www.wolnyswiat.pl

 

[Ostatnia aktualizacja: 08.2012 r.]

 

 

ILE NAS KOSZTUJĄ TZW. POLITYCY I Z NIMI WSPÓŁPRACUJĄCY...

 


www.nowyekran.pl | 02.08.2012 14:08

NIESIOŁOWSKI I MILLER MAJĄ EMERYTURĘ I BIORĄ PIENIĄDZE Z WIEJSKIEJ

39 posłów z uposażeniem poselskim pobiera też emerytury. Tylko w ubiegłym roku kosztowały one budżet ponad 1,6 mln zł - pisze „Rzeczpospolita” - podaje tvn24.pl.

Świadczenia emerytalne posłów wynoszą przeciętnie ponad 3400 zł (w kraju średnio ok. 1700 zł).

Z emerytur nie zrezygnowali partyjni liderzy. Wśród posłów PSL są to Józef Zych (56,7 tys. zł) Stanisław Żelichowski (68,8 tys. zł) i Franciszek Stefaniuk (43 tys. zł).

W SLD emeryturę pobierają Leszek Miller (42,5 tys. zł), Tadeusz Iwiński (54 tys. zł), Anna Bańkowska (SLD, 42 tys. zł) i Krystyna Łybacka (SLD, 54 tys. zł).

Stefan Niesiołowski z PO dostał w 2011 r. 42,6 tys. zł emerytury.

Posłanka PO Zofia Czernow, była prezydent Jeleniej Góry twierdzi, że świadczenie emerytalne nie jest żadnym przywilejem, ale prawem nabytym, z którego korzysta tak jak miliony emerytów w kraju. Nie myśli o zrzeczneiu, w ub. roku zainkasowała z tego tytułu 57 tys. zł.

 

Więcej: http://www.tvn24.pl/maja-emeryture-i-biora-pieniadze-z-wiejskiej,268543,s.html

 

http://www.fakt.pl/Aleksander-Grad-zdradzil-swoich-wyborcow-za-110-tys-zl-miesiecznie-Grad-zarabia-110-tys,artykuly,169952,1.html | 23.07.2012, 08:26

ALEKSANDER GRAD ZDRADZIŁ SWOICH WYBORCÓW ZA 110 TYS. ZŁ MIESIĘCZNIE!

Czołowy polityk PO Aleksander Grad (50 l.) niedawno zrezygnował z mandatu posła i został szefem spółki PGE PEJ1, która ma budować elektrownię atomową.

 

Ko kolejny przykład, że nieważne co umiesz – ważne czy jesteś w partii i jakich masz znajomych. Grad nigdy nie zajmował się energetyką.

 

Z wykształcenia jest inżynierem geodetą. W słynnym "gabinecie cieni" Platformy odpowiadał za rolnictwo, by potem zostać ministrem skarbu. Nie chciał być ministrem kolejną kadencję. Został zwykłym posłem. Tyle że niedługo nim był. Bez żadnego konkursu objął stanowisko prezesa państwowej spółki powołanej do spraw rozwoju energetyki jądrowej w Polsce.

 

Z informacji „Rzeczpospolitej” wynika, że będzie tam zarabiał aż 110 tys. zł miesięcznie. Nic więc dziwnego, że Grad zrezygnował i z ministrowania i z mandatu posła. Teraz będzie zarabiać kilka razy więcej. No i będzie miał możliwości porównywalne z koalicyjnymi kolegami z PSL w niektórych spółkach. W innej spółce-córce PGE pracuje na wysokim stanowisku jego synowa. Zaraz w jej ślady mogą pójść inni.

 

www.o2.pl / www.sfora.pl | Środa [25.11.2009, 10:28] 1 źródło

JAK HARUJĄ... POLITYCY

Posłowie - rekordziści pracują nawet na kilkunastu etatach.

Parlamentarzyści w całej Europie zasiadają w radach nadzorczych, pracują na uczelniach, prowadzą kancelarie adwokackie i zajmują wysokie stanowiska w prywatnych firmach - informuje „Rzeczpospolita”.

Mandat parlamentarny z innymi funkcjami łączy aż 250 z 350 hiszpańskich deputowanych - wynika z opublikowanego przez hiszpański Kongres Deputowanych zestawienia. Rekordziści zatrudnienie są naraz w kilkunastu firmach - czytamy w „Rz”.

To oburza Hiszpanów, którzy nękani są przez najwyższe w UE bezrobocie - 18 proc. mieszkańców tego kraju nie ma pracy.

Dla polityków praca zawodowa staje się nawet ważniejsza niż pełnienie mandatu posła. Było tak np. byłym ministrem sprawiedliwości Thomasem Boströmem, który w pewnym momencie przestał się pojawiać na głosowaniach w parlamencie. Gdy jego nieobecnością zainteresowała się prasa, okazało się, że pochłonęła go praca adwokata i pisanie książek...

Jestem zwolennikiem funkcji parlamentarzysty zawodowego. Interesy państwa są bowiem dostatecznie ważne, by właśnie im poświęcać czas, którego i tak jest mało - mówi „Rzeczpospolitej” wicemarszałek senatu RO, Zbigniew Romaszewski. | WB

 

 

www.o2.pl / www.sfora.pl | Środa [05.08.2009, 17:15] 1 źródło

ZA PARĘ GODZIN PRACY WICEMINISTER FINANSÓW DOSTANIE 15 TYS. ZŁOTYCH

Tyle dostanie za każde posiedzenie Bankowego Funduszu Gwarancyjnego.

Zwykle odbywa się jedno miesięcznie, gdy tego wymaga sytuacja posiedzeń jest więcej. Jedno posiedzenie kosztuje blisko 90 tys. złotych. Tyle wynosi połączone wynagrodzenie uczestników.

To właśnie resort finansów przygotował taki projekt rozporządzenia o wynagrodzeniach dla członków rady BFG i rozesłał go do konsultacji międzyresortowych - informuje „Rzeczpospolita”.

Choć i teraz przewodniczący rady Funduszu otrzymuje podobne pieniądze, czyli 14,9 tys. złotych to zmienione rozporządzenie nakazuje wypłacać pieniądze za każde posiedzenie rady, a nie ryczałtem - niezależnie od ilości posiedzeń.

Czemu dostają aż tyle pieniędzy?

Wynagrodzenie przewodniczącego rady BFG jest wyższe niż w innych instytucjach, ponieważ na nim ciąży większa odpowiedzialność – argumentuje w „Rzeczpospolitej” Krzysztof Pietraszkiewicz, prezes Związku Banków Polskich.

On sam też zasiada w radzie Funduszu. | JS

 

 

 www.o2.pl | Środa [22.07.2009, 07:21] 1 źródło

SEJM NIE OSZCZĘDZA. MARSZAŁKOWIE ZGARNĘLI PÓŁ MILIONA PREMII

Sami przyznali sobie bonusy.

Marszałek Bronisław Komorowski (PO) oraz wicemarszałkowie: Stefan Niesiołowski (PO), Krzysztof Putra (PiS), Jarosław Kalinowski (PSL) oraz Jerzy Szmajdziński (SLD), dostali w zeszłym roku dokładnie 456 tys. zł premii - pisze „Rzeczpospolita”.

A to oznacza, że każdy z nich zgarnął co najmniej 50 tys. zł. Ale bonusy dostali nie tylko oni. Po ponad 30 tys. zł przyznano także trzem szefom Kancelarii Sejmu.

Dokładną wysokość premii trudno wyliczyć, bo Sejm informuje jedynie o przyznaniu kierownictwu trzech nagród w wysokości od 100 do 150 proc. wynagrodzenia, pisze „Rzeczpospolita”.

Wszystko to jest średnio uczciwe i świadczy o hipokryzji.

Jak wylicza „Rzeczpospolita”, przeciętne miesięczne wynagrodzenie kierownictwa Sejmu wyniosło w 2008 r. ponad 20 tys. zł. To wzrost o ponad 2,7 tys. zł, czyli 15 procent, w porównaniu z 2007 rokiem. | JK

 

 www.o2.pl | Poniedziałek [27.07.2009, 08:58] 1 źródło

SEJM WYDA 340 TYSIĘCY ZŁ NA... KWIATY

Mają być nimi ozdobione sejmowe hole i gabinety marszałka i wicemarszałków.

Kwiaty - jak informuje „Fakt” - trafią także do poselskich pokoi w sejmowym hotelu. I to w czasie, gdy rząd gorączkowo szuka pieniędzy, dzięki którym załata 27-miliardową dziurę budżetową - przypomina gazeta.

Tylko do Sejmu trafia 600 sztuk ciętych kwiatów i 500 sztuk dodatków roślinnych, np. pnączy. Okazuje się też, że jeszcze więcej kwiatów potrzeba, żeby uatrakcyjnić darmowy pobyt posłów w hotelu. W ciągu miesiąca trafia tam aż 900 kwiatów - czytamy w „Fakcie”.

Jak informuje gazeta, kwiaty muszą byc zawsze świeże, by „zadowolić gusta nawet najbardziej wybrednych posłów”. | WB

 

www.o2.pl | Poniedziałek [13.07.2009, 12:21] 1 źródło

ILE WYDALIŚMY NA ROZMOWY POLITYKÓW

Najwięcej „wygadał” minister spraw zagranicznych.

Za rachunek Radosława Sikorskiego podatnicy zapłacili 28 450 zł - informuje „Super Express”. Niewiele niższy rachunek miał minister finansów Jacek Rostowski - 20 628 zł.

Dlaczego tak dużo? Ministerstwo Finansów tłumaczy to zagranicznymi wyjazdami Rostowskiego i kontaktami z przedstawicielami Europejskiego Banku Centralnego czy Banku Światowego - tłumaczy „SE”.

Także Radosław Sikorski, jako szef polskiej dyplomacji często podróżuje.

 

Zbiorczy rachunek wszystkich ministrów opiewa na 575 tysięcy złotych. Tyle szefowie resortów „wygadali” od początku kadencji do czerwca 2009 roku - informuje gazeta.

 

Najoszczędniejsze, jak wynika z zestawienia „Super Expresu” są minister zdrowia Ewa Kopacz i minister nauki Barbara Kudrycka. Za rachunek szefowej resortu zdrowia zapłaciliśmy 2 600 zł. Szefowa resortu nauki „wygadała” rachunek za 2 100 zł. | WB

 

A od czego jest internet (maile), telefonia stacjonarna (fax)?

 

www.o2.pl / www.sfora.pl | Środa 18.01.2012, 17:41

ILE PŁACISZ ZA WEEKENDOWE WYJAZDY PREMIERA? TO FORTUNA

Tusk jest bardzo drogi.

Aż 11 z 15 ostatnich rejsów premiera rządowym embraerem to loty Donalda Tuska do rodzinnego Gdańska - informuje RMF FM

Te weekendowe wyjazdy premiera do domu kosztowały nas już ponad 120 tys. zł. Godzina lotu embraera kosztuje 11 tys. zł.

Tyle właśnie trwa lot na trasie Gdańsk - Warszawa. A to oznacza, że weekendowy wypad do domu (tam i z powrotem) to koszt około 22 tys. zł - podaje stacja.

W ciągu dwóch miesięcy premier 4 razy leciał na trasie Gdańsk - Warszawa i 7 razy z Warszawy do Gdańska.

Służbowo embraerem Donald Tusk leciał też w ostatnim czasie 3 razy do Marsylii, do Brukseli, Strasburga i do Kopenhagi.

Nawet najdroższy bilet na tej trasie w piątek po południu z powrotem w poniedziałek kosztuje 1,3 tys. zł. Koszt eskapady razem z dwoma funkcjonariuszami teoretycznie wynosiłby więc 4 tys

A to tylko teoretycznie. Premier jest przecież również posłem, a posłowie korzystają z biletów darmowych, opłacanych przez Kancelarię Sejmu. Weekendowa podróż premiera samolotem rejsowym kosztowałaby więc 2,6 tys. zł.

Z Warszawy do Gdańska i z powrotem szef rządu mógłby jeździć także samochodami BOR.

Dwie limuzyny z potężnymi silnikami na pokonywanej w obie strony trasie 400 km zużyją paliwa za nie więcej niż 1,1 tys. zł - wynika z wyliczeń radiowców.

Premier mógłby też skorzystać z pociągu. Sześciogodzinna podróż premiera z nieodzownymi funkcjonariuszami BOR kosztowałaby wtedy jeszcze mniejszy ułamek sumy przeznaczanej na przeloty odrzutowcem. | TM

 

 www.o2.pl / www.sfora.pl | Piątek [07.08.2009, 19:37] 1 źródło

POLACY WYDAJĄ MILIONY NA ZAGRANICZNE WOJAŻE POSŁÓW

Królem parlamentarnych turystów jest poseł SLD Tadeusz Iwiński.

Podróże posłów w 2008 roku kosztowały Polaków 4 mln złotych. Na jednego parlamentarzystę - podróżnika wydaliśmy średnio ponad 12 tysięcy złotych. W ciągu trwającej kadencji posłowie wyjeżdżali za granicę ponad czterysta razy do prawie czterdziestu krajów - informuje Money.pl.

Wspomniany poseł lewicy poza Polskę na koszt podatnika wyjechał aż 47 razy. Z piętnastu państw najczęściej do Francji (13 razy) i Rosji (5 razy). Po co jeździł?

Poseł Lewicy podczas wyjazdów uczestniczył m.in. w pracach Komisji ds. Politycznych, Komisji  ds. Migracji, Uchodźców i Populacji, a także w seminarium poświęconym walce  z AIDS w Wiedniu - tłumaczy portal.

 

Na podróże 316 posłów Kancelaria Sejmu wydawała (średnio) każdego dnia 7,3 tys. złotych.

 

Pierwsza 10 parlamentarzystów w wojażach:

1. Tadeusz Iwiński (Lewica) 47 razy

2. Danuta Jazłowiecka (PO) 34 razy

3. Andrzej Gałażewski (PO) 26 razy

4. Joanna Senyszyn (Lewica) 25 razy

5. Andrzej Grzyb (PSL) 23 razy

6. Dariusz Lipiński (PO), Jan Rzymełka (PO), Karol Karski (PiS) 20 razy

7. Krzysztof Lisek (PO) 19 razy

8. Paweł Kowal (PiS), Paweł Zalewski (niezrzeszony) 18 razy

9. Paweł Poncyliusz (PiS) 17 razy

10. Bronisław Komorowski (PO), Marek Wikiński (Lewica), Mirosława Nykiel (PO) 16 razy

 

JS

 

 

 http://tuskwatch.pl/index.php/2009/11/17/rzad-tuska-wydal-122-mln-zl-na-swoje-premie/ | wtorek 17. listopad 2009

RZĄD TUSKA WYDAŁ 122 MLN ZŁ NA SWOJE PREMIE

Znaleźliśmy dowód na wielki rozmach i niebywałą skuteczność ministrów. Nie mają sobie równych, gdy w grę wchodzi rozdawanie nagród dla swoich. W ciągu 2 lat do kieszeni ministerialnych urzędników wpadły 122 miliony złotych – tyle, ile starczyłoby na utrzymanie przez dwa lata średniej wielkości szpitala. Jedną trzecia tej gigantycznej kwoty pochłonęły premie w resorcie finansów, którego szef najgłośniej gardłuje za oszczędnościami.

 

Premier Donald Tusk być może nawet nie wie, że bezwzględny księgowy, minister Jacek Rostowski, który równo i bez litości tnie wydatki w resortach rządowych kolegów, jest taki hojny dla własnych podwładnych. W Ministerstwie Finansów, które zatrudnia aż 2400 osób, na nagrody poszło 42,7 mln zł. A to oznacza, że każdy z urzędników w ciągu dwóch lat dostał dodatkowo średnio po 18 tys. zł.

 

Takie pieniądze piechotą nie chodzą. Ale wicepremier i minister gospodarki Waldemar Pawlak, który na nagrody wydał 23,7 mln zł, jest jeszcze hojniejszy. W jego resorcie pracuje 920 osób. Z prostego rachunku wynika więc, że średnio każda z nich dostała extra po 25,7 tys. zł.

 

O swoich urzędników dbają także inny politycy Polskiego Stronnictwa Ludowego. Szefowa resortu pracy Jolanta Fedak wydała na nagrody 15,2 mln złotych, a minister rolnictwa Marek Sawicki – 8 mln zł.

 

Nagrody w ministerstwach, jak się dowiedzieliśmy, są wypłacane regularnie co trzy miesiące. Tylko za co urzędnicy dostają tak duże pieniądze?! – Za szczególne osiągnięcia w pracy zawodowej – kwituje ogólnikiem nasze pytania Małgorzata Książyk, rzeczniczka resortu rolnictwa.

 

Na czym te osiągnięcia polegają? – Chyba na samy przychodzeniu do pracy – odpowiada ironicznie Andrzej Sadowski, ekonomista z Centrum im. Adama Smitha. – Na pewno bowiem te dodatkowe pieniądze nie są związane z efektywnością urzędników – stanowczo dodaje. (Fakt)

 

 

 www.o2.pl | Środa [04.02.2009, 13:56] 2 źródła |

ILE WYDAŁEŚ NA POLITYKÓW

W ciągu ośmiu lat partie dostały 604 miliony złotych.

Serwis money.pl wyliczył, ile kosztuje podatników utrzymanie polityków i ich ugrupowań.

Od 2002 roku kwota wydatków na ten cel stale rośnie. O ile siedem lat temu na partie przeznaczono „zaledwie” 37 milionów, teraz ta kwota jest ponad trzy razy wyższa i wynosi 114 milionów.

W ubiegłym roku największą dotację otrzymała rządząca Platforma Obywatelska. Partia Tuska wzbogaciła się o 38 milionów złotych.

3 miliony mniej otrzymało największe ugrupowanie opozycyjne - Prawo i Sprawiedliwość.

Ale jest szansa, że źródełko wyschnie.

PO chce jeszcze dziś złożyć w Sejmie propozycję zamrożenia finansowania partii z budżetu państwa do 2011 roku - donosi money.pl.

Projekt jest ostro krytykowany przez inne partie polityczne, głównie przez PiS. Jednak nawet koalicyjny partner PO, PSL, nie chce stracić należnych im z kieszeni podatnika pieniędzy. Posłowie PSL zapowiadają, że są skłonni zgodzić się tylko na łagodniejsze ograniczenie wpływów z budżetu - nie więcej niż 20 procent.

To podoba się wyborcom - ocenia propozycję PO politolog Anna Pacześnia. - Z drugiej strony trudno oprzeć się wrażeniu, że to jest tylko PR, populizm. Jawność finansowania mimo wszystko daje wyborcom przejrzystość kiesy każdej partii - dodaje. | K

 

 

 www.o2.pl | 2008-09-04 10:54

KAŻDY POSEŁ KOSZTUJE NAS MILION

Jeszcze nigdy budżet Kancelarii Sejmu i Senatu nie był tak wysoki: na przyszłoroczne wydatki Sejm ma dostać 420 milionów złotych, czyli o prawie 40 mln zł więcej. Na jednego posła wydamy blisko milion złotych, zaś na senatora 1,5 miliona - donosi „Fakt”.

 

Sejm będzie nas kosztował 420 mln, zaś Senat blisko 162,5 mln. Diety parlamentarzystów mają wzrosnąć z 2473 zł do 2522 zł, a pensje z 9670 zł do 10 090 zł. Więcej pieniędzy dostaną też na prowadzenie biur – zamiast 10 150 zł – aż 11 150 zł. W sumie to więcej o około 1500 zł na osobę. A do tego dojdą jeszcze darmowe przeloty, hotele, limuzyny - czytamy w gazecie.

 

Wczoraj ten skandalicznie wysoki projekt budżetu Sejmu omawiano na posiedzeniu komisji regulaminowej. – Budżet został zwiększony, bo znalazły się w nim m.in. te propozycje, które obcięto rok temu – przekonywała minister Wanda Fidelus-Ninkiewicz, szefowa Kancelarii Sejmu.

(„Fakt”)

 

www.o2.pl / www.sfora.pl | Czwartek 15.09.2011, 20:37

TAK POLSCY POSŁOWIE SZASTAJĄ PIENIĘDZMI

Majątek wydany przejazdy i telefony.

Od początku kadencji posłowie wydali w sumie 183 miliony 624 tysiące 583 złote, co daje w przeliczeniu około 400 tysięcy na głowę. Choć rekordziści wydali ponad pół miliona złotych - money.pl sprawdził, na co poszły te pieniądze.

Najwięcej w ciągu czterech lat w Sejmie wydał na swoje potrzeby poseł Marek Plura z PO, bo ponad 513 tysięcy zł. (z tego 134 tys. na przejazdy, poseł porusza się na wózku inwalidzkim, ma specjalnie przystosowane dla siebie auto). W pierwszej piątce znalazło się w sumie trzech posłów PO i dwóch PiS.

Kolejne miejsca zajęli Sławomir Piechota (PO) z wydatkami równymi 510 371 zł, Barbara Marianowska (PiS) 489 060 zł,  Andrzej Gut-Mostowy (PO) 466 996 zł oraz Bogusław Kowalski (PiS) 440 669 zł.

Wydatki zdecydowanej większości posłów, wahają się wokół kwoty 400 tysięcy złotych. Każdy poseł na prowadzenie swojego biura dostaje kolejne 11,65 tys zł oraz 12 tys. zł pensji - dodaje portal.

Z tych ponad 183 mln zł milion wydali na badania, opinie prawne czy tłumaczenia. Niecałe 15 mln pochłonęły rachunki za telefony, 34 mln za przejazdy a ok 59 mln wydano na pensje pracowników biur. Najwięcej na wynagrodzenia wydaje Jarosław Kaczyński.

Statystyczny poseł na wynagrodzenia wydał średnio około 160 tysięcy, tymczasem czwórka pracowników prezesa PiS kosztowała go 339 551 złotych - podkreśla money.pl. | JS

 

www.o2.pl / www.sfora.pl | Wtorek 20.12.2011, 19:34 ostatnia aktualizacja: 1 godzinę temu

TYLE WYDADZĄ W POSŁOWIE W NOWYM ROKU

Dostaną o 500 zł więcej na miesiąc.

Kancelaria Sejmu w 2012 roku wyda na uposażenia poselskie i pensje swoich pracowników ponad 410 mln zł.

Kwota robi wrażenie. Tymczasem o 500 złotych mają wzrosnąć ryczałty na biura poselskie - informuje dziennik.pl.

Tak zakłada projekt budżetu Kancelarii zaopiniowany już pozytywnie przez komisję regulaminową i spraw poselskich. Od stycznia parlamentarzyści dostaną więc aż 12 tys. zł miesięczne na utrzymanie swoich biur.

Nie zmieni się poselska pensja i dieta. Nadal będzie to odpowiednio: ok. 10 tys. i 2,5 tys. złotych. | AJ

 

 

www.o2.pl / www.sfora.pl | Poniedziałek [18.10.2010, 06:51]

ZAPŁACIMY WIĘCEJ NA POLITYKÓW. TAK NAS SKUBIĄ Z KASY

Polskie partie dostają z budżetu coraz więcej.

Polskie partie dostaną w tym roku z budżetu państwa ponad 114 mln zł. Jednak w przyszłym roku subwencja będzie wyższa w sumie o 9 mln zł.

Rząd ratuje finanse publiczne, coraz głębiej sięgając do kieszeni podatników. Sami politycy jednak nie stosują się do zasad, które głoszą - zauważa „Dziennik Gazeta Prawna”.

Ministerstwo Finansów twierdzi, że waloryzację dotacji wymusza ustawa o partiach. Dzieje się tak, chociaż jeszcze 8 lat temu subwencja była trzy razy niższa.

Platforma Obywatelska zyska ponad 3 mln, Prawo i Sprawiedliwość 2,9 mln, a ludowcy 1,2 mln złotych. Najwięcej pieniędzy trafi do PO (ponad 40 mln zł) oraz do PiS (37,8 mln zł) - wylicza dziennik.

Eksperci podkreślają, że w dobie kryzysu w wielu krajach rządy zdecydowały o utrzymaniu kwot przekazywanym partiom z budżetu na poziomie tegorocznym. | AJ

 

 

www.onet.pl | Czwartek, 13.10.2011 14:53

WYSOKIE ODPRAWY DLA PARLAMENTARZYSTÓW. PO 30 TYS. ZŁ NA GŁOWĘ

Ile osób je dostanie?

O takich odprawach większość Polaków może tylko pomarzyć. Posłowie i senatorowie minionej kadencji, którzy nie dostali się do parlamentu lub w ogóle w wyborach nie startowali, otrzymają po ok. 29,7 tys. zł odprawy.

Po wyborach stało się jasne, ile osób skorzysta z nowego przywileju. Serwis Money.pl, wyliczył, że parlamentarzystów, którzy mogą zainkasować niemal 30 tys. zł odprawy jest dokładnie 194: 148 posłów i 46 senatorów. W sumie dostaną 5,7 mln zł.

Co ciekawe, dotyczy to nie tylko tych wybrańców narodu, którzy reprezentowali nas przez pełną kadencję; aby otrzymać odprawę, wystarczyło zasiadać w ławach na Wiejskiej zaledwie przez kilka miesięcy.

Ale pieniądze z odpraw kiedyś się skończą. A kto nie poradzi sobie poza Wiejską, będzie mógł liczyć na pomoc. Parlamentarzyści, którzy nie są w stanie zaspokoić podstawowych potrzeb, mogą bowiem ubiegać się o bezzwrotną zapomogę: maksimum 5 tys. zł, najwyżej dwa razy w roku.

Więcej w serwisie Money.pl.

Dominika Reszke

dominika.reszke@hotmoney.pl

 

 

„PRZEGLĄD” 15.04.2002 r.

