby była pokryta delikatną, czerwoną pajęczyną. Dochodzi do obrzęków, przebarwień. Na koniec powstają żylaki i niezwykle trudne w terapii owrzodzenia.

 

- Kobiety wstydzą się wtedy odsłaniać nogi, ukrywają je pod spodniami. A ja chciałbym, by panie pokazywały nam nogi - mówi prof. Wojciech Noszczyk z I Kliniki Chirurgii Ogólnej i Naczyniowej Szpitala Bródnowskiego w Warszawie. Dlatego w porę trzeba zacząć o nie dbać. A sposobów jest wiele. Można jeździć na rowerze, biegać, pływać, brać kąpiele w chłodnej wodzie. - Mówiąc krótko, trzeba ruszać nogami lub gdy tylko się da, trzymać je lekko uniesione w górze - przekonuje prof. Noszczyk.

 

Kiedy jednak na początku lat 90 prasę obiegło zdjęcie ówczesnego wiceprezesa NBP Andrzeja Olechowskiego z nogami na biurku, powszechne oburzenie nie miało końca. Jedynie chirurdzy naczyniowi byli zadowoleni. Dla nich takie zachowanie nie jest oznaką braku obycia, lecz doskonałą profilaktyką przeciw żylakom. Tanią i skuteczną.

 

A jeśli ona nie przyniesie efektu, to należy pójść do lekarza.

 

PILNUJ NÓG

Jak o nie zadbać?

1. Ułatwić odpływ krwi z nóg, a to dzięki:

- unoszeniu ich tak, by stopy były wyżej niż serce

- ćwiczeniu mięśni łydek - pompują krew w kierunku mięśnia sercowego

- noszeniu pończoch uciskowych

 

2. Ćwiczyć i uprawiać sport, by nogi były wciąż w ruchu; doskonałe jest np. pływanie

Dorota Romanowska

 

 

 

 www.o2.pl | 2008-08-28 12:30

SOLARIUM POSTARZA?

Zdecydowanie. Przekonuje o tym brytyjska piosenkarka Sandi Thom, podaje serwis internetowy "Dziennika".

Według badań Światowej Organizacji Zdrowia, osoby które przez 35. rokiem życia korzystają z solarium są aż o 75% bardziej narażone na złośliwego raka skóry. Ponadto opalanie się na solarium przyspiesza proces starzenia się skóry.

 

Regularne wizyty powoduje ubytki w pigmencie, które przyczyniają się nawet do powstawania blizn. Poza tym promienie UV, silniejsze w solariach 15 razy bardziej niż słoneczne - niszczą kolagen, którego niedobory powodują powstawanie bruzd i zmarszczek.

(...)

(dziennik.pl)

 

www.o2.pl | Środa [29.07.2009, 11:49] 3 źródła

CHODZISZ NA SOLARIUM? BĘDZIESZ MIEĆ RAKA

Naukowcy nie mają już wątpliwości.

Po latach badań, naukowcy z Międzynarodowej Agencji Badania Raka (IARC) są już pewni - opalanie się w solarium powoduje raka - podaje agencja Associated Press.

Poprzednio naukowcy z IARC kategoryzowali solarkę jako urządzenie "prawdopodobnie rakotwórcze dla człowieka".

Teraz zmienili tę klasyfikację i uznali, że jest "rakotwórcze dla człowieka jak papierosy" - podaje BBC.

Badania prowadzone przez naukowców wykazały, że osoby opalające się na solarium przed 30. rokiem życia o 75 proc. częściej zapadają na czerniaka - najbardziej zabójczą z form raka skóry.

Ludzie spędzający regularnie czas na solarium znacznie częściej chorują też na czerniaka oka - pisze Associated Press.

Negatywny wpływ na nasze zdrowie może mieć jednak nie tylko opalanie pod sztuczną lampą. Dermatolodzy od lat przestrzegają przed długimi kąpielami słonecznymi.

Mogą one skutkować wysuszeniem, poparzeniami i przedwczesnym starzeniem się skóry - pisze newsday.com.

Zbyt długie opalanie może spowodować podniesienie ciśnienia tętniczego. Dla osób z problemami krążenia może to oznaczać poważne komplikacje kardiologiczne. | JP

 

 www.o2.pl | Piątek [19.06.2009, 16:53] ostatnia aktualizacja: Pt [19.06.2009, 16:54] 2 źródła

NASTOLATKI NIE MOGĄ JUŻ OPALAĆ SIĘ W SOLARIUM

Zakaz wprowadziły Niemcy. Myślą o tym na Wyspach.

Niemiecki Bundestag przyjął ustawę, która wprowadza zakaz korzystania z solarium przez osoby poniżej 18. roku życia. Powodem jest wysokie ryzyko zachorowania na raka skóry.

Zakaz jest częścią uchwalonej przez Bundestag nowelizacji przepisów o ochronie środowiska naturalnego, w tym o ochronie przed szkodliwym promieniowaniem - donosi radio RMF FM.

