TO TYLKO... REALIZACJA UTOPII (plik uniwers.)(cz. 1 i 2)
Przy okazji. Nie mam żadnego wykształcenia, ani wiedzy medycznej. Lecz amatorsko podsuwam do rozważania:
Przez miliony lat wyewoluowała z nami nasza flora bakteryjna przewodu pokarmowego, w dodatku u każdego człowieka unikatowa. Więc czy stasowanie leków, w tym antybiotyków nie doprowadziło do wybicia wielu unikatowych szczepów, a więc doszło do zubożenia flory bakteryjnej, co skutkuje nieprawidłową pracą przewodu pokarmowego, niepełnym przetwarzaniem, przyswajaniem pożywienia, osłabieniem m.in. odporności z tego powodu, oraz z powodu samego zubożenia flory bakteryjnej!!! Więc czy lekowe tzw. lecznictwo ratuje czy zabija ludzkość, tyle że w perspektywie wielopokoleniowej...
Najskuteczniejszym zapobieganiem chorobom, a w razie choroby jest odpowiednie odżywianie się.
Kolejnym elementem zapobiegania chorobom jest naturalna selekcja, czyli osobniki o niskim potencjale zdrowotnym powinny umrzeć, aby nie przekazywać wad potomstwu i nie stanowić obciążenia dla społeczeństwa.
Cóż to za lecznictwo, skoro gdy leczymy jedną osobę, to w tego konsekwencjach, produkcji, skażeń, trucia, wydatków, długów, biedy, m.in. choruje wielu innych ludzi… – Powstają efekty negatywnych lawin (...)...!!
Cóż to za lecznictwo, że gdy bierze się tzw. lek na jedną chorobę, to wywołuje on następną (...)...!!
PRAWIDŁOWE ODŻYWIANIE Dział I [Aktualizacja: 08.2021 r.]
http://wolnyswiat.pl/forum/viewtopic.php?f=9&t=250
JAKA SŁUŻBA ZDROWIA?
– Racjonalna: powinna zajmować się - w pierwszej kolejności - leczeniem ludzi POŻYTECZNYCH, i dopiero po - całkowitym - wywiązaniu się z tej misji można rozpatrywać realizację utopii...
– Przede wszystkim ZAPOBIEGANIE, a jeśli się nie uda, to - ekonomicznie, ekologicznie, etycznie, wg statusu uzasadnione - leczenie chorób.
Osoby o statusie: osoba przeciętna: Przed 30-tym rokiem życia leki i leczenie bezpłatnie – to jest inwestycja. Między 30-tym, a 45 rokiem życia leki i leczenie płatne w 50%. Powyżej 45 lat odpłatność leków i leczenia 100% (w wielu przypadkach te pieniądze nie zwróciłyby się). Niepełnosprawni, hoży od urodzenia (dożywotni, i nie zdolni do jakiejkolwiek konstruktywnej działalności) powinni ponosić pełną odpłatność za leki i leczenie. – To żadna zasługa takich osób, ani wina społeczeństwa, i nie leży to w naszym interesie, by takich ludzi płodzić, rodzić, na nich łożyć (mogą szukać sponsora, brać udział w testowaniu leków, itp. – muszą wykazać (ich rodzice, opiekunowie) jakąś konstruktywną inicjatywę, według zasady: coś za coś); nikotynowi, narkotykowi, alkoholowi, żywieniowi itp. degeneraci, samobójcy - przeznaczający, razem, miliardy zł na takie substancje - muszą ponosić 100% odpłatność za leki i leczenie, ale nie lekarzom, tylko państwu (lekarz wypisywałby rachunek za swoje usługi. Nie jest to idealne, bo sprzyjające korupcji rozwiązanie, ale jest lepsze od obecnego postępowania).
Osoby o statusie: osoba pożyteczna, osoba wybitna muszą być, m.in. w tym względzie, uprzywilejowane.
Obecnie ludzie świadomie, nieświadomie się degenerują, gdyż niski status »degenerata, pasożyta«, czyli nałoga, chorego, najlepiej posiadającego jeszcze chore dziecko, daje profity. Ja proponuję ten trend odwrócić.
Ponieważ lekarzom, w tym stomatologom, nie opłaca się skutecznie leczyć, to trzeba to, ekonomicznie, wymusić, a mianowicie wypłać im wyłącznie stałą, nigdy nie zmniejszaną, pensję. A czy będą nieskutecznie leczyć 6 dni w tygodniu, po 12 godzin dziennie setki ludzi, czy skutecznie leczyć kilkanaście osób, co 2-gi dzień, przez 4 godziny będzie zależało od efektów ich pracy.
Firmy farmaceutyczne muszą być wyłącznie państwowe, a więc utrzymywane, ich produkty opłacane przez państwo, więc zwiększanie produkcji wynikłe z szkodzenia tzw. lekami, skażania środowiska, biedy, przedłużanie dogorywania; realizowania pseudobroczynnej utopii nie będzie się opłacało.
https://www.wprost.pl/tygodnik/6528/med ... mylek.html | 27 sierpnia 2000
W efekcie trwającego kilka miesięcy strajku lekarzy w Izraelu zarejestrowano trzydziestoprocentowy spadek liczby zgonów - poinformował niedawno "British Medical Journal".
Podobną prawidłowość zaobserwowano pod koniec lat 70. w Kalifornii. "The Wall Street Journal" doniósł kilka miesięcy temu, że amerykańskie firmy farmaceutyczne i partie są z sobą powiązane. Bo jak wytłumaczyć aż pięćdziesięcioprocentowy wzrost dotacji przeznaczanych przez koncerny medyczne na kampanie wyborcze w USA? Na tej samej stronie "The Wall Street Journal" zamieścił artykuł na temat krociowych zysków firm farmaceutycznych osiąganych w wyniku nielegalnych praktyk monopolistycznych. Czy można się jeszcze łudzić, że celem służby zdrowia jest wyłącznie zdrowie pacjentów?
http://www.o2.pl / http://www.sfora.pl | Piątek [25.09.2009, 10:48] 1 źródło
POŁAMAŁEŚ SIĘ PO PIJANEMU? ZAPŁACISZ ZA LECZENIE
Szpitale egzekwują prawo.
Jednym z pierwszych jest dyrektor szpitala specjalistycznego w Grudziądzu. Każe płacić choćby za gips, jeżeli połamany pacjent przyjechał pijany.
Działa zgodnie z ustawą o Zakładach Opieki Zdrowotnej i dziwi się, że dyrektorzy innych szpitali nie wykonują jej zapisów - donosi RMF FM.
Rachunek za leczenie zobaczyło już pierwszych 100 pacjentów. Płacą od razu albo w ratach.
Przepisy prawa mówią, że 0,1-0,2 promila alkoholu we krwi to stan wskazujący na spożycie. Fakturę wystawiamy od 0,5 - mówi dyrektor Marek Nowak. | JS
http://www.o2.pl / http://www.sfora.pl | Niedziela [15.02.2009, 14:01] 1 źródło
CZY ALKOHOLICY MAJĄ PRAWO DO NOWEJ WĄTROBY?
Brytyjski spór na temat przeszczepów.
Co czwarta przeszczepiona wątroba trafia do nałogowych alkoholików - ujawniło Brytyjskie Towarzystwo Medyczne.
Te dane o transplantacjach wywołały gorącą debatę. Bo w ciągu ostatniej dekady liczba przeszczepów wzrosła o 60 procent. W tym samym czasie kolejka oczekujących wydłużyła się dwukrotnie.
Prezes komitetu etyki lekarskiej BTM, dr Tony Calland, jest zdania, że lekarz ma prawo odmówić pacjentowi-alkoholikowi prawa do nowego organu. O ile oczywiście nie pokaże on, że jest zdeterminowany, by przestać pić - dodaje Calland.
Raport autorstwa London School of Hygiene and Tropical Medicine dowodzi, że wśród państw europejskich, to w Wielkiej Brytanii najszybciej przybywa śmiertelnych ofiar marskości wątroby. | J
DO JAKIEGO ZATRUCIA PRZYRODY, ŚRODOWISKA, LUDZI, do ilu chorób, śmierci przyczynia się m.in. produkcja tzw. leków, wydalanie ich składników z moczem, kałem, wyrzucanie ich do kanalizacji, z innymi śmieciami?!
DO JAKICH ZMIAN GENETYCZNYCH (WPŁYW NA POTOMSTWO) dochodzi pod wpływem tzw. leków?!
JAKIE SĄ NA TO WSZYSTKO WYDATKI, kosztem zdrowych, kosztem innych potrzeb?!
– JAKI JEST TEGO ŁĄCZNY BILANS – KORZYŚCI DO STRAT...!!
Lub jeszcze inaczej:
TZW... LECZNICTWO
MYŚLENIE CAŁOŚCIOWE, RACJONALNE
Proszę sobie uzmysłowić, iż leczenie jednej osoby (by następnie ją utrzymywać na rencie, dalej leczyć, zapewnić opiekę, dostęp do infrastruktury, rozrywkę itp.) powoduje nędzę, choroby, konieczność leczenia następnych osób, ich dzieci itd. – reakcja lawinowa...(!!), z powodu konieczności wybudowania, co wykonują kolejni ludzie, funkcjonowania przemysłu farmaceutycznego, medycznego, uczelni medycznych, utrzymywania leczących ich lekarzy, obsługujących urzędników, wybudowania kolejnych mieszkań i innych budynków, większego zużycia energii, surowców i innych zasobów, konieczności budowy dodatkowych elektrowni; skażania środowiska (powietrza, gleby, wody, gleby; żywności), wypadków itp. Do tego dodajmy jeszcze zarażanie innych zarazkami, rozmnażanie się, degenerując nasz gatunek i obarczając kolejnymi tego negatywnymi skutkami, w tym wydatkami. Itd...
Pytanie więc brzmi: w imię czego, po co, czy mamy z tego korzyści, czy same straty...
Więc w lecznictwie również musi mieć mse myślenie całościowe, istnieć rozsądna kalkulacja – zysków do strat!
TZW. LECZNICTWO (JAKI JEST BILANS, KOSZTY (W TYM EDUKOWANIA PRZYSZŁYCH TZW. LEKARZY, PIELĘGNIAREK), SKUTKI, KORZYŚCI, SENS TZW. LECZENIA)...
Może jednak ekonomiczne, ekologiczne, rozsądne (całościowo – licząc wszystko) - racjonalne, naprawdę prozdrowotne - podejście?
Przykład szacowania całościowego.
UTOPIJNE LECZNICTWO (...) PRZYCZYNIA SIĘ DO BIEDY, CHORÓB, DEGENERACJI, DEGRADACJI, ŚMIERCI, WYDATKÓW, DŁUGÓW; ZWIĘKSZA ILOŚĆ PROBLEMÓW, STRAT!
W uproszczeniu i w skrócie: chory człowiek zaraża innych mikroorganizmami, przyczynia do lekooporności mikroorganizmów, przyczynia do skażania środowiska, trucia przyrody, ludzi produkcją medykamentów, sprzętu medycznego, następnie substancjami zawartymi w kale, moczu po zażyciu leków, w po produkcyjnych, poszpitalnych śmieciach – co przyczynia się do kolejnych skażeń, zatruć środowiska, przyrody, ludzi, co przyczynia się do kolejnych chorób, strat, obciąża ekonomicznie społeczeństwo kosztami tzw. lecznictwa, utrzymywania na rencie – co przyczynia się do biedy, długów, a w efekcie i chorób, przestępczości, demoralizuje – dając przykład, że za chorobę jest się nagradzanym, co prowokuje to do nie dbania o siebie, potomstwo, więc w efekcie przybywa kolejnych osób do leczenia, utrzymywania, z tego skutkami (...), a skutkuje to też degeneracją, degeneractwem, z tego skutkami (...), przekazuje potomstwu wadliwe geny, co również skutkuje tym, że przybywa kolejnych osób do leczenia, utrzymywania, z tego skutkami (...), co to też skutkuje degeneracją, degeneractwem.
Więc trzeba rozsądnie, rozumnie, całościowo, dalekowzrocznie, dogłębnie etycznie, oszacować: KIEDY, CO MA SENS, I ODPOWIEDNIO DO TEGO POSTĘPOWAĆ (jak ktoś chce realizować utopie, to niech robi to za własne pieniądze!)!
Więc leczenie, utrzymywanie chorych narkomanów, alkoholików, nikotynowców, starców, zarażonych nieuleczalnymi mikroorganizmami, obłożnie chorych, sparaliżowanych, chorych psychicznie, psychopatów, debili – NIE TYLKO JEST SZKODLIWE, NIE MA SENSU, ALE RÓWNIEŻ NIE MA TAKIEJ, PRAKTYCZNIE, MOŻLIWOŚCI (jak widać – bo chorych, biednych, wydatków, długów, problemów, strat przybywa!)! Więc trzeba i tu zakończyć postępowanie na odwrót; realizowanie utopi! Czyli: TAKICH OSOBNIKÓW USYPIAĆ (przy okazji dając przestrogę, motywując, mobilizując pozostałych do dbania o siebie, innych, do rozwoju, współpracy).
OTO KOLEJNE OBLICZE, SKUTKI REALIZACJI UTOPII: SELEKCJI NEGATYWNEJ I WYNIKŁEGO Z TEGO TZW. LECZNICTWA; PROKOMERCYJNEJ EKONOMII:[/size]
Przez miliony lat wyewoluowała z nami nasza flora bakteryjna przewodu pokarmowego, w dodatku u każdego człowieka unikatowa. Więc czy stasowanie leków, w tym antybiotyków nie doprowadziło do wybicia wielu unikatowych szczepów, a więc doszło do zubożenia flory bakteryjnej, co skutkuje nieprawidłową pracą przewodu pokarmowego, niepełnym przetwarzaniem, przyswajaniem pożywienia, osłabieniem m.in. odporności z tego powodu, oraz z powodu samego zubożenia flory bakteryjnej!!! Więc czy lekowe tzw. lecznictwo ratuje czy zabija ludzkość, tyle że w perspektywie wielopokoleniowej...
Najskuteczniejszym zapobieganiem chorobom, a w razie choroby jest odpowiednie odżywianie się.
Kolejnym elementem zapobiegania chorobom jest naturalna selekcja, czyli osobniki o niskim potencjale zdrowotnym powinny umrzeć, aby nie przekazywać wad potomstwu i nie stanowić obciążenia dla społeczeństwa.
Cóż to za lecznictwo, skoro gdy leczymy jedną osobę, to w tego konsekwencjach, produkcji, skażeń, trucia, wydatków, długów, biedy, m.in. choruje wielu innych ludzi… – Powstają efekty negatywnych lawin (...)...!!
Cóż to za lecznictwo, że gdy bierze się tzw. lek na jedną chorobę, to wywołuje on następną (...)...!!
PRAWIDŁOWE ODŻYWIANIE Dział I [Aktualizacja: 08.2021 r.]
http://wolnyswiat.pl/forum/viewtopic.php?f=9&t=250
JAKA SŁUŻBA ZDROWIA?
– Racjonalna: powinna zajmować się - w pierwszej kolejności - leczeniem ludzi POŻYTECZNYCH, i dopiero po - całkowitym - wywiązaniu się z tej misji można rozpatrywać realizację utopii...
– Przede wszystkim ZAPOBIEGANIE, a jeśli się nie uda, to - ekonomicznie, ekologicznie, etycznie, wg statusu uzasadnione - leczenie chorób.
Osoby o statusie: osoba przeciętna: Przed 30-tym rokiem życia leki i leczenie bezpłatnie – to jest inwestycja. Między 30-tym, a 45 rokiem życia leki i leczenie płatne w 50%. Powyżej 45 lat odpłatność leków i leczenia 100% (w wielu przypadkach te pieniądze nie zwróciłyby się). Niepełnosprawni, hoży od urodzenia (dożywotni, i nie zdolni do jakiejkolwiek konstruktywnej działalności) powinni ponosić pełną odpłatność za leki i leczenie. – To żadna zasługa takich osób, ani wina społeczeństwa, i nie leży to w naszym interesie, by takich ludzi płodzić, rodzić, na nich łożyć (mogą szukać sponsora, brać udział w testowaniu leków, itp. – muszą wykazać (ich rodzice, opiekunowie) jakąś konstruktywną inicjatywę, według zasady: coś za coś); nikotynowi, narkotykowi, alkoholowi, żywieniowi itp. degeneraci, samobójcy - przeznaczający, razem, miliardy zł na takie substancje - muszą ponosić 100% odpłatność za leki i leczenie, ale nie lekarzom, tylko państwu (lekarz wypisywałby rachunek za swoje usługi. Nie jest to idealne, bo sprzyjające korupcji rozwiązanie, ale jest lepsze od obecnego postępowania).
Osoby o statusie: osoba pożyteczna, osoba wybitna muszą być, m.in. w tym względzie, uprzywilejowane.
Obecnie ludzie świadomie, nieświadomie się degenerują, gdyż niski status »degenerata, pasożyta«, czyli nałoga, chorego, najlepiej posiadającego jeszcze chore dziecko, daje profity. Ja proponuję ten trend odwrócić.
Ponieważ lekarzom, w tym stomatologom, nie opłaca się skutecznie leczyć, to trzeba to, ekonomicznie, wymusić, a mianowicie wypłać im wyłącznie stałą, nigdy nie zmniejszaną, pensję. A czy będą nieskutecznie leczyć 6 dni w tygodniu, po 12 godzin dziennie setki ludzi, czy skutecznie leczyć kilkanaście osób, co 2-gi dzień, przez 4 godziny będzie zależało od efektów ich pracy.
Firmy farmaceutyczne muszą być wyłącznie państwowe, a więc utrzymywane, ich produkty opłacane przez państwo, więc zwiększanie produkcji wynikłe z szkodzenia tzw. lekami, skażania środowiska, biedy, przedłużanie dogorywania; realizowania pseudobroczynnej utopii nie będzie się opłacało.
https://www.wprost.pl/tygodnik/6528/med ... mylek.html | 27 sierpnia 2000
W efekcie trwającego kilka miesięcy strajku lekarzy w Izraelu zarejestrowano trzydziestoprocentowy spadek liczby zgonów - poinformował niedawno "British Medical Journal".
Podobną prawidłowość zaobserwowano pod koniec lat 70. w Kalifornii. "The Wall Street Journal" doniósł kilka miesięcy temu, że amerykańskie firmy farmaceutyczne i partie są z sobą powiązane. Bo jak wytłumaczyć aż pięćdziesięcioprocentowy wzrost dotacji przeznaczanych przez koncerny medyczne na kampanie wyborcze w USA? Na tej samej stronie "The Wall Street Journal" zamieścił artykuł na temat krociowych zysków firm farmaceutycznych osiąganych w wyniku nielegalnych praktyk monopolistycznych. Czy można się jeszcze łudzić, że celem służby zdrowia jest wyłącznie zdrowie pacjentów?
http://www.o2.pl / http://www.sfora.pl | Piątek [25.09.2009, 10:48] 1 źródło
POŁAMAŁEŚ SIĘ PO PIJANEMU? ZAPŁACISZ ZA LECZENIE
Szpitale egzekwują prawo.
Jednym z pierwszych jest dyrektor szpitala specjalistycznego w Grudziądzu. Każe płacić choćby za gips, jeżeli połamany pacjent przyjechał pijany.
Działa zgodnie z ustawą o Zakładach Opieki Zdrowotnej i dziwi się, że dyrektorzy innych szpitali nie wykonują jej zapisów - donosi RMF FM.
Rachunek za leczenie zobaczyło już pierwszych 100 pacjentów. Płacą od razu albo w ratach.
Przepisy prawa mówią, że 0,1-0,2 promila alkoholu we krwi to stan wskazujący na spożycie. Fakturę wystawiamy od 0,5 - mówi dyrektor Marek Nowak. | JS
http://www.o2.pl / http://www.sfora.pl | Niedziela [15.02.2009, 14:01] 1 źródło
CZY ALKOHOLICY MAJĄ PRAWO DO NOWEJ WĄTROBY?
Brytyjski spór na temat przeszczepów.
Co czwarta przeszczepiona wątroba trafia do nałogowych alkoholików - ujawniło Brytyjskie Towarzystwo Medyczne.
Te dane o transplantacjach wywołały gorącą debatę. Bo w ciągu ostatniej dekady liczba przeszczepów wzrosła o 60 procent. W tym samym czasie kolejka oczekujących wydłużyła się dwukrotnie.
Prezes komitetu etyki lekarskiej BTM, dr Tony Calland, jest zdania, że lekarz ma prawo odmówić pacjentowi-alkoholikowi prawa do nowego organu. O ile oczywiście nie pokaże on, że jest zdeterminowany, by przestać pić - dodaje Calland.
Raport autorstwa London School of Hygiene and Tropical Medicine dowodzi, że wśród państw europejskich, to w Wielkiej Brytanii najszybciej przybywa śmiertelnych ofiar marskości wątroby. | J
DO JAKIEGO ZATRUCIA PRZYRODY, ŚRODOWISKA, LUDZI, do ilu chorób, śmierci przyczynia się m.in. produkcja tzw. leków, wydalanie ich składników z moczem, kałem, wyrzucanie ich do kanalizacji, z innymi śmieciami?!
DO JAKICH ZMIAN GENETYCZNYCH (WPŁYW NA POTOMSTWO) dochodzi pod wpływem tzw. leków?!
JAKIE SĄ NA TO WSZYSTKO WYDATKI, kosztem zdrowych, kosztem innych potrzeb?!
– JAKI JEST TEGO ŁĄCZNY BILANS – KORZYŚCI DO STRAT...!!
Lub jeszcze inaczej:
TZW... LECZNICTWO
MYŚLENIE CAŁOŚCIOWE, RACJONALNE
Proszę sobie uzmysłowić, iż leczenie jednej osoby (by następnie ją utrzymywać na rencie, dalej leczyć, zapewnić opiekę, dostęp do infrastruktury, rozrywkę itp.) powoduje nędzę, choroby, konieczność leczenia następnych osób, ich dzieci itd. – reakcja lawinowa...(!!), z powodu konieczności wybudowania, co wykonują kolejni ludzie, funkcjonowania przemysłu farmaceutycznego, medycznego, uczelni medycznych, utrzymywania leczących ich lekarzy, obsługujących urzędników, wybudowania kolejnych mieszkań i innych budynków, większego zużycia energii, surowców i innych zasobów, konieczności budowy dodatkowych elektrowni; skażania środowiska (powietrza, gleby, wody, gleby; żywności), wypadków itp. Do tego dodajmy jeszcze zarażanie innych zarazkami, rozmnażanie się, degenerując nasz gatunek i obarczając kolejnymi tego negatywnymi skutkami, w tym wydatkami. Itd...
Pytanie więc brzmi: w imię czego, po co, czy mamy z tego korzyści, czy same straty...
Więc w lecznictwie również musi mieć mse myślenie całościowe, istnieć rozsądna kalkulacja – zysków do strat!
TZW. LECZNICTWO (JAKI JEST BILANS, KOSZTY (W TYM EDUKOWANIA PRZYSZŁYCH TZW. LEKARZY, PIELĘGNIAREK), SKUTKI, KORZYŚCI, SENS TZW. LECZENIA)...
Może jednak ekonomiczne, ekologiczne, rozsądne (całościowo – licząc wszystko) - racjonalne, naprawdę prozdrowotne - podejście?
Przykład szacowania całościowego.
UTOPIJNE LECZNICTWO (...) PRZYCZYNIA SIĘ DO BIEDY, CHORÓB, DEGENERACJI, DEGRADACJI, ŚMIERCI, WYDATKÓW, DŁUGÓW; ZWIĘKSZA ILOŚĆ PROBLEMÓW, STRAT!
W uproszczeniu i w skrócie: chory człowiek zaraża innych mikroorganizmami, przyczynia do lekooporności mikroorganizmów, przyczynia do skażania środowiska, trucia przyrody, ludzi produkcją medykamentów, sprzętu medycznego, następnie substancjami zawartymi w kale, moczu po zażyciu leków, w po produkcyjnych, poszpitalnych śmieciach – co przyczynia się do kolejnych skażeń, zatruć środowiska, przyrody, ludzi, co przyczynia się do kolejnych chorób, strat, obciąża ekonomicznie społeczeństwo kosztami tzw. lecznictwa, utrzymywania na rencie – co przyczynia się do biedy, długów, a w efekcie i chorób, przestępczości, demoralizuje – dając przykład, że za chorobę jest się nagradzanym, co prowokuje to do nie dbania o siebie, potomstwo, więc w efekcie przybywa kolejnych osób do leczenia, utrzymywania, z tego skutkami (...), a skutkuje to też degeneracją, degeneractwem, z tego skutkami (...), przekazuje potomstwu wadliwe geny, co również skutkuje tym, że przybywa kolejnych osób do leczenia, utrzymywania, z tego skutkami (...), co to też skutkuje degeneracją, degeneractwem.
Więc trzeba rozsądnie, rozumnie, całościowo, dalekowzrocznie, dogłębnie etycznie, oszacować: KIEDY, CO MA SENS, I ODPOWIEDNIO DO TEGO POSTĘPOWAĆ (jak ktoś chce realizować utopie, to niech robi to za własne pieniądze!)!
Więc leczenie, utrzymywanie chorych narkomanów, alkoholików, nikotynowców, starców, zarażonych nieuleczalnymi mikroorganizmami, obłożnie chorych, sparaliżowanych, chorych psychicznie, psychopatów, debili – NIE TYLKO JEST SZKODLIWE, NIE MA SENSU, ALE RÓWNIEŻ NIE MA TAKIEJ, PRAKTYCZNIE, MOŻLIWOŚCI (jak widać – bo chorych, biednych, wydatków, długów, problemów, strat przybywa!)! Więc trzeba i tu zakończyć postępowanie na odwrót; realizowanie utopi! Czyli: TAKICH OSOBNIKÓW USYPIAĆ (przy okazji dając przestrogę, motywując, mobilizując pozostałych do dbania o siebie, innych, do rozwoju, współpracy).
OTO KOLEJNE OBLICZE, SKUTKI REALIZACJI UTOPII: SELEKCJI NEGATYWNEJ I WYNIKŁEGO Z TEGO TZW. LECZNICTWA; PROKOMERCYJNEJ EKONOMII:[/size]
Ostatnio zmieniony pn cze 13, 2011 2:44 pm przez admin, łącznie zmieniany 4 razy.
http://biznes.interia.pl/wiadomosci/new ... 59194,4199 | 5 marca 2018
Światowa Organizacja Zdrowia szacuje, że milion osób umiera rocznie przez zażywanie podrobionych leków; w Polsce nawet co setny lek może być "podróbką" - powiedziała dr Natalia Daśko z Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu.
- Szacuje się, że globalne zyski ze sprzedaży podrabianych leków wynoszą od 150 do 200 miliardów euro rocznie. To sprawia, że ten proceder jest najbardziej lukratywny spośród całego biznesu podrabiania towarów - wskazała Daśko.
Lekarstwa Nas Powolnie zabijają - Sprzedawane Choroby
https://www.youtube.com/watch?v=BLorb2wlEas | 12 lut 2017
„WPROST” 4.11.2001 r.
LECZENIE NA ŚMIERĆ
Co roku w amerykańskich szpitalach więcej ludzi umiera po niewłaściwej kuracji i wskutek zaniedbań personelu, niż ginie w wypadkach samochodowych, lotniczych, z powodu samobójstw, zatruć i utonięć. Liczba śmiertelnych ofiar błędnych terapii i stosowania złych leków sięga w Stanach Zjednoczonych od 44 tys. do 98 tys. rocznie. Tylko z powodu niewłaściwego stosowania leków umiera więcej ludzi niż na skutek wypadków przy pracy. Ponadto co roku około miliona pacjentów doznaje w szpitalach ciężkich uszkodzeń fizycznych i psychicznych, choć nie kończą się one zgonem.
Leki nieskuteczne lub szkodliwe
Opublikowanie danych amerykańskiego Instytutu Medycyny wywołało wstrząs nie tylko w Stanach Zjednoczonych. Przeprowadzenie podobnych badań zlecono także w Australii, Wielkiej Brytanii i Kanadzie. Okazało się, że w Australii odsetek ofiar kuracji i pobytu w szpitalu jest jeszcze wyższy niż w USA. W kraju liczącym 18 mln obywateli niewłaściwa kuracja i źle ordynowane leki powodują co roku około 18 tys. zgonów. Brytyjska Narodowa Służba Zdrowia przyznała, że pomyłki lekarzy i personelu szpitalnego są trzecią z kolei przyczyną zgonów. Podane liczby dotyczą tylko przypadków szpitalnych. Szacuje się, że jeszcze więcej zgonów powodują niewłaściwe medykamenty przepisywane w lecznictwie poza szpitalnym. Dwa lata temu we Francji przeanalizowano 23 tys. recept wypisanych przez lekarzy domowych. Od 30 % do 90% zalecanych leków okazało się nieskutecznych. W wielu chorobach były wręcz szkodliwe. Rok temu na polecenie francuskiego ministra zdrowia komisja ekspertów, złożona z profesorów medycyny i lekarzy największych francuskich szpitali, sprawdziła działanie 100 najczęściej przepisywanych preparatów. 27 z nich oceniono negatywnie, gdyż były nieefektywne lub szkodliwe.
Obłudni, kłamliwi, drapieżni
(...) Francuska Agencja Krwi sprzedała przecież tysiącom osób cierpiących na hemofilię krew, której nie przetestowano na obecność wirusów HIV, choć istniały odpowiednie metody ich wykrywania. Zmarły tysiące osób. W tej samej Francji, która przoduje w Europie w ilości produkowanych leków i jest liderem w ich konsumpcji, setkom wolno rosnących dzieci zaaplikowano hormon wzrostu uzyskany w karygodnych warunkach higienicznych z przysadek mózgowych osób często cierpiących na choroby zwyrodnieniowe mózgu. W efekcie osiemdziesięcioro dzieci zmarło.
Zdrowie na ołtarzu interesów
(...) Matki noworodków opuszczających kliniki wynoszą stamtąd recepty, leki, próbki i materiały promocyjne firm farmaceutycznych. Część tych środków jest pożyteczna, inne są niepotrzebne lub wręcz szkodliwe. Niemowlętom aplikuje się np. leki ograniczające odbijanie się pokarmów, choć wystarczyłaby odrobina zdrowego rozsądku, aby nie podawać im jednorazowo więcej płynów, niż może pomieścić niewykształcony jeszcze przewód pokarmowy. Lekarze ordynują drogie preparaty przeciwko biegunkom, nieskuteczne i toksyczne, od lat odradzane przez Światową Organizację Zdrowia. Nie zalecają tanich i prostych soli, ułatwiających nawadnianie organizmu. Sześcioletnie dzieci otrzymują środki nasenne i psychotropowe, które mają im ułatwić przystosowanie się do życia w szkole. W Kanadzie rodzicom zaleca się podawanie sześciolatkom leku psychostymulującego, ograniczającego ich ruchliwość. Ten sam lek w innych krajach jest na liście środków narkotycznych. Koncerny farmaceutyczne usiłują też zarabiać na ludzkich emocjach. Zwykły smutek kwalifikowany jako depresja jest leczony specyfikami, od których często trudno się później wyzwolić. Niepokój przed egzaminem, żałoba, separacja, niesprawność seksualna – stają się powodem do faszerowania nas niepotrzebnymi lekami.
Miliardy dolarów na promocje
Pośrednikiem w tym interesie są lekarze. Co roku firmy farmaceutyczne przeznaczają 11 mld USD na promocję swoich produktów. Na każdego lekarza – wg czasopisma Amerykańskiego Stowarzyszenia Lekarskiego – wydają 8-13 tys. USD. Na sumy te składają się prezenty, honoraria, stypendia, sponsorowane wyjazdy na konferencje i seminaria do atrakcyjnie położonych miejscowości, wystawne kolacje i lunche. W zamian fundatorzy oczekują, że obdarowani nie zapomną o wprowadzeniu produkowanych przez nich środków do szpitalnych spisów leków, a także nie pominą ich w wystawianych przez siebie receptach. Wg badań opublikowanych przez czasopismo medyczne „The Journal of the American Medical Association”, „dobroczyńcy” rzadko są rozczarowani.
Wszyscy ludzie koncernów
Powiązania między lekarzami a producentami leków coraz częściej prowadzą do konfliktu interesów. Terminem tym określa się sytuacje, w której czyjaś profesjonalna opinia jest zależna od zysku, jaki może dzięki niej osiągnąć. Lekarze często są współwłaścicielami firm farmaceuetycznych, właścicielami ich akcji, doradcami. Amerykańska Agencja ds. Leków i Żywności (FDA) ujawniła, że połowa biorących udział w ostatnich 150 spotkaniach, na których ważyły się losy nowych leków, czerpała korzyści finansowe od firm farmaceutycznych zamierzających te leki produkować. Trzy najbardziej cenione czasopisma medyczne na świecie ogłosiły we wrześniu, że coraz trudniej znaleźć im niezależnych ekspertów do oceny nowych medykamentów i terapii. Większość lekarzy i naukowców ma bowiem finansowe powiązania z koncernami farmaceutycznymi. Żeby uniknąć zarzutów o korupcję, wydawcy czasopism medycznych wymagają od autorów artykułów oceniających leki, by poinformowali o swych związkach z producentami farmaceutyków. Tygodnik Amerykańskiego Stowarzyszenia Lekarskiego „JAMA” ujawnił, że niemal wszyscy autorzy artykułów na temat leków przeciw AIDS i otyłości mają finansowe powiązania z produkującymi je koncernami. Z kolei „New England Journal of Medicine” przyznał, że autorzy 19 artykułów przeglądowych o lekach prowadzą wspólne interesy z przemysłem farmaceutycznym. Nieograniczone zaufanie do leków i bezstronności zalecających je lekarzy zaczyna w tej sytuacji wyglądać na niebezpieczną naiwność.
Bożena Kastory
„WPROST” nr 32, 12.07.2001 r.
SZPITALE DO SZPITALA
PLACÓWKI ZDROWIA ZABIJAJĄ WIĘCEJ LUDZI, NIŻ GINIE ICH W WYPADKACH DROGOWYCH
(...) Tymczasem tylko ze szczątkowych danych Polskiego Towarzystwa Zakażeń Szpitalnych (badaniami ankietowymi objęto 120 szpitali) wyłania się obraz przerażający: w naszych szpitalach zaraża się prawdopodobnie niemal pół miliona osób, a umiera z tego powodu co najmniej 10-15 tys., a więc znacznie więcej, niż ginie w wypadkach drogowych!
Z badań Polskiego Towarzystwa Zakażeń Szpitalnych wynika nadto, że lekarze i pielęgniarki dezynfekują ręce dwa razy rzadziej, niż powinni. 80% szpitalnych zakażeń to właśnie skutki fatalnego stanu higieny i ignorowania elementarnych zasad sanitarnych. „Brud w niektórych szpitalach jest dosłownie wszechobecny. Środki czystości są rozkradane” – twierdzą kontrolerzy PIP.
60 % zakażeń szpitalnych powoduje gronkowiec złocisty. Z poufnego raportu Wojewódzkiej Stacji Epidemiologicznej w Olsztynie, oceniającej stan sanitarny szpitali na podległym jej terenie, wynikało, że tylko w 1998 r. Odnotowano tam aż 650 wypadków zakażeń. Pacjenci cierpieli z powodu nie gojących się ran, złamań, zainfekowanych kości i stawów. Zawinił właśnie gronkowiec, a raczej jego roznosiciele – pracownicy szpitali.
(...) Bomba wybuchła latem tego roku, gdy okazało się, że w firmie Cormay dokonało zakupów aż 55 polskich szpitali. – Jeżeli włodarze tych placówek decydowali się na zakupy sprzętu i odczynników po cenach niekiedy 700% przekraczających wartość katalogową, to można to wyjaśnić tylko w jeden sposób: plagą korupcji – komentuje pragnący zachować anonimowość wysoki urzędnik NIK. (...)
Paulina Kaczanow, Janusz Michalak, współpraca: Donata Wancel
http://www.o2.pl / http://www.sfora.pl | 3 źródła Poniedziałek [01.02.2010, 11:00]
NIK ALARMUJE: POLSKIE SZPITALE SĄ NIEBEZPIECZNE DLA PACJENTÓW
W większości pożar doprowadzi do tragedii.
Stan techniczny szpitali jest zły - budynki są stare, wyeksploatowane, nieprzystosowane do potrzeb niepełnosprawnych. W większości z nich brakuje przeciwpożarowego wyposażenia: gaśnic, hydrantów i alarmów - ostrzega Najwyższa Izba Kontroli. Według niej na remonty placówek konieczne są duże nakłady finansowe - alarmuje "Gazeta Wyborcza".
Kontrolerzy sprawdzili 48 szpitali w dziewięciu województwach. Stan techniczny prawie 70 proc. skontrolowanych placówek może zagrażać bezpieczeństwu personelu i chorych.W większości budynków (83 proc.) brakowało przeciwpożarowego wyposażenia. W blisko połowie tzw. drogi pożarowe były albo za wąskie, albo zablokowane, nie miały też niezbędnego placu manewrowego, co uniemożliwiało korzystanie z nich strażakom - dodaje dziennik.
Kontrolerzy NIK stwierdzili nawet przypadki stosowania w korytarzach ewakuacyjnych materiałów łatwo zapalnych.
W połowie skontrolowanych placówek niepełnosprawni pacjenci mieli problemy ze swobodnym i samodzielnym korzystaniem z budynków szpitalnych - zauważa money.pl. | AJ
http://www.o2.pl | 2008-10-20 06:24
POLSKIE DZIECI SĄ ŹLE LECZONE
Powód? To efekt złej opieki medycznej: braku szczepień ochronnych oraz kolejek do specjalistów - donosi "Dziennik".
Autorzy opracowania z Polskiego Towarzystwa Pediatrycznego przytaczają konkretne dane: na każde 100 tys. dzieci w Polsce z różnych przyczyn umiera aż 75. To o jedną czwartą więcej, niż wynosi unijna średnia i aż o 40 proc. więcej niż w słynącej z doskonałej opieki lekarskiej Szwecji.
Przynajmniej co czwarte polskie dziecko do 14. roku życia jest dotknięte przewlekłą chorobą - np. alergią, astmą albo schorzeniem oczu. Co dziesiąte korzysta z aparatu słuchowego, okularów albo chodzi o kuli.
("Dziennik")
http://www.wp.pl | PAP | dodane 2008-11-13 (13:40)
RYZYKO ZGONU POLSKICH DZIECI O 40% WIĘKSZE NIŻ W INNYCH KRAJACH
W przypadku polskich dzieci ryzyko zgonu jest o 40% większe niż w innych krajach UE - alarmuje Polskie Towarzystwo Pediatryczne i przypomina, że opieka pediatryczna w Polsce od kilku lat przeżywa poważny kryzys.
W czwartek rozpoczęła się dwudniowa Konferencja Federacji Polskich Towarzystw Pediatrycznych, odbywająca się pod patronatem Polskiego Towarzystwa Pediatrycznego (PTP). Wcześniej zorganizowano konferencję prasową zatytułowaną "Czy Polska kocha swoje dzieci?", na której członkowie zarządu PTP przekonywali, że opieka medyczna dzieci i młodzieży w Polsce znajduje się w stanie ciężkiej zapaści.
Ich zdaniem spowodowała to przeprowadzona przed kilku laty reforma systemu ochrony zdrowia, w wyniku której zlikwidowano Poradnie Matki i Dziecka, Poradnie Medycyny Wieku Rozwojowego oraz gabinety lekarskie w szkołach.
W przychodniach podstawowej opieki zdrowotnej nie ma pediatrów, a lekarze rodzinni nie mają specjalistycznego przygotowania do sprawowania opieki medycznej nad dziećmi. To wszystko sprawiło, że do pediatry z chorym dzieckiem ciężko się dostać, a profilaktyka praktycznie nie istnieje.
- Dzieci chodzą do lekarzy tylko wtedy, gdy coś im dolega. Brak profilaktyki skutkuje późnym wykrywaniem chorób, 80% nowotworów u polskich dzieci rozpoznaje się w 3 i 4 stadium. Podobnie jest we wszystkich innych dziedzinach medycyny. A życie dziecka zależy od szybkiego rozpoznania - mówiła prezes PTP prof. Alicja Chybicka.
Zwróciła także uwagę, że coraz częściej zamyka się oddziały pediatryczne w szpitalach, ponieważ są zbyt kosztowne. Narodowy Fundusz Zdrowia leczenie dzieci wycenia tak, jak leczenie dorosłych, mimo iż jest ono zdecydowanie droższe (średnio o 30 proc. we wszystkich dziedzinach). Przewodnicząca Komisji Rozwoju Człowieka PAN prof. Wanda Kawalec dodała, że wprowadzenie przez NFZ systemu jednorodnych grup pacjentów (JGP) doprowadziło do tego, że dziecięce szpitale wysokospecjalistyczne przynoszą ogromne straty.
- W szpitalach dziecięcych potrzeba jest więcej personelu - nie wystarczy tyle pielęgniarek i lekarzy, co na oddziałach dla dorosłych. Pracują tu także psycholodzy i pedagodzy. Wykonuje się więcej droższych procedur diagnostycznych. Często leczy się, kilka organów, na kilku oddziałach jednocześnie, tymczasem NFZ płaci za leczenie tylko na jednym. Jeśli nie uwzględni się innego sposobu finansowania, dziecięcym szpitalom wysokospecjalistycznym grozi upadek - przekonywała Kawalec.
Jak poinformował prof. Jerzy Bodalski z Kliniki Chorób Dzieci Uniwersytetu Medycznego w Łodzi, co dziesiąte dziecko w Polsce dotknięte jest ułomnościami, które ograniczają jego aktywność: musi korzystać ze specjalnej pomocy jak aparat słuchowy, okulary, kula itp. Liczba dzieci zakwalifikowanych do grupy osób niepełnosprawnych, w ciągu 14 lat wzrosła piętnastokrotnie.
Badania przeprowadzone na Śląsku wykazały wady układu kostno- stawowego u 30% gimnazjalistów, a u 70% jedenastolatków próchnicę. W woj. łódzkim co czwarte dziecko w wieku poniżej 14 lat dotknięte jest chorobą przewlekłą (alergia, astma, choroby oczu). Rośnie problem zaburzeń zdrowia psychicznego. Co roku ponad 300 dzieci i młodzieży w wieku 8-19 lat odbiera sobie życie.
Tymczasem, jak alarmuje PTP, brakuje chętnych na specjalizację pediatryczną. Średnia wieku lekarzy pediatrów to dziś 58 lat, nie kształci się młodej kadry.
Dr Teresa Jackowska podniosła jeszcze jeden problem: Program Szczepień Ochronnych znacznie odbiega od kalendarza szczepień obowiązującego w innych krajach UE. - Polska nie nadąża z wprowadzaniem nowoczesnej profilaktyki chorób zakaźnych. W konsekwencji wydaje się spore kwoty na leczenie tych chorób i ich powikłań - mówiła. Zwróciła także uwagę na fakt, że w Polsce są dwa kalendarze szczepień: obowiązkowe, refundowane przez NFZ i szczepienia zalecane, finansowane przez rodziców. Lekarze informują o zalecanych szczepionkach, ale nie wszystkich rodziców na nie stać. Orientacyjny koszt wszystkich szczepień w pierwszym roku życia wynosi ok. 2 tys. zł.
Aby choć w pewnym stopniu zaradzić tej sytuacji, PTP apeluje o powołanie specjalistycznych poradni dziecięcych, finansowanych przez NFZ, do których nie będzie wymagane skierowanie. Przynajmniej raz w roku każde polskie dziecko powinno być kompleksowo przebadane. Pediatrzy przypominają także, że dziecko nie może być traktowane jak "mały dorosły", a leczenie i diagnostyka dzieci wymagają większych nakładów. Procedury pediatryczne nie mogą być finansowane tak samo lub gorzej niż w medycynie dorosłych.
Zwracają także uwagę na konieczność powołania struktur, które zajęłyby się monitorowaniem sytuacji zdrowotnej dzieci i młodzieży, czyli przejęłyby część funkcji, które kiedyś pełniła medycyna szkolna. | (ak)
http://www.o2.pl | Środa [13.05.2009, 08:17] 1 źródło
POLSKIE DZIECI UMIERAJĄ CZĘŚCIEJ NIŻ ICH KOLEDZY W UE
Przez brak dostępu do lekarzy - twierdzą specjaliści.
Polscy uczniowie, szczególnie ci z małych miejscowości i wsi, nie mają zapewnionej należytej opieki zdrowotne - alarmuje "Gazeta Prawna".
Powód? Według dziennika aż w 70 proc. szkół podstawowych nie ma gabinetów lekarskich. Z kolei tam, gdzie są, liczba uczniów przypadająca na jedną pielęgniarkę zazwyczaj jest wyższa od przewidywanych norm.
Jak twierdzi gazeta, połowa dzieci w wieku szkolnym nie jest w ogóle badana przez specjalistów. Mało tego. Często nie mają dostępu nawet do lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej.
W efekcie u polskich uczniów zdecydowanie później, niż w innych krajach UE, wykrywane są schorzenia przewlekłe, a umieralność dzieci i młodzieży w Polsce jest wyższa o 40 procent niż w przypadku ich kolegów i koleżanek z rozwiniętych państw Unii - twierdzi "Gazeta Prawna". | AB
http://www.o2.pl / http://www.sfora.pl | 1 źródło Wtorek [19.01.2010, 08:16]
LEKARZE ŹLE PRZEPISUJĄ LEKI. PRZEZ ICH BŁĘDY CIERPIĄ DZIECI
Pomyłki grożą śmiercią.
Naukowcy z Londyńskiego Uniwersytetu postanowili sprawdzić, ile błędów popełnia się przy przepisywaniu i podawaniu leków dzieciom. Byli zaskoczeni liczbą błędów - informuje BBC.
W 3000 recept z 5 londyńskich szpitali znaleźli aż 13 proc. błędów. A jedna piąta leków podawana była nieprawidłowo.
Naukowcy obserwowali w jaki sposób pielęgniarki dawkowały medykamenty na 11 oddziałach. Przez dwa tygodnie odnotowali aż 429 przypadków błędnie podanych dawek leków (na 1554 dawki podane 265 dzieciom) - donosi BBC.
Większość z tych błędów była niegroźna, lecz w niektórych przypadkach groziły one poważnymi komplikacjami, a nawet śmiercią małego pacjenta. Pięciokrotnie jeden z badaczy interweniował podczas badania, by zapobiec przykrym konsekwencjom dla malucha.
Mimo że badania wykonano zaledwie w 5 szpitalach, naukowcy twierdzą, że podobna sytuacja ma miejsce również w innych placówkach. | WB
http://www.o2.pl | Czwartek [14.05.2009, 11:04]
NASZE DZIECI BĘDĄ ŻYŁY KRÓCEJ
Przeciętny młody Polak będzie żył 5 lat krócej, niż jego rodzice! Naukowcy z amerykańskiego National Institutes on Aging alarmują: najwyższy czas zmienić ...
Dodał: EdgarS
http://www.o2.pl / http://www.sfora.pl | Wtorek [03.11.2009, 09:35] 2 źródła
W SZPITALACH CZEKA NAS TŁOK I ŚCISK
Chorzy będą leżeć „jak sardynki w puszce”
Minister zdrowia pozwoli szpitalom kłaść w jednej sali więcej niż pięciu chorych. Teraz jest to niezgodne z przepisami, a szpitale, które mają większe sale miały je podzielić do 2012 roku - donosi "Rzeczpospolita".
Resort zdrowia przygotowuje jednak rozporządzenie, które wprowadzi mniej restrykcyjne wymagania sanitarne. Dziennik twierdzi, że nie będzie już żadnych obostrzeń dotyczących miejsca, które szpital musi przeznaczyć na pacjentów.
Odchodzimy od tych wymagań na skutek licznych sugestii zgłaszanych przez dyrektorów szpitali. Nie nakazujemy większego zagęszczenia na salach. Rezygnujemy jednak z opcji nakazowej - mówi Piotr Olechno, rzecznik resortu zdrowia.
Zapowiedź ministerstwa niepokoi zarówno pacjentów jak i lekarzy. Także dyrekcje szpitali - wbrew twierdzeniu rzecznika, nie są zbyt zadowolone.
Sale szpitalne o dużej liczbie pacjentów źle wpływają na proces leczenia. Trochę to irytujące, że już po tym, gdy podjęliśmy wysiłek remontu, dowiadujemy się, że spełnienie norm nie będzie już wymagane - ocenia Elżbieta Gelert, dyrektor Szpitala Zespolonego w Elblągu. | AJ
Światowa Organizacja Zdrowia szacuje, że milion osób umiera rocznie przez zażywanie podrobionych leków; w Polsce nawet co setny lek może być "podróbką" - powiedziała dr Natalia Daśko z Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu.
- Szacuje się, że globalne zyski ze sprzedaży podrabianych leków wynoszą od 150 do 200 miliardów euro rocznie. To sprawia, że ten proceder jest najbardziej lukratywny spośród całego biznesu podrabiania towarów - wskazała Daśko.
Lekarstwa Nas Powolnie zabijają - Sprzedawane Choroby
https://www.youtube.com/watch?v=BLorb2wlEas | 12 lut 2017
„WPROST” 4.11.2001 r.