MILIONY WYŁUDZONE Z PZU

POWIĄZANIA BIZNESU I POLITYKI SPRAWIŁY, ŻE BEZKARNIE MOŻNA BYŁO PRZELEWAĆ PAŃSTWOWE PIENIĄDZE DO PRYWATNYCH KIESZENI.

Nie wiadomo, czy kiedykolwiek uda się dokładnie policzyć, ile pieniędzy wyprowadzili z PZU byli szefowie tej firmy i ich wspólnicy. Padają ogromne sumy, przekraczające nawet 500 mln zł. (...)

Oczywiście, ukrycie faktu, że największe polskie towarzystwo ubezpieczeniowe kupujące nieruchomości po cenach o kilka razy za wysokich, jest trudne i wymiar sprawiedliwości już dwa lata temu mógł się zająć tą sprawą. Szefowie PZU SA mieli jednak mocnych protektorów. Popierała ich silna grupa posłów AWS pod przewodem posła Tomasza Wójcika, oraz spora część otoczenia Mariana Krzaklewskiego, a także poseł Józef Zych (PSL), którego syn pracował w PZU. Na ty z Grzegorzem Wieczerzakiem był wicepremier Janusz Tomaszewski.

Takie połączenie polityki z biznesem stanowiło dobre podłoże do przekazywania publicznych pieniędzy w prywatne ręce.

Andrzej Dryszel

 

 

www.o2.pl | Wtorek [21.04.2009, 10:47] 2 źródła

PARTYJNIACTWO W PAŃSTWOWYCH SPÓŁKACH. KTO KRÓLUJE?

PO wzięła najwięcej, ale inne partie też nie próżnują.

Ze śledztwa dziennikarzy „Gazety Wyborczej” wynika, że najwięcej stanowisk w spółkach państwowych obsadzają ludzie PO.

Jej przedstawicielem jest m.in. Jacek Soszyński, członek rady krajowej PO i jednocześnie prezes PERN Przyjaźń, właściciela ropociągów pompujących rosyjską ropę do Niemiec.

Soczyński na stanowisko w spółce został wyznaczony bez konkursu - twierdzi „Gazeta”.

 

Najbardziej jaskrawym przykładem kumoterstwa w PO jest - zdaniem „Gazety Wyborczej” - Mazowiecka Jednostka Wdrażania Programów Unijnych. Zatrudnia ona około 300 osób z czego ok. 60 to działacze PO i ich rodziny.

Prezesem jej jest Wiesław Robuszak, radny PO z warszawskiego Targówka. Nie ma on doświadczenia w zarządzaniu funduszami - twierdzi „Gazeta”.

 

Zdaniem dziennika, w obsadzaniu spółek Skarbu Państwa wtórują PO ludowcy.

Najczęściej obsiadają stanowiska w agencjach rolniczych i spółkach rolnych. W Toruniu szefem Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa jest szef toruńskiego PSL Andrzej Gross. W spółce Elwarr pracuje z kolei  Andrzej Kłopotek, brat posła Eugeniusza Kłopotka - donosi „Wyborcza”. | AB

 

 

„WPROST” Numer: 42/2006 (1244)

POLSKI RABAT

Program powszechnego uwłaszczenia polityków, radnych, urzędników oraz krewnych i znajomych królika

Andrzej Boguta, 52-letni radny SLD z Warszawy, należy do grupy najzamożniejszych osób w Polsce. Jego majątek jest wart co najmniej 885 tys. zł, a miesięczne zarobki wynoszą 17,2 tys. zł. Boguta buduje obecnie dom o powierzchni 225 m2, a do pracy jeździ lexusem lub jeepem grand cherokee. Ten sam Boguta od kilkunastu lat jest najemcą mieszkania komunalnego o powierzchni 75 m2 na warszawskiej Ochocie; płaci za nie niski czynsz - 600 zł miesięcznie, chociaż cena rynkowa za wynajem takiego mieszkania to 2 tys. zł. Różnicę, czyli 1400 zł miesięcznie (16 800 zł rocznie) finansują radnemu podatnicy

 

Już niedługo jednak Boguta wykupi mieszkanie za 10 proc. jego wartości, czyli ok. 50 tys. zł, i dzięki hojności miasta stanie się milionerem. - Czy dlatego, że jestem z lewicy, mam nie wykorzystać okazji i być biedny? - komentuje swoją sytuację Boguta. - Nie jestem jedynym, który postępuje w ten sposób - usprawiedliwia się. I ma rację. Jest tylko jednym z tysięcy polityków, urzędników i ich znajomych, którzy przejęli albo niedługo przejmą za bezcen (od 1 proc. do 20 proc. rynkowej wartości) mieszkanie komunalne. - Takiej sytuacji nie ma nigdzie na świecie - komentuje Marek Majchrzak, szef Polskiej Federacji Zarządców Nieruchomości. Rocznie polskie samorządy sprzedają 50 tys. mieszkań, co przy ostrożnym założeniu, że mieszkanie jest warte 100 tys. zł, oznacza, że z polskich miast rocznie wyprowadza się nieruchomości warte 4,5 mld zł.

 

Uwłaszczenie klasy urzędniczej

W Polsce jest około 1,2 mln mieszkań komunalnych (jeszcze w 1994 r. było ich ponad 2 mln). W państwach rozwiniętych mieszkania „dla biednych” powstają tam, gdzie ziemia jest najtańsza. W Polsce większość mieszkań komunalnych to lokale odebrane po wojnie prywatnym właścicielom albo przejęte po osobach, które zginęły w czasie wojny i nie miały spadkobierców. Do miast należą także odbudowywane albo zbudowane po wojnie budynki w centrach miast (na przykład warszawskie Stare Miasto czy Mariensztat). To często zabytkowe kamienice, w których mieszkania są warte na wolnym rynku setki tysięcy, a nawet miliony złotych. Na początku lat 90. na fali mody na powszechne uwłaszczenie zdecydowano, że osoby, które przez lata wynajmowały takie mieszkanie, będą mogły je wykupić z rabatem sięgającym 99 proc. wartości mieszkania. Inny, podobny program z tego okresu - powołania Narodowych Funduszy Inwestycyjnych - został już ostatecznie oceniony jako błąd (zwykli obywatele zarobili po kilkadziesiąt złotych, natomiast firmy powiązane z politykami - miliardy złotych). Tymczasem rozdawnictwo mieszkań komunalnych, chociaż efekty są podobne, trwa i nic nie wskazuje na to, by sytuacja miała się zmienić. Dzieje się tak dlatego, że przydział mieszkania komunalnego to łatwy sposób na legalne dorobienie się na sprawowaniu władzy. Takie mieszkania otrzymują głównie politycy samorządowi, urzędnicy i powiązane z nimi osoby. A kiedy kończy się kadencja, nie muszą ich oddawać. - Przekonywanie polityków do zmiany zasad przyznawania mieszkań komunalnych przypomina mówienie do ściany - mówi Majchrzak.

 

Zapomoga na stałe

Politycy nie tylko nic nie robią, by to zmienić, ale wprowadzają zasady sprawiające, że przejmowanie mieszkań komunalnych przez osoby zamożne jest coraz prostsze. O ile na przykład w Warszawie, by uzyskać mieszkanie komunalne, nie można zarabiać więcej niż 150 proc. najniższego wynagrodzenie brutto w gospodarstwie jednoosobowym (1272 zł) albo 100 proc. w gospodarstwie wieloosobowym (849 zł), o tyle już następnego dnia po przeprowadzce nasze wynagrodzenie może wzrosnąć na przykład do 20 tys. zł miesięcznie i miasto z tego powodu nie ma prawa odebrać mieszkania. Radni żadnego z polskich miast (z wyjątkiem Gdańska) nie wprowadzili bowiem obowiązku okresowego weryfikowania dochodów osób zajmujących mieszkania komunalne. Skutek jest taki, że mieszkania raz przyznane są zajmowane dożywotnio, a potem przekazywane w spadku. Polska to jedyny kraj w Europie, gdzie mieszkania komunalne nie są traktowane jako przejściowe, z których korzysta się do czasu „stanięcia na nogi”. - Znam setki zamożnych osób, które mają własne wille, prowadzą dochodowe interesy i mają mieszkania komunalne tylko dlatego, że ich dziadek otrzymał je 60 lat temu - mówi Mirosław Szypowski, prezes Polskiej Unii Właścicieli Nieruchomości.

 

Front jedności narodowej

Dlaczego prawo pozwalające na przejmowanie za grosze mieszkań przez zamożne osoby jest tolerowane? Dlatego, że tolerujący na tym korzystają. Maria Potępa, była posłanka SLD (obecnie członek Socjaldemokracji Polskiej), ma działkę o powierzchni 5800 m2, na której stoi dom o powierzchni 150 m2, wart 450 tys. zł. Równocześnie Potępa korzysta z mieszkania komunalnego w Będzinie (województwo śląskie) o powierzchni 128 m2. Jest ona także relatywnie zamożną osobą: ma 124 tys. zł, prawie 9 tys. USD i około 4,5 tys. euro oszczędności, dwa samochody i, jak twierdzi, właśnie przygotowuje się do wykupu mieszkania od miasta za ułamek jego wartości. - Nie mogę się wyprowadzić teraz do mojego domu, bo miałabym za daleko do pracy - mówi Potępa.

Także urzędnicy nie żałują sobie mieszkań komunalnych. W 2003 r. „Gazeta Wyborcza” ujawniła, że spośród 50 urzędników pracujących w Wydziale Spraw Lokalowych gminy Warszawa Centrum (gdzie mieszkania są najdroższe), ponad połowa przyznała mieszkanie komunalne sobie lub osobom z sobą spokrewnionym.

 

Niemoralny czynsz

Wystarczy poczytać lokalną prasę, by się przekonać, jakie są faktyczne kryteria przyznawania lokali komunalnych. W maju 2006 r. „Express Ilustrowany” ujawnił, że łódzcy radni przyznali 100-metrowe mieszkanie Małgorzacie Potockiej, szefowej regionalnego oddziału TVP w Łodzi. Zarabiająca kilkanaście tysięcy złotych Potocka argumentowała w piśmie do radnych, że „jako urzędnik państwowy (sic!) nie uważam, aby moralne było wynajmowanie drogiego mieszkania na rynku komercyjnym. Wzbogacenie się osoby prywatnej moim kosztem będzie nadużyciem”. Za swoje mieszkanie płaci gminie 500 zł miesięcznie (rynkowa stawka wynajmu to około 2 tys. zł).

W 2005 r. Zarząd Domów Komunalnych w Warszawie przeprowadził kontrolę, z której wynikło, że w dziwnych okolicznościach przejęto kilkaset mieszkań komunalnych w najlepszych punktach Warszawy. Wykorzystano uchwałę rady gminy Centrum, która pozwalała na przejmowanie mieszkań komunalnych, a następnie wykupywanie ich za 80 proc. wartości, o ile osoba, która chciała przejąć mieszkanie, mieszkała w nim razem z najemcą przez co najmniej trzy lata. Problem polegał na tym, że jako dowód w takim postępowaniu przyjmowano oświadczenia sąsiadów, o których wiarygodności decydowali urzędnicy. Obecnie nadal istnieje taka możliwość przejęcia lokalu komunalnego, choć okres zamieszkiwania wydłużono z 3 lat do 7 lat.

Jak informował ostatnio „Dziennik Łódzki”, do miejskiego Biura Pośrednictwa Zamiany Mieszkań zgłasza się coraz więcej osób, które chcą zamienić małe własnościowe mieszkania (15-20 m2) na duże komunalne (powyżej 60 m2). Robią to, oczywiście, tylko dlatego, że po kilku latach płacenia niewielkiego czynszu będą je mogły wykupić za 5 proc. wartości rynkowej. Nie trzeba do tego spełniać żadnych warunków dochodowych. Wystarczy wpłacić 330 zł na konto miasta i podpisać umowę zamiany mieszkania u notariusza.

 

Komunalna fikcja

Utrzymywanie obecnych przepisów dotyczących przyznawania mieszkań komunalnych politycy obłudnie tłumaczą troską o najuboższych. Tymczasem to właśnie te przepisy sprawiają, że mieszkania trafiają do kolegów i znajomych decydentów, a nie do naprawdę potrzebujących. Do miasta Warszawy należy 103 tys. mieszkań komunalnych. Wszystkie są zajęte, podczas gdy w kolejce czeka 6 tys. osób. Gdyby radni wprowadzili weryfikację dochodów najemców, problem braku mieszkań w stolicy dla najbardziej potrzebujących zostałby rozwiązany. Wtedy jednak politycy i urzędnicy straciliby szansę na uwłaszczenie, a radni nie mieliby pretekstu do budowania kolejnych mieszkań komunalnych. Tymczasem w lipcu 2006 r. oddano do użytku dwa kameralne (jeden ma tylko osiem mieszkań, drugi - szesnaście) dwupiętrowe bloki komunalne w Warszawie Włochach, które luksusowym wyglądem budzą zazdrość mieszkańców własnościowych mieszkań. Aby mieszkania nie trafiły do naprawdę biednych osób, czynsz ustalono na 7,7 zł za 1 m2, podczas gdy czynsz za 1 m2 mieszkania komunalnego w Śródmieściu nie przekracza 2,5 zł. Do budowy kolejnego budynku komunalnego przygotowują się radni warszawskiego Ursynowa. Lokalizację wybrano przy ul. Lanciego na Natolinie, tuż obok Kabat, które w ostatnim rankingu „Wprost” zostały uznane za najbardziej prestiżową dzielnicę w Polsce. Urzędnicy wiedzą, co robią. Budują mieszkania tam, gdzie chcą zamieszkać.

Autor: Aleksander Piński ( a.pinski@wprost.pl )

Współpraca: Sebastian Wiśniewski

 

POMOC KONTROLOWANA

Obecnie w USA jest około 1,5 miliona mieszkań wybudowanych i administrowanych przez rząd federalny. Mieszkania te mogą wynająć ludzie nie mający żadnego majątku (domu, ziemi itd.), których dochód na rodzinę jest niższy niż połowa przeciętnego dochodu rodziny w danym mieście. Wysokość opłaty miesięcznej za mieszkanie jest niewiele mniejsza niż 30 proc. dochodu rodziny i weryfikowana corocznie. Mieszkania te nie mogą być sprzedane. Wysokość miesięcznego czynszu wynosi średnio 190 USD. Rynkowy czynsz w amerykańskich apartamentach wynosi przeciętnie 620 USD. We wszystkich stanach działają programy, dzięki którym finansuje się różnicę między ceną rynkową za wynajęcie mieszkania a kwotą wynikającą z dochodu rodziny. Jeśli czynsz wynosi 1000 USD miesięcznie, a 30 proc. dochodu rodziny biednej stanowi 400 USD, to rząd dopłaca 600 USD. Trzeci program umożliwia biedniejszym, ale nie najbiedniejszym (dochód 50-80 proc. średniego wynagrodzenia w danym mieście) kupno domu po cenie niższej niż rynkowa. Różnicę pokrywa rząd, właściciel jednak nie ma prawa sprzedać tego domu po cenie rynkowej. Jeśli musi go sprzedać, władze odkupują go od właściciela po obniżonej cenie.

Ludwik M. Bednarz,

San Francisco

 

 

www.o2.pl / www.hotmoney.pl | Czwartek, 16.12.2010 18:16

URZĘDNICY ZNOWU SIĘ OBŁOWILI. DOSTALI WYSOKIE NAGRODY

W tym mieście się nie oszczędza.

Chociaż samorządy w całej Polsce zaciskają pasa, to w stolicy oszczędności jakoś nie widać.

Od 10 do bez mała 60 tysięcy złotych, czyli trzykrotność miesięcznej pensji dostali prezesi jedenastu miejskich spółek za 2009 rok - podaje TVN Warszawa. W budżecie znalazło się na ten cel ponad 400 tysięcy złotych.

Najwięcej dostał prezes Tramwajów Warszawskich (59 574 złotych i 33 grosze brutto). Tuż za nim uplasowali się: Jerzy Lejk (Metro Warszawskie), Michał Machlejd (SPEC) i Henryk Brzuchac (MPWiK) - otrzymali po 50 tys. zł.

Czym urzędnicy zasłużyli sobie na rekordowe nagrody? Uzasadnienia nie ma, bo być nie musi - o nagrody wnioskują rady nadzorcze, a prezydent się do wniosków przychyla lub nie - czytamy na tvnwarszawa.pl.

 

Krzysztof Zacharuk

krzysztof.zacharuk@hotmoney

 

 

 

 

„FAKTY I MITY” nr 14, 08.04.2004 r.

DARMOZJADY

Bogate Stany Zjednoczone mają

jednego parlamentarzystę na 435

tysięcy mieszkańców. W Rosji na

232 tys. ludzi przypada 1 parlamentarzysta.

A w Polsce? Jeden na 69

tys. obywateli. Wniosek jest taki:

jesteśmy krajem bogatym i mamy

głupsze zgromadzenie narodowe.

W Polsce działa lub

(częściej) tylko pobiera

publiczną kasę 460 posłów

i 100 senatorów,

a więc sześciokrotnie

więcej (w przeliczeniu na

liczbę obywateli) niż

w USA. W celu obsłużenia

tej armii zatrudniono

ponad cztery tysiące

ludzi – pracowników sejmowych

i w organizacjach

pokrewnych. Budżet

sejmu na rok 2004

wynosi 357 mln zł (bez

inwestycji). Jest to kwota

porażająca, szczególnie że większość

obywateli zadaje sobie pytanie:

Co oni tam robią za pieniądze

podatnika? Jak to, co robią? Biorą

10 074 zł miesięcznie (poseł niezawodowy)

plus diety 2245 zł, a w tym

roku wywalczyli sobie podwyżkę na

biura poselskie – 10 tys. zł miesięcznie.

Oprócz tego jeżdżą samochodami

po kraju i namiętnie gadają przez

telefony komórkowe na rachunek podatnika.

Adam Bielan (PiS) jest tak

rozmowny, że przegadał w ubiegłym

roku prawie 48 tys. zł. Tylko o 2 tys.

zł mniej wydało na konwersacje biuro

poselskie Jana Marii Rokity.

Poza tym chłopaki – często przesiadłszy

się z rowerów lub ciągników

– odkryli czar czterech kółek.

Jerzy Pękala (b. poseł Samoobrony)

wydał na wycieczki po kraju

ponad 65 tys. zł. Niewiele gorszy od

niego (tylko o 1 tys. zł) jest Michał

Kamiński (PiS). Danuta Hojarska

(Samoobrona) wydała na paliwo 62

tys. zł. Natomiast z całą pewnością

do „Księgi rekordów Guinnessa” może

trafić Antoni Macierewicz

(RKN). Na materiały biurowe wydał

aż... 51 tys. zł. Po co mu tyle papieru?

Czyżby pisał wspomnienia?

A może wynosi po kryjomu do redakcji

swojego tygodnika „Głos”? Na

same pogaduchy z komóreczek i jazdy

furami po kraju nasi parlamentarzyści

przepuścili w ubiegłym roku...

ponad 17 milionów zł!

Aż strach pomyśleć, co to będzie,

kiedy chłopaki załapią się do europarlamentu!

I rozmowy droższe, bo

odległość nie byle jaka, i jazdy też

dłuższe, a i papieru więcej trza, no

i te koszty reprezentacyjne (garnitury

od Armaniego itp.)... Toż to nawet

sam Roman Giertych, największy

pogromca Unii Europejskiej, startuje

w wyborach do europarlamentu.

Koniec świata!

Powiecie, że jestem niesprawiedliwy,

bo przecież posłowie muszą

utrzymać biura i opłacić pracowników.

To prawda, ale ich szczodrość

dotyczy tylko własnych krewnych zatrudnianych

w biurach poselskich; inni

wynagradzani są jak kasjerki

w „Biedronce”. Aby nie być gołosłownym:

Bogdan Lewandowski

(SLD) płaci po 600–700 zł miesięcznie,

Antoni Macierewicz, dobre panisko,

ma tylko jednego pracownika

i daje mu 860 zł brutto. Również jednego

pracownika (dyrektora biura)

ma Zbigniew Wasserman i wrzuca

mu do łapy 1500 zł.

Jeśli – biorąc wzór z USA

(pardon za nieskromność)

– zmniejszymy liczbę naszych

posłów i senatorów (w porównaniu

do amerykańskiego

przelicznika na liczbę

mieszkańców), to okaże się,

że 370 naszych parlamentarzystów

jest niepotrzebnych

i mogą oni wrócić tam, skąd

przyszli. A wielu przyszło znikąd.

Najgorsze jest to, że ich

braku w fotelach sejmowych

nikt nawet nie zauważy.

Ostatnio polskie orły

parlamentarne wymyśliły sobie

przyznanie specjalnych

– dożywotnich rent (1600 zł miesięcznie)

na wypadek, gdyby w przyszłych

wyborach odrzucili ich niewdzięczni

wyborcy. Już idzie pełną parą praca

w Senackiej Komisji Regulaminowej,

a pilotują ją Andrzej Chronowski

(Blok Senat 2000) oraz Gerard

Czaja (SLD). Prawicowiec i lewicowiec

są niezwykle zgodni (i bezwstydni)

co do tego, żeby wyrwać dla siebie

dodatkowy szmal z kieszeni podatnika.

No cóż, jak powiedział Kmicic:

„Kończ waść, wstydu oszczędź!”.

Mam również wieści optymistyczne,

żeby ten jakże smutny felieton

zakończyć happy endem. Zatroskani

(o swój szmal) posłowie myślą również

o najuboższych – emerytach

i rencistach. Od marca br. dostali

oni około... 9 złotych podwyżki!

Andrzej Rodan

 

 

„FAKTY I MITY” nr 32, 18.08.2005 r.

ONI JUŻ BYLI, ONI...

Prawie 600 milionów złotych rocznie kosztuje nas utrzymanie na ciepłych posadkach ponad 40 tysięcy radnych gmin. Gminami można jednak zarządzać bez udziału radnych, za to z ogromnymi oszczędnościami.

Do jesieni 2002 roku wójtów, burmistrzów i prezydentów polskich miast wybierali sami radni. Oni też decydowali o składzie zarządu gminy. Na wynikłe z tego lokalne patologie nie trzeba było długo czekać – teraz mamy upolitycznione zarządy, a przy tym brak jasności, kto i za co odpowiada. (...)

PORÓWNANIE LICZBY RADNYCH

MIASTO   RADNYCH    MIESZKAŃCÓW

Londyn             25                          7 500 000

Nowy Jork       20                          8 000 000

Amsterdam     28                           1 100 000

Warszawa       459                         1 600 000

Przede wszystkim, na wszystkie poprawki radnych do budżetu muszą wyrazić zgodę: wójt, burmistrz i prezydent. Ten ostatni ustala też ceny wody, ścieków i śmieci. Co do ceny nieruchomości, to samorządy coraz rzadziej je sprzedają, gdyż są one dobrym sposobem zabezpieczenia kredytów. Skoro więc nie sprzedają, to prezydent nie musi o zgodę prosić radnych.

 

Kolejny mit to rzekome uprawnienia radnych dotyczące planów zagospodarowania przestrzennego gmin...

Po pierwsze, 85 proc. gmin ich nie ma. Po drugie, projekt przedkłada radzie wyłącznie prezydent, i to tylko wtedy, kiedy ma na to ochotę.

 

Ostatnia bujda dotyczy komisji rewizyjnej, która ma kontrolować prezydenta. Skuteczna jest bardzo, ale... w krajach Europy Zachodniej. W Polsce bowiem – jak  mówi Krzysztof  Bil-Jaruzelski, radny Białegostoku – „może ona nawet 4 razy uchwalić, że prezydent nie nadaje się do rządzenia, a on nadal będzie rządzić”.

Ostatnio kilka takich przypadków przewinęło się przez media.

 

Na cholerę nam więc radni, w dodatku tak drodzy w utrzymaniu? Po jakiego grzyba zafundowaliśmy sobie możliwość 4-letnich rządów osób, nad którymi nie ma żadnej kontroli?

Światełkiem w tunelu jest pomysł Rufina Sokołowskiego, który proponuje, żeby w miejsce kosztownych rad, wprowadzić 5-osobowe, niezależne komisje rewizyjne. Zasiadający w nich ekonomiści i prawnicy na bieżąco sprawdzaliby poczynania burmistrzów, wójtów i prezydentów.

Czy byłby to skuteczny organ? Być może... Z całą pewnością dużo tańszy od rad gminnych.

Michał Powolny współpraca: Agnieszka Hamankiewicz

 

 

www.o2.pl / www.sfora.pl | Czwartek [18.11.2010, 11:06]

ILE NAPRAWDĘ ZARABIAJĄ RADNI. TO DLATEGO CHCĄ WŁADZY

Wielu startuje w wyborach tylko dla pieniędzy.

Co najmniej 700 milionów złotych rocznie kosztują nas diety wszystkich radnych w Polsce. Samorządowy dodatek do pensji niestety często ją zastępuje - informuje RMF FM.

Dla wielu comiesięczna dieta to jeden z głównych powodów, dla którego decydują się na pracę w samorządzie. W efekcie w niedzielnych wyborach o jeden mandat radnego średnio walczy więcej niż 5 osób. Nie wszyscy chcą działać na rzecz swojego miasta czy gminy.

O jakie kwoty chodzi? Dieta nie może przekroczyć maksimum ustalanego przez rząd - w tym roku górna granica to kwota ok. 2,7 tys. zł. Radni w poszczególnych gminach sami ustalają swoje zarobki, nic więc dziwnego, że z reguły nie oszczędzają.

