Lech Wałęsa był tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie Bolek
https://www.google.pl/search?q=Lech+Wa% ... =firefox-a
[Pytanie brzmi: czy, a jeśli, to z kim i na ile świadomie, a na ile nieświadomie współpracował w czasie swojej prezydentury... – red.]
http://obywatel.salon24.pl/93057,remigi ... niewygodna
O książce „Z deszczu pod rynnę. Meandry polskiej prywatyzacji\"
Prywatyzacja polskiej gospodarki to jeden wielki przekręt\"
(Tittenburn Jacek)
Ta książka jest bardzo niewygodna dla wielu osób i środowisk. Padają tu niezliczone znane nazwiska – jakby na jej kartkach materializowała się przestroga Miłosza, że spisane będą czyny i rozmowy.
Nie, moi drodzy, nie mam wcale na myśli książki o TW „Bolku”, choć zapewne niejeden i niejedna z Was pomyśleli właśnie o niej. Trudno zresztą, aby było inaczej – szum medialny wokół pracy Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka jest tak ogromny, że niełatwo o inne skojarzenia. Ale tak się złożyło, że ukazała się właśnie książka – a raczej ostatni z czterech tomów kompletu – w moim odczuciu równie ważna i równie niewygodna dla politycznego establishmentu Rzeczypospolitej. Przeczucie mówi mi, że nie może ona jednak liczyć nawet na 1% medialnej wrzawy, która towarzyszy wydaniu tamtej. Dlatego na miarę swoich skromnych możliwości postanowiłem wesprzeć promocję właśnie tej, o którą media się raczej nie upomną.
(...)
„GAZETA WYBORCZA” 16-17.02.2002 r.
ELDORADO POLITYKÓW
O korupcji w polskiej polityce opowiada Andrzej Czernecki właściciel i prezes High Tech Lab, jednej z największych firm produkujących skomplikowany sprzęt medyczny w Polsce, były poseł Porozumienia Centrum, Unii Demokratycznej i Unii Wolności.
(...)
Nastał rząd Jana Krzysztofa Bieleckiego...
– Zapał pozostał, ale trzeba było jakoś uporządkować kwestie finansowania partii – w końcu jak długo poważni politycy mają chodzić po prośbie? Ustalono, że od teraz to biznes będzie przychodził do polityków z pytaniem, czy można coś wpłacić na fundusze partyjne. Rząd Bieleckiego wprowadził pierwsze zezwolenia i
koncesje na import, produkcję, prowadzenie odpowiedniej działalności. Zezwolenia zaczęli dostawać ci, którzy „sponsorowali” rozwijające się polskie partie czekami z wystarczającą ilością zer. W rządzie byli już prywatni przedsiębiorcy, więc wszystko załatwiało się jak w rodzinie, nie było żadnych nieporozumień, mechanizm zaczął funkcjonować coraz sprawniej. Ale naprawdę to były tylko niewinne początki – koło fortuny zaczynało się kręcić.
(...)
Skończył się rząd Bieleckiego...
– I większość ministrów, przeważnie ci, którzy nie mieli wcześniej własnych przedsiębiorstw, od razu znalazła, miejsca na strategicznych stanowiskach w dużych prywatnych spółkach. Byli sprawdzonymi politykami, którzy zostali oficjalnie wyznaczeni do kontaktów z rządzącą ekipą. Można o nich powiedzieć, że stali się zawodowymi pośrednikami w przekazywaniu coraz większych kwot na fundusze partyjne, a także na prywatne rachunki członków rządu i polityków kolejnych
koalicji. W tym momencie reguły były już jasno określone: ceny poszczególnych koncesji, zamówień rządowych, publiczne przetargi. Te 4 tys. $, które wycyganiono od prywaciarzy jeszcze 2 lata temu, stało się zamierzchłą historią. Teraz za ściśle określone przywileje zaczęły wpływać co najmniej kilkudziesięciokrotnie większe kwoty.