LECZENIE NA ŚMIERĆ
Co roku w amerykańskich szpitalach więcej ludzi umiera po niewłaściwej kuracji i wskutek zaniedbań personelu, niż ginie w wypadkach samochodowych, lotniczych, z powodu samobójstw, zatruć i utonięć. Liczba śmiertelnych ofiar błędnych terapii i stosowania złych leków sięga w Stanach Zjednoczonych od 44 tys. do 98 tys. rocznie. Tylko z powodu niewłaściwego stosowania leków umiera więcej ludzi niż na skutek wypadków przy pracy. Ponadto co roku około miliona pacjentów doznaje w szpitalach ciężkich uszkodzeń fizycznych i psychicznych, choć nie kończą się one zgonem.
Leki nieskuteczne lub szkodliwe
Opublikowanie danych amerykańskiego Instytutu Medycyny wywołało wstrząs nie tylko w Stanach Zjednoczonych. Przeprowadzenie podobnych badań zlecono także w Australii, Wielkiej Brytanii i Kanadzie. Okazało się, że w Australii odsetek ofiar kuracji i pobytu w szpitalu jest jeszcze wyższy niż w USA. W kraju liczącym 18 mln obywateli niewłaściwa kuracja i źle ordynowane leki powodują co roku około 18 tys. zgonów. Brytyjska Narodowa Służba Zdrowia przyznała, że pomyłki lekarzy i personelu szpitalnego są trzecią z kolei przyczyną zgonów. Podane liczby dotyczą tylko przypadków szpitalnych. Szacuje się, że jeszcze więcej zgonów powodują niewłaściwe medykamenty przepisywane w lecznictwie poza szpitalnym. Dwa lata temu we Francji przeanalizowano 23 tys. recept wypisanych przez lekarzy domowych. Od 30 % do 90% zalecanych leków okazało się nieskutecznych. W wielu chorobach były wręcz szkodliwe. Rok temu na polecenie francuskiego ministra zdrowia komisja ekspertów, złożona z profesorów medycyny i lekarzy największych francuskich szpitali, sprawdziła działanie 100 najczęściej przepisywanych preparatów. 27 z nich oceniono negatywnie, gdyż były nieefektywne lub szkodliwe.
Obłudni, kłamliwi, drapieżni
(...) Francuska Agencja Krwi sprzedała przecież tysiącom osób cierpiących na hemofilię krew, której nie przetestowano na obecność wirusów HIV, choć istniały odpowiednie metody ich wykrywania. Zmarły tysiące osób. W tej samej Francji, która przoduje w Europie w ilości produkowanych leków i jest liderem w ich konsumpcji, setkom wolno rosnących dzieci zaaplikowano hormon wzrostu uzyskany w karygodnych warunkach higienicznych z przysadek mózgowych osób często cierpiących na choroby zwyrodnieniowe mózgu. W efekcie osiemdziesięcioro dzieci zmarło.
Zdrowie na ołtarzu interesów
(...) Matki noworodków opuszczających kliniki wynoszą stamtąd recepty, leki, próbki i materiały promocyjne firm farmaceutycznych. Część tych środków jest pożyteczna, inne są niepotrzebne lub wręcz szkodliwe. Niemowlętom aplikuje się np. leki ograniczające odbijanie się pokarmów, choć wystarczyłaby odrobina zdrowego rozsądku, aby nie podawać im jednorazowo więcej płynów, niż może pomieścić niewykształcony jeszcze przewód pokarmowy. Lekarze ordynują drogie preparaty przeciwko biegunkom, nieskuteczne i toksyczne, od lat odradzane przez Światową Organizację Zdrowia. Nie zalecają tanich i prostych soli, ułatwiających nawadnianie organizmu. Sześcioletnie dzieci otrzymują środki nasenne i psychotropowe, które mają im ułatwić przystosowanie się do życia w szkole. W Kanadzie rodzicom zaleca się podawanie sześciolatkom leku psychostymulującego, ograniczającego ich ruchliwość. Ten sam lek w innych krajach jest na liście środków narkotycznych. Koncerny farmaceutyczne usiłują też zarabiać na ludzkich emocjach. Zwykły smutek kwalifikowany jako depresja jest leczony specyfikami, od których często trudno się później wyzwolić. Niepokój przed egzaminem, żałoba, separacja, niesprawność seksualna – stają się powodem do faszerowania nas niepotrzebnymi lekami.
Miliardy dolarów na promocje
Pośrednikiem w tym interesie są lekarze. Co roku firmy farmaceutyczne przeznaczają 11 mld USD na promocję swoich produktów. Na każdego lekarza – wg czasopisma Amerykańskiego Stowarzyszenia Lekarskiego – wydają 8-13 tys. USD. Na sumy te składają się prezenty, honoraria, stypendia, sponsorowane wyjazdy na konferencje i seminaria do atrakcyjnie położonych miejscowości, wystawne kolacje i lunche. W zamian fundatorzy oczekują, że obdarowani nie zapomną o wprowadzeniu produkowanych przez nich środków do szpitalnych spisów leków, a także nie pominą ich w wystawianych przez siebie receptach. Wg badań opublikowanych przez czasopismo medyczne „The Journal of the American Medical Association”, „dobroczyńcy” rzadko są rozczarowani.
Wszyscy ludzie koncernów
Powiązania między lekarzami a producentami leków coraz częściej prowadzą do konfliktu interesów. Terminem tym określa się sytuacje, w której czyjaś profesjonalna opinia jest zależna od zysku, jaki może dzięki niej osiągnąć. Lekarze często są współwłaścicielami firm farmaceuetycznych, właścicielami ich akcji, doradcami. Amerykańska Agencja ds. Leków i Żywności (FDA) ujawniła, że połowa biorących udział w ostatnich 150 spotkaniach, na których ważyły się losy nowych leków, czerpała korzyści finansowe od firm farmaceutycznych zamierzających te leki produkować. Trzy najbardziej cenione czasopisma medyczne na świecie ogłosiły we wrześniu, że coraz trudniej znaleźć im niezależnych ekspertów do oceny nowych medykamentów i terapii. Większość lekarzy i naukowców ma bowiem finansowe powiązania z koncernami farmaceutycznymi. Żeby uniknąć zarzutów o korupcję, wydawcy czasopism medycznych wymagają od autorów artykułów oceniających leki, by poinformowali o swych związkach z producentami farmaceutyków. Tygodnik Amerykańskiego Stowarzyszenia Lekarskiego „JAMA” ujawnił, że niemal wszyscy autorzy artykułów na temat leków przeciw AIDS i otyłości mają finansowe powiązania z produkującymi je koncernami. Z kolei „New England Journal of Medicine” przyznał, że autorzy 19 artykułów przeglądowych o lekach prowadzą wspólne interesy z przemysłem farmaceutycznym. Nieograniczone zaufanie do leków i bezstronności zalecających je lekarzy zaczyna w tej sytuacji wyglądać na niebezpieczną naiwność.
Bożena Kastory
„WPROST” nr 32, 12.07.2001 r.
SZPITALE DO SZPITALA
PLACÓWKI ZDROWIA ZABIJAJĄ WIĘCEJ LUDZI, NIŻ GINIE ICH W WYPADKACH DROGOWYCH
(...) Tymczasem tylko ze szczątkowych danych Polskiego Towarzystwa Zakażeń Szpitalnych (badaniami ankietowymi objęto 120 szpitali) wyłania się obraz przerażający: w naszych szpitalach zaraża się prawdopodobnie niemal pół miliona osób, a umiera z tego powodu co najmniej 10-15 tys., a więc znacznie więcej, niż ginie w wypadkach drogowych!
Z badań Polskiego Towarzystwa Zakażeń Szpitalnych wynika nadto, że lekarze i pielęgniarki dezynfekują ręce dwa razy rzadziej, niż powinni. 80% szpitalnych zakażeń to właśnie skutki fatalnego stanu higieny i ignorowania elementarnych zasad sanitarnych. „Brud w niektórych szpitalach jest dosłownie wszechobecny. Środki czystości są rozkradane” – twierdzą kontrolerzy PIP.
60 % zakażeń szpitalnych powoduje gronkowiec złocisty. Z poufnego raportu Wojewódzkiej Stacji Epidemiologicznej w Olsztynie, oceniającej stan sanitarny szpitali na podległym jej terenie, wynikało, że tylko w 1998 r. Odnotowano tam aż 650 wypadków zakażeń. Pacjenci cierpieli z powodu nie gojących się ran, złamań, zainfekowanych kości i stawów. Zawinił właśnie gronkowiec, a raczej jego roznosiciele – pracownicy szpitali.
(...) Bomba wybuchła latem tego roku, gdy okazało się, że w firmie Cormay dokonało zakupów aż 55 polskich szpitali. – Jeżeli włodarze tych placówek decydowali się na zakupy sprzętu i odczynników po cenach niekiedy 700% przekraczających wartość katalogową, to można to wyjaśnić tylko w jeden sposób: plagą korupcji – komentuje pragnący zachować anonimowość wysoki urzędnik NIK. (...)
Paulina Kaczanow, Janusz Michalak, współpraca: Donata Wancel
http://www.o2.pl / http://www.sfora.pl | 3 źródła Poniedziałek [01.02.2010, 11:00]
NIK ALARMUJE: POLSKIE SZPITALE SĄ NIEBEZPIECZNE DLA PACJENTÓW
W większości pożar doprowadzi do tragedii.
Stan techniczny szpitali jest zły - budynki są stare, wyeksploatowane, nieprzystosowane do potrzeb niepełnosprawnych. W większości z nich brakuje przeciwpożarowego wyposażenia: gaśnic, hydrantów i alarmów - ostrzega Najwyższa Izba Kontroli. Według niej na remonty placówek konieczne są duże nakłady finansowe - alarmuje "Gazeta Wyborcza".
Kontrolerzy sprawdzili 48 szpitali w dziewięciu województwach. Stan techniczny prawie 70 proc. skontrolowanych placówek może zagrażać bezpieczeństwu personelu i chorych.W większości budynków (83 proc.) brakowało przeciwpożarowego wyposażenia. W blisko połowie tzw. drogi pożarowe były albo za wąskie, albo zablokowane, nie miały też niezbędnego placu manewrowego, co uniemożliwiało korzystanie z nich strażakom - dodaje dziennik.
Kontrolerzy NIK stwierdzili nawet przypadki stosowania w korytarzach ewakuacyjnych materiałów łatwo zapalnych.
W połowie skontrolowanych placówek niepełnosprawni pacjenci mieli problemy ze swobodnym i samodzielnym korzystaniem z budynków szpitalnych - zauważa money.pl. | AJ
http://www.o2.pl | 2008-10-20 06:24
POLSKIE DZIECI SĄ ŹLE LECZONE
Powód? To efekt złej opieki medycznej: braku szczepień ochronnych oraz kolejek do specjalistów - donosi "Dziennik".
Autorzy opracowania z Polskiego Towarzystwa Pediatrycznego przytaczają konkretne dane: na każde 100 tys. dzieci w Polsce z różnych przyczyn umiera aż 75. To o jedną czwartą więcej, niż wynosi unijna średnia i aż o 40 proc. więcej niż w słynącej z doskonałej opieki lekarskiej Szwecji.
Przynajmniej co czwarte polskie dziecko do 14. roku życia jest dotknięte przewlekłą chorobą - np. alergią, astmą albo schorzeniem oczu. Co dziesiąte korzysta z aparatu słuchowego, okularów albo chodzi o kuli.
("Dziennik")
http://www.wp.pl | PAP | dodane 2008-11-13 (13:40)
RYZYKO ZGONU POLSKICH DZIECI O 40% WIĘKSZE NIŻ W INNYCH KRAJACH
W przypadku polskich dzieci ryzyko zgonu jest o 40% większe niż w innych krajach UE - alarmuje Polskie Towarzystwo Pediatryczne i przypomina, że opieka pediatryczna w Polsce od kilku lat przeżywa poważny kryzys.
W czwartek rozpoczęła się dwudniowa Konferencja Federacji Polskich Towarzystw Pediatrycznych, odbywająca się pod patronatem Polskiego Towarzystwa Pediatrycznego (PTP). Wcześniej zorganizowano konferencję prasową zatytułowaną "Czy Polska kocha swoje dzieci?", na której członkowie zarządu PTP przekonywali, że opieka medyczna dzieci i młodzieży w Polsce znajduje się w stanie ciężkiej zapaści.
Ich zdaniem spowodowała to przeprowadzona przed kilku laty reforma systemu ochrony zdrowia, w wyniku której zlikwidowano Poradnie Matki i Dziecka, Poradnie Medycyny Wieku Rozwojowego oraz gabinety lekarskie w szkołach.
W przychodniach podstawowej opieki zdrowotnej nie ma pediatrów, a lekarze rodzinni nie mają specjalistycznego przygotowania do sprawowania opieki medycznej nad dziećmi. To wszystko sprawiło, że do pediatry z chorym dzieckiem ciężko się dostać, a profilaktyka praktycznie nie istnieje.
- Dzieci chodzą do lekarzy tylko wtedy, gdy coś im dolega. Brak profilaktyki skutkuje późnym wykrywaniem chorób, 80% nowotworów u polskich dzieci rozpoznaje się w 3 i 4 stadium. Podobnie jest we wszystkich innych dziedzinach medycyny. A życie dziecka zależy od szybkiego rozpoznania - mówiła prezes PTP prof. Alicja Chybicka.
Zwróciła także uwagę, że coraz częściej zamyka się oddziały pediatryczne w szpitalach, ponieważ są zbyt kosztowne. Narodowy Fundusz Zdrowia leczenie dzieci wycenia tak, jak leczenie dorosłych, mimo iż jest ono zdecydowanie droższe (średnio o 30 proc. we wszystkich dziedzinach). Przewodnicząca Komisji Rozwoju Człowieka PAN prof. Wanda Kawalec dodała, że wprowadzenie przez NFZ systemu jednorodnych grup pacjentów (JGP) doprowadziło do tego, że dziecięce szpitale wysokospecjalistyczne przynoszą ogromne straty.
- W szpitalach dziecięcych potrzeba jest więcej personelu - nie wystarczy tyle pielęgniarek i lekarzy, co na oddziałach dla dorosłych. Pracują tu także psycholodzy i pedagodzy. Wykonuje się więcej droższych procedur diagnostycznych. Często leczy się, kilka organów, na kilku oddziałach jednocześnie, tymczasem NFZ płaci za leczenie tylko na jednym. Jeśli nie uwzględni się innego sposobu finansowania, dziecięcym szpitalom wysokospecjalistycznym grozi upadek - przekonywała Kawalec.
Jak poinformował prof. Jerzy Bodalski z Kliniki Chorób Dzieci Uniwersytetu Medycznego w Łodzi, co dziesiąte dziecko w Polsce dotknięte jest ułomnościami, które ograniczają jego aktywność: musi korzystać ze specjalnej pomocy jak aparat słuchowy, okulary, kula itp. Liczba dzieci zakwalifikowanych do grupy osób niepełnosprawnych, w ciągu 14 lat wzrosła piętnastokrotnie.
Badania przeprowadzone na Śląsku wykazały wady układu kostno- stawowego u 30% gimnazjalistów, a u 70% jedenastolatków próchnicę. W woj. łódzkim co czwarte dziecko w wieku poniżej 14 lat dotknięte jest chorobą przewlekłą (alergia, astma, choroby oczu). Rośnie problem zaburzeń zdrowia psychicznego. Co roku ponad 300 dzieci i młodzieży w wieku 8-19 lat odbiera sobie życie.
Tymczasem, jak alarmuje PTP, brakuje chętnych na specjalizację pediatryczną. Średnia wieku lekarzy pediatrów to dziś 58 lat, nie kształci się młodej kadry.
Dr Teresa Jackowska podniosła jeszcze jeden problem: Program Szczepień Ochronnych znacznie odbiega od kalendarza szczepień obowiązującego w innych krajach UE. - Polska nie nadąża z wprowadzaniem nowoczesnej profilaktyki chorób zakaźnych. W konsekwencji wydaje się spore kwoty na leczenie tych chorób i ich powikłań - mówiła. Zwróciła także uwagę na fakt, że w Polsce są dwa kalendarze szczepień: obowiązkowe, refundowane przez NFZ i szczepienia zalecane, finansowane przez rodziców. Lekarze informują o zalecanych szczepionkach, ale nie wszystkich rodziców na nie stać. Orientacyjny koszt wszystkich szczepień w pierwszym roku życia wynosi ok. 2 tys. zł.
Aby choć w pewnym stopniu zaradzić tej sytuacji, PTP apeluje o powołanie specjalistycznych poradni dziecięcych, finansowanych przez NFZ, do których nie będzie wymagane skierowanie. Przynajmniej raz w roku każde polskie dziecko powinno być kompleksowo przebadane. Pediatrzy przypominają także, że dziecko nie może być traktowane jak "mały dorosły", a leczenie i diagnostyka dzieci wymagają większych nakładów. Procedury pediatryczne nie mogą być finansowane tak samo lub gorzej niż w medycynie dorosłych.
Zwracają także uwagę na konieczność powołania struktur, które zajęłyby się monitorowaniem sytuacji zdrowotnej dzieci i młodzieży, czyli przejęłyby część funkcji, które kiedyś pełniła medycyna szkolna. | (ak)
http://www.o2.pl | Środa [13.05.2009, 08:17] 1 źródło
POLSKIE DZIECI UMIERAJĄ CZĘŚCIEJ NIŻ ICH KOLEDZY W UE
Przez brak dostępu do lekarzy - twierdzą specjaliści.
Polscy uczniowie, szczególnie ci z małych miejscowości i wsi, nie mają zapewnionej należytej opieki zdrowotne - alarmuje "Gazeta Prawna".
Powód? Według dziennika aż w 70 proc. szkół podstawowych nie ma gabinetów lekarskich. Z kolei tam, gdzie są, liczba uczniów przypadająca na jedną pielęgniarkę zazwyczaj jest wyższa od przewidywanych norm.
Jak twierdzi gazeta, połowa dzieci w wieku szkolnym nie jest w ogóle badana przez specjalistów. Mało tego. Często nie mają dostępu nawet do lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej.
W efekcie u polskich uczniów zdecydowanie później, niż w innych krajach UE, wykrywane są schorzenia przewlekłe, a umieralność dzieci i młodzieży w Polsce jest wyższa o 40 procent niż w przypadku ich kolegów i koleżanek z rozwiniętych państw Unii - twierdzi "Gazeta Prawna". | AB
http://www.o2.pl / http://www.sfora.pl | 1 źródło Wtorek [19.01.2010, 08:16]
LEKARZE ŹLE PRZEPISUJĄ LEKI. PRZEZ ICH BŁĘDY CIERPIĄ DZIECI
Pomyłki grożą śmiercią.
Naukowcy z Londyńskiego Uniwersytetu postanowili sprawdzić, ile błędów popełnia się przy przepisywaniu i podawaniu leków dzieciom. Byli zaskoczeni liczbą błędów - informuje BBC.
W 3000 recept z 5 londyńskich szpitali znaleźli aż 13 proc. błędów. A jedna piąta leków podawana była nieprawidłowo.
Naukowcy obserwowali w jaki sposób pielęgniarki dawkowały medykamenty na 11 oddziałach. Przez dwa tygodnie odnotowali aż 429 przypadków błędnie podanych dawek leków (na 1554 dawki podane 265 dzieciom) - donosi BBC.
Większość z tych błędów była niegroźna, lecz w niektórych przypadkach groziły one poważnymi komplikacjami, a nawet śmiercią małego pacjenta. Pięciokrotnie jeden z badaczy interweniował podczas badania, by zapobiec przykrym konsekwencjom dla malucha.
Mimo że badania wykonano zaledwie w 5 szpitalach, naukowcy twierdzą, że podobna sytuacja ma miejsce również w innych placówkach. | WB
http://www.o2.pl | Czwartek [14.05.2009, 11:04]
NASZE DZIECI BĘDĄ ŻYŁY KRÓCEJ
Przeciętny młody Polak będzie żył 5 lat krócej, niż jego rodzice! Naukowcy z amerykańskiego National Institutes on Aging alarmują: najwyższy czas zmienić ...
Dodał: EdgarS
http://www.o2.pl / http://www.sfora.pl | Wtorek [03.11.2009, 09:35] 2 źródła
W SZPITALACH CZEKA NAS TŁOK I ŚCISK
Chorzy będą leżeć „jak sardynki w puszce”
Minister zdrowia pozwoli szpitalom kłaść w jednej sali więcej niż pięciu chorych. Teraz jest to niezgodne z przepisami, a szpitale, które mają większe sale miały je podzielić do 2012 roku - donosi "Rzeczpospolita".
Resort zdrowia przygotowuje jednak rozporządzenie, które wprowadzi mniej restrykcyjne wymagania sanitarne. Dziennik twierdzi, że nie będzie już żadnych obostrzeń dotyczących miejsca, które szpital musi przeznaczyć na pacjentów.
Odchodzimy od tych wymagań na skutek licznych sugestii zgłaszanych przez dyrektorów szpitali. Nie nakazujemy większego zagęszczenia na salach. Rezygnujemy jednak z opcji nakazowej - mówi Piotr Olechno, rzecznik resortu zdrowia.
Zapowiedź ministerstwa niepokoi zarówno pacjentów jak i lekarzy. Także dyrekcje szpitali - wbrew twierdzeniu rzecznika, nie są zbyt zadowolone.
Sale szpitalne o dużej liczbie pacjentów źle wpływają na proces leczenia. Trochę to irytujące, że już po tym, gdy podjęliśmy wysiłek remontu, dowiadujemy się, że spełnienie norm nie będzie już wymagane - ocenia Elżbieta Gelert, dyrektor Szpitala Zespolonego w Elblągu. | AJ
Ostatnio zmieniony wt cze 22, 2010 3:10 pm przez admin, łącznie zmieniany 1 raz.
"WPROST" nr 30/2004 (1130)
SZCZEPIONKA PANDORY
Skażoną małpim wirusem szczepionkę przeciw polio mogły dostać miliony Polaków
Problem w tym, że doustna szczepionka przeciw polio, która aż do 1981 r. była stosowana w krajach socjalistycznych, zawierała pochodzącego od małp wirusa wywołującego raka! - twierdzi dr Michele Carbone z Loyola University Medical Center w Chicago. Ile osób w Polsce mogło zostać zainfekowanych tym wirusem? Żaden z pytanych o to przez "Wprost" fachowców nie umiał odpowiedzieć.
Duże ilości zarazka znajdowały się w pierwszych partiach domięśniowej szczepionki przeciw polio, którą przed 1963 r. podano 98 mln Amerykanów i nie znanej liczbie osób z innych krajów zachodnich.
Czy szczepionka Koprowskiego była skażona SV40? Jego preparat podano 7 mln polskich dzieci na przełomie lat 1959-1960.
Materiał genetyczny wirusa wykryto w połowie guzów wyciętych pacjentom cierpiącym na tę chorobę - w Polsce zmarł na nią m.in. Czesław Niemen. Rocznie na chłoniaki choruje 287 tys. osób na świecie, średnio 60 proc. z nich udaje się wyleczyć.
Autor: Jan Stradowski
"WPROST" nr 14/2009 (1369)
MILIARD W SZCZEPIONCE
(...) W lutym amerykańskie Narodowe Centrum Informacji o Szczepionkach (National Vaccine Information Center), istniejąca od 27 lat prywatna instytucja monitorująca bezpieczeństwo szczepionek, wydało raport, w którym porównano liczbę przypadków zgłaszanych pogorszeń stanu zdrowia w krótkim czasie po wzięciu silgardu oraz innej szczepionki. Z analizy wynika, że zanotowano 33 razy więcej zgłoszeń zakrzepicy i 15 razy więcej przypadków udaru mózgu. Urzędnicy nadzorujący rynek leków podważają jednak wnioski tego raportu. To tylko przykłady wątpliwości, jakie budzi silgard [szczepionka przeciw wirusowi wywołującemu m.in. raka szyjki macicy].
...były szef działu ekonomicznego „The Chicago Tribune”, w książce „Pigułka za 800 milionów dolarów” wskazuje, że największe amerykańskie koncerny farmaceutyczne na badania przeznaczają 14,1 proc. przychodów, a na reklamę – 30,8 proc. Przy tak wysokiej marży na silgardzie Merck ma mnóstwo pieniędzy na promocję leku. I robi wszystko, by zdobyć rynek, zanim pojawi się poważna konkurencja.
Na pierwszym planie wybija się informację, że rak szyjki macicy to druga największa przyczyna śmiertelności wśród kobiet na świecie. Tyle że za tę statystykę odpowiadają kraje wschodniego wybrzeża Afryki i zachodniego wybrzeża Ameryki Południowej, gdzie albo nie ma w ogóle opieki medycznej, albo kobiety z niej nie korzystają. Nawet w Polsce, gdzie rak szyjki macicy uważany jest za relatywnie duży problem (regularnie cytologię robi tylko 15 proc. kobiet; w unii – 85 proc.), takie przypadki stanowią jedynie 3 proc. wszystkich nowotworów. Rocznie diagnozuje się w Polsce 130 tys. nowych przypadków nowotworów, z czego 4 tys. to rak szyjki macicy.
Skuteczność silgardu w walce z rakiem nie jest tak oczywista, jak twierdzą przedstawiciele producenta. „Nie ma żadnego naukowego dowodu na to, że szczepionka zapobiega rakowi" – napisał prof. Carlos Alvarez-Dardet, ekspert ds. szczepień z hiszpańskiego Uniwersytetu Alicante w dzienniku „El Pais". Pod jego apelem o wstrzymanie finansowanych z budżetu szczepień na raka szyjki macicy podpisało się 7 tys. hiszpańskich lekarzy.
Autor: Aleksander Piński
"WPROST" Numer: 18/2009 (1373) POCZTA
MILIARD W SZCZEPIONCE
W artykule „Miliard w szczepionce" (nr 14) pojawiło się kilka informacji, które wymagają uściślenia. Związek wirusa HPV z rakiem szyjki macicy jest dla świata nauki oczywisty. W 1995 r. ostatecznie potwierdziła to Światowa Organizacja Zdrowia (WHO). Skuteczność szczepionki Silgard oceniania była w czterech badaniach klinicznych obejmujących w sumie 20 541 kobiet. Na podstawie tych badań Europejska Agencja ds. Leków zarejestrowała w 2006 r. szczepionkę Silgard „w zapobieganiu wystąpienia zmian przednowotworowych narządów płciowych, raka szyjki macicy oraz brodawek zewnętrznych narządów płciowych, związanych przyczynowo z zakażeniem wirusem brodawczaka ludzkiego (HPV) typu 6, 11, 16 i 18". Charakterystyka Produktu Leczniczego jest najważniejszym dokumentem, na podstawie którego do obrotu w Polsce dopuszczony jest każdy lek i każda szczepionka. Dokument ten zawiera m.in. informacje o wysokiej skuteczności szczepionki i informacje o tzw. działaniach niepożądanych. Są
one uzupełniane na bieżąco na podstawie informacji od lekarzy, którzy mają ustawowy obowiązek ich zgłaszania. Każda taka informacja jest analizowana przez agencje rejestrujące produkty lecznicze. Jeżeli one nie widzą związku między szczepieniami i niektórymi zdarzeniami niepożądanymi, to znaczy, że każde niepotwierdzone doniesienie medialne przyczynia się do dezinformacji lekarzy i pacjentów. W 2006 r. na raka szyjki macicy zapadło w Polsce 3226 kobiet. 1842 zmarły, choć rak szyjki macicy jest jednym z nielicznych, których wykrycie na wczesnym etapie umożliwia całkowite wyleczenie. Kampania „Chronię życie przed rakiem szyjki macicy" wspierana przez MSD ma na celu promocję profilaktyki zarówno w postaci szczepień, jak i cytologii. Cytologia jest niezmiernie ważna jako narzędzie do wykrycia zmian na tyle wcześnie, aby można było podjąć skuteczne leczenie. Szczepienie mogą zaś skutecznie zmniejszyć liczbę zachorowań na niektóre nowotwory narządów płciowych
w przyszłości. Dlatego WHO zaleca łączenie skriningu ze szczepieniami.
Maciej Gajewski
dyrektor ds. polityki zdrowotnej
MSD Polska sp. z o.o.
www.o2.pl / www.sfora.pl | Środa [30.09.2009, 06:19] 5 źródeł
UWAGA! TA SZCZEPIONKA MOŻE ZABIĆ
Szczepionka produkowana przez GlaxoSmithKline jest dostępna również w Polsce, według producenta zapewnia 70-procentową ochronę przed rakiem szyjki macicy.
Dotychczas w Wielkiej Brytanii szczepienia przeciwko wirusowi HPV otrzymało już ponad 1,4 mln dziewczynek. A powikłania wystąpiły w 4,657 przypadkach. | JP
www.o2.pl / www.sfora.pl | Opublikował/a grypa666 w dniu 18 sierpień 2009
Wg: http://niewiarygodne.pl/kat,1017181,tit ... caid=68962
SZCZEPIONKA NA ŚWIŃSKĄ GRYPĘ GORSZA OD CHOROBY
Dzisiejszy “The Daily Mail” pisze o tajemniczym liście, do którego dotarli dziennikarze brytyjskiej gazety. W liście tym eksperci ostrzegają przed szczepionką przeciwko grypie AH1N1. Ich zdaniem – może ona powodować bardzo groźną chorobę układu nerwowego.
Kiedy w 1976 roku w USA wybuchła pierwsza epidemia odmiany świńskiej grypy, amerykański rząd opracował szczepionkę, którą zaaplikowano milionom obywateli. Sam prezydent Gerald Ford, w krótkich, propagandowych filmikach skierowanych do Amerykanów, namawiał do skorzystania ze szczepionki. Po olbrzymiej kampanii reklamowej, opartej przede wszystkim na wzbudzaniu lęku przed chorobą, udało się przekonać do szczepionki 46 milionów mieszkańców USA. Zaledwie kilka lat później, blisko cztery tysiące mieszkańców Stanów Zjednoczonych sądziło się na łączną kwotę 3.5 miliarda dolarów – z uwagi na szkody poniesione na zdrowiu w wyniku działania szczepionki.
W wyniku powikłań spowodowanych szczepionką zmarło trzysta osób. Na świńską grypę jedna.
Warto przypomnieć te wydarzenia dziś, kiedy WHO rozpoczyna wypuszczanie na rynek nowej szczepionki na świńską grypę.
Wspomniany wcześniej tajemniczy list powstał na zamówienie brytyjskiego rządu i jest rozsyłany do wszystkich szpitali neurologicznych na Wyspach Brytyjskich. Zdaniem rządowych ekspertów – szczepionka może prowadzić do uszkodzenia mózgu, zwanego zespołem Guillain-Barre’a. Choroba ta atakuje układ nerwowy organizmu prowadzi do problemów z oddychaniem i całkowitego paraliżu, co najczęściej kończy się zgonem.
Od grypa666: zob. też program 60 Minutes z 1979 roku: http://www.dailymotion.pl/video/x9mh9f_ ... nda_webcam
www.o2.pl / www.sfora.pl | Piątek [13.11.2009, 17:30] 4 źródła
SZCZEPIONKA NA NOWĄ GRYPĘ WYWOŁUJE PARALIŻ?
Co ukrywają firmy farmaceutyczne.
Kobiecie zaszczepionej przeciwko nowej grypie grozi paraliż. Zaczęła cierpieć na zespół Guillaina-Barrégo - poinformowało francuskie ministerstwo zdrowia.
Zespół Guillaina-Barrégo objawia się m.in. paraliżem kończyn i twarzy. Każdego roku choroba atakuje we Francji blisko 2 tys. osób.
Po masowych szczepieniach przeciw zwykłej grypie w USA 33 lata temu podobne problemy neurologiczne miało 4 tys. osób. 25 z nich zmarło - przypominają specjaliści.
Ministerstwo zapowiedziało publikację danych na temat skutków ubocznych szczepionek przeciwko AH1N1, które zostały utajnione przez niektórych producentów. | TM
www.o2.pl / www.sfora.pl | Wtorek [24.11.2009, 17:22] 1 źródło Poleć na: Facebook
KANADA WYCOFUJE SZCZEPIONKI NA A/H1N1
Wywołały niepokojące objawy.
Kanadyjskie władze zorganizowały masowe szczepienia przeciwko grypie wywołanej wirusem A/H1N1. Teraz jednak wycofały część szczepionek wyprodukowanych przez firmę
GlaxoSmithKline, Dlaczego? Bo wywołują alergię - informuje dziennik.pl.
Rzecznik Światowej Organizacji Zdrowia Thomas Abraham stwierdził, że trwają obecnie badania, które mają ustalić przyczynę reakcji alergicznych.
Według WHO mozna mówić o "nietyowej liczbie reakcji alergicznych", dokładnych danych organizacja nie podała. I nadal rekomenduje szczepionki do użycia.
Najpierw musimy zrozumieć, co się stało w Kanadzie - stwierdził Abraham. | WB
www.o2.pl / www.sfora.pl |Wtorek [05.01.2010, 08:23] 2 źródła
CHCESZ SIĘ ZASZCZEPIĆ? UWAŻAJ NA TE IGŁY
Producenci sprzedają produkty w dziurawych opakowaniach.
Do tej pory wycofano z rynku już 14 serii igieł dwóch niemieckich firm: KDM oraz Henke Sass Wolf. Dostarczają one do polskich szpitali i przychodni prawie 50 proc. igieł, nawet 400 mln sztuk rocznie - informuje "Dziennik Gazeta Prawna".
Igła, której używa się podczas robienia zastrzyku musi być sterylna. Niestety, jak odkryła konkurencyjna firma Mifam, te pochodzące z dwóch niemieckich firm takie nie są. 17 opakowań z 200 przebadanych było uszkodzonych, część igieł była niesterylna.
Urząd Rejestracji Produktów Leczniczych i Wyrobów Medycznych zlecił własne badania. Potwierdziły one ustalenia Mifamu - informuje gazeta.
Pierwsze wyniki są przygnębiające. Wszystkie serie, które otrzymaliśmy, miały felerne opakowania, a ponieważ są one bardzo cienkie, to dziur nie widać gołym okiem, tylko pod mikroskopem. Wszystko wskazuje, że chodzi o błąd technologiczny w czasie procesu produkcji - mówi "DGP" Michał Maurin z Instytutu Leków.
Okazało się, że nawet 10 proc. opakowań miało dziury!
Od października firma wycofuje z obrotu kolejne serie wprowadzanych na polski rynek igieł. Zdaniem byłego szefa URPLiWM Leszka Borkowskiego to za mało. Jego zdaniem wszystkie igły powinny zostać wycofane z obrotu dopóki nie zostaną dokładnie przebadane.
Tu ewidentnie chodzi o wadę w technologii produkcji, a nie o wypadek przy pracy. A nie mówimy przecież o gumowych kościach dla psów, tylko o tak delikatnej sprawie jak igły. To bardzo groźne dla pacjentów - tłumaczy gazecie Borkowski.
Pracownicy urzędu przyznają, że mają dylemat: jeśli wstrzymają sprzedaż wszystkich igieł może się okazać, że lekarze nie będą mieli czym robić zastrzyków. Tym bardziej, że również w opakowaniach trzeciej firmy - Mifamu również stwierdzono dziury.
Czym grożą niesterylne igły?
Nie wolno pod żadnym pozorem użyć igły, jeżeli jej opakowanie jest nieszczelne. Mogłoby się bowiem okazać, że w czasie robienia dożylnych zastrzyków wprowadziliśmy do krwi bakterie. A to grozi sepsą - tłumaczy dziennikowi prof. Krzysztof Simon z Kliniki Chorób Zakaźnych AM we Wrocławiu. | WB
www.o2.pl | www.sfora.pl 1 źródło Wtorek [06.04.2010, 06:59]
NOWA POLSKA MODA: NIE SZCZEPIMY DZIECI
Grozi nam epidemia groźnych chorób.
Coraz więcej rodziców rezygnuje ze szczepień profilaktycznych - informuje "Rzeczpospolita". Dlaczego? Bo nie ufają lekarzom i boją się, że szczepionki są groźniejsze od chorób, przed którymi mają chronić.
Rodzice twierdzą, powołując się m.in. na opinie prof. Marii Doroty Majewskiej, która prowadziła w Polsce projekt badawczy Komisji Europejskiej na temat potencjalnej roli thimerosalu (składnik szczepionek) w powstawaniu autyzmu, że szczepionki podawane są dzieciom w zbyt małych odstępach czasu, a to może spowodować u nich reakcje alergiczne. Boją się także poszczepiennych powikłań.
Trwałe okaleczenia i ciężkie choroby będące następstwem toksycznych szczepień wydają się dziś większym problemem i zagrożeniem dla społeczeństwa niż przejściowe, uleczalne choroby zakaźne - gazeta cytuje fragment listu profesor Majewskiej z 2008 r. do Polskiego Towarzystwa Wakcynologii.
Nie bez znaczenia jest także fakt, że Polska jest chwalona przez Radę Europy, za odmowę zakupu szczepionek na świńską grypę.
Lekarze przekonują, że szczepionki są bezpieczne. Szczepienie dzieci zapobiega zaś epidemii. Rodzice, jednak im nie wierzą.
W ich gabinetach są gadżety z firm farmaceutycznych i oni przepisują leki tych firm albo jeżdżą na sponsorowane wycieczki, sympozja. Podobnie sprawa wygląda ze szczepionkami - mówi gazecie Martinka, moderatorka na jednym z forów internetowych dla rodziców, poświęconych szczepieniom.
Specjaliści ostrzegają, że jeśli w każdym roczniku nie zaszczepi się co dziesiąte dziecko, to już po pięciu latach będziemy mieć w Polsce co najmniej 20 tys. dzieci podatnych na zakażenie. To wystarczy, by wybuchła epidemia - np. odry lub krztuśca.
Musimy uważać, by niechęć do szczepień nie zamieniła się w groźną dla życia dzieci modę - mówi gazecie prof. Ewa Helwich, krajowy konsultant ds. neonatologii. | WB
SZCZEPIONKA PANDORY
Skażoną małpim wirusem szczepionkę przeciw polio mogły dostać miliony Polaków
Problem w tym, że doustna szczepionka przeciw polio, która aż do 1981 r. była stosowana w krajach socjalistycznych, zawierała pochodzącego od małp wirusa wywołującego raka! - twierdzi dr Michele Carbone z Loyola University Medical Center w Chicago. Ile osób w Polsce mogło zostać zainfekowanych tym wirusem? Żaden z pytanych o to przez "Wprost" fachowców nie umiał odpowiedzieć.
Duże ilości zarazka znajdowały się w pierwszych partiach domięśniowej szczepionki przeciw polio, którą przed 1963 r. podano 98 mln Amerykanów i nie znanej liczbie osób z innych krajów zachodnich.
Czy szczepionka Koprowskiego była skażona SV40? Jego preparat podano 7 mln polskich dzieci na przełomie lat 1959-1960.
Materiał genetyczny wirusa wykryto w połowie guzów wyciętych pacjentom cierpiącym na tę chorobę - w Polsce zmarł na nią m.in. Czesław Niemen. Rocznie na chłoniaki choruje 287 tys. osób na świecie, średnio 60 proc. z nich udaje się wyleczyć.
Autor: Jan Stradowski
"WPROST" nr 14/2009 (1369)
MILIARD W SZCZEPIONCE
(...) W lutym amerykańskie Narodowe Centrum Informacji o Szczepionkach (National Vaccine Information Center), istniejąca od 27 lat prywatna instytucja monitorująca bezpieczeństwo szczepionek, wydało raport, w którym porównano liczbę przypadków zgłaszanych pogorszeń stanu zdrowia w krótkim czasie po wzięciu silgardu oraz innej szczepionki. Z analizy wynika, że zanotowano 33 razy więcej zgłoszeń zakrzepicy i 15 razy więcej przypadków udaru mózgu. Urzędnicy nadzorujący rynek leków podważają jednak wnioski tego raportu. To tylko przykłady wątpliwości, jakie budzi silgard [szczepionka przeciw wirusowi wywołującemu m.in. raka szyjki macicy].
...były szef działu ekonomicznego „The Chicago Tribune”, w książce „Pigułka za 800 milionów dolarów” wskazuje, że największe amerykańskie koncerny farmaceutyczne na badania przeznaczają 14,1 proc. przychodów, a na reklamę – 30,8 proc. Przy tak wysokiej marży na silgardzie Merck ma mnóstwo pieniędzy na promocję leku. I robi wszystko, by zdobyć rynek, zanim pojawi się poważna konkurencja.
Na pierwszym planie wybija się informację, że rak szyjki macicy to druga największa przyczyna śmiertelności wśród kobiet na świecie. Tyle że za tę statystykę odpowiadają kraje wschodniego wybrzeża Afryki i zachodniego wybrzeża Ameryki Południowej, gdzie albo nie ma w ogóle opieki medycznej, albo kobiety z niej nie korzystają. Nawet w Polsce, gdzie rak szyjki macicy uważany jest za relatywnie duży problem (regularnie cytologię robi tylko 15 proc. kobiet; w unii – 85 proc.), takie przypadki stanowią jedynie 3 proc. wszystkich nowotworów. Rocznie diagnozuje się w Polsce 130 tys. nowych przypadków nowotworów, z czego 4 tys. to rak szyjki macicy.
Skuteczność silgardu w walce z rakiem nie jest tak oczywista, jak twierdzą przedstawiciele producenta. „Nie ma żadnego naukowego dowodu na to, że szczepionka zapobiega rakowi" – napisał prof. Carlos Alvarez-Dardet, ekspert ds. szczepień z hiszpańskiego Uniwersytetu Alicante w dzienniku „El Pais". Pod jego apelem o wstrzymanie finansowanych z budżetu szczepień na raka szyjki macicy podpisało się 7 tys. hiszpańskich lekarzy.
Autor: Aleksander Piński
"WPROST" Numer: 18/2009 (1373) POCZTA
MILIARD W SZCZEPIONCE
W artykule „Miliard w szczepionce" (nr 14) pojawiło się kilka informacji, które wymagają uściślenia. Związek wirusa HPV z rakiem szyjki macicy jest dla świata nauki oczywisty. W 1995 r. ostatecznie potwierdziła to Światowa Organizacja Zdrowia (WHO). Skuteczność szczepionki Silgard oceniania była w czterech badaniach klinicznych obejmujących w sumie 20 541 kobiet. Na podstawie tych badań Europejska Agencja ds. Leków zarejestrowała w 2006 r. szczepionkę Silgard „w zapobieganiu wystąpienia zmian przednowotworowych narządów płciowych, raka szyjki macicy oraz brodawek zewnętrznych narządów płciowych, związanych przyczynowo z zakażeniem wirusem brodawczaka ludzkiego (HPV) typu 6, 11, 16 i 18". Charakterystyka Produktu Leczniczego jest najważniejszym dokumentem, na podstawie którego do obrotu w Polsce dopuszczony jest każdy lek i każda szczepionka. Dokument ten zawiera m.in. informacje o wysokiej skuteczności szczepionki i informacje o tzw. działaniach niepożądanych. Są
one uzupełniane na bieżąco na podstawie informacji od lekarzy, którzy mają ustawowy obowiązek ich zgłaszania. Każda taka informacja jest analizowana przez agencje rejestrujące produkty lecznicze. Jeżeli one nie widzą związku między szczepieniami i niektórymi zdarzeniami niepożądanymi, to znaczy, że każde niepotwierdzone doniesienie medialne przyczynia się do dezinformacji lekarzy i pacjentów. W 2006 r. na raka szyjki macicy zapadło w Polsce 3226 kobiet. 1842 zmarły, choć rak szyjki macicy jest jednym z nielicznych, których wykrycie na wczesnym etapie umożliwia całkowite wyleczenie. Kampania „Chronię życie przed rakiem szyjki macicy" wspierana przez MSD ma na celu promocję profilaktyki zarówno w postaci szczepień, jak i cytologii. Cytologia jest niezmiernie ważna jako narzędzie do wykrycia zmian na tyle wcześnie, aby można było podjąć skuteczne leczenie. Szczepienie mogą zaś skutecznie zmniejszyć liczbę zachorowań na niektóre nowotwory narządów płciowych
w przyszłości. Dlatego WHO zaleca łączenie skriningu ze szczepieniami.
Maciej Gajewski
dyrektor ds. polityki zdrowotnej
MSD Polska sp. z o.o.
www.o2.pl / www.sfora.pl | Środa [30.09.2009, 06:19] 5 źródeł
UWAGA! TA SZCZEPIONKA MOŻE ZABIĆ
Szczepionka produkowana przez GlaxoSmithKline jest dostępna również w Polsce, według producenta zapewnia 70-procentową ochronę przed rakiem szyjki macicy.
Dotychczas w Wielkiej Brytanii szczepienia przeciwko wirusowi HPV otrzymało już ponad 1,4 mln dziewczynek. A powikłania wystąpiły w 4,657 przypadkach. | JP
www.o2.pl / www.sfora.pl | Opublikował/a grypa666 w dniu 18 sierpień 2009
Wg: http://niewiarygodne.pl/kat,1017181,tit ... caid=68962
SZCZEPIONKA NA ŚWIŃSKĄ GRYPĘ GORSZA OD CHOROBY
Dzisiejszy “The Daily Mail” pisze o tajemniczym liście, do którego dotarli dziennikarze brytyjskiej gazety. W liście tym eksperci ostrzegają przed szczepionką przeciwko grypie AH1N1. Ich zdaniem – może ona powodować bardzo groźną chorobę układu nerwowego.
Kiedy w 1976 roku w USA wybuchła pierwsza epidemia odmiany świńskiej grypy, amerykański rząd opracował szczepionkę, którą zaaplikowano milionom obywateli. Sam prezydent Gerald Ford, w krótkich, propagandowych filmikach skierowanych do Amerykanów, namawiał do skorzystania ze szczepionki. Po olbrzymiej kampanii reklamowej, opartej przede wszystkim na wzbudzaniu lęku przed chorobą, udało się przekonać do szczepionki 46 milionów mieszkańców USA. Zaledwie kilka lat później, blisko cztery tysiące mieszkańców Stanów Zjednoczonych sądziło się na łączną kwotę 3.5 miliarda dolarów – z uwagi na szkody poniesione na zdrowiu w wyniku działania szczepionki.
W wyniku powikłań spowodowanych szczepionką zmarło trzysta osób. Na świńską grypę jedna.
Warto przypomnieć te wydarzenia dziś, kiedy WHO rozpoczyna wypuszczanie na rynek nowej szczepionki na świńską grypę.
Wspomniany wcześniej tajemniczy list powstał na zamówienie brytyjskiego rządu i jest rozsyłany do wszystkich szpitali neurologicznych na Wyspach Brytyjskich. Zdaniem rządowych ekspertów – szczepionka może prowadzić do uszkodzenia mózgu, zwanego zespołem Guillain-Barre’a. Choroba ta atakuje układ nerwowy organizmu prowadzi do problemów z oddychaniem i całkowitego paraliżu, co najczęściej kończy się zgonem.
Od grypa666: zob. też program 60 Minutes z 1979 roku: http://www.dailymotion.pl/video/x9mh9f_ ... nda_webcam
www.o2.pl / www.sfora.pl | Piątek [13.11.2009, 17:30] 4 źródła
SZCZEPIONKA NA NOWĄ GRYPĘ WYWOŁUJE PARALIŻ?
Co ukrywają firmy farmaceutyczne.
Kobiecie zaszczepionej przeciwko nowej grypie grozi paraliż. Zaczęła cierpieć na zespół Guillaina-Barrégo - poinformowało francuskie ministerstwo zdrowia.
Zespół Guillaina-Barrégo objawia się m.in. paraliżem kończyn i twarzy. Każdego roku choroba atakuje we Francji blisko 2 tys. osób.
Po masowych szczepieniach przeciw zwykłej grypie w USA 33 lata temu podobne problemy neurologiczne miało 4 tys. osób. 25 z nich zmarło - przypominają specjaliści.
Ministerstwo zapowiedziało publikację danych na temat skutków ubocznych szczepionek przeciwko AH1N1, które zostały utajnione przez niektórych producentów. | TM
www.o2.pl / www.sfora.pl | Wtorek [24.11.2009, 17:22] 1 źródło Poleć na: Facebook
KANADA WYCOFUJE SZCZEPIONKI NA A/H1N1
Wywołały niepokojące objawy.
Kanadyjskie władze zorganizowały masowe szczepienia przeciwko grypie wywołanej wirusem A/H1N1. Teraz jednak wycofały część szczepionek wyprodukowanych przez firmę
GlaxoSmithKline, Dlaczego? Bo wywołują alergię - informuje dziennik.pl.
Rzecznik Światowej Organizacji Zdrowia Thomas Abraham stwierdził, że trwają obecnie badania, które mają ustalić przyczynę reakcji alergicznych.
Według WHO mozna mówić o "nietyowej liczbie reakcji alergicznych", dokładnych danych organizacja nie podała. I nadal rekomenduje szczepionki do użycia.
Najpierw musimy zrozumieć, co się stało w Kanadzie - stwierdził Abraham. | WB
www.o2.pl / www.sfora.pl |Wtorek [05.01.2010, 08:23] 2 źródła
CHCESZ SIĘ ZASZCZEPIĆ? UWAŻAJ NA TE IGŁY
Producenci sprzedają produkty w dziurawych opakowaniach.
Do tej pory wycofano z rynku już 14 serii igieł dwóch niemieckich firm: KDM oraz Henke Sass Wolf. Dostarczają one do polskich szpitali i przychodni prawie 50 proc. igieł, nawet 400 mln sztuk rocznie - informuje "Dziennik Gazeta Prawna".