Na przykład warszawski radny co miesiąc otrzymuje na rękę 2600 złotych. Z tego 2200 złotych nie jest opodatkowane. By zasilić w ten sposób domowy budżet, wystarczy podpisać listę obecności na jednej bądź dwóch sesjach w miesiącu - zauważa stacja.

Choć dieta ma zrekompensować utratę zarobku w miejscu pracy, to jednak firmy i instytucje nie obniżają pensji radnym. Samorządowcy zyskują więc dodatkowy, stabilny dochód. Profesor Jerzy Stępień, zajmujący się od lat demokracją lokalną mówi, że to wypaczenie samorządności.

Eksperci wskazują, że pieniądze z diet powinny otrzymywać firmy, w których pracują radni, za czas, który poświęcają samorządowi - dodaje rozgłośnia. | AJ

 

www.o2.pl / www.sfora.pl | 1 źródło Poniedziałek [22.11.2010, 08:24]

TYLE KOSZTUJĄ NAS RADNI I PREZYDENCI

Płacimy na nich co roku miliardy złotych.

Samorządowcy kosztują nasz kraj 1,5 miliarda złotych rocznie. W całym kraju jest ich aż 51 tysięcy. W porównaniu do innych krajów zachodnich to wręcz gigantyczna liczba.

I każdy próbuje zarobić jak najwięcej. Pensja zasadnicza prezydentów miast

nie może przekroczyć 6200 zł brutto miesięcznie. Ale nie oznacza, to że głowy miast zarabiają dokładnie tyle. Otrzymują masę dodatków.

Np. prezydent Gdańska Paweł Adamowicz w 2009 r. miał 5400 zł pensji zasadniczej, 2350 zł dodatku funkcyjnego, 3535 zł - kolejnego dodatku, oraz 1080 zł z tytułu wysługi lat. Razem: 12 365 zł - pisze forsal.pl

Maksymalną - przewidzianą prawem stawkę, czyli 12847,45 zł miesięcznie osiągnął Jacek Majchrowski z Krakowa, Ryszard Grobelny z Poznania i Konstanty Dombowicz z Bydgoszczy.

Aż 100 milionów złotych kosztują nas burmistrzowie. Wójtowie - 200 milionów. A radni aż - 1,1 miliarda złotych.

Radni wszystkich szczebli otrzymują tzw. dietę. Jej wysokość określana jest przez uchwałę rady gminy, powiatu lub sejmiku samorządowego. W przyszłym roku nie będzie mogła przekroczyć 2753,02 zł - informuje portal.

W ustaleniu pensji ważna jest jeszcze wielkość gminy. Jednak radni starają się być blisko maksymalnego progu.

W kujawsko-pomorskim szeregowy radny zarabia 2340 zł, przewodniczący sejmiku 2750 zł. W sejmiku mazowieckim średnia dieta wynosi ok. 2600 zł - czytamy w forsal.pl. | MK

 

 

 www.o2.pl | Niedziela [24.05.2009, 17:48] 1 źródło

JAK MILIONY Z NASZYCH PODATKÓW IDĄ W BŁOTO

Za publiczne pieniądze budowany jest np. podziemny parking z... zabetonowanym wjazdem.

Budowa bezużytecznego parkingu kosztowała podatników już 20 mln złotych. Ale to nie jedyny taki absurd, pisze „Wprost”.

10 mln zł kosztowała modernizacja lotniska w Babimoście koło Zielonej Góry, z którego dziennie odlatuje dziewięciu pasażerów - donosi tygodnik.

Jak dodaje, marszałek województwa lubuskiego zapewniał, że będzie to „powietrzna bramy Europy” i alternatywa lotnisk w Berlinie.

W Babimoście nie wylądował jednak jeszcze żaden samolot z pasażerami do stolicy Niemiec. Nawet awaryjnie - informuje „Wprost”.

Za to z Babimostu regularnie odlatuje do Warszawy 18-osobowy odrzutowiec Jet Air. 90 proc. jego pasażerów to lokalni politycy, którzy w ogóle nie płacą za przeloty.

Koszt biletów pokrywa za nich urząd marszałkowski. Dlatego zeszły rok lotnisko zakończyło stratą w wysokości 2,7 mln zł - donosi tygodnik. | JK

 

 

 

 

www.o2.pl / www. sfora.pl | Środa [29.09.2010, 18:36]

NIK: PRACA W URZĘDZIE? TYLKO PO ZNAJOMOŚCI

Tak w Polsce zatrudniono co 5. urzędnika.

Co piąty urzędnik w polskich samorządach dostaje pracę z pominięciem wymaganych procedur - alarmujące wyniki kontroli Najwyższej Izby Kontroli przedstawia TOK FM.

Raport NIK ostrzega, ze w wielu urzędach po prostu omija się prawo przy zatrudnianiu nowych pracowników. 20 proc. urzędników nie uczestniczyło w konkursie na zajmowane przez siebie stanowisko, choć tak nakazują przepisy.

Żeby załatwić pracę znajomym czy rodzinie urzędnicy zrobią wszystko. Zatrudniają na przykład pracowników w zastępstwie, żeby uniknąć konkursu albo tak formułują zapisy umowy, że nie jest jasny status pracownika.

Okazuje się, że jest to urzędnik, ale nie ma klasycznego stosunku pracy, bo ten mógłby powstać tylko w drodze konkursu - wyjaśnia rzecznik NIK, Paweł Biedziak

Nieprawidłowości kontrolerzy odkryli aż w 70 proc. sprawdzanych instytucji. | AJ

 

www.o2.pl / http://www.hotmoney.pl/ | Wtorek, 19.10.2010 09:49

W POLSCE LICZĄ SIĘ TYLKO UKŁADY, POWIĄZANIA I ZNAJOMOŚCI

Inaczej nie dostaniesz pracy.

W naszym kraju wciąż bardziej od umiejętności czy wykształcenia liczą się znajomości i powiązania polityczne. Szczególnie dobitnie widać to w samorządach.

Z najnowszego raportu Najwyższej Izby Kontroli wynika, że trzy czwarte samorządów źle przeprowadza nabory urzędników.

Ustalenia wskazują, że większość robi to celowo - świadomie majstruje przy procedurach konkursowych i manipuluje wynikami - tak, by stanowiska dostawali „sami swoi” - twierdzi NIK.

Kontrolerzy wymieniają cały szereg nieprawidłowości. Aby do urzędów wprowadzić wytypowanych ludzi samorządowcy nie wahają się nawet łamać obowiązujących przepisów.

NIK udowodnił, że dochodziło m.in. do nierzetelnej weryfikacji danych i dokumentów. Urzędnicy także świadomie obniżali punktację za rzekomy brak faktycznie dostarczonych dokumentów, dając fory kandydatom, którzy przegraliby przy uczciwym podliczeniu punktacji.

Co ciekawe, w Polsce normą jest także odstępowanie przez komisje konkursowe od sformułowanych wcześniej wymagań (dzięki temu np. wiceszefem centrum zarządzania kryzysowego mogła zostać osoba po pedagogice kulturalno-oświatowej, pomimo że 5 innych osób spełniało pierwotne warunki) - podaje NIK.

Krzysztof Zacharuk

krzysztof.zacharuk@hotmoney.pl

 

[Oni to, kurna, nie znają się na prawdziwej demokracji, -wolności!... - red.]

 

 

Politycy zapewniają »swoim« posadki, a ci, jako urzędnicy, radni, dyrektorzy, prezesi, itp., jako wyborcy w raz z rodzinami, ich wspierają podczas kampanii i na nich głosują…

 

WYDATKI NA ADMINISTRACJĘ PUBLICZNĄ W POLSCE:

  1993 r. – 1,7 mld zł

  1995 r. – 3,5 mld zł

  1998 r. – 6,2 mld zł

  2001 r. – 7,9 mld zł

  2004 r. – 9,4 mld zł

  2007 r. – 15,7 mld zł (380 tys. urzędników państwowych)

  www.o2.pl | www.hotmoney.pl Sobota, 10.04.2010 09:04

TANIE PAŃSTWO? PUCHNĄ SZEREGI URZĘDNIKÓW

Lawinowo rosną wydatki.

O 10 procent wzrosła liczba urzędników w trakcie rządów obecnej koalicji. Wydajemy na nich coraz więcej – wydatki wzrosły w tym czasie

z 22,5 do 25 mld zł – podaje „Rzeczpospolita”.

www.rp.pl

 

Bartosz Dyląg

bartosz.dylag@hotmoney.pl

 

 

Urzędy omijają umowy o pracę. Rośnie zatrudnienie na zlecenie

http://serwisy.gazetaprawna.pl/praca-i-kariera/artykuly/609193,urzedy_omijaja_umowy_o_prace_rosnie_zatrudnienie_na_zlecenie.html | 11 kwietnia 2012, 07:00

 

Milion urzędników

https://libertarianizm.net/archive/index.php/thread-2800.html | 15.04.2012, 22:37

 

W Polsce może być w rzeczywistości nawet dwa razy więcej urzędników. Oficjalne statystyki mówią zaś o liczbie 500 000.

http://marucha.wordpress.com/2012/04/14/ile-mamy-w-polsce-urzednikow/ | 2012-04-14 (sobota)

 

Portal ocenia liczbę urzędników w Polsce na 1 mln

http://wiadomosci.dziennik.pl/swiat/artykuly/388772,tygodnik-brytyjski-the-economist-o-rzadach-tuska-rosnie-bezrobocie-i-przybywa-urzednikow.html | 2012-04-27

 

W Polsce jest milion niepotrzebnych urzędników.

To są po prostu pozorowane stanowiska pracy. Pozorowanej pracy ale niebywale kosztownej dla podatnika.

W epoce komputerów żaden problem powrócić do poziomu zatrudnienia urzędników w Polsce z czasów Królestwa Polskiego.

Wówczas w Polsce łącznie było pięciuset urzędników.

http://m.wyborcza.biz/Firma/1,116167,11461571,Przedsiebiorca_podaje_urzednikow_do_prokuratury.html?v=1&v=1&obxx=11461571&order=najnowsze&page=3&v=1 | 04.2012

 

 

[No przecież urzędnicy-swojaki-wyborcy tym się zajmujący nie będą głosować, wraz z rodzinami, za frajer... - red.]

 

 

 http://www.fakt.pl/600-mln-zl-premii-dla-urzednikow-,artykuly,140277,1.html | 19.12.2011, 09:31

600 MLN ZŁ PREMII DLA URZĘDNIKÓW W POLSCE

Kryzys? Jaki kryzys! 600 milionów złotych nagród w ciągu roku otrzymali urzędnicy Służby Cywilnej. Najwięcej poszło na nagrody w skarbówce - około 176,8 miliona oraz w ministerstwach - 105,6 miliona złotych. Na trzecim miejscu znalazły się wszelkiego rodzaju urzędy centralne, gdzie na nagrody wydano 70 milionów złotych. Średnio każdy urzędnik dostawał miesięcznie dodatkowo około 400 złotych

 

Armia urzędników w Polsce rośnie w siłę. Według oficjalnych rządowych danych, w Polsce pracuje prawie 123 tysiące urzędników Służby Cywilnej. Przeciętnie każdy z nich otrzymuje co miesiąc 4174 złote pensji. Ale to tylko pensja – średnio statystyczny urzędnik dostaje rocznie około pięciu tysięcy złotych nagród, to prawie 10 procent jego rocznych dochodów.

 

 

 http://newsne.nowyekran.pl/post/44967,urzednicy-znalezli-sposob-na-druga-pensje | 20.12.2011 08:12

URZĘDNICY ZNALEŹLI SPOSÓB NA DRUGĄ PENSJĘ

Polscy urzędnicy znaleźli sposób na podwyżki bez wysiłku. Biorą pieniądze z unijnych projektów, za pracę, którą już wykonują, będąc na etacie - informuje „Dziennik Gazeta Prawna”.

Za pracę w projekcie wykonywaną w ramach umowy cywilnoprawnej płaci mu się dodatkowe pieniądze. Zewnętrzny audyt przeprowadzony w jednym z urzędów pracy wykazał, że jego pracownicy aktywizowali bezrobotnych za środki z UE w godzinach pracy i otrzymywali za to ekstrawynagrodzenia. W niektórych przypadkach przekraczające ich podstawową pensję. Rekordzista, robiąc to, co i tak należało do jego obowiązków, zarobił dodatkowo 109 tys. zł. W urzędach z unijnych pieniędzy są ponadto przyznawane dodatki zadaniowe. Urzędy traktują je jako premie dla urzędników, na których wypłacenie ze środków krajowych ich nie stać.

 

Kontrolerom z instytucji, które przyznają dofinansowanie z UE, nie jest łatwo udowodnić, że doszło do podwójnego płacenia za to samo – raz ze środków krajowych, a drugi z budżetu unijnego. Urzędnicy w projektach muszą prowadzić ewidencję godzin i zadań, a z tej przeważnie wynika, że dodatkowe zadania nie dublują się z tymi, które wykonują na co dzień, a poza tym realizują je po godzinach pracy. Skutek jest taki, że potwierdzonych przypadków nieprawidłowości nie jest dużo.

 www.dziennik.pl , jp

 

 

Gwiazdowski Urzędnicy II Komuny to komunistyczni wykonawcy

 http://mojsiewicz.nowyekran.pl/post/69159,gwiazdowski-urzednicy-ii-komuny-to-komunistyczni-wykonawcy | 22.07.2012

 

 

 http://aleksanderpinski.nowyekran.pl/post/43555,koszty-korupcji-w-ue-wynosza-120-mld-euro-rocznie | 09.12.2011 14:12

Koszty korupcji w UE wynoszą 120 mld euro rocznie - wynika z informacji przekazanych w piątek podczas II Konferencji Antykorupcyjnej z okazji Międzynarodowego Dnia Przeciwdziałania Korupcji. Organizatorem spotkania w Pałacu Prezydenckim jest CBA.

„To kwota mniej więcej odpowiadająca rocznemu budżetowi UE. Jest to szacunek bardzo ostrożny, ponieważ jest to 1 proc. PKB dla całej Unii” - zaznaczył.

 

 

  http://nczas.home.pl/wazne/polska-dolozy-do-dotacji-unijnych-455-miliarda-zlotych/ | 25/08/2011, 11:01

POLSKA DOŁOŻY DO DOTACJI UNIJNYCH 45,5 MILIARDA ZŁOTYCH

W 2006 roku przygotowałem artykuł dla tygodnika „Wprost”, w którym wyliczyłem finansowy bilans dotacji unijnych dla Polski na lata 2007-2013. Wyszło mi, że wydatki po stronie polskiej wynoszą 117,5 proc. wartości dotacji przyznanych naszemu krajowi przez Unię Europejską. Po kilku latach realizacji biurokratycznej tortury finansowej z Brukseli warto zweryfikować te wyliczenia.

 

Całkowity koszt bycia członkiem Eurokołchozu w 2011 roku po stronie polskiej wyniesie więc łącznie 117,8 mld zł – to 162,9 proc. wartości tegorocznych transferów z Brukseli do Warszawy (niecałe 8 proc. PKB), co oznacza, że w tym roku Polska dołoży do interesu aż 45,5 mld zł.

Tomasz Cukiernik

„Najwyższy Czas!” (25/08/2011)

 

 

„WPROST” nr 44, 03.11.2002 r.: Jedno miejsce pracy stworzone w ramach popularnego w czasie prezydentury Billa Clintona programu „First start” (dla osób na zasiłkach) kosztowało gospodarkę USA około 250 tys. dolarów.

Autor: Jan M. Fijor

Współpraca: Krzysztof Trębski

 

[No przecież urzędnicy-swojaki-wyborcy tym się zajmujący nie będą głosować, wraz z rodzinami, za frajer... - red.]

 

 

www.o2.pl / www.sfora.pl | Piątek 13.01.2012, 22:19

CUKRZYCA I ALKOHOLIZM TO EFEKT NUDY W PRACY

Ludzie nie wiedzą co ze sobą robić więc jedzą i piją.

Co czwarty pracownik biurowy każdego dnia zanudza się w pracy na śmierć. Cierpi na tym nie tylko jakość jego pracy, ale i kondycja, bo nudę często zapija alkoholem. Za rozrywkę służą też słodycze - donosi health.msn.com.

Brytyjskie badania na ludziach spędzających w biurowych ścianach po 40 godzin tygodniowo pokazało, że co drugi znudzony stale myli się w tym co robi.

Aż 80 proc. z nich nie umie się na niczym skoncentrować, więc robi sobie ciągle kawę albo zajada się batonikami z automatów. Nudę ostatnich godzin zapijają alkoholem.

Połowa z pytanych przyznała, że z powodu ciągłej nudy gotowi są odejść z pracy - dodaje portal.

Wyniki z badań przedstawiono na zjeździe Brytyjskiego Stowarzyszenia Psychologów w Chester. |  JS

 

 

 http://aleksanderpinski.nowyekran.pl/post/66813,dodatkowe-2235-zl-oddamy-panstwu-w-tym-roku | 27.06.2012 13:06

DODATKOWE 2235 ZŁ ODDAMY PAŃSTWU W TYM ROKU

Osoba otrzymująca przeciętne wynagrodzenie odda państwu aż 2235 zł więcej niż rok wcześniej – wynika z najnowszego raportu Instytutu Globalizacji pt. „Cena państwa 2012” - podaje globalizacja.org.

Różnica wynika ze wzrostu kosztów pracy, wyższego niż wzrostu średniego wynagrodzenia oraz wzrostu podatków pośrednich.

Pojawiły się także nowe daniny np. „podatek na Euro 2012”. Każdy podatnik dołożył do wybudowania stadionów 222 zł.

Największym wydatkiem w budżecie są... emerytury i renty mundurowe, na które wydaje się ponad 1/3 środków przeznaczonych na wojsko, policję czy straż pożarną.

Jest to klasyczny przykład redystrybucji dochodów od zdrowych pracujących (podatnicy) do zdrowych niepracujących (beneficjanci), którzy i tak w trakcie otrzymywania świadczenia najczęściej podejmują działalność zarobkową.

Niepokojący jest także fakt, że wciąż z publicznych pieniędzy utrzymywana jest zarobkowa działalność niektórych sektorów gospodarki. Podatnik dopłaca 688 zł do funkcjonowania takich branż jak górnictwo, rolnictwo czy sport.

Więcej: http://globalizacja.org/node/490   

 

www.o2.pl / www.hotmoney.pl | Czwartek, 28.06.2012 18:34

TYLE NAPRAWDĘ KOSZTUJE NAS PAŃSTWO

Coroczne rozliczenie podatkowe z fiskusem to dobry moment, aby zastanowić się, ile tak naprawdę kosztuje nas państwo polskie jako całość.

Pieniądze podatników wydaje nie tylko rząd, ale także samorządy, NFZ, ZUS, KRUS i inne instytucje publiczne. Łącznie w 2011 roku wydały prawie 700 mld zł. Specjaliści Forum Obywatelskiego Rozwoju, którzy skrupulatnie policzyli wydatki podkreślają, że rachunek najlepiej przedstawiać jednak w przeliczeniu na jednego mieszkańca.

 

Ile więc wyszło? W 2011 roku państwo kosztowało każdego obywatela dokładnie 17 857 zł. - Wbrew powszechnym opiniom, największe wydatki nie były związane z administracją, a z emeryturami - mówi Aleksander Łaszek, ekonomista FOR.

 

W zeszłym roku wydatki na emerytury kosztowały przeciętnie 3003 zł, w tym 2414 zł emerytury z ZUS (FUS), 293 zł z KRUS i 296 zł emerytury sędziów, prokuratorów, policjantów, żołnierzy i innych służb mundurowych.

 

Kolejne 1299 zł ZUS (FUS) i KRUS wydały na renty, dodatki i różnego rodzaju zasiłki. Razem renty i emerytury stanowiły prawie jedną czwartą wydatków publicznych w 2011 roku. Służba zdrowia, będąca kolejną dużą pozycją, w przeliczeniu na mieszkańca, kosztowała nas 1863 zł. Z kolei wydatki na autostrady, drogi szybkiego ruchu oraz tory wyniosły 741 zł.

 

913 zł na drogi lokalne i transport wydały samorządy. Dopiero czwartą pozycją są wydatki na administrację, równe 967 zł, co stanowi ok. 5 proc. wydatków publicznych.

 

Wiele wskazuje na to, że urzędników w Polsce jest za dużo, ale wydatki na nich stanowią tylko niewielką część wydatków publicznych. W dużym przybliżeniu można powiedzieć, że zwalniając połowę urzędników w Polsce moglibyśmy sobie obniżyć podatki tylko o ok. 2,5 proc. - zaznacza Aleksander Łaszek.

 

Następne pozycje to pomoc społeczna obejmująca zasiłki socjalne (639 zł), ochrona środowiska (302 zł), sport i wypoczynek (248 zł), kultura (236 zł) oraz rozwój mieszkalnictwa (241 zł).

 

Wspólna polityka rolna UE kosztowała każdego z nas 592 zł. Warto wiedzieć, że chociaż w większości finansowana jest ze środków unijnych, to Polska także wpłaca składkę do budżetu UE (422 zł).

 

Krzysztof Zacharuk

krzysztof.zacharuk@hotmoney.pl

 

 

 http://aleksanderpinski.nowyekran.pl/post/68750,polacy-na-szarym-koncu-swiatowej-listy-plac | 18.07.2012 12:07

POLACY NA SZARYM KOŃCU ŚWIATOWEJ LISTY PŁAC

Zarabiamy mniej niż Węgrzy i Estończycy, z najbogatszymi trudno się nam porównywać. W ubiegłym roku nasze roczne średnie wynagrodzenie wyniosło 13,8 tys. dol. W zestawieniu OECD zajmujemy ostatnie miejsce - podaje rmf24.pl.

 

„Rzeczpospolita” powołuje się na zestawienie przygotowane przez Organizację Współpracy Gospodarczej i Rozwoju. Obejmuje ono 29 z 34 krajów członkowskich. W raporcie płac Polska zajmuje ostatnie miejsce. Zarabiamy mniej niż Węgrzy (14,2 tys.) i Estończycy (15 tys.). Dla porównania Szwajcarzy zarabiają od nas niemal 7 razy więcej (93,2 tys.), a Norwedzy - 6 razy więcej (81,5 tys.).

 

Więcej: http://www.rmf24.pl/news-polacy-na-szarym-koncu-swiatowej-listy-plac,nId,623208

 

 

 

 

„FAKTY I MITY” nr 45, 11.11.2004 r.

W nasze lepkie łapki wpadły dokumenty

strzeżone przed mediami jak źrenica oka.

Są to ekspertyzy Biura Studiów i Ekspertyz

Kancelarii Sejmu, czyli rozwinięcia projektu

Hausnerowego budżetu na rok 2005. Dodajmy:

już niemal klepniętego przez Sejm...

WSZYSTKO, CO NASZE,

PARTIOM ODDAMY

Zacznijmy od partii politycznych.

W 2001 roku prawem kaduka

weszła w życie ustawa (popierana

przez niemal wszystkie sejmowe

ugrupowania z lewa i prawa)

mówiąca, że ugrupowania, które

w wyborach przekroczyły 3-procentowy

próg, otrzymują dofinansowanie

od państwa (od Ciebie i od nas),

te zaś, które wprowadziły swoich

ludzi do parlamentu, dostają dodatkowo

zwrot kosztów kampanii

wyborczej. Jaka to skala finansowej

grabieży podatników? Łącznie

w 2004 r. – ponad 54 miliony złotych.

I tak jest rok w rok. To jest

sporo więcej niż cały kraj wydaje

na ratownictwo medyczne i dwa razy

więcej, niż Polska wydaje na lecznictwo

psychiatryczne.

W budżecie na przyszły rok

zawarowano dla partii politycznych

114,5 mln zł dotacji. Wzrost

o ponad 100 procent! Czy ktoś słyszał,

żeby z trybuny sejmowej protestował

w tej sprawie Giertych

albo Oleksy? Co więcej, w budżecie

nie ma ani słowa o tym, skąd

taką kasę wziąć, ani komu ewentualnie

zabrać, a tym bardziej

– jaki jest powód dubeltowego dokarmiania

pasibrzuchów.

Idźmy dalej... W budżecie 2005

przewidziano, że koszt poboru podatków

(PIT, CIT, VAT i akcyza)

wzrośnie o 8 procent, czyli o tyle

mniej będzie w państwowej kasie

pieniędzy, a to są już miliardy złotych

w plecy. Dlaczego nagle, po

pożegnaniu wiceministra finansów,

Ciesielskiego, te koszty o tyle wzrosną,

ekspert probalcerowiczowskiej

fundacji CASE, Małgorzata Markiewicz,

nie ma pojęcia.

Przyjrzyjmy się teraz tzw.

„środkom specjalnym” różnych

rządowych agend, np. GUS-u,

Głównego Urzędu Miar, ABW

i wielu innych. Co to takiego te

środki? Ot, nic innego jak taka

lewa kasa przekazywana resortom

na pilne wydatki, np. na premie

dla pracowników lub coraz bardziej

luksusowe autka.

Przy dźwięku fanfar ogłoszono,

że środki takie w ramach

„oszczędności” zostaną zlikwidowane.

I zostały. W taki sposób, że

w ich miejsce powołano 13 „funduszy

celowych”! Nie kijem, to pałką...

Przy okazji rozliczeń pomiędzy

starą strukturą a jej klonem

diabli wzięli miliard złotych.

Gdzie on się, nieboraczek, zapodział

– nikt nie wie.