Pada rząd Hanny Suchockiej, Lech Wałęsa rozwiązuje Sejm, druga w Pana życiu kampania wyborcza. Rządy przejmuje SLD razem z PSL...
– Tak skorumpowanego rządu jak rząd Pawlaka nie można porównać chyba z niczym. PSL chapał tak, jak nikt wcześniej i nikt długo potem. Dopiero lata później ekipie Mariana Krzaklewskiego i Jerzego Buzka udało się dorównać ludowcom. Pamiętam jeszcze komunistycznych urzędników, z którymi się użerałem – oni też
chapali, i to sporo, ale nigdy nie mogli sobie pozwolić na naruszenie interesu państwa, bo za to się szło prosto do paki. Tu nie było nawet mowy o takich ograniczeniach. Administracja PSL na każdym szczeblu władzy, od wójta po najwyższe stanowiska w rządzie, wykorzystywała praktycznie wszystko, na czym można było po cichu i na lewo zarobić kasę. Od ogromnych prywatyzowanych przedsiębiorstw poprzez agencje rządowe, po drobne machlojki przy remontach wiejskich duktów.
Ale przecież najbardziej zajadli krytycy prywatyzacji byli właśnie z PSL – cała ekipa z Bogdanem Pękiem na czele.
– Przede wszystkim Pęk atakował wszystkich z lewa i prawa, ale nigdy z własnego obozu. Chciał zostać dobrym szeryfem znanym na całą Polskę nie tyle z poczucia misji, co z chorobliwego pragnienia sławy. W rezultacie Pęk i jemu podobni spiskowali, co by tu palnąć, żeby tylko dobrze wypaść w głównym wydaniu „Wiadomości”. Brali na warsztat prywatyzowane firmy, w których były silne związki, wymachiwali stertami papierów, których nie chciało im się nawet do końca przeczytać, i obrzucali wszystkich na około błotem. A prawdziwe afery kryminalne, które w tym czasie po cichu organizowali ich koledzy, pomijali milczeniem. W
konsekwencji zrobili wielką krzywdę krajowi, bo ośmieszyli całą sprawę. Jak dziś reaguje większość ludzi, kiedy podnosi się larum, że rozkładają majątek narodowy? A daję słowo, bo to się działo na moich oczach – rozkradali na potęgę! Ogromna liczba polskich przedsiębiorstw została sprzedana znacznie poniżej swojej wartości, oszukańcze przetargi wygrywały niesolidne firmy, żeby tylko ludzie i partie związane rządzącą ekipą mogły zarobić. A wszystko zgodnie z przepisami, które to przepisy notabene ustalała panująca niepodzielnie ekipa.
Jacy ludzie zarobili na tym?
– Cwaniacy i kombinatorzy wybrani przez tzw. elektorat. Działacze polityczni, którzy wiedzieli, ba!, byli przekonani, że inaczej w życiu do niczego nie dojdą. Były sytuacje, kiedy duże prywatyzowane fabryki kupowali ludzie nie mający grosza przy duszy. Wystarczyła decyzja „zaprzyjaźnionego” ministra, z którą szedł pan do banku, prosząc o kredyt na sfinalizowanie transakcji. Bank wiedząc, że przedsiębiorstwo jest warte dużo więcej, a cała sprawa jest przekrętem „umocowanym politycznie”, a więc jak najbardziej bezpiecznym, dawał kredyt bez żadnych problemów. Potem poprowadził pan tę fabrykę przez chwilę, po czym znajdował pan
dla niej tzw. strategicznego inwestora i sprzedawał mu ją z dziewięciokrotnym przebiciem. A początek był zero. Za odpowiednią działkę goli ludzie stawali się miliarderami z dnia na dzień. Zresztą banki nie zawsze były potrzebne, zamiast męczących formalności i sterty kwitków z powodzeniem stosowano dawno sprawdzone metody. Jak można było sprywatyzować fabrykę X za 100 mln, a przyszedł facet, który dawał 10 mln i bokiem jeszcze 1 mln, to się szybko sprzedawało za dychę. I to była już katastrofa.