Igła, której używa się podczas robienia zastrzyku musi być sterylna. Niestety, jak odkryła konkurencyjna firma Mifam, te pochodzące z dwóch niemieckich firm takie nie są. 17 opakowań z 200 przebadanych było uszkodzonych, część igieł była niesterylna.
Urząd Rejestracji Produktów Leczniczych i Wyrobów Medycznych zlecił własne badania. Potwierdziły one ustalenia Mifamu - informuje gazeta.
Pierwsze wyniki są przygnębiające. Wszystkie serie, które otrzymaliśmy, miały felerne opakowania, a ponieważ są one bardzo cienkie, to dziur nie widać gołym okiem, tylko pod mikroskopem. Wszystko wskazuje, że chodzi o błąd technologiczny w czasie procesu produkcji - mówi "DGP" Michał Maurin z Instytutu Leków.
Okazało się, że nawet 10 proc. opakowań miało dziury!
Od października firma wycofuje z obrotu kolejne serie wprowadzanych na polski rynek igieł. Zdaniem byłego szefa URPLiWM Leszka Borkowskiego to za mało. Jego zdaniem wszystkie igły powinny zostać wycofane z obrotu dopóki nie zostaną dokładnie przebadane.
Tu ewidentnie chodzi o wadę w technologii produkcji, a nie o wypadek przy pracy. A nie mówimy przecież o gumowych kościach dla psów, tylko o tak delikatnej sprawie jak igły. To bardzo groźne dla pacjentów - tłumaczy gazecie Borkowski.
Pracownicy urzędu przyznają, że mają dylemat: jeśli wstrzymają sprzedaż wszystkich igieł może się okazać, że lekarze nie będą mieli czym robić zastrzyków. Tym bardziej, że również w opakowaniach trzeciej firmy - Mifamu również stwierdzono dziury.
Czym grożą niesterylne igły?
Nie wolno pod żadnym pozorem użyć igły, jeżeli jej opakowanie jest nieszczelne. Mogłoby się bowiem okazać, że w czasie robienia dożylnych zastrzyków wprowadziliśmy do krwi bakterie. A to grozi sepsą - tłumaczy dziennikowi prof. Krzysztof Simon z Kliniki Chorób Zakaźnych AM we Wrocławiu. | WB
www.o2.pl | www.sfora.pl 1 źródło Wtorek [06.04.2010, 06:59]
NOWA POLSKA MODA: NIE SZCZEPIMY DZIECI
Grozi nam epidemia groźnych chorób.
Coraz więcej rodziców rezygnuje ze szczepień profilaktycznych - informuje "Rzeczpospolita". Dlaczego? Bo nie ufają lekarzom i boją się, że szczepionki są groźniejsze od chorób, przed którymi mają chronić.
Rodzice twierdzą, powołując się m.in. na opinie prof. Marii Doroty Majewskiej, która prowadziła w Polsce projekt badawczy Komisji Europejskiej na temat potencjalnej roli thimerosalu (składnik szczepionek) w powstawaniu autyzmu, że szczepionki podawane są dzieciom w zbyt małych odstępach czasu, a to może spowodować u nich reakcje alergiczne. Boją się także poszczepiennych powikłań.
Trwałe okaleczenia i ciężkie choroby będące następstwem toksycznych szczepień wydają się dziś większym problemem i zagrożeniem dla społeczeństwa niż przejściowe, uleczalne choroby zakaźne - gazeta cytuje fragment listu profesor Majewskiej z 2008 r. do Polskiego Towarzystwa Wakcynologii.
Nie bez znaczenia jest także fakt, że Polska jest chwalona przez Radę Europy, za odmowę zakupu szczepionek na świńską grypę.
Lekarze przekonują, że szczepionki są bezpieczne. Szczepienie dzieci zapobiega zaś epidemii. Rodzice, jednak im nie wierzą.
W ich gabinetach są gadżety z firm farmaceutycznych i oni przepisują leki tych firm albo jeżdżą na sponsorowane wycieczki, sympozja. Podobnie sprawa wygląda ze szczepionkami - mówi gazecie Martinka, moderatorka na jednym z forów internetowych dla rodziców, poświęconych szczepieniom.
Specjaliści ostrzegają, że jeśli w każdym roczniku nie zaszczepi się co dziesiąte dziecko, to już po pięciu latach będziemy mieć w Polsce co najmniej 20 tys. dzieci podatnych na zakażenie. To wystarczy, by wybuchła epidemia - np. odry lub krztuśca.
Musimy uważać, by niechęć do szczepień nie zamieniła się w groźną dla życia dzieci modę - mówi gazecie prof. Ewa Helwich, krajowy konsultant ds. neonatologii. | WB
Ostatnio zmieniony wt cze 22, 2010 3:11 pm przez admin, łącznie zmieniany 1 raz.
"WPROST" nr 23(1175), 12.06.2005 r.
PLAGA BŁĘDÓW MEDYCZNYCH
PATRZ LEKARZOM NA RĘCE!
Ponad 36 tysięcy osób prawdopodobnie umrze w tym roku w Polsce z powodu błędów medycznych - dwukrotnie więcej, niż dotychczas szacowano. "Zdarzenia niepożądane", jak nazywają je lekarze, są już piątą przyczyną zgonów i częstszą przyczyną śmierci niż rak piersi, wypadki drogowe i AIDS. Aż 11 proc. pacjentów ma poważne kłopoty zdrowotne z powodu uchybień podczas zabiegów, niewłaściwego dawkowania leków lub fatalnego stanu sprzętu medycznego. Tych pomyłek mogłoby być nawet trzykrotnie mniej, gdyby błędy medyczne były ujawniane, a nie skrzętnie ukrywane, jak od lat dzieje się w naszej służbie zdrowia. Skandynawskie badania wykazały, że najmniej błędów jest popełnianych w szpitalach, które przyznają się do pomyłek! W Danii, Niemczech, Austrii i Szwajcarii wprowadzono system monitorowania błędów, który dziesięć lat wcześniej zastosowano w lotnictwie, przemyśle kosmicznym, nuklearnym oraz chemicznym. W Wielkiej Brytanii od kilku miesięcy publikuje się nazwiska kardiochirurgów, którzy spowodowali najmniej i najwięcej powikłań. Kiedy w naszej służbie zdrowia błędy medyczne przestaną być tabu i zostaną wprowadzone podobne rozwiązania?
TAJNA EPIDEMIA
W ostatnich dwóch latach do dyrekcji szpitali, Ministerstwa Zdrowia, izb lekarskich i prokuratury wpłynęło ponad 20 tys. skarg i spraw z powodu utraty zdrowia lub życia z winy lekarza. Liczba spraw w sądach lekarskich i orzekanych kar zwiększa się o 20-30 proc. rocznie, a liczba skarg na postępowanie lekarzy jest już większa, niż wynosi średnia europejska. - To niestety tylko wierzchołek góry lodowej, bo ukrywanych jest od 50 proc. do 96 proc. pomyłek i zaniedbań! - mówi Barbara Kutryba z Europejskiego Towarzystwa Jakości w Opiece Medycznej (ESQH). Pierwszy anonimowy sondaż Towarzystwa Promocji Jakości Opieki Zdrowotnej w Polsce, przeprowadzony wśród 1200 pracowników służby zdrowia, ujawnił, że 78,5 proc. lekarzy i pielęgniarek uczestniczyło w "zdarzeniu niepożądanym". (...)
Zbigniew Wojtasiński, współpraca Monika Florek
DEKALOG NAJCZĘSTSZYCH BŁĘDÓW MEDYCZNYCH według prof. Barbary Świątek z Akademii Medycznej we Wrocławiu
1. objawy udaru mózgu i niektórych urazów głowy często są mylone z upojeniem alkoholowym
2. objawy krwawienia miesiączkowego są mylone z zapaleniem otrzewnej powstałym po usunięciu wyrostka robaczkowego
3. nierozpoznanie, a nawet brak podejrzenia zawału mięśnia sercowego ściany dolnej
4. zaniechanie lub opóźnienie wykonania podstawowych badań dodatkowych, takich jak morfologia krwi przy objawach wskazujących na możliwość krwawienia wewnętrznego
5. wykonywanie przez ginekologa znieczulenia ogólnego i zabiegu łyżeczkowania mimo braku odpowiednich kompetencji
6. wykonywanie zabiegów w znieczuleniu ogólnym w gabinetach nie spełniających wymaganych warunków
7. wykonywanie zabiegu operacyjnego lub prowadzenie porodu przez lekarza bez specjalizacji
8. leczenie pacjenta w bardzo złym stanie zdrowia w placówce, w której nie ma możliwości prawidłowego leczenia w razie wystąpienia powikłań (przykładem są zabiegi w technice endoskopowej, podczas których dochodzi do uszkodzenia dużych naczyń krwionośnych)
9. nieuzasadniona zwłoka w przeprowadzeniu zabiegu operacyjnego, na przykład przesunięcie wykonania cesarskiego cięcia z godzin nocnych na ranne w razie zagrożenia wewnątrzmacicznym niedotlenieniem płodu
10. pomylenie leków lub niewłaściwe ich dawkowanie
"PRZEGLĄD" nr 1 (315), 08.01.2006 r.
BŁĘDY MEDYCZNE
CO ROKU 45 TYS. OSÓB PADA OFIARĄ POMYŁEK LEKARSKICH
(...) Pewien lekarz opowiada mi dowcip: - Są wśród nas trzy grupy: interniści, którzy wszystko wiedzą i nic nie robią, chirurdzy, którzy wszystko robią i nic nie wiedzą, patolodzy, co wszystko robią i wszystko wiedzą, z tym, że za późno... Brzmi jak z horroru, ale to nie film.
Nigdy w Polsce nie zrobiono statystyk pomyłek lekarskich. Według Naczelnego Sądu Lekarskiego, liczba błędów nad Wisłą jest 200 razy mniejsza niż w USA! Z analizy spraw wygranych przez ofiary przed sądem lekarskim wynika, że polscy lekarze popełniają zaledwie 100-200 błędów rocznie. Kolosalna rozbieżność z danymi innych państw sprawia, że w kuluarach mówi się, iż ukrywa się u nas 50-96% pomyłek.
W USA co roku z powodu pomyłek lekarskich umiera 100 tys. osób, to piąta przyczyna zgonów. Kolejne 200 tys. zostaje kalekami (raport Harvard School of Public Health). Porównując amerykańskie wyniki do kraju wielkości Polski, można obliczyć, że co roku z powodu (?!) leczenia może u nas umierać 15 tys. osób, a 30 tys. doznawać uszkodzeń ciała.
Tymczasem do sądów lekarskich trafia zaledwie ok. 2 tys. pozwów rocznie. Tylko tyle osób upomina się o życie swoje lub bliskich. Co się dzieje z resztą? Kalekami z chustą w brzuchu, ze źle rozpoznanym wyrostkiem, wdowami po zawałowcach, rodzicami dzieci zepsutych przy urodzeniu? Zwyczajnie, nie wierzą w sprawiedliwość. (...)
Edyta Gietka
www.o2.pl | Piątek [13.03.2009, 14:49] 4 źródła
MEDYCY CORAZ CZĘŚCIEJ SIĘ MYLĄ
Zwłaszcza w „poważnych przypadkach”.
Naukowcy z Austrii zbadali 1300 przypadków pacjentów z europejskich szpitali. Najwięcej błędów personel popełniał na oddziałach intensywnej terapii. Powodem był stres i zmęczenie.
W przypadku blisko połowy pacjentów popełniono więcej niż jeden błąd w trakcie ich leczenia. Najczęściej było to niepodawanie leków lub podawanie ich o niewłaściwej porze. Dotyczy to zwłaszcza insuliny, środków uspokajających i leków na krzepnięcie krwi.
Błędy popełniano także ze względu na słabą komunikację pomiędzy pracownikami i naruszanie obowiązujących procedur.
Tylko w 20 procentach badanych oddziałów personel nie popełnił żadnego błędu - powiedział dr Andreas Valentin. - Wyniki są niepokojące. Wiemy, że lekarze i pielęgniarki pracują ciężko, ale nie ma żadnego usprawiedliwienia dla tego typu błędów. | TM
„WPROST” nr, 46(1094), 2003 r.
DIAGNOSTYKA ŚMIERCI
WYNIKI 30 PROC. BADAŃ USG MOŻNA W POLSCE WYRZUCIĆ DO KOSZA!
U Jacka Kaczmarskiego trzech laryngologów zdiagnozowało najpierw nieżyt gardła, a potem infekcję wirusową, dopiero po trzech miesiącach okazało się, że ma zaawansowane zmiany nowotworowe. U Krystyny Kofty ani mammograf, ani badanie USG nie wykryły głębszych rozgałęzień nowotworu piersi. Lekarze zalecali jej tzw. zabieg oszczędzający, ale zdecydowała się na amputację całej piersi, co prawdopodobnie ocaliło jej życie. Siostra pisarki, Barbara, była leczona z powodu różnych schorzeń kręgosłupa, dopiero po czterech latach jeden z lekarzy wykrył, że powodem jej dolegliwości był rak nerki.
- Co trzeci chory na raka w Polsce ma nikłe szanse wyleczenia z powodu błędów diagnostycznych - mówi prof. Marek Pawlicki z Centrum Onkologii w Krakowie. Zbyt późne wykrywanie raka sprawia, że Polska zamyka europejską listę krajów o najniższej skuteczności leczenia chorób nowotworowych, znacznie lepiej od nas radzą sobie choćby Czechy czy Estonia - wykazały międzynarodowe badania Eurocare 3. Ponad 20 tys. chorych co roku skazywanych jest na przedwczesną śmierć, bo 70 proc. nowotworów wykrywa się dopiero w III i IV stadium rozwoju. Skuteczność leczenia jest wtedy nawet czterokrotnie mniejsza. Aż 80 proc. kobiet z rakiem sutka zgłaszających się na specjalistyczne badania ma już zaawansowaną postać choroby. Podobnie jest w wypadku raka jelita grubego, szyjki macicy oraz raka płuc.
PO PIERWSZE, PIERSI
Kobiety, które przynajmniej raz w roku wykonują badania mammograficzne, o 28 proc. rzadziej umierają na raka piersi dzięki wczesnemu wykryciu choroby - wykazały przeprowadzone w Szwecji wieloletnie obserwacje z udziałem 210 tys. potencjalnych pacjentek. Tego rodzaju regularne badania muszą być jednak łączone z ultrasonografią! - Nasi lekarze tymczasem często nie informują kobiet, że mammografia i USG stosowane osobno nie dają gwarancji wczesnego wykrycie nowotworów sutka, bo są to metody wzajemnie się uzupełniające. W ten sposób stwarza się pacjentkom złudne poczucie bezpieczeństwa - mówi prof. Wiesław Jakubowski, prezes Polskiego Towarzystwa Ultrasonograficznego, kierownik Zakładu Diagnostyki Obrazowej Akademii Medycznej w Warszawie. U Iwony Tarnowskiej z Choczewa po badaniu mammograficznym stwierdzono mikrozwapnienia. Zmiany określono jako łagodne. Po ośmiu miesiącach okazało się, że w organizmie kobiety rozwija się nowotwór złośliwy. Na skuteczne leczenie było już za późno. - Żeby badanie mammograficzne było przydatne, konieczne jest wyodrębnienie grupy kobiet z wysokim ryzykiem choroby oraz powtarzanie badania co roku - uważa prof. Marek Pawlicki. Większość dorosłych Polek nigdy nie poddała się mammografii!
ZA PÓŹNO NA ŻYCIE
Najnowsze urządzenia diagnostyczne pozwalają "zeskanować" cały organizm człowieka i wykryć guzy złośliwe, na przykład piersi, o rozmiarach zaledwie kilku milimetrów. Tzw. obrazowanie molekularne może ujawnić rozwój choroby jeszcze w fazie przedinwazyjnej, siedem lat wcześniej, niż umożliwia to obecnie stosowana aparatura. Używany w Polsce sprzęt ultrasonograficzny jest często przestarzały i wyeksploatowany. Ponad 15-20 proc. wszystkich badań obrazowych jest nieprzydatnych z powodu kiepskiej jakości i wadliwego opisu. - Aż 30 proc. wyników badań USG można wyrzucić do kosza, bo nie mają one żadnej wartości diagnostycznej - twierdzi prof. Jakubowski.
Dla niektórych nieodpowiedzialnych lekarzy diagnostyka to jedynie dodatkowa forma zarobku. - Kupują do prywatnego gabinetu ultrasonograf lub aparat do EKG i oferują badania, choć nie potrafią nawet odczytać i poprawnie zinterpretować wyników - mówi prof. Pawlicki. W całym kraju tylko około 2000 lekarzy legitymuje się certyfikatem Polskiego Towarzystwa Ultrasonograficznego. - Po rozwiązaniu Centralnego Ośrodka Techniki Medycznej nie ma żadnego nadzoru nad sprzętem używanym w diagnostyce USG - mówi prof. Jakubowski.
- Co najmniej u kilkunastu procent chorych badania radiologiczne wykonywane są zbyt późno - mówi prof. Jerzy Walecki ze Szpitala MSWiA w Warszawie. Do Centrum Onkologii w Krakowie trafił przed kilkoma dniami 21-letni mężczyzna z mięsakiem kolana, jednym z najbardziej złośliwych nowotworów. Przez pół roku był leczony... maściami. Jego lekarz nie skierował go na badanie radiologiczne, gdyż - jak twierdzi - "wyczerpał skierowania na tego rodzaju procedury". U Jerzego Kawki z Mińska Mazowieckiego lekarze nie wykonali wszystkich niezbędnych badań, m.in. tomografii komputerowej. Dopiero podczas operacji okazało się, że cierpi na złośliwy nowotwór, tzw. brodawkę Vatera, który zaatakował już trzustkę, dwunastnicę i drogi żółciowe.
Dwunastoletni Kamil był operowany w Wojewódzkim Specjalistycznym Szpitalu Dziecięcym w Kielcach z powodu podejrzenia zapalenia kości piszczelowej. Po miesiącu zdjęto mu gips, jednak noga nadal była spuchnięta, a nad szwem pooperacyjnym wyrastał guz. Dopiero po kolejnych dwóch tygodniach wykonano badania, jakie powinny być przeprowadzone jeszcze przed zabiegiem. Wykazały one, że chłopiec jest chory na raka kości. - Podczas operacji nie pobrano próbki do badania histopatologicznego, wykonano natomiast mechaniczne czyszczenie zmienionej tkanki, rozsiewając tym samym komórki nowotworowe! - powiedziała "Wprost" Jolanta Budzyńska, prawniczka współpracująca ze Stowarzyszeniem Pacjentów Primum Non Nocere.
ZABÓJCZA IGNORANCJA
Zalecany przez lekarzy test krwi PSA umożliwia zdiagnozowanie raka prostaty jedynie u 18 proc. mężczyzn poniżej 60. roku życia - wykazały badania prof. Rinaa Punglii z Harvard Medical School w Bostonie. Na ten typ raka zmarli mecenas Edward Wende oraz Frank Zappa, amerykański muzyk rockowy (miał zaledwie 52 lata). Wielu lekarzy nie potrafi jednak rozpoznać pierwszych symptomów nowotworu. Często mylą na przykład czerniaka ze zwykłymi znamionami na skórze. W Krakowie połowa pacjentów z rakiem jelita grubego przywożona jest do szpitala dopiero w stanie ostrym, gdy nastąpiły już niedrożność jelit, ich przedziurawienie i silne krwawienie.
- Gdy do onkologa trafia pacjent w III lub IV stadium choroby, specjalista powinien się zwrócić do kasy chorych o sprawdzenie, czy był on kiedykolwiek u lekarza pierwszego kontaktu. Jeśli okaże się, że był, to lekarz, który nie zwrócił uwagi na ewidentne zmiany nowotworowe, powinien otrzymać naganę od okręgowej izby lekarskiej. Jeśli popełni kilka błędów, powinno się mu czasowo odebrać prawo do wykonywania zawodu i zmusić do zdania egzaminu z umiejętności wczesnego rozpoznawania nowotworów - uważa prof. Cezary Szczylik z Centralnego Szpitala Klinicznego Wojskowej Akademii Medycznej w Warszawie. - Dopóki nie zmienimy systemu szkolenia lekarzy, wciąż będziemy słyszeć wstrząsające historie pacjentów, których nie udało się uratować z powodu błędów w diagnostyce - twierdzi prof. Pawlicki. Studenci medycyny przez cały cykl nauki mają tylko 60 godzin zajęć z onkologii. W walce z rakiem cały świat stawia na wczesną i powszechną diagnostykę. W Polsce wciąż dominuje diagnostyka śmierci.
Paweł Górecki, współpraca Alicja Baranowska
www.o2.pl / www.sfora.pl | Czwartek [27.08.2009, 14:53] 4 źródła
PRZEŚWIETLASZ SIĘ ZA CZĘSTO? BĘDZIESZ MIAŁ RAKA
Ryzyko nowotworu wzrasta o 700 procent.
Rezonans magnetyczny, tomografia komputerowa czy prześwietlenie płuc. Naukowcy stwierdzili, że badania związane z promieniowaniem są stosowane zbyt często i stają się przyczyną coraz większej liczby nowotworów - donosi "Los Angeles Times".
Lekarze coraz częściej zlecają pacjentom prześwietlenia, a nikt nie kontroluje jaką dawkę promieniowania otrzymują pacjenci podczas serii badań.
Dr Reza Fazel z Uniwersytetu w Atlancie po 3 latach badań stwierdziła, że kilka milionów Amerykanów rocznie poddawanych jest takiej liczbie badań, która grozi chorobami nowotworowymi.
Z jednej strony pacjenci muszą korzystać z prześwietleń, aby wiedzieć co dzieje się w ich organizmie, ale z drugiej może kosztować to ich życie. Ryzyko nowotworu z powodu napromieniowania jest teraz 7 razy wyższe niż 30 lat temu - podkreśla dr Fazel. | AJ
www.o2.pl / www.sfora.pl | Wtorek [19.01.2010, 18:53]
U TYSIĘCY KOBIET PRZEZ POMYŁKĘ STWIERDZONO RAKA
Część poddano już chemioterapii.
Co trzecia Brytyjka ze stwierdzonym rakiem piersi tak naprawdę ma tylko niewielkie zmiany w tkankach, które nigdy nie rozwiną się w nowotwór. Raport lekarzy z duńskiego Nordic Cochrane Centre mówi o 7 tysiącach kobiet z Wielkiej Brytanii, które co roku niepotrzebnie poddawane są wyczerpującemu leczeniu - alarmuje "The Daily Mail".
Program badań mammograficznych obejmuje na Wyspach wszystkie kobiety w wieku od 50 do 70 lat.
Urzędnicy resortu zdrowia twierdzą, że dzięki badaniom przesiewowym rocznie udaje się uratować życie prawie 1,5 tysiąca Brytyjek. Jednak naukowcy twierdzą, że jest też druga strona medalu.
Co roku tysiące pań dowiadują się, że mają nowotwór piersi i poddawane są radio- oraz chemioterapii. Tymczasem mają tylko niegroźne zmiany, które nie zagrażają ich zdrowiu i życiu - twierdzi prof. Peter Gřtzsche. | AJ
PLAGA BŁĘDÓW MEDYCZNYCH
PATRZ LEKARZOM NA RĘCE!
Ponad 36 tysięcy osób prawdopodobnie umrze w tym roku w Polsce z powodu błędów medycznych - dwukrotnie więcej, niż dotychczas szacowano. "Zdarzenia niepożądane", jak nazywają je lekarze, są już piątą przyczyną zgonów i częstszą przyczyną śmierci niż rak piersi, wypadki drogowe i AIDS. Aż 11 proc. pacjentów ma poważne kłopoty zdrowotne z powodu uchybień podczas zabiegów, niewłaściwego dawkowania leków lub fatalnego stanu sprzętu medycznego. Tych pomyłek mogłoby być nawet trzykrotnie mniej, gdyby błędy medyczne były ujawniane, a nie skrzętnie ukrywane, jak od lat dzieje się w naszej służbie zdrowia. Skandynawskie badania wykazały, że najmniej błędów jest popełnianych w szpitalach, które przyznają się do pomyłek! W Danii, Niemczech, Austrii i Szwajcarii wprowadzono system monitorowania błędów, który dziesięć lat wcześniej zastosowano w lotnictwie, przemyśle kosmicznym, nuklearnym oraz chemicznym. W Wielkiej Brytanii od kilku miesięcy publikuje się nazwiska kardiochirurgów, którzy spowodowali najmniej i najwięcej powikłań. Kiedy w naszej służbie zdrowia błędy medyczne przestaną być tabu i zostaną wprowadzone podobne rozwiązania?
TAJNA EPIDEMIA
W ostatnich dwóch latach do dyrekcji szpitali, Ministerstwa Zdrowia, izb lekarskich i prokuratury wpłynęło ponad 20 tys. skarg i spraw z powodu utraty zdrowia lub życia z winy lekarza. Liczba spraw w sądach lekarskich i orzekanych kar zwiększa się o 20-30 proc. rocznie, a liczba skarg na postępowanie lekarzy jest już większa, niż wynosi średnia europejska. - To niestety tylko wierzchołek góry lodowej, bo ukrywanych jest od 50 proc. do 96 proc. pomyłek i zaniedbań! - mówi Barbara Kutryba z Europejskiego Towarzystwa Jakości w Opiece Medycznej (ESQH). Pierwszy anonimowy sondaż Towarzystwa Promocji Jakości Opieki Zdrowotnej w Polsce, przeprowadzony wśród 1200 pracowników służby zdrowia, ujawnił, że 78,5 proc. lekarzy i pielęgniarek uczestniczyło w "zdarzeniu niepożądanym". (...)
Zbigniew Wojtasiński, współpraca Monika Florek
DEKALOG NAJCZĘSTSZYCH BŁĘDÓW MEDYCZNYCH według prof. Barbary Świątek z Akademii Medycznej we Wrocławiu
1. objawy udaru mózgu i niektórych urazów głowy często są mylone z upojeniem alkoholowym
2. objawy krwawienia miesiączkowego są mylone z zapaleniem otrzewnej powstałym po usunięciu wyrostka robaczkowego
3. nierozpoznanie, a nawet brak podejrzenia zawału mięśnia sercowego ściany dolnej
4. zaniechanie lub opóźnienie wykonania podstawowych badań dodatkowych, takich jak morfologia krwi przy objawach wskazujących na możliwość krwawienia wewnętrznego
5. wykonywanie przez ginekologa znieczulenia ogólnego i zabiegu łyżeczkowania mimo braku odpowiednich kompetencji
6. wykonywanie zabiegów w znieczuleniu ogólnym w gabinetach nie spełniających wymaganych warunków
7. wykonywanie zabiegu operacyjnego lub prowadzenie porodu przez lekarza bez specjalizacji
8. leczenie pacjenta w bardzo złym stanie zdrowia w placówce, w której nie ma możliwości prawidłowego leczenia w razie wystąpienia powikłań (przykładem są zabiegi w technice endoskopowej, podczas których dochodzi do uszkodzenia dużych naczyń krwionośnych)
9. nieuzasadniona zwłoka w przeprowadzeniu zabiegu operacyjnego, na przykład przesunięcie wykonania cesarskiego cięcia z godzin nocnych na ranne w razie zagrożenia wewnątrzmacicznym niedotlenieniem płodu
10. pomylenie leków lub niewłaściwe ich dawkowanie
"PRZEGLĄD" nr 1 (315), 08.01.2006 r.
BŁĘDY MEDYCZNE
CO ROKU 45 TYS. OSÓB PADA OFIARĄ POMYŁEK LEKARSKICH
(...) Pewien lekarz opowiada mi dowcip: - Są wśród nas trzy grupy: interniści, którzy wszystko wiedzą i nic nie robią, chirurdzy, którzy wszystko robią i nic nie wiedzą, patolodzy, co wszystko robią i wszystko wiedzą, z tym, że za późno... Brzmi jak z horroru, ale to nie film.
Nigdy w Polsce nie zrobiono statystyk pomyłek lekarskich. Według Naczelnego Sądu Lekarskiego, liczba błędów nad Wisłą jest 200 razy mniejsza niż w USA! Z analizy spraw wygranych przez ofiary przed sądem lekarskim wynika, że polscy lekarze popełniają zaledwie 100-200 błędów rocznie. Kolosalna rozbieżność z danymi innych państw sprawia, że w kuluarach mówi się, iż ukrywa się u nas 50-96% pomyłek.
W USA co roku z powodu pomyłek lekarskich umiera 100 tys. osób, to piąta przyczyna zgonów. Kolejne 200 tys. zostaje kalekami (raport Harvard School of Public Health). Porównując amerykańskie wyniki do kraju wielkości Polski, można obliczyć, że co roku z powodu (?!) leczenia może u nas umierać 15 tys. osób, a 30 tys. doznawać uszkodzeń ciała.
Tymczasem do sądów lekarskich trafia zaledwie ok. 2 tys. pozwów rocznie. Tylko tyle osób upomina się o życie swoje lub bliskich. Co się dzieje z resztą? Kalekami z chustą w brzuchu, ze źle rozpoznanym wyrostkiem, wdowami po zawałowcach, rodzicami dzieci zepsutych przy urodzeniu? Zwyczajnie, nie wierzą w sprawiedliwość. (...)
Edyta Gietka
www.o2.pl | Piątek [13.03.2009, 14:49] 4 źródła
MEDYCY CORAZ CZĘŚCIEJ SIĘ MYLĄ
Zwłaszcza w „poważnych przypadkach”.
Naukowcy z Austrii zbadali 1300 przypadków pacjentów z europejskich szpitali. Najwięcej błędów personel popełniał na oddziałach intensywnej terapii. Powodem był stres i zmęczenie.
W przypadku blisko połowy pacjentów popełniono więcej niż jeden błąd w trakcie ich leczenia. Najczęściej było to niepodawanie leków lub podawanie ich o niewłaściwej porze. Dotyczy to zwłaszcza insuliny, środków uspokajających i leków na krzepnięcie krwi.
Błędy popełniano także ze względu na słabą komunikację pomiędzy pracownikami i naruszanie obowiązujących procedur.
Tylko w 20 procentach badanych oddziałów personel nie popełnił żadnego błędu - powiedział dr Andreas Valentin. - Wyniki są niepokojące. Wiemy, że lekarze i pielęgniarki pracują ciężko, ale nie ma żadnego usprawiedliwienia dla tego typu błędów. | TM
„WPROST” nr, 46(1094), 2003 r.
DIAGNOSTYKA ŚMIERCI
WYNIKI 30 PROC. BADAŃ USG MOŻNA W POLSCE WYRZUCIĆ DO KOSZA!
U Jacka Kaczmarskiego trzech laryngologów zdiagnozowało najpierw nieżyt gardła, a potem infekcję wirusową, dopiero po trzech miesiącach okazało się, że ma zaawansowane zmiany nowotworowe. U Krystyny Kofty ani mammograf, ani badanie USG nie wykryły głębszych rozgałęzień nowotworu piersi. Lekarze zalecali jej tzw. zabieg oszczędzający, ale zdecydowała się na amputację całej piersi, co prawdopodobnie ocaliło jej życie. Siostra pisarki, Barbara, była leczona z powodu różnych schorzeń kręgosłupa, dopiero po czterech latach jeden z lekarzy wykrył, że powodem jej dolegliwości był rak nerki.
- Co trzeci chory na raka w Polsce ma nikłe szanse wyleczenia z powodu błędów diagnostycznych - mówi prof. Marek Pawlicki z Centrum Onkologii w Krakowie. Zbyt późne wykrywanie raka sprawia, że Polska zamyka europejską listę krajów o najniższej skuteczności leczenia chorób nowotworowych, znacznie lepiej od nas radzą sobie choćby Czechy czy Estonia - wykazały międzynarodowe badania Eurocare 3. Ponad 20 tys. chorych co roku skazywanych jest na przedwczesną śmierć, bo 70 proc. nowotworów wykrywa się dopiero w III i IV stadium rozwoju. Skuteczność leczenia jest wtedy nawet czterokrotnie mniejsza. Aż 80 proc. kobiet z rakiem sutka zgłaszających się na specjalistyczne badania ma już zaawansowaną postać choroby. Podobnie jest w wypadku raka jelita grubego, szyjki macicy oraz raka płuc.
PO PIERWSZE, PIERSI
Kobiety, które przynajmniej raz w roku wykonują badania mammograficzne, o 28 proc. rzadziej umierają na raka piersi dzięki wczesnemu wykryciu choroby - wykazały przeprowadzone w Szwecji wieloletnie obserwacje z udziałem 210 tys. potencjalnych pacjentek. Tego rodzaju regularne badania muszą być jednak łączone z ultrasonografią! - Nasi lekarze tymczasem często nie informują kobiet, że mammografia i USG stosowane osobno nie dają gwarancji wczesnego wykrycie nowotworów sutka, bo są to metody wzajemnie się uzupełniające. W ten sposób stwarza się pacjentkom złudne poczucie bezpieczeństwa - mówi prof. Wiesław Jakubowski, prezes Polskiego Towarzystwa Ultrasonograficznego, kierownik Zakładu Diagnostyki Obrazowej Akademii Medycznej w Warszawie. U Iwony Tarnowskiej z Choczewa po badaniu mammograficznym stwierdzono mikrozwapnienia. Zmiany określono jako łagodne. Po ośmiu miesiącach okazało się, że w organizmie kobiety rozwija się nowotwór złośliwy. Na skuteczne leczenie było już za późno. - Żeby badanie mammograficzne było przydatne, konieczne jest wyodrębnienie grupy kobiet z wysokim ryzykiem choroby oraz powtarzanie badania co roku - uważa prof. Marek Pawlicki. Większość dorosłych Polek nigdy nie poddała się mammografii!
ZA PÓŹNO NA ŻYCIE
Najnowsze urządzenia diagnostyczne pozwalają "zeskanować" cały organizm człowieka i wykryć guzy złośliwe, na przykład piersi, o rozmiarach zaledwie kilku milimetrów. Tzw. obrazowanie molekularne może ujawnić rozwój choroby jeszcze w fazie przedinwazyjnej, siedem lat wcześniej, niż umożliwia to obecnie stosowana aparatura. Używany w Polsce sprzęt ultrasonograficzny jest często przestarzały i wyeksploatowany. Ponad 15-20 proc. wszystkich badań obrazowych jest nieprzydatnych z powodu kiepskiej jakości i wadliwego opisu. - Aż 30 proc. wyników badań USG można wyrzucić do kosza, bo nie mają one żadnej wartości diagnostycznej - twierdzi prof. Jakubowski.
Dla niektórych nieodpowiedzialnych lekarzy diagnostyka to jedynie dodatkowa forma zarobku. - Kupują do prywatnego gabinetu ultrasonograf lub aparat do EKG i oferują badania, choć nie potrafią nawet odczytać i poprawnie zinterpretować wyników - mówi prof. Pawlicki. W całym kraju tylko około 2000 lekarzy legitymuje się certyfikatem Polskiego Towarzystwa Ultrasonograficznego. - Po rozwiązaniu Centralnego Ośrodka Techniki Medycznej nie ma żadnego nadzoru nad sprzętem używanym w diagnostyce USG - mówi prof. Jakubowski.
- Co najmniej u kilkunastu procent chorych badania radiologiczne wykonywane są zbyt późno - mówi prof. Jerzy Walecki ze Szpitala MSWiA w Warszawie. Do Centrum Onkologii w Krakowie trafił przed kilkoma dniami 21-letni mężczyzna z mięsakiem kolana, jednym z najbardziej złośliwych nowotworów. Przez pół roku był leczony... maściami. Jego lekarz nie skierował go na badanie radiologiczne, gdyż - jak twierdzi - "wyczerpał skierowania na tego rodzaju procedury". U Jerzego Kawki z Mińska Mazowieckiego lekarze nie wykonali wszystkich niezbędnych badań, m.in. tomografii komputerowej. Dopiero podczas operacji okazało się, że cierpi na złośliwy nowotwór, tzw. brodawkę Vatera, który zaatakował już trzustkę, dwunastnicę i drogi żółciowe.
Dwunastoletni Kamil był operowany w Wojewódzkim Specjalistycznym Szpitalu Dziecięcym w Kielcach z powodu podejrzenia zapalenia kości piszczelowej. Po miesiącu zdjęto mu gips, jednak noga nadal była spuchnięta, a nad szwem pooperacyjnym wyrastał guz. Dopiero po kolejnych dwóch tygodniach wykonano badania, jakie powinny być przeprowadzone jeszcze przed zabiegiem. Wykazały one, że chłopiec jest chory na raka kości. - Podczas operacji nie pobrano próbki do badania histopatologicznego, wykonano natomiast mechaniczne czyszczenie zmienionej tkanki, rozsiewając tym samym komórki nowotworowe! - powiedziała "Wprost" Jolanta Budzyńska, prawniczka współpracująca ze Stowarzyszeniem Pacjentów Primum Non Nocere.
ZABÓJCZA IGNORANCJA
Zalecany przez lekarzy test krwi PSA umożliwia zdiagnozowanie raka prostaty jedynie u 18 proc. mężczyzn poniżej 60. roku życia - wykazały badania prof. Rinaa Punglii z Harvard Medical School w Bostonie. Na ten typ raka zmarli mecenas Edward Wende oraz Frank Zappa, amerykański muzyk rockowy (miał zaledwie 52 lata). Wielu lekarzy nie potrafi jednak rozpoznać pierwszych symptomów nowotworu. Często mylą na przykład czerniaka ze zwykłymi znamionami na skórze. W Krakowie połowa pacjentów z rakiem jelita grubego przywożona jest do szpitala dopiero w stanie ostrym, gdy nastąpiły już niedrożność jelit, ich przedziurawienie i silne krwawienie.
- Gdy do onkologa trafia pacjent w III lub IV stadium choroby, specjalista powinien się zwrócić do kasy chorych o sprawdzenie, czy był on kiedykolwiek u lekarza pierwszego kontaktu. Jeśli okaże się, że był, to lekarz, który nie zwrócił uwagi na ewidentne zmiany nowotworowe, powinien otrzymać naganę od okręgowej izby lekarskiej. Jeśli popełni kilka błędów, powinno się mu czasowo odebrać prawo do wykonywania zawodu i zmusić do zdania egzaminu z umiejętności wczesnego rozpoznawania nowotworów - uważa prof. Cezary Szczylik z Centralnego Szpitala Klinicznego Wojskowej Akademii Medycznej w Warszawie. - Dopóki nie zmienimy systemu szkolenia lekarzy, wciąż będziemy słyszeć wstrząsające historie pacjentów, których nie udało się uratować z powodu błędów w diagnostyce - twierdzi prof. Pawlicki. Studenci medycyny przez cały cykl nauki mają tylko 60 godzin zajęć z onkologii. W walce z rakiem cały świat stawia na wczesną i powszechną diagnostykę. W Polsce wciąż dominuje diagnostyka śmierci.
Paweł Górecki, współpraca Alicja Baranowska
www.o2.pl / www.sfora.pl | Czwartek [27.08.2009, 14:53] 4 źródła
PRZEŚWIETLASZ SIĘ ZA CZĘSTO? BĘDZIESZ MIAŁ RAKA
Ryzyko nowotworu wzrasta o 700 procent.
Rezonans magnetyczny, tomografia komputerowa czy prześwietlenie płuc. Naukowcy stwierdzili, że badania związane z promieniowaniem są stosowane zbyt często i stają się przyczyną coraz większej liczby nowotworów - donosi "Los Angeles Times".
Lekarze coraz częściej zlecają pacjentom prześwietlenia, a nikt nie kontroluje jaką dawkę promieniowania otrzymują pacjenci podczas serii badań.
Dr Reza Fazel z Uniwersytetu w Atlancie po 3 latach badań stwierdziła, że kilka milionów Amerykanów rocznie poddawanych jest takiej liczbie badań, która grozi chorobami nowotworowymi.
Z jednej strony pacjenci muszą korzystać z prześwietleń, aby wiedzieć co dzieje się w ich organizmie, ale z drugiej może kosztować to ich życie. Ryzyko nowotworu z powodu napromieniowania jest teraz 7 razy wyższe niż 30 lat temu - podkreśla dr Fazel. | AJ
www.o2.pl / www.sfora.pl | Wtorek [19.01.2010, 18:53]
U TYSIĘCY KOBIET PRZEZ POMYŁKĘ STWIERDZONO RAKA
Część poddano już chemioterapii.
Co trzecia Brytyjka ze stwierdzonym rakiem piersi tak naprawdę ma tylko niewielkie zmiany w tkankach, które nigdy nie rozwiną się w nowotwór. Raport lekarzy z duńskiego Nordic Cochrane Centre mówi o 7 tysiącach kobiet z Wielkiej Brytanii, które co roku niepotrzebnie poddawane są wyczerpującemu leczeniu - alarmuje "The Daily Mail".
Program badań mammograficznych obejmuje na Wyspach wszystkie kobiety w wieku od 50 do 70 lat.
Urzędnicy resortu zdrowia twierdzą, że dzięki badaniom przesiewowym rocznie udaje się uratować życie prawie 1,5 tysiąca Brytyjek. Jednak naukowcy twierdzą, że jest też druga strona medalu.
Co roku tysiące pań dowiadują się, że mają nowotwór piersi i poddawane są radio- oraz chemioterapii. Tymczasem mają tylko niegroźne zmiany, które nie zagrażają ich zdrowiu i życiu - twierdzi prof. Peter Gřtzsche. | AJ
Ostatnio zmieniony wt cze 22, 2010 3:13 pm przez admin, łącznie zmieniany 1 raz.
„WPROST” nr 1(1306), 2008 r.
GENOWA FATAMORGANA
TESTY GENETYCZNE CAŁEGO GENOMU NIEPOTRZEBNIE STRASZĄ LUDZI
(...) – Takie testy mogą niepotrzebnie straszyć ludzi. Posiadanie pewnych mutacji genetycznych nie przesądza o chorobie, szczególnie jeśli mówimy o schorzeniach wieloczynnikowych. Jeśli takie wyniki nie zostaną przeanalizowane przez lekarza genetyka, narażają pacjenta na niepotrzebny strach – mówi prof. Janusz Limon, kierujący Katedrą i Zakładem Biologii i Genetyki Akademii Medycznej w Gdańsku.
Możemy założyć, że każdy z nas ma pewne predyspozycje genetyczne do najczęściej występujących schorzeń. Na dodatek są to choroby wieloczynnikowe, których wystąpienie zależy od wielu genów oraz od wpływu środowiska. Powiązania między nimi są wciąż słabo znane. Dopiero zrozumienie wszystkich czynników mogłoby dać prawdziwy obraz podatności na określone choroby. Takie badania wciąż nie są jednak możliwe do przeprowadzenia.
(...)
NIEDŹWIEDZIA PRZYSŁUGA
Wiele firm oferuje testy genetyczne, które, jak zapewnia reklama, pomogą opracować dietę i styl życia dostosowane do DNA badanych. – Komponowanie diety na podstawie tak nikłych przesłanek może wyrządzić więcej szkód niż korzyści. Ludzie stracą wiarę w możliwości genetyki, zanim ta dziedzina rozwinie skrzydła – mówi „Wprost" prof. Jose Ordovas z Tufts University. Jeśli na przykład będziemy znać podstawy genetyczne powodujące skłonność do otyłości u danej osoby, będziemy mogli przeciwdziałać temu schorzeniu odpowiednią dietą i stylem życia. Dysponując obecną wiedzą, nie potrafimy tego zrobić.
Jak mało wiarygodne są takie testy, sprawdził Gregory Kutz z Government Accountability Office. Wymyślił 14 profili kobiet i mężczyzn, różniących się wagą, wiekiem, stylem życia, przebytymi chorobami. Następnie pobrał tylko dwie próbki DNA – jedną od kilkumiesięcznej córki, a drugą od dorosłego mężczyzny. Mimo że kilka wymyślonych osób miało to samo DNA, każda otrzymała inne wskazówki żywieniowe, bazujące na opisanym w ankiecie stylu życia. Jeśli dieta była uboga w warzywa, radzono: jedz więcej warzyw. Jeśli była bogata we wszystkie składniki odżywcze, sugerowano, by utrzymywać taki sposób odżywiania. Palaczom zalecano, by zerwali z nałogiem itd.
Choć wszystkie firmy deklarowały, że nie diagnozują predyspozycji do zapadania na choroby, wyraźnie podawały informacje dotyczące ryzyka zachorowania na cukrzycę, raka, choroby serca czy nadciśnienie. I to wszystko na podstawie badania zaledwie kilku lub kilkunastu genów. Sugerowano też skorzystanie z suplementów dobranych do profilu genetycznego, które potrafią naprawić uszkodzone geny. Koszt rocznej kuracji wynosił 1200 dolarów. Było to oszukiwanie klientów, ponieważ nie ma leków „naprawiających DNA", a skład suplementów nie różnił się od zwykłych preparatów multiwitaminowych.
Badania genetyczne już dziś mogą pomóc w poznaniu i wczesnym wykryciu wielu chorób. Ważne, żebyśmy podchodzili do nich z ostrożnością, a nie ślepą wiarą.
(...)
Aleksandra Postoła
"WPROST" nr 44, 03.11.2002 r.
OPERACJA NA OTWARTYM PORTFELU
Ponad 20 procent zabiegów medycznych i operacji wykonuje się niepotrzebnie!
(...)
W Wielkiej Brytanii co roku przeprowadza się prawie 100 tys. zabiegów histerektomii, czyli usunięcia macicy. Co najmniej połowę tych operacji wykonuje się przedwcześnie lub wręcz niepotrzebnie, jak wykazały badania opublikowane przez "British Journal of Obsterics and Gynaecology". Podobnie jest w innych krajach, także w Polsce - wszędzie tam, gdzie lekarzom wygodniej jest wykonać jedno cięcie, niż leczyć chorego kosztowną i skomplikowaną metodą. (...) Gdy się o tym dowiedziała, próbowała popełnić samobójstwo. Porody w niektórych krajach częściej odbywają się na stole operacyjnym niż w sali porodowej. Tak jest głównie w Ameryce Łacińskiej, gdzie w ubiegłym roku przeprowadzono prawie milion cesarskich cięć! W prywatnych klinikach Brazylii i Meksyku w ten sposób przychodzi na świat ponad 70 proc. dzieci. A jeszcze pod koniec lat 90. pod pręgierzem stawiane były ośrodki, w których ten zabieg stosowano częściej niż raz na 10-15 porodów (takie są wskazania Światowej Organizacji Zdrowia). W Polsce ponad 20 proc. dzieci rodzi się przez cesarskie cięcie, ale przewiduje się, że w ciągu kilku lat ten odsetek zwiększy się dwukrotnie. - Cesarskie cięcie może się okazać przyszłością położnictwa, bo coraz więcej kobiet chce w ten sposób rodzić, nawet jeśli zabiegu nie uzasadniają względy medyczne - mówi prof. Romuald Dębski, szef Kliniki Ginekologii i Położnictwa Centrum Medycznego Kształcenia Podyplomowego w Warszawie. Niektóre kobiety twierdzą, że robią to dla dobra dziecka, ale czasami to wygoda lekarzy powoduje, że takie zabiegi przeprowadza się bez potrzeby. Podejrzewa się, że co najmniej jedna piąta zapłodnień in vitro wykonywana jest u kobiet, u których szanse na powodzenie zabiegu są niemal zerowe. Takiego leczenia często domagają się zdesperowani pacjenci, a kliniki chętnie się na to godzą, bo jeden zabieg - wraz z drogimi lekami hormonalnymi - kosztuje około 10 tys. zł.
Wyrywanie i operowanie bez ograniczeń
Brytyjczycy wydają rocznie miliony funtów na zbędne lub wręcz szkodliwe zabiegi dentystyczne. Prof. Aubrey Sheiham z University College w Londynie ocenia, że co piąty zabieg, taki jak wymiana plomby, usuwanie kamienia i wyrywanie zdrowych zębów mądrości, stomatolodzy wykonują jedynie dla zarobku. W Polsce dentyści naciągają majętnych pacjentów na zbędne lub droższe zabiegi, bo konkurencja między gabinetami jest tak duża, że coraz częściej brakuje im klientów. "Dobrze założona plomba powinna wytrzymać piętnaście lat" - twierdzi prof. Sheiham. Nie trzeba też wstawiać plomb kompozytowych nowszej generacji zamiast plomb amalgamatowych (nie ma żadnych dowodów, że zawarta w nich rtęć zatruwa organizm). Z kolei usunięcie zęba mądrości grozi poważnymi powikłaniami: uszkodzeniem innych zębów, krwawieniami, infekcjami, a w wyjątkowych sytuacjach może nawet spowodować zgon! W Niemczech nagminnie nadużywa się zabiegów kardiologii interwencyjnej (cewnikowania tętnic mięśnia sercowego). - Wykonuje się je dwukrotnie częściej niż w innych krajach Unii Europejskiej. Pochłaniają aż jedną dziesiątą budżetu niemieckiej służby zdrowia - twierdzi prof. Reiner Körfer. Zbyt często przeprowadza się też operacje wyrostka robaczkowego. Specjaliści Washington University twierdzą, że niepotrzebnie jest on usuwany u co czwartej kobiety w wieku rozrodczym i u co dziesiątego mężczyzny (w Polsce jest podobnie). Nadużywanie skalpela wynika w tym wypadku z tego, że symptomy dolegliwości ginekologicznych u kobiet i infekcji wirusowych u dzieci często są mylone z objawami zapalenia wyrostka.