Teraz przyjrzyjmy się pracy innego

sejmowego eksperta – Mirosława

Sobolewskiego – któremu

zlecono obwąchanie innej części

nowego budżetu. No to Sobolewski

obwąchał i szczena mu

opadła, bo na przykład w Narodowym

Funduszu Ochrony Środowiska

takiego burdelu się nie

spodziewał. Budżet Funduszu na

2005 rok to 745 milionów. Więcej

tych pieniędzy co roku idzie

na rozkurz (czyt.: dla tych, co

u władzy), ale nie można ich skontrolować,

bowiem nie zapisano,

na co mają być wydane. Po długich

badaniach udało się jednak

ustalić, że na przykład kwota 14

mln złotych zostanie wydatkowana

na sprzęt komputerowy i ganz

nowiutkie samochody. Jasne – nic

tak nie poprawia środowiska jak

rury wydechowe.

Sobolewski denerwuje się, że

kwota 14 mln jest kilkakrotnie wyższa

niż w latach poprzednich, co jego

zdaniem jest kompletnie nieuzasadnione.

Z kolei w Ministerstwie Zdrowia

grzebał ekspert Grzegorz Ciura.

Dogrzebał się, że budżet w roku

2005 przeznaczył 2,2 miliarda

złotych na oddłużenie szpitali. Tylko

że zadłużenie to przekracza już

10 miliardów, więc owe oddłużeniowe

pieniądze będą zwyczajnie

wyrzucone w błoto, bo już za kilka

miesięcy zeżrą je odsetki naliczane

przez wierzycieli, a dług będzie nadal

rósł.

Pojedźmy sobie teraz palcem po

mapie do Zabrza, gdzie budowane

jest Akademickie Centrum Medyczne.

Potrzeba na nie 700 milionów

złotych budżetowych, no to ministerstwo

przeznacza na ten zbożny

cel MILION złotych. Widać, że eksperta

cholera pomału bierze, bo pisze

o tym tak: „Dalekowzroczność

potrzeb (...) Ministerstwa Zdrowia

nie obejmuje chyba setek lat?”.

W ten sposób milion zostanie wyrzucony

w błoto, ale przecież w budżecie

to drobna kwota. Podobnie

jest ze Specjalistycznym Centrum

Medycznym w Polanicy Zdroju

– też milion i też w kanał.

W tym kontekście powróćmy jeszcze

do pieniędzy wydawanych na ratownictwo

medyczne (wydatki na ten

cel porównywaliśmy z wydatkami na

partie polityczne). Otóż w roku 2004

wydaliśmy na nie blisko 69 milionów

złotych (co i tak było kroplą w morzu

potrzeb), ale w roku 2005 budżet

da na ratownictwo niecałe...

39 milionów. Ot, i mamy nareszcie

oszczędności zapowiadane przez

Hausnera. Ponad 104 mln złotych

oszczędności pan minister zaplanował

też na wysokospecjalistyczne badania

medyczne – spadek o niemal

25 procent! No i co... Parafrazując

ironiczne powiedzenie z czasów komuny,

możemy znów powiedzieć:

„Popierajcie rząd czynem – umierajcie

przed terminem!”.

Aha, jeszcze jedno... Fundusz Kościelny

wydrze w 2005 roku z naszych

kieszeni ponad 70 mln złotych. To tradycyjnie

tylko część tego, co dadzą

na tacę poszczególne ministerstwa,

np. Obrony Narodowej, Kultury, Edukacji

Narodowej i Sportu... Cdn.

Marek Szenborn

Anna Karwowska

 

 

„WPROST” nr 38(1190), 25.09.2005 r.

URNA Z KASĄ

Tylko w zetatyzowanej Europie podatnicy dotują partie polityczne Angielski historyk Matt Badcock przedstawił ostatnio wyliczenia kosztów brytyjskich kampanii wyborczych, poczynając od XIX wieku. Jak wynika z tych danych, najdroższe w cenach obecnych, bo kosztujące 100 mln funtów (czyli około 580 mln zł), były wybory w 1880 r. To mniej niż 125 lat później wyda na wybór swoich przedstawicieli polska demokracja.

Okazuje się bowiem, że całkowity koszt tegorocznych wyborów nad Wisłą wyniesie 600-650 mln zł. A to oznacza, że stać nas na najdroższą kampanię wyborczą świata. Na wybory wydajemy bowiem 0,07-0,08 proc. naszego PKB. Dla porównania: łączny koszt ostatnich wyborów prezydenckich i parlamentarnych w USA wyniósł 3,9 mld USD. Było to tylko 0,03 proc. PKB. Jeszcze taniej obsługują swoją demokrację mieszkańcy Zjednoczonego Królestwa. Ostatnie wybory parlamentarne kosztowały ich bowiem 93 mln funtów (0,01 proc. PKB). Jest to nieco ponad 500 mln zł, czyli mniej niż u nas, mimo że Wielka Brytania jest dwukrotnie większa od Polski.

 

PKW LICZY, BUDŻET PŁACI

Pierwszy element kosztów wyborczych to budżet Państwowej Komisji Wyborczej i Krajowego Biura Wyborczego. Tegoroczny limit wydatków PKW to 36 mln zł. W ustawie budżetowej dodatkowo przewidziano subwencję 229,4 mln zł „na finansowanie przez Krajowe Biuro Wyborcze ustawowo określonych zadań dotyczących wyborów i referendów”. Łącznie zatem instytucjonalne koszty tegorocznych wyborów wyniosą ponad 265 mln zł, z czego lwią część pochłoną wybory prezydenckie i parlamentarne.

Wybory władz centralnych kosztują sporo: 250 mln zł, czyli około 10 zł (3,3 USD) na wyborcę. Według danych Election Process Information Collection (wspólnego projektu Programu Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju - UNDP i Międzynarodowego Instytutu Demokracji i Kontroli Wyborów - IDEA), koszt głosu statystycznego wyborcy wyniósł na Węgrzech 3,125 USD, w Irlandii - 2,14 USD, a w Wielkiej Brytanii - 1,8 USD. Wydatki mogliśmy w znacznym stopniu zmniejszyć dzięki temu, że wybory prezydenckie oraz parlamentarne odbywają się w tym samym roku. Połączeniu tych wyborów stanowczo sprzeciwił się jednak Sojusz Lewicy Demokratycznej.

Wydatki PKW i KBW nie są jedynymi kosztami wyborczymi ponoszonymi przez podmioty publiczne. Telewizja i radio produkują „nieodpłatne” programy wyborcze (TVP - 175 godzin), co oznacza nie tylko nakłady, ale też utratę dochodów i widzów. Trzeba też wymienić finansowanie swoich kampanii przez urzędników państwowych i samorządowych oraz parlamentarzystów z pieniędzy publicznych. Szacunek tych wydatków publicznych na wybory to 30-50 mln zł.

 

NA MAKSA

Komitety wyborcze, które zarejestrowały listy we wszystkich okręgach, mogą wydać do 30 mln zł (komitety występujące tylko w niektórych okręgach - proporcjonalnie mniej), a kandydaci na prezydenta - do 13,8 mln zł. Łącznie zatem przy 18 partiach zarejestrowanych w więcej niż jednym okręgu, 625 kandydatach do Senatu i 18 prezydentach in spe legalne wydatki ugrupowań politycznych na kampanie wyniosą do 500--550 mln zł.

Według oficjalnych deklaracji, cztery partie (PO, PiS, SLD i LPR) chcą wydać kwoty zbliżone do górnych limitów. Znacznie skromniej, bo mniej więcej połowę maksymalnej wielkości, licytują Samoobrona i SDPL. Poważne potraktowanie tych deklaracji oznaczałoby, że tylko sześć największych ugrupowań wyda około 150 mln zł (z czego, według oficjalnych oświadczeń, ponad 100 mln zł już wydano, a na wydatki te zaciągnięto ponad 52 mln zł kredytu). Pozostałe ugrupowania startujące w całym kraju (PSL, PD, Ruch Patriotyczny, Polska Partia Pracy, Polska Partia Narodowa) muszą wydać po kilka milionów złotych. Pozostali - znacznie mniej, ale ponieważ jest ich wiele, będą to także niezłe pieniądze. W sumie uzbiera się mniej więcej 200 mln zł, ale do tego trzeba dodać koszty kampanii prezydenckiej. Tu, jak na razie, wydano około 40 mln zł, czyli tyle, ile wynosiły oficjalnie zadeklarowane wydatki kandydatów w 2000 r. W kampanii prezydenckiej najdroższy jest jej finał. Podczas niego całkowite koszty mogą się wręcz podwoić.

 

TYLKO W ZETATYZOWANEJ EUROPIE PODATNICY DODUJĄ PARTIE POLITYCZNE

Angielski historyk Matt Badcock przedstawił ostatnio wyliczenia kosztów brytyjskich kampanii wyborczych, poczynając od XIX wieku. Jak wynika z tych danych, najdroższe w cenach obecnych, bo kosztujące 100 mln funtów (czyli około 580 mln zł), były wybory w 1880 r. To mniej niż 125 lat później wyda na wybór swoich przedstawicieli polska demokracja.

Od cegiełki do cegły

Skąd owe ugrupowania mogą pozyskać takie pieniądze? Istnieje pięć legalnych źródeł finansowania i jedno nielegalne. Legalne to: subwencja budżetowa (w tym roku prawie 60 mln zł), kredyty, nakłady własne kandydatów, cegiełki oraz oficjalni sponsorzy i dobroczyńcy. Subwencje budżetowe dla partii kosztują nas rocznie 60 mln zł. Za obciążaniem obywateli takim ciężarem utrzymywania polityków przemawiają dwa argumenty. Pierwszy, jeśli partie nie dostaną dotacji, będą brać łapówki od biznesmenów. I drugi, nieśmiertelny, jeśli się chce obywatelom „wcisnąć ciemnotę”: wszędzie na świecie partie są dotowane. Argument pierwszy jest tak samo wysoce moralny (ja też poproszę o dotacje, bo jak nie dostanę, to będę kraść!), jak prawdziwy (jak brali, tak biorą!). Argument drugi jest zwyczajnym nadużyciem, gdyż nie wszędzie partie są dotowane, a jedynie w zetatyzowanej i zsocjalizowanej Europie. I tam jednak nie są to dotacje ani tak duże, ani tak głupio przyznawane. Na przykład w Niemczech w 2004 r. partie dostały 128,5 mln euro, czyli mniej więcej osiem razy więcej pieniędzy niż w Polsce. Ponieważ jednak niemiecki PKB jest dwunastokrotnie większy, jest to półtorakrotnie mniejsza niż u nas cząstka „narodowego bochenka”. Ponadto w Polsce dotacje są przyznawane na cztery lata partiom, które uzyskały w wyborach ponad 3 proc. głosów. W efekcie w tym roku pieniądze otrzymają także ugrupowania praktycznie już nie istniejące, jak KPEiR (4 mln zł) i PLD (0,5 mln zł), a największą darowiznę (22 mln zł) dostanie SLD, któremu w badaniach opinii publicznej zdarzało się spadać poniżej progu wyborczego. Lustrzanym odbiciem subwencji są kredyty. Partie je biorą, bo liczą, że przekroczą magiczną granicę głosów i będą miały z czego je spłacić. Jak na razie zadłużyły się na ponad 50 mln zł i są w tej kwocie pożyczki takie, które raczej spłacone nie będą.

O nakładach własnych kandydatów, w niektórych komitetach (na przykład Samoobronie) niebagatelnych, partie mówią niechętnie, traktując je jako „indywidualną sprawę kandydatów”. Na owe indywidualne wydatki składają się: „kupno miejsca na liście” i wydatki na autopromocję. Do pobierania składek od kandydujących oficjalnie przyznaje się wyłącznie PSL. W tej partii, w zależności od miejsca na liście i zasobności portfela, taka „składka” kandydata wynosi od 500 zł do 5 tys. zł. Podobną praktykę stosują jednak także inne partie, pobierając za najlepsze miejsca na listach od 5 tys. zł do 10 tys. zł.

Autopromocja to dla kandydata wydatek kilku tysięcy złotych. Według sondażu przeprowadzonego przez jedną z gazet, najmniejsze nakłady własne zadeklarował Bartosz Stelmaszczyk, kandydujący z Łodzi z listy Partii Demokratycznej, który zamierza wydać nie więcej niż 100 zł. Większość kandydatów twierdziła, że przeznaczy na to 1-10 tys. zł, z kolei najwięcej z nich - mniej więcej 5 tys. zł. A ponieważ tych kandydatów jest 11 445 (10 802 + 625 + 18), a niektórzy z nich prowadzą indywidualne kampanie w iście amerykańskim stylu, oszacowanie tych nakładów na 40-50 mln zł nie wydaje się przesadne.

W tegorocznych wyborach praktycznie mniejsze znaczenie ma sprzedaż cegiełek wyborczych, mimo to dochody komitetów z tego tytułu szacowane są na 1,2 mln zł. Mało także słychać o oficjalnym sponsoringu (choć tu szacunki ekspertów wskazują na prawdopodobną kwotę około 7 mln zł).

 

CZUBEK LEWEJ GÓRY

Największe partie przyznają się do wydatkowania ponad 100 mln zł (nie licząc wydatków indywidualnych kandydatów) i na takie kwoty mają pokrycie. Nawet PKW niezbyt jednak w te dane wierzy. Kontrolując finansowanie kampanii po wyborach w 2000 r., zwróciła się do urzędów skarbowych o sprawdzenie, czy darowane pieniądze rzeczywiście pochodziły z zysków firm. Te odmówiły odpowiedzi, powołując się na tajemnicę skarbową, a minister finansów je poparł. Jak ocenił Wojciech Szalkiewicz, najlepszy polski specjalista od marketingu politycznego (autor książki „Kandydat, czyli jak wygrać wybory”) przy obecnej konkurencji nie da się sfinansować skutecznej i profesjonalnej kampanii wyborczej za 12 mln zł; trzeba wydać o wiele więcej. A to oznacza, że jeśli Kwaśniewski i Olechowski w poprzedniej kampanii prezydenckiej zgłosili wydatki dwunastomilionowe, to część ich kosztów została ukryta. Ta część może wynieść nawet około 100 mln zł.

Ukryta, znaczy sfinansowana przez sponsoring podziemny. Analiza obecnej kampanii musi prowadzić do podobnych wniosków. Dodatkowe przychody agencji, związane z reklamami, szacowane są na 50 mln zł. Koszt konwencji wyborczej to ćwierć miliona złotych, regionalny mityng - 100 tys. zł, telewizyjny spot wyborczy - 15-20 tys. zł. Koszt emisji takich reklamówek tylko do 7 września wyniósł 18 mln zł.

Faktyczne koszty dużych partii są zatem prawie dwukrotnie wyższe od oficjalnie wykazywanych. Nie jest to sto-sto kilkadziesiąt milionów złotych wydatków partyjnych plus 50-60 mln zł dla wyborów prezydenckich, ale - uwzględniając „lewą kasę wyborczą” i wydatki indywidualne - łącznie około 300-350 mln zł. Uwzględniając drugie tyle wydane przez podmioty publiczne, otrzymujemy 600-650 mln zł, czyli o połowę więcej, niż w ciągu roku przeznaczamy na badania naukowe. O które tak zaciekle walczą w parlamencie niemal wszyscy, którzy się tam dostali.

Michał Zieliński, współpraca Małgorzata Zdziechowska

 

 

„FAKTY I MITY” nr 38, 27.09.2007 r.

TE WYBORY BĘDĄ NAJDROŻSZE

Te wybory będą najdroższe w historii Polski. Ceny reklam telewizyjnych, radiowych, a także powierzchni reklamowych w gazetach i na billboardach wzrosły o 20 procent. Specjaliści szacują, że każda partia, aby dotrzeć w kampanii do dorosłego Polaka przynajmniej trzy razy, będzie musiała wydać ok. 10 mln złotych. Według szacunków, materiały reklamowe PiS i PO będą kilkakrotnie droższe. Taniej byłoby podzielić kraj na Polskę i Wolskę.

 

 www.o2.pl / www.sfora.pl |  Wtorek [13.10.2009, 19:57] 1 źródło

KTO WYDAŁ NAJWIĘCEJ NA EUROWYBORY

Oto sprawozdania komitetów wyborczych.

Najwięcej, bo około 10 mln złotych na kampanię wydały PSL, PiS i PO. SLD-UP przeznaczyły na eurowybory 7 mln zł - podaje „Rzeczpospolita”.

Żadna z partii nie przekroczyła limitu wydatków, wynosił on 10 mln 351 tys. zł.

Najwięcej na kampanię wydał PiS - 10 mln 349 tys. zł oraz PSL - 10 mln 17 tys. zł. Niewiele mniej wydała PO - 9 mln 587 tys. zł. SLD-UP która zapowiadała już wtedy duże oszczędności wydała 7 mln 39 tys. zł.

Lwią część funduszy pożarła kampania medialna, PiS wydał na nią 7 mln, PO i PSL po 5 mln, zaś SLD tylko 2,7 mln zł.

Na organizację spotkań wyborczych najwięcej, bo prawie milion zł, wydały SLD-UP i PSL - pisze „Rzeczpospolita”.

Ludowcy najwięcej spośród czterech komitetów zapłacili swoim współpracownikom. Z ich sprawozdania wynika, że na różnego rodzaju wynagrodzenia wydali 704 tys. zł.

PO zapłaciła ponad 174 tys. zł za doradztwo medialne.

Termin składania sprawozdań minął 7 października, nie złożyły ich jak dotąd komitety Ligi Polskich Rodzin, Partii Zielonych oraz Polskiego Ruchu Uwłaszczeniowego. | JP

 

 

„FAKTY I MITY” nr 32, 16.08.2007 r.

SPIEPRZAĆ, DZIADY

Każdego roku partie polityczne dotowane są z budżetu kwotą ok. 100 mln zł. Pomysł „FiM” jest taki, że jeśli już owa subwencja musi istnieć, to powinna być oddana w ręce społeczeństwa. To oznacza, że każdy obywatel każdego roku miałby prawo oddawać 0,5 proc. swojego podatku na wybrane przez siebie ugrupowanie. W ten sposób mielibyśmy co roku możliwość weryfikowania obietnic wyborczych, a także groźny bat na populistów i kłamców politycznych. Wiceszefowa SLD Joanna Senyszyn twierdzi, że koncepcja jest świetna i jej formacja rozważa możliwość wystąpienia ze stosowną inicjatywą ustawodawczą.

 

 

„WPROST” nr 2(1205), 15.01.2006 r.

PARTYJNY POŚREDNIAK

W POLSCE FUNKCJONUJE PONADPARTYJNY SOJUSZ POMOCY BEZROBOTNYM POLITYKOM

Polacy, głosując w ubiegłorocznych wyborach parlamentarnych na PiS czy PO, w istocie głosowali przeciwko politykom SLD. Cztery lata wcześniej, głosując na SLD, głosowali zaś przeciwko AWS i Unii Wolności. Złudne okazały się jednak nadzieje wyborców, że pozbędą się nieporadnych czy skorumpowanych polityków poprzedniej ekipy. O ile udało się odsunąć ich od wpływu na najważniejsze dla państwa decyzje, o tyle nie powiodła się próba odsunięcia ich od państwowej kasy. W Polsce funkcjonuje bowiem ponadpartyjny sojusz pomocy bezrobotnym politykom. Pod osłoną takich instytucji jak Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej działa de facto pośredniak dla odsuniętych od władzy polityków. Tylko ten fundusz oferuje politykom prawie 500 dobrze płatnych posad. Na większości z nich ulokowali się byli ministrowie, posłowie, wojewodowie. W taki sposób funkcjonują też na przykład terenowe oddziały Narodowego Funduszu Zdrowia, agencje rolne czy rady nadzorcze spółek skarbu państwa.

 

ANTYMANIFEST MARCINKIEWICZA

„Sprawne państwo może być państwem tanim, to znaczy kosztującym podatników tylko tyle, ile dobrze zorganizowane państwo kosztować musi. Chodzi o stworzenie taniej, efektywnej i przyjaznej dla obywateli administracji. Oznacza to konieczność uproszczenia struktury, wyeliminowania dublujących się kompetencji i zadań, likwidacji instytucji o zbliżonych celach - połączenie Urzędu Regulacji Telekomunikacji i Poczty, Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji w jeden Urząd Antymonopolowy, a także konsolidację wielu urzędów i inspekcji państwowych w bardziej sprawne instytucje. To nasza powinność” - ten swego rodzaju manifest wygłosił podczas sejmowego expos? premier Kazimierz Marcinkiewicz. Już dziś wiadomo, że słowa nie dotrzyma. KRRiTV nie zostanie zlikwidowana. Co więcej - w nowej formie prawnej stanie się de facto narzędziem w politycznej grze PiS i instrumentem nagradzania polityków. O likwidacji czy łączeniu innych „biurotworów” mowy w ogóle na razie nie ma. Tym bardziej że premier Marcinkiewicz, idąc na ustępstwa wobec LPR i Samoobrony, daje niedobry przykład mnożenia niepotrzebnych urzędów. By uspokoić polityków ligi, którzy atakowali wiceminister ds. rodziny Joannę Kluzik-Rostkowską (w mediach zadeklarowała, że popiera metodę zapłodnienia in vitro), chce powołać związaną z Radiem Maryja Hannę Wujkowską na stanowisko doradcy premiera ds. rodziny.

Co ciekawe, polityków PiS nie irytuje też, że finansowe konfitury z funkcjonowania pseudourzędów i pseudoagencji szeroko konsumują politycy SLD. Kilkudziesięciu byłych ministrów, posłów, senatorów i wojewodów objęło właśnie dobrze płatne posady w różnego rodzaju zarządach i radach. A ich pensje są wyższe niż te, które pobierali jako ministrowie lub posłowie.

 

BRACHMAŃSKI I INNI

Typowym przykładem przechowalni dla bezrobotnych polityków są wojewódzkie fundusze ochrony środowiska. Jak się dowiedział „Wprost”, Andrzej Brachmański, były wiceminister spraw wewnętrznych i administracji oraz poseł SLD, został właśnie wiceprezesem Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Zielonej Górze. Fundusz podlega jego koledze z partii, marszałkowi Andrzejowi Bocheńskiemu. Nominację zatwierdziła rada nadzorcza WFOŚiGW. Brachmański przez ostatnie cztery lata - jako najbardziej wpływowy polityk w województwie lubuskim - decydował, kto obejmie lukratywne posady. Teraz ludzie Brachmańskiego spłacają dług. Były minister zarabia 9 tys. zł miesięcznie. Brachmański to nie jedyny minister, który zajął się ekologią. Były minister ochrony środowiska i poseł SLD Czesław Śleziak zasiada w radzie nadzorczej NFOŚiGW.

Fundusze oferują synekury byłym politykom wszystkich opcji - w zależności od tego, jaka partia rządzi w danym województwie. W Warszawie w zarządzie funduszu zasiada Jerzy Dobek, były wojewoda ostrołęcki. We Wrocławiu na czele zarządu funduszu postawiono Ewę Mańkowską, byłą posłankę AWS, a w Rzeszowie w radzie nadzorczej znalazł się Adrian Zbyrowski, syn posłanki Samoobrony, którego policja kilka lat temu przyłapała na hodowli marihuany. Stanowiska oferują też centrala i wojewódzkie oddziały NFZ. Zatrudnienie w radzie NFZ znalazła Małgorzata Okońska-Zaremba, była posłanka SLD i wiceminister gospodarki. Także rady nadzorcze mediów publicznych stały się synekurami dla ludzi związanych z partiami. W Opolu w radzie tamtejszego radia znalazł się Czesław Berkowski, asystent byłej posłanki Aleksandry Jakubowskiej.

 

ROBOTA DLA MINISTRÓW

Byli ministrowie i wiceministrowie upodobali sobie posady w radach nadzorczych spółek z udziałem skarbu państwa. Niedawno w radzie nadzorczej KGHM Polska Miedź ulokował się Krzysztof Szamałek, były wiceminister skarbu w rządach SLD i były szef Stowarzyszenia Ordynacka. Szefową rady nadzorczej miedziowej spółki, w której decydujący głos ma skarb państwa, jest Elżbieta Niebisz, jedna z najbliższych współpracowniczek Wiesława Kaczmarka z czasów, kiedy ten kierował resortem skarbu. Niebisz jest też członkiem zarządu kolejnej instytucji zarządzającej ogromnymi pieniędzmi - Agencji Rozwoju Przemysłu. W katowickim Kopeksie, dużej firmie działającej na potrzeby górnictwa, w zarządzie znalazł się Tadeusz Soroka, były wiceminister skarbu. Do rady nadzorczej Pocztowego Towarzystwa Ubezpieczeń Wzajemnych trafił zaś Zbigniew Kaniewski, były minister skarbu i senator SLD, u którego skorumpowany poseł Andrzej Pęczak wstawiał się za interesami Marka Dochnala.

 

LISTA NIETYKALNYCH

Przechowalniami dla polityków i ich rodzin są agencje rolne, przynajmniej od czasu, kiedy po wygranych w 2001 r. przez SLD i PSL wyborach stanowisko prezesa Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa objął Aleksander Bentkowski z PSL. Gdy Jerzy Miller składał dymisję ze stanowiska prezesa ARiMR, ujawnił, że przychodząc do agencji, otrzymał listę ponad 100 osób, których nie można zwolnić z pracy.

Według informacji „Wprost”, jedyną instytucją, której likwidację w najbliższym czasie rozważają politycy PiS, jest właśnie Agencja Nieruchomości Rolnych. Ma to jednak znaczenie symboliczne, bo tylko w branży rolnej podatnicy opłacają jeszcze posady dla polityków w Agencji Rynku Rolnego, Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, Głównym Inspektoracie Inspekcji Nasiennej, Głównym Inspektoracie Ochrony Roślin oraz Głównym Inspektoracie Skupu i Przetwórstwa Artykułów Rolnych. Czy zamiast tych sześciu instytucji nie mogłaby powstać jedna? Podobnie jest w wypadku instytucji zajmujących się prywatyzacją. Choć do sprywatyzowania niewiele zostało, utrzymujemy wciąż Ministerstwo Skarbu Państwa, Agencję Mienia Wojskowego, Agencję Nieruchomości Rolnych i Wojskową Agencję Mieszkaniową.