Dlaczego informuje Pan o tym mnie, a nie prokuratora?
– Powtarzam: to wszystko odbywało się w zgodzie z przepisami ustalonymi zresztą przez samą ekipę na potrzeby chwili. Po drugie – to niestety brutalna prawda – dla Polski nawet ta złodziejska prywatyzacja była o niebo lepsza od sytuacji, w której nie prywatyzowano by wcale.
Rząd Pawlaka nie prywatyzował już wcale?
– Działacze związkowi zorientowali się, że prywatyzacja podcina gałąź, na której wygodnie siedzą, natomiast politycy odkryli nowe eldorado. Prywatyzację zastąpiła tzw. komercjalizacja przedsiębiorstw państwowych. W państwowych molochach dyrektora naczelnego zamieniano na wieloosobowy rząd, do tego dodano jeszcze rady nadzorcze i wyszło na to, że rządzące partie skorzystały z tego w dwójnasób. Po pierwsze, stworzyły wysokopłatne synekury dla swojego
aparatu. Mierni, bierni, ale wierni setkami zostali obsadzani w we władzach państwowych spółek, gdzie ich jedynym obowiązkiem było głosowanie zgodnie z partyjnymi wytycznymi. Za dyspozycyjność i stawianie się na posiedzeniu rady nadzorczej raz na kwartał ci ludzie otrzymują lege artis kilka tysięcy złotych miesięcznie. Po drugie, mając w ręku władzę w największych przedsiębiorstwach w kraju, partie mogły nareszcie dużo wygodniej wyciągać z tych firm pieniądze. W coraz większych kwotach. Totalizator Sportowy, Polska Miedź, PKN Orlen, PZU Życie to tylko wierzchołek ogromnej góry lodowej. (...)
A duży procent wzrostu gospodarczego, modernizacja wszystkich przedsiębiorstw państwowych?
– Przygotowana przez rząd Mieczysława Rakowskiego w 1988 ustawa o prowadzeniu działalności gospodarczej była pod tym względem najbardziej liberalna na świecie. Tę ustawę likwidowały kolejne solidarnościowe rządy, poczynając od Bieleckiego, który zaczął przywracać koncesję i zezwolenia, a ostatecznie zlikwidował ją poprzedni parlament na żądanie ostatniego solidarnościowego premiera Jerzego Buzka. „Solidarności” koncesje były bardzo potrzebne – albo się
szło do ministerstwa z teczką, tzw. misiem, albo się nie dostawało koncesji, czy intratnego zamówienia. Oni uruchomili cały przemysł nielegalnego ściągania haraczy od prywatnego biznesu. Teraz, kiedy już sprywatyzowano najlepsze kąski, „elity rządzące” żyją z przetargów publicznych – odpowiednie ustawy są tak opracowane, że pozwalają wyłudzać pieniądze nie tylko centralnym urzędnikom w Warszawie – to byłoby jeszcze małe nieszczęście. Dla gospodarki najgorsze jest to, że w ten sam sposób zachowują się w całym kraju samorządowcy.
Jak Pan widzi przyszłość?
– Właśnie bankrutuje Argentyna, której gospodarka także była oparta na łapownictwie. Inne państwa Ameryki Południowej, mające podobne przypadłości, także chwieją się na granicy wypłacalności. Nie mam wątpliwości, że jeżeli u nas się nic nie zmieni – a na razie nic na to nie wskazuje – będziemy mieli duży problem. Kapitał zagraniczny już nas omija. Polska przestała importować myśl techniczną. Mądrzy, inteligentni ludzie zaczynają wyjeżdżać, podobnie jak kilkanaście, kilkadziesiąt lat temu.