Primum non nocere
Lekarze coraz chętniej sięgają po skalpel, bo wraz z postępem techniki medycznej zabiegi chirurgiczne stały się dość bezpieczną metodą leczenia. - Operacja powinna być przeprowadzona w ostateczności, a nie jako metoda leczenia tzw. pierwszego rzutu - alarmuje prof. Mike Maresh z St. Mary's Hospital w Manchesterze. Nie bez winy są także pacjenci. Niektórzy sami dopominają się o operację, bo sądzą, że najlepiej raz na zawsze usunąć dolegliwość jednym cięciem. Tymczasem z każdym rokiem przybywa mniej radykalnych, ale równie skutecznych metod terapii. Wraz z rozwojem wiedzy medycznej niektóre operacje okazują się niepotrzebne, nawet w takich specjalnościach jak onkologia. Z opublikowanych niedawno wyników wieloletnich obserwacji wynika, że amputacja piersi u kobiet cierpiących na raka tego gruczołu nie zwiększa szans ich przeżycia, powoduje natomiast znaczne okaleczenie i pogarsza stan psychiczny niektórych pacjentek. Gdy średnica guza nie przekracza 2-4 cm, wystarczy przeprowadzić tzw. lumpektomię (zabieg oszczędzający gruczoł piersiowy). Podobnie jest z operacjami raka prostaty u mężczyzn powyżej 65. roku życia (niezbędna jest jedynie chemioterapia i radioterapia). Tego typu zabiegi powinny być wykonywane wyłącznie z wyboru, po dokładnym rozważeniu za i przeciw przez lekarza i pacjenta. (...)
Zbigniew Wojtasiński
Współpraca: Alicja Baranowska
Pacjent ma prawo:
* do uzyskania od lekarza przystępnej informacji o swoim stanie zdrowia, rozpoznaniu choroby, możliwych metodach diagnostycznych i leczniczych, a także o dających się przewidzieć następstwach ich zastosowania i o rokowaniu
* do niewyrażenia zgody na przeprowadzenie badania lub udzielenie innego świadczenia zdrowotnego
* do uzyskania informacji, jeśli w trakcie wykonywania zabiegu lekarz zmienił jego zakres z powodu zagrożenia życia lub zdrowia pacjenta
Szafowanie krwią:
"Większość lekarzy przeprowadza transfuzje odruchowo i po prostu bezkrytycznie szafuje krwią" - twierdzi prof. Alex Zapolanski, ordynator oddziału kardiochirurgicznego w Instytucie Chorób Serca w San Francisco. Z badań prof. Jean-Louisa Vincenta z uniwersytetu w Brukseli wynika, że u niektórych chorych po transfuzji dochodzi do uszkodzenia narządów wewnętrznych, a nawet do zgonu. "Nie ma powodów do paniki, ale należy unikać podawania chorym krwi, o ile jest to możliwe. Powinno się ją przetaczać wyłącznie po to, by ratować życie pacjentów w ciężkim stanie" - twierdzi prof. Vincent.
Jan Zieliński
ginekolog onkolog z Centrum Onkologii w Warszawie
Przed przeprowadzeniem każdej operacji trzeba ustalić precyzyjne wskazania, poparte badaniami klinicznymi i laboratoryjnymi. Nie należy usuwać całej macicy z powodu niezbyt dużych mięśniaków, jeśli nie wywołują one dolegliwości. Wskazaniem do takiej operacji jest ich szybkie powiększanie się, a także bóle i krwawienia. Nie każdej chorej trzeba też jednocześnie usuwać szyjkę macicy. Wcześniej powinno się przeprowadzić dokładne badania i stwierdzić, czy pojawiły się zmiany patologiczne.
"WPROST" nr 1160, 27.02.2005 r.
SKALPELEM PO KIESZENI
LEKARZE USUWAJĄ ZDROWE WYROSTKI ROBACZKOWE I WYRYWAJĄ ZDROWE ZĘBY
AŻ JEDNA PIĄTA PRZEPROWADZANYCH W POLSCE ZABIEGÓW I OPERACJI - SZCZEGÓLNIE W GINEKOLOGII, POŁOŻNICTWIE, STOMATOLOGII, KARDIOLOGII I LECZENIU NIEPŁODNOŚCI - JEST NIEPOTRZEBNA LUB ZBYT RYZYKOWNA
O TYM JEDNAK DOWIADUJE SIĘ NIEWIELU PACJENTÓW - I TO NAJCZĘŚCIEJ PRZYPADKOWO, GDY PO ZABIEGU DOJDZIE DO POWIKŁAŃ LUB GDY CHORY PÓJDZIE DO INNEGO SPECJALISTY. SKALA TEGO PROBLEMU MOŻE BYŚ ZNACZNIE WIĘKSZA NIŻ LICZBA EWIDENTNYCH BŁĘDÓW W SZTUCE LEKARSKIEJ.
WYCINANIE PŁODU
"Będę stosował zabiegi lecznicze wedle mych możności i rozeznania ku pożytkowi chorych, broniąc ich od uszczerbku i krzywdy" - głosi przysięga Hipokratesa, najstarszy i ciągle obowiązujący kodeks etyki medycznej. Dziś zasadę primum non nocere - przede wszystkim nie szkodzić - lekarze coraz częściej stosują po to, by nie zaszkodzić własnej kieszeni lub szpitalnej kasie. (...)
Tylko jedna czwarta narodzin, określanych jako poród naturalny, faktycznie odbywa się bez interwencji lekarskiej. W większości wypadków stosuje się niepotrzebne, a nawet szkodliwe zabiegi - nacięcie krocza, przyspieszenie porodu lub znieczulenie zewnątrzoponowe. Jak wynika z ankiet fundacji Rodzić po Ludzku, nacięcie krocza jest wykonywane aż przy 80 proc. naturalnych porodów w Polsce. W Holandii ten odsetek wynosi zaledwie 10 proc., bo taka interwencja nie jest korzystna ani dla dziecka, ani dla matki.
Porody coraz częściej odbywają się na stole operacyjnym, a nie w sali porodowej. Jak wynika z danych Zakładu Epidemiologii Instytutu Matki i Dziecka w Warszawie, w Polsce już 30 proc. dzieci przychodzi na świat dzięki cesarskiemu cięciu. Światowa Organizacja Zdrowia zaleca, by ten odsetek nie przekraczał 10 proc. - To przede wszystkim efekt nacisku matek, które domagają się cesarskiego cięcia bez wyraźnych wskazań medycznych - tłumaczy dr Remigiusz Rak ze Śródmiejskiego Szpitala Urazowego w Warszawie. Gdy lekarz odmówi, a w czasie porodu dojdzie do komplikacji, kobieta może pozwać szpital do sądu. Jednak poród przez cesarskie cięcie powinien być wykonywany jedynie w ostateczności, bo zabieg wcale nie jest bezpieczny ani bezbolesny.
GORLIWI CHIRURDZY
Niepotrzebne zabiegi są doskonałym sposobem wyciągania pieniędzy z Narodowego Funduszu Zdrowia. - Tak robią szpitale, do których trafia mało pacjentów, więc placówki poszerzają zakres wskazań do diagnostyki i leczenia, aby tylko się wywiązać z zawartego kontraktu - mówi Adam Sandauer, prezes Stowarzyszenia Pacjentów Primum Non Nocere. Do nagminnych praktyk należy przetrzymywanie pacjentów "na obserwacji", by uzyskać pieniądze za hospitalizację. W praktyce oznacza to wykonywanie dodatkowych, często niepotrzebnych analiz, prześwietleń czy nawet operacji.
"Nadgorliwie" przeprowadza się na przykład histerektomie, czyli zabiegi wycięcia macicy. W Wielkiej Brytanii, gdzie co roku robi się prawie 100 tys. takich operacji, co najmniej połowa jest wykonywana przedwcześnie lub niepotrzebnie. Podobnie jest w Polsce. U 50-letniej Marty Dziedzic ginekolog wykrył mięśniaki macicy zaledwie wielkości wiśni. Kobieta nie odczuwała żadnych dolegliwości, mimo to lekarz namówił ją na amputację całego narządu, choć tak drastyczna interwencja nie była potrzebna.
(...)
Jedną z najczęstszych zbędnych operacji jest wycięcie wyrostka robaczkowego. Specjaliści z Washington University twierdzą, że ten zabieg jest przeprowadzany niepotrzebnie u co czwartej kobiety w wieku rozrodczym i u co dziesiątego mężczyzny. To prawda, że objawy zapalenia wyrostka robaczkowego łatwo pomylić z dolegliwościami ginekologicznymi u kobiet i infekcjami wirusowymi u dzieci. Każdy zabieg przeprowadzany w znieczuleniu jest jednak obciążeniem zarówno dla budżetu szpitala, jak i dla organizmu pacjenta - komplikacje po znieczuleniu mogą doprowadzić do zgonu nawet młodej, zdrowej osoby. Po takim rutynowym zabiegu w wieku 59 lat zmarł twórca popartu Andy Warhol. Dzieci i młodzieży powszechnie usuwa się migdałki. Tymczasem badania wykazały, że ten zabieg w ponad 70 proc. przypadków nie przynosi żadnych korzyści. Nie jest to jednak operacja prosta i bezpieczna - u jednego na 5 tys. pacjentów może spowodować śmierć. Oznacza to, że "na migdałki" umiera w Polsce kilkadziesiąt młodych osób rocznie!
BANKOWANIE GOTÓWKI
Konkurencja między gabinetami stomatologicznymi jest tak duża, że coraz częściej dentystom brakuje klientów. Dlatego lekarze naciągają majętnych pacjentów na zbędne lub droższe usługi. Według szacunkowych danych, aż jedna piąta zabiegów stomatologicznych nie jest potrzebna. Prym wiodą: wymiana nie uszkodzonych plomb, usuwanie kamienia i wyrywanie zdrowych zębów mądrości. Większość tych zabiegów wykonuje się w gabinetach prywatnych i praktycznie nikt ich nie kontroluje (w innych krajach zasadność leczenia może zakwestionować firma ubezpieczeniowa).
W USA największym przekrętem ostatnich lat było namawianie zdrowych osób do skanowania całego ciała za pomocą tomografii komputerowej. Pacjenci ustawiali się w kolejkach do prywatnych ośrodków radiologicznych, bo lekarze obiecywali, że badanie pozwala wcześnie wykryć raka i inne choroby. Szybko się jednak okazało, że koszty skanowania (ponad tysiąc dolarów) przewyższają potencjalne korzyści. Towarzystwa medyczne ogłosiły, że przeprowadzanie takich badań w wypadku zdrowych osób nie ma sensu, a firmy ubezpieczeniowe przestały je refundować. Kwitnący biznes błyskawicznie upadł. Dziś skanowaniu całego ciała poddają się niemal wyłącznie pacjenci z objawami choroby nowotworowej.
Doskonałym sposobem na wyciąganie pieniędzy są usługi "na wszelki wypadek". Firmy zachęcają rodziców do wykupienia "biologicznej polisy na życie" - pobrania i zamrożenia komórek macierzystych z krwi pępowinowej noworodka. W przyszłości mają one być materiałem do przeszczepu, jeśli dziecko zachoruje na białaczkę. Banki chwalą się, że z ich usług skorzystali już m.in. muzycy Michał Wiśniewski i Paweł Golec oraz aktorki - Renata Dancewicz i Anna Przybylska. Michał Wiśniewski uważa, że dla ratowania chorego dziecka należy sięgnąć po każdą możliwość. - Gdy urodziła się nasza córka, lekarze podali nam przykład rodziców, których dziecko zachorowało na białaczkę, a wtedy ci ludzie zdecydowali się na urodzenie kolejnego, by pobrać z jego pępowiny krew i przetoczyć choremu rodzeństwu - powiedział w rozmowie z "Wprost" Paweł Golec.
Firmy nie wspominają jednak, że nie ma naukowych dowodów na skuteczność przeszczepów z własnych komórek macierzystych! - Na świecie wykonano zaledwie siedem prób i tylko jedno dziecko przeżyło - mówi prof. Wiesław Jędrzejczak z Kliniki Hematologii, Onkologii i Chorób Wewnętrznych AM w Warszawie. Koszty prywatnego "bankowania" krwi są wysokie - na wstępie około 3 tys. zł, a potem 400 zł za każdy rok przechowywania.
EPIDEMIA SŁUŻBY ZDROWIA
W polskich szpitalach stosuje się wiele terapii, które na świecie uznano za przestarzałe. Prof. Piotr Kuna, dyrektor Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego nr 1 w Łodzi, uważa, że dzięki powszechnemu stosowaniu tzw. medycyny opartej na faktach (evidence based medicine), czyli metod i terapii, których skuteczność potwierdzono badaniami, koszty leczenia mogłyby spaść o 20 proc.! Przykładem jest pochopnie przeprowadzana transfuzja. Tak rutynowy zabieg zamiast ratować życie, może je skracać. U niektórych po zabiegu dochodzi do uszkodzenia narządów wewnętrznych, a nawet do zgonu. Pacjenci, którym po operacji kardiochirurgicznej przetaczano krew, umierają przedwcześnie dwa razy częściej niż ci, u których tego zabiegu nie zastosowano. "Należy unikać podawania chorym krwi, na ile jest to tylko możliwe. Przetaczanie powinno być wykonywane wyłącznie po to, by ratować życie pacjentów w ciężkim stanie" - przekonuje prof. Jean-Louis Vincent z Uniwersytetu w Brukseli.
Zbędne metody leczenia, nazywane medycyną defensywną, pozwalają lekarzom uniknąć płacenia odszkodowania w razie procesu sądowego. Może to jednak przynosić więcej szkody niż pożytku - zarówno pacjentom, jak i służbie zdrowia. W Polsce najlepszym przykładem są obowiązkowe szczepienia przeciw wirusowemu zapaleniu wątroby typu B przed przyjęciem do szpitala. Placówki chcą w ten sposób uniknąć wypłacania odszkodowań za ewentualne zakażenie żółtaczką, do czego może dojść na skutek używania źle wysterylizowanych narzędzi chirurgicznych. Liczba zakażeń spadła, ale ponieważ nie zmieniono przestarzałych metod sterylizacji, pojawiła się nowa epidemia - wirusowe zapalenie wątroby typu C. W Polsce prawdopodobnie jest zakażonych ponad 700 tys. osób, z tego ponad 70 proc. zostało zarażonych w placówkach służby zdrowia.
Podobne skutki wywołało masowe stosowanie antybiotyków. Lekarze przepisywali je, gdy istniał choć cień podejrzenia infekcji bakteryjnej. Badania wykazały, że w 70 proc. przypadków zalecano je cierpiącym na choroby wywołane przez wirusy. Dziś Polska należy do czołówki krajów, w których przepisuje się najwięcej silnych antybiotyków, oraz do państw nękanych przez coraz liczniejsze szczepy bakterii opornych niemal na wszystkie znane leki.
Nigdzie nie udało się wyeliminować wszystkich niepotrzebnych badań i zabiegów, bo lekarze, tak jak przedsiębiorcy, kierują się zyskiem, czemu trudno się dziwić. Nadużyć w polskiej służbie zdrowia będzie jednak szczególnie dużo, póki nie doczekamy się wprowadzenia standardów medycznych, ubezpieczeń zdrowotnych i reformy z prawdziwego zdarzenia.
Jan Stradowski, Zbigniew Wojtasiński Współpraca: Monika Florek
LECZENIE POZOROWANE
NAJCZĘSTSZE NIEPOTRZEBNIE STOSOWANE ZABIEGI MEDYCZNE W POLSCE
ANTYBIOTYKOTERAPIA
lekarze pierwszego kontaktu przepisują antybiotyki pacjentom z infekcjami wirusowymi, takimi jak przeziębienie czy zapalenie gardła, na które te leki w ogóle nie działają
niepotrzebnie stosowane w 70% przypadków
PORÓD PRZEZ CESARSKIE CIĘCIE
wykonywany na życzenie kobiet, u których nie istnieją wskazania medyczne do takiego zabiegu, albo pod naciskiem lekarzy, którzy oferują "bezbolesny" poród za opłatę
niepotrzebny u ponad 60% Polek rodzących w ten sposób
USUWANIE WYROSTKA ROBACZKOWEGO
prosta operacja wykonywana często w wypadku trudnych do zdiagnozowania bólów brzucha, aby zapobiec ropnemu zapaleniu wyrostka i perforacji jelita
niepotrzebne u 25% kobiet i 10% mężczyzn
ZABIEGI STOMATOLOGICZNE
wymiana plomby, usuwanie kamienia i wyrywanie nie powodujących żadnych dolegliwości zdrowych zębów mądrości
niepotrzebne u 20% pacjentów
Prof. Piotr Kuna, dyrektor Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego nr 1 w Łodzi: "Największe oszczędności w szpitalu dają reorganizacja pracy i rezygnacja z nie sprawdzonych naukowo metod leczenia"
„WPROST” nr 12(1265), 25.03.2007 r.
NADOPIEKA MEDYCZNA
CO PIĄTA OPERACJA JEST NIEPOTRZEBNA, A NAWET MOŻE BYĆ SZKODLIWA
Lekarz namawia cię na operację kręgosłupa, kolana lub oka? Dobrze się zastanów, czy zabieg na pewno jest niezbędny. Aż jedna piąta (niektórzy twierdzą, że nawet jedna czwarta) przeprowadzanych zabiegów i operacji jest niepotrzebna lub zbyt ryzykowna. Tak jest szczególnie w ortopedii, ginekologii, położnictwie, stomatologii, kardiologii i leczeniu niepłodności. Wielu lekarzy pochopnie chwyta za skalpel, by wykonać cesarskie cięcie, usunąć migdałki lub wyrostek robaczkowy czy wyciąć macicę. W USA w ostatnich kilkunastu latach aż dziesięciokrotnie wzrosła liczba zabiegów operacyjnych, co jest podyktowane raczej chęcią zarobienia na chorych niż wymogami terapii. W Polsce minęły już czasy, gdy wykonywano zbyt mało zabiegów i operacji, bo na wszystko brakowało pieniędzy. Coraz częściej zabiegi są przeprowadzane bez wyraźnych wskazań medycznych.
(...)
MAŁE CIĘCIE, DUŻY KŁOPOT
Mało inwazyjne zabiegi endoskopowe, nazywane chirurgią przez dziurkę od klucza, są uważane za jedno z największych osiągnięć współczesnej chirurgii. Domaga się ich większość pacjentów, bo są wykonywane przez niewielkie nacięcia i skracają pobyt chorego w szpitalu. Tak przynajmniej przekonują lekarze. Nie wspominają, że małe nacięcie może spowodować duży kłopot. Nie dosyć, że jest często droższe od tradycyjnej operacji, to może spowodować poważne powikłania. Rana, która powstaje po laparoskopii w wydawałoby się błahym zabiegu usunięcia przepukliny, jest większa niż po tradycyjnej operacji. Dwukrotnie częściej zdarzają się też nawroty przepukliny.
Badania porównawcze przeprowadzone w Wielkiej Brytanii już 1996 r. wykazały, że laparoskopowe zabiegi wycięcia pęcherzyka żółciowego trwają dłużej i wcale nie skracają pobytu chorego w szpitalu. Po obu zabiegach równie długo, bo aż trzy tygodnie, trwa rekonwalescencja, jeśli nie dojdzie do powikłań. Podczas „zabiegu przez dziurkę od klucza" pięciokrotnie częściej dochodzi do uszkodzenia dróg żółciowych. Mimo to nadal niemal wszystkie pęcherzyki żółciowe są usuwane laparoskopowo.
MEDYCYNA RODZINNA
Hipokrates twierdził, że lekarz powinien leczyć pacjentów takimi metodami, jakim sam by się poddał. Wielu lekarzy najpierw na sobie testowało nowe metody leczenia. Współcześni medycy nie zawsze o tym pamiętają. Mimo dolegliwości żaden spośród 200 ankietowanych neurologów i ortopedów uczestniczących w Wielkiej Brytanii w kongresie dotyczącym schorzeń kręgosłupa, nie poddał się operacji z powodu dyskopatii. Prof. Maciej Hilgier z Centrum Onkologii w Warszawie w obawie przed powikłaniami nie zgodził się na chirurgiczne usunięcie zwyrodniałego fragmentu dysku w odcinku lędźwiowym. Po intensywnej fizykoterapii bóle minęły. Na zabieg zdecydował się dopiero po pięciu latach, gdy doszło do zwyrodnienia krążka międzykręgowego w okolicy sąsiedniego kręgu.
Lekarze tracą zapał do użycia skalpela, gdy operacyjnie mają leczyć siebie i swych najbliższych. Naukowcy z uniwersytetu w Heidelbergu sprawdzili, jak często poddawali się operacjom niemieccy lekarze różnych specjalności, u których zabiegi były rozważane ze względu na stan zdrowia. Tylko usunięcie wyrostka robaczkowego było wykonywane u medyków i osób z ich najbliższej rodziny równie często jak w całej populacji. Znacznie rzadziej, średnio o 33 proc., decydowali się oni na takie zabiegi, jak wycięcie migdałków, usunięcie woreczka żółciowego lub przepukliny brzusznej. Można podejrzewać, że właśnie tyle zabiegów jest wykonywanych pochopnie. O tym jednak dowiaduje się niewielu pacjentów, najczęściej przypadkowo, gdy po zabiegu dojdzie do powikłań lub gdy chory zasięgnie konsultacji u innego specjalisty.
Zbigniew Wojtasiński, współpraca: Monika Borkowska
www.o2.pl / www.sfora.pl | Niedziela [06.09.2009, 20:01] 1 źródło
POLSKI LEKARZ ZARABIA NAWET 1 MLN ZŁ ROCZNIE
Kilka etatów, prywatny gabinet...
Już od dawna lekarze w Polsce nie szukają pracy, to praca ich szuka. Miesięczne wynagrodzenie brutto ordynatora w połowie 2008 r. wynosiło średnio 9642 zł; lekarza z drugim stopniem specjalizacji - 7211 zł; z pierwszym - 6621 zł, a bez specjalizacji - 5160 zł - donosi "Wprost".
Tygodnik dotarł do raportu Ministerstwa Zdrowia na temat wysokości płac medyków. Opracowano go na podstawie ankiet prawie 400 lekarzy, zatrudnionych w polskich szpitalach. Więcej - nawet trzykrotnie, zarabiają lekarze kontraktowi.
Często mają miesięcznie po osiem dyżurów, a rekordziści nawet po 20. To stąd się biorą zarobki ponad 15 tys. zł u ponad połowy lekarzy. Wśród medyków są też i tacy, którzy zarabiają 1,5 mln zł rocznie. Na przykład neurochirurg w jednej z klinik na Śląsku - dodaje "Wprost". | AJ
www.o2.pl / www.sfora.pl | Sobota [08.08.2009, 16:05] 5 źródeł
JAK LEKARZE OSZUKUJĄ POLAKÓW I NFZ
Pracują 10 dni w tygodniu, a rekordziści mają 25 etatów.
Wielomiesięczne kolejki do specjalistów i czas oczekiwania na wizytę dłuższy od planowanego o kilka godzin, często z powodu niepunktualności lekarzy, to dla pacjentów codzienność. Tymczasem wielu lekarzy pracuje w kilku placówkach jednocześnie, w dodatku w tych samych godzinach. Najbardziej "mobilne" specjalizacje to ginekologia i alergologia – donosi rynekzdrowia.pl
Medycy zatrudniają się w kilku przychodniach, a dane o godzinach ich pracy przesyłają do Narodowego Funduszu Zdrowia. Ten uruchomił jednak właśnie system informatyczny, który wyłapuje nieuczciwych lekarzy. I są już pierwsze wyniki.
W Lublinie wpadł lekarz, który wykazywał, że przyjmuje pacjentów 240 godzin tygodniowo, chociaż tydzień ma tylko 168 godzin.
W Opolskiem NFZ nakrył doktora, który kończył pracę o godz. 14 w jednej przychodni i o tej samej porze zaczynał dyżur w drugiej – tyle, że kilkadziesiąt kilometrów dalej. W Łodzi rekordzista miał 25 etatów.
Na takim procederze wpadło już kilkudziesięciu lekarzy. Ukarano ich grzywnami w wysokości kilkuset złotych. | AJ
www.o2.pl | Niedziela [22.03.2009, 13:10] 1 źródło
SETKI PACJENTÓW ZMARŁY PRZEZ ZANIEDBANIA SZPITALA
Brytyjski Stafford Hospital ignorował ostrzeżenia od 2002 roku.
Wielokrotnie uprzedzano menadżerów Stafford Hospital, że opieka zapewniana pacjentom przez szpital jest niewystarczająca. Szpital miał za mało pracowników, a higiena na oddziale leczenia nagłych wypadków była na bardzo niskim poziomie.
O tym, że te ostrzeżenia zostały zignorowane świadczy raport, w którym Healthcare Commission twierdzi, że przez zaniedbania umarły tam setki pacjentów.
Śledztwo Healthcare Commission zaowocowało wstrzymaniem pensji dyrektora generalnego Mid Staffordshire NHS Foundation Trust i rezygnacją jej prezesa. | G
www.o2.pl | Piątek [24.04.2009, 18:36] 3 źródła
W BRUDNYCH POLSKICH SZPITALACH PACJENCI GŁODUJĄ
Tak twierdzą kontrolerzy NIK.
Chleb z masłem i herbata - takie kolacje serwowano pacjentom w szpitalu w Dąbrowie Górniczej. Nie lepiej było w 11 innych szpitalach z 6 województw, które skontrolowali inspektorzy NIK.
W żadnym ze szpitali stan wyżywienia pacjentów nie był właściwy. Serwowane posiłki miały niską wartość odżywczą, porcje były zbyt małe, wędliny niskiej jakości, a nabiału, warzyw i owoców podawano niewiele - pisze w swoim raporcie NIK.
Ale to nie wszystko. Wiele do życzenia pozostawia również czystość. Jak twierdzi NIK, w szitalach nie przestrzega się w nich procedur higienicznych, a personel nie jest odpowiednio przeszkolony. Do tego, zamiast profesjonalnych środków dezynfekujących często używa się tych zwykłych, przeznaczonych do gospodarstw domowych.
Decydujący wpływ na jakość żywienia i czystość szpitala ma nie tyle stan jego finansów, ale organizacja pracy i dobre zarządzanie wydatkami - mówi "Rzeczpospolitej" prezes NIK Jacek Jezierski.
Były miejsca, w których przy mniejszych nakładach wyżywienie było całkiem dobre. Tak jak w Dębicy, Busku Zdroju i Chorzowie.
Tak samo były szpitale (w Radomiu, Kaliszu i Białymstoku), gdzie mniej wydawano na sprzątanie i było bardziej czysto. Według NIK działo się tak, bo zatrudniono one firmy zewnętrzne.
Jednak jak zauważają kontrolerzy, w wypadku kiepskiego wyżywienia, nie miało znaczenia to, czy jest ono przygotowywane przez szpital, czy firmę zewnętrzną. | JK
www.o2.pl / www.sfora.pl | 2 źródła Sobota [16.01.2010, 16:56]
DLACZEGO SZPITALOM WCIĄŻ BRAKUJE PIENIĘDZY
Wyrzucają do kosza setki tysięcy obiadów.
Ponad 380 tys. posiłków podawanych w szpitalach Irlandii Północnej trafia w ciągu roku do kosza.
W niektórych marnuje się aż 10 proc. posiłków. Powód? Pacjenci nie chcą ich jeść - pisze "Belfast Telegraph".
Np. Royal Victoria Hospital za nietknięte posiłki musiał zapłacić w ubiegłym roku blisko 100 tys. funtów.
Zdaniem specjalistów lecznice po prostu zamawiają zbyt dużo jedzenia.
To pieniądze wyrzucone w błoto, które przeznaczyć można np. na podwyżki dla pielęgniarek - powiedział Alex Easton z DUP Assembly Member. | TM
GENOWA FATAMORGANA
TESTY GENETYCZNE CAŁEGO GENOMU NIEPOTRZEBNIE STRASZĄ LUDZI
(...) – Takie testy mogą niepotrzebnie straszyć ludzi. Posiadanie pewnych mutacji genetycznych nie przesądza o chorobie, szczególnie jeśli mówimy o schorzeniach wieloczynnikowych. Jeśli takie wyniki nie zostaną przeanalizowane przez lekarza genetyka, narażają pacjenta na niepotrzebny strach – mówi prof. Janusz Limon, kierujący Katedrą i Zakładem Biologii i Genetyki Akademii Medycznej w Gdańsku.
Możemy założyć, że każdy z nas ma pewne predyspozycje genetyczne do najczęściej występujących schorzeń. Na dodatek są to choroby wieloczynnikowe, których wystąpienie zależy od wielu genów oraz od wpływu środowiska. Powiązania między nimi są wciąż słabo znane. Dopiero zrozumienie wszystkich czynników mogłoby dać prawdziwy obraz podatności na określone choroby. Takie badania wciąż nie są jednak możliwe do przeprowadzenia.
(...)
NIEDŹWIEDZIA PRZYSŁUGA
Wiele firm oferuje testy genetyczne, które, jak zapewnia reklama, pomogą opracować dietę i styl życia dostosowane do DNA badanych. – Komponowanie diety na podstawie tak nikłych przesłanek może wyrządzić więcej szkód niż korzyści. Ludzie stracą wiarę w możliwości genetyki, zanim ta dziedzina rozwinie skrzydła – mówi „Wprost" prof. Jose Ordovas z Tufts University. Jeśli na przykład będziemy znać podstawy genetyczne powodujące skłonność do otyłości u danej osoby, będziemy mogli przeciwdziałać temu schorzeniu odpowiednią dietą i stylem życia. Dysponując obecną wiedzą, nie potrafimy tego zrobić.
Jak mało wiarygodne są takie testy, sprawdził Gregory Kutz z Government Accountability Office. Wymyślił 14 profili kobiet i mężczyzn, różniących się wagą, wiekiem, stylem życia, przebytymi chorobami. Następnie pobrał tylko dwie próbki DNA – jedną od kilkumiesięcznej córki, a drugą od dorosłego mężczyzny. Mimo że kilka wymyślonych osób miało to samo DNA, każda otrzymała inne wskazówki żywieniowe, bazujące na opisanym w ankiecie stylu życia. Jeśli dieta była uboga w warzywa, radzono: jedz więcej warzyw. Jeśli była bogata we wszystkie składniki odżywcze, sugerowano, by utrzymywać taki sposób odżywiania. Palaczom zalecano, by zerwali z nałogiem itd.
Choć wszystkie firmy deklarowały, że nie diagnozują predyspozycji do zapadania na choroby, wyraźnie podawały informacje dotyczące ryzyka zachorowania na cukrzycę, raka, choroby serca czy nadciśnienie. I to wszystko na podstawie badania zaledwie kilku lub kilkunastu genów. Sugerowano też skorzystanie z suplementów dobranych do profilu genetycznego, które potrafią naprawić uszkodzone geny. Koszt rocznej kuracji wynosił 1200 dolarów. Było to oszukiwanie klientów, ponieważ nie ma leków „naprawiających DNA", a skład suplementów nie różnił się od zwykłych preparatów multiwitaminowych.
Badania genetyczne już dziś mogą pomóc w poznaniu i wczesnym wykryciu wielu chorób. Ważne, żebyśmy podchodzili do nich z ostrożnością, a nie ślepą wiarą.
(...)
Aleksandra Postoła
"WPROST" nr 44, 03.11.2002 r.
OPERACJA NA OTWARTYM PORTFELU
Ponad 20 procent zabiegów medycznych i operacji wykonuje się niepotrzebnie!
(...)
W Wielkiej Brytanii co roku przeprowadza się prawie 100 tys. zabiegów histerektomii, czyli usunięcia macicy. Co najmniej połowę tych operacji wykonuje się przedwcześnie lub wręcz niepotrzebnie, jak wykazały badania opublikowane przez "British Journal of Obsterics and Gynaecology". Podobnie jest w innych krajach, także w Polsce - wszędzie tam, gdzie lekarzom wygodniej jest wykonać jedno cięcie, niż leczyć chorego kosztowną i skomplikowaną metodą. (...) Gdy się o tym dowiedziała, próbowała popełnić samobójstwo. Porody w niektórych krajach częściej odbywają się na stole operacyjnym niż w sali porodowej. Tak jest głównie w Ameryce Łacińskiej, gdzie w ubiegłym roku przeprowadzono prawie milion cesarskich cięć! W prywatnych klinikach Brazylii i Meksyku w ten sposób przychodzi na świat ponad 70 proc. dzieci. A jeszcze pod koniec lat 90. pod pręgierzem stawiane były ośrodki, w których ten zabieg stosowano częściej niż raz na 10-15 porodów (takie są wskazania Światowej Organizacji Zdrowia). W Polsce ponad 20 proc. dzieci rodzi się przez cesarskie cięcie, ale przewiduje się, że w ciągu kilku lat ten odsetek zwiększy się dwukrotnie. - Cesarskie cięcie może się okazać przyszłością położnictwa, bo coraz więcej kobiet chce w ten sposób rodzić, nawet jeśli zabiegu nie uzasadniają względy medyczne - mówi prof. Romuald Dębski, szef Kliniki Ginekologii i Położnictwa Centrum Medycznego Kształcenia Podyplomowego w Warszawie. Niektóre kobiety twierdzą, że robią to dla dobra dziecka, ale czasami to wygoda lekarzy powoduje, że takie zabiegi przeprowadza się bez potrzeby. Podejrzewa się, że co najmniej jedna piąta zapłodnień in vitro wykonywana jest u kobiet, u których szanse na powodzenie zabiegu są niemal zerowe. Takiego leczenia często domagają się zdesperowani pacjenci, a kliniki chętnie się na to godzą, bo jeden zabieg - wraz z drogimi lekami hormonalnymi - kosztuje około 10 tys. zł.
Wyrywanie i operowanie bez ograniczeń
Brytyjczycy wydają rocznie miliony funtów na zbędne lub wręcz szkodliwe zabiegi dentystyczne. Prof. Aubrey Sheiham z University College w Londynie ocenia, że co piąty zabieg, taki jak wymiana plomby, usuwanie kamienia i wyrywanie zdrowych zębów mądrości, stomatolodzy wykonują jedynie dla zarobku. W Polsce dentyści naciągają majętnych pacjentów na zbędne lub droższe zabiegi, bo konkurencja między gabinetami jest tak duża, że coraz częściej brakuje im klientów. "Dobrze założona plomba powinna wytrzymać piętnaście lat" - twierdzi prof. Sheiham. Nie trzeba też wstawiać plomb kompozytowych nowszej generacji zamiast plomb amalgamatowych (nie ma żadnych dowodów, że zawarta w nich rtęć zatruwa organizm). Z kolei usunięcie zęba mądrości grozi poważnymi powikłaniami: uszkodzeniem innych zębów, krwawieniami, infekcjami, a w wyjątkowych sytuacjach może nawet spowodować zgon! W Niemczech nagminnie nadużywa się zabiegów kardiologii interwencyjnej (cewnikowania tętnic mięśnia sercowego). - Wykonuje się je dwukrotnie częściej niż w innych krajach Unii Europejskiej. Pochłaniają aż jedną dziesiątą budżetu niemieckiej służby zdrowia - twierdzi prof. Reiner Körfer. Zbyt często przeprowadza się też operacje wyrostka robaczkowego. Specjaliści Washington University twierdzą, że niepotrzebnie jest on usuwany u co czwartej kobiety w wieku rozrodczym i u co dziesiątego mężczyzny (w Polsce jest podobnie). Nadużywanie skalpela wynika w tym wypadku z tego, że symptomy dolegliwości ginekologicznych u kobiet i infekcji wirusowych u dzieci często są mylone z objawami zapalenia wyrostka.
Primum non nocere
Lekarze coraz chętniej sięgają po skalpel, bo wraz z postępem techniki medycznej zabiegi chirurgiczne stały się dość bezpieczną metodą leczenia. - Operacja powinna być przeprowadzona w ostateczności, a nie jako metoda leczenia tzw. pierwszego rzutu - alarmuje prof. Mike Maresh z St. Mary's Hospital w Manchesterze. Nie bez winy są także pacjenci. Niektórzy sami dopominają się o operację, bo sądzą, że najlepiej raz na zawsze usunąć dolegliwość jednym cięciem. Tymczasem z każdym rokiem przybywa mniej radykalnych, ale równie skutecznych metod terapii. Wraz z rozwojem wiedzy medycznej niektóre operacje okazują się niepotrzebne, nawet w takich specjalnościach jak onkologia. Z opublikowanych niedawno wyników wieloletnich obserwacji wynika, że amputacja piersi u kobiet cierpiących na raka tego gruczołu nie zwiększa szans ich przeżycia, powoduje natomiast znaczne okaleczenie i pogarsza stan psychiczny niektórych pacjentek. Gdy średnica guza nie przekracza 2-4 cm, wystarczy przeprowadzić tzw. lumpektomię (zabieg oszczędzający gruczoł piersiowy). Podobnie jest z operacjami raka prostaty u mężczyzn powyżej 65. roku życia (niezbędna jest jedynie chemioterapia i radioterapia). Tego typu zabiegi powinny być wykonywane wyłącznie z wyboru, po dokładnym rozważeniu za i przeciw przez lekarza i pacjenta. (...)
Zbigniew Wojtasiński
Współpraca: Alicja Baranowska
Pacjent ma prawo:
* do uzyskania od lekarza przystępnej informacji o swoim stanie zdrowia, rozpoznaniu choroby, możliwych metodach diagnostycznych i leczniczych, a także o dających się przewidzieć następstwach ich zastosowania i o rokowaniu
* do niewyrażenia zgody na przeprowadzenie badania lub udzielenie innego świadczenia zdrowotnego
* do uzyskania informacji, jeśli w trakcie wykonywania zabiegu lekarz zmienił jego zakres z powodu zagrożenia życia lub zdrowia pacjenta
Szafowanie krwią:
"Większość lekarzy przeprowadza transfuzje odruchowo i po prostu bezkrytycznie szafuje krwią" - twierdzi prof. Alex Zapolanski, ordynator oddziału kardiochirurgicznego w Instytucie Chorób Serca w San Francisco. Z badań prof. Jean-Louisa Vincenta z uniwersytetu w Brukseli wynika, że u niektórych chorych po transfuzji dochodzi do uszkodzenia narządów wewnętrznych, a nawet do zgonu. "Nie ma powodów do paniki, ale należy unikać podawania chorym krwi, o ile jest to możliwe. Powinno się ją przetaczać wyłącznie po to, by ratować życie pacjentów w ciężkim stanie" - twierdzi prof. Vincent.
Jan Zieliński
ginekolog onkolog z Centrum Onkologii w Warszawie
Przed przeprowadzeniem każdej operacji trzeba ustalić precyzyjne wskazania, poparte badaniami klinicznymi i laboratoryjnymi. Nie należy usuwać całej macicy z powodu niezbyt dużych mięśniaków, jeśli nie wywołują one dolegliwości. Wskazaniem do takiej operacji jest ich szybkie powiększanie się, a także bóle i krwawienia. Nie każdej chorej trzeba też jednocześnie usuwać szyjkę macicy. Wcześniej powinno się przeprowadzić dokładne badania i stwierdzić, czy pojawiły się zmiany patologiczne.
"WPROST" nr 1160, 27.02.2005 r.
SKALPELEM PO KIESZENI
LEKARZE USUWAJĄ ZDROWE WYROSTKI ROBACZKOWE I WYRYWAJĄ ZDROWE ZĘBY
AŻ JEDNA PIĄTA PRZEPROWADZANYCH W POLSCE ZABIEGÓW I OPERACJI - SZCZEGÓLNIE W GINEKOLOGII, POŁOŻNICTWIE, STOMATOLOGII, KARDIOLOGII I LECZENIU NIEPŁODNOŚCI - JEST NIEPOTRZEBNA LUB ZBYT RYZYKOWNA
O TYM JEDNAK DOWIADUJE SIĘ NIEWIELU PACJENTÓW - I TO NAJCZĘŚCIEJ PRZYPADKOWO, GDY PO ZABIEGU DOJDZIE DO POWIKŁAŃ LUB GDY CHORY PÓJDZIE DO INNEGO SPECJALISTY. SKALA TEGO PROBLEMU MOŻE BYŚ ZNACZNIE WIĘKSZA NIŻ LICZBA EWIDENTNYCH BŁĘDÓW W SZTUCE LEKARSKIEJ.
WYCINANIE PŁODU
"Będę stosował zabiegi lecznicze wedle mych możności i rozeznania ku pożytkowi chorych, broniąc ich od uszczerbku i krzywdy" - głosi przysięga Hipokratesa, najstarszy i ciągle obowiązujący kodeks etyki medycznej. Dziś zasadę primum non nocere - przede wszystkim nie szkodzić - lekarze coraz częściej stosują po to, by nie zaszkodzić własnej kieszeni lub szpitalnej kasie. (...)
Tylko jedna czwarta narodzin, określanych jako poród naturalny, faktycznie odbywa się bez interwencji lekarskiej. W większości wypadków stosuje się niepotrzebne, a nawet szkodliwe zabiegi - nacięcie krocza, przyspieszenie porodu lub znieczulenie zewnątrzoponowe. Jak wynika z ankiet fundacji Rodzić po Ludzku, nacięcie krocza jest wykonywane aż przy 80 proc. naturalnych porodów w Polsce. W Holandii ten odsetek wynosi zaledwie 10 proc., bo taka interwencja nie jest korzystna ani dla dziecka, ani dla matki.
Porody coraz częściej odbywają się na stole operacyjnym, a nie w sali porodowej. Jak wynika z danych Zakładu Epidemiologii Instytutu Matki i Dziecka w Warszawie, w Polsce już 30 proc. dzieci przychodzi na świat dzięki cesarskiemu cięciu. Światowa Organizacja Zdrowia zaleca, by ten odsetek nie przekraczał 10 proc. - To przede wszystkim efekt nacisku matek, które domagają się cesarskiego cięcia bez wyraźnych wskazań medycznych - tłumaczy dr Remigiusz Rak ze Śródmiejskiego Szpitala Urazowego w Warszawie. Gdy lekarz odmówi, a w czasie porodu dojdzie do komplikacji, kobieta może pozwać szpital do sądu. Jednak poród przez cesarskie cięcie powinien być wykonywany jedynie w ostateczności, bo zabieg wcale nie jest bezpieczny ani bezbolesny.
GORLIWI CHIRURDZY
Niepotrzebne zabiegi są doskonałym sposobem wyciągania pieniędzy z Narodowego Funduszu Zdrowia. - Tak robią szpitale, do których trafia mało pacjentów, więc placówki poszerzają zakres wskazań do diagnostyki i leczenia, aby tylko się wywiązać z zawartego kontraktu - mówi Adam Sandauer, prezes Stowarzyszenia Pacjentów Primum Non Nocere. Do nagminnych praktyk należy przetrzymywanie pacjentów "na obserwacji", by uzyskać pieniądze za hospitalizację. W praktyce oznacza to wykonywanie dodatkowych, często niepotrzebnych analiz, prześwietleń czy nawet operacji.
"Nadgorliwie" przeprowadza się na przykład histerektomie, czyli zabiegi wycięcia macicy. W Wielkiej Brytanii, gdzie co roku robi się prawie 100 tys. takich operacji, co najmniej połowa jest wykonywana przedwcześnie lub niepotrzebnie. Podobnie jest w Polsce. U 50-letniej Marty Dziedzic ginekolog wykrył mięśniaki macicy zaledwie wielkości wiśni. Kobieta nie odczuwała żadnych dolegliwości, mimo to lekarz namówił ją na amputację całego narządu, choć tak drastyczna interwencja nie była potrzebna.
(...)
Jedną z najczęstszych zbędnych operacji jest wycięcie wyrostka robaczkowego. Specjaliści z Washington University twierdzą, że ten zabieg jest przeprowadzany niepotrzebnie u co czwartej kobiety w wieku rozrodczym i u co dziesiątego mężczyzny. To prawda, że objawy zapalenia wyrostka robaczkowego łatwo pomylić z dolegliwościami ginekologicznymi u kobiet i infekcjami wirusowymi u dzieci. Każdy zabieg przeprowadzany w znieczuleniu jest jednak obciążeniem zarówno dla budżetu szpitala, jak i dla organizmu pacjenta - komplikacje po znieczuleniu mogą doprowadzić do zgonu nawet młodej, zdrowej osoby. Po takim rutynowym zabiegu w wieku 59 lat zmarł twórca popartu Andy Warhol. Dzieci i młodzieży powszechnie usuwa się migdałki. Tymczasem badania wykazały, że ten zabieg w ponad 70 proc. przypadków nie przynosi żadnych korzyści. Nie jest to jednak operacja prosta i bezpieczna - u jednego na 5 tys. pacjentów może spowodować śmierć. Oznacza to, że "na migdałki" umiera w Polsce kilkadziesiąt młodych osób rocznie!
BANKOWANIE GOTÓWKI
Konkurencja między gabinetami stomatologicznymi jest tak duża, że coraz częściej dentystom brakuje klientów. Dlatego lekarze naciągają majętnych pacjentów na zbędne lub droższe usługi. Według szacunkowych danych, aż jedna piąta zabiegów stomatologicznych nie jest potrzebna. Prym wiodą: wymiana nie uszkodzonych plomb, usuwanie kamienia i wyrywanie zdrowych zębów mądrości. Większość tych zabiegów wykonuje się w gabinetach prywatnych i praktycznie nikt ich nie kontroluje (w innych krajach zasadność leczenia może zakwestionować firma ubezpieczeniowa).
W USA największym przekrętem ostatnich lat było namawianie zdrowych osób do skanowania całego ciała za pomocą tomografii komputerowej. Pacjenci ustawiali się w kolejkach do prywatnych ośrodków radiologicznych, bo lekarze obiecywali, że badanie pozwala wcześnie wykryć raka i inne choroby. Szybko się jednak okazało, że koszty skanowania (ponad tysiąc dolarów) przewyższają potencjalne korzyści. Towarzystwa medyczne ogłosiły, że przeprowadzanie takich badań w wypadku zdrowych osób nie ma sensu, a firmy ubezpieczeniowe przestały je refundować. Kwitnący biznes błyskawicznie upadł. Dziś skanowaniu całego ciała poddają się niemal wyłącznie pacjenci z objawami choroby nowotworowej.
Doskonałym sposobem na wyciąganie pieniędzy są usługi "na wszelki wypadek". Firmy zachęcają rodziców do wykupienia "biologicznej polisy na życie" - pobrania i zamrożenia komórek macierzystych z krwi pępowinowej noworodka. W przyszłości mają one być materiałem do przeszczepu, jeśli dziecko zachoruje na białaczkę. Banki chwalą się, że z ich usług skorzystali już m.in. muzycy Michał Wiśniewski i Paweł Golec oraz aktorki - Renata Dancewicz i Anna Przybylska. Michał Wiśniewski uważa, że dla ratowania chorego dziecka należy sięgnąć po każdą możliwość. - Gdy urodziła się nasza córka, lekarze podali nam przykład rodziców, których dziecko zachorowało na białaczkę, a wtedy ci ludzie zdecydowali się na urodzenie kolejnego, by pobrać z jego pępowiny krew i przetoczyć choremu rodzeństwu - powiedział w rozmowie z "Wprost" Paweł Golec.
Firmy nie wspominają jednak, że nie ma naukowych dowodów na skuteczność przeszczepów z własnych komórek macierzystych! - Na świecie wykonano zaledwie siedem prób i tylko jedno dziecko przeżyło - mówi prof. Wiesław Jędrzejczak z Kliniki Hematologii, Onkologii i Chorób Wewnętrznych AM w Warszawie. Koszty prywatnego "bankowania" krwi są wysokie - na wstępie około 3 tys. zł, a potem 400 zł za każdy rok przechowywania.
EPIDEMIA SŁUŻBY ZDROWIA
W polskich szpitalach stosuje się wiele terapii, które na świecie uznano za przestarzałe. Prof. Piotr Kuna, dyrektor Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego nr 1 w Łodzi, uważa, że dzięki powszechnemu stosowaniu tzw. medycyny opartej na faktach (evidence based medicine), czyli metod i terapii, których skuteczność potwierdzono badaniami, koszty leczenia mogłyby spaść o 20 proc.! Przykładem jest pochopnie przeprowadzana transfuzja. Tak rutynowy zabieg zamiast ratować życie, może je skracać. U niektórych po zabiegu dochodzi do uszkodzenia narządów wewnętrznych, a nawet do zgonu. Pacjenci, którym po operacji kardiochirurgicznej przetaczano krew, umierają przedwcześnie dwa razy częściej niż ci, u których tego zabiegu nie zastosowano. "Należy unikać podawania chorym krwi, na ile jest to tylko możliwe. Przetaczanie powinno być wykonywane wyłącznie po to, by ratować życie pacjentów w ciężkim stanie" - przekonuje prof. Jean-Louis Vincent z Uniwersytetu w Brukseli.