 

POSZUKIWANA POLSKA THATCHER

- Od 2002 r. nie zlikwidowano żadnej agencji rządowej. W ciągu ostatniego roku powstało za to 13 nowych funduszy celowych - mówi Elżbieta Malinowska-Misiąg z Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową. W projekcie budżetu na 2006 r. tylko na administrację publiczną i urzędy centralne przewidziano 10,5 mld zł. To prawie o 20 proc. więcej niż na przykład w 2002 r.

Zanim Margaret Thatcher została premierem Wielkiej Brytanii, powiedziała, że gdyby zwolniono z pracy 30 proc. urzędników, nikt oprócz samych zainteresowanych by tego nie zauważył. Kiedy - już jako premier - tak zrobiła, rzeczywiście nikt tego nie zauważył. W Polsce pewnie mało kto zorientowałby się, że zniknęła połowa urzędników. Problemem jest to, że zorientowaliby się zainteresowani politycy. A tylko oni mogą podjąć decyzję o likwidacji partyjnego pośredniaka.

Tomasz Butkiewicz, współpraca Michał Krzymowski

 

 

„GAZETA WYBORCZA” 07.01.2005 r.

SLD PORZĄDZI NAMI JESZCZE DZIESIĘĆ LAT

PRAWO ZACHOWANIA ENERGII: ZWIĄZANI Z SLD MENEDŻEROWIE KONCERNU ENERGA SA ZAPEWNILI SOBIE DZIESIĘCIOLETNIĄ NIETYKALNOŚĆ. ALBO MILIONOWE ODPRAWY

Trzynaście tysięcy osób, które miały umowę o pracę w Grupie G-8, w tym całe kierownictwo, ma zagwarantowane zatrudnienie do 2015 r. W koncernie Energa, w który na początku roku przekształciła się Grupa. Tak mówi „Umowa społeczna” zawarta 30 grudnia między władzami ośmiu spółek G-8 a działającymi w nich związkami.

– Jeżeli pracownik zostanie zwolniony przed upływem okresu ochronnego, to za cały okres trzeba mu zapłacić równowartość wynagrodzenia – tłumaczy Waldemar Bartelik, prezes Energi zarabiający ok. 10 tys. na rękę. Przyznaje, że zapis dotyczy i jego: gdyby jutro został zwolniony, dostałby 1 mln 200 tys. odprawy.

 

Umowa gwarantuje też prezesom zakładów Grupy G-8, a teraz dyrektorom w Enerdze, nietykalność po zmianie rządu. Każda ze spółek Grupy zatrudniała co najmniej trzech członków zarządu. Zarabiali tyle co Bartelik. Jeśli po wyborach władzę w Ministerstwie Skarbu obejmie prawicowa ekipa, będzie mogła albo pozostawić dyrektorów, albo poszukać 30 mln na odszkodowania.

Takie same gwarancje dotyczą władz ponad 40 spółek zależnych od Energi.

W poniedziałek opisaliśmy, jak Piotr Szynalski, członek zarządu Energi i mąż posłanki SLD, zatrudniał w koncernie w Kaliszu swoich krewnych: teściową, kuzyna oraz SLD-owskich znajomych: Janusza Murynowicza, b. dziennikarza „Trybuny” i męża posłanki sojuszu, b. szefa SLD w Kaliszu Zbigniewa Włodarka.

 

W spółkach-córkach odnaleźliśmy kolejnych ludzi partii: wiceprezesa Zakładu Elektrowni Wodnych jest Mariusz Falkowski, wiceszef pomorskiego SLD. Dyrektorem w Międzynarodowym Centrum Szkolenia Energetyki jest żona Marka Formeli, członka SLD i ekskandydata na prezydenta Gdańska.

 

Ministerstwo Skarbu, właściciel Energii, wie o „Umowie”. – Ale nie ponosi odpowiedzialności – tłumaczy Elżbieta Niebisz, dyrektor departamentu nadzoru właścicielskiego. – To zarządy spółek negocjowały ze związkowcami. Jest tradycją, że przy konsolidacji sektora pracodawca zobowiązuje się na kilka lat zapewnić pracę załodze.

„Gazeta”: – Ale prezesi, a teraz dyrektorzy, zapewnili pracę i płacę przede wszystkim sobie. Zwolnienie np. Piotra Szynalskiego  kosztowałoby państwo ponad milion.

Niebisz: – Mówi pan o radykalnym przykładzie.

Prof. Juliusz Gardawski z SGH, badacz stosunków pracy: – Nie wierzę! Po tylu latach transformacji! Przecież pakiety socjalne są kontrolowane przez Inspekcję Pracy i ministerstwo. Kto to wymyślił? Chyba nie był świadom, że naraża się na zarzut działania na szkodę spółki?

Wiceminister gospodarki i pracy Piotr Kulpa: – ta patologia służy obronie monopolu w energetyce. Żaden inwestor nie kupi firmy z takimi zobowiązaniami. To podwyższa koszty pracy, za to zapłacą odbiorcy prądu.

 Marcin Kowalski, Sławomir Sowula, Krzysztof Katka, RAV 

                                                                               

„Umowa społeczna” z 30 grudnia 2004 r.

art.3: (...) Pracodawca zobowiązuje się, że wciągu 120 miesięcy od wejścia „Umowy społecznej” zapewni pracownikom gwarancje zatrudnienia (...).

art. 6: Umowa obejmuje (...) wszystkich pracowników (...).

[I niech ktoś teraz powie , że członkowie SLD nie dbają o ludzi i nie zapewniają  pracy... – red.]

 

 

„FAKTY I MITY” nr 31, 07.08.2003 r.

NIK wykazał, że w roku 2003 wydano z budżetu państwa 3 mld złotych z naruszeniem zasady gospodarności. W beztroskim marnotrawstwie celowały zwłaszcza rozmaite zaplecza ciepłych posad dla partyjnych koleżków – państwowe agencje i fundusze...

...te same, na których rozwiązaniu nominowany premier Miller przyrzekał zarobić dla budżetu kilka miliardów.

 

„FAKTY I MITY” nr 15, 19.04.2007 r.: Niespokojne święta mieli też byli i obecni pracownicy NFZ, firm farmaceutycznych oraz podwładni Zbigniewa Religi z Radomia. Policjanci wpadli tam na trop afery korupcyjnej związanej z listami leków, za które płacił budżet. Za łapówki wpisywano dowolne specyfiki. Za łapówki ustawiano też przetargi na dostawę sprzętu do szpitali. Zarzuty może usłyszeć nawet 300 osób.

Przychodzi baba do lekarza: – Co pani jest? – Policja! Prokurator!

 

 

„FAKTY I MITY” nr 14, 14.04.2005 r.

PŁOCK Orlen S.A. poinformował o zarobkach swoich prezesów. I tak były szef Zbigniew Wróbel zarabiał około 1 mln zł miesięcznie (brutto), wiceprezes Sławomir Golonka zarobił w 2004 r. 7 mln zł, a Jacek Walczykowski, który prezesem był 17 dni, ma otrzymać... 6 mln złotych odprawy.

Za wstrętnej komuny zarabialiby maksimum po jakieś 10-15 tysięcy. Ale to były obrzydliwe czasy...

 

www.o2.pl | www.sfora.pl 1 źródło Środa [07.04.2010, 16:26]

KTO W POLSCE ZARABIA MILIONY

Kryzys nie miał wpływu na ich wynagrodzenia.

Żeby zostać w Polsce milionerem nie trzeba grać w Lotto, wystarczy zostać członkiem zarządu PKN Orlen lub PGNiG. Ich zarobki w ubiegłym roku, mimo kryzysu, gwałtownie poszły w górę - informuje gazeta.biz.

I tak prezes Orlenu Jacek Krawiec zarobił w 2009 roku 1 mln 524 tys. złotych. Otrzymał także premię za drugie półrocze 2008 roku - bagatela - 729 tys. zł. W tym roku Krawiec otrzyma jeszcze premię za ubiegły rok - 1,44 mln zł.

Jego zastępca nie był gorszy: Sławomir Jędrzejczyk zarobił 2 mln 74 tys. zł plus prawo do premii 1,32 mln zł za zeszły rok.

Trzej pozostali członkowie zarządu zarobili w 2009 roku od 1,27 mln do ponad 1,74 mln zł. Otrzymali też prawo do premii za 2009 r. w wysokości od 0,77 do 1,14 mln zł.

W PGNiG obowiązuje ustawa kominowa, oznacza to, że członkowie jej zarządu nie powinni zarabiać więcej niż 20 tys. zł miesięcznie. Tymczasem prezes PGNIG Michał Szubski zarobił 1 mln 142 tys. zł, jego zastępcy także otrzymali po ponad milion złotych.

Jak to możliwe? Gros ich zarobków stanowią wynagrodzenia za zasiadanie w radach nadzorczych dwóch spółek-córek koncernu - informuje portal. | WB

 

 

„METROPOL” 28-30.01.2005 r.

NIŻSZE ODPRAWY DLA PREZESÓW

Według spekulacji prasy, odprawa Wróbla wynosi od 4 do 6 mln zł, a Walczykowskiego, który zajmował stanowisko prezesa przez kilkanaście dni, około 500 tys. złotych.

PAP

 

 

„METRO” nr 1031, 21.02.2007 r.: PREZES TO MA KLAWE ŻYCIE

(…) Jednak Józefiak został odwołany wcześniej i teraz TP SA musi przygotować specjalną rezerwę w wysokości 5,34 mln zł. (…)

Roszczenia prezesów:

Zbigniew Wróbel, PKN Orlen – chce 13 mln zł odprawy

Jacek Walczykowski, PKN Orlen – chce 7 mln odprawy

Igor Chalupec, PKN Orlen – dostał 1,5 mln zł odprawy

Jan Dworak, TVP SA – dostał 48 tys. zł

 

 

„FAKTY I MITY” nr 39, 04.102007 r.

BONDA MA INTERES

Pamiętacie takiego posła Samoobrony jak Ryszard Bonda? To ten, któremu szczury czy inne dranie „zjadły” 27 tys. ton zboża z państwowej rezerwy, wartego 11 mln zł! To był pech. Ale poseł miewa też trochę szczęścia.

Otóż Urząd Miejski w Nowogardzie był łaskaw pochwalić się listą podatników, którym umorzono podatki gminne za zeszły rok. No i okazało się, że najbardziej doceniony przez gminę jest... Ryszard Bonda! Burmistrz umorzył mu 219 565 zł! Przy okazji podano bardzo ciekawe uzasadnienie: ,,Ważny interes podatnika”. | GS

 

 

www.o2.pl | Piątek [27.03.2009, 06:58] 1 źródło

SZEFOWIE POLSKICH BANKÓW ZARABIAJĄ CORAZ WIĘCEJ

Ich wynagrodzenia wzrosły prawie o połowę.

Najlepiej opłacanym prezesem był w zeszłym roku Józef Wancer z BPH, który zarobił 5,7 mln złotych. Najmniej zarobił Jerzy Pruski z PKO BP. Średnie zarobki szefa giełdowego banku to 2,2 mln złotych - pisze „Rzeczpospolita”.

 

Wiceprezes Pekao SA Luigi Lovaglio zrobił w zeszłym roku ponad 6 mln złotych. To więcej niż prezes Pekao SA Jan Krzysztof Bielecki, który zainkasował 4,5 mln złotych.

 

W czołówce najlepiej zarabiających bankierów znalazł się po raz pierwszy Jarosław Augustyniak, prezes Noble Banku, który zarobił blisko 3,5 mln zł.

 

Z trójki najlepiej opłacanych prezesów wypadł Sławomir Sikora z Banku Handlowego, który zarobił w zeszłym roku mniej niż w 2007 roku.

 

W sumie wynagrodzenia prezesów polskich banków wzrosły od 2007 roku o 40 procent.

 

Choć stawki te są wysokie, zdaniem ekspertów zarządzający bankami w Polsce nie są przepłacani.

 

Wystarczy spojrzeć na zarobki zagranicznych menedżerów - powiedziała Kazimierz Sedlak z firmy Sedlak & Sedlak.

 

W ubiegłym roku średnia płaca szeregowych pracowników polskich bankach wzrosła o około 16 procent - do 6,2 tysiąca złotych miesięcznie. TM

 

 

 www.o2.pl | Środa [06.05.2009, 06:41] 1 źródło

MENEDŻEROWIE ZARABIAJĄ ŚREDNIO MILION ROCZNIE

Ich pensje wzrosły o 20 procent.

Na kryzys nie narzekają menedżerowie w giełdowych spółkach. Ich pensje stale rosną, a przeciętny Kowalski może i m tylko pozazdrościć. Na wynagrodzenie dla prezesa musiałby pracować 30 lat, pisze „Rzeczpospolita”.

Pensje szefów spółek notowanych na GPW w 2008 r. wyniosły średnio 1 mln zł rocznie. Były wyższe o jedną piątą niż w 2007 r. - informuje „Rzeczpospolita”.

Najlepiej opłacanym prezesem giełdowej firmy był w ubiegłym roku Piotr Janeczek, prezes Stalproduktu. Zainkasował w ciągu roku  6,2 mln zł, z czego prawie 5,5 mln zł stanowiła premia za wyniki finansowe. Jego zarobki w ciągu roku wzrosły o blisko 40 procent. 5,7 mln zł zarobił prezes BPH Józef Wancer, a niespełna 5 mln zl Janusz Filipiak, szef ComArchu.

Zarobki szefów takich gigantów jak PKO BP, Lotos czy PGNiG wyniosły około 200 tysięcy zł.

Prezesi tych firm dostają  jednak inne apanaże, które rekompensują im niższe wynagrodzenia - twierdzą analitycy.

W 2008 roku średnia płaca zatrudnianych przez nich pracowników wzrosła tylko o 7 procent. | TM

 

 www.o2.pl | Wtorek [05.05.2009, 09:12] 2 źródła

ILE ZARABIA POLSKI BANKOWIEC

Większość najlepiej zarabiających menedżerów to finansiści.

Aż 11 przedstawicieli sektora finansowego jest w pierwszej 20 najlepiej zarabiających menedżerów ze spółek z WIG20 - twierdzi „Puls Biznesu”.

Stawki przyprawiają o zawrót głowy. W sumie aż 19 milionów złotych zgarnęło w zeszłym roku trzech menedżerów: Sławomir Lachowski (BRE Bank), Luigi Lovaglio (Pekao) i Wojciech Heydel (PKN Orlen).

Najwięcej - niemal 7 milionów złotych - otrzymał były prezes BRE Banku.

Ale nie on jeden. Zdaniem „Pulsu Biznesu” BRE Bank ma mocną reprezentację w płacowym Top 20. Oprócz Lachowskiego w zestawieniu znalazło się miejsce dla sześciu byłych i obecnych członków władz banku.

Gdyby doliczyć jeszcze czterech menedżerów z Pekao, to okazałoby się, iż „dwudziestka” najlepiej zarabiających w WIG20 została zdominowana przez finansistów - pisze dziennik. | K

 

 www.o2.pl | Poniedziałek [01.06.2009, 09:39] 2 źródła

PREZESI BANKÓW ZARABIAJĄ MILIONY

Zarabiają coraz więcej, a ich podwładni coraz mniej.

W branży bankowej trwa kryzys: rośnie liczba niespłacanych kredytów, konieczne są zwolnienia pracowników i obniżki pensji. Tymczasem w 2008 r. prezesi największych polskich banków przyznali sobie sute podwyżki - donosi „Gazeta Wyborcza”.

Tylko w pięciu bankach z giełdowego indeksu WIG20 prezesom i członkom zarządów wypłacono w 2008 roku łącznie ponad 72 miliony zł pensji - to o 17 milionów więcej niż rok wcześniej.

Średnio prezes banku zarobił w zeszłym roku 2,2 mln zł. Czyli prawie 200 tys. zł miesięcznie - wyliczyli eksperci z kancelarii Sedlak & Sedlak.

 

W Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii finansiści, którzy u progu kryzysu wypłacali sobie olbrzymie premie korzystając w jednocześnie z pomocy państwa, zostali odsądzeni od czi i wiary.

 

W Polsce za niski, w porównaniu z innymi krajami, koszt kryzysu zapłaciła głównie rzesza pracowników, która już została lub wkrótce będzie zwolniona. Reszta musiała zgodzić się na niższe pensje. Po to by starczyło na „nagrodę” dla szefa. | AJ

 

www.o2.pl / www.hotmoney.pl | Czwartek, 18.02.2010 11:08 14 komentarzy

BANKI: ZAFUNDOWALI SOBIE GIGANTYCZNE PREMIE

Udają, że kryzys ich nie dotyczy!

Po krótkim czasie wyciszenia i względnego spokoju bankowcy na całym świecie ruszyli do boju i znowu pokazują, że nie mają zamiaru oszczędzać.

Francuski Societe Generale ogłosił właśnie, że przeznaczy aż 250 mln euro na premie dla swoich pracowników.

Przedstawiciele banku w gigantycznych premiach nie widzą nic złego i to mimo skandalu jaki wstrząsnął firmą na początku 2008 roku. To właśnie wtedy jeden z maklerów naraził Societe Generale na straty w wysokości ok. 4,9 mld euro!

Co ciekawe, decyzję o przekazaniu 500 mln euro na premie dla pracowników ogłosił również największy francuski bank BNP Paribas - podaje PAP.

Krzysztof Zacharuk

krzysztof.zacharuk@hotmoney.pl

 

www.o2.pl / www.sfora.pl | 2010-02-24 18:07

BANKIERZY Z WALL STREET DOSTALI ŁĄCZNIE 20 MLD DOLARÓW PREMII W 2009 R.

20 miliardów dolarów w premiach otrzymali w 2009 r. pracownicy sektora finansowego z Wall Street - oznajmił kontroler rachunkowy stanu Nowy Jork Thomas DiNapoli.

Oznacza to wzrost łącznej kwoty premii o 17 procent w porównaniu z rokiem 2008, kiedy wiele upadających instytucji finansowych zostało uratowanych przed bankructwem wspomaganiem z budżetu. Jak powiedział DiNapoli, średnia premia wzrosła nawet o 25 procent - do 123 850 dolarów. Przypadły one bowiem mniejszej liczbie pracowników z powodu licznych redukcji zatrudnienia w sektorze finansowym w 2009 r.

 

Pracownicy trzech największych banków: Goldman Sachs Group Inc, Morgan Stanley i JPMorgan Chase dostali premie w średniej wysokości 340 tys. dolarów, co oznacza wzrost o 31 procent w porównaniu z rokiem poprzednim. Banki, domy maklerskie i inne instytucje finansowe to kluczowy sektor gospodarki w Nowym Jorku, co przypomniał DiNapoli. Dodał jednak, że „dla większości Amerykanów te olbrzymie premie to gorzka pigułka, którą trudno jest zrozumieć”.

 

20 miliardów dolarów to kwota wyższa niż dochód narodowy wielu małych krajów. W wyniku kryzysu w 2008 r. sektor finansowy stracił w tamtym roku 42,6 miliarda dolarów, ale już w zeszłym roku zanotował zysk 55 mld dolarów. „Kiedy się wychodzi z kryzysu, wszystkie łodzie powinny się unosić na wznoszącej fali, ale na razie wznosi się tylko Wall Street” - powiedział DiNapoli.

 

 

 www.o2.pl | Czwartek [02.07.2009, 08:45] 1 źródło

ILE ZARABIAJĄ PREZESI SPÓŁEK

Rekordzista zyskał w ubiegłym roku 8 mln złotych.

O takich pieniądzach przeciętny Polak może tylko pomarzyć. Firma doradcza Deloitte wzięła pod lupę listy płac 50 największych firm notowanych na warszawskiej giełdzie. Przygotowała raport, którego ustalenia opublikował „Dziennik”.

 

Na czele listy najlepiej zarabiających prezesów firm wylądował Piotr Janeczek, szef firmy Stalprodukt. Zarobił w ubiegłym roku aż 7,7 mln zł. „Dziennik” wyliczył, że co miesiąc z kasy firmy pobierał 642 tys. złotych!

 

Na drugim miejscu znalazł się Sławomir Lachowski - były prezes BRE Banku. W ubiegłym roku zarobił 6,9 mln zł. Trzeci jest Józef Wancer - szef banku BPH (6,4 mln zł), czwarte  - Wojciech Heydel, poprzedni szef PKN Orlen (5,7 mln zł). Pierwszą piątkę zamyka Dominik Libicki zarządzający Polsatem Cyfrowym (4,7 mln zł) - czytamy w „Dzienniku”.

 

Gros zarobków prezesów firm stanowi pensja - ok. 60 proc. Choć są wyjątki, np. w przypadku prezesa Stalproduktu pensja stanowi 1/10 jego dochodów - pisze gazeta. Reszta to różnego rodzaju bonusy: premie, nagrody, akcje spółek, którymi zarządzają i gigantyczne odprawy.

 

Z raportu wynika, że polscy menedżerowie zarabiają o wiele więcej niż ich koledzy z nowych państw europejskich. Czescy czy słowaccy prezesi zarabiają o 1,7 raza mniej.

Jednak w porównaniu z zarobkami szefów firm zachodnich nasi prezesi są biedni - zarabiają średnio 2,4 raza mniej niż w Austrii czy Niemczech i wielokrotnie mniej niż w USA. | WB

 

 www.o2.pl / www.dziennik.pl | czwartek 2 lipca 2009 07:19

RAPORT FIRMY DORADCZEJ DEILOTTE

Ile zarabiają szefowie spółek

Prawie osiem milionów złotych rocznie dostaje najlepiej zarabiający w Polsce prezes spółki giełdowej. Tak wynika z pierwszego w naszym kraju tak szczegółowego raportu firmy doradczej Deilotte. Wzięła ona pod lupę listy płac 50 największych firm notowanych na warszawskiej giełdzie.

Co mówi raport? Najlepiej wynagradzani prezesi zarabiają krocie. Rekordzista - Piotr Janeczek, szef firmy metalurgicznej Stalprodukt, dostał w zeszłym roku aż 7,7 mln zł. To tak, jakby miesięcznie pobierał z kasy spółki prawie 642 tys. zł.

 

Janeczkowi depcze po piętach Sławomir Lachowski - były prezes BRE Banku (6,9 mln zł), kolejny jest Józef Wancer - szef banku BPH (6,4 mln zł), Wojciech Heydel - poprzedni szef PKN Orlen (5,7 mln zł). Pierwszą piątkę zamyka Dominik Libicki zarządzający Polsatem Cyfrowym (4,7 mln zł).

 

Na czym zarabiają prezesi polskich spółek? Około 60 proc. ich rocznych zysków to regularna pensja. W niektórych firmach jest to mniej, np. w Stalprodukcie to tylko 1/10 zarobku prezesa. Resztę stanowią różnego rodzaju bonusy: nagrody, premie czy akcje spółek, którymi kierują. A także gigantyczne odprawy. Dzięki nim Piotr Kownacki, były prezes PKN Orlen, obecnie szef kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego, wskoczył na listę najlepiej opłacanego top menedżerów. W zeszłym roku zarobił prawie 3,3 mln zł, z czego aż 1,4 mln zł dzięki odprawie.

 

Z raportu wynika, że dla swoich prezesów wyjątkowo szczodre są banki, na pensje nie żałują również paliwowe i medialne. Nasi top menedżerowie są jednymi z najlepiej uposażonych w regionie. W porównaniu z Czechami czy Słoweńcami zarabiają o 1,7 raza więcej od nich. Natomiast przegrywają z kadrą z Niemiec czy Austrii: dostają 2,4 raza mniej. Szef austriackiego Erste Group Bank Andreas Treichl zarobił w zeszłym roku 13,8 mln zł, natomiast Jan Krzysztof Bielecki, prezes banku Pekao, którego wartość jest większa od Erste - trzy razy mniej.

 

Ale ani jedni, ani drudzy nie mogą równać się z USA. Tam zarobki top menedżerów to kilkukrotność wynagrodzeń polskich prezesów. Na szczycie listy króluje Aubrey McClendon, szef firmy energetycznej Chesapeake Energy, który w ubiegłym roku zainkasował astronomiczną kwotę 112,5 mln dol.

 

Czy kryzys zmusi prezesów do obniżki pensji? Na Zachodzie już teraz szefowie niektórych firm godzą się pracować za 1 dol. Tak zrobił prezes Forda - Alan Mulally. A u nas? „Nie ma takiej możliwości, by Polacy pracowali za dolara. Po prostu nasza gospodarka trzyma się dobrze” - uważa Krzysztof Chętkowski, szef firmy doradztwa personalnego Central Selection.

 

Według Chętkowskiego prezesi nie unikną jednak ograniczania wynagrodzeń, zwłaszcza premii za wyniki, bonusów czy nagród w akcjach. „Najbardziej zagrożeni są zarządzający bankami i spółkami telekomunikacyjnymi. Oba te sektory spodziewają się w tym roku pogorszenia wyników” - mówi.

 

 www.o2.pl / www.sfora.pl | Sobota [13.02.2010, 08:51]

ONI ZARABIAJĄ NAPRAWDĘ GRUBE MILIONY

Mają pensje jak z kosmosu!

Statystyczny Polak na roczną pensję jednego z najlepiej zarabiających menadżerów finansowych świata musiałby pracować kilkaset lat. Oczywiście biorąc pod uwagę, że zarobki finansistów nie wzrosną, co zdarza się jednak bardzo często.