W Wielkiej Brytanii rak wywołany opalaniem się w solariach zabija rocznie 100 osób, dużo więcej więcej staje się kalekami na całe życie.

Dlatego na Wyspach są pomysły wprowadzenia w solariach ostrzeżeń podobnych to tych, które widnieją na paczkach papierosów. Tak przynajmniej zaproponowała w swoim nowym raporcie Committee on Medical Aspects of Radiation in the Environment (CoMARE).

Pracujący na zlecenie władz eksperci domagają się wprowadzenia odpowiednich zasad funkcjonowania solariów, łącznie z nałożeniem obowiązku posiadania licencji i poddawania się inspekcjom. Do tego, ma wejść w życie zakaz korzystania z solariów przez osoby poniżej 18. roku życia - informuje "The Guardian". | JS

 

 

 

 

 www.o2.pl | Poniedziałek [29.06.2009, 20:19] 1 źródło, 8 wideo

OTO NAJBARDZIEJ KRWAWY SPORT ŚWIATA (WIDEO)

Urazy gorsze niż w zawodowym boksie.

W żadnym innym sporcie śmierć nie kończy sportowej kariery tak często. Polskie pomponiarki czy też amerykańskie czirliderki są narażone na największą liczbę urazów. Ich wypadki są też zwykle najpoważniejsze - LiveScience.com cytuje wyniki 26. corocznego amerykańskiego raportu National Center for Catastrophic Sports Injury Research.

Autorzy z uniwersytetu stanowego Północnej Karoliny podsumowali statystyki urazów odnoszonych przez studentki i studentów liceów i szkół wyższych. W żadnym innym sporcie

nie odnotowano tak dużej liczby wypadków śmiertelnych.

Między 1982 a 2007 rokiem zginęło tragicznie lub kalekami do końca życia pozostało 67 pomponiarek. W statystykach obejmujących też 2008 rok, aż 65 proc. poważnych urazów dotyczyło czirliderek z zespów licealnych i 70,5 proc. pomponiarek z zespołów uniwersyteckich - informują autorzy raportu.

Dla porównania wśród biegaczy odnotowano siedem zgonów lub ciężkich urazów a wśród gimnastyków dziewięć. Wśród graczy w hokeja na trawie trzy, a zawodników lacrosse - nieznanej w Polsce gry zespołowej, którą uważa się za pierwowzór hokeja na lodzie - dwa. | JS

 

 

 

 

PRAWO KATZA: LUDZIE I NARODY BĘDĄ DZIAŁAĆ RACJONALNIE WTEDY I TYLKO WTEDY, GDY WYCZERPIĄ JUŻ WSZYSTKIE INNE MOŻLIWOŚCI...

 

 www.wolnyswiat.pl   WBREW ZŁU!!! 

PISMO NIEZALEŻNE – WOLNE OD WPŁYWÓW JAKICHKOLWIEK ORGANIZACJI RELIGIJNYCH, PARTII, UGRUPOWAŃ I STOWARZYSZEŃ ORAZ WYPŁOCIN REKLAMOWYCH. WSKAZUJE PROBLEMY GOSPODARCZE, POLITYCZNE, PRAWNE, SPOŁECZNE I PROPOZYCJE SPOSOBÓW ICH ROZWIĄZANIA (RACJONALNE MYŚLI, ANALIZY, WNIOSKI, POMYSŁY, POSTULATY, I ICH ARGUMENTACJA, CAŁE I FRAGMENTY ROZSĄDNYCH, INTERESUJĄCYCH MATERIAŁÓW Z PRASY I INTERNETU)

 

OSOBY CHCĄCE WESPRZEĆ MOJE PISMO, DZIAŁANIA PROSZĘ O WPŁATY NA KONTO:

Piotr Kołodyński

Skr. 904, 00-950 W-wa 1

BANK PEKAO SA II O. WARSZAWA

Nr rachunku: 74 1240 1024 1111 0010 0521 0478

Przy wpłatach do 800 PLN należy podać: imię i nazwisko, adres, nr PESEL oraz tytuł wpłaty (darowizna na pismo „Wolny Świat”). Wpłat powyżej 800 PLN można dokonać tylko z konta bankowego lub kartą płatniczą.

ILE ZOSTAŁO WPŁACONE BĘDĘ PRZEDSTAWIAŁ CO 3 MIESIĄCE NA PODSTAWIE WYDRUKU BANKOWEGO (na życzenie, przy wpłacie od 100 zł, będę podawał jej wielkość oraz wskazane dane wpłacających).

Stan wpłat od 2000 r. do dnia 01.08.2009 r.: 100 zł.

 

 

17. ELEKTRONICZNE ZBIERANIE PODPISÓW (pod

inicjatywami ustawodawczymi, moją kandydaturą na prezydenta)

 http://www.wolnyswiat.pl/17.php

 

21. WPŁATY I WYDATKI

 http://www.wolnyswiat.pl/21.html

 

22. MOJA KSIĄŻKA

 http://www.wolnyswiat.pl/22.html