Zbędne metody leczenia, nazywane medycyną defensywną, pozwalają lekarzom uniknąć płacenia odszkodowania w razie procesu sądowego. Może to jednak przynosić więcej szkody niż pożytku - zarówno pacjentom, jak i służbie zdrowia. W Polsce najlepszym przykładem są obowiązkowe szczepienia przeciw wirusowemu zapaleniu wątroby typu B przed przyjęciem do szpitala. Placówki chcą w ten sposób uniknąć wypłacania odszkodowań za ewentualne zakażenie żółtaczką, do czego może dojść na skutek używania źle wysterylizowanych narzędzi chirurgicznych. Liczba zakażeń spadła, ale ponieważ nie zmieniono przestarzałych metod sterylizacji, pojawiła się nowa epidemia - wirusowe zapalenie wątroby typu C. W Polsce prawdopodobnie jest zakażonych ponad 700 tys. osób, z tego ponad 70 proc. zostało zarażonych w placówkach służby zdrowia.
Podobne skutki wywołało masowe stosowanie antybiotyków. Lekarze przepisywali je, gdy istniał choć cień podejrzenia infekcji bakteryjnej. Badania wykazały, że w 70 proc. przypadków zalecano je cierpiącym na choroby wywołane przez wirusy. Dziś Polska należy do czołówki krajów, w których przepisuje się najwięcej silnych antybiotyków, oraz do państw nękanych przez coraz liczniejsze szczepy bakterii opornych niemal na wszystkie znane leki.
Nigdzie nie udało się wyeliminować wszystkich niepotrzebnych badań i zabiegów, bo lekarze, tak jak przedsiębiorcy, kierują się zyskiem, czemu trudno się dziwić. Nadużyć w polskiej służbie zdrowia będzie jednak szczególnie dużo, póki nie doczekamy się wprowadzenia standardów medycznych, ubezpieczeń zdrowotnych i reformy z prawdziwego zdarzenia.
Jan Stradowski, Zbigniew Wojtasiński Współpraca: Monika Florek
LECZENIE POZOROWANE
NAJCZĘSTSZE NIEPOTRZEBNIE STOSOWANE ZABIEGI MEDYCZNE W POLSCE
ANTYBIOTYKOTERAPIA
lekarze pierwszego kontaktu przepisują antybiotyki pacjentom z infekcjami wirusowymi, takimi jak przeziębienie czy zapalenie gardła, na które te leki w ogóle nie działają
niepotrzebnie stosowane w 70% przypadków
PORÓD PRZEZ CESARSKIE CIĘCIE
wykonywany na życzenie kobiet, u których nie istnieją wskazania medyczne do takiego zabiegu, albo pod naciskiem lekarzy, którzy oferują "bezbolesny" poród za opłatę
niepotrzebny u ponad 60% Polek rodzących w ten sposób
USUWANIE WYROSTKA ROBACZKOWEGO
prosta operacja wykonywana często w wypadku trudnych do zdiagnozowania bólów brzucha, aby zapobiec ropnemu zapaleniu wyrostka i perforacji jelita
niepotrzebne u 25% kobiet i 10% mężczyzn
ZABIEGI STOMATOLOGICZNE
wymiana plomby, usuwanie kamienia i wyrywanie nie powodujących żadnych dolegliwości zdrowych zębów mądrości
niepotrzebne u 20% pacjentów
Prof. Piotr Kuna, dyrektor Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego nr 1 w Łodzi: "Największe oszczędności w szpitalu dają reorganizacja pracy i rezygnacja z nie sprawdzonych naukowo metod leczenia"
„WPROST” nr 12(1265), 25.03.2007 r.
NADOPIEKA MEDYCZNA
CO PIĄTA OPERACJA JEST NIEPOTRZEBNA, A NAWET MOŻE BYĆ SZKODLIWA
Lekarz namawia cię na operację kręgosłupa, kolana lub oka? Dobrze się zastanów, czy zabieg na pewno jest niezbędny. Aż jedna piąta (niektórzy twierdzą, że nawet jedna czwarta) przeprowadzanych zabiegów i operacji jest niepotrzebna lub zbyt ryzykowna. Tak jest szczególnie w ortopedii, ginekologii, położnictwie, stomatologii, kardiologii i leczeniu niepłodności. Wielu lekarzy pochopnie chwyta za skalpel, by wykonać cesarskie cięcie, usunąć migdałki lub wyrostek robaczkowy czy wyciąć macicę. W USA w ostatnich kilkunastu latach aż dziesięciokrotnie wzrosła liczba zabiegów operacyjnych, co jest podyktowane raczej chęcią zarobienia na chorych niż wymogami terapii. W Polsce minęły już czasy, gdy wykonywano zbyt mało zabiegów i operacji, bo na wszystko brakowało pieniędzy. Coraz częściej zabiegi są przeprowadzane bez wyraźnych wskazań medycznych.
(...)
MAŁE CIĘCIE, DUŻY KŁOPOT
Mało inwazyjne zabiegi endoskopowe, nazywane chirurgią przez dziurkę od klucza, są uważane za jedno z największych osiągnięć współczesnej chirurgii. Domaga się ich większość pacjentów, bo są wykonywane przez niewielkie nacięcia i skracają pobyt chorego w szpitalu. Tak przynajmniej przekonują lekarze. Nie wspominają, że małe nacięcie może spowodować duży kłopot. Nie dosyć, że jest często droższe od tradycyjnej operacji, to może spowodować poważne powikłania. Rana, która powstaje po laparoskopii w wydawałoby się błahym zabiegu usunięcia przepukliny, jest większa niż po tradycyjnej operacji. Dwukrotnie częściej zdarzają się też nawroty przepukliny.
Badania porównawcze przeprowadzone w Wielkiej Brytanii już 1996 r. wykazały, że laparoskopowe zabiegi wycięcia pęcherzyka żółciowego trwają dłużej i wcale nie skracają pobytu chorego w szpitalu. Po obu zabiegach równie długo, bo aż trzy tygodnie, trwa rekonwalescencja, jeśli nie dojdzie do powikłań. Podczas „zabiegu przez dziurkę od klucza" pięciokrotnie częściej dochodzi do uszkodzenia dróg żółciowych. Mimo to nadal niemal wszystkie pęcherzyki żółciowe są usuwane laparoskopowo.
MEDYCYNA RODZINNA
Hipokrates twierdził, że lekarz powinien leczyć pacjentów takimi metodami, jakim sam by się poddał. Wielu lekarzy najpierw na sobie testowało nowe metody leczenia. Współcześni medycy nie zawsze o tym pamiętają. Mimo dolegliwości żaden spośród 200 ankietowanych neurologów i ortopedów uczestniczących w Wielkiej Brytanii w kongresie dotyczącym schorzeń kręgosłupa, nie poddał się operacji z powodu dyskopatii. Prof. Maciej Hilgier z Centrum Onkologii w Warszawie w obawie przed powikłaniami nie zgodził się na chirurgiczne usunięcie zwyrodniałego fragmentu dysku w odcinku lędźwiowym. Po intensywnej fizykoterapii bóle minęły. Na zabieg zdecydował się dopiero po pięciu latach, gdy doszło do zwyrodnienia krążka międzykręgowego w okolicy sąsiedniego kręgu.
Lekarze tracą zapał do użycia skalpela, gdy operacyjnie mają leczyć siebie i swych najbliższych. Naukowcy z uniwersytetu w Heidelbergu sprawdzili, jak często poddawali się operacjom niemieccy lekarze różnych specjalności, u których zabiegi były rozważane ze względu na stan zdrowia. Tylko usunięcie wyrostka robaczkowego było wykonywane u medyków i osób z ich najbliższej rodziny równie często jak w całej populacji. Znacznie rzadziej, średnio o 33 proc., decydowali się oni na takie zabiegi, jak wycięcie migdałków, usunięcie woreczka żółciowego lub przepukliny brzusznej. Można podejrzewać, że właśnie tyle zabiegów jest wykonywanych pochopnie. O tym jednak dowiaduje się niewielu pacjentów, najczęściej przypadkowo, gdy po zabiegu dojdzie do powikłań lub gdy chory zasięgnie konsultacji u innego specjalisty.
Zbigniew Wojtasiński, współpraca: Monika Borkowska
www.o2.pl / www.sfora.pl | Niedziela [06.09.2009, 20:01] 1 źródło
POLSKI LEKARZ ZARABIA NAWET 1 MLN ZŁ ROCZNIE
Kilka etatów, prywatny gabinet...
Już od dawna lekarze w Polsce nie szukają pracy, to praca ich szuka. Miesięczne wynagrodzenie brutto ordynatora w połowie 2008 r. wynosiło średnio 9642 zł; lekarza z drugim stopniem specjalizacji - 7211 zł; z pierwszym - 6621 zł, a bez specjalizacji - 5160 zł - donosi "Wprost".
Tygodnik dotarł do raportu Ministerstwa Zdrowia na temat wysokości płac medyków. Opracowano go na podstawie ankiet prawie 400 lekarzy, zatrudnionych w polskich szpitalach. Więcej - nawet trzykrotnie, zarabiają lekarze kontraktowi.
Często mają miesięcznie po osiem dyżurów, a rekordziści nawet po 20. To stąd się biorą zarobki ponad 15 tys. zł u ponad połowy lekarzy. Wśród medyków są też i tacy, którzy zarabiają 1,5 mln zł rocznie. Na przykład neurochirurg w jednej z klinik na Śląsku - dodaje "Wprost". | AJ
www.o2.pl / www.sfora.pl | Sobota [08.08.2009, 16:05] 5 źródeł
JAK LEKARZE OSZUKUJĄ POLAKÓW I NFZ
Pracują 10 dni w tygodniu, a rekordziści mają 25 etatów.
Wielomiesięczne kolejki do specjalistów i czas oczekiwania na wizytę dłuższy od planowanego o kilka godzin, często z powodu niepunktualności lekarzy, to dla pacjentów codzienność. Tymczasem wielu lekarzy pracuje w kilku placówkach jednocześnie, w dodatku w tych samych godzinach. Najbardziej "mobilne" specjalizacje to ginekologia i alergologia – donosi rynekzdrowia.pl
Medycy zatrudniają się w kilku przychodniach, a dane o godzinach ich pracy przesyłają do Narodowego Funduszu Zdrowia. Ten uruchomił jednak właśnie system informatyczny, który wyłapuje nieuczciwych lekarzy. I są już pierwsze wyniki.
W Lublinie wpadł lekarz, który wykazywał, że przyjmuje pacjentów 240 godzin tygodniowo, chociaż tydzień ma tylko 168 godzin.
W Opolskiem NFZ nakrył doktora, który kończył pracę o godz. 14 w jednej przychodni i o tej samej porze zaczynał dyżur w drugiej – tyle, że kilkadziesiąt kilometrów dalej. W Łodzi rekordzista miał 25 etatów.
Na takim procederze wpadło już kilkudziesięciu lekarzy. Ukarano ich grzywnami w wysokości kilkuset złotych. | AJ
www.o2.pl | Niedziela [22.03.2009, 13:10] 1 źródło
SETKI PACJENTÓW ZMARŁY PRZEZ ZANIEDBANIA SZPITALA
Brytyjski Stafford Hospital ignorował ostrzeżenia od 2002 roku.
Wielokrotnie uprzedzano menadżerów Stafford Hospital, że opieka zapewniana pacjentom przez szpital jest niewystarczająca. Szpital miał za mało pracowników, a higiena na oddziale leczenia nagłych wypadków była na bardzo niskim poziomie.
O tym, że te ostrzeżenia zostały zignorowane świadczy raport, w którym Healthcare Commission twierdzi, że przez zaniedbania umarły tam setki pacjentów.
Śledztwo Healthcare Commission zaowocowało wstrzymaniem pensji dyrektora generalnego Mid Staffordshire NHS Foundation Trust i rezygnacją jej prezesa. | G
www.o2.pl | Piątek [24.04.2009, 18:36] 3 źródła
W BRUDNYCH POLSKICH SZPITALACH PACJENCI GŁODUJĄ
Tak twierdzą kontrolerzy NIK.
Chleb z masłem i herbata - takie kolacje serwowano pacjentom w szpitalu w Dąbrowie Górniczej. Nie lepiej było w 11 innych szpitalach z 6 województw, które skontrolowali inspektorzy NIK.
W żadnym ze szpitali stan wyżywienia pacjentów nie był właściwy. Serwowane posiłki miały niską wartość odżywczą, porcje były zbyt małe, wędliny niskiej jakości, a nabiału, warzyw i owoców podawano niewiele - pisze w swoim raporcie NIK.
Ale to nie wszystko. Wiele do życzenia pozostawia również czystość. Jak twierdzi NIK, w szitalach nie przestrzega się w nich procedur higienicznych, a personel nie jest odpowiednio przeszkolony. Do tego, zamiast profesjonalnych środków dezynfekujących często używa się tych zwykłych, przeznaczonych do gospodarstw domowych.
Decydujący wpływ na jakość żywienia i czystość szpitala ma nie tyle stan jego finansów, ale organizacja pracy i dobre zarządzanie wydatkami - mówi "Rzeczpospolitej" prezes NIK Jacek Jezierski.
Były miejsca, w których przy mniejszych nakładach wyżywienie było całkiem dobre. Tak jak w Dębicy, Busku Zdroju i Chorzowie.
Tak samo były szpitale (w Radomiu, Kaliszu i Białymstoku), gdzie mniej wydawano na sprzątanie i było bardziej czysto. Według NIK działo się tak, bo zatrudniono one firmy zewnętrzne.
Jednak jak zauważają kontrolerzy, w wypadku kiepskiego wyżywienia, nie miało znaczenia to, czy jest ono przygotowywane przez szpital, czy firmę zewnętrzną. | JK
www.o2.pl / www.sfora.pl | 2 źródła Sobota [16.01.2010, 16:56]
DLACZEGO SZPITALOM WCIĄŻ BRAKUJE PIENIĘDZY
Wyrzucają do kosza setki tysięcy obiadów.
Ponad 380 tys. posiłków podawanych w szpitalach Irlandii Północnej trafia w ciągu roku do kosza.
W niektórych marnuje się aż 10 proc. posiłków. Powód? Pacjenci nie chcą ich jeść - pisze "Belfast Telegraph".
Np. Royal Victoria Hospital za nietknięte posiłki musiał zapłacić w ubiegłym roku blisko 100 tys. funtów.
Zdaniem specjalistów lecznice po prostu zamawiają zbyt dużo jedzenia.
To pieniądze wyrzucone w błoto, które przeznaczyć można np. na podwyżki dla pielęgniarek - powiedział Alex Easton z DUP Assembly Member. | TM
Ostatnio zmieniony wt cze 22, 2010 3:14 pm przez admin, łącznie zmieniany 1 raz.
www.o2.pl | 2008-10-16 15:04
CZY LEKARZE TO GŁĄBY?
Nie wszyscy oczywiście, ale ten prowokacyjny tytuł chcielibyśmy odnieść do coraz wyraźniejszego zjawiska, któremu na imię: "obniżenie jakości usług medycznych". Nie chodzi bynajmniej o usługi refundowane przez NFZ, bo na tych już dawno położono krzyżyk. Chodzi o porady lekarskie, za które płacimy z własnej kieszeni i robimy to z przeświadczeniem, że "prywatnie" oznacza "solidnie". Nie zawsze jednak - czasem możemy się srodze zawieść.
Łuskowata stopa
Brak wiedzy, doświadczenia i umiejętności często idzie w parze z agresywną postawą wobec pacjenta i łapczywością na pieniądze. Im mniej lekarz wie, tym bezczelniej oszukuje swoich pacjentów. Szczególnie widać to w przypadku takich chorych, którzy muszą odwiedzić go kilkakrotnie, oraz w przypadku dzieci. Rodzice chorych i cierpiących na rozmaite zespoły zwyrodnieniowe dzieci są łupieni przez medyków bez miłosierdzia. Rozmaite przypadłości, które dadzą się opisać jako "rozwojowe" lub można się ich pozbyć za pomocą łagodnych terapii lub ćwiczeń, diagnozowane są jako ciężkie przypadki kwalifikujące się niemal do operacji. Lekarze potrafią także wymyślać choroby, których nie ma i których nigdy nie było. Łżą w żywe oczy, że skonstruowane przez ich mózg przypadłości istnieją, i przepisują na nie lekarstwa, każą pacjentom przychodzić na kilka wizyt i za każdą pobierają opłatę. Dla ludzi, którzy z medycyną nie mają do czynienia lub stykają się z nią sporadycznie, opinia lekarza to świętość. Szczególnie jeśli lekarz i pacjent pochodzą ze środowiska małomiasteczkowego lub wiejskiego.
- Mojemu synowi zdiagnozowano łuskowatą stopę - mówi Rafał. - Uwierzyłem w to i zacząłem wykonywać z nim ćwiczenia, które zalecił lekarz. Jeździliśmy do niego kilkakrotnie z tą łuskowatą stopą, a on za każdym razem przyglądał się małemu i jego nóżce z wielką uwagą, miał taką mądrość w oczach. Potem kręcił głową i mówił, że niestety nic się nie poprawiło i trzeba przyjechać jeszcze raz. Za każdą wizytę pobierał opłatę w wysokości 150 złotych. Płaciłem, bo zależało mi na zdrowiu dziecka. Po jakimś czasie zacząłem coś podejrzewać i wybrałem się do specjalisty z prawdziwego zdarzenia, z tytułem profesorskim. Kolejka była długa i do tego musiałem tam jechać całą noc pociągiem, ale warto było. Kiedy powiedziałem mu, co nasz doktor mówił o łuskowatej stopie, nie mógł uwierzyć w to, co słyszy. Sam nie wiem, dlaczego nie doniosłem jeszcze na tego oszusta do NFZ.
Biodra niemowląt
Każdy rodzic wie, co to znaczy dysplazja stawów biodrowych u dziecka. W wypadku zdiagnozowania takiej przypadłości lekarze zwykle zalecają umieszczenie nóżek dziecka w specjalnej szynie rozwórce. Przez trzy lub cztery miesiące wesoły, tłuściutki bobas zamiast rozwijać się jak inne dzieci, próbować siadać o własnych siłach, machać nóżkami i wkładać sobie stópki do buzi, leży jak kłoda i nie może się ruszyć. Jego tłuste nóżki rozciągane są plastikową konstrukcją, która przytrzymywana jest szelkami obejmującymi ramiona. Wszystko po to, by maksymalnie rozciągnąć na boki nóżki dziecka, co umożliwi poprawne wykształcenie się panewek stawów biodrowych. Po takiej terapii nie będą one płytkie i główka kości nie będzie z nich wypadać, co niechybnie by się stało, gdyby rzecz całą pozostawić bez ingerencji. Bardzo wielu lekarzy diagnozuje dysplazję stawów biodrowych u niemowląt. Rodzice po takiej diagnozie mogą się co najwyżej rozpłakać. Nie powinni tego jednak robić, powinni poszukać dobrych ortopedów. Wielu lekarzy diagnozuje bowiem dysplazję, nie mając pojęcia, czym ona jest. Są nawet tacy, którzy nie potrafią czytać zdjęć rentgenowskich, a mimo to diagnozują. Zdarzają się i tacy, którzy nie są ortopedami, a zabierają głos w sprawach schorzeń układu kostnego. Są wreszcie tacy, którzy mając pełną świadomość tego, że niemowlę leżące przed nimi i wesoło machające nóżkami jest całkowicie zdrowe, każą rodzicom założyć mu rozwórkę. Robią to, ponieważ ich szwagier, kuzyn, teść lub kolega ze studiów ma sklep z akcesoriami ortopedycznymi i sprzedaje takie rozwórki. Biznes to biznes.
- Miałam taki przypadek - mówi pani Aneta, pielęgniarka w jednym z warszawskich szpitali. - Lekarz razem z kolegą rozwijali biznes w ten sposób, że jeden diagnozował dysplazję, a drugi sprzedawał rozwórki. Moja znajoma została oszukana w ten sposób. Doniosłam na obydwu do NFZ, przecież nie można się temu przyglądać bezkarnie.
Pół biedy, jeśli ktoś ma minimalną nawet wiedzę medyczną i potrafią ją wykorzystać. Gorzej z tymi, którzy każde słowo doktora traktują z powagą i wykonują jego wszystkie zalecenia. Dlatego w przypadkach, gdy w grę wchodzi zdrowie i rozwój dziecka, warto wybrać się do kilku lekarzy; najlepiej, żeby przynajmniej jeden z nich miał renomę i był znany w kraju, jeśli nie w Europie.
- Moja córeczka miała zdiagnozowaną dysplazję - mówi Agata. - Nie chciało mi się w to wierzyć, bo wcześniej to samo miał mój synek. Siedział dwa miesiące w tej cholernej szynie, aż poszłam do drugiego lekarza, który to z niego zdjął i po prostu cisnął w kąt. W przypadku drugiego dziecka pojechałam do najbardziej znanego specjalisty, do profesora Czubaka z Anina. Diagnoza była oczywiście odmienna, dziecko było zdrowe, a jeśli już któryś staw biodrowy był zbyt słabo rozwinięty, to akurat nie ten zdiagnozowany przez panią z mojej przychodni. Nie miałam ze szczęścia siły, żeby pójść do niej i wygarnąć, co myślę o jej diagnozach. Dobrzy specjaliści to prawdziwy skarb i tylko do nich warto chodzić, choćby trzeba było zapłacić i czekać długie miesiące na wizytę. Ludzie przyjeżdżają do takich lekarzy z całej Polski, nie przejmując się odległościami i kosztami.
Insulina zewnętrznie
Nie trzeba nikogo przekonywać, że cukrzyca jest chorobą straszną. Życie ludzi, którzy na nią cierpią, to pasmo udręk i wyrzeczeń. Zaawansowana cukrzyca to prócz konieczności przyjmowania insuliny także owrzodzenia stóp, trudno gojące się rany lub rany niegojące się nigdy, a z czasem amputacje. Cukrzyca zbiera straszliwe żniwo także przez to, że lekarze zabierający się do jej leczenia nie mają pojęcia, czym jest ta choroba. Nie każdy chory może jechać do specjalisty w dużym mieście, wielu musi zdać się na łaskę powiatowych medyków, którzy dyplom ukończenia studiów zdobyli sobie tylko znanymi sposobami mającymi niewiele wspólnego z systemem promocji przyjętym na wyższych uczelniach.
- Przez długi czas chodziłem z moją żoną, która ma cukrzycę i tak zwaną cukrzycową stopę, do poradni w naszym mieście - mówi pan Wojciech. - Kiedy potem miałem okazję porównać sposób traktowania pacjenta u nas i w Łodzi, dokąd wreszcie trafiliśmy, nie mogłem uwierzyć, że i tam, i tutaj mam do czynienia z lekarzami. Nasza lekarka po prostu pytała żonę, co ma jej przepisać, tak jakbyśmy to my byli po studiach medycznych. Nóg i owrzodzeń nawet nie oglądała, zapewne dlatego, że mogłaby się pobrudzić, no i potem trzeba by założyć od nowa opatrunek, a jak ona, pani doktor, miałaby to zrobić. Zanim trafiliśmy do specjalistów, wybraliśmy się jeszcze do jednego lekarza, bo zwątpiliśmy już w naszą specjalistkę. Tamten to dopiero nam dał popalić. Z wykształcenia jestem elektrotechnikiem, ale nawet ja wiem, że to, co nam powiedział, to bzdura wołająca o pomstę do nieba, a już na pewno o zabranie dyplomu i prawa do wykonywania zawodu. Najpierw kazał żonie pokazać tę opuchniętą i owrzodziałą stopę, a potem pokręcił głową i zalecił smarowanie nogi insuliną - zewnętrznie. Wyszliśmy stamtąd jak zmyci. Coś takiego nie mieściło nam się w głowie.
Robert Grąd
www.o2.pl | Środa [08.04.2009, 09:33] 1 źródło
WOLIMY ZABOBONY OD PORAD LEKARZY
Nie słuchamy zaleceń specjalistów i nie zażywamy zapisanych leków.
Polacy bardziej cenią rady pani Goździkowej niż zalecenia lekarzy. Prawie połowa z nas nie stosuje się do zaleceń specjalistów, nie przyjmuje zapisanych leków i przerywa leczenie, gdy tylko poczuje się odrobinę lepiej - wynika z raportu naukowców Uniwersytetu Medycznego w Łodzi.
Do tego 38 procent z nas nie w ogóle nie idzie do lekarza, gdy zaczyna chorować. Wybieramy się do niego dopiero, gdy choroba rozwinie się na dobre.
Naukowcy twierdzą, że przyczyną takiego zachowania jest silnie zakorzeniona w świadomości Polaków wiara w skuteczność tradycyjnych czy ludowych metod leczenia. Ale nie tylko. Nie chcemy się leczyć u lekarzy także z braku pieniędzy.
Klientów, którzy rezygnują z leków z powodu ich ceny, jest coraz więcej. Rośnie za to sprzedaż leków bez recepty, które często kupowane są bez żadnej konsultacji z lekarzem - mówi Zbigniew Solarz z łódzkiej izby aptekarskiej.
Koszty nieprzestrzegania zaleceń lekarzy można szacować na ok. 6 mld zł rocznie. Jest to suma, którą NFZ wydaje na całą podstawową opiekę zdrowotną - czytamy w "Polsce". | AB
CZY LEKARZE TO GŁĄBY?
Nie wszyscy oczywiście, ale ten prowokacyjny tytuł chcielibyśmy odnieść do coraz wyraźniejszego zjawiska, któremu na imię: "obniżenie jakości usług medycznych". Nie chodzi bynajmniej o usługi refundowane przez NFZ, bo na tych już dawno położono krzyżyk. Chodzi o porady lekarskie, za które płacimy z własnej kieszeni i robimy to z przeświadczeniem, że "prywatnie" oznacza "solidnie". Nie zawsze jednak - czasem możemy się srodze zawieść.
Łuskowata stopa
Brak wiedzy, doświadczenia i umiejętności często idzie w parze z agresywną postawą wobec pacjenta i łapczywością na pieniądze. Im mniej lekarz wie, tym bezczelniej oszukuje swoich pacjentów. Szczególnie widać to w przypadku takich chorych, którzy muszą odwiedzić go kilkakrotnie, oraz w przypadku dzieci. Rodzice chorych i cierpiących na rozmaite zespoły zwyrodnieniowe dzieci są łupieni przez medyków bez miłosierdzia. Rozmaite przypadłości, które dadzą się opisać jako "rozwojowe" lub można się ich pozbyć za pomocą łagodnych terapii lub ćwiczeń, diagnozowane są jako ciężkie przypadki kwalifikujące się niemal do operacji. Lekarze potrafią także wymyślać choroby, których nie ma i których nigdy nie było. Łżą w żywe oczy, że skonstruowane przez ich mózg przypadłości istnieją, i przepisują na nie lekarstwa, każą pacjentom przychodzić na kilka wizyt i za każdą pobierają opłatę. Dla ludzi, którzy z medycyną nie mają do czynienia lub stykają się z nią sporadycznie, opinia lekarza to świętość. Szczególnie jeśli lekarz i pacjent pochodzą ze środowiska małomiasteczkowego lub wiejskiego.
- Mojemu synowi zdiagnozowano łuskowatą stopę - mówi Rafał. - Uwierzyłem w to i zacząłem wykonywać z nim ćwiczenia, które zalecił lekarz. Jeździliśmy do niego kilkakrotnie z tą łuskowatą stopą, a on za każdym razem przyglądał się małemu i jego nóżce z wielką uwagą, miał taką mądrość w oczach. Potem kręcił głową i mówił, że niestety nic się nie poprawiło i trzeba przyjechać jeszcze raz. Za każdą wizytę pobierał opłatę w wysokości 150 złotych. Płaciłem, bo zależało mi na zdrowiu dziecka. Po jakimś czasie zacząłem coś podejrzewać i wybrałem się do specjalisty z prawdziwego zdarzenia, z tytułem profesorskim. Kolejka była długa i do tego musiałem tam jechać całą noc pociągiem, ale warto było. Kiedy powiedziałem mu, co nasz doktor mówił o łuskowatej stopie, nie mógł uwierzyć w to, co słyszy. Sam nie wiem, dlaczego nie doniosłem jeszcze na tego oszusta do NFZ.
Biodra niemowląt
Każdy rodzic wie, co to znaczy dysplazja stawów biodrowych u dziecka. W wypadku zdiagnozowania takiej przypadłości lekarze zwykle zalecają umieszczenie nóżek dziecka w specjalnej szynie rozwórce. Przez trzy lub cztery miesiące wesoły, tłuściutki bobas zamiast rozwijać się jak inne dzieci, próbować siadać o własnych siłach, machać nóżkami i wkładać sobie stópki do buzi, leży jak kłoda i nie może się ruszyć. Jego tłuste nóżki rozciągane są plastikową konstrukcją, która przytrzymywana jest szelkami obejmującymi ramiona. Wszystko po to, by maksymalnie rozciągnąć na boki nóżki dziecka, co umożliwi poprawne wykształcenie się panewek stawów biodrowych. Po takiej terapii nie będą one płytkie i główka kości nie będzie z nich wypadać, co niechybnie by się stało, gdyby rzecz całą pozostawić bez ingerencji. Bardzo wielu lekarzy diagnozuje dysplazję stawów biodrowych u niemowląt. Rodzice po takiej diagnozie mogą się co najwyżej rozpłakać. Nie powinni tego jednak robić, powinni poszukać dobrych ortopedów. Wielu lekarzy diagnozuje bowiem dysplazję, nie mając pojęcia, czym ona jest. Są nawet tacy, którzy nie potrafią czytać zdjęć rentgenowskich, a mimo to diagnozują. Zdarzają się i tacy, którzy nie są ortopedami, a zabierają głos w sprawach schorzeń układu kostnego. Są wreszcie tacy, którzy mając pełną świadomość tego, że niemowlę leżące przed nimi i wesoło machające nóżkami jest całkowicie zdrowe, każą rodzicom założyć mu rozwórkę. Robią to, ponieważ ich szwagier, kuzyn, teść lub kolega ze studiów ma sklep z akcesoriami ortopedycznymi i sprzedaje takie rozwórki. Biznes to biznes.
- Miałam taki przypadek - mówi pani Aneta, pielęgniarka w jednym z warszawskich szpitali. - Lekarz razem z kolegą rozwijali biznes w ten sposób, że jeden diagnozował dysplazję, a drugi sprzedawał rozwórki. Moja znajoma została oszukana w ten sposób. Doniosłam na obydwu do NFZ, przecież nie można się temu przyglądać bezkarnie.
Pół biedy, jeśli ktoś ma minimalną nawet wiedzę medyczną i potrafią ją wykorzystać. Gorzej z tymi, którzy każde słowo doktora traktują z powagą i wykonują jego wszystkie zalecenia. Dlatego w przypadkach, gdy w grę wchodzi zdrowie i rozwój dziecka, warto wybrać się do kilku lekarzy; najlepiej, żeby przynajmniej jeden z nich miał renomę i był znany w kraju, jeśli nie w Europie.
- Moja córeczka miała zdiagnozowaną dysplazję - mówi Agata. - Nie chciało mi się w to wierzyć, bo wcześniej to samo miał mój synek. Siedział dwa miesiące w tej cholernej szynie, aż poszłam do drugiego lekarza, który to z niego zdjął i po prostu cisnął w kąt. W przypadku drugiego dziecka pojechałam do najbardziej znanego specjalisty, do profesora Czubaka z Anina. Diagnoza była oczywiście odmienna, dziecko było zdrowe, a jeśli już któryś staw biodrowy był zbyt słabo rozwinięty, to akurat nie ten zdiagnozowany przez panią z mojej przychodni. Nie miałam ze szczęścia siły, żeby pójść do niej i wygarnąć, co myślę o jej diagnozach. Dobrzy specjaliści to prawdziwy skarb i tylko do nich warto chodzić, choćby trzeba było zapłacić i czekać długie miesiące na wizytę. Ludzie przyjeżdżają do takich lekarzy z całej Polski, nie przejmując się odległościami i kosztami.
Insulina zewnętrznie
Nie trzeba nikogo przekonywać, że cukrzyca jest chorobą straszną. Życie ludzi, którzy na nią cierpią, to pasmo udręk i wyrzeczeń. Zaawansowana cukrzyca to prócz konieczności przyjmowania insuliny także owrzodzenia stóp, trudno gojące się rany lub rany niegojące się nigdy, a z czasem amputacje. Cukrzyca zbiera straszliwe żniwo także przez to, że lekarze zabierający się do jej leczenia nie mają pojęcia, czym jest ta choroba. Nie każdy chory może jechać do specjalisty w dużym mieście, wielu musi zdać się na łaskę powiatowych medyków, którzy dyplom ukończenia studiów zdobyli sobie tylko znanymi sposobami mającymi niewiele wspólnego z systemem promocji przyjętym na wyższych uczelniach.
- Przez długi czas chodziłem z moją żoną, która ma cukrzycę i tak zwaną cukrzycową stopę, do poradni w naszym mieście - mówi pan Wojciech. - Kiedy potem miałem okazję porównać sposób traktowania pacjenta u nas i w Łodzi, dokąd wreszcie trafiliśmy, nie mogłem uwierzyć, że i tam, i tutaj mam do czynienia z lekarzami. Nasza lekarka po prostu pytała żonę, co ma jej przepisać, tak jakbyśmy to my byli po studiach medycznych. Nóg i owrzodzeń nawet nie oglądała, zapewne dlatego, że mogłaby się pobrudzić, no i potem trzeba by założyć od nowa opatrunek, a jak ona, pani doktor, miałaby to zrobić. Zanim trafiliśmy do specjalistów, wybraliśmy się jeszcze do jednego lekarza, bo zwątpiliśmy już w naszą specjalistkę. Tamten to dopiero nam dał popalić. Z wykształcenia jestem elektrotechnikiem, ale nawet ja wiem, że to, co nam powiedział, to bzdura wołająca o pomstę do nieba, a już na pewno o zabranie dyplomu i prawa do wykonywania zawodu. Najpierw kazał żonie pokazać tę opuchniętą i owrzodziałą stopę, a potem pokręcił głową i zalecił smarowanie nogi insuliną - zewnętrznie. Wyszliśmy stamtąd jak zmyci. Coś takiego nie mieściło nam się w głowie.
Robert Grąd
www.o2.pl | Środa [08.04.2009, 09:33] 1 źródło
WOLIMY ZABOBONY OD PORAD LEKARZY
Nie słuchamy zaleceń specjalistów i nie zażywamy zapisanych leków.
Polacy bardziej cenią rady pani Goździkowej niż zalecenia lekarzy. Prawie połowa z nas nie stosuje się do zaleceń specjalistów, nie przyjmuje zapisanych leków i przerywa leczenie, gdy tylko poczuje się odrobinę lepiej - wynika z raportu naukowców Uniwersytetu Medycznego w Łodzi.
Do tego 38 procent z nas nie w ogóle nie idzie do lekarza, gdy zaczyna chorować. Wybieramy się do niego dopiero, gdy choroba rozwinie się na dobre.
Naukowcy twierdzą, że przyczyną takiego zachowania jest silnie zakorzeniona w świadomości Polaków wiara w skuteczność tradycyjnych czy ludowych metod leczenia. Ale nie tylko. Nie chcemy się leczyć u lekarzy także z braku pieniędzy.
Klientów, którzy rezygnują z leków z powodu ich ceny, jest coraz więcej. Rośnie za to sprzedaż leków bez recepty, które często kupowane są bez żadnej konsultacji z lekarzem - mówi Zbigniew Solarz z łódzkiej izby aptekarskiej.
Koszty nieprzestrzegania zaleceń lekarzy można szacować na ok. 6 mld zł rocznie. Jest to suma, którą NFZ wydaje na całą podstawową opiekę zdrowotną - czytamy w "Polsce". | AB
Ostatnio zmieniony wt cze 22, 2010 3:15 pm przez admin, łącznie zmieniany 1 raz.
SZTUCZNE ZAPŁADNIANIE (IN VITRO) MUSI BYĆ ZABRONIONE!
Najlepszym, najskuteczniejszym i najtańszym, licząc wszystko całościowo, sposobem zwiększenia szansy urodzenia, i to zdrowego dziecka jest: czyste powietrze, woda, niezanieczyszczona, niezatruta gleba, zdrowa żywność, zdrowe odżywianie, zdrowy tryb życia, pozytywna selekcja kandydatów na rodziców, regulacja liczebności populacji, by każde kolejne pokolenie było m.in. mądrzejsze, zdrowsze, urodziwsze, szczęśliwsze.
www.o2.pl / www.sfora.pl | Środa [07.10.2009, 20:16] 1 źródło
ANTYKONCEPCJA ZABURZA INSTYNKT KOBIET
Rozregulowuje mechanizm doboru naturalnego. Co to oznacza? Kobieta biorąca hormony może czuć się i wydawać się mężczyźnie mniej atrakcyjna seksualnie. Co więcej, kobietom mogą podobać się zniewieściali mężczyźni o "gorszych" genach.
Dlaczego tak się dzieje?
Pigułka antykoncepcyjna zmienia miesięczny cykl uwalniania hormonów. Pod wpływem antykoncepcji zaczyna on odwzorowywać ten u kobiet ciężarnych.
Czym to skutkuje? Wedle badań opisanych w piśmie "Trends in Ecology and Evolution" naturalny proces selekcji zostaje zakłócony, a kobieta może czuć miętę do faceta, do którego bez pigułki czułaby być może wstręt.
Na cykl owulacyjny nakłada się cykl hormonalny, w którym walczą ze sobą dwa hormony - estrogen i progesteron.
Na początku, gdy jajeczko dojrzewa - uwalnia się estrogen, hormon odpowiedzialny m.in. za zdolność kobiety do osiągania podniecenia seksualnego.
W tej fazie kobietom bardziej podobają się faceci w stylu macho, z dużą potencją seksualną i dobrymi genami - czytamy na "The New Scientist".
Następnie, gdy jajeczko jest uwalniane i może się zagnieździć, uwalniany jest progesteron. Jest on potrzebny do zagnieżdżenia się jajeczka i utrzymania ciąży.
W okresie, gdy kobieta jest niepłodna, preferuje mężczyzn bardziej zniewieściałych, materiał na opiekuna jej (istniejącego lub nie) dziecka - tłumaczy pismo.
Co ciekawe, jak twierdzą badacze, kobieta w tzw. bezpłodnej fazie cyklu wydaje się mężczyznom mniej atrakcyjna.
Cykle owulacyjny i hormonalny to bardzo delikatny układ zależności
.Pigułka antykoncepcyjna jest jak klucz francuski, który wpadnie w tryby tego układu. Wstrzymuje cykliczne wydzielanie estrogenu i progesteronu - w efekcie wpłynąć może na naturalny dobór partnera przez kobietę - zauważa "The New Scientist". | JS
www.o2.pl / www.sfora.pl | Niedziela [25.10.2009, 17:05] 3 źródła
CHCESZ ZOSTAĆ OJCEM? MUSISZ SCHUDNĄĆ
Zobacz, dlaczego przyszli rodzice muszą się zdrowo odżywiać.
Otyli mężczyźni mają mniejsze szanse na zostanie ojcem od pozostałych ponieważ nadwaga znacznie wpływa na obniżenie płodności - wynika z ostatnich badań.
Okazało się, że otyli mężczyźni wytwarzają zarodki znacznie niższej jakości. Zaburzenia w rozwoju tych komórek rozrodczych pojawiają się najczęściej około 4 dni po zapłodnieniu - powiedział dr Hassan Bakos, autor badań.
Do tej pory naukowcy uważali, że na płodność może wpływać tylko otyłość kobiety.
Teraz już wiadomo, że zdrowy tryb życia powinni prowadzić wszyscy kandydaci na rodziców - powiedziała dr Michelle Lane z firmy Repromed. | TM
„WPROST” nr 8(1056), 2003 r.
MĘSKI ZEGAR BIOLOGICZNY
Okazuje się, że nie tylko kobiety mają ograniczony okres płodności. Naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley przeprowadzili badania, z których wynika, że im starszy jest mężczyzna, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że zostanie ojcem. Zespół kierowany przez dr Brendę Eskenazi przebadał 97 mężczyzn w wieku od 22 lat do 80 lat. Badacze zaobserwowali, że wraz z upływem lat zmniejsza się ilość wydzielanej spermy. Okazało się także, że plemniki stają się wolniejsze, nie kierują się bezpośrednio do komórki jajowej i przez to rzadziej do niej docierają. Problemy pojawiają się już po dwudziestym roku życia.
www.o2.pl | Niedziela [22.03.2009, 19:34] 1 źródło
DZIECI BIORĄ SIĘ Z DZIKIEGO SEKSU
A nie z planowania - twierdzą eksperci.
Orgazm obu partnerów i dużo namiętności kluczem do sukcesu. Przynajmniej tak twierdzą naukowcy, na których powołuje się "The Guardian".
Pary które starają się o dziecko, często narzekają, że seks staje się nużącym obowiązkiem. Czymś mechanicznym i rutynowym. Tak postępować nie należy. Seks powinien być równie namiętny i gorący jak w dniu, gdy partnerzy poznali się i ostatnie, o czym myśleli, to produkcja dzieci - twierdzi dr Allan Pacey, androlog z uniwersytetu w Sheffield i sekretarz Brytyjskiego Towarzystwa Płodności.
Średnia produkcja plemników w trakcie stosunku to około 250 mln. Jednak u maksymalnie podnieconego mężczyzny ta liczba może wzrosnąć o 50 procent.
Równie dobrze, jak podniecenie, działa przeciąganie wspólnej zabawy. Dodatkowe pięć minut stymulacji przed wytryskiem to dodatkowe 25 mln plemników i to lepszej jakości. To razem czyni szansę na zapłodnienie znacznie większą - twierdzi Pacey.
Jego słowa potwierdza dr Joanna Ellington, ekspertka w fizjologii reprodukcyjnej.
Mężczyźni nie zdają sobie sprawy, że im bardziej są podnieceni, tym głębiej do zasobów plemników w jądrach sięgają. Spędzając razem więcej czasu i będąc bardziej podnieconym sprawia, że w ejakulacie jest więcej plemników i są one zdrowsze - tłumaczy w telewizyjnym programie "The Great Sperm Race" pokazywanym na brytyjskim kanale Channel 4. | JS
www.o2.pl | Wtorek [30.06.2009, 14:40] 2 źródła
CHCESZ MIEĆ DZIECKO? CODZIENNIE UPRAWIAJ SEKS
Naukowcy zachęcają do tygodniowego maratonu.
Codzienny seks poprawia jakość spermy i zwiększa szanse na upragnioną ciążę. Naukowcy z Australii stwierdzili, że po tygodniu codziennego uprawiania seksu spada liczba plemników z błędami w kodzie DNA - donosi BBC.
Dr David Greening z Sydney przebadał blisko 120 mężczyzn, którzy uskarżali się na problemy z płodnością. Po tygodniu u 80 procent uczestników badania zanotowano 12-proc. spadek uszkodzeń kodu DNA zawartego w plemnikach. Co prawda w spermie badanych było mniej plemników, ale były bardziej ruchliwe i zdrowsze.
Lekarze przypuszczają, że plemniki pozostające w jądrach przez dłuższy czas mogą ulegać uszkodzeniom. Wpływać ma na to ciepło ciała oraz wolne rodniki niszczące komórki.
Dr Greening poleca parom starającym się o potomstwo jak najczęstsze uprawianie seksu w czasie owulacji, ale przestrzega, że po dwóch "aktywnych" tygodniach jakość spermy znów będzie niższa. | AJ
"NEWSWEEK" nr 49, 09.12.2007 r.: Wielu mężczyzn dotkniętych niepłodnością ratuje się dziś metodą wszczepiania nieruchliwych plemników wprost do komórki jajowej, która mają zapłodnić. Metodę tę zastosowano po raz pierwszy 15 lat temu. Ale to raczej zepchnięcie problemu na następne pokolenie. Jeśli bowiem niepłodność ojca spowodował chromosom Y, ten sam chromosom sztucznie przekazany synom, pozostanie nadal niesprawny.
Bożena Kastory
www.o2.pl | Niedziela [01.02.2009, 11:42] 1 źródło
SZKODLIWA MODA NA MROŻENIE JAJECZEK
Kobiety wybierają karierę zamiast dziecka.
Brytyjscy ginekolodzy przestrzegają, że zabiegi mrożenia jajeczek i zabiegi in vitro nie powinny stać się elementem mody czy kultury wśród kobiet dbających bardziej o karierę niż zakładanie rodzin. Według nich, medyczne zabiegi na zdrowych osobach niosą za sobą duże ryzyko.
Szczególnie boję się o młode kobiety, które w wieku 20 lat uważają, że na założenie rodziny będą miały czas za dziesięć, piętnaście lat. Decydują się więc na zamrożenie jajeczek i kontynuują karierę, sądząc, że ich przyszły partner będzie je mógł później zapłodnić. Problem w tym, że szanse na powodzenie są na poziomie 6 procent - mówi prof. Bill Ledger z brytyjskiego Królewskiego Koledżu Położników i Ginekologów.
Według lekarzy, na takie zabiegi decydować się powinny jedynie kobiety zagrożone bezpłodnością, np. chorujące na raka.| J
www.o2.pl / www.sfora.pl | Poniedziałek [07.06.2010, 19:59]
ILE CIĄŻ Z PROBÓWKI KOŃCZY SIĘ ABORCJĄ
To nie były niechciane dzieci.
Wiele par bez powodzenia stara się o dziecko. Gdy zawodzą wszelkie metody decydują się na zapłodnienie in vitro. Jednak, jak wynika z najnowszego raportu, wiele takich ciąż wcale nie kończy się narodzinami. Matki decydują się na aborcję- informuje bbc.co.uk.
Nie miałem pojęcia, że aż tyle aborcji przeprowadza sie po zabiegach in vitro. Każda z nich to tragedia - twierdzi profesor Bill Ledger, członek Human Fertilisation and Embryology Authority, urzędu nadzorującego klinki in vitro w Wielkiej Brytanii.
Z raportu, który przedstawił ten urząd wynika, że co roku około 80 ciąż, będących efektem sztucznego zapłodnienia kończy się aborcją.
Część aborcji ma związek z nieprawidłowym rozwojem zarodka. Inne to tzw. aborcje selektywne, gdy okazuje się, że w wyniku zapłodnienia in vitro doszło do ciąży mnogiej. Jednak część zabiegów spowodowana jest tzw. przyczynami społecznymi, np. rozpadem związku.
Konserwatywni parlamentarzyści nie mają wątpliwości, że to efekt traktowania ludzkiego życia i dziecka jak "przedmiotu".
Kobiety, które zdecydowały się na inseminację lub skorzystały z pomocy dawcy przy procedurze in vitro tak samo jak te, które mogą zajść w ciążę w sposób naturalny, podlegają stresom codziennego życia - tłumaczy jednak Susan Seenan z Infertility Network UK. | WB
http://www.papilot.pl/diety-zdrowie/new ... znosc.html | Niedziela, 23 listopada 2008 r.
IN VITRO - NIEBEZPIECZNA OSTATECZNOŚĆ
Pary decydujące się na zapłodnienie in vitro przechodzą przez tzw. mękę. Jest to forma bardzo kosztowna i wymagająca wielu lat prób, wielkich nadziei oraz jeszcze większych rozczarowań. Sam zabieg nie należy do przyjemnych, często uwłacza godności obu partnerów i jest bardzo bolesny, zarówno psychicznie, jak i fizycznie.
Zapłodnienie pozaustrojowe wygląda mniej więcej tak, że komórki rozrodcze pobiera się od pary. Aby cały proceder był jak najbardziej skuteczny, stosuje się kurację hormonalną (bardzo intensywną), która prowadzi do znacznego osłabienia organizmu kobiety. Forma hormonalna, zwana hyperstymulacją, prowadzi do rozlicznych powikłań, zagrażających zdrowiu i życiu kobiety. Dochodzi między innymi do zachorowań na raka jajnika lub trzonu macicy. Najbardziej narażone na wystąpienie powikłań są kobiety, które wielokrotnie poddawały się kuracji zapłodnienia pozaustrojowego.
Według statystyk, około 10 procent zabiegów kończy się powodzeniem, czyli faktycznie dochodzi w ogóle do zapłodnienia.
Komórki jajowe kobiet pobiera się poprzez nakłucie jajnika. Wszystko pod kontrolą USG i znieczulenia miejscowego. Plemniki pobiera się poprzez upokarzającą masturbację lub, w przypadku poważniejszych zaburzeń, w spermatogenezie, poprzez biopsję najądrza lub jądra. Innymi słowy, nakłuwa się jądra w celu pobrania nasienia. Tę metodę stosuje się często u zmarłych, jeśli mężczyzna kobiety odszedł, a ona życzy sobie mieć z nim dziecko.
www.interia.pl | Wtorek, 25 listopada (11:00)
IN VITRO ŹRÓDŁEM KŁOPOTÓW?
Stosowanie technik wspomaganego rozrodu, takich jak zapłodnienie in vitro, znacznie zwiększa ryzyko licznych wad rozwojowych - alarmują amerykańscy eksperci. Szacuje się, że prawdopodobieństwo niektórych zaburzeń wzrasta aż czterokrotnie.
Autorami studium są naukowcy z amerykańskiego Centrum Kontroli i Zapobiegania Chorobom (CDC). Objęło ono grupę 480 tysięcy dzieci z ośmiu stanów USA, a jego wyniki skorygowano o czynniki związane ze stylem życia, wiekiem i pochodzeniem etnicznym matki.
Do badania zakwalifikowano przypadki dzieci poczętych za pomocą dwóch najpopularniejszych technik: "klasycznego" zapłodnienia in vitro, polegającego na wspólnej hodowli komórki jajowej i plemników w warunkach laboratoryjnych, oraz bardziej nowoczesnej metody - bezpośredniego wszczepienia plemnika do cytoplazmy komórki jajowej. Jako grupa odniesienia posłużyły dzieci spłodzone metodami naturalnymi.