(...)
I niestety jedyne, co nam pozostaje, to czekać, aż przyjdzie ktoś z wizją i pociągnie tych wszystkich ludzi, którzy ciągle jeszcze mają inicjatywę, że jeszcze coś da się zrobić, że nie ma co wyjeżdżać, że bierność i marność nie zawsze muszą być na wierzchu. Że utrzymywanie gierkowskich hut, kopalni, kombinatów kosztem coraz uboższych lekarzy, nauczycieli, ludzi przedsiębiorczych i z pomysłami jest dla społeczeństwa zabójcze. A wierzę, że jest mnóstwo ludzi, którzy mimo kłód rzucanych im pod nogi przez własne państwo, ciągle jeszcze chcą coś zrobić. I myślą, że ci ludzie są w dużej mierze wśród tych 60%, którzy nie poszli do wyborów, bo nie mieli na kogo głosować.
Rozmawiał: Tomasz Lipko
RAK SCHODZI W DÓŁ
Jarosław Kurski: Andrzej Czernecki zapewne mówił prawdę, ale jest gołosłowny. Czy gołosłowność to nie jest problem wszelkich publikacji na temat korupcji?
Grażyna Kopińska: Po przeczytaniu wywiadu z Andrzejem Czerneckim miałam wrażenie, że powiedział on to, o czym wszyscy wiemy. Nową wartością jest to, że świadectwo daje człowiek, który sam był politykiem i nadal jest biznesmenem. Poza tym, że odpowiada pod nazwiskiem. On nie ujawnia jednoznacznych konkretów, ale też trudno mu się dziwić. Dlaczego?
– Bo czyny dziś zakazane były kiedyś zgodne z prawem, dlatego wymieniając nazwiska, łatwo jest kogoś zniesławić.
(...)
Ale czy opisane tu mechanizmy odpowiadają Pani ustaleniom?
– Tak.
To Pani gołe „tak” – bez żadnych zastrzeżeń i trybów warunkowych – brzmi dość przerażająco?
– Powiem więcej. Zgadzam się także z tym, że od kilku lat, od momentu gdy sprywatyzowano prawie wszystko – patologia korupcji przeniosła się na sferę zamówień publicznych, na styk państwowe – prywatne. Więc to być może społecznie bardziej niebezpieczne, bo oznacza, że rak korupcji schodzi do samorządów. To już nie chodzi o kilkudziesięciu ministrów i ich współpracowników, ale o tysiące, dziesiątki tysięcy ludzi. To narusza tkankę społeczną. Nie mówię, że wszyscy urzędnicy samorządowi są skorumpowani, ale często brakuje wiedzy i zrozumienia dla najbardziej elementarnych zasad.
Jakich na przykład?
– Niemal powszechna jest praktyka, że urzędnicy gmin i starostw mają firmy realizujące różne zlecenia. Zlecenia te są potem odbierane i zatwierdzane przez tych samych urzędników, którzy występują w podwójnej roli – raz wykonawcy, kiedy indziej kontrolera. To klasyczny konflikt interesów. Sfery patologicznego styku to usługi geodezyjne, architektoniczne, ale też gazowe, elektryczne, wycinka drzew etc.. Chce pan uaktualnić plan nieruchomości? Otrzymuje pan od urzędnika wizytówkę geodety z pokoju obok... Ludzie godzą się na taki układ i przepłacają, bo chcą szybko załatwić sprawę.
(...)
Ależ proszę Pani tylko ryby nie biorą .
– Ten slogan to jeszcze jedne dowód na to, jak nisko korupcja zeszła. W badaniach socjologicznych od 13 - 25%. Polaków przyznaje się do tego, że wręcza łapówki, przyjmuje je bądź robi jedno i drugie. (...)