Okazuje się, że najlepiej zarabiają nie ci, których nazwiska pojawiają się na pierwszych stronach gazet, ale ludzie pozostający w cieniu.

Na szczycie listy najlepiej opłacanych menedżerów finansowych znajduje się John G. Stumpf, szef banku Wells Fargo. Od 2007 do 2009 r. jego pensja wzrosła o 64 proc. Stumpf zarobił

w 2009 r. 18,7 mln dol., czyli prawie dwa razy więcej niż szef Goldman Sachs, Lloyd C. Blankfein (w ubiegłym roku Blankfein zarobił 9,7 mln dol.) - czytamy na wyborcza.biz.

 

Poza tym szczyt listy najlepiej zarabiających finansistów zdominowali wydawcy kart

kredytowych. Joseph W. Saunders, stojący na czele zespołu menedżerskiego Visa, zarobił rok temu ok. 15,5 mln dolarów.

Po ok. 13 mln dolarów zarobili Ajay Banga, szef MasterCard, Laurence D. Fink, prezes i szef operacyjny firmy

Black Rock (zajmującej się zarządzaniem kapitałem), a także Richard B. Handler, szef grupy inwestycyjnej Jefferies Group - podaje wyborcza.biz. | KZ

 

www.o2.pl / www.sfora.pl | 3 źródła Piątek [02.04.2010, 20:02]

SPEKULANCI ZAROBILI MILIARDY DOLARÓW

Co przyniosło im rekordowe zyski.

Rekordowe sumy zarobili w ubiegłym roku szefowie funduszy podwyższonego ryzyka. Zdaniem ekspertów zyskali przede wszystkim na poprawie ogólnej sytuacji na rynkach finansowych.

Z rankingu „AR Absolute Return+Ralpha” wynika, że najwięcej zyskał David Tepper (4 mld dolarów zysku) z funduszu Appalloosa Management, który postawił na odrodzenie się banków i dług AIG.

Kolejne miejsca zajęli: George Soros, właściciel Soros Fund Management (3,3 mld zysku), James Simmons z Renaissance Technologies (2,5 mld), John Paulson z funduszu Paulson & Co (2,4 mld.) oraz Steve Cohen z Sac Capital (1,4 mld).

25 najlepiej opłacanych szefów funduszy spekulacyjnych otrzymało 25,33 mld dolarów. To dwukrotnie więcej niż w 2008 roku - pisze „Parkiet”. | TM

 

www.o2.pl / www.sfora.pl | Wtorek [11.05.2010, 10:07]

NAJLEPIEJ OPŁACANI PREZESI

Ich zarobki idą w miliony.

W USA najlepiej wynagradzanym szefem jest Carol Ann Bartz, szefowa Yahoo Inc. W 2009 roku było to 47,2 mln dolarów.

Przedstawione sumy to pensje, bonusy, przybliżona wartość opcji na akcje ich przedsiębiorstw oraz premie - informuje gazeta.pl.

Drugim najlepiej zarabiającym prezesem w USA jest Leslie Moonves z CBS Corp. Dostał 42,9 milionów dol.

Kolejni krezusi to: Marc Casper z Thermo Fisher Scientific Inc. z 34,1 mln. dol. Następnie Philippe Dauman z Viacom Inc. (33,9 mln dol.) oraz J. Raymond Elliott, szef Boston Scientific Corp.(33,3 mln dol.) | M

 

www.o2.pl / www.sfora.pl | 1 źródło Poniedziałek [10.05.2010, 08:26]

NA TAKĄ PENSJĘ MUSIAŁBYŚ PRACOWAĆ PRAWIE 300 LAT

Ile zarabiają prezesi polskich firm.

Najlepiej opłacanym prezesem był w ubiegłym roku Janusz Filipiak, prezes i jednocześnie główny akcjonariusz krakowskiego Comarchu. Z kasy spółki zainkasował 11,4 mln zł - informuje parkiet.com.

Portal wylicza, że przeciętny Polak musiałby pracować na takie wynagrodzenie aż 288 lat!

Zarobki aż 54 polskich menedżerów przekroczyły w w ubiegłym roku 1 mln zł. Najlepiej zarabiali bankowcy.

Były prezes PKO BP Jan Krzysztof Bielecki (w zestawieniu parkietu. com na drugim miejscu) zarobił w ubiegłym roku 8,8 mln zł. To wynagrodzenie to jednak nie tylko pensja, ale również odprawa i wynagrodzenie za zakaz pracy u konkurencji).

Na trzecim miejscu znalazł się prezes Stalproduktu Piotr Janeczek. W ubiegłym roku zarobił 5,05 mln zł.

Mariusz Grendowicz, prezes BRE Banku zarobił 4,2 mln zł. Prezes Getin Noble Jarosław Augustyniak - 4,1 mln zł. Maciej Witucki, prezes Telekomunikacji Polskiej, zarobił w 2009 roku prawie 2,7 mln zł. | WB

 

www.o2.pl / www.sfora.pl | Sobota [14.08.2010, 11:29]

10 ODPRAW PREZESÓW, KTÓRE ZASZOKOWAŁY AMERYKĘ

Oto największe pieniądze za rozstanie z firmą.

Według badania zleconego przez CNBC, najbardziej szokującą odprawą w historii był 1,2 mld dolarów dla Williama McGuire’a z UnitedHealth Group.

Firmę opuszczał w atmosferze skandalu, zrzekł się też akcji spółki i zobowiązał nie obejmować prezesury w żadnej innej giełdowej spółce przez kolejne 10 lat - czytamy w „Pulsie Biznesu”.

Rada nadzorcza nie wahała się dać sutej odprawy, bo w ciągu 15 lat zajmowania przez McGuire'a stanowiska, akcje UHG zwyżkowały ponad 50-krotnie.

Odchodzący na emeryturę wieloletni szef Exxon Corporation odstał 392,5 mln zł i jest jedynym prezesem opisywanej 10-ce, który zostawił firmę nie wywołując skandalu.

Kolejni krytykowani i zmuszani do odejścia szefowie dostawali odpowiednio 212 mln dol. (Robert Nardelli, prezes Home Depot), 195,8 mln dol. (Henry McKinnell, prezes Pfizera), 161,5 mln dol. (Stanley O'Neal, prezes Merrill Lynch), 81,6 mln (Michael Ovitz, prezes Walta Disney'a przez 14 miesięcy), 41,9 mln dol. (Charles Prince, prezes Citigroup), 30 mln dol. (Mark Hurd, prezes HP), 10,8 mln dol. (Rick Wagner, prezes GM), 3,8 mln (Richard Syron, prezes Fredy Mac).

W powyższym zestawieniu ujęto odprawy łącznie z zarobkiem na akcjach spółek i opcjami menedżerskimi. | JS

 

[To tylko... sumy, które otrzymują poszczególni spece..., jakie wystarczyłyby tysiącom „przeciętnych” rodzin do życia w komfortowych warunkach. - red.]

 

 

 

 

 

----------------------------------------------------------------------------------------------------------

 

 

 

 

www.o2.pl | Niedziela [07.06.2009, 11:48] 2 źródła

ILE NAS KOSZTUJĄ EUROWYBORY?

Przy ich organizacji pracują setki tysięcy ludzi.

By Polacy mogli wybrać 50 przedstawicieli w europarlamencie, musimy wydać w sumie 83 miliony złotych. Taki jest koszt utrzymania lokali wyborczych i zatrudnienia komisji - wylicza serwis money.pl.

Przy obsłudze tegorocznych eurowyborów, w 25 tys. 601 komisjach, pracuje na całym świecie prawie 210 tysięcy osób. Wchodzą w to także zakłady karne, szpitale i statki.

Przykładowo w Brazylii Polacy mogli głosować w trzech miastach - Brasilii, Kurytybie i Sao Paulo. W każdym z lokali przy obsłudze wyborów pracowało około 10 osób. Tam głosowania już się zakończyły.

Jak donosi money.pl, w tym roku do udziału w komisjach poszczególne komitety wyborcze zgłosiły mniej osób niż jest to wymagane.

Dlatego dodatkowi członkowie zostali powołani przez samorządy. Każda komisja musi bowiem liczyć od 7 do 11 członków - pisze money.pl.

W eurowyborach startuje w 13 okręgach 1301 kandydatów. Do głosowania uprawnionych jest ponad 30,7 mln Polaków. | BW

 

 

„WPROST” nr 20(1120), 2004 r.

UNIA ŚWIĘTYCH KRÓW

34 TYSIĄCE URZĘDNIKÓW UE STWORZYŁO SOBIE RAJ W BRUKSELI

Brytyjscy urzędnicy po paru latach spędzonych w Brukseli odmawiają powrotu do ojczyzny, argumentując, że nie potrafią już żyć przy małych zarobkach, jakie zapewnia praca w brytyjskiej administracji - poinformował 20 kwietnia „The Times”. „Po pracy w Urzędzie Komitetu Integracji Europejskiej i Brukseli praca w firmach prywatnych już mnie nie pociąga” - deklarowała pod koniec marca na łamach „Rzeczpospolitej” Polka zatrudniona jako prawnik w Radzie Unii Europejskiej. Nic dziwnego. Urzędnicy unii stworzyli sobie prawdziwy raj na ziemi. Każdy z kilkudziesięciu najwyższych rangą funkcjonariuszy UE (w tym 25 komisarzy) zarabia rocznie około 1,2 mln zł. To o jedną piątą więcej, niż dostaje Tony Blair, najlepiej opłacany premier w Europie! Do tego dochodzi jeszcze wiele przywilejów dostępnych także urzędnikom niższej klasy (jest ich już 34 tys.), takich jak kupowanie bez podatku VAT (czyli o 22 proc. taniej) mieszkań, samochodów, sprzętu AGD, dodatki za pracę poza ojczyzną (16 proc. pensji), opłacanie szkół dzieciom, niskie podatki (średnio około 15 proc.). - Zarabiamy dobrze i nie wstydzimy się tego - komentuje w rozmowie z „Wprost” Eric Mamer, rzecznik Komisji Europejskiej. Na pytanie dziennikarki „Wprost”, jaki podatek płacą komisarze, rzecznik KE odpowiedział, że system jest tak skomplikowany, że „nie wiadomo, ile płacą”.

Ostatnio wyszło na jaw, że urzędnicy Unii Europejskiej mają także dożywotni immunitet sądowy (podobny do tego, z którego korzystają posłowie w czasie sprawowania mandatu). Eurokraci są więc niczym partyjni funkcjonariusze dawnego Związku Radzieckiego. Oderwani od rzeczywistości, którą tworzą, mogą bez oporów lansować na przykład politykę wysokich podatków, bo przecież sami nie ponoszą konsekwencji takich decyzji.

 

EUROSTAT KORUPCJI

Głównym argumentem przemawiającym za wysokimi pensjami i przywilejami dla eurokratów ma być konieczność zapewnienia im wysokiego standardu życia, by nie byli podatni na korupcję. Między innymi dlatego w dwunastu „europejskich szkołach” (cztery z nich znajdują się w Brukseli i Luksemburgu) w całej unii za darmo uczy się 10 tys. dzieci urzędników (europejskich podatników kosztuje to co roku około 100 mln euro). Eurokraci odkładają też zaledwie 9,25 proc. swojej pensji na emeryturę, a pozostałe dwie trzecie składki dopłacają im europejscy podatnicy, czyli po 1 maja także Polacy.

Obsypywanie urzędników pieniędzmi i przywilejami przyniosło skutki odwrotne do zamierzonych. Na początku 2004 r. po opublikowaniu przez Paula Casacę, portugalskiego deputowanego do europarlamentu, raportu z wykonania budżetu unii (w 2003 r. było to 70 mld euro) wybuchł skandal. Okazało się, że z budżetu najzwyczajniej w świecie zniknęły pieniądze. Urzędnicy pracujący w biurze statystycznym UE (Eurostacie) założyli tajne konta bankowe, na które przelewali pieniądze wpływające do urzędu (na prywatne konta trafiło na przykład 55 proc. przychodów ze sprzedaży danych statystycznych przez Internet). Przedsiębiorczy eurokraci przeprowadzali także przetargi, które wygrywały firmy przez nich kierowane. W sumie z Eurostatu zniknęło około 5 mln euro. Casaca napisał w raporcie, że szef Eurostatu, Francuz Yves Franchet, musiał sobie zdawać sprawę z tego, co robią jego podwładni. Franchet nie poczuwa się jednak do winy i mimo utraty stanowiska nadal pobiera pensję w wysokości miliona złotych rocznie (około 213 tys. euro), korzystając ze wszystkich przywilejów eurokratów.

 

NIETYKALNI

Bezkarność eurokraci zagwarantowali sobie prawnie. 8 kwietnia 1965 r. w „Protokole o przywilejach i immunitetach wspólnoty europejskiej” zapisano, że europejscy urzędnicy (z wyjątkiem komisarzy) nie mogą być postawieni przed sądem za działania podejmowane w ramach pełnionych funkcji nawet wtedy, gdy zakończą pracę w organach unii (sic!). Parlamentarzyści mają immunitet tylko na czas sprawowania funkcji, tymczasem eurobiurokraci korzystają z niego przez całe życie. Formalnie Komisja Europejska argumentuje, że immunitet ma chronić urzędnika Unii Europejskiej przed działaniami narodowych władz, jeśli podejmie on decyzję na niekorzyść kraju, z którego pochodzi. Wypadków „narodowej zemsty” jeszcze nie było, za to immunitet może służyć uniknięciu odpowiedzialności za zwyczajne oszustwa. Eurokraci dobrze się zabezpieczyli przed odebraniem im tego przywileju. Jest on zapisany (nie wiadomo z czyjej incjatywy!) jako aneks do traktatu o powołaniu do życia wspólnoty europejskiej. Aby go zmienić, 25 krajów UE musiałoby powtórnie ratyfikować traktat!

 

W JĘZYKU EURO

Wysokie pensje i przywileje eurokratów sprawiły, że między państwami rozgorzała prawdziwa wojna o to, kto umieści najwięcej swoich ludzi przy brukselskim „korycie”. Jednym ze sposobów na wyeliminowanie konkurencji jest ustalenie specyficznych zasad promocji pracowników. Według ostatnio uchwalonych reguł, aby dostać awans, trzeba znać co najmniej trzy europejskie języki. Jest to zasada zupełnie niepraktyczna, ponieważ po przyjęciu dziesięciu nowych krajów faktycznie językiem urzędowym UE jest angielski. Jak zauważył „The Times”, przy zastosowaniu brukselskich kryteriów językowych żaden członek brytyjskiego rządu nie miałby szans na awans w urzędniczych strukturach unii. Ofiarą międzypaństwowych walk o pieniądze dla swoich urzędników padli także Polacy. Urzędnicy z nowych państw unii będą zarabiali średnio o 500 euro mniej (na przykład zamiast 4100 euro - 3600 euro, czyli o blisko 17 tys. zł mniej) niż ich koledzy z krajów starej unii. - Nie umrą z głodu - skwitował obniżkę płac Eric Mamer. Ma rację, a przy okazji zostanie więcej pieniędzy dla urzędników starych członków.

 

Okopy eurokratów

AGENCJE I FUNDACJE UNII EUROPEJSKIEJ 

Europejska Agencja ds. Bezpieczeństwa i Higieny Pracy - Bilbao

Europejska Agencja Ochrony Środowiska - Kopenhaga

Europejska Agencja ds. Bezpieczeństwa Żywności - Bruksela

Europejskie Centrum Monitoringu Rasizmu i Ksenofobii - Wiedeń

Europejska Agencja Odbudowy - Saloniki

Europejska Fundacja ds. Poprawy Warunków Życia i Pracy - Dublin

Europejskie Centrum Rozwoju Zawodowego - Saloniki

Europejska Agencja Bezpieczeństwa Morskiego - Bruksela

Europejska Fundacja Kształcenia - Turyn

Europejskie Centrum ds. Narkotyków - Lizbona

Europejska Agencja ds. Leków - Londyn

Biuro Rejestracji Znaków Towarowych - Alicante

Centrum Tłumaczeń Unii Europejskiej - Luksemburg

Europejska Agencja ds. Bezpieczeństwa Ruchu Lotniczego - Bruksela

Biuro ds. Genetycznie Modyfikowanych Roślin - Angers

 

Współpraca: Jan Piński, Inga Rosińska

 

 

„WPROST” Numer: 9/2009 (1364)

EUROPA I RESZTA - EUROGADAMENT

– Posłowanie w Parlamencie Europejskim to ciężka praca – zażartował europoseł Dariusz Rosati. To chyba pierwszy deputowany do PE, który uważa, że posłowanie w Brukseli jest pracą. Wystarczy obejrzeć plenarne posiedzenia europarlamentu, żeby zauważyć, iż sala świeci pustkami.

Szybkimi krokami nadchodzi sezon na Parlament Europejski. Media spekulują, która partia wystawi swoich kandydatów na posłów tego najbardziej wirtualnego z parlamentów. I którzy mają szansę na upolowanie wysokich diet i słodkiego nieróbstwa. Kusi 7400 euro na posła plus dodatki za udział w pracach komisji oraz zwrot kosztów podróży. Do Brukseli i do Strasburga. Dla jednych polityków posłowanie w PE jest trampoliną do dalszej kariery, dla innych zasłużoną polityczną emeryturą. Jeszcze inni są zsyłani do Brukseli za karę. Są kiepskimi ministrami albo niewygodnymi i krnąbrnymi działaczami partyjnymi.

 

Jak można było przewidzieć, liczba polskich polityków chętnych do objęcia funkcji europosła wzrosła wraz ze wzrostem wysokości wynagrodzenia. Dotychczas polski europoseł dostawał tyle, ile poseł do Sejmu, zaś od czerwca wszyscy dostaną po równo: i ci z bogatego Zachodu, i ich koledzy z biednego Wschodu. Dla Polaków, Czechów czy Węgrów to kupa pieniędzy. Mniej więcej – to zależy od kursu złotówki – jakieś 40 tys. zł. A jeszcze można dorobić na kosztach podróży, tyle że Bruksela nie chce już regulować ich ryczałtem, ale zwracać za realnie wykorzystane środki komunikacji. W ten sposób nie będzie już można jeździć do Brukseli rowerem, a pobierać za samolot albo InterCity. Do legendy przeszły apanaże za nieuczestniczenie w komisjach parlamentarnych. Poseł podpisuje się na liście i wybywa albo na liście podpisuje się jego asystent, co znaczy, że poseł w ogóle nie pojawia się w parlamencie. Europoseł Zwiefka z PO podpadł niemieckiej telewizji RTL, kiedy zwiewał z siedziby parlamentu po podpisaniu listy. Trzeba powiedzieć, że to nie fair, bo niemiecka telewizja mogła z powodzeniem pokazać swoich deputowanych, którzy nie są lepsi. Ale jak mówi niemieckie porzekadło: „wszystko na małych”. To porzekadło pasuje także do atmosfery panującej wśród deputowanych. A jest to atmosfera przypominająca Front Jedności Narodu z czasów PRL. Niemające żadnych prerogatyw ustawodawczych gremium europejskie może tylko zawetować unijny budżet, zaproponować poprawki, ale budżetu nie układa. Robi to europejska biurokracja, jak zresztą wszystko inne.

Co bardziej pomysłowi i energiczni posłowie uchwalają rezolucje i deklaracje ostrzegające oraz nawołujące. Nawołują one do przestrzegania zasad poprawności politycznej i praw człowieka. Prawa człowieka są traktowane wybiórczo i dotyczą mniejszości homoseksualnych albo walki z ociepleniem klimatu. Owszem, są eurodeputowani, w tym z Polski, którzy zajmują się sprawami poważnymi i ważnymi dla Europy oraz jej wschodnich sąsiadów. I są w stanie wymusić na „dużych” reakcję na napaść Rosji na Gruzję czy zabójstwo Anny Politkowskiej. Ale to jest rzadkość w tej oazie gnuśności i politycznego dyletantyzmu.

 

Parlament Europejski jest instytucją bardzo kosztowną. Ma dwie siedziby – jedną w Brukseli, drugą w Strasburgu. Wszelkie wysiłki zmierzające do rezygnacji ze Strasburga, który kosztuje europejskich podatników 200 mln euro rocznie, nie licząc kosztów przejazdów i hoteli, spełzają na niczym. Próżność Francji musi zostać zaspokojona. I nie przemawia do Paryża ani kryzys, ani żaden inny rozsądny argument.

 

A ilu tłumaczy trzeba zatrudnić, żeby deputowani mogli zrozumieć, o czym mówią ich koledzy? I dlaczego liczni posłowie nie znają przynajmniej języka angielskiego? Czy musimy wybierać lingwistycznych analfabetów? Niech mówią po angielsku choćby tak jak przewodniczący Barroso, ale niech mówią.

 

Znana z mediów prof. Jadwiga Staniszkis napisała w „Fakcie”, że to unijna biurokracja powinna być strażnikiem całości UE. Prezydent Czech Vaclav Klaus twierdzi, że biurokracja unijna jest zagrożeniem dla demokracji. I jest wyrazicielem opinii większości obywateli UE. I wrogiem numer 1 Parlamentu Europejskiego. Ciekawe, czy pogląd pani profesor spodobałby się eurodeputowanym?

Autor: Krystyna Grzybowska

 

 

„WPROST” nr 12/2009 (1367)

EUDORADO

Kłopoty w domu, problemy z alkoholem, prostytutkami – taka może być cena przygody, na jaką decydują się kandydaci do europarlamentu. W zamian dostają spore pieniądze i poczucie prestiżu. – Prawda jest taka, że na świecie szaleje kryzys, wszyscy zaciskają pasa, a eurodeputowanych czekają ogromne podwyżki – mówi europoseł SLD Andrzej Szejna.

Polscy deputowani do PE mimo kryzysu będą zarabiać kilkakrotnie więcej niż dotychczas. Około 150 tys. zł miesięcznie (patrz ramka) – ta suma jest najkrótszą i najcelniejszą odpowiedzią na pytanie, dlaczego polscy politycy tak przebierają nogami, by się dostać do Parlamentu Europejskiego. O determinacji najlepiej świadczy zachowanie jednego z europosłów, który w czerwcu 2009 r. będzie się starał o reelekcję. Na drodze do mandatu stoją jednak dwie przeszkody. Pierwsza to nie najmocniejsza lista, z której ma kandydować. Drugą jest konkurent z tego samego okręgu – ma podobny profil polityczny, ale lepsze nazwisko, większą wyrazistość i bardziej rozpoznawalną twarz. Nasz kandydat wyszedł ze słusznego założenia, że przeszkoda numer jeden jest nie do przeskoczenia (na zmianę partyjnych barw jest za późno), postanowił więc zneutralizować rywala. Od kilku miesięcy proponuje mu dziesięć tysięcy euro za zmianę okręgu wyborczego. Jak łatwo się domyślić, oferta jest konsekwentnie odrzucana. W końcu dziesięć tysięcy euro to jedynie półtorej gołej pensji w nowej kadencji. A za tyle europosłom „nie opłaca się nawet wychodzić z domu”, jak mawia były trener reprezentacji Polski i eksposeł Samoobrony Janusz Wójcik.

 

Europoseł Bogdan Golik, który do PE dostał się z list Samoobrony (to w jego sprawie Andrzej Lepper chichotał: „Czy można zgwałcić prostytutkę?”), stara się teraz o start z rekomendacji SLD. Stosuje przy tym bardzo wymyślne metody. Od kilku miesięcy na stanowisku doradcy zatrudnia szefa łódzkich struktur sojuszu, a dla partyjnego aparatu organizuje autokarowe wycieczki do Parlamentu Europejskiego. Ostatnio, po umorzeniu śledztwa w sprawie gwałtu na prostytutce, zapisał się nawet do SLD.

Jan Masiel (kiedyś również z Samoobrony) zasłynął dwukrotnie. Po raz pierwszy, kiedy „Dziennik” oskarżył go o wyłudzanie pieniędzy z Brukseli. Ponownie, gdy znalazł się w Bombaju, gdzie akurat doszło do zamachów bombowych. Z informacji „Wprost” wynika, że Masiel marzy o starcie z list Prawa i Sprawiedliwości. Jego szanse są jednak nikłe. Jarosław Kaczyński ma ponoć problem nawet z zapamiętaniem jego nazwiska. „Kto to jest ten cały Masiuk? Wszyscy mi ostatnio o nim mówią” – miał prezes dopytywać polityków PiS.

Najważniejsze, by się do europarlamentu dostać. Później już idzie łatwiej. Pięć lat niezbyt ciężkiej pracy (może cztery i pół, bo ostatnie sześć miesięcy trzeba zarezerwować na kolejną kampanię) w luksusowych warunkach, o jakich posłowie z Wiejskiej mogą tylko marzyć. Wygodne biura, doradcy, atrakcyjne asystentki, no i atmo- sfera – bez żółci, którą wypełniona jest polityka w kraju. W Brukseli jest przyjemnie i ekskluzywnie. Na obiad jada się nerkę wołową w sosie musztardowym lub duszoną gicz cielęcą. Do tego dobre francuskie wino. Nie to co w Sejmie: obrus z ceraty, mielony z ziemniakami i truskawkowy kompot do popicia. – Różnica między Wiejską a Brukselą tkwi w pozorach. I tu, i tam poseł nic nie znaczy, jest wyłącznie maszynką do głosowania. W Sejmie to się czuje, jest ogólny marazm i frustracja. W PE ludziom przynajmniej się wydaje, że są ważni. Mają ładne garnitury, piją dobrego merlota i jeżdżą po świecie – mówi „Wprost” jeden z europosłów PO.