(...) obecnie ponad 1% dzieci jest poczętych za pomocą ART i liczba ta prawdopodobnie będzie się zwiększała.
Mechanizm odpowiedzialny za opisywane zjawisko nie jest znany. (...)
Popularność zabiegów wspomagających rozród systematycznie rośnie. W samych Stanach Zjednoczonych liczba przypadków zastosowania ART wzrosła dwukrotnie w latach 1996-2004 i wyniosła w roku 2005 wartość 134 tysięcy. Przy tak dużej częstotliwości stosowania tych metod badania nad związanym z nimi ryzykiem są bez wątpienia bardzo istotne.
Autor: Wojciech Grzeszkowiak
www.kopalniawiedzy.pl
Źródło: Medical News Today
www.o2.pl | Sobota [21.03.2009, 11:19] 1 źródło
DZIECI Z PROBÓWKI SĄ NARAŻONE NA CHOROBY GENETYCZNE
Dzieci przychodzące na świat dzięki metodzie in vitro są o 30 proc. bardziej narażone na różnego rodzaju wady genetyczne i późniejsze problemy zdrowotne niż dzieci poczęte w sposób naturalny - ostrzegają lekarze.
W raporcie przeprowadzonym przez lekarzy na zlecenie bryjskiej jednostki nadzorującej Human Fertilisation and Embryology Authority czytamy m.in., że:
Dzieci poczęte, dzięki metodzie in vitro częściej cierpią z powodu wad serca i problemów układu pokarmowego. Liczba przypadków rozszczepienia wargi i podniebienia też występuje u nich częściej niż u dzieci poczętych drogą naturalną.
Wśród chorób, na które są narażone dzieci z probówki raport wymienia także zespół Anglemana prowadzący do opóźnienia w rozwoju oraz zespół Beckwitha-Wiedemanna, czyli chorobę genetyczną charakteryzującą się m.in. przerostem języka i przepukliną pępowinową. | AB
http://forum.gazeta.pl/forum/72,2.html? ... a=75846749 | 18.02.08, 08:17
PRAWDA O IN VITRO
ZAGROŻENIA DLA MATEK I POTOMSTWA
Coraz dokładniej widać zagrożenia dla matek i potomstwa, które
przyszło na świat metodą in vitro, płynące z konfliktu natury z
biotechnologiami. O tych zagrożeniach mówi się niechętnie i niewiele.
Pierwsze dziecko z probówki przyszło na świat w 1978 r. w Wielkiej
Brytanii. Wystarczy prześledzić pewne doniesienia ze świata
(chociażby na stronach internetowych Human Life International:
www.hli.org.pl), aby dowiedzieć się, że poczęcie w ten sposób niesie
zagrożenie dla zdrowia matki i dziecka. Te fakty są ukrywane.
W styczniu 2002 r. ukazała się notatka o barierze naturalnej, która
jest jedną z przyczyn utrudniających implantację dziecka poczętego.
Profesor Alan Beer z Chicago Medical School stwierdza, że kobiecy
system immunologiczny traktuje wprowadzone do macicy embriony jako
obcą tkankę. Z grupy badawczej matek, które przeszły 3 nieudane
próby poczęcia metodą in vitro, 7 na 10 miało znacznie podwyższony
poziom czynnika, który występuje w przypadku chorób
autoimmunizacyjnych.
O zwiększonym ryzyku wystąpienia wad układu rozrodczego u dzieci
poczętych w sztuczny sposób poinformowano w czerwcu 2002 roku.
Badania genetyków pracujących pod kierownictwem dr. Kena McElreavey
z paryskiego Instytutu Pasteura dowiodły, że około 5 procent
mężczyzn z zaburzeniami płodności ma zmutowany chromosom Y w
niektórych komórkach, np. plemnikach. Z połączenia tak zmutowanego
plemnika z komórką jajową może urodzić się dziecko - chłopiec z
niedorozwojem płciowym, dziedzicząc przypadłość po ojcu.
U dzieci poczętych in vitro dochodzi także do rozwoju wad układu
moczowego, takich jak np. rozwój pęcherza moczowego na zewnątrz
organizmu. Naukowcy twierdzą, że prawdopodobieństwo wystąpienia wad
układu moczowego jest u nich 7 razy większe niż u pozostałych dzieci.
Listopad 2002 r. - kolejne badania medyczne potwierdzają, że dzieci
poczęte in vitro cierpią na liczne wady wrodzone. Lekarze z dwóch
amerykańskich uczelni - Uniwersytetu Johna Hopkinsa i
Waszyngtońskiej Akademii Medycznej w St. Louis - odkryli, że
zapłodnienie pozaustrojowe związane jest z występowaniem u dzieci
rzadkiej kombinacji wad wrodzonych przejawiających się w
niekontrolowanym rozroście różnych tkanek. Naukowcy dokonali analizy
danych statystycznych z krajowego rejestru osób chorych na zespół
Beckwitha-Wiedemanna (BWS - choroba uwarunkowana genetycznie,
prowadzi do rozwoju hipoglikemii oraz guzów nowotworowych). Okazało
się, że dzieci poczęte in vitro są sześciokrotnie bardziej narażone
na BWS niż poczęte siłami natury. U dzieci dotkniętych syndromem
Beckwitha-Wiedemanna dochodzi najczęściej do rozwoju tzw. guza
Wilmsa (nerczak zarodkowy), wątrobiaka zarodkowego, nerwiaka
niedojrzałego i innych nowotworów. Prawdopodobieństwo wystąpienia
zaburzeń jest wprost proporcjonalne do czasu przechowywania
embrionów w sztucznym środowisku przed przeniesieniem do organizmu
matki.
W opinii amerykańskich naukowców z Cornell University, wady
genetyczne dzieci poczętych metodą in vitro są wywołane działaniem
preparatów wykorzystywanych do stymulacji jajeczkowania oraz
preparatów ułatwiających implantację dzieci w organizmie matki.
Poważne uszkodzenia mogą być również spowodowane przez substancje
tworzące specjalne kultury, w których żyją embriony przed
wprowadzeniem do łona matki oraz przechowywanie ich w ciekłym azocie.
Metoda in vitro niesie również ryzyko dla zdrowia i życia kobiet. W
kwietniu 2003 r. w Krakowie zmarła 29-letnia kobieta, która poddała
się technice in vitro. Do śmierci pacjentki doszło podczas
pobierania komórek jajowych. Jak ustaliła prokuratura, lekarka
anestezjolog po podaniu pacjentce pierwszej dawki leku
znieczulającego podała jej kolejną dawkę, nie czekając na skutki
pierwszej. Doszło do niewydolności oddechowej, a lekarze zbyt późno
zareagowali. Można by powiedzieć: zwykły błąd w sztuce, mógł zdarzyć
się przy każdym innym zabiegu. Tak. Ale każda inna ingerencja
chirurgiczna jest konieczna ze względu na zdrowie, natomiast in
vitro nie jest zabiegiem ratującym zdrowie czy życie.
Magdalena Garbacz
http://www.dlapolski.pl/in-vitro
BEZDUSZNA TECHNIKA I BIZNES
Prof. dr hab. n. med. Ludwika Sadowska, kierownik Samodzielnej Pracowni Rehabilitacji Rozwojowej w Katedrze Fizjoterapii Akademii Medycznej we Wrocławiu, prezes Oddziału Dolnośląskiego Katolickiego Stowarzyszenia Lekarzy Polskich (KSLP)
Procedury sztucznego zapłodnienia, popularnie zwane in vitro, niosą ze sobą szereg poważnych zastrzeżeń natury moralnej i zdrowotnej, a mimo to w Polsce rozgorzały dyskusje nad możliwością refundowania tej procedury przez Narodowy Fundusz Zdrowia. Zainteresowanie in vitro staje się coraz większe, gdyż wielkie jest pragnienie posiadania dziecka u bezpłodnych małżonków. Towarzyszy temu jednak bezkrytyczna i bezrefleksyjna wiara w postęp techniczny współczesnej medycyny, na czym zbijają potężny kapitał ośrodki zajmujące się sprzedażą tego rodzaju usług.
(...)
Metaanaliza 15 niezależnych badań naukowych, przeprowadzona przez amerykańskich naukowców, wykazała 2-krotnie większą śmiertelność noworodków i 30-40-procentowe ryzyko występowania wad wrodzonych u dzieci poczętych w wyniku in vitro niż poczętych w sposób naturalny. Ponadto 51,3 proc. dzieci poczętych w wyniku in vitro rodzi się z ciąży mnogiej, 2-krotnie częściej występuje ciąża ektopiczna i 6-krotnie częściej występuje łożysko przodujące.
Obserwacje dzieci urodzonych w wyniku wykorzystania procedury in vitro wykazały 2,6-krotny wzrost ryzyka urodzenia dziecka z niską masą ciała i o 60 proc. większe ryzyko uszkodzenia mózgu w postaci porażenia mózgowego, zaś dla embrionów rozmrażanych aż 230 procent. Gorszy jest także rozwój fizyczny dzieci poczętych in vitro oraz częściej występują u nich trudności wychowawcze.
Szacuje się, że na świecie żyje około 2 milionów dzieci poczętych in vitro, które znajdują się w przedziale wiekowym do 5. roku życia, w tym wiele z nich zostało poczętych z użyciem komórek jajowych dawcy w wyniku "technicznego cudzołóstwa".
Ryzyko zdrowotne populacji kobiet poddających się metodom sztucznego wspomagania prokreacji nie jest do końca określone. Wiadomo na podstawie analizy przeprowadzonej w wielu ośrodkach europejskich i w USA, że pojawiają się powikłania w postaci zaburzeń wynikających z hormonalnej stymulacji jajeczkowania, że wzrasta liczba ciąż mnogich, wzrasta liczba cięć cesarskich, u ponad 40 proc. kobiet poddających się tym procedurom pojawiają się zaburzenia emocjonalne i psychiczne, podobne jak w zespołach poaborcyjnych.
W Polsce istnieje 18 ośrodków wykonujących procedury in vitro, które nie są kontrolowane pod względem naukowo-badawczym ani finansowym ze względu na brak regulacji prawnych. Nie istnieje także rzetelna informacja o zagrożeniach zdrowotnych populacji matek i dzieci tak poczętych, ponieważ nie istnieje ich rejestracja, gdyż rodzice nie wyrażają na to zgody. Co więcej, dyskutuje się nawet nad możliwością refundowania tej procedury przez Narodowy Fundusz Zdrowia. Zainteresowanie in vitro staje się coraz większe, gdyż wielkie jest pragnienie posiadania dziecka u bezpłodnych małżonków, a także bezkrytyczna i bezrefleksyjna wiara w postęp techniczny współczesnej medycyny, wreszcie jest to ogromne źródło dochodu i związany z tym marketing sprzedawanych usług. Po prostu chodzi tu o wielki biznes, który w tym wypadku rozmija się ze wszystkimi zasadami etyki w ogólnoludzkim postępowaniu.
W obliczu tych ogromnych wątpliwości i zastrzeżeń natury moralnej jedynym logicznym i uprawnionym rozwiązaniem jest odmowa legalizacji i refundacji ze środków publicznych tych procedur.
NIEPŁODNOŚĆ - DZIECKO DOBROBYTU
Maciej Barczentewicz, lekarz ginekolog położnik
Niepłodność małżeńska w cywilizacyjnie rozwiniętych krajach "pierwszego" świata staje się coraz większym problemem. Intensywny rozwój technologii z jednej strony, a z drugiej niepowodzenia w leczeniu niepłodności doprowadziły do powstania Medycyny Rozrodu Wspomaganego (ART). Techniki te podejmują próbę zastąpienia normalnej drogi przekazywania życia ludzkiego w akcie małżeńskim metodami stosowanymi dla rozrodu hodowlanego zwierząt. Konsekwencje tego rodzaju praktyk mogą być bardzo groźne dla zdrowia matki i poczętego w ten sposób dziecka.
Zjawisko niepłodności małżeńskiej, jeszcze w latach 50. ubiegłego wieku, dotyczyło około 10 proc. małżeństw, w latach 80. mówiło się o 15 proc., a dzisiaj możemy mówić już nawet o 20 proc., z ciągłą tendencją wzrostową. Problem niepłodności może mieć swoją przyczynę w schorzeniach zarówno kobiecych, jak i męskich (po 50 proc.), natomiast w mniej więcej 15 proc. przypadków niepłodność uwarunkowana jest zaburzeniami zdrowia obojga małżonków. Bardzo charakterystyczna dla naszych czasów jest ciągła zmienność w zakresie norm płodności, np. dla badania nasienia: w latach 50. normą było 60 mln plemników w 1ml nasienia, a dzisiaj za normę WHO (Światowa Organizacja Zdrowia) przyjmuje 20 mln plemników w 1 ml nasienia. Skąd taki dramatyczny spadek? Na pewno niepłodność należy uznać za chorobę cywilizacyjną, związaną z postępem technicznym, lepszymi warunkami życia i dobrobytem społeczeństwa.
W sytuacji leczenia niepłodności bardzo istotny jest wiek małżonków zgłaszających się do leczenia. W dzisiejszych czasach małżeństwa zawierane są coraz później i już na starcie fakt ten staje się czynnikiem obciążającym. Często również odsuwa się decyzję o rodzicielstwie do momentu zdobycia "środków do życia", mieszkania itp. Tymczasem wiek poniżej 25. roku życia jest najbardziej optymalny dla pierwszej ciąży, nie tylko ze względu na najwyższą płodność, ale też z uwagi na późniejsze ryzyko wystąpienia raka piersi, raka trzonu macicy czy raka jajnika. Nasze wybory życiowe skutkują konsekwencjami zdrowotnymi. Biologii nie da się "przeskoczyć".
(...)
Jeżeli prowadzący leczenie uzna, że nasienie nie spełnia wymagań jakościowych, proponuje się inseminację nasieniem dawcy - obcego mężczyzny, według wybranych cech. (...) W ten sposób uniemożliwia się dziecku poznanie swojej prawdziwej tożsamości, również tej genetycznej. Po latach może dojść do związku kazirodczego, jeśli zupełnie o tym nie wiedząc, spotka się rodzeństwo - z jednego dawcy spermy.
ZAPŁODNIENIE POZAUSTROJOWE
Komórki rozrodcze pobiera się zarówno od kobiety (komórki jajowe), jak i od mężczyzny (plemniki). Aby uzyskać najlepsze rezultaty, w przypadku kobiety stosuje się hormonalną stymulację owulacji, co pozwala na wzrost kilku lub kilkunastu pęcherzyków jajnikowych w jednym cyklu. Hyperstymulacja może prowadzić do powikłań groźnych dla życia - tzw. zespołu hyperstymulacji. Udowodniono, że stosowanie leków do stymulacji jajeczkowania w procedurach ART zwiększa ryzyko wystąpienia raka jajnika i raka trzonu macicy. Szczególnie dotyczy to kobiet z wielokrotnie powtarzaną procedurą, najczęściej bez powodzenia w uzyskaniu dziecka. Cykle indukowane związane są najczęściej z niewydolnością ciałka żółtego, stąd równoczesna suplementacja progesteronowa. Pamiętajmy, że jeżeli skuteczność może osiągnąć 40 proc., to znaczy, że 60 proc. nie uzyska spodziewanego rezultatu. Niektóre z polskich ośrodków mogą pochwalić się tylko 10-procentową skutecznością, czyli 90 proc. zabiegów jest bez efektu. Komórki jajowe pobiera się poprzez nakłucie jajnika pod kontrolą USG, w krótkotrwałym znieczuleniu ogólnym lub w miejscowym. Plemniki poprzez masturbację lub w przypadku poważniejszych zaburzeń w spermatogenezie, poprzez biopsję najądrza lub jądra.
- GIFT, ZIFT
Mieszaninę komórek jajowych wraz z zawiesiną plemników można podać w czasie laparoskopii przez strzępki jajowodu do jego bańki, gdzie ma dochodzić do zapłodnienia. Jest to tzw. dojajowodowe przeniesienie gamet (GIFT - gamete intrafallopian tube transfer). Bardziej skuteczne ma być przeniesienie zygot do jajowodów (ZIFT - zygote intrafallopian tube transfer). Różnica w stosunku do GIFT polega na tym, że do połączenia gamet dochodzi in vitro, czyli "w probówce", a przez laparoskop do jajowodów podaje się zarodki w kolejnych fazach rozwoju, takich jak tuż przed implantacją (zagnieżdżeniem) w błonie śluzowej macicy w cyklu naturalnym. Metody te wymagają wykonywania laparoskopii (zabiegu operacyjnego), a więc wiążą się z możliwością dodatkowych powikłań.
RYZYKO STOSOWANIA TECHNIK WSPOMAGANEGO ROZRODU (ART)
Zgodnie z dzisiejszą wiedzą naukową techniki wspomaganego rozrodu nie są tak bezpieczne, jak chcieliby tego promujący ich zastosowanie. Ryzyko wystąpienia wad wrodzonych płodu jest przeciętnie dwa razy wyższe niż przy naturalnym poczęciu. Dotyczy to wad serca i układu krążenia, wad układu pokarmowego i powłok jamy brzusznej, wad centralnego układu nerwowego i układu moczowo-płciowego. Niektóre bardzo rzadkie zespoły chorobowe, np. uwarunkowane rodzicielskim piętnem genomowym ("genomic imprinting"), częściej występują u dzieci poczętych in vitro niż w ciążach naturalnych. Na przykład zespół Widemana-Beckwitha charakteryzujący się makrosomią (dużymi rozmiarami dziecka) oraz licznymi wadami rozwojowymi sześciokrotnie częściej występuje u dzieci poczętych in vitro niż u dzieci poczętych w sposób naturalny (por. serwis "Medical News Today" z 27 listopada 2007 r.). Niektórzy badacze sądzą, że ilość wykrywanych wad o charakterze rodzicielskiego piętna genowego jest tylko wierzchołkiem góry lodowej, a konsekwencje dla przyszłości gatunku są trudne do przewidzenia.
W lutym ubiegłego roku Royal College of Obstetricians and Gynaecologists opublikował bardzo ciekawy raport. Według niego, po wprowadzeniu zabiegów in vitro w Wielkiej Brytanii ogromnie wzrosła liczba ciąż mnogich. Liczba ciąż trojaczych w 1998 roku była 5 razy większa niż w 1980, ze wszystkimi konsekwencjami dla gorszych wyników położniczych - zwiększonego ryzyka poronień i porodów przedwczesnych, nadciśnienia indukowanego ciążą, cukrzycy kobiet ciężarnych, cięć cesarskich, porażenia mózgowego i zgonów noworodków. W przypadku dzieci poczętych in vitro znacznie częściej występują nieprawidłowości genetyczne: anomalie chromosomowe, mikrodelecje, imprinting. Można mówić o zwiększonej zachorowalności matek, zwiększonej częstotliwości przedwczesnych porodów, zabiegów cesarskiego cięcia, niskiej i bardzo niskiej wadze urodzeniowej dzieci, o 70-procentowym wzroście ryzyka śmiertelności okołoporodowej noworodków i co najmniej 40-procentowym wzroście ryzyka wad wrodzonych. Dzieci urodzone po zabiegach wspomaganego rozrodu dwukrotnie częściej niż te z ciąż naturalnych trafiają w pierwszych latach po urodzeniu do leczenia szpitalnego. Mają zwiększoną podatność na infekcje, częściej występuje u nich astma, zaburzenia immunologiczne, zapalenia reumatoidalne stawów. Dzisiaj w krajach rozwiniętych porody, do których dochodzi po zastosowaniu ART, stanowią już 1 proc. wszystkich porodów. Badania dotyczące zdrowia tych dzieci są daleko niewystarczające.
W "Los Angeles Times" z 8 grudnia 2007 roku opublikowano specjalny raport dotyczący szczególnego przypadku związanego z procedurami ART. Na dziecko z probówki zdecydowała się para homoseksualistów: Bruce Steiger i Rick Karl. Zakupili dwie komórki jajowe od studentki chcącej opłacić naukę w college'u. Studentka Alexandra Gammelgard sprzedała więcej swoich komórek jajowych, z których urodziło się co najmniej 4 dzieci.
Oprócz tego rodzaju wyrafinowanych przypadków donację gamet stosuje się również wtedy, gdy kobieta nie może już mieć własnych komórek jajowych, gdyż czynność jajnika wygasła, a na "macierzyństwo" zdecydowała się zbyt późno.
Nasi sympatyczni i niewątpliwie zamożni homoseksualiści zdecydowali o wymieszaniu swojej spermy, by dziecko było "wspólne". Następnie wynajęli matkę zastępczą, która miała donosić ciążę. Do macicy podano dwa zarodki, jeden z nich spontanicznie obumarł. Urodziła się natomiast zdrowa dziewczynka, dwaj "ojcowie" byli zadowoleni. Niestety, po roku ich dziecko zaczęło się źle rozwijać. Okazało się, że cierpi na rzadką chorobę neurologiczną o podłożu genetycznym, chorobę Taya Sachsa. Dlaczego? Zapłaciliśmy 250 tys. dolarów! Kto jest winny? Alexandra i jeden z "ojców" byli nosicielami. Dlaczego nie sprawdzono tego wcześniej? Niestety, umowa z "kliniką" była dobrze zabezpieczona, nie gwarantowała zdrowego potomstwa. Dziewczynka najprawdopodobniej nie dożyje 5. roku życia. Pojawił się postulat, że trzeba zmienić regulacje prawne i zabezpieczyć prawa "kupującego"!
PRZYCZYNY NIEPŁODNOŚCI U KOBIET:
- infekcje narządów miednicy mniejszej (zapalenie przydatków o różnej etiologii, np. rzeżączkowe, bakteryjne, chlamydia trachomatis i mycoplasma, przenoszone drogą płciową);
- zrosty pozapalne i po zabiegach "usunięcia ciąży", związane z obecnością wkładki wewnątrzmacicznej (IUD), przebyte operacje;
- zaburzenia hormonalne, szczególnie związane z zaburzeniami owulacji, np. zespół policystycznych jajników, endometrioza;
- choroby dotyczące całego organizmu - układowe (np. cukrzyca, anemia, zaburzenia odżywiania, choroby nerek i układu moczowego, wątroby, choroby tarczycy);
- zatrucia środowiskowe (np. ołowiem, arszenikiem, barwnikami anilinowymi, wpływ promieniowania jonizującego, kadmu, narażenie na przewlekły hałas);
- otyłość;
- przewlekłe nadużywanie niektórych leków, np. dużych dawek androgenów i kortykosteroidów, leków przeciwnowotworowych, morfiny, kokainy, cymetydyny, spironolaktonu, nitrofurantoiny, dużych dawek estrogenów (tabletka antykoncepcyjna!), neuroleptyków i antydepresantów, metoklopramidu;
- wiek powyżej 30. roku życia.
PRZYCZYNY NIEPŁODNOŚCI U MĘŻCZYZN:
- choroby infekcyjne (np. świnkowe zapalenie jąder, gruźlica);
- choroby przenoszone drogą płciową (kiła, rzeżączka, infekcje chlamydia trachomatis i mycoplasma);
- choroby dotyczące całego organizmu - choroby układowe (np. cukrzyca, anemia, zaburzenia odżywiania, choroby nerek i układu moczowego, wątroby);
- alkoholizm, uzależnienie od nikotyny;
- zatrucia środowiskowe (np. ołowiem, arszenikiem, barwnikami anilinowymi);
- wpływ estrogenów przyjmowanych przez matkę lub z zanieczyszczeń środowiska;
- przewlekłe nadużywanie niektórych leków, np. dużych dawek androgenów i kortykosteroidów, leków przeciwnowotworowych, morfiny, kokainy, cymetydyny, spironolaktonu, nitrofurantoiny i innych;
- sposób ubierania się (obcisłe spodnie i ubrania z tworzyw sztucznych prowadzą do przegrzewania jąder i obniżenia płodności);
- wiek powyżej 40 lat.
KŁAMSTWA O IN VITRO
(...) Zastosowanie manipulacyjnej techniki pozaustrojowego zapłodnienia nie leczy żadnych schorzeń ani występujących u mężczyzny, ani u kobiety. Sama nazwa "zapłodnienie pozaustrojowe" wskazuje, że przeprowadzany zabieg dokonuje się poza organizmem kobiety, a dopiero potem embriony są wszczepiane do jej macicy. Zapłodnienie in vitro nie sprawia, że małżonkowie stają się samodzielnie zdolni do poczęcia dziecka, nie usuwa żadnych wad anatomicznych, jak np. uniemożliwiające zajście w ciążę zrośnięcie jajowodów, a jedynie przy zastosowaniu określonej techniki próbuje omijać jakiś istniejący problem somatyczny. Używanie przez manipulatorów słowa "leczenie" jest celowe i nastawione na wywołanie społecznej aprobaty dla tego rodzaju działań. Jest bowiem naturalne, że człowiek chory budzi współczucie, chęć udzielenia mu pomocy, otoczenia troską. Jeżeli więc wmówi się społeczeństwu, że zabiegi in vitro są procedurą leczniczą, to w ten sposób uzyska się większą szansę na jej dofinansowanie. Domaganie się pieniędzy wprost, bez tej sztucznie stworzonej otoczki altruizmu, ma mniejsze szanse powodzenia i wydaje się mało eleganckie, stąd ten cały szum medialny wobec dobrodziejstwa in vitro i udzielanej w ten sposób "pomocy". Po raz kolejny sprawdza się powiedzenie: "Gdy niewiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze".
Zamiast omijania rzeczywistych problemów związanych z niepłodnością poprzez reklamowanie niosącej liczne negatywne skutki metody zapłodnienia in vitro warto zająć się faktycznym działaniem pomocowym, jakim jest: profilaktyka niepłodności poprzez eliminację czynników uszkadzających płodność. Do ważnych działań profilaktycznych należy: troska o zdrowy styl życia, odpowiednie ubranie (odrzucenie mody nakazującej dziewczętom prezentację nagich brzuchów, pleców, bioder), właściwe odżywianie, zakaz palenia tytoniu, odrzucenie innych używek, takich jak alkohol i narkotyki, zaniechanie stosowania eliminujących płodność środków antykoncepcyjnych, uczenie rozpoznawania płodności zamiast jej zaburzania, szerzenie oświaty zdrowotnej, kształtowanie postaw odpowiedzialnego ojcostwa i macierzyństwa. Faktyczną pomocą jest także wczesna diagnostyka niepłodności, zapobieganie i leczenie rozmaitych chorób, których skutkiem jest niepłodność. Szansą jest także usprawnienie procedur adopcyjnych pozwalających na realizację ojcostwa i macierzyństwa, któremu winniśmy szczególną cześć.
Czas wreszcie dotrzeć z prawdą na temat in vitro do okłamywanych reklamowanymi publikacjami ludzi. Reklama bowiem gloryfikuje zalety, skrzętnie skrywając mankamenty, milczy nawet o wkalkulowaniu śmierci w działanie mające owocować życiem. Czas odpowiedzieć na pytanie, komu faktycznie zależy na dobru człowieka: czy tym, którzy przestrzegają przed jego degradacją, czy pragnącym się bogacić na jego krzywdzie? (...)
Małgorzata Pabis
http://tygodnik2003-2007.onet.pl/1580,1 ... dzial.html | 2006-08-28
List prof. Zofii Bielańskiej-Osuchowskiej, emerytowanej kierownik Katedry Histologii i Embriologii SGGW
IN VITRO – ZAGROŻENIA
(...)
Dla biologa jest oczywiste, że jakiekolwiek zaburzenie normalnych warunków fizjologicznych odbija się niekorzystnie na procesach zachodzących w komórkach, zwłaszcza tych na poziomie molekularnym. W organizmie kobiety komórka jajowa jest najlepiej strzeżona przed takimi niekorzystnymi wpływami, znacznie lepiej niż komórka nerwowa w mózgu. Zapłodniona komórka jajowa i wczesny zarodek mają też specjalną ochronę zapewnioną w organizmie matki (postęp w naukach biologicznych przynosi coraz to nowe informacje na ten temat). Dojrzewanie komórek jajowych poza organizmem matki, a następnie rozwój wczesnego zarodka in vitro, wywołują zmiany w strukturach komórkowych i procesach molekularnych. Jakie są to zmiany i uszkodzenia, nie możemy przy obecnym stanie wiedzy szczegółowo określić. Że do uszkodzeń dochodzi, świadczy to, że zaledwie w kilkunastu procentach (maksymalnie 20) zabiegów zapłodnienia in vitro dochodzi do urodzenia dziecka.
(...) Monitorowanie rozwoju dzieci poczętych drogą in vitro jest trudne, bo niewielu rodziców chce ujawniać takie ich pochodzenie. Poza tym, brakuje danych o rozwoju tych dzieci w okresie dojrzewania, czy też jakim zdrowiem się cieszą jako dorośli (najstarsze dziecko „z próbówki" ma 30 lat). Prof. ZOFIA BIELAŃSKA-OSUCHOWSKA, emerytowany kierownik Katedry Histologii i Embriologii SGGW, Warszawa
www.wp.pl | Piątek, 10 października 2008 r. | Gość Niedzielny 10:52
IN VITRO JEST WYKLUCZONE
Jeżeli in vitro jeszcze bardziej się rozpowszechni, to być może w dalszej przyszłości ludzkość straci umiejętność reprodukcji w sposób naturalny. Dzieciom poczętym w probówce grozi bowiem odziedziczenie po rodzicach niepłodności.
Jednak nawet i lekarze popierający in vitro przyznają, że dzieci z probówki są częściej obciążone wadami wrodzonymi, na przykład wodogłowiem czy zrośnięciem przełyku.
Uważają, że mają prawo do dziecka, bo poprawia ich komfort życia, ich nastrój. To prowadzi do uprzedmiotowienia tego dziecka. Rodzice korzystają z in vitro, mimo że narażają swoje dziecko na choroby i niepłodność – dodaje.
Przemysław Kucharczak
[Do tego wszystkiego dodajmy, jak wykazuje praktyka, nieuniknione, zarażanie mikrobami podczas zabiegów matek, a następnie przez nie ich dzieci. – red.]
www.o2.pl / www.sfora.pl | 1 źródło Niedziela [07.02.2010, 13:55]
DZIECI PO IN-VITRO SĄ BEZPŁODNE? SĄ NA TO DOWODY
Potomstwo przejmuje defekt ojca.
Chłopcy "z probówek" mogą mieć problemy z płodnością gdy dorosną, dokładnie tak, jak ich ojcowie, którzy musieli zdać się na in vitro, by mieć dziecko - donosi australijski "The Daily Telegraph".
W procesie zapłodnienia in vitro (IVF) plemnik jest wstrzykiwany bezpośrednio w jajeczko kobiety.
Teraz odkryto, że chłopcy dziedziczą jedną z cech łączonych z niepłodnością - krótsze palce.
Biorąc pod uwagę, że w samej Europie aż milion dzieci urodziło się tą właśnie metodą, istnieje ryzyko powstania całego pokolenia o obniżonej płodności - dodaje dziennik.
Brytyjsko-niemieckie badanie objęło kontrolą dwie setki sześciolatków poczętych in vitro z dwoma setkami poczętych naturalnie.
Wzrost dzieci był podobny, ale chłopcy "z probówek" mieli znacznie krótsze palce od tych z drugiej grupy.
Palec serdeczny równy długością palcowi wskazującemu to cecha często obecna u mężczyzn o niskiej liczbie plemników. U płodnych, palec "pod obrączkę" bywa zwykle dłuższy od wskazującego - zauważa "The Daily Telegraph".
Efekt ten jest dokładnie odwrotny u kobiet (najbardziej płodne palec wskazujący mają zwykle dłuższy).
Raport z badań pojawił się w magazynie "Reproductive Biomedicine Online".
Jest to pierwsze badanie płodności dzieci poczętych metodą in vitro. Potrzeba będzie czasu, by mieć pełny obraz, gdy dojrzeją seksualnie, ale już teraz trzeba zwrócić uwagę na niepokojące zjawisko - dodają badacze. | JS
www.o2.pl | Poniedziałek [29.06.2009, 15:49] 2 źródła
CESARSKIE CIĘCIE ZMIENIA DNA
Naukowcy ostrzegają przed efektem ubocznym zabiegu.
Zabieg cesarskiego cięcia może zmienić strukturę DNA dziecka - ogłosili szwedzcy naukowcy z instytutu Karolinska w Sztokholmie. To dlatego dzieci urodzone przez cesarkę częściej zapadają na choroby immunologiczne, takie jak cukrzyca, rak czy astma - donosi "Gazeta Wyborcza".
Odkryto, że pobrane z krwi pępowinowej białe krwinki mają inną strukturę w zależności od sposobu przyjścia dziecka na świat. Dyskusja na temat skutków ubocznych cesarskiego cięcia weszła w zupełnie nowy wymiar.
Nie będzie się już dyskutować na temat krótkoterminowych konsekwencji dla mamy i noworodka, ale o zmianach wpływających na całe życie dziecka - zauważa serwis TheLocal.se.
Czynnikiem, który wpływa na zmianę DNA, jest - według naukowców - nagła zmiana poziomu hormonu stresu w organizmie dziecka
W czasie porodu siłami natury stres nasila się stopniowo i jest wyraźnie ukierunkowany na cel, podczas gdy cesarka to olbrzymi szok i zaskoczenie dla dziecka. Naukowcy sądzą, że DNA zostaje wówczas "przeprogramowane", jednak dokładny mechanizm nie jest jeszcze znany i wymaga dalszych badań - dodaje "Gazeta Wyborcza". | JS
www.o2.pl | Środa [24.06.2009, 18:29] 1 źródło
WCZEŚNIAKI MAJĄ NIŻSZE IQ
Naukowcy przestrzegają przed wcześniejszym wywoływaniem porodu.
Nowe badania wykazały, że dotychczasowa wiedza lekarska o prawidłowym terminie porodu nie była pełna. Okazuje się, że noworodek, który przyjdzie na świat w 37. czy 38. tygodniu ciąży może mieć iloraz inteligencji niższy o 2 punkty od tego, który spędził w brzuchu matki pełne 40 tygodni - informuje "Glob and Mail".
Na całym świecie za pełną ciążę uznaje się taką, która trwa od 37 do 41 tygodni. Ostatnio lekarze często decydowali się nawet na wywoływanie porodu właśnie w 37. tygodniu, tłumacząc to strachem przed powikłaniami i zagrożeniem dla życia matki. Dlatego zdecydowano się zbadać, jak ta praktyka wpływa na rozwój dziecka.
Po przebadaniu 18 tysięcy maluchów okazało się, że te urodzone wcześniej mają niższy współczynnik ilorazu inteligencji oraz są minimalnie bardziej zagrożone "śmiercią łóżeczkową" czyli nagłym bezdechem.
Naukowcy z kanadyjskiego Instytutu Zdrowia odnotowali, że w przypadku noworodków urodzonych w 37. tygodniu wskaźnik śmiertelności wynosił 0,66 przypadków na 1000 dzieci, a wśród urodzonych trzy tygodnie później - 0,34.
Stwierdzone przez nas różnice są stosunkowo niewielkie, ale poddają w wątpliwości sens wywoływania wcześniejszych porodów. A lekarze decydują się na ten krok coraz częściej - stwierdza dr Michael Kramer, z McGill University. | AJ
www.o2.pl / www.sfora.pl | Środa [09.06.2010, 10:51]
DZIECKO URODZIŁO SIĘ O TYDZIEŃ ZA WCZEŚNIE? CO MU GROZI
Problemy z nauką to wierzchołek góry lodowej.
Tacy najmłodsi są zagrożeni olbrzymią ilością schorzeń. Od autyzmu zaczynając, na głuchocie kończąc - pisze dailymail.co.uk.
Ci, którzy przyszli na świat w 39. tygodniu życia mają też problemy w szkole. Wymagają dodatkowej pomocy - czytamy na portalu.
Niebezpieczeństwa omijają dzieci, które spędziły pełne 40 tygodni w łonie matki.
Angielscy lekarze przebadali aż 400 tys. kart pacjentów. U 18 tys. wcześniej urodzonych stwierdzono nadpobudliwość, dysleksję, a nawet głuchotę i problemy ze wzrokiem - pisze dailymail.co.uk.
Statystycznie także, im wcześniej się rodzi dziecko, tym więcej ma problemów z nauką. Na przykład te, które przyszły na świat pomiędzy 24., a 27. tygodniem potrzebują pomocy siedem razy częściej, niż urodzone w 40 tygodniu. | MK
www.o2.pl | Niedziela [28.06.2009, 16:16] 1 źródło
DZIECI MASOWO DOKONUJĄ ABORCJI
Skandal na Wyspach. Ciąże przerywają nawet 12-latki.
Pomiędzy 2005 a 2008 roku prawie pół tysiąca dziewczynek młodszych niż 14 lat, w tym aż 23 dwunastolatki z Anglii i Walii, poddały się aborcji.
Ponad pół setki dzieci poddawało się aborcjom aż czterokrotnie - takie szokujące dane ujawnił właśnie brytyjski Departament Zdrowia.
To straszne i tragiczne. Dziewczynki często dokonują wielokrotnych aborcji. To po prostu nie powinno mieć miejsca - mówi Andrew Lansley, sekretarz zdrowia z opozycyjnego gabinetu cieni Partii Konserwatywnej.
Winą za ten stan rzeczy obarczył rządzącą Partię Pracy. Według Lansleya rząd powinien zadbać o wsparcie dla nastolatków i możliwość stosowania przez nieletnie dziewczynki zastrzyków antykoncepcyjnych.
W roku 2008 dokonano w sumie 64,715 aborcji. Oznacza to wzrost o 22 proc. w ciągu dekady. Aż 46 kobiet przerwało ciążę ośmiokrotnie - zauważa gazeta.
Brytyjski rząd zainwestował w tym samym roku w programy edukacji seksualnej młodzieży 50 mln funtów. | JS
Najlepszym, najskuteczniejszym i najtańszym, licząc wszystko całościowo, sposobem zwiększenia szansy urodzenia, i to zdrowego dziecka jest: czyste powietrze, woda, niezanieczyszczona, niezatruta gleba, zdrowa żywność, zdrowe odżywianie, zdrowy tryb życia, pozytywna selekcja kandydatów na rodziców, regulacja liczebności populacji, by każde kolejne pokolenie było m.in. mądrzejsze, zdrowsze, urodziwsze, szczęśliwsze.
www.o2.pl / www.sfora.pl | Środa [07.10.2009, 20:16] 1 źródło
ANTYKONCEPCJA ZABURZA INSTYNKT KOBIET
Rozregulowuje mechanizm doboru naturalnego. Co to oznacza? Kobieta biorąca hormony może czuć się i wydawać się mężczyźnie mniej atrakcyjna seksualnie. Co więcej, kobietom mogą podobać się zniewieściali mężczyźni o "gorszych" genach.
Dlaczego tak się dzieje?
Pigułka antykoncepcyjna zmienia miesięczny cykl uwalniania hormonów. Pod wpływem antykoncepcji zaczyna on odwzorowywać ten u kobiet ciężarnych.
Czym to skutkuje? Wedle badań opisanych w piśmie "Trends in Ecology and Evolution" naturalny proces selekcji zostaje zakłócony, a kobieta może czuć miętę do faceta, do którego bez pigułki czułaby być może wstręt.
Na cykl owulacyjny nakłada się cykl hormonalny, w którym walczą ze sobą dwa hormony - estrogen i progesteron.
Na początku, gdy jajeczko dojrzewa - uwalnia się estrogen, hormon odpowiedzialny m.in. za zdolność kobiety do osiągania podniecenia seksualnego.
W tej fazie kobietom bardziej podobają się faceci w stylu macho, z dużą potencją seksualną i dobrymi genami - czytamy na "The New Scientist".
Następnie, gdy jajeczko jest uwalniane i może się zagnieździć, uwalniany jest progesteron. Jest on potrzebny do zagnieżdżenia się jajeczka i utrzymania ciąży.
W okresie, gdy kobieta jest niepłodna, preferuje mężczyzn bardziej zniewieściałych, materiał na opiekuna jej (istniejącego lub nie) dziecka - tłumaczy pismo.
Co ciekawe, jak twierdzą badacze, kobieta w tzw. bezpłodnej fazie cyklu wydaje się mężczyznom mniej atrakcyjna.
Cykle owulacyjny i hormonalny to bardzo delikatny układ zależności
.Pigułka antykoncepcyjna jest jak klucz francuski, który wpadnie w tryby tego układu. Wstrzymuje cykliczne wydzielanie estrogenu i progesteronu - w efekcie wpłynąć może na naturalny dobór partnera przez kobietę - zauważa "The New Scientist". | JS
www.o2.pl / www.sfora.pl | Niedziela [25.10.2009, 17:05] 3 źródła
CHCESZ ZOSTAĆ OJCEM? MUSISZ SCHUDNĄĆ
Zobacz, dlaczego przyszli rodzice muszą się zdrowo odżywiać.
Otyli mężczyźni mają mniejsze szanse na zostanie ojcem od pozostałych ponieważ nadwaga znacznie wpływa na obniżenie płodności - wynika z ostatnich badań.
Okazało się, że otyli mężczyźni wytwarzają zarodki znacznie niższej jakości. Zaburzenia w rozwoju tych komórek rozrodczych pojawiają się najczęściej około 4 dni po zapłodnieniu - powiedział dr Hassan Bakos, autor badań.
Do tej pory naukowcy uważali, że na płodność może wpływać tylko otyłość kobiety.
Teraz już wiadomo, że zdrowy tryb życia powinni prowadzić wszyscy kandydaci na rodziców - powiedziała dr Michelle Lane z firmy Repromed. | TM
„WPROST” nr 8(1056), 2003 r.
MĘSKI ZEGAR BIOLOGICZNY
Okazuje się, że nie tylko kobiety mają ograniczony okres płodności. Naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley przeprowadzili badania, z których wynika, że im starszy jest mężczyzna, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że zostanie ojcem. Zespół kierowany przez dr Brendę Eskenazi przebadał 97 mężczyzn w wieku od 22 lat do 80 lat. Badacze zaobserwowali, że wraz z upływem lat zmniejsza się ilość wydzielanej spermy. Okazało się także, że plemniki stają się wolniejsze, nie kierują się bezpośrednio do komórki jajowej i przez to rzadziej do niej docierają. Problemy pojawiają się już po dwudziestym roku życia.
www.o2.pl | Niedziela [22.03.2009, 19:34] 1 źródło
DZIECI BIORĄ SIĘ Z DZIKIEGO SEKSU
A nie z planowania - twierdzą eksperci.
Orgazm obu partnerów i dużo namiętności kluczem do sukcesu. Przynajmniej tak twierdzą naukowcy, na których powołuje się "The Guardian".
Pary które starają się o dziecko, często narzekają, że seks staje się nużącym obowiązkiem. Czymś mechanicznym i rutynowym. Tak postępować nie należy. Seks powinien być równie namiętny i gorący jak w dniu, gdy partnerzy poznali się i ostatnie, o czym myśleli, to produkcja dzieci - twierdzi dr Allan Pacey, androlog z uniwersytetu w Sheffield i sekretarz Brytyjskiego Towarzystwa Płodności.
Średnia produkcja plemników w trakcie stosunku to około 250 mln. Jednak u maksymalnie podnieconego mężczyzny ta liczba może wzrosnąć o 50 procent.
Równie dobrze, jak podniecenie, działa przeciąganie wspólnej zabawy. Dodatkowe pięć minut stymulacji przed wytryskiem to dodatkowe 25 mln plemników i to lepszej jakości. To razem czyni szansę na zapłodnienie znacznie większą - twierdzi Pacey.
Jego słowa potwierdza dr Joanna Ellington, ekspertka w fizjologii reprodukcyjnej.
Mężczyźni nie zdają sobie sprawy, że im bardziej są podnieceni, tym głębiej do zasobów plemników w jądrach sięgają. Spędzając razem więcej czasu i będąc bardziej podnieconym sprawia, że w ejakulacie jest więcej plemników i są one zdrowsze - tłumaczy w telewizyjnym programie "The Great Sperm Race" pokazywanym na brytyjskim kanale Channel 4. | JS
www.o2.pl | Wtorek [30.06.2009, 14:40] 2 źródła
CHCESZ MIEĆ DZIECKO? CODZIENNIE UPRAWIAJ SEKS
Naukowcy zachęcają do tygodniowego maratonu.
Codzienny seks poprawia jakość spermy i zwiększa szanse na upragnioną ciążę. Naukowcy z Australii stwierdzili, że po tygodniu codziennego uprawiania seksu spada liczba plemników z błędami w kodzie DNA - donosi BBC.
Dr David Greening z Sydney przebadał blisko 120 mężczyzn, którzy uskarżali się na problemy z płodnością. Po tygodniu u 80 procent uczestników badania zanotowano 12-proc. spadek uszkodzeń kodu DNA zawartego w plemnikach. Co prawda w spermie badanych było mniej plemników, ale były bardziej ruchliwe i zdrowsze.
Lekarze przypuszczają, że plemniki pozostające w jądrach przez dłuższy czas mogą ulegać uszkodzeniom. Wpływać ma na to ciepło ciała oraz wolne rodniki niszczące komórki.
Dr Greening poleca parom starającym się o potomstwo jak najczęstsze uprawianie seksu w czasie owulacji, ale przestrzega, że po dwóch "aktywnych" tygodniach jakość spermy znów będzie niższa. | AJ
"NEWSWEEK" nr 49, 09.12.2007 r.: Wielu mężczyzn dotkniętych niepłodnością ratuje się dziś metodą wszczepiania nieruchliwych plemników wprost do komórki jajowej, która mają zapłodnić. Metodę tę zastosowano po raz pierwszy 15 lat temu. Ale to raczej zepchnięcie problemu na następne pokolenie. Jeśli bowiem niepłodność ojca spowodował chromosom Y, ten sam chromosom sztucznie przekazany synom, pozostanie nadal niesprawny.
Bożena Kastory
www.o2.pl | Niedziela [01.02.2009, 11:42] 1 źródło
SZKODLIWA MODA NA MROŻENIE JAJECZEK
Kobiety wybierają karierę zamiast dziecka.
Brytyjscy ginekolodzy przestrzegają, że zabiegi mrożenia jajeczek i zabiegi in vitro nie powinny stać się elementem mody czy kultury wśród kobiet dbających bardziej o karierę niż zakładanie rodzin. Według nich, medyczne zabiegi na zdrowych osobach niosą za sobą duże ryzyko.
Szczególnie boję się o młode kobiety, które w wieku 20 lat uważają, że na założenie rodziny będą miały czas za dziesięć, piętnaście lat. Decydują się więc na zamrożenie jajeczek i kontynuują karierę, sądząc, że ich przyszły partner będzie je mógł później zapłodnić. Problem w tym, że szanse na powodzenie są na poziomie 6 procent - mówi prof. Bill Ledger z brytyjskiego Królewskiego Koledżu Położników i Ginekologów.
Według lekarzy, na takie zabiegi decydować się powinny jedynie kobiety zagrożone bezpłodnością, np. chorujące na raka.| J
www.o2.pl / www.sfora.pl | Poniedziałek [07.06.2010, 19:59]
ILE CIĄŻ Z PROBÓWKI KOŃCZY SIĘ ABORCJĄ
To nie były niechciane dzieci.
Wiele par bez powodzenia stara się o dziecko. Gdy zawodzą wszelkie metody decydują się na zapłodnienie in vitro. Jednak, jak wynika z najnowszego raportu, wiele takich ciąż wcale nie kończy się narodzinami. Matki decydują się na aborcję- informuje bbc.co.uk.
Nie miałem pojęcia, że aż tyle aborcji przeprowadza sie po zabiegach in vitro. Każda z nich to tragedia - twierdzi profesor Bill Ledger, członek Human Fertilisation and Embryology Authority, urzędu nadzorującego klinki in vitro w Wielkiej Brytanii.
Z raportu, który przedstawił ten urząd wynika, że co roku około 80 ciąż, będących efektem sztucznego zapłodnienia kończy się aborcją.
Część aborcji ma związek z nieprawidłowym rozwojem zarodka. Inne to tzw. aborcje selektywne, gdy okazuje się, że w wyniku zapłodnienia in vitro doszło do ciąży mnogiej. Jednak część zabiegów spowodowana jest tzw. przyczynami społecznymi, np. rozpadem związku.
Konserwatywni parlamentarzyści nie mają wątpliwości, że to efekt traktowania ludzkiego życia i dziecka jak "przedmiotu".
Kobiety, które zdecydowały się na inseminację lub skorzystały z pomocy dawcy przy procedurze in vitro tak samo jak te, które mogą zajść w ciążę w sposób naturalny, podlegają stresom codziennego życia - tłumaczy jednak Susan Seenan z Infertility Network UK. | WB
http://www.papilot.pl/diety-zdrowie/new ... znosc.html | Niedziela, 23 listopada 2008 r.
IN VITRO - NIEBEZPIECZNA OSTATECZNOŚĆ
Pary decydujące się na zapłodnienie in vitro przechodzą przez tzw. mękę. Jest to forma bardzo kosztowna i wymagająca wielu lat prób, wielkich nadziei oraz jeszcze większych rozczarowań. Sam zabieg nie należy do przyjemnych, często uwłacza godności obu partnerów i jest bardzo bolesny, zarówno psychicznie, jak i fizycznie.