Z Grażyną Kopińską – dyrektorką Programu przeciw Korupcji Fundacji im. Stefana Batorego – rozmawiał Jarosław Kurski
www.wp.pl | vp.info | dodane 2009-06-07 (17:09)
SENSACYJNE NOTATKI POMOGĄ WYJAŚNIĆ NAJWIĘKSZĄ AFERĘ RP?
Po osiemnastu latach od tajemniczej śmierci Michała Falzmanna, inspektora NIK badającego aferę FOZZ, odnalazły się jego prywatne kalendarze. Zapiski, do których dotarł portal tvp.info, być może pozwolą w pełni odkryć kulisy funkcjonowania FOZZ.
W kalendarzach Michała Falzmanna, do których dotarł portal tvp.info, są zapiski z kontroli Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego, precyzyjne informacje na temat spółek i banków, do których trafiały pieniądze z Funduszu, nazwiska osób, które organizowały cały proceder, daty, kwoty i numery przelewów. Zanotowane są też miejsca i daty spotkań inspektora NIK z najważniejszymi urzędnikami państwowymi, m.in. z ówczesnym premierem Janem Krzysztofem Bieleckim i szefami Narodowego Banku Polskiego.
Niektóre zapiski Falzmanna, w tym część notatek wyniesionych przez niego z Najwyższej Izby Kontroli, zaginęły w lipcu 1991 roku podczas włamania do jego domu. Sprawców tego włamania nie odnaleziono, a śledztwo szybko umorzono.
Tymczasem, jak ustalił portal tvp.info, Falzmann skrupulatnie przepisywał wszystkie informacje do dwóch kalendarzy. Dwa tygodnie przed śmiercią zdeponował je u swojego bliskiego przyjaciela, do którego udało się dotrzeć dziennikarzom tvp.info. Dzięki niemu nienaruszone notatki przetrwały wiele lat.
- Informacje zawarte w kalendarzach powinny przyczynić się do całkowitego wyjaśnienia afery FOZZ, a być może także do pociągnięcia do odpowiedzialności osób, które później tuszowały tę sprawę i przeszkadzały w śledztwie - mówi, oceniając notatki, prof. Mirosław Dakowski, autor książki „Via bank i FOZZ” odsłaniającej kulisy największej afery z okresu transformacji ustrojowej.
Fundusz Obsługi Zadłużenia Zagranicznego został powołany na mocy ustawy z lutego 1989 roku. Jego zadaniem był niejawny skup polskich długów zagranicznych po niższych cenach. Pieniądze przeznaczone na ten cel zostały jednak z FOZZ wyprowadzone za granicę przez podstawione spółki, głównie Universal, kierowany przez Dariusza Przywieczerskiego (dziś poszukiwanego międzynarodowym listem gończym). Straty Skarbu Państwa szacuje się na 16 bilionów złotych. Cały proceder zorganizowały osoby związane z wojskowymi służbami specjalnymi PRL.
Sprawę FOZZ badał Michał Falzmann, młody kontroler NIK. W latach 1990-1991 odkrył szczegóły przepływu pieniędzy, wskazał spółki i banki, które w tym uczestniczyły oraz osoby za to odpowiedzialne. O aferze poinformował najważniejszych urzędników państwowych. 17 lipca 1991 roku, dzień po odsunięciu go od badania sprawy FOZZ, zmarł na zawał serca. Miał zaledwie 38 lat. Śledztwo w jego sprawie szybko zostało umorzone.
W sprawie FOZZ skazano m. in. byłego prezesa funduszu Grzegorza Żemka i główną księgową - Janinę Chim. Żemek odbywa karę 9 lat pozbawienia wolności w więzieniu na warszawskim Mokotowie. Janina Chim, skazana na 6 lat więzienia, skorzystała z prawa do przedterminowego zwolnienia w marcu 2008 roku.