 

Żeby się przekonać, ile można zwiedzić, wystarczy zajrzeć na stronę internetową Ryszarda Czarneckiego, którą autor reklamuje nawet w gazetach: „Ryszarda Czarneckiego reportaże ze świata przeczytasz na www.ryszardczarnecki.pl”. Rzeczywiście, relacji jest bez liku. Można się z nich dowiedzieć, że nasz europoseł był obserwatorem wyborów w Timorze Wschodnim, został honorowym obywatelem pustynnego miasteczka Chinguetti w Mauretanii i zamawiał piwo w Burundi.

 

W podróżowaniu na koszt PE nie ma nic złego. Wszak zwiedzanie to zazwyczaj tylko dodatek do misji obserwacyjnych i nudnych spotkań z przedstawicielami egzotycznych parlamentów. O wiele gorsze i powszechniejsze są kombinacje finansowe. Najprostszy sposób to oszczędzanie na biletach lotniczych. Mimo że większości deputowanych udaje się na ryczałcie zarobić, to byli i tacy, którzy musieli dołożyć. Przydarzyło się to Bronisławowi Geremkowi, który był przekonany, że europosłom i ich asystentom przysługują loty w klasie biznes. Przy rozliczeniu musiał za ten luksus dopłacić z własnej kieszeni. Są jednak i tacy, którzy wolą jeździć samochodem i rozliczać się z PE z przejechanych kilometrów. Ta metoda jest szczególnie opłacalna w podróży do Strasburga, do którego nie ma tak tanich połączeń lotniczych jak do Brukseli. Stosują ją głównie deputowani z zachodniej Polski. Marcin Libicki z PiS chwalił się nawet swoim kolegom, że korzysta przy tym z najbardziej ekonomicznego sposobu jazdy: stara się cały czas utrzymywać prędkość 90 km/h, bo wtedy samochód najmniej spala.

Poważniejszą sprawą jest wyprowadzanie pieniędzy przeznaczonych na biura poselskie w kraju. Na ten cel deputowany dostaje ponad 4 tys. euro miesięcznie. Najprościej jest podpisać ze znajomym zawyżoną umowę na wynajem lokalu i dzielić się z nim pieniędzmi otrzymywanymi z PE. Robi tak wielu posłów, chociaż o dowody trudno. Popularne jest też dorabianie na asystentach. Działa tu podobny mechanizm: zatrudnia się znajomego, ustala wysoką pensję i dzieli pieniądze wypłacane z europejskiej kasy. Ryzyko wpadki jest minimalne. Chyba że popełnia się banalne błędy – jak wspomniany Jan Masiel, którego nakryto na zatrudnianiu własnej partnerki i wystawianiu faktur na firmę córki Anny Kalaty, koleżanki z Samoobrony i byłej minister pracy.

Jeszcze łatwiej wydaje się pieniądze przeznaczone na działalność polityczną. Teoretycznie dysponują nimi frakcje, ale w praktyce na każdego europosła przypada 32-33 tys. euro rocznie. Pośliznął się na nich Wojciech Wierzejski z LPR, któremu „Gazeta Wyborcza” zarzuciła m.in. wystawianie zleceń na Młodzież Wszechpolską. Na ten cel miało pójść prawie 50 tys. euro z kasy PE.

 

Parlament Europejski w polskim wydaniu to także specyficzny folklor. Jego nieodłącznym elementem są deputowani związani z Radiem Maryja, m.in. była dziennikarka toruńskiej stacji Urszula Krupa i Witold Tomczak, na którym ciąży oskarżenie o znieważenie policjantów (miał ich zwymyślać od „palantów”). Oboje są znani z żarliwości poglądów. Tomczak ma w PE markę twardego gracza. Zasłynął ostrym wystąpieniem podczas debaty na temat homofobii: zawyrokował wówczas, że homoseksualizm jest wbrew naturze, a jego ofiarom należy się leczenie. Krupa jest z kolei znana z tego, że demonstracyjnie odwraca głowę na widok polityków lewicy. Jedyną rysą na twardym wizerunku tej dwójki jest przynależność do frakcji Niepodległość i Demokracja. Poza osobami takimi jak Krupa i Tomczak są w niej bowiem parlamentarzyści, których głównym zajęciem jest walka o równouprawnienie gejów, lesbijek i transseksualistów. Jedna z frakcyjnych koleżanek Krupy, Szwedka HélŹne Goudin, wzięła kilka miesięcy temu udział w akcji „Różne rodziny, jedna miłość”. W korytarzach PE zawisły promujące tę kampanię plakaty, na których przytulało się dwóch mężczyzn. Dla zachowania politycznej poprawności jeden z nich był biały, a drugi czarny. – Nasza frakcja rzeczywiście jest zróżnicowana, bo oprócz nas są w niej chociażby komuniści. Tym, co nas spaja, jest sprzeciw wobec europejskiej konstytucji i poszanowanie dla narodowych odrębności – tłumaczy niezrażona europosłanka Krupa.

 

Jednym z elementów polskiego folkloru w Parlamencie Europejskim są spory o nieformalny prymat. Do roli lidera od początku kadencji pretenduje Jacek Saryusz-Wolski z PO. Jest obyty, zna kilka języków, umie się poruszać po dyplomatycznych salonach. Mimo to (a może właśnie dlatego) jest przez większość polskich europosłów nielubiany. W każdym razie ma opinię zarozumialca. Nasi rozmówcy wspominają, że za życia Bronisława Geremka Saryusz-Wolski po cichu rywalizował z profesorem. Głównym forum ich konfrontacji był tzw. klub polski: miejsce, w którym deputowani znad Wisły prowadzą nieoficjalne konsultacje. Ulubionym sposobem Saryusza-Wolskiego na podkreślanie swojej pozycji było spóźnianie się. Godzina 20.00, zaczyna się spotkanie prezydium klubu: europoseł PO jak zwykle ma piętnaście minut spóźnienia. Zniecierpliwiony Geremek wygląda przez okno i widzi, jak Saryusz-Wolski spokojnym krokiem zmierza w kierunku miejsca posiedzenia. Po chwili otwierają się drzwi, staje w nich zdyszany Saryusz-Wolski i mówi: „Panowie, strasznie przepraszam za spóźnienie. Byłem punktualnie, ale od kwadransa szukałem sali”.

Rytm życia Parlamentu Europejskiego dla niektórych okazuje się zgubny. Głównym zagrożeniem jest alkoholizm, w który łatwo wpaść ze względu na wszechobecne wino. Ofiarą tej choroby padł jeden z najaktywniejszych polskich europosłów. – Przykro na to patrzeć. Superfacet, a tak się stoczył. Kiedyś widziałem go pijącego w hotelowym barze już o ósmej rano. Gdy wracałem wieczorem, cały czas siedział przy tym samym stoliku – opowiada jeden z naszych rozmówców. Ten sam superfacet innym razem przez kilka miesięcy paradował po PE z ręką w gipsie po tym, jak wpadł rowerem do rowu.

Drugi efekt uboczny pracy w Brukseli to problemy w domu. – Trudno utrzymać związek na odległość – mówi jeden z europosłów. Były polityk PSL Zbigniew Kuźmiuk już kilka dni po wyborach w 2004 r. żalił się dziennikarzom, że żona jest na niego wściekła za to, że wywalczył mandat europosła. Także i dziś gęsto jest od plotek o romansach, a żona jednej z „lokomotyw” lewicowych list podobno postawiła już swojemu mężowi ultimatum: „Albo jedziemy do Brukseli razem, albo nigdzie nie kandydujesz”.

 

TAK DORABIA EUROPOSEŁ

10 tys. zł brutto – tyle dotychczas wynosiło wynagrodzenie polskiego europosła. Pensje teoretycznie są wypłacane w złotówkach, ale do tego dochodzą rozmaite dodatki w euro:

 

300 euro – dieta za każdy dzień pobytu w Parlamencie Europejskim

 

17 540 euro miesięcznie – na zatrudnienie asystentów

 

4202 euro miesięcznie – na utrzymanie biur poselskich

 

1300-1600 euro – zryczałtowany zwrot za każdą podróż z Polski do Brukseli lub Strasburga. Za bilet w dwie strony na linii Warszawa – Bruksela w tanich liniach Wizzair (a to nimi lata większość europosłów) płaci się około tysiąca złotych, czyli 220 euro. Przyjmując, że każdy deputowany zalicza jeden taki kurs

w tygodniu, tylko na podróżach miesięcznie może zarobić co najmniej 20 tys. zł.

 

7665 euro brutto (około 35 tys. zł) – tyle będzie wynosić pensja każdego eurodeputowanego od następnej  kadencji. Znikną ryczałty na podróże lotnicze, ale parlament będzie zwracał realne koszty biletów. Dzięki temu posłowie nareszcie przestaną się gnieździć w samolotach tanich linii i przesiądą się do klasy biznes. Reszta przywilejów – diety, dodatki na biura, asystentów, na działalność polityczną i zagraniczne podróże – zostaje utrzymana.

 

Razem wychodzi około 150 tys. zł miesięcznie.

 

Autor: Michał Krzymowski

 

 

„WPROST” Numer: 19/2009 (1374)

EUROSPRYCIARZE

Sześć tysięcy złotych dożywotniej emerytury za pięć lat pracy. Mają do tego prawo wszyscy europosłowie. W tym także z Polski, tacy jak Paweł Piskorski, Jerzy Buzek, Ryszard Czarnecki, Dariusz Ro- Rosati, Jacek Saryusz-Wolski czy Marek Siwiec. Co prawda fundusz, który obracał m.in. ich składkami, stracił na spekulacyjnych inwestycjach 120 mln euro, jednak zgodnie z unijnym prawem, stratę tę pokryją podatnicy. – To skandal. Kiedy zwykli obywatele tracą pieniądze, nikt im ich nie zwraca – komentował Martin Schulz, przewodniczący Grupy Socjalistycznej w Parlamencie Europejskim.

W rozmowach z „Wprost” unijni parlamentarzyści podkreślają, że na swoją emeryturę sami odkładają. Nie dodają jednak, że z ich pieniędzy pochodzi tylko jedna trzecia składki – 1200 euro miesięcznie. Pozostałe 2400 euro dokładają im podatnicy. Co więcej, te 1200 euro, które rzekomo sami odkładają, nie pochodzi z ich pensji, tylko z tzw. budżetu biura (o ce expense allowance). Teoretycznie powinni je później zwrócić, ale nikt nie sprawdza, czy to robią. Europejski Trybunał Audytorów, organ badający finanse UE, wielokrotnie zwracał uwagę, by wprowadzić mechanizm kontroli. Bez efektu.

REKLAMA

 To nie jedyny aspekt emerytur unijnych posłów, który daje do myślenia. Program wprowadzono w 1989 r., chociaż prawie we wszystkich 15 krajach (z wyjątkiem Francji i Hiszpanii), które wówczas należały do UE, parlamentarzyści i tak mieli zagwarantowane krajowe emerytury. Eurosceptycy argumentowali wówczas, że to sposób na przekupienie polityków z krajów członkowskich, by popierali integrację (im większa integracja, tym więcej lukratyw- nych stanowisk na szczeblu unijnym, które mogliby obsadzić). Co więcej, fundusz emerytalny europosłów został zarejestrowany w Luksemburgu, kraju zaliczanym przez OECD do rajów podatkowych (część pieniędzy funduszu była także inwestowana w innych rajach podatkowych, takich jak Wyspy Bahama czy Kajmany), chociaż unijni politycy należą do największych krytyków unikania płacenia podatków.

Fundusz emerytalny europosłów otacza aura tajemniczości od czasu powstania. Mimo wielokrotnych próśb dziennikarze do dzisiaj nie otrzymali listy osób zapisanych do tego funduszu. Europosłowie za każdym razem odrzucają taki wniosek w głosowaniu, tłumacząc to ochroną swojej prywatności. Z takim rozumowaniem nie zgadza się unijny rzecznik praw obywatelskich, który argumentuje, że podatnicy mają prawo wiedzieć, kto dostaje ich pieniądze. Bez efektu. Część nazwisk (485 z 1140 zapisanych) poznaliśmy tylko dzięki niemieckiemu dziennikarzowi śledczemu Hansowi-Martinowi Tillackowi (ujawnił je w magazynie „Stern” z 24 lutego 2009 r.). Okazało się, że biorąc pod uwagę odsetek krajowych europarlamentarzystów korzystających z funduszu, najlepiej wypadają polscy (aż 81 proc.). Jest to o tyle dziwne, że muszą oni zdawać sobie sprawę z kontrowersji, jakie wywołuje fundusz.

– Zapisałem się do dodatkowego funduszu emerytalnego, ale za bardzo nie wiem, na jakiej zasadzie on działa – stwierdził w rozmowie z „Wprost” Dariusz Rosati, członek Grupy Socjalistycznej w Parlamencie Europejskim. Tymczasem legalność funduszu była wielokrotnie kwestionowana przez Europejski Trybunał Audytorów (w 2003 r. ówczesny szef Parlamentu Europejskiego Pat Cox oświadczył nawet, że szef funduszu Richard Balfe próbował go zmusić, aby wpłynął na sędziów tak, by przestali go krytykować). W 1997 r. holenderski parlament wydał oświadczenie, w którym napisał, że fundusz pozwala europosłom na wzbogacenie się poprzez „dojenie” europodatników, a jego istnienie jest „moralnie wątpliwe”. Zaapelowano też do holenderskich posłów o niekorzystanie z tej możliwości (stąd niski odsetek korzystających z funduszu wśród deputowanych z tego kraju – tylko 11 proc.).

 

Największy skandal wybuchł 16 kwietnia 2009 r., kiedy brytyjski dziennik „The Daily Mail” podał, że pieniądze zostały zainwestowane w fundusze powiązane z amerykańskim oszustem Bernardem Madoffem, a podatnicy będą zmuszeni pokryć straty. Europosłowie zdają sobie sprawę, w jak złym świetle, szczególnie w przededniu wyborów do Parlamentu Europejskiego, stawia ich ta sprawa. Dlatego 23 kwietnia 2009 r. uchwalili (stosunkiem głosów 419 do 106), iż „parlament w żadnych okolicznościach nie wyasygnuje pieniędzy na pokrycie strat z inwestycji funduszu emerytalnego unijnych posłów”. Zlikwidowano także możliwość przechodzenia na wcześniejszą emeryturę w wieku 50 lat oraz wypłacania jednej czwartej zgromadzonych pieniędzy w gotówce.

 

Niemiecki dziennik „Süddeutsche Zeitung” w komentarzu redakcyjnym zauważył, że w ten sposób unijni posłowie próbują oszukać wyborców, ponieważ ich uchwała nie ma mocy prawnej. Do tego, aby wycofać się z gwarancji dla funduszu, potrzeba byłoby zgody wszystkich 27 członków UE wyrażonej w głosowaniu w Radzie Europejskiej. A nic nie wskazuje, by takie głosowanie miało się odbyć. Zresztą szef funduszu Richard Balfe ostrzegł Parlament Europejski, że jakiekolwiek próby „wykręcenia się” od obowiązku pokrycia strat funduszu czy ograniczenia przywilejów emerytalnych osób, które już są zapisane do funduszu, będą niezgodne z prawem, ponieważ będą naruszały prawa nabyte.

O hipokryzji unijnych parlamentarzystów świadczy także fakt, że zignorowali nawoływania Rebeki Harms, szefowej Europejskiej Partii Zielonych, do powołania komisji śledczej w sprawie funduszu (z pewnością wpływ na to miał fakt, że większość Oglądaj Poranek z członków Parlamentu Europejskiego jest do niego zapisana). Wszystko wskazuje więc na to, że po wyborach do Parlamentu Europejskiego (mają się odbyć 7 czerwca) unijni posłowie wystawią podatnikom rachunek do zapłacenia, licząc na to, że ci do następnego głosowania o nim zapomną.

Autor: Aleksander Piński

Współpraca: Dominika Ćosić

 

 

 http://www.rp.pl/artykul/103657.html | 08-03-2008

WYGODNE ŻYCIE ZA EUROPEJSKIM BIURKIEM

 

Wysokie pensje, darmowe kluby fitness, łóżka w gabinetach i emerytura w wieku 50 lat

Unijny urzędnik pracuje 37,5 godziny tygodniowo. Może liczyć na co najmniej 24 dni urlopu rocznie i ma szansę zarobić do 16 tysięcy euro miesięcznie. Po 37 latach pracy osiąga wiek emerytalny. Ale już po ukończeniu 50. roku życia może skorzystać z wcześniejszej emerytury w wysokości 70 procent pensji. W 2007 roku Komisja wydała na emerytury unijnych urzędników ponad miliard euro z kieszeni europejskich podatników.

 

Według „Statutów unijnych regulujących warunki pracy europejskich biurokratów” z 2004 roku najniższa pensja w unijnej administracji wynosi 2325 euro. Tyle zarabia kurier roznoszący pocztę w budynku Komisji Europejskiej, dozorca lub asystent. Na najwyższą pensję – 16 tys. 94 euro – może liczyć kierownik jednej z dyrekcji generalnych Komisji.Podstawowa pensja nowo zatrudnionego w KE urzędnika z wyższym wykształceniem wynosi 3,6 tys. euro.

 

Poza tym wszyscy mający dzieci dostaną na każde z nich 220 euro „dopłaty wychowawczej”. Ze względu na to, że „nie każdy chętnie opuszcza swą ojczyznę”, urzędnicy spoza Brukseli otrzymują dodatek w wysokości 16 procent pensji podstawowej, zwrot kosztów zakupu mebli, a także pieniądze na utrzymanie mieszkania – 170 euro miesięcznie.

 

20 mln euro kosztowały podatników kolejowe podróże europejskich urzędników, którzy za darmo mogą jeździć pierwszą klasą

 

Sekretarka ze średnim wykształceniem, dwojgiem dzieci oraz dziesięcioletnim stażem zarabia ponad 6 tys. euro. Jej pensja (i pensja każdego unijnego urzędnika) rośnie co dwa lata automatycznie, aż do chwili przejścia na emeryturę.

 

Po wliczeniu dodatków europejscy biurokraci zarabiają często więcej niż wysokiej rangi politycy w krajach członkowskich, nawet ponad 21 tys. euro miesięcznie.

 

Mimo iż nadgodziny są dozwolone „tylko w sytuacjach wyjątkowych”, w każdym gabinecie wysokiego rangą urzędnika stoi łóżko. W gmachu Komisji nie brakuje restauracji, barów i klubów fitness, z których urzędnicy korzystają za darmo.

 

Za darmo do domu

Mogą rocznie korzystać z dwóch darmowych podróży do domu. Najchętniej jadą pociągiem. Dlaczego? Bo przysługują im bilety pierwszej klasy. Według oficjalnych statystyk Komisji Europejskiej np. greccy urzędnicy w 2005 roku aż 2238 razy jeździli odwiedzić rodzinę w Atenach. W 95 proc. przypadków podróżowali pociągiem.

 

Kolejowe wojaże ponad 30 tys. eurourzędników kosztują podatników ponad 20 mln euro rocznie.

 

Największym przywilejem jest jednak immunitet prawny. Artykuł 11 protokołu regulującego odpowiedzialność karną urzędników zwalnia „urzędników Unii Europejskiej” od odpowiedzialności karnej za czyny i słowa „podczas służby”. Immunitet obowiązuje też po przejściu na emeryturę oraz w krajach, do których urzędnik został oddelegowany przez administrację europejską.

 

Teoretycznie urzędnik może się wprawdzie stać obiektem śledztwa belgijskich organów ścigania, wtedy jednak prokuratura musi wnieść wniosek do Komisji Europejskiej o zniesienie immunitetu. KE może odmówić bez podania powodów.

 

Wydaje się to tym bardziej szokujące, że wiadomo od chwili wykrycia afery związanej z unijną komisarz ds. nauki Edith Cresson w 1999 roku, iż unijni urzędnicy nie zawsze są uczciwi. Cresson przez wiele lat zatrudniała swojego dentystę jako doradcę. Po gruntownej kontroli wszystkich komisarzy odkryto, że to raczej reguła niż wyjątek.

 

Choć wprowadzono ostrzejsze kontrole, wciąż się zdarza, że wysokiej rangi urzędnicy są zamieszani w afery korupcyjne. Dwóch urzędników Komisji zostało niedawno aresztowanych przez belgijską policję za to, że dorabiali sobie do pensji, prowadząc w Brukseli dom publiczny. Pobierali wysokie opłaty od lokalnych prostytutek. „Zastraszali kobiety i mieszkańców dzielnicy, powołując się na swą pozycję w instytucjach europejskich” – pisze belgijska gazeta „De Morgen”.

 

Dodatkowe dochody są wprawdzie dozwolone, lecz „sposób ich zdobywania” musi być zgodny z „kodeksem etycznym urzędników europejskich” z 2001 roku oraz konwencji praw człowieka. Dlatego niedawno jeden z urzędników Komisji został skazany w Brukseli na rok więzienia za to, że wynajmował 58 nielegalnym imigrantom mieszkania bez okien i łazienek.

 

„Europejskie CBA”

Moralności urzędników strzeże biuro antykorupcyjne OLAF. Jednak jego 300 pracownikom trudno szczegółowo prześwietlać ponad 30 tys. urzędników.

Nic dziwnego więc, że Europejski Trybunał Obrachunkowy ciągle ma zastrzeżenia do sensowności i efektywności urzędniczych wydatków. Już od 12 lat co roku odmawia potwierdzenia unijnego budżetu. Może bowiem zagwarantować „słuszność” zaledwie 9 proc. wydanych pieniędzy.

Aleksandra Rybińska

masz pytanie, wyślij e-mail do autorki a.rybinska@rp.pl

Źródło : Rzeczpospolita

 

 

 

 

 www.o2.pl | Czwartek [28.05.2009, 13:50] 1 źródło

ILE BĘDZIE ZARABIAŁ EUROPOSEŁ

Deputowani ze wszystkich krajów UE będą mieli jednakowe wynagrodzenia.

I to nie małe. Bo od lipca, czyli inauguracyjnej sesji wybranego w czerwcu Parlamentu Europejskiego, eurodeputowani będą pobierać miesięczne wynagrodzenie w wysokości 7665,31 euro (ok. 34,3 tys. zł), pisze „Puls Biznesu”. Tak przewiduje nowy statut europosła.

Deputowani będą też pobierać dietę w wysokości 298 euro za każdy dzień posiedzenia plenarnego lub komisji PE czy frakcji partyjnej (ok. 4,2 tys euro miesięcznie) - informuje „PB”.

W myśl nowego statutu, to europosłowie sami zdecydują, czy wolą płacić podatki do budżetu UE, czy do budżetu krajowego - wtedy będą one znacznie większe.

Obecnie europarlamentarzyści mają takie same wynagrodzenia jak posłowie w krajach z których pochodzą. | JK

 

www.o2.pl / www.hotmoney.pl | Niedziela, 12.12.2010 18:51 21 komentarzy

EUROURZĘDNICY ZNOWU DOSTALI PODWYŻKI

Dlaczego oni nie muszą oszczędzać?

Oszczędności i cięcia wydatków związane z kryzysem dotknęły wielu obywateli różnych krajów Unii. Wyrzeczeń nie zdołali uniknąć również pracownicy sektora publicznego – urzędnicy z niektórych krajów musieli pogodzić się z obniżeniem wynagrodzeń, albo nawet utratą pracy.

Takich problemów nie mają jednak urzędnicy unijni. Mimo że zarabiają średnio po 4 tys. euro miesięcznie bez żadnych obciążeń podatkowych i otrzymują dodatek rozłąkowy w wysokości 0,6-1 tys. euro miesięcznie, wkrótce i tak dostaną podwyżki. Taką decyzję podjął właśnie Trybunał Europejski – donosi rp.pl.

Na jej podstawie armia 44 tys. eurourzędników uzyska 4-proc. podwyżkę zarobków.

Trybunał, do którego zwrócili się przedstawiciele eurourzędników uznał, że taki wzrost płac jest zasadny. Orzekł, że zmniejszenie podwyżki do 1,85 proc. (tego chcieli szefowie państw i rządów UE) jest niezgodne z prawem.

Jak do tego doszedł? Wzięto pod uwagę koszty utrzymania w Brukseli, a także zarobki urzędników w państwach członkowskich. Problem w tym, że wyliczeń dokonano na podstawie porównania wynagrodzeń urzędników tylko z ośmiu państw, a dane pochodziły z 2008 roku – czytamy na rp.pl.

Źródło: rp.pl

 

Dominika Reszke

dominika.reszke@hotmoney.pl

 

 

www.o2.pl / www.hotmoney.pl | Poniedziałek, 27.06.2011 09:27 28 komentarzy

TYLE ZARABIAJĄ NASI EUROPOSŁOWIE. ZA DUŻO?

Portfele europosłów są znacznie grubsze niż polskich parlamentarzystów – to wiadomo nie od dziś. Ile dokładnie zarabiają nasi posłowie do Parlamentu Europejskiego zbadał „Dziennik Zachodni”.

Pensja europosła za cały ubiegły rok to w sumie ok. 300 tys. zł. Do tego dochodzą diety za każdy dzień pracy w PE – dodatkowo nawet 180 tys. zł. Na wszelkie wydatki europosłów (także koszty podróży, wynagrodzenia asystentów itp.) PE przeznaczył w 2010 roku niemal 270 mln euro.

Tak ogromne sumy robią wrażenie także na samych zainteresowanych. Jak przyznał w rozmowie z „DZ” europoseł Marek Migalski, „zarobki w europarlamencie są trochę za wysokie”.