Zapłodnienie pozaustrojowe wygląda mniej więcej tak, że komórki rozrodcze pobiera się od pary. Aby cały proceder był jak najbardziej skuteczny, stosuje się kurację hormonalną (bardzo intensywną), która prowadzi do znacznego osłabienia organizmu kobiety. Forma hormonalna, zwana hyperstymulacją, prowadzi do rozlicznych powikłań, zagrażających zdrowiu i życiu kobiety. Dochodzi między innymi do zachorowań na raka jajnika lub trzonu macicy. Najbardziej narażone na wystąpienie powikłań są kobiety, które wielokrotnie poddawały się kuracji zapłodnienia pozaustrojowego.
Według statystyk, około 10 procent zabiegów kończy się powodzeniem, czyli faktycznie dochodzi w ogóle do zapłodnienia.
Komórki jajowe kobiet pobiera się poprzez nakłucie jajnika. Wszystko pod kontrolą USG i znieczulenia miejscowego. Plemniki pobiera się poprzez upokarzającą masturbację lub, w przypadku poważniejszych zaburzeń, w spermatogenezie, poprzez biopsję najądrza lub jądra. Innymi słowy, nakłuwa się jądra w celu pobrania nasienia. Tę metodę stosuje się często u zmarłych, jeśli mężczyzna kobiety odszedł, a ona życzy sobie mieć z nim dziecko.
www.interia.pl | Wtorek, 25 listopada (11:00)
IN VITRO ŹRÓDŁEM KŁOPOTÓW?
Stosowanie technik wspomaganego rozrodu, takich jak zapłodnienie in vitro, znacznie zwiększa ryzyko licznych wad rozwojowych - alarmują amerykańscy eksperci. Szacuje się, że prawdopodobieństwo niektórych zaburzeń wzrasta aż czterokrotnie.
Autorami studium są naukowcy z amerykańskiego Centrum Kontroli i Zapobiegania Chorobom (CDC). Objęło ono grupę 480 tysięcy dzieci z ośmiu stanów USA, a jego wyniki skorygowano o czynniki związane ze stylem życia, wiekiem i pochodzeniem etnicznym matki.
Do badania zakwalifikowano przypadki dzieci poczętych za pomocą dwóch najpopularniejszych technik: "klasycznego" zapłodnienia in vitro, polegającego na wspólnej hodowli komórki jajowej i plemników w warunkach laboratoryjnych, oraz bardziej nowoczesnej metody - bezpośredniego wszczepienia plemnika do cytoplazmy komórki jajowej. Jako grupa odniesienia posłużyły dzieci spłodzone metodami naturalnymi.
(...) obecnie ponad 1% dzieci jest poczętych za pomocą ART i liczba ta prawdopodobnie będzie się zwiększała.
Mechanizm odpowiedzialny za opisywane zjawisko nie jest znany. (...)
Popularność zabiegów wspomagających rozród systematycznie rośnie. W samych Stanach Zjednoczonych liczba przypadków zastosowania ART wzrosła dwukrotnie w latach 1996-2004 i wyniosła w roku 2005 wartość 134 tysięcy. Przy tak dużej częstotliwości stosowania tych metod badania nad związanym z nimi ryzykiem są bez wątpienia bardzo istotne.
Autor: Wojciech Grzeszkowiak
www.kopalniawiedzy.pl
Źródło: Medical News Today
www.o2.pl | Sobota [21.03.2009, 11:19] 1 źródło
DZIECI Z PROBÓWKI SĄ NARAŻONE NA CHOROBY GENETYCZNE
Dzieci przychodzące na świat dzięki metodzie in vitro są o 30 proc. bardziej narażone na różnego rodzaju wady genetyczne i późniejsze problemy zdrowotne niż dzieci poczęte w sposób naturalny - ostrzegają lekarze.
W raporcie przeprowadzonym przez lekarzy na zlecenie bryjskiej jednostki nadzorującej Human Fertilisation and Embryology Authority czytamy m.in., że:
Dzieci poczęte, dzięki metodzie in vitro częściej cierpią z powodu wad serca i problemów układu pokarmowego. Liczba przypadków rozszczepienia wargi i podniebienia też występuje u nich częściej niż u dzieci poczętych drogą naturalną.
Wśród chorób, na które są narażone dzieci z probówki raport wymienia także zespół Anglemana prowadzący do opóźnienia w rozwoju oraz zespół Beckwitha-Wiedemanna, czyli chorobę genetyczną charakteryzującą się m.in. przerostem języka i przepukliną pępowinową. | AB
http://forum.gazeta.pl/forum/72,2.html? ... a=75846749 | 18.02.08, 08:17
PRAWDA O IN VITRO
ZAGROŻENIA DLA MATEK I POTOMSTWA
Coraz dokładniej widać zagrożenia dla matek i potomstwa, które
przyszło na świat metodą in vitro, płynące z konfliktu natury z
biotechnologiami. O tych zagrożeniach mówi się niechętnie i niewiele.
Pierwsze dziecko z probówki przyszło na świat w 1978 r. w Wielkiej
Brytanii. Wystarczy prześledzić pewne doniesienia ze świata
(chociażby na stronach internetowych Human Life International:
www.hli.org.pl), aby dowiedzieć się, że poczęcie w ten sposób niesie
zagrożenie dla zdrowia matki i dziecka. Te fakty są ukrywane.
W styczniu 2002 r. ukazała się notatka o barierze naturalnej, która
jest jedną z przyczyn utrudniających implantację dziecka poczętego.
Profesor Alan Beer z Chicago Medical School stwierdza, że kobiecy
system immunologiczny traktuje wprowadzone do macicy embriony jako
obcą tkankę. Z grupy badawczej matek, które przeszły 3 nieudane
próby poczęcia metodą in vitro, 7 na 10 miało znacznie podwyższony
poziom czynnika, który występuje w przypadku chorób
autoimmunizacyjnych.
O zwiększonym ryzyku wystąpienia wad układu rozrodczego u dzieci
poczętych w sztuczny sposób poinformowano w czerwcu 2002 roku.
Badania genetyków pracujących pod kierownictwem dr. Kena McElreavey
z paryskiego Instytutu Pasteura dowiodły, że około 5 procent
mężczyzn z zaburzeniami płodności ma zmutowany chromosom Y w
niektórych komórkach, np. plemnikach. Z połączenia tak zmutowanego
plemnika z komórką jajową może urodzić się dziecko - chłopiec z
niedorozwojem płciowym, dziedzicząc przypadłość po ojcu.
U dzieci poczętych in vitro dochodzi także do rozwoju wad układu
moczowego, takich jak np. rozwój pęcherza moczowego na zewnątrz
organizmu. Naukowcy twierdzą, że prawdopodobieństwo wystąpienia wad
układu moczowego jest u nich 7 razy większe niż u pozostałych dzieci.
Listopad 2002 r. - kolejne badania medyczne potwierdzają, że dzieci
poczęte in vitro cierpią na liczne wady wrodzone. Lekarze z dwóch
amerykańskich uczelni - Uniwersytetu Johna Hopkinsa i
Waszyngtońskiej Akademii Medycznej w St. Louis - odkryli, że
zapłodnienie pozaustrojowe związane jest z występowaniem u dzieci
rzadkiej kombinacji wad wrodzonych przejawiających się w
niekontrolowanym rozroście różnych tkanek. Naukowcy dokonali analizy
danych statystycznych z krajowego rejestru osób chorych na zespół
Beckwitha-Wiedemanna (BWS - choroba uwarunkowana genetycznie,
prowadzi do rozwoju hipoglikemii oraz guzów nowotworowych). Okazało
się, że dzieci poczęte in vitro są sześciokrotnie bardziej narażone
na BWS niż poczęte siłami natury. U dzieci dotkniętych syndromem
Beckwitha-Wiedemanna dochodzi najczęściej do rozwoju tzw. guza
Wilmsa (nerczak zarodkowy), wątrobiaka zarodkowego, nerwiaka
niedojrzałego i innych nowotworów. Prawdopodobieństwo wystąpienia
zaburzeń jest wprost proporcjonalne do czasu przechowywania
embrionów w sztucznym środowisku przed przeniesieniem do organizmu
matki.
W opinii amerykańskich naukowców z Cornell University, wady
genetyczne dzieci poczętych metodą in vitro są wywołane działaniem
preparatów wykorzystywanych do stymulacji jajeczkowania oraz
preparatów ułatwiających implantację dzieci w organizmie matki.
Poważne uszkodzenia mogą być również spowodowane przez substancje
tworzące specjalne kultury, w których żyją embriony przed
wprowadzeniem do łona matki oraz przechowywanie ich w ciekłym azocie.
Metoda in vitro niesie również ryzyko dla zdrowia i życia kobiet. W
kwietniu 2003 r. w Krakowie zmarła 29-letnia kobieta, która poddała
się technice in vitro. Do śmierci pacjentki doszło podczas
pobierania komórek jajowych. Jak ustaliła prokuratura, lekarka
anestezjolog po podaniu pacjentce pierwszej dawki leku
znieczulającego podała jej kolejną dawkę, nie czekając na skutki
pierwszej. Doszło do niewydolności oddechowej, a lekarze zbyt późno
zareagowali. Można by powiedzieć: zwykły błąd w sztuce, mógł zdarzyć
się przy każdym innym zabiegu. Tak. Ale każda inna ingerencja
chirurgiczna jest konieczna ze względu na zdrowie, natomiast in
vitro nie jest zabiegiem ratującym zdrowie czy życie.
Magdalena Garbacz
http://www.dlapolski.pl/in-vitro
BEZDUSZNA TECHNIKA I BIZNES
Prof. dr hab. n. med. Ludwika Sadowska, kierownik Samodzielnej Pracowni Rehabilitacji Rozwojowej w Katedrze Fizjoterapii Akademii Medycznej we Wrocławiu, prezes Oddziału Dolnośląskiego Katolickiego Stowarzyszenia Lekarzy Polskich (KSLP)
Procedury sztucznego zapłodnienia, popularnie zwane in vitro, niosą ze sobą szereg poważnych zastrzeżeń natury moralnej i zdrowotnej, a mimo to w Polsce rozgorzały dyskusje nad możliwością refundowania tej procedury przez Narodowy Fundusz Zdrowia. Zainteresowanie in vitro staje się coraz większe, gdyż wielkie jest pragnienie posiadania dziecka u bezpłodnych małżonków. Towarzyszy temu jednak bezkrytyczna i bezrefleksyjna wiara w postęp techniczny współczesnej medycyny, na czym zbijają potężny kapitał ośrodki zajmujące się sprzedażą tego rodzaju usług.
(...)
Metaanaliza 15 niezależnych badań naukowych, przeprowadzona przez amerykańskich naukowców, wykazała 2-krotnie większą śmiertelność noworodków i 30-40-procentowe ryzyko występowania wad wrodzonych u dzieci poczętych w wyniku in vitro niż poczętych w sposób naturalny. Ponadto 51,3 proc. dzieci poczętych w wyniku in vitro rodzi się z ciąży mnogiej, 2-krotnie częściej występuje ciąża ektopiczna i 6-krotnie częściej występuje łożysko przodujące.
Obserwacje dzieci urodzonych w wyniku wykorzystania procedury in vitro wykazały 2,6-krotny wzrost ryzyka urodzenia dziecka z niską masą ciała i o 60 proc. większe ryzyko uszkodzenia mózgu w postaci porażenia mózgowego, zaś dla embrionów rozmrażanych aż 230 procent. Gorszy jest także rozwój fizyczny dzieci poczętych in vitro oraz częściej występują u nich trudności wychowawcze.
Szacuje się, że na świecie żyje około 2 milionów dzieci poczętych in vitro, które znajdują się w przedziale wiekowym do 5. roku życia, w tym wiele z nich zostało poczętych z użyciem komórek jajowych dawcy w wyniku "technicznego cudzołóstwa".
Ryzyko zdrowotne populacji kobiet poddających się metodom sztucznego wspomagania prokreacji nie jest do końca określone. Wiadomo na podstawie analizy przeprowadzonej w wielu ośrodkach europejskich i w USA, że pojawiają się powikłania w postaci zaburzeń wynikających z hormonalnej stymulacji jajeczkowania, że wzrasta liczba ciąż mnogich, wzrasta liczba cięć cesarskich, u ponad 40 proc. kobiet poddających się tym procedurom pojawiają się zaburzenia emocjonalne i psychiczne, podobne jak w zespołach poaborcyjnych.
W Polsce istnieje 18 ośrodków wykonujących procedury in vitro, które nie są kontrolowane pod względem naukowo-badawczym ani finansowym ze względu na brak regulacji prawnych. Nie istnieje także rzetelna informacja o zagrożeniach zdrowotnych populacji matek i dzieci tak poczętych, ponieważ nie istnieje ich rejestracja, gdyż rodzice nie wyrażają na to zgody. Co więcej, dyskutuje się nawet nad możliwością refundowania tej procedury przez Narodowy Fundusz Zdrowia. Zainteresowanie in vitro staje się coraz większe, gdyż wielkie jest pragnienie posiadania dziecka u bezpłodnych małżonków, a także bezkrytyczna i bezrefleksyjna wiara w postęp techniczny współczesnej medycyny, wreszcie jest to ogromne źródło dochodu i związany z tym marketing sprzedawanych usług. Po prostu chodzi tu o wielki biznes, który w tym wypadku rozmija się ze wszystkimi zasadami etyki w ogólnoludzkim postępowaniu.
W obliczu tych ogromnych wątpliwości i zastrzeżeń natury moralnej jedynym logicznym i uprawnionym rozwiązaniem jest odmowa legalizacji i refundacji ze środków publicznych tych procedur.
NIEPŁODNOŚĆ - DZIECKO DOBROBYTU
Maciej Barczentewicz, lekarz ginekolog położnik
Niepłodność małżeńska w cywilizacyjnie rozwiniętych krajach "pierwszego" świata staje się coraz większym problemem. Intensywny rozwój technologii z jednej strony, a z drugiej niepowodzenia w leczeniu niepłodności doprowadziły do powstania Medycyny Rozrodu Wspomaganego (ART). Techniki te podejmują próbę zastąpienia normalnej drogi przekazywania życia ludzkiego w akcie małżeńskim metodami stosowanymi dla rozrodu hodowlanego zwierząt. Konsekwencje tego rodzaju praktyk mogą być bardzo groźne dla zdrowia matki i poczętego w ten sposób dziecka.
Zjawisko niepłodności małżeńskiej, jeszcze w latach 50. ubiegłego wieku, dotyczyło około 10 proc. małżeństw, w latach 80. mówiło się o 15 proc., a dzisiaj możemy mówić już nawet o 20 proc., z ciągłą tendencją wzrostową. Problem niepłodności może mieć swoją przyczynę w schorzeniach zarówno kobiecych, jak i męskich (po 50 proc.), natomiast w mniej więcej 15 proc. przypadków niepłodność uwarunkowana jest zaburzeniami zdrowia obojga małżonków. Bardzo charakterystyczna dla naszych czasów jest ciągła zmienność w zakresie norm płodności, np. dla badania nasienia: w latach 50. normą było 60 mln plemników w 1ml nasienia, a dzisiaj za normę WHO (Światowa Organizacja Zdrowia) przyjmuje 20 mln plemników w 1 ml nasienia. Skąd taki dramatyczny spadek? Na pewno niepłodność należy uznać za chorobę cywilizacyjną, związaną z postępem technicznym, lepszymi warunkami życia i dobrobytem społeczeństwa.
W sytuacji leczenia niepłodności bardzo istotny jest wiek małżonków zgłaszających się do leczenia. W dzisiejszych czasach małżeństwa zawierane są coraz później i już na starcie fakt ten staje się czynnikiem obciążającym. Często również odsuwa się decyzję o rodzicielstwie do momentu zdobycia "środków do życia", mieszkania itp. Tymczasem wiek poniżej 25. roku życia jest najbardziej optymalny dla pierwszej ciąży, nie tylko ze względu na najwyższą płodność, ale też z uwagi na późniejsze ryzyko wystąpienia raka piersi, raka trzonu macicy czy raka jajnika. Nasze wybory życiowe skutkują konsekwencjami zdrowotnymi. Biologii nie da się "przeskoczyć".
(...)
Jeżeli prowadzący leczenie uzna, że nasienie nie spełnia wymagań jakościowych, proponuje się inseminację nasieniem dawcy - obcego mężczyzny, według wybranych cech. (...) W ten sposób uniemożliwia się dziecku poznanie swojej prawdziwej tożsamości, również tej genetycznej. Po latach może dojść do związku kazirodczego, jeśli zupełnie o tym nie wiedząc, spotka się rodzeństwo - z jednego dawcy spermy.
ZAPŁODNIENIE POZAUSTROJOWE
Komórki rozrodcze pobiera się zarówno od kobiety (komórki jajowe), jak i od mężczyzny (plemniki). Aby uzyskać najlepsze rezultaty, w przypadku kobiety stosuje się hormonalną stymulację owulacji, co pozwala na wzrost kilku lub kilkunastu pęcherzyków jajnikowych w jednym cyklu. Hyperstymulacja może prowadzić do powikłań groźnych dla życia - tzw. zespołu hyperstymulacji. Udowodniono, że stosowanie leków do stymulacji jajeczkowania w procedurach ART zwiększa ryzyko wystąpienia raka jajnika i raka trzonu macicy. Szczególnie dotyczy to kobiet z wielokrotnie powtarzaną procedurą, najczęściej bez powodzenia w uzyskaniu dziecka. Cykle indukowane związane są najczęściej z niewydolnością ciałka żółtego, stąd równoczesna suplementacja progesteronowa. Pamiętajmy, że jeżeli skuteczność może osiągnąć 40 proc., to znaczy, że 60 proc. nie uzyska spodziewanego rezultatu. Niektóre z polskich ośrodków mogą pochwalić się tylko 10-procentową skutecznością, czyli 90 proc. zabiegów jest bez efektu. Komórki jajowe pobiera się poprzez nakłucie jajnika pod kontrolą USG, w krótkotrwałym znieczuleniu ogólnym lub w miejscowym. Plemniki poprzez masturbację lub w przypadku poważniejszych zaburzeń w spermatogenezie, poprzez biopsję najądrza lub jądra.
- GIFT, ZIFT
Mieszaninę komórek jajowych wraz z zawiesiną plemników można podać w czasie laparoskopii przez strzępki jajowodu do jego bańki, gdzie ma dochodzić do zapłodnienia. Jest to tzw. dojajowodowe przeniesienie gamet (GIFT - gamete intrafallopian tube transfer). Bardziej skuteczne ma być przeniesienie zygot do jajowodów (ZIFT - zygote intrafallopian tube transfer). Różnica w stosunku do GIFT polega na tym, że do połączenia gamet dochodzi in vitro, czyli "w probówce", a przez laparoskop do jajowodów podaje się zarodki w kolejnych fazach rozwoju, takich jak tuż przed implantacją (zagnieżdżeniem) w błonie śluzowej macicy w cyklu naturalnym. Metody te wymagają wykonywania laparoskopii (zabiegu operacyjnego), a więc wiążą się z możliwością dodatkowych powikłań.
RYZYKO STOSOWANIA TECHNIK WSPOMAGANEGO ROZRODU (ART)
Zgodnie z dzisiejszą wiedzą naukową techniki wspomaganego rozrodu nie są tak bezpieczne, jak chcieliby tego promujący ich zastosowanie. Ryzyko wystąpienia wad wrodzonych płodu jest przeciętnie dwa razy wyższe niż przy naturalnym poczęciu. Dotyczy to wad serca i układu krążenia, wad układu pokarmowego i powłok jamy brzusznej, wad centralnego układu nerwowego i układu moczowo-płciowego. Niektóre bardzo rzadkie zespoły chorobowe, np. uwarunkowane rodzicielskim piętnem genomowym ("genomic imprinting"), częściej występują u dzieci poczętych in vitro niż w ciążach naturalnych. Na przykład zespół Widemana-Beckwitha charakteryzujący się makrosomią (dużymi rozmiarami dziecka) oraz licznymi wadami rozwojowymi sześciokrotnie częściej występuje u dzieci poczętych in vitro niż u dzieci poczętych w sposób naturalny (por. serwis "Medical News Today" z 27 listopada 2007 r.). Niektórzy badacze sądzą, że ilość wykrywanych wad o charakterze rodzicielskiego piętna genowego jest tylko wierzchołkiem góry lodowej, a konsekwencje dla przyszłości gatunku są trudne do przewidzenia.
W lutym ubiegłego roku Royal College of Obstetricians and Gynaecologists opublikował bardzo ciekawy raport. Według niego, po wprowadzeniu zabiegów in vitro w Wielkiej Brytanii ogromnie wzrosła liczba ciąż mnogich. Liczba ciąż trojaczych w 1998 roku była 5 razy większa niż w 1980, ze wszystkimi konsekwencjami dla gorszych wyników położniczych - zwiększonego ryzyka poronień i porodów przedwczesnych, nadciśnienia indukowanego ciążą, cukrzycy kobiet ciężarnych, cięć cesarskich, porażenia mózgowego i zgonów noworodków. W przypadku dzieci poczętych in vitro znacznie częściej występują nieprawidłowości genetyczne: anomalie chromosomowe, mikrodelecje, imprinting. Można mówić o zwiększonej zachorowalności matek, zwiększonej częstotliwości przedwczesnych porodów, zabiegów cesarskiego cięcia, niskiej i bardzo niskiej wadze urodzeniowej dzieci, o 70-procentowym wzroście ryzyka śmiertelności okołoporodowej noworodków i co najmniej 40-procentowym wzroście ryzyka wad wrodzonych. Dzieci urodzone po zabiegach wspomaganego rozrodu dwukrotnie częściej niż te z ciąż naturalnych trafiają w pierwszych latach po urodzeniu do leczenia szpitalnego. Mają zwiększoną podatność na infekcje, częściej występuje u nich astma, zaburzenia immunologiczne, zapalenia reumatoidalne stawów. Dzisiaj w krajach rozwiniętych porody, do których dochodzi po zastosowaniu ART, stanowią już 1 proc. wszystkich porodów. Badania dotyczące zdrowia tych dzieci są daleko niewystarczające.
W "Los Angeles Times" z 8 grudnia 2007 roku opublikowano specjalny raport dotyczący szczególnego przypadku związanego z procedurami ART. Na dziecko z probówki zdecydowała się para homoseksualistów: Bruce Steiger i Rick Karl. Zakupili dwie komórki jajowe od studentki chcącej opłacić naukę w college'u. Studentka Alexandra Gammelgard sprzedała więcej swoich komórek jajowych, z których urodziło się co najmniej 4 dzieci.
Oprócz tego rodzaju wyrafinowanych przypadków donację gamet stosuje się również wtedy, gdy kobieta nie może już mieć własnych komórek jajowych, gdyż czynność jajnika wygasła, a na "macierzyństwo" zdecydowała się zbyt późno.
Nasi sympatyczni i niewątpliwie zamożni homoseksualiści zdecydowali o wymieszaniu swojej spermy, by dziecko było "wspólne". Następnie wynajęli matkę zastępczą, która miała donosić ciążę. Do macicy podano dwa zarodki, jeden z nich spontanicznie obumarł. Urodziła się natomiast zdrowa dziewczynka, dwaj "ojcowie" byli zadowoleni. Niestety, po roku ich dziecko zaczęło się źle rozwijać. Okazało się, że cierpi na rzadką chorobę neurologiczną o podłożu genetycznym, chorobę Taya Sachsa. Dlaczego? Zapłaciliśmy 250 tys. dolarów! Kto jest winny? Alexandra i jeden z "ojców" byli nosicielami. Dlaczego nie sprawdzono tego wcześniej? Niestety, umowa z "kliniką" była dobrze zabezpieczona, nie gwarantowała zdrowego potomstwa. Dziewczynka najprawdopodobniej nie dożyje 5. roku życia. Pojawił się postulat, że trzeba zmienić regulacje prawne i zabezpieczyć prawa "kupującego"!
PRZYCZYNY NIEPŁODNOŚCI U KOBIET:
- infekcje narządów miednicy mniejszej (zapalenie przydatków o różnej etiologii, np. rzeżączkowe, bakteryjne, chlamydia trachomatis i mycoplasma, przenoszone drogą płciową);
- zrosty pozapalne i po zabiegach "usunięcia ciąży", związane z obecnością wkładki wewnątrzmacicznej (IUD), przebyte operacje;
- zaburzenia hormonalne, szczególnie związane z zaburzeniami owulacji, np. zespół policystycznych jajników, endometrioza;
- choroby dotyczące całego organizmu - układowe (np. cukrzyca, anemia, zaburzenia odżywiania, choroby nerek i układu moczowego, wątroby, choroby tarczycy);
- zatrucia środowiskowe (np. ołowiem, arszenikiem, barwnikami anilinowymi, wpływ promieniowania jonizującego, kadmu, narażenie na przewlekły hałas);
- otyłość;
- przewlekłe nadużywanie niektórych leków, np. dużych dawek androgenów i kortykosteroidów, leków przeciwnowotworowych, morfiny, kokainy, cymetydyny, spironolaktonu, nitrofurantoiny, dużych dawek estrogenów (tabletka antykoncepcyjna!), neuroleptyków i antydepresantów, metoklopramidu;
- wiek powyżej 30. roku życia.
PRZYCZYNY NIEPŁODNOŚCI U MĘŻCZYZN:
- choroby infekcyjne (np. świnkowe zapalenie jąder, gruźlica);
- choroby przenoszone drogą płciową (kiła, rzeżączka, infekcje chlamydia trachomatis i mycoplasma);
- choroby dotyczące całego organizmu - choroby układowe (np. cukrzyca, anemia, zaburzenia odżywiania, choroby nerek i układu moczowego, wątroby);
- alkoholizm, uzależnienie od nikotyny;
- zatrucia środowiskowe (np. ołowiem, arszenikiem, barwnikami anilinowymi);
- wpływ estrogenów przyjmowanych przez matkę lub z zanieczyszczeń środowiska;
- przewlekłe nadużywanie niektórych leków, np. dużych dawek androgenów i kortykosteroidów, leków przeciwnowotworowych, morfiny, kokainy, cymetydyny, spironolaktonu, nitrofurantoiny i innych;
- sposób ubierania się (obcisłe spodnie i ubrania z tworzyw sztucznych prowadzą do przegrzewania jąder i obniżenia płodności);
- wiek powyżej 40 lat.
KŁAMSTWA O IN VITRO
(...) Zastosowanie manipulacyjnej techniki pozaustrojowego zapłodnienia nie leczy żadnych schorzeń ani występujących u mężczyzny, ani u kobiety. Sama nazwa "zapłodnienie pozaustrojowe" wskazuje, że przeprowadzany zabieg dokonuje się poza organizmem kobiety, a dopiero potem embriony są wszczepiane do jej macicy. Zapłodnienie in vitro nie sprawia, że małżonkowie stają się samodzielnie zdolni do poczęcia dziecka, nie usuwa żadnych wad anatomicznych, jak np. uniemożliwiające zajście w ciążę zrośnięcie jajowodów, a jedynie przy zastosowaniu określonej techniki próbuje omijać jakiś istniejący problem somatyczny. Używanie przez manipulatorów słowa "leczenie" jest celowe i nastawione na wywołanie społecznej aprobaty dla tego rodzaju działań. Jest bowiem naturalne, że człowiek chory budzi współczucie, chęć udzielenia mu pomocy, otoczenia troską. Jeżeli więc wmówi się społeczeństwu, że zabiegi in vitro są procedurą leczniczą, to w ten sposób uzyska się większą szansę na jej dofinansowanie. Domaganie się pieniędzy wprost, bez tej sztucznie stworzonej otoczki altruizmu, ma mniejsze szanse powodzenia i wydaje się mało eleganckie, stąd ten cały szum medialny wobec dobrodziejstwa in vitro i udzielanej w ten sposób "pomocy". Po raz kolejny sprawdza się powiedzenie: "Gdy niewiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze".
Zamiast omijania rzeczywistych problemów związanych z niepłodnością poprzez reklamowanie niosącej liczne negatywne skutki metody zapłodnienia in vitro warto zająć się faktycznym działaniem pomocowym, jakim jest: profilaktyka niepłodności poprzez eliminację czynników uszkadzających płodność. Do ważnych działań profilaktycznych należy: troska o zdrowy styl życia, odpowiednie ubranie (odrzucenie mody nakazującej dziewczętom prezentację nagich brzuchów, pleców, bioder), właściwe odżywianie, zakaz palenia tytoniu, odrzucenie innych używek, takich jak alkohol i narkotyki, zaniechanie stosowania eliminujących płodność środków antykoncepcyjnych, uczenie rozpoznawania płodności zamiast jej zaburzania, szerzenie oświaty zdrowotnej, kształtowanie postaw odpowiedzialnego ojcostwa i macierzyństwa. Faktyczną pomocą jest także wczesna diagnostyka niepłodności, zapobieganie i leczenie rozmaitych chorób, których skutkiem jest niepłodność. Szansą jest także usprawnienie procedur adopcyjnych pozwalających na realizację ojcostwa i macierzyństwa, któremu winniśmy szczególną cześć.
Czas wreszcie dotrzeć z prawdą na temat in vitro do okłamywanych reklamowanymi publikacjami ludzi. Reklama bowiem gloryfikuje zalety, skrzętnie skrywając mankamenty, milczy nawet o wkalkulowaniu śmierci w działanie mające owocować życiem. Czas odpowiedzieć na pytanie, komu faktycznie zależy na dobru człowieka: czy tym, którzy przestrzegają przed jego degradacją, czy pragnącym się bogacić na jego krzywdzie? (...)
Małgorzata Pabis
http://tygodnik2003-2007.onet.pl/1580,1 ... dzial.html | 2006-08-28
List prof. Zofii Bielańskiej-Osuchowskiej, emerytowanej kierownik Katedry Histologii i Embriologii SGGW
IN VITRO – ZAGROŻENIA
(...)
Dla biologa jest oczywiste, że jakiekolwiek zaburzenie normalnych warunków fizjologicznych odbija się niekorzystnie na procesach zachodzących w komórkach, zwłaszcza tych na poziomie molekularnym. W organizmie kobiety komórka jajowa jest najlepiej strzeżona przed takimi niekorzystnymi wpływami, znacznie lepiej niż komórka nerwowa w mózgu. Zapłodniona komórka jajowa i wczesny zarodek mają też specjalną ochronę zapewnioną w organizmie matki (postęp w naukach biologicznych przynosi coraz to nowe informacje na ten temat). Dojrzewanie komórek jajowych poza organizmem matki, a następnie rozwój wczesnego zarodka in vitro, wywołują zmiany w strukturach komórkowych i procesach molekularnych. Jakie są to zmiany i uszkodzenia, nie możemy przy obecnym stanie wiedzy szczegółowo określić. Że do uszkodzeń dochodzi, świadczy to, że zaledwie w kilkunastu procentach (maksymalnie 20) zabiegów zapłodnienia in vitro dochodzi do urodzenia dziecka.
(...) Monitorowanie rozwoju dzieci poczętych drogą in vitro jest trudne, bo niewielu rodziców chce ujawniać takie ich pochodzenie. Poza tym, brakuje danych o rozwoju tych dzieci w okresie dojrzewania, czy też jakim zdrowiem się cieszą jako dorośli (najstarsze dziecko „z próbówki" ma 30 lat). Prof. ZOFIA BIELAŃSKA-OSUCHOWSKA, emerytowany kierownik Katedry Histologii i Embriologii SGGW, Warszawa
www.wp.pl | Piątek, 10 października 2008 r. | Gość Niedzielny 10:52
IN VITRO JEST WYKLUCZONE
Jeżeli in vitro jeszcze bardziej się rozpowszechni, to być może w dalszej przyszłości ludzkość straci umiejętność reprodukcji w sposób naturalny. Dzieciom poczętym w probówce grozi bowiem odziedziczenie po rodzicach niepłodności.
Jednak nawet i lekarze popierający in vitro przyznają, że dzieci z probówki są częściej obciążone wadami wrodzonymi, na przykład wodogłowiem czy zrośnięciem przełyku.
Uważają, że mają prawo do dziecka, bo poprawia ich komfort życia, ich nastrój. To prowadzi do uprzedmiotowienia tego dziecka. Rodzice korzystają z in vitro, mimo że narażają swoje dziecko na choroby i niepłodność – dodaje.
Przemysław Kucharczak
[Do tego wszystkiego dodajmy, jak wykazuje praktyka, nieuniknione, zarażanie mikrobami podczas zabiegów matek, a następnie przez nie ich dzieci. – red.]
www.o2.pl / www.sfora.pl | 1 źródło Niedziela [07.02.2010, 13:55]
DZIECI PO IN-VITRO SĄ BEZPŁODNE? SĄ NA TO DOWODY
Potomstwo przejmuje defekt ojca.
Chłopcy "z probówek" mogą mieć problemy z płodnością gdy dorosną, dokładnie tak, jak ich ojcowie, którzy musieli zdać się na in vitro, by mieć dziecko - donosi australijski "The Daily Telegraph".
W procesie zapłodnienia in vitro (IVF) plemnik jest wstrzykiwany bezpośrednio w jajeczko kobiety.
Teraz odkryto, że chłopcy dziedziczą jedną z cech łączonych z niepłodnością - krótsze palce.
Biorąc pod uwagę, że w samej Europie aż milion dzieci urodziło się tą właśnie metodą, istnieje ryzyko powstania całego pokolenia o obniżonej płodności - dodaje dziennik.
Brytyjsko-niemieckie badanie objęło kontrolą dwie setki sześciolatków poczętych in vitro z dwoma setkami poczętych naturalnie.
Wzrost dzieci był podobny, ale chłopcy "z probówek" mieli znacznie krótsze palce od tych z drugiej grupy.
Palec serdeczny równy długością palcowi wskazującemu to cecha często obecna u mężczyzn o niskiej liczbie plemników. U płodnych, palec "pod obrączkę" bywa zwykle dłuższy od wskazującego - zauważa "The Daily Telegraph".
Efekt ten jest dokładnie odwrotny u kobiet (najbardziej płodne palec wskazujący mają zwykle dłuższy).
Raport z badań pojawił się w magazynie "Reproductive Biomedicine Online".
Jest to pierwsze badanie płodności dzieci poczętych metodą in vitro. Potrzeba będzie czasu, by mieć pełny obraz, gdy dojrzeją seksualnie, ale już teraz trzeba zwrócić uwagę na niepokojące zjawisko - dodają badacze. | JS
www.o2.pl | Poniedziałek [29.06.2009, 15:49] 2 źródła
CESARSKIE CIĘCIE ZMIENIA DNA
Naukowcy ostrzegają przed efektem ubocznym zabiegu.
Zabieg cesarskiego cięcia może zmienić strukturę DNA dziecka - ogłosili szwedzcy naukowcy z instytutu Karolinska w Sztokholmie. To dlatego dzieci urodzone przez cesarkę częściej zapadają na choroby immunologiczne, takie jak cukrzyca, rak czy astma - donosi "Gazeta Wyborcza".
Odkryto, że pobrane z krwi pępowinowej białe krwinki mają inną strukturę w zależności od sposobu przyjścia dziecka na świat. Dyskusja na temat skutków ubocznych cesarskiego cięcia weszła w zupełnie nowy wymiar.
Nie będzie się już dyskutować na temat krótkoterminowych konsekwencji dla mamy i noworodka, ale o zmianach wpływających na całe życie dziecka - zauważa serwis TheLocal.se.
Czynnikiem, który wpływa na zmianę DNA, jest - według naukowców - nagła zmiana poziomu hormonu stresu w organizmie dziecka
W czasie porodu siłami natury stres nasila się stopniowo i jest wyraźnie ukierunkowany na cel, podczas gdy cesarka to olbrzymi szok i zaskoczenie dla dziecka. Naukowcy sądzą, że DNA zostaje wówczas "przeprogramowane", jednak dokładny mechanizm nie jest jeszcze znany i wymaga dalszych badań - dodaje "Gazeta Wyborcza". | JS
www.o2.pl | Środa [24.06.2009, 18:29] 1 źródło
WCZEŚNIAKI MAJĄ NIŻSZE IQ
Naukowcy przestrzegają przed wcześniejszym wywoływaniem porodu.
Nowe badania wykazały, że dotychczasowa wiedza lekarska o prawidłowym terminie porodu nie była pełna. Okazuje się, że noworodek, który przyjdzie na świat w 37. czy 38. tygodniu ciąży może mieć iloraz inteligencji niższy o 2 punkty od tego, który spędził w brzuchu matki pełne 40 tygodni - informuje "Glob and Mail".
Na całym świecie za pełną ciążę uznaje się taką, która trwa od 37 do 41 tygodni. Ostatnio lekarze często decydowali się nawet na wywoływanie porodu właśnie w 37. tygodniu, tłumacząc to strachem przed powikłaniami i zagrożeniem dla życia matki. Dlatego zdecydowano się zbadać, jak ta praktyka wpływa na rozwój dziecka.
Po przebadaniu 18 tysięcy maluchów okazało się, że te urodzone wcześniej mają niższy współczynnik ilorazu inteligencji oraz są minimalnie bardziej zagrożone "śmiercią łóżeczkową" czyli nagłym bezdechem.
Naukowcy z kanadyjskiego Instytutu Zdrowia odnotowali, że w przypadku noworodków urodzonych w 37. tygodniu wskaźnik śmiertelności wynosił 0,66 przypadków na 1000 dzieci, a wśród urodzonych trzy tygodnie później - 0,34.
Stwierdzone przez nas różnice są stosunkowo niewielkie, ale poddają w wątpliwości sens wywoływania wcześniejszych porodów. A lekarze decydują się na ten krok coraz częściej - stwierdza dr Michael Kramer, z McGill University. | AJ
www.o2.pl / www.sfora.pl | Środa [09.06.2010, 10:51]
DZIECKO URODZIŁO SIĘ O TYDZIEŃ ZA WCZEŚNIE? CO MU GROZI
Problemy z nauką to wierzchołek góry lodowej.
Tacy najmłodsi są zagrożeni olbrzymią ilością schorzeń. Od autyzmu zaczynając, na głuchocie kończąc - pisze dailymail.co.uk.
Ci, którzy przyszli na świat w 39. tygodniu życia mają też problemy w szkole. Wymagają dodatkowej pomocy - czytamy na portalu.
Niebezpieczeństwa omijają dzieci, które spędziły pełne 40 tygodni w łonie matki.
Angielscy lekarze przebadali aż 400 tys. kart pacjentów. U 18 tys. wcześniej urodzonych stwierdzono nadpobudliwość, dysleksję, a nawet głuchotę i problemy ze wzrokiem - pisze dailymail.co.uk.
Statystycznie także, im wcześniej się rodzi dziecko, tym więcej ma problemów z nauką. Na przykład te, które przyszły na świat pomiędzy 24., a 27. tygodniem potrzebują pomocy siedem razy częściej, niż urodzone w 40 tygodniu. | MK
www.o2.pl | Niedziela [28.06.2009, 16:16] 1 źródło
DZIECI MASOWO DOKONUJĄ ABORCJI
Skandal na Wyspach. Ciąże przerywają nawet 12-latki.
Pomiędzy 2005 a 2008 roku prawie pół tysiąca dziewczynek młodszych niż 14 lat, w tym aż 23 dwunastolatki z Anglii i Walii, poddały się aborcji.
Ponad pół setki dzieci poddawało się aborcjom aż czterokrotnie - takie szokujące dane ujawnił właśnie brytyjski Departament Zdrowia.
To straszne i tragiczne. Dziewczynki często dokonują wielokrotnych aborcji. To po prostu nie powinno mieć miejsca - mówi Andrew Lansley, sekretarz zdrowia z opozycyjnego gabinetu cieni Partii Konserwatywnej.
Winą za ten stan rzeczy obarczył rządzącą Partię Pracy. Według Lansleya rząd powinien zadbać o wsparcie dla nastolatków i możliwość stosowania przez nieletnie dziewczynki zastrzyków antykoncepcyjnych.
W roku 2008 dokonano w sumie 64,715 aborcji. Oznacza to wzrost o 22 proc. w ciągu dekady. Aż 46 kobiet przerwało ciążę ośmiokrotnie - zauważa gazeta.
Brytyjski rząd zainwestował w tym samym roku w programy edukacji seksualnej młodzieży 50 mln funtów. | JS
Ostatnio zmieniony wt cze 22, 2010 3:17 pm przez admin, łącznie zmieniany 1 raz.
"WPROST" Numer: 48/2009 (1401)
TORTURY NARODZIN
Ból porodowy nie jest bezcelową męczarnią. Ma określony fizjologiczny skutek i pomaga ustalić rytm porodu. Tak twierdzi dr Denis Walsh, położnik z Nottingham University. Jego zdaniem znieczulenie zewnątrzoponowe niweczy korzyści, które daje ból porodowy. Lekarz wywołał w Wielkiej Brytanii burzliwą dyskusję.
Brytyjski położnik twierdzi, że znieczulenie zewnątrzoponowe jest nadużywane. Odsetek takich zabiegów wzrósł w Wielkiej Brytanii z 17 proc. w 1989 r. do 33 proc. porodów w 2007 r. W jednej piątej przypadków znieczulenie zewnątrzoponowe jest podawane bez uzasadnienia, wyłącznie na żądanie kobiety. Walsh przyznaje, że łagodzenie bólu jest niezbędne w wypadku wielu kobiet. Zaleca jednak sięganie po mniej inwazyjne metody, takie jak joga, hipnoza, masaż, porody w wannie. Znieczulenie zewnątrzoponowe jest obciążone ryzykiem zaniku akcji porodowej i konieczności użycia próżnociągu lub kleszczy. Ból porodowy wyzwala produkcję endorfin, dzięki którym kobieta może sobie poradzić z cierpieniem. Ból to także inicjacja głębokiej więzi z dzieckiem i odpowiedzialności za nie. Kobiety, które otrzymują znieczulenie, mają większe kłopoty z karmieniem piersią i zwykle karmią dzieci krócej niż te, które rodziły bez farmakologicznej pomocy.
Artykuł Walsha, opublikowany na łamach czasopisma „Evidence Based Midwifery", skrytykowali inni brytyjscy położnicy. Przeważa opinia, że nie wolno lekceważyć bólu porodowego, gdyż jest to najbardziej intensywne cierpienie, jakiego kobieta doświadcza w ciągu życia. Tyle że to odczucie jest bardzo subiektywne. Dla jednych ból porodowy jest przykrym, ale akceptowalnym doznaniem, dla innych – torturą nie do zniesienia. Kwestia łagodzenia cierpień rodzącej kobiety nie po raz pierwszy wywołuje kontrowersje.
150 lat temu Kościół katolicki głosił, że ból porodowy to przejaw woli Boga, lekarze zaś uważali go za zjawisko fizjologiczne, oznakę dobrej kondycji zdrowotnej i dlatego bólu nie uśmierzano. Spory o to, czy łagodzić ból porodowy, nieco ucichły (a poszukiwania skutecznych sposobów walki z nim nabrały tempa) po tym, jak w 1853 r. dr John Snow podał chloroform królowej Wiktorii rodzącej ósme dziecko. Od tego czasu medycyna wzbogaciła się o wiele metod łagodzenia bólu. – Anestezjolog ma jednak do wyboru tylko trzy metody: może podać opioidy, środki do znieczulenia zewnątrzoponowego albo nie podawać nic – mówi doc. Michał Gaca, kierownik Kliniki Anestezjologii w Położnictwie i Ginekologii Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu.
W Polsce stosuje się głównie leki opioidowe (petydynę, dolargan, dolcontral), które nie działają od razu ani wystarczająco silnie. Zaledwie 25 proc. kobiet odczuwa pod ich wpływem wystarczającą ulgę podczas I fazy porodu. Dwukrotnie więcej kobiet jest zadowolonych z ich skuteczności w trakcie II fazy porodu. Opioidy mają skutki uboczne, przechodzą przez łożysko, więc działają także na dziecko. Jeśli zostaną podane zbyt późno, noworodek może słabiej oddychać i dostanie mniej punktów w skali Apgar. Dlatego ten typ leków może być stosowany na początku pierwszego etapu porodu, tak by ich pozostałości zniknęły z organizmu dziecka przed urodzeniem. Zbyt duża dawka tych leków upośledza odruch ssania dziecka, a u matki powoduje utrzymujące się nawet przez dwie doby zaburzenia laktacji, a także nudności, wymioty, zmęczenie i wydłużenie porodu.
– Znacznie lepszą formą łagodzenia bólu jest znieczulenie zewnątrzoponowe. Ulga jest odczuwana już po 20 minutach od podania leku w okolice dolnego odcinka kręgosłupa lędźwiowego – mówi doc. Gaca. Środki znieczulające są wstrzykiwane w bardzo małych stężeniach i nie wpływają na dziecko. Jeśli lek zostanie podany w odpowiedniej dawce, poród przebiega bez zakłóceń. Co więcej, ponieważ kobieta nie czuje silnego bólu i strachu, lepszy jest przepływ krwi przez łożysko (tzw. przepływ maciczno-łożyskowy), a więc dziecko otrzymuje więcej tlenu i rodzi się w dobrym stanie ogólnym.
W Polsce nie wystarczy, by kobieta zgłosiła potrzebę znieczulenia, by je otrzymała. Główna przyczyna to braki kadrowe i finansowe. – Znieczulenie zewnątrzoponowe na żądanie byłoby możliwe, gdyby na każdym oddziale położniczym całą dobę dyżurował anestezjolog i przeszkolona pielęgniarka, którzy zajmowaliby się wyłącznie znieczulaniem rodzących kobiet. Pacjentka, której podano znieczulenie zewnątrzoponowe, wymaga stałego nadzoru lekarza na wypadek wystąpienia powikłań – tłumaczy doc. Gaca.
Ból można kontrolować bez leków. Niefarmakologiczne metody dają zaskakująco dobre wyniki. Mimo że klinicznie potwierdzoną skuteczność w łagodzeniu bólu mają tylko leki opioidowe, inhalacja podtlenkiem azotu i znieczulenie zewnątrzoponowe. Ból jest subiektywnym odczuciem, na które można oddziaływać psychologicznie, więc właściwa edukacja i techniki relaksacyjne pozwalają niektórym kobietom urodzić bez wielkich cierpień. – Często się zdarza, że nie zrobiłem jeszcze nic albo właśnie podałem środek, który jeszcze nie miał prawa zadziałać, a pacjentka już odczuwa ulgę. Jeśli zrobimy coś, w co wierzy cierpiąca osoba, jej ból zmniejsza się o 30 proc. – mówi doc. Gaca.
Na Zachodzie, a od kilku lat także w Polsce, karierę robi przezskórna elektryczna stymulacja nerwów (TENS). Prąd o słabym natężeniu i częstotliwości pobudza neurony odpowiedzialne za uwalnianie neuroprzekaźników hamujących transmisję bólu. Stymulator TENS ma wielkość telefonu komórkowego. Podłączone są do niego elektrody – plastry przyklejane do pleców rodzącej. Korzystając z pilota, kobieta sama dostosowuje nasilenie bodźców elektrycznych do siły skurczów.
W rekomendacjach leczenia bólu u kobiet rodzących przygotowanych przez Polskie Towarzystwo Badania Bólu oraz Polskie Towarzystwo Ginekologiczne są wymienione nawet takie metody, jak wąchanie olejków eterycznych, homeopatia czy masaż bryłkami lodu miejsca między palcem wskazującym a kciukiem. Osobom podatnym na autosugestię pomaga hipnoza. Dzięki koncentracji wzrasta odporność na ból i zmniejsza się lęk przed porodem. Podatne na autohipnozę kobiety nie wymagają zwykle innych form znieczulenia, a rany związane z porodem szybko się u nich goją. Pomagać może też zanurzenie się w ciepłej wodzie, gorące i zimne kompresy, akupunktura, akupresura, regulacja oddechu, zmiana pozycji ciała. Wszystkie te metody mają ogromną zaletę: nie wpływają na dziecko. Mogą się jednak okazać niewystarczające, a nie istnieją obecnie metody pozwalające zawczasu ocenić, jak bolesny będzie poród.
Autor: Ewa Nieckuła
RODZENIE W NATURALNEJ POZYCJI KUCZNEJ
REGUŁKA INFORMACYJNO-PRZYGOTOWAWCZO-MOBILIZUJĄCA DLA CAŁEJ TWEJ ISTOTY, JESTESTWA, PRZED-, DLA PORODU
Wypełnia się twoje przeznaczenie; po to zostałaś urodzona, przygotowywana, osiągnęłaś dojrzałość, by zwabić, skusić samca, zajść w ciążę, a następnie zrobić to, co twoja matka: URODZIĆ DZIECKO. Twój organizm został do tego stworzony, w czasie ciąży przygotowany, teraz Twoja kolej (przekaż zdrowe informacje - geny - w tym na temat NATURALNEGO porodu swojemu dziecku, by nie miało problemów, i nie przekazało ich swojemu potomstwu).
http://www.apz.pl/
POWRÓT DO NATURY
Polki mogą już korzystać ze spionizowanej metody rodzenia, z wykorzystaniem specjalnego fotela umożliwiającego przyjęcie właściwej, kucnej pozycji ciała. Fotel przygotowany został na podstawie antycznych rycin, stanowiących inspirację dla konstruktorów. Uwzględnili oni również opinie ciężarnych pacjentek i doświadczonych położnych z całej Polski. Jak dotąd trafił do ośmiu szpitali.