Leszek Szymowski
http://spodlasu.nowyekran.pl/post/30413 ... rzecie-dno | 17.10.2011 13:10 4 komentarze
AFERY FOZZ TRZECIE DNO
Poszlaki i spostrzeżenia, o których nie wiecie czyli gambit służb specjalnych.
Afera FOZZ nazywana jest matką wszystkich afer w III RP. Dane oficjalne mówią o kwotach rzędu 100 mln dolarów, co bardziej poinformowane osoby wiedzą, że gra tyczy się minimum miliarda. Chociaż oficjalna historia Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego zaczyna się w 1989 roku co bardziej wnikliwe osoby wiedzą, że początki afery należy datować przynajmniej na 1986 rok.
W 1986 roku powstał tzw „pierwszy FOZZ”. Nie posiadamy praktycznie żadnych bliższych informacji odnośnie tego przekrętu. Możemy tylko domyślać się, na podstawie przepływów Banku Handlowego (o których swoją drogą również nie wiadomo zbyt wiele), że również miał charakter przekrętu. Warto zwrócić uwagę na zbieżność czasową powołania pierwszego FOZZ ze spotkaniem Gorbaczowa z Reaganem. Wiele osób uważa, że już po pierwszym spotkaniu postanowiono, że kraje satelickie ZSRR (między innymi Polska) będą przechodzić w niedalekiej przyszłości transformację ustrojową i gospodarczą. Już wtedy wiadomym się stało, że długi Gierka któregoś dnia zostaną spłacone.
Wiele osób uważa, że rzekomy cel działalności FOZZ, polegający na wykupywaniu na rynku wtórnym obligacji PRL był tylko maską dla realnego wypompowywania dewiz z rynku krajowego, a środki, które miały służyć zmniejszeniu zadłużenia wydrenowano na konta dzisiejszych Bonzów. Przedstawmy więc teraz suche liczby. W momencie powołania FOZZ obligacje PRL chodziły na rynku wtórnym po 18 centów za dolara. Oprocentowanie tych obligacji było zmienne, jednak dla uproszczenia (tylko po to, by wskazać skalę) przyjmijmy średnioroczne oprocentowanie na 5%. Łatwo policzyć, że w dniu dzisiejszym wartość tych obligacji stanowiła by około 20 krotną wartość ceny rynkowej z lat 80-tych. Dla porównania, jedna z najkorzystniejszych inwestycji na świecie w ostatnich 25 latach - złoto dała zysk za poziomie 6 krotnym (3 razy mniejszy aniżeli obligacje Gierka). Oczywiście mówi się, że dług Gierka już spłaciliśmy tyle, że wciąż emitowane są nowe obligacje (o długu III RP nie muszę chyba wspominać) więc należy przypuszczać, że osoby, które posiadały obligacje Gierka zwyczajnie wymieniły gotówkę na nowe obligacje III RP. Tyle o obligacjach
W powszechnej świadomości gdzieś tam krąży inna z afer związanych ze schyłkowym PRL. Afera „Żelazo”. Afera ta dotyczyła nielegalnej działalności polskich służb za granicą. Napadów rabunkowych, udziału w strukturach mafijnych, HANDLEM KRADZIONYMI DZIEŁAMI SZTUKI. Chociaż sama ta afera może wydawać się niezwiązana z FOZZ postaram się przedstawić kilka spraw, które rozjaśnią troche sytuację i ukażą bezpośredni związek. W czasach PRL wszelkie oficjalne transakcje zagraniczne musiały odbywać się za pośrednictwem Rubli Transferowych. Ponieważ kursy tych walut były niekorzystne, a każda transakcja wiązała się z pompowaniem kasy „bratniego” Związku Radzieckiego służby PRL powołały finansowe instytucje zagraniczne, takie jak Bank Handlowy. Warto zwrócić uwagę, że o transakcjach Banku Handlowego wiemy stosunkowo niewiele. Niemniej jednak można przypuszczać, że Bank Handlowy stanowił tylko jeden z elementów działalności gospodarczej PRL za granicą. Co wspólnego z tym ma więc afera „Żelazo”? Afera ta wiązała się bardzo dużymi dochodami wynikającymi ze spieniężania kradzionych dóbr sztuki. Do działalności takiej wymagana jest sprawna siatka paserska z dojściami do bardzo bogatych i wpływowych osób. Wspomnę więc o dość drażniącej sprawie, która według mojego mniemania ma bardzo silny związek zarówno z FOZZ jak i Żelazem.