Z tak dużych pieniędzy nietrudno odłożyć coś na czarną godzinę. Można nawet całkiem sporo. Po ok. 0,5 mln zł zaoszczędzili w ubiegłym roku właśnie Marek Migalski oraz szef Parlamentu Europejskiego Jerzy Buzek – podaje „Dziennik Zachodni”.

Dominika Reszke

dominika.reszke@hotmoney.pl

 

 

 

 

 

 

----------------------------------------------------------------------------------------------------------

 

 

 

 

 

 

 

www.o2.pl | Piątek [27.03.2009, 06:58] 1 źródło

SZEFOWIE POLSKICH BANKÓW ZARABIAJĄ CORAZ WIĘCEJ

Ich wynagrodzenia wzrosły prawie o połowę.

Najlepiej opłacanym prezesem był w zeszłym roku Józef Wancer z BPH, który zarobił 5,7 mln złotych. Najmniej zarobił Jerzy Pruski z PKO BP. Średnie zarobki szefa giełdowego banku to 2,2 mln złotych - pisze "Rzeczpospolita".

 

Wiceprezes Pekao SA Luigi Lovaglio zrobił w zeszłym roku ponad 6 mln złotych. To więcej niż prezes Pekao SA Jan Krzysztof Bielecki, który zainkasował 4,5 mln złotych.

 

W czołówce najlepiej zarabiających bankierów znalazł się po raz pierwszy Jarosław Augustyniak, prezes Noble Banku, który zarobił blisko 3,5 mln zł.

 

Z trójki najlepiej opłacanych prezesów wypadł Sławomir Sikora z Banku Handlowego, który zarobił w zeszłym roku mniej niż w 2007 roku.

 

W sumie wynagrodzenia prezesów polskich banków wzrosły od 2007 roku o 40 procent.

 

Choć stawki te są wysokie, zdaniem ekspertów zarządzający bankami w Polsce nie są przepłacani.

 

Wystarczy spojrzeć na zarobki zagranicznych menedżerów - powiedziała Kazimierz Sedlak z firmy Sedlak & Sedlak.

 

W ubiegłym roku średnia płaca szeregowych pracowników polskich bankach wzrosła o około 16 procent - do 6,2 tysiąca złotych miesięcznie. TM

 

 

 www.o2.pl | Środa [06.05.2009, 06:41] 1 źródło

MENEDŻEROWIE ZARABIAJĄ ŚREDNIO MILION ROCZNIE

Ich pensje wzrosły o 20 procent.

Na kryzys nie narzekają menedżerowie w giełdowych spółkach. Ich pensje stale rosną, a przeciętny Kowalski może i m tylko pozazdrościć. Na wynagrodzenie dla prezesa musiałby pracować 30 lat, pisze "Rzeczpospolita".

Pensje szefów spółek notowanych na GPW w 2008 r. wyniosły średnio 1 mln zł rocznie. Były wyższe o jedną piątą niż w 2007 r. - informuje "Rzeczpospolita".

Najlepiej opłacanym prezesem giełdowej firmy był w ubiegłym roku Piotr Janeczek, prezes Stalproduktu. Zainkasował w ciągu roku  6,2 mln zł, z czego prawie 5,5 mln zł stanowiła premia za wyniki finansowe. Jego zarobki w ciągu roku wzrosły o blisko 40 procent. 5,7 mln zł zarobił prezes BPH Józef Wancer, a niespełna 5 mln zl Janusz Filipiak, szef ComArchu.

Zarobki szefów takich gigantów jak PKO BP, Lotos czy PGNiG wyniosły około 200 tysięcy zł.

Prezesi tych firm dostają  jednak inne apanaże, które rekompensują im niższe wynagrodzenia - twierdzą analitycy.

W 2008 roku średnia płaca zatrudnianych przez nich pracowników wzrosła tylko o 7 procent. | TM

 

 www.o2.pl | Wtorek [05.05.2009, 09:12] 2 źródła

ILE ZARABIA POLSKI BANKOWIEC

Większość najlepiej zarabiających menedżerów to finansiści.

Aż 11 przedstawicieli sektora finansowego jest w pierwszej 20 najlepiej zarabiających menedżerów ze spółek z WIG20 - twierdzi "Puls Biznesu".

Stawki przyprawiają o zawrót głowy. W sumie aż 19 milionów złotych zgarnęło w zeszłym roku trzech menedżerów: Sławomir Lachowski (BRE Bank), Luigi Lovaglio (Pekao) i Wojciech Heydel (PKN Orlen).

Najwięcej - niemal 7 milionów złotych - otrzymał były prezes BRE Banku.

Ale nie on jeden. Zdaniem "Pulsu Biznesu" BRE Bank ma mocną reprezentację w płacowym Top 20. Oprócz Lachowskiego w zestawieniu znalazło się miejsce dla sześciu byłych i obecnych członków władz banku.

Gdyby doliczyć jeszcze czterech menedżerów z Pekao, to okazałoby się, iż "dwudziestka" najlepiej zarabiających w WIG20 została zdominowana przez finansistów - pisze dziennik. | K

 

 www.o2.pl | Poniedziałek [01.06.2009, 09:39] 2 źródła

PREZESI BANKÓW ZARABIAJĄ MILIONY

Zarabiają coraz więcej, a ich podwładni coraz mniej.

W branży bankowej trwa kryzys: rośnie liczba niespłacanych kredytów, konieczne są zwolnienia pracowników i obniżki pensji. Tymczasem w 2008 r. prezesi największych polskich banków przyznali sobie sute podwyżki - donosi "Gazeta Wyborcza".

Tylko w pięciu bankach z giełdowego indeksu WIG20 prezesom i członkom zarządów wypłacono w 2008 roku łącznie ponad 72 miliony zł pensji - to o 17 milionów więcej niż rok wcześniej.

Średnio prezes banku zarobił w zeszłym roku 2,2 mln zł. Czyli prawie 200 tys. zł miesięcznie - wyliczyli eksperci z kancelarii Sedlak & Sedlak.

 

W Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii finansiści, którzy u progu kryzysu wypłacali sobie olbrzymie premie korzystając w jednocześnie z pomocy państwa, zostali odsądzeni od czi i wiary.

 

W Polsce za niski, w porównaniu z innymi krajami, koszt kryzysu zapłaciła głównie rzesza pracowników, która już została lub wkrótce będzie zwolniona. Reszta musiała zgodzić się na niższe pensje. Po to by starczyło na "nagrodę" dla szefa. | AJ

 

www.o2.pl / www.hotmoney.pl | Czwartek, 18.02.2010 11:08 14 komentarzy

BANKI: ZAFUNDOWALI SOBIE GIGANTYCZNE PREMIE

Udają, że kryzys ich nie dotyczy!

Po krótkim czasie wyciszenia i względnego spokoju bankowcy na całym świecie ruszyli do boju i znowu pokazują, że nie mają zamiaru oszczędzać.

Francuski Societe Generale ogłosił właśnie, że przeznaczy aż 250 mln euro na premie dla swoich pracowników.

Przedstawiciele banku w gigantycznych premiach nie widzą nic złego i to mimo skandalu jaki wstrząsnął firmą na początku 2008 roku. To właśnie wtedy jeden z maklerów naraził Societe Generale na straty w wysokości ok. 4,9 mld euro!

Co ciekawe, decyzję o przekazaniu 500 mln euro na premie dla pracowników ogłosił również największy francuski bank BNP Paribas - podaje PAP.

Krzysztof Zacharuk

krzysztof.zacharuk@hotmoney.pl

 

www.o2.pl / www.sfora.pl | 2010-02-24 18:07

BANKIERZY Z WALL STREET DOSTALI ŁĄCZNIE 20 MLD DOLARÓW PREMII W 2009 R.

20 miliardów dolarów w premiach otrzymali w 2009 r. pracownicy sektora finansowego z Wall Street - oznajmił kontroler rachunkowy stanu Nowy Jork Thomas DiNapoli.

Oznacza to wzrost łącznej kwoty premii o 17 procent w porównaniu z rokiem 2008, kiedy wiele upadających instytucji finansowych zostało uratowanych przed bankructwem wspomaganiem z budżetu. Jak powiedział DiNapoli, średnia premia wzrosła nawet o 25 procent - do 123 850 dolarów. Przypadły one bowiem mniejszej liczbie pracowników z powodu licznych redukcji zatrudnienia w sektorze finansowym w 2009 r.

 

Pracownicy trzech największych banków: Goldman Sachs Group Inc, Morgan Stanley i JPMorgan Chase dostali premie w średniej wysokości 340 tys. dolarów, co oznacza wzrost o 31 procent w porównaniu z rokiem poprzednim. Banki, domy maklerskie i inne instytucje finansowe to kluczowy sektor gospodarki w Nowym Jorku, co przypomniał DiNapoli. Dodał jednak, że "dla większości Amerykanów te olbrzymie premie to gorzka pigułka, którą trudno jest zrozumieć".

 

20 miliardów dolarów to kwota wyższa niż dochód narodowy wielu małych krajów. W wyniku kryzysu w 2008 r. sektor finansowy stracił w tamtym roku 42,6 miliarda dolarów, ale już w zeszłym roku zanotował zysk 55 mld dolarów. "Kiedy się wychodzi z kryzysu, wszystkie łodzie powinny się unosić na wznoszącej fali, ale na razie wznosi się tylko Wall Street" - powiedział DiNapoli.

 

 

 www.o2.pl | Czwartek [02.07.2009, 08:45] 1 źródło

ILE ZARABIAJĄ PREZESI SPÓŁEK

Rekordzista zyskał w ubiegłym roku 8 mln złotych.

O takich pieniądzach przeciętny Polak może tylko pomarzyć. Firma doradcza Deloitte wzięła pod lupę listy płac 50 największych firm notowanych na warszawskiej giełdzie. Przygotowała raport, którego ustalenia opublikował "Dziennik".

 

Na czele listy najlepiej zarabiających prezesów firm wylądował Piotr Janeczek, szef firmy Stalprodukt. Zarobił w ubiegłym roku aż 7,7 mln zł. "Dziennik" wyliczył, że co miesiąc z kasy firmy pobierał 642 tys. złotych!

 

Na drugim miejscu znalazł się Sławomir Lachowski - były prezes BRE Banku. W ubiegłym roku zarobił 6,9 mln zł. Trzeci jest Józef Wancer - szef banku BPH (6,4 mln zł), czwarte  - Wojciech Heydel, poprzedni szef PKN Orlen (5,7 mln zł). Pierwszą piątkę zamyka Dominik Libicki zarządzający Polsatem Cyfrowym (4,7 mln zł) - czytamy w "Dzienniku".

 

Gros zarobków prezesów firm stanowi pensja - ok. 60 proc. Choć są wyjątki, np. w przypadku prezesa Stalproduktu pensja stanowi 1/10 jego dochodów - pisze gazeta. Reszta to różnego rodzaju bonusy: premie, nagrody, akcje spółek, którymi zarządzają i gigantyczne odprawy.

 

Z raportu wynika, że polscy menedżerowie zarabiają o wiele więcej niż ich koledzy z nowych państw europejskich. Czescy czy słowaccy prezesi zarabiają o 1,7 raza mniej.

Jednak w porównaniu z zarobkami szefów firm zachodnich nasi prezesi są biedni - zarabiają średnio 2,4 raza mniej niż w Austrii czy Niemczech i wielokrotnie mniej niż w USA. | WB

 

 www.o2.pl / www.dziennik.pl | czwartek 2 lipca 2009 07:19

RAPORT FIRMY DORADCZEJ DEILOTTE

Ile zarabiają szefowie spółek

Prawie osiem milionów złotych rocznie dostaje najlepiej zarabiający w Polsce prezes spółki giełdowej. Tak wynika z pierwszego w naszym kraju tak szczegółowego raportu firmy doradczej Deilotte. Wzięła ona pod lupę listy płac 50 największych firm notowanych na warszawskiej giełdzie.

Co mówi raport? Najlepiej wynagradzani prezesi zarabiają krocie. Rekordzista - Piotr Janeczek, szef firmy metalurgicznej Stalprodukt, dostał w zeszłym roku aż 7,7 mln zł. To tak, jakby miesięcznie pobierał z kasy spółki prawie 642 tys. zł.

 

Janeczkowi depcze po piętach Sławomir Lachowski - były prezes BRE Banku (6,9 mln zł), kolejny jest Józef Wancer - szef banku BPH (6,4 mln zł), Wojciech Heydel - poprzedni szef PKN Orlen (5,7 mln zł). Pierwszą piątkę zamyka Dominik Libicki zarządzający Polsatem Cyfrowym (4,7 mln zł).

 

Na czym zarabiają prezesi polskich spółek? Około 60 proc. ich rocznych zysków to regularna pensja. W niektórych firmach jest to mniej, np. w Stalprodukcie to tylko 1/10 zarobku prezesa. Resztę stanowią różnego rodzaju bonusy: nagrody, premie czy akcje spółek, którymi kierują. A także gigantyczne odprawy. Dzięki nim Piotr Kownacki, były prezes PKN Orlen, obecnie szef kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego, wskoczył na listę najlepiej opłacanego top menedżerów. W zeszłym roku zarobił prawie 3,3 mln zł, z czego aż 1,4 mln zł dzięki odprawie.

 

Z raportu wynika, że dla swoich prezesów wyjątkowo szczodre są banki, na pensje nie żałują również paliwowe i medialne. Nasi top menedżerowie są jednymi z najlepiej uposażonych w regionie. W porównaniu z Czechami czy Słoweńcami zarabiają o 1,7 raza więcej od nich. Natomiast przegrywają z kadrą z Niemiec czy Austrii: dostają 2,4 raza mniej. Szef austriackiego Erste Group Bank Andreas Treichl zarobił w zeszłym roku 13,8 mln zł, natomiast Jan Krzysztof Bielecki, prezes banku Pekao, którego wartość jest większa od Erste - trzy razy mniej.

 

Ale ani jedni, ani drudzy nie mogą równać się z USA. Tam zarobki top menedżerów to kilkukrotność wynagrodzeń polskich prezesów. Na szczycie listy króluje Aubrey McClendon, szef firmy energetycznej Chesapeake Energy, który w ubiegłym roku zainkasował astronomiczną kwotę 112,5 mln dol.

 

Czy kryzys zmusi prezesów do obniżki pensji? Na Zachodzie już teraz szefowie niektórych firm godzą się pracować za 1 dol. Tak zrobił prezes Forda - Alan Mulally. A u nas? "Nie ma takiej możliwości, by Polacy pracowali za dolara. Po prostu nasza gospodarka trzyma się dobrze" - uważa Krzysztof Chętkowski, szef firmy doradztwa personalnego Central Selection.

 

Według Chętkowskiego prezesi nie unikną jednak ograniczania wynagrodzeń, zwłaszcza premii za wyniki, bonusów czy nagród w akcjach. "Najbardziej zagrożeni są zarządzający bankami i spółkami telekomunikacyjnymi. Oba te sektory spodziewają się w tym roku pogorszenia wyników" - mówi.

 

 www.o2.pl / www.sfora.pl | Sobota [13.02.2010, 08:51]

ONI ZARABIAJĄ NAPRAWDĘ GRUBE MILIONY

Mają pensje jak z kosmosu!

Statystyczny Polak na roczną pensję jednego z najlepiej zarabiających menadżerów finansowych świata musiałby pracować kilkaset lat. Oczywiście biorąc pod uwagę, że zarobki finansistów nie wzrosną, co zdarza się jednak bardzo często.

Okazuje się, że najlepiej zarabiają nie ci, których nazwiska pojawiają się na pierwszych stronach gazet, ale ludzie pozostający w cieniu.

Na szczycie listy najlepiej opłacanych menedżerów finansowych znajduje się John G. Stumpf, szef banku Wells Fargo. Od 2007 do 2009 r. jego pensja wzrosła o 64 proc. Stumpf zarobił

w 2009 r. 18,7 mln dol., czyli prawie dwa razy więcej niż szef Goldman Sachs, Lloyd C. Blankfein (w ubiegłym roku Blankfein zarobił 9,7 mln dol.) - czytamy na wyborcza.biz.

 

Poza tym szczyt listy najlepiej zarabiających finansistów zdominowali wydawcy kart

kredytowych. Joseph W. Saunders, stojący na czele zespołu menedżerskiego Visa, zarobił rok temu ok. 15,5 mln dolarów.

Po ok. 13 mln dolarów zarobili Ajay Banga, szef MasterCard, Laurence D. Fink, prezes i szef operacyjny firmy

Black Rock (zajmującej się zarządzaniem kapitałem), a także Richard B. Handler, szef grupy inwestycyjnej Jefferies Group - podaje wyborcza.biz. | KZ

 

www.o2.pl / www.sfora.pl | 3 źródła Piątek [02.04.2010, 20:02]

SPEKULANCI ZAROBILI MILIARDY DOLARÓW

Co przyniosło im rekordowe zyski.

Rekordowe sumy zarobili w ubiegłym roku szefowie funduszy podwyższonego ryzyka. Zdaniem ekspertów zyskali przede wszystkim na poprawie ogólnej sytuacji na rynkach finansowych.

Z rankingu "AR Absolute Return+Alpha" wynika, że najwięcej zyskał David Tepper (4 mld dolarów zysku) z funduszu Appalloosa Management, który postawił na odrodzenie się banków i dług AIG.

Kolejne miejsca zajęli: George Soros, właściciel Soros Fund Management (3,3 mld zysku), James Simmons z Renaissance Technologies (2,5 mld), John Paulson z funduszu Paulson & Co (2,4 mld.) oraz Steve Cohen z Sac Capital (1,4 mld).

25 najlepiej opłacanych szefów funduszy spekulacyjnych otrzymało 25,33 mld dolarów. To dwukrotnie więcej niż w 2008 roku - pisze "Parkiet". | TM

 

www.o2.pl / www.sfora.pl | Wtorek [11.05.2010, 10:07]

NAJLEPIEJ OPŁACANI PREZESI

Ich zarobki idą w miliony.

W USA najlepiej wynagradzanym szefem jest Carol Ann Bartz, szefowa Yahoo Inc. W 2009 roku było to 47,2 mln dolarów.

Przedstawione sumy to pensje, bonusy, przybliżona wartość opcji na akcje ich przedsiębiorstw oraz premie - informuje gazeta.pl.

Drugim najlepiej zarabiającym prezesem w USA jest Leslie Moonves z CBS Corp. Dostał 42,9 milionów dol.

Kolejni krezusi to: Marc Casper z Thermo Fisher Scientific Inc. z 34,1 mln. dol. Następnie Philippe Dauman z Viacom Inc. (33,9 mln dol.) oraz J. Raymond Elliott, szef Boston Scientific Corp.(33,3 mln dol.) | M

 

www.o2.pl / www.sfora.pl | 1 źródło Poniedziałek [10.05.2010, 08:26]

NA TAKĄ PENSJĘ MUSIAŁBYŚ PRACOWAĆ PRAWIE 300 LAT

Ile zarabiają prezesi polskich firm.

Najlepiej opłacanym prezesem był w ubiegłym roku Janusz Filipiak, prezes i jednocześnie główny akcjonariusz krakowskiego Comarchu. Z kasy spółki zainkasował 11,4 mln zł - informuje parkiet.com.

Portal wylicza, że przeciętny Polak musiałby pracować na takie wynagrodzenie aż 288 lat!

Zarobki aż 54 polskich menedżerów przekroczyły w w ubiegłym roku 1 mln zł. Najlepiej zarabiali bankowcy.

Były prezes PKO BP Jan Krzysztof Bielecki (w zestawieniu parkietu. com na drugim miejscu) zarobił w ubiegłym roku 8,8 mln zł. To wynagrodzenie to jednak nie tylko pensja, ale również odprawa i wynagrodzenie za zakaz pracy u konkurencji).

Na trzecim miejscu znalazł się prezes Stalproduktu Piotr Janeczek. W ubiegłym roku zarobił 5,05 mln zł.

Mariusz Grendowicz, prezes BRE Banku zarobił 4,2 mln zł. Prezes Getin Noble Jarosław Augustyniak - 4,1 mln zł. Maciej Witucki, prezes Telekomunikacji Polskiej, zarobił w 2009 roku prawie 2,7 mln zł. | WB

 

www.o2.pl / www.sfora.pl | Sobota [14.08.2010, 11:29]

10 ODPRAW PREZESÓW, KTÓRE ZASZOKOWAŁY AMERYKĘ

Oto największe pieniądze za rozstanie z firmą.

Według badania zleconego przez CNBC, najbardziej szokującą odprawą w historii był 1,2 mld dolarów dla Williama McGuire’a z UnitedHealth Group.

Firmę opuszczał w atmosferze skandalu, zrzekł się też akcji spółki i zobowiązał nie obejmować prezesury w żadnej innej giełdowej spółce przez kolejne 10 lat - czytamy w "Pulsie Biznesu".

Rada nadzorcza nie wahała się dać sutej odprawy, bo w ciągu 15 lat zajmowania przez McGuire'a stanowiska, akcje UHG zwyżkowały ponad 50-krotnie.

Odchodzący na emeryturę wieloletni szef Exxon Corporation odstał 392,5 mln zł i jest jedynym prezesem opisywanej 10-ce, który zostawił firmę nie wywołując skandalu.

Kolejni krytykowani i zmuszani do odejścia szefowie dostawali odpowiednio 212 mln dol. (Robert Nardelli, prezes Home Depot), 195,8 mln dol. (Henry McKinnell, prezes Pfizera), 161,5 mln dol. (Stanley O'Neal, prezes Merrill Lynch), 81,6 mln (Michael Ovitz, prezes Walta Disney'a przez 14 miesięcy), 41,9 mln dol. (Charles Prince, prezes Citigroup), 30 mln dol. (Mark Hurd, prezes HP), 10,8 mln dol. (Rick Wagner, prezes GM), 3,8 mln (Richard Syron, prezes Fredy Mac).

W powyższym zestawieniu ujęto odprawy łącznie z zarobkiem na akcjach spółek i opcjami menedżerskimi. | JS

 

[To tylko... sumy, które otrzymują poszczególni spece..., jakie wystarczyłyby tysiącom "przeciętnych" rodzin do życia w komfortowych warunkach. - red.]

 

 

http://www.se.pl/wydarzenia/kraj/prezesi-spolek-gieldowych-zarabiaja-miliony-kto-zarabia-najwiecej_271065.html | Publikacja: 30.07.2012 02:50, Aktualizacja: 01.08.2012 06:12

PREZESI spółek giełdowych ZARABIAJĄ miliony.

 

Janusz Filipiak (60 l.), Comarch - 11,8 mln

 

Jacek Podoba (45 l.), Towarzystwo Ubezpieczeniowe Europa - 8,7 mln

 

Markus Tellenbach (52 l.), TVN - 7,3 mln

 

Alicja Kornasiewicz (61 l.), Pekao - 6,2 mln

 

Dominik Libicki (49 l.), Cyfrowy Polsat - 5,1 mln

 

Moshe Greidinger, Cinema City - 4,8 mln

 

Piotr Janeczek (57 l.), Stalprodukt SA - 4,6 mln

 

Dariusz Orłowski, Wawel - 3,8 mln

 

Richard Gaskin (47 l.), BPH - 3,8 mln

 

Luigi Lovaglio (57 l.), Pekao - 3,5 mln

 

 

 

 

 

 


PRAWO KATZA: LUDZIE I NARODY BĘDĄ DZIAŁAĆ RACJONALNIE WTEDY I TYLKO WTEDY, GDY WYCZERPIĄ JUŻ WSZYSTKIE INNE MOŻLIWOŚCI...

 

 www.wolnyswiat.pl   WBREW ZŁU!!! 

PISMO NIEZALEŻNE – wolne od wpływów jakichkolwiek organizacji religijnych, partii, ugrupowań i stowarzyszeń oraz wypłocin reklamowych. Wskazuje problemy gospodarcze, polityczne, prawne, społeczne i propozycje sposobów ich rozwiązania (racjonalne myśli, analizy, wnioski, pomysły, postulaty, i ich argumentacja, całe i fragmenty rozsądnych, interesujących materiałów z prasy i internetu)

 

OSOBY CHCĄCE WESPRZEĆ MOJE PISMO, DZIAŁANIA PROSZĘ O WPŁATY NA KONTO:

Piotr Kołodyński (BANK PEKAO SA II O. WARSZAWA)

Nr rachunku: 74 1240 1024 1111 0010 0521 0478

Przy wpłatach do 800 PLN należy podać: imię i nazwisko, adres, nr PESEL oraz tytuł wpłaty (darowizna na pismo „Wolny Świat”). Wpłat powyżej 800 PLN można dokonać tylko z konta bankowego lub kartą płatniczą.

ILE ZOSTAŁO WPŁACONE BĘDĘ PRZEDSTAWIAŁ CO 3 MIESIĄCE NA PODSTAWIE WYDRUKU BANKOWEGO (na życzenie, przy wpłacie od 100 zł, będę podawał jej wielkość oraz wskazane dane wpłacających).

Stan wpłat od 2000 r. do dnia 01.06.2012 r.: 100 zł.

 

 

16. KANDYDAT NA PREZYDENTA

 http://www.wolnyswiat.pl/16h3.html

 

17. ELEKTRONICZNE ZBIERANIE PODPISÓW (pod

inicjatywami ustawodawczymi, moją kandydaturą na prezydenta)

 http://www.wolnyswiat.pl/17.php

 

21. WPŁATY I WYDATKI

 http://www.wolnyswiat.pl/forum/viewtopic.php?t=113

 

22. MOJA KSIĄŻKA

 http://www.wolnyswiat.pl/forum/viewtopic.php?t=73&sid=cdb9fbd2edd5f9499d890fd4e6a2cfa9

 http://www.wolnyswiat.pl/22.html