Cofnijmy się w czasie do II wojny światowej. W Polsce przed wojną mieszkało bardzo wiele osób posiadających rozległe majątki. Nie tylko ziemskie ale także dzieła sztuki, złoto, brylanty itp., itd. Spuścizna majątków wielkich rodzin była przeogromna. Kiedy przyszli Niemcy i Rosjanie wiele z tych precjozów zostało skradzione. Nie wszystkie jednak. Spora część co sprytniejszych właścicieli ukrywała swoje skarby. Liczyli, że po wojennej zawierusze powrócą oni do swoich skrytek i wydobędą swoje bogactwa. Niestety okupacja sowiecka, a później system PRLu sprawił, że wydobycie takich znalezisk na światło dzienne wiązało by się z konfiskatą. Do dziś zapewne w wielu miejscach znajdują się ukryte skarby przedwojennych włościan. Niejednokrotnie miałem kontakt z ludźmi, którzy opowiadali o takich ukrytych skarbach. Miałem również spory kontakt ze spadkobiercami osób ukrywających te rzeczy. Większość tych kontaktów łączył wspólny mianownik. Skarbu, pomimo bardzo dokładnego określenia miejsca jego zalegania nigdy nie odnaleziono. W kazamatach UB i SB bardzo często lądowały osoby całkowicie niezwiązane z działalnością konspiracyjną. Dzisiaj określa się je mianem losowych ofiar reżimu stalinowskiego. Osobiście uważam, że nie jest to prawda. Ostatnie doniesienia o odnajdywanych na zachodzie dziełach sztuki pochodzenia polskiego dają sporo do myślenia. Nie były by one zastanawiające, gdyby rodowód posiadania tychże sięgał II wojny światowej. Często jednak pojawiają się historie o dobrach sztuki zakupionych w latach 60-tych i 70-tych. Często we Francji czy Belgii. Osobiście jestem przekonany, że rodowód tych znalezisk można śmiało wskazać w wydziałach służb specjalnych MSW.
Przypuszczam, że w momencie gdy Gierek zaczynał zaciągać w naszym imieniu dług, znaczna część dewiz, które w ten sposób uzyskiwaliśmy pochodziła z majątków zbudowanych w oparciu o siatki paserskie powiązane z aferą „Żelazo”. Ilość majątku, która przepadła w czasach II Wojny Światowej jest niewspółmierna do tego co możemy wskazać w majątku zrabowanym przez Niemców i Rosjan. Jednak ten majątek zniknął by zacząć się odnajdywać długo po wojnie w krajach zachodu.
Stawiam hipotezę, że w czasach PRL w oparciu między innymi o zrabowane polskie skarby stworzono niejedną fortunę, która teraz działając na rynku finansowym ma znaczący wpływ na rynki światowe. Uważam, że proces kumulacji wypompowywanych dewiz z PRL nie zaczął się na aferze FOZZ. Jestem głęboko przekonany, że FOZZ został przygotowany celowo w taki sposób by uwagę publiczną skupić na 350 mln PLN, a tym samym zabezpieczyć po wsze czasy dziesiątki miliardów wydrenowane z naszego kraju. W końcu gambit jest ulubionym z zagrań służb specjalnych.
ZA CO POSTAWIĆ TZW. POLITYKÓW PRZED SĄDEM, TRYBUNAŁEM
http://www.racjonalnyrzad.pl/forum/view ... p?f=1&t=14