Wertykalna metoda rodzenia jest obecnie jedną z najpopularniejszych na świecie. Przez wieki była używana w Persji, Chinach, Indiach, Ameryce Południowej oraz Europie. Dopiero w XVII wieku arystokracja poddała się „modzie” metody horyzontalnej, która powoli zaczęła wypierać zalecaną przez ówczesnych medyków pozycję spionizowaną. Dziś wracamy do natury, szukając nie nowych, a na nowo odkrytych metod rodzenia, czyniąc te najbardziej intymne chwile bardziej komfortowymi i bezpieczniejszymi.
Nowatorski fotel umożliwia naturalne, kucne ułożenie ciała podczas porodu. Dzięki delikatnie profilowanemu i miękkiemu oparciu pozwala na właściwe podparcie lędźwi oraz zapewnia wytchnienie w chwilach odpoczynku między skurczami. Oparcie jest mobilną częścią fotela, z możliwością demontażu, gdy wymaga tego pozycja rodzącej. Fotel wyposażony jest w boczne uchwyty na ręce, dające szansę mocnego parcia. Ma też materacyk umożliwiający położnej szybki i bardziej komfortowy dostęp do dziecka, a rodzącej wygodne ułożenie stóp. Baza fotela jest szeroka i stabilna.
Zdaniem wielu specjalistów, metoda wertykalna jest korzystna dla rodzącej, gdyż: szyjka macicy rozwiera się szybciej, bo główka dziecka mocniej na nią naciska niż w pozycji leżącej (dlatego poród na wznak wymaga większego wysiłku, zarówno ze strony matki, jak i dziecka); zmniejsza lęk i ułatwia odpoczynek między skurczami, co powoduje większe stężenie endorfin na korzyść wzrostu poziomu endogennej oxytocyny; skurcze macicy są bardziej regularne, silniejsze, częstsze – czas porodu w porównaniu z tradycyjnym skraca się nawet o 35%; łożysko jest lepiej ukrwione, a więc dziecko otrzymuje więcej tlenu; przy pionowym ułożeniu ciała kobieta może wykorzystać swobodny i głęboki oddech do zmniejszania bólu. Łatwiej jej zapanować na rytmem porodu. W czasie leżenia na plecach oddech staje się na tyle płytki, że wykorzystanie przepony jest praktycznie niemożliwe; parcie jest łatwiejsze. Gdy kobieta stoi, kuca lub siedzi, kanał rodny skierowany jest do dołu, na przesuwające się dziecko działa więc dodatkowa siła grawitacji. Podczas leżenia na plecach kanał rodny skierowany jest skośnie do góry, mięsień macicy musi pokonać dodatkowy opór, siła grawitacji przyciska dziecko do kręgosłupa matki; mniejsze jest ryzyko pęknięć krocza, bo tkanki wokół niego naciągają się równomiernie w trakcie wyłaniania się główki dziecka. W pozycji na wznak jego główka najmocniej napiera na krocze w okolicach odbytu, rośnie ryzyko pęknięcia ściany pochwy; zmniejsza konieczność stosowania środków rozkurczowych i przeciwbólowych.
źródło: Medycyna dla Ciebie
http://dziecko.interia.pl/ | Czwartek, 13 października 2005 (07:48)
PORÓD AKTYWNY - NIE DAJ SIĘ POŁOŻYĆ
Coraz więcej kobiet wybiera poród aktywny
Leżąca pozycja w czasie porodu jest najgorszą z możliwych. Nie ma nic wspólnego z fizjologią.
Ani matce, ani rodzącemu się dziecku nie ułatwia tego trudnego zadania. Często też wydłuża poród.
Tymczasem wciąż wiele kobiet rodzi leżąc na łóżkach, nie znając zalet porodu w pozycji pionowej. Rodząca jest zwykle bezradna, zdana zupełnie na pomoc medycznego personelu. Zresztą to właśnie położne i lekarze często wymuszają na rodzącej pozycję leżącą, bo taka jest dla nich wygodna, ale nie dla samej matki. Leżąca kobieta, a dawniej dodatkowo przywiązywana do łóżka, jest bardziej "posłuszną" pacjentką i łatwiej się przy niej pracuje. Nie wymaga też dodatkowego wysiłku ze strony personelu, który byłby potrzebny wtedy, gdy kobieta chce zmieniać pozycje w czasie porodu i wcale nie zamierza kłaść się do łóżka.
Na szczęście coraz więcej kobiet wybiera poród aktywny, który nie ma nic wspólnego z bezradnym cierpieniem na łóżku. Matki rodzą w pozycji kucznej, klęczącej lub stojącej, a wcześniej starają się jak najdłużej być w ruchu - spacerują, wchodzą pod prysznic, kręcą biodrami, siedzą na piłce, balansują ciałem opierając się o drabinki lub osobę towarzyszącą, a nawet tańczą. Ruch pełni bardzo ważną rolę szczególnie w początkowej fazie porodu, gdyż ułatwia dziecku prawidłowe wejście w kanał rodny. W późniejszych fazach łagodzi ból rodzącej.
Pozycja pionowa ma wiele zalet. Kanał rodny skierowany jest wtedy do dołu - na przesuwające się dziecko działa dodatkowo siła grawitacji, która wzmacnia siłę skurczy. Główka dziecka mocniej naciska na szyjkę macicy, przyspieszając jej rozwieranie. Gdy kobieta stoi, kuca lub klęczy skurcze są bardziej regularne, silniejsze i częstsze, a poród bardziej efektywny. Przy pionowej pozycji łożysko jest lepiej ukrwione, a dziecko otrzymuje dzięki temu więcej tlenu. Taka pozycja ułatwia też swobodny i głęboki oddech rodzącej, a ten z kolei pozwala zmniejszyć ból. Zachowanie pionowej pozycji w czasie parcia zmniejsza ryzyko pęknięć krocza i potrzeby nacinania go, gdyż tkanki wokół krocza są naciągnięte równomiernie.
Ostatnio coraz więcej szpitali proponuje rodzącym pozycję półsiedząca w łóżku. Jeśli rodzisz w takiej właśnie pozycji (a niestety nie jest ona też najlepsza), to nogi powinny być podciągnięte, mocno zgięte z kolanach, stopy ułożone na oparciu, ale nie uniesione wyżej pośladków, a plecy podparte jak najbardziej pionowo. Aby wzmocnić siłę parcia, złap dodatkowo poręcz łóżka.
Zanim pozwolisz się jednak ułożyć w takiej pozycji, zapytaj w swoim szpitalu, czy będziesz mogła urodzić swoje dziecko w kucki lub klęcząc na łóżku porodowym.
źródło informacji: INTERIA.PL
http://www.poradnikzdrowie.pl/ | aktualizacja: 31.03.2009
WARTO RODZIĆ PO SWOJEMU
Tak naprawdę nie ma jednej, idealnej pozycji do rodzenia. Chodzi jednak o to, by kobieta miała możliwość jej poszukania, mogła przybierać różne pozycje, by znaleźć tę najwygodniejszą i najmniej bolesną dla siebie. Okazało się, że kobiety, które mają wybór, zwykle wybierają pozycję wertykalną, to znaczy taką, gdy tułów jest w pionie, a narządy rodne są skierowane w dół. Rodzenie w pionie (na stojąco, w kucki, na kolanach) jest najbardziej naturalne i fizjologicznie najkorzystniejsze dla kobiety.
Zalety pozycji pionowych
* poród postępuje szybciej – dzięki sile grawitacji główka dziecka silniej naciska na szyjkę macicy, w efekcie szybciej się ona rozwiera, poza tym skurcze macicy są wtedy silniejsze i częstsze
* mniejsze ryzyko niedotlenienia dziecka – brzuch nie uciska głównych naczyń krwionośnych, lepsze jest więc krążenie krwi, a zatem także ukrwienie łożyska
* szerszy otwór dolny miednicy – w pionie kość guziczna może odchylać się do tyłu (podczas gdy w pozycji leżącej jest unieruchomiona), dzięki temu główka ma więcej miejsca niż w ułożeniu na wznak
* łatwiejsze parcie, bo dziecka nie trzeba wypychać pod górę; kanał rodny jest tak zbudowany, że podczas leżenia (zwłaszcza przy uniesieniu nóg), jego ujście jest skierowane skośnie do góry; znacznie łatwiej przeć, gdy kanał rodny jest skierowany w dół, bo wtedy rodzącej (i dziecku) pomaga siła ciążenia
* lepsza ochrona krocza – w pozycji leżącej główka podczas parcia najmocniej napiera na krocze w okolicy odbytu – i dlatego, by zapobiec jego pęknięciu, wykonuje się rutynowe nacięcie; natomiast gdy ciało jest w pionie, tkanki krocza wokół główki napinają się równomiernie z każdej strony, a zatem pęknięcia (i nacięcia) łatwiej uniknąć.
Jak widać, zalet jest wiele, warto więc spróbować rodzić aktywnie. Oczywiście, nic na siłę, ale jeśli rodząca ma dużo energii i chce być aktywna, nie powinno się jej tego zabraniać.
Ruch w I fazie porodu
W I okresie porodu, czyli do pełnego rozwarcia szyjki macicy, chodzenie, kucanie, kręcenie biodrami mogą zdziałać wiele dobrego – pomóc główce wstawić się w kanał rodny, przyspieszyć akcję porodową, zmniejszyć odczuwanie bólu. Warto też wykorzystać znajdujące się w sali porodowej sprzęty: dużą piłkę, drabinki, worek sako.
* na piłce (rys. 1) – ćwiczenie to jest korzystne zarówno na początku porodu (patrz opis), jak i pod koniec okresu rozwierania – wtedy zmniejsza odczuwanie bólu. Na piłce można też podskakiwać – to z kolei rozluźni mięśnie krocza. Gdy nie masz piłki, możesz kręcić biodrami, klęcząc i opierając ręce na biodrach.
* stojąca, przy partnerze (rys. 2) – w tej pozycji mocno działa siła grawitacji, ułatwiając opuszczanie się dziecka, co przyspiesza rozwieranie szyjki. W czasie skurczu możesz kręcić biodrami, by złagodzić ból. Jeśli jesteś sama, możesz przyjąć taką pozycję, chwytając się drabinek lub mocno opierając ręce o ścianę.
* na piętach – pod koniec I fazy, gdy skurcze są bardzo silne, uklęknij i usiądź na piętach, szeroko rozstawiając kolana, a rękami podeprzyj się o podłogę (lub łóżko, jeśli na nim jesteś), pochylając ciało do przodu. Taka pozycja sprzyja szybkiemu rozwieraniu szyjki, a jeśli podczas skurczu będziesz kołysać się w przód i w tył, złagodzisz nieco ból.
* klęczenie na łóżku (rys. 3) – pozycja bardzo pomocna w tzw. fazie przejścia, kiedy czujesz już skurcze parte, ale nie ma jeszcze pełnego rozwarcia. Wtedy położna prosi, żeby jeszcze nie przeć, ale bardzo trudno się od tego powstrzymać. Pozycja ta zmniejsza siłę skurczów partych.
Parcie inaczej niż zwykle
* na czworakach – klęczenie, ale już z podparciem górnej części ciała na łokciach (pozycja kolankowo-łokciowa) jest także bardzo korzystne do parcia, gdyż sprzyja poszerzaniu kanału rodnego. Klęcząc, trzeba szeroko rozstawić nogi, wypinając biodra i pośladki do tyłu. Jeśli kobieta klęczy na łóżku porodowym, może trzymać się rękami jego bocznych uchwytów. Pozycja bardzo korzystna, gdy dziecko jest duże.
* pozycja kuczna (rys. 4) – najbardziej fizjologiczna i najefektywniejsza pozycja do porodu – skraca kanał rodny i rozszerza kości miednicy, ułatwiając wypieranie główki. Jest kilka jej wariantów. Jeśli rodzisz z mężem, najlepszy będzie ten przedstawiony na rys. 4. Jeśli nie towarzyszy ci partner, ukucnij przodem do drabinki, rękami mocno chwytając się szczebelka. Pozycję kuczną możesz też przyjąć na łóżku, jeśli są dwie osoby (np. mąż i położna), na których barkach możesz oprzeć ramiona. Pozycje kuczne dobrze jest ćwiczyć już w ciąży, aby wzmocnić mięśnie nóg.
Autorka: Agnieszka Roszkowska (miesięcznik "M jak mama")
konsultant: dr Paweł Kubik, ginekolog położnik
"WPROST" Numer: 23/2009 (1378)
RODZIĆ PO DOMOWEMU
Większość ginekologów reaguje oburzeniem na sam pomysł urodzenia dziecka poza szpitalem. Czy słusznie? Z najnowszych badań wynika, że przy prawidłowo przebiegającej ciąży oraz dobrym stanie zdrowia matki poród w domu jest tak samo bezpieczny jak w warunkach szpitalnych.
Holenderscy badacze wzięli pod uwagę ponad pół miliona kobiet, które rodziły w latach 2000-2006. Część z nich miała zaplanowany poród domowy, część szpitalny. – Liczba dzieci, które zmarły albo zostały przyjęte na oddział intensywnej terapii, była taka sama w obu grupach i wynosiła siedem na tysiąc urodzeń. Kobiety mogą zatem w pełni bezpiecznie wybierać miejsce rodzenia – twierdzi prof. Simone Buitendijk,szefowa Programu Zdrowia Dziecka przy Holenderskiej Organizacji Stosowanych Badań Naukowych (TNO) w Leiden.
– W wypadku porodu domowego wyższe ryzyko dotyczy przede wszystkim sytuacji, kiedy akcja porodowa zaskoczyła kobietę nieplanującą rodzenia w domu, nie było przy niej położnej i zabrakło czasu na przewiezienie jej do szpitala – mówi „Wprost" Kenneth Johnson z Public Health Agency of Canada.
Gdy kobieta jest zdrowa, znajduje się pod opieką lekarza i ma pomoc położnej, poród w domu zwykle nie wymaga interwencji medycznych. Rzadziej nacina się krocze i stosuje leki przeciwbólowe. – Wynika to z poczucia bezpieczeństwa rodzącej, bo jest ona u siebie. Również położna jest wyłącznie do jej dyspozycji, dzięki czemu szybko może rozpoznać wszelkie niebezpieczne sygnały – mówi Katarzyna Oleś, położna, szefowa stowarzyszenia Niezależna Inicjatywa Rodziców i Położnych „Dobrze Urodzeni", która odbiera porody domowe od 17 lat. – Od 17 lat nie było wypadku śmierci dziecka ani matki w porodzie domowym. Ponad 80 proc. dzieci rodzi się z punktacją Apgar 9-10, czyli w wyśmienitym stanie – podkreśla Katarzyna Oleś. Mimo to w 2008 r. w Polsce na 400 tys. porodów tylko 200 odbyło się w domu.
Jeśli pozwolić kobiecie dokonać wyboru, prawie nigdy nie wybierze pozycji leżącej przy porodzie. – Tymczasem wybór pozycji rodzenia jest możliwy jedynie w dwudziestu szpitalach w Polsce, choć w deklaracjach wygląda to inaczej – mówi Katarzyna Oleś. Z badań opublikowanych w „The Cochrane Library" wynika, że przybieranie wszelkich innych pozycji poza leżącą podczas pierwszej fazy porodu skraca poród o godzinę i zmniejsza odczuwanie bólu.
Pozycja pionowa pomaga dziecku, pozostawiając mu więcej miejsca na przepychanie się w dół, bo nieznacznie zwiększa się obwód miednicy. To z kolei zmniejsza nacisk na nerwy wzdłuż kręgosłupa, redukując ból odczuwany przez kobietę. – Kiedy matka pozostaje w pionie i w ruchu, na dziecko działa siła grawitacji. Dziecko szybciej przyjmuje najlepszą pozycję do porodu – wyjaśnia Annemarie Lawrence, położna z Institute of Women’sand Children’s Health przy Townsville Hospital w Australii. Fizjologii pomagają też względy psychologiczne. Kobieta ma poczucie kontroli i aktywnego udziału w porodzie.
Zdaniem prof. Krzysztofa Preisa, kierownika Katedry Perinatologii i Kliniki Położnictwa Akademii Medycznej w Gdańsku, poród powinien się odbywać w pozycji wybranej przez rodzącą. – Upieranie się przy jakiejś wersji jest błędem. Jeżeli chce wisieć czy kucać, to dobrze, ale znam też takie kobiety, które chcą po prostu leżeć i wyganianie ich z łóżka dla jakiejś doktryny jest nieludzkie – mówi prof. Preis.
Dr Wojciech Puzyna, dyrektor szpitala św. Zofii w Warszawie, uważa, że poród domowy w Polsce jest mniej bezpieczny niż w szpitalu. – Poród domowy jest bardziej intymny, ale wiąże się z wydłużeniem czasu na udzielenie pomocy i większym stresem w razie nagłych komplikacji – mówi dr Puzyna. Atmosfera w szpitalu zależy głównie od personelu. – Zamiast robić „religię" z porodów w domu, należy stworzyć domową atmosferę w szpitalu – podkreśla prof. Preis.
Porody domowe powinni przyjmować
lekarze i położne o wyjątkowych kwalifikacjach. Powinni być afiliowani przy regionalnym szpitalu, ich kwalifikacje powinien znać ordynator, a oni sami powinni pozostawać w kontakcie z oddziałem. Ale tak, niestety, nie jest. Jedynie kobiety, u których ciąża przebiega prawidłowo, a ryzyko okołoporodowe jest niskie, mogą się starać o poród w domu.
Autor: Aleksandra Postoła
www.onet.pl | 2 lip 2009
JAK WYGLĄDA WASZA RELACJA Z PARTNEREM PO WSPÓLNYM PORODZIE?
Chciałam Was spytać jak wygląda wasza relacja z partnerem po wspólnym porodzie?
U nas jest trudno i to raczej ja mam problem. Nie radzę sobie ze świadomością, że mój mąż widział mnie w tamtych chwilach. Wstydzę się na wspomnienie tego co się działo. Nie potrafię zapomnieć o bólu, o tym jak nie panowałam nad sobą, jak krzyczałam . Nie uprawiamy seksu chociaż minęły już 4 miesiące i sama bardzo tego chcę. Mam wrażenie, że moja intymność, kobiecość została pogrzebana gdzieś tam na porodówce. Dodam, że poród wspominam jako porażkę, mam poczucie, że zawiodłam. Nie radze sobie z tym. Jednocześnie wiem, że mąż bardzo mi wtedy pomógł, wspierał mnie ogromnie, zadbał o mnie i o naszego synka gdy ja w szoku słabo kontaktowałam. Tak mi wstyd. Widzę też, że mąż mnie bardzo pragnie. Twierdzi, że dla niego nic się nie zmieniło a nawet, że kocha mnie bardziej. A ja? Mam jakoś blokadę. W sytuacjach intymnych natychmiast pojawiają się obrazy z porodu i każda próba zbliżenia kończy się płaczem. Co mam zrobić? Mój mąż jest fantastycznym człowiekiem, mam cudownego synka tylko sama jakoś pozbierać się nie potrafię. I to poczucie wstydu, zażenowania…
KOMENTARZ
3 lip 2009
Bo głupie te kobiety i naiwne!
Poród to bardzo intymne i KOBIECE wydarzenie. Wiec jeśli już to towarzyszyć powinna druga kobieta- mama, siostra, przyjaciółka, teściowa... Plecy pomasują? Pomasują. Za rękę potrzymają? Potrzymają. Dodadzą otuchy? Dodadzą. Itd. A mogą pomóc jeszcze bardziej gdy same wcześniej rodziły. I nie byłoby wtedy takich problemów jak wyżej. Ale nie. Bo niech wie jak się poświęcam. Ale PO CO?! Jak zobaczył jak cierpię to zaczął mnie bardziej kochać i szanować?! No na litość Boską! A wczesniej nie szanował? Nie kochał? To ja dziękuję za takiego męża, który kocha i sznuje tylko jak zobaczy jak żona cierpi. Poród nie może być wyznacznikiem miłości i szacunku. Być może mówią, ze nic się nie zmieniło, wszystko jest ok, ale mówić sobie mogą ale co tak naprawdę myśla... wiedzą tylko oni. ja też prawdopodobnie na ich miejscu bym się nie przyznawała wiedząc jak reagują na to kobiety:) I nie ma co tu pisać ze jak się zraził to znaczy że niedojrzały itd. Facet to facet. Ma inną psychikę i myśli innymi kategoriami. Ja się w zasadzie nie dziwię ze mogą się zrazić bo byłam z moją siostrą gdy rodziła i wiem jak to wygląda z drugiej strony. Niech czeka na korytarzu jeśli chce od pierwszych chwil być z dzieckiem. Niech się wykaze dojrzałoscią, szacunkiem i miłością podczas opieki nad dzieckiem. To dopiero wyczyn! Ale na porodówkę wstęp powinien być mężczyznom wzbroniony. Takie jest moje skromne zdanie w tej kwestii. Pozdrawiam. | TezMama
www.o2.pl / www.sfora.pl | Niedziela [18.10.2009, 21:15] 5 źródeł
OJCIEC NIE POWINIEN BYĆ OBECNY PRZY PORODZIE
Czym grozi jego wejście na salę porodową.
Ojcowie, którzy przetrwali to wydarzenie bez omdlenia z pewnością mają co wspominać. Lekarze-położnicy nie mają jednak wątpliwości, że moda na rodzinne porody nie jest dobra. Ani dla dziecka, ani dla rodziców - przestrzega "The Daily Mail".
Obecność mężczyzny dodatkowo denerwuje kobietę, co może doprowadzić do komplikacji podczas porodu. Z pewnością jednak opóźnia cały proces.
Organizm rodzącej produkuje wtedy więcej adrenaliny, która z kolei obniża poziom oksytocyny - hormonu niezbędnego podczas porodu. Narodziny dziecka trwają więc dłużej, co jest niebezpieczne dla noworodka jak i matki - mówi dr Michael Odent.
W jego opinii poród rodzinny może wpłynąć także na późniejsze relacje w małżeństwie, co w skrajnych przypadkach skończy się rozwodem.
Dr Odent twierdzi, że znane są przypadki unikania seksu przez mężczyzn, a nawet depresji - nazwanej już nawet przez lekarzy „poporodową". | FC
www.o2.pl / www.sfora.pl | Niedziela [30.05.2010, 22:20]
WSPIERASZ PARTNERKĘ W CIĄŻY? BĘDZIESZ GORSZYM OJCEM
Pod żadnym pozorem nie możesz uczestniczyć w porodzie.
Miejsce mężczyzny jest w poczekalni, nie na porodówce - przekonuje doktor Jonathan Ives z Centrum Etyki Biomedycznej Uniwersytetu w Birmingham. Dlaczego?
Mężczyźni mają olbrzymie chęci. Ale okazuje się, że zostają tylko i wyłącznie biernymi towarzyszami w obowiązkach partnerki. To prowadzi do ich emocjonalnego zamknięcia - pisze guardian.co.uk.
W ten sposób zaczynają swoje ojcostwo od porażki i rozczarowania.
Zdaniem naukowca to powoduje olbrzymią trudność w późniejszym, aktywnym wypełnianiu obowiązków wobec dziecka.
Dlatego doktor twierdzi, że mężczyźni nie powinni chodzić do szkół rodzenia. Podobnie traktuje ich obecność przy porodzie.
Funkcjonujemy w fałszywym przekonaniu, że jeśli mężczyzna nie jest całkowicie zaangażowny w każdy aspekt rozwoju dziecka, to zawodzi - mówi Ives. | MK
www.o2.pl / www.sfora.pl | 1 źródło Piątek [12.02.2010, 21:17]
TAK CIĄŻA RUJNUJE ZDROWIE FACETÓW
Przez nią wpadają w depresję i tyją.
Pierwszą rzeczą jaką 40 proc. mężczyzn czuje tuż po porodzie, to ulga. Niemal 30 proc. jeszcze w czasie ciąży było przekonanych, że nie da rady - czytamy na askamum.co.uk.
Portal opisuje badanie 2 tys. ojców których poczynania śledzono w czasie ciąży i już podczas opieki nad dzieckiem.
Aż 54 proc. sądzi, że jest dla swojego dziecka lepszym ojcem niż ich własny był dla nich - dodaje portal.
Nie może być jednak tak idealnie, skoro co 20 wpadł po narodzinach dziecka w depresję. Także 11 proc. małżeństw rozpadło się w rok po porodzie.
6 na 10 stwierdziło, że ich związek przestał dotyczyć relacji mąż żona a skupił się na związku rodzice - dziecko. Tylu samo mężczyzn twierdzi, że do 4 miesiąca po porodzie nie uprawiali z żoną seksu - informują twórcy DVD dla ojców "Being Dad’".
O rozrywkach naturalnych dla okresu sprzed narodzin też można zapomnieć. Aż 80 proc. uważa, że nie spotyka się już tak często ze znajomymi.
Przy okazji badań odkryto, że co trzeci ojciec tyje bardziej niż żona, a dwie trzecie zapuszcza wąsy lub brodę - dodaje askamum.co.uk. | JS
TORTURY NARODZIN
Ból porodowy nie jest bezcelową męczarnią. Ma określony fizjologiczny skutek i pomaga ustalić rytm porodu. Tak twierdzi dr Denis Walsh, położnik z Nottingham University. Jego zdaniem znieczulenie zewnątrzoponowe niweczy korzyści, które daje ból porodowy. Lekarz wywołał w Wielkiej Brytanii burzliwą dyskusję.
Brytyjski położnik twierdzi, że znieczulenie zewnątrzoponowe jest nadużywane. Odsetek takich zabiegów wzrósł w Wielkiej Brytanii z 17 proc. w 1989 r. do 33 proc. porodów w 2007 r. W jednej piątej przypadków znieczulenie zewnątrzoponowe jest podawane bez uzasadnienia, wyłącznie na żądanie kobiety. Walsh przyznaje, że łagodzenie bólu jest niezbędne w wypadku wielu kobiet. Zaleca jednak sięganie po mniej inwazyjne metody, takie jak joga, hipnoza, masaż, porody w wannie. Znieczulenie zewnątrzoponowe jest obciążone ryzykiem zaniku akcji porodowej i konieczności użycia próżnociągu lub kleszczy. Ból porodowy wyzwala produkcję endorfin, dzięki którym kobieta może sobie poradzić z cierpieniem. Ból to także inicjacja głębokiej więzi z dzieckiem i odpowiedzialności za nie. Kobiety, które otrzymują znieczulenie, mają większe kłopoty z karmieniem piersią i zwykle karmią dzieci krócej niż te, które rodziły bez farmakologicznej pomocy.
Artykuł Walsha, opublikowany na łamach czasopisma „Evidence Based Midwifery", skrytykowali inni brytyjscy położnicy. Przeważa opinia, że nie wolno lekceważyć bólu porodowego, gdyż jest to najbardziej intensywne cierpienie, jakiego kobieta doświadcza w ciągu życia. Tyle że to odczucie jest bardzo subiektywne. Dla jednych ból porodowy jest przykrym, ale akceptowalnym doznaniem, dla innych – torturą nie do zniesienia. Kwestia łagodzenia cierpień rodzącej kobiety nie po raz pierwszy wywołuje kontrowersje.
150 lat temu Kościół katolicki głosił, że ból porodowy to przejaw woli Boga, lekarze zaś uważali go za zjawisko fizjologiczne, oznakę dobrej kondycji zdrowotnej i dlatego bólu nie uśmierzano. Spory o to, czy łagodzić ból porodowy, nieco ucichły (a poszukiwania skutecznych sposobów walki z nim nabrały tempa) po tym, jak w 1853 r. dr John Snow podał chloroform królowej Wiktorii rodzącej ósme dziecko. Od tego czasu medycyna wzbogaciła się o wiele metod łagodzenia bólu. – Anestezjolog ma jednak do wyboru tylko trzy metody: może podać opioidy, środki do znieczulenia zewnątrzoponowego albo nie podawać nic – mówi doc. Michał Gaca, kierownik Kliniki Anestezjologii w Położnictwie i Ginekologii Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu.
W Polsce stosuje się głównie leki opioidowe (petydynę, dolargan, dolcontral), które nie działają od razu ani wystarczająco silnie. Zaledwie 25 proc. kobiet odczuwa pod ich wpływem wystarczającą ulgę podczas I fazy porodu. Dwukrotnie więcej kobiet jest zadowolonych z ich skuteczności w trakcie II fazy porodu. Opioidy mają skutki uboczne, przechodzą przez łożysko, więc działają także na dziecko. Jeśli zostaną podane zbyt późno, noworodek może słabiej oddychać i dostanie mniej punktów w skali Apgar. Dlatego ten typ leków może być stosowany na początku pierwszego etapu porodu, tak by ich pozostałości zniknęły z organizmu dziecka przed urodzeniem. Zbyt duża dawka tych leków upośledza odruch ssania dziecka, a u matki powoduje utrzymujące się nawet przez dwie doby zaburzenia laktacji, a także nudności, wymioty, zmęczenie i wydłużenie porodu.
– Znacznie lepszą formą łagodzenia bólu jest znieczulenie zewnątrzoponowe. Ulga jest odczuwana już po 20 minutach od podania leku w okolice dolnego odcinka kręgosłupa lędźwiowego – mówi doc. Gaca. Środki znieczulające są wstrzykiwane w bardzo małych stężeniach i nie wpływają na dziecko. Jeśli lek zostanie podany w odpowiedniej dawce, poród przebiega bez zakłóceń. Co więcej, ponieważ kobieta nie czuje silnego bólu i strachu, lepszy jest przepływ krwi przez łożysko (tzw. przepływ maciczno-łożyskowy), a więc dziecko otrzymuje więcej tlenu i rodzi się w dobrym stanie ogólnym.
W Polsce nie wystarczy, by kobieta zgłosiła potrzebę znieczulenia, by je otrzymała. Główna przyczyna to braki kadrowe i finansowe. – Znieczulenie zewnątrzoponowe na żądanie byłoby możliwe, gdyby na każdym oddziale położniczym całą dobę dyżurował anestezjolog i przeszkolona pielęgniarka, którzy zajmowaliby się wyłącznie znieczulaniem rodzących kobiet. Pacjentka, której podano znieczulenie zewnątrzoponowe, wymaga stałego nadzoru lekarza na wypadek wystąpienia powikłań – tłumaczy doc. Gaca.
Ból można kontrolować bez leków. Niefarmakologiczne metody dają zaskakująco dobre wyniki. Mimo że klinicznie potwierdzoną skuteczność w łagodzeniu bólu mają tylko leki opioidowe, inhalacja podtlenkiem azotu i znieczulenie zewnątrzoponowe. Ból jest subiektywnym odczuciem, na które można oddziaływać psychologicznie, więc właściwa edukacja i techniki relaksacyjne pozwalają niektórym kobietom urodzić bez wielkich cierpień. – Często się zdarza, że nie zrobiłem jeszcze nic albo właśnie podałem środek, który jeszcze nie miał prawa zadziałać, a pacjentka już odczuwa ulgę. Jeśli zrobimy coś, w co wierzy cierpiąca osoba, jej ból zmniejsza się o 30 proc. – mówi doc. Gaca.
Na Zachodzie, a od kilku lat także w Polsce, karierę robi przezskórna elektryczna stymulacja nerwów (TENS). Prąd o słabym natężeniu i częstotliwości pobudza neurony odpowiedzialne za uwalnianie neuroprzekaźników hamujących transmisję bólu. Stymulator TENS ma wielkość telefonu komórkowego. Podłączone są do niego elektrody – plastry przyklejane do pleców rodzącej. Korzystając z pilota, kobieta sama dostosowuje nasilenie bodźców elektrycznych do siły skurczów.
W rekomendacjach leczenia bólu u kobiet rodzących przygotowanych przez Polskie Towarzystwo Badania Bólu oraz Polskie Towarzystwo Ginekologiczne są wymienione nawet takie metody, jak wąchanie olejków eterycznych, homeopatia czy masaż bryłkami lodu miejsca między palcem wskazującym a kciukiem. Osobom podatnym na autosugestię pomaga hipnoza. Dzięki koncentracji wzrasta odporność na ból i zmniejsza się lęk przed porodem. Podatne na autohipnozę kobiety nie wymagają zwykle innych form znieczulenia, a rany związane z porodem szybko się u nich goją. Pomagać może też zanurzenie się w ciepłej wodzie, gorące i zimne kompresy, akupunktura, akupresura, regulacja oddechu, zmiana pozycji ciała. Wszystkie te metody mają ogromną zaletę: nie wpływają na dziecko. Mogą się jednak okazać niewystarczające, a nie istnieją obecnie metody pozwalające zawczasu ocenić, jak bolesny będzie poród.
Autor: Ewa Nieckuła
RODZENIE W NATURALNEJ POZYCJI KUCZNEJ
REGUŁKA INFORMACYJNO-PRZYGOTOWAWCZO-MOBILIZUJĄCA DLA CAŁEJ TWEJ ISTOTY, JESTESTWA, PRZED-, DLA PORODU
Wypełnia się twoje przeznaczenie; po to zostałaś urodzona, przygotowywana, osiągnęłaś dojrzałość, by zwabić, skusić samca, zajść w ciążę, a następnie zrobić to, co twoja matka: URODZIĆ DZIECKO. Twój organizm został do tego stworzony, w czasie ciąży przygotowany, teraz Twoja kolej (przekaż zdrowe informacje - geny - w tym na temat NATURALNEGO porodu swojemu dziecku, by nie miało problemów, i nie przekazało ich swojemu potomstwu).
http://www.apz.pl/
POWRÓT DO NATURY
Polki mogą już korzystać ze spionizowanej metody rodzenia, z wykorzystaniem specjalnego fotela umożliwiającego przyjęcie właściwej, kucnej pozycji ciała. Fotel przygotowany został na podstawie antycznych rycin, stanowiących inspirację dla konstruktorów. Uwzględnili oni również opinie ciężarnych pacjentek i doświadczonych położnych z całej Polski. Jak dotąd trafił do ośmiu szpitali.
Wertykalna metoda rodzenia jest obecnie jedną z najpopularniejszych na świecie. Przez wieki była używana w Persji, Chinach, Indiach, Ameryce Południowej oraz Europie. Dopiero w XVII wieku arystokracja poddała się „modzie” metody horyzontalnej, która powoli zaczęła wypierać zalecaną przez ówczesnych medyków pozycję spionizowaną. Dziś wracamy do natury, szukając nie nowych, a na nowo odkrytych metod rodzenia, czyniąc te najbardziej intymne chwile bardziej komfortowymi i bezpieczniejszymi.
Nowatorski fotel umożliwia naturalne, kucne ułożenie ciała podczas porodu. Dzięki delikatnie profilowanemu i miękkiemu oparciu pozwala na właściwe podparcie lędźwi oraz zapewnia wytchnienie w chwilach odpoczynku między skurczami. Oparcie jest mobilną częścią fotela, z możliwością demontażu, gdy wymaga tego pozycja rodzącej. Fotel wyposażony jest w boczne uchwyty na ręce, dające szansę mocnego parcia. Ma też materacyk umożliwiający położnej szybki i bardziej komfortowy dostęp do dziecka, a rodzącej wygodne ułożenie stóp. Baza fotela jest szeroka i stabilna.
Zdaniem wielu specjalistów, metoda wertykalna jest korzystna dla rodzącej, gdyż: szyjka macicy rozwiera się szybciej, bo główka dziecka mocniej na nią naciska niż w pozycji leżącej (dlatego poród na wznak wymaga większego wysiłku, zarówno ze strony matki, jak i dziecka); zmniejsza lęk i ułatwia odpoczynek między skurczami, co powoduje większe stężenie endorfin na korzyść wzrostu poziomu endogennej oxytocyny; skurcze macicy są bardziej regularne, silniejsze, częstsze – czas porodu w porównaniu z tradycyjnym skraca się nawet o 35%; łożysko jest lepiej ukrwione, a więc dziecko otrzymuje więcej tlenu; przy pionowym ułożeniu ciała kobieta może wykorzystać swobodny i głęboki oddech do zmniejszania bólu. Łatwiej jej zapanować na rytmem porodu. W czasie leżenia na plecach oddech staje się na tyle płytki, że wykorzystanie przepony jest praktycznie niemożliwe; parcie jest łatwiejsze. Gdy kobieta stoi, kuca lub siedzi, kanał rodny skierowany jest do dołu, na przesuwające się dziecko działa więc dodatkowa siła grawitacji. Podczas leżenia na plecach kanał rodny skierowany jest skośnie do góry, mięsień macicy musi pokonać dodatkowy opór, siła grawitacji przyciska dziecko do kręgosłupa matki; mniejsze jest ryzyko pęknięć krocza, bo tkanki wokół niego naciągają się równomiernie w trakcie wyłaniania się główki dziecka. W pozycji na wznak jego główka najmocniej napiera na krocze w okolicach odbytu, rośnie ryzyko pęknięcia ściany pochwy; zmniejsza konieczność stosowania środków rozkurczowych i przeciwbólowych.
źródło: Medycyna dla Ciebie
http://dziecko.interia.pl/ | Czwartek, 13 października 2005 (07:48)
PORÓD AKTYWNY - NIE DAJ SIĘ POŁOŻYĆ
Coraz więcej kobiet wybiera poród aktywny
Leżąca pozycja w czasie porodu jest najgorszą z możliwych. Nie ma nic wspólnego z fizjologią.
Ani matce, ani rodzącemu się dziecku nie ułatwia tego trudnego zadania. Często też wydłuża poród.
Tymczasem wciąż wiele kobiet rodzi leżąc na łóżkach, nie znając zalet porodu w pozycji pionowej. Rodząca jest zwykle bezradna, zdana zupełnie na pomoc medycznego personelu. Zresztą to właśnie położne i lekarze często wymuszają na rodzącej pozycję leżącą, bo taka jest dla nich wygodna, ale nie dla samej matki. Leżąca kobieta, a dawniej dodatkowo przywiązywana do łóżka, jest bardziej "posłuszną" pacjentką i łatwiej się przy niej pracuje. Nie wymaga też dodatkowego wysiłku ze strony personelu, który byłby potrzebny wtedy, gdy kobieta chce zmieniać pozycje w czasie porodu i wcale nie zamierza kłaść się do łóżka.
Na szczęście coraz więcej kobiet wybiera poród aktywny, który nie ma nic wspólnego z bezradnym cierpieniem na łóżku. Matki rodzą w pozycji kucznej, klęczącej lub stojącej, a wcześniej starają się jak najdłużej być w ruchu - spacerują, wchodzą pod prysznic, kręcą biodrami, siedzą na piłce, balansują ciałem opierając się o drabinki lub osobę towarzyszącą, a nawet tańczą. Ruch pełni bardzo ważną rolę szczególnie w początkowej fazie porodu, gdyż ułatwia dziecku prawidłowe wejście w kanał rodny. W późniejszych fazach łagodzi ból rodzącej.
Pozycja pionowa ma wiele zalet. Kanał rodny skierowany jest wtedy do dołu - na przesuwające się dziecko działa dodatkowo siła grawitacji, która wzmacnia siłę skurczy. Główka dziecka mocniej naciska na szyjkę macicy, przyspieszając jej rozwieranie. Gdy kobieta stoi, kuca lub klęczy skurcze są bardziej regularne, silniejsze i częstsze, a poród bardziej efektywny. Przy pionowej pozycji łożysko jest lepiej ukrwione, a dziecko otrzymuje dzięki temu więcej tlenu. Taka pozycja ułatwia też swobodny i głęboki oddech rodzącej, a ten z kolei pozwala zmniejszyć ból. Zachowanie pionowej pozycji w czasie parcia zmniejsza ryzyko pęknięć krocza i potrzeby nacinania go, gdyż tkanki wokół krocza są naciągnięte równomiernie.
Ostatnio coraz więcej szpitali proponuje rodzącym pozycję półsiedząca w łóżku. Jeśli rodzisz w takiej właśnie pozycji (a niestety nie jest ona też najlepsza), to nogi powinny być podciągnięte, mocno zgięte z kolanach, stopy ułożone na oparciu, ale nie uniesione wyżej pośladków, a plecy podparte jak najbardziej pionowo. Aby wzmocnić siłę parcia, złap dodatkowo poręcz łóżka.
Zanim pozwolisz się jednak ułożyć w takiej pozycji, zapytaj w swoim szpitalu, czy będziesz mogła urodzić swoje dziecko w kucki lub klęcząc na łóżku porodowym.
źródło informacji: INTERIA.PL
http://www.poradnikzdrowie.pl/ | aktualizacja: 31.03.2009
WARTO RODZIĆ PO SWOJEMU
Tak naprawdę nie ma jednej, idealnej pozycji do rodzenia. Chodzi jednak o to, by kobieta miała możliwość jej poszukania, mogła przybierać różne pozycje, by znaleźć tę najwygodniejszą i najmniej bolesną dla siebie. Okazało się, że kobiety, które mają wybór, zwykle wybierają pozycję wertykalną, to znaczy taką, gdy tułów jest w pionie, a narządy rodne są skierowane w dół. Rodzenie w pionie (na stojąco, w kucki, na kolanach) jest najbardziej naturalne i fizjologicznie najkorzystniejsze dla kobiety.
Zalety pozycji pionowych
* poród postępuje szybciej – dzięki sile grawitacji główka dziecka silniej naciska na szyjkę macicy, w efekcie szybciej się ona rozwiera, poza tym skurcze macicy są wtedy silniejsze i częstsze
* mniejsze ryzyko niedotlenienia dziecka – brzuch nie uciska głównych naczyń krwionośnych, lepsze jest więc krążenie krwi, a zatem także ukrwienie łożyska
* szerszy otwór dolny miednicy – w pionie kość guziczna może odchylać się do tyłu (podczas gdy w pozycji leżącej jest unieruchomiona), dzięki temu główka ma więcej miejsca niż w ułożeniu na wznak
* łatwiejsze parcie, bo dziecka nie trzeba wypychać pod górę; kanał rodny jest tak zbudowany, że podczas leżenia (zwłaszcza przy uniesieniu nóg), jego ujście jest skierowane skośnie do góry; znacznie łatwiej przeć, gdy kanał rodny jest skierowany w dół, bo wtedy rodzącej (i dziecku) pomaga siła ciążenia
* lepsza ochrona krocza – w pozycji leżącej główka podczas parcia najmocniej napiera na krocze w okolicy odbytu – i dlatego, by zapobiec jego pęknięciu, wykonuje się rutynowe nacięcie; natomiast gdy ciało jest w pionie, tkanki krocza wokół główki napinają się równomiernie z każdej strony, a zatem pęknięcia (i nacięcia) łatwiej uniknąć.
Jak widać, zalet jest wiele, warto więc spróbować rodzić aktywnie. Oczywiście, nic na siłę, ale jeśli rodząca ma dużo energii i chce być aktywna, nie powinno się jej tego zabraniać.
Ruch w I fazie porodu
W I okresie porodu, czyli do pełnego rozwarcia szyjki macicy, chodzenie, kucanie, kręcenie biodrami mogą zdziałać wiele dobrego – pomóc główce wstawić się w kanał rodny, przyspieszyć akcję porodową, zmniejszyć odczuwanie bólu. Warto też wykorzystać znajdujące się w sali porodowej sprzęty: dużą piłkę, drabinki, worek sako.
* na piłce (rys. 1) – ćwiczenie to jest korzystne zarówno na początku porodu (patrz opis), jak i pod koniec okresu rozwierania – wtedy zmniejsza odczuwanie bólu. Na piłce można też podskakiwać – to z kolei rozluźni mięśnie krocza. Gdy nie masz piłki, możesz kręcić biodrami, klęcząc i opierając ręce na biodrach.
* stojąca, przy partnerze (rys. 2) – w tej pozycji mocno działa siła grawitacji, ułatwiając opuszczanie się dziecka, co przyspiesza rozwieranie szyjki. W czasie skurczu możesz kręcić biodrami, by złagodzić ból. Jeśli jesteś sama, możesz przyjąć taką pozycję, chwytając się drabinek lub mocno opierając ręce o ścianę.
* na piętach – pod koniec I fazy, gdy skurcze są bardzo silne, uklęknij i usiądź na piętach, szeroko rozstawiając kolana, a rękami podeprzyj się o podłogę (lub łóżko, jeśli na nim jesteś), pochylając ciało do przodu. Taka pozycja sprzyja szybkiemu rozwieraniu szyjki, a jeśli podczas skurczu będziesz kołysać się w przód i w tył, złagodzisz nieco ból.
* klęczenie na łóżku (rys. 3) – pozycja bardzo pomocna w tzw. fazie przejścia, kiedy czujesz już skurcze parte, ale nie ma jeszcze pełnego rozwarcia. Wtedy położna prosi, żeby jeszcze nie przeć, ale bardzo trudno się od tego powstrzymać. Pozycja ta zmniejsza siłę skurczów partych.
Parcie inaczej niż zwykle
* na czworakach – klęczenie, ale już z podparciem górnej części ciała na łokciach (pozycja kolankowo-łokciowa) jest także bardzo korzystne do parcia, gdyż sprzyja poszerzaniu kanału rodnego. Klęcząc, trzeba szeroko rozstawić nogi, wypinając biodra i pośladki do tyłu. Jeśli kobieta klęczy na łóżku porodowym, może trzymać się rękami jego bocznych uchwytów. Pozycja bardzo korzystna, gdy dziecko jest duże.
* pozycja kuczna (rys. 4) – najbardziej fizjologiczna i najefektywniejsza pozycja do porodu – skraca kanał rodny i rozszerza kości miednicy, ułatwiając wypieranie główki. Jest kilka jej wariantów. Jeśli rodzisz z mężem, najlepszy będzie ten przedstawiony na rys. 4. Jeśli nie towarzyszy ci partner, ukucnij przodem do drabinki, rękami mocno chwytając się szczebelka. Pozycję kuczną możesz też przyjąć na łóżku, jeśli są dwie osoby (np. mąż i położna), na których barkach możesz oprzeć ramiona. Pozycje kuczne dobrze jest ćwiczyć już w ciąży, aby wzmocnić mięśnie nóg.
Autorka: Agnieszka Roszkowska (miesięcznik "M jak mama")
konsultant: dr Paweł Kubik, ginekolog położnik
"WPROST" Numer: 23/2009 (1378)
RODZIĆ PO DOMOWEMU
Większość ginekologów reaguje oburzeniem na sam pomysł urodzenia dziecka poza szpitalem. Czy słusznie? Z najnowszych badań wynika, że przy prawidłowo przebiegającej ciąży oraz dobrym stanie zdrowia matki poród w domu jest tak samo bezpieczny jak w warunkach szpitalnych.
Holenderscy badacze wzięli pod uwagę ponad pół miliona kobiet, które rodziły w latach 2000-2006. Część z nich miała zaplanowany poród domowy, część szpitalny. – Liczba dzieci, które zmarły albo zostały przyjęte na oddział intensywnej terapii, była taka sama w obu grupach i wynosiła siedem na tysiąc urodzeń. Kobiety mogą zatem w pełni bezpiecznie wybierać miejsce rodzenia – twierdzi prof. Simone Buitendijk,szefowa Programu Zdrowia Dziecka przy Holenderskiej Organizacji Stosowanych Badań Naukowych (TNO) w Leiden.
– W wypadku porodu domowego wyższe ryzyko dotyczy przede wszystkim sytuacji, kiedy akcja porodowa zaskoczyła kobietę nieplanującą rodzenia w domu, nie było przy niej położnej i zabrakło czasu na przewiezienie jej do szpitala – mówi „Wprost" Kenneth Johnson z Public Health Agency of Canada.
Gdy kobieta jest zdrowa, znajduje się pod opieką lekarza i ma pomoc położnej, poród w domu zwykle nie wymaga interwencji medycznych. Rzadziej nacina się krocze i stosuje leki przeciwbólowe. – Wynika to z poczucia bezpieczeństwa rodzącej, bo jest ona u siebie. Również położna jest wyłącznie do jej dyspozycji, dzięki czemu szybko może rozpoznać wszelkie niebezpieczne sygnały – mówi Katarzyna Oleś, położna, szefowa stowarzyszenia Niezależna Inicjatywa Rodziców i Położnych „Dobrze Urodzeni", która odbiera porody domowe od 17 lat. – Od 17 lat nie było wypadku śmierci dziecka ani matki w porodzie domowym. Ponad 80 proc. dzieci rodzi się z punktacją Apgar 9-10, czyli w wyśmienitym stanie – podkreśla Katarzyna Oleś. Mimo to w 2008 r. w Polsce na 400 tys. porodów tylko 200 odbyło się w domu.
Jeśli pozwolić kobiecie dokonać wyboru, prawie nigdy nie wybierze pozycji leżącej przy porodzie. – Tymczasem wybór pozycji rodzenia jest możliwy jedynie w dwudziestu szpitalach w Polsce, choć w deklaracjach wygląda to inaczej – mówi Katarzyna Oleś. Z badań opublikowanych w „The Cochrane Library" wynika, że przybieranie wszelkich innych pozycji poza leżącą podczas pierwszej fazy porodu skraca poród o godzinę i zmniejsza odczuwanie bólu.
Pozycja pionowa pomaga dziecku, pozostawiając mu więcej miejsca na przepychanie się w dół, bo nieznacznie zwiększa się obwód miednicy. To z kolei zmniejsza nacisk na nerwy wzdłuż kręgosłupa, redukując ból odczuwany przez kobietę. – Kiedy matka pozostaje w pionie i w ruchu, na dziecko działa siła grawitacji. Dziecko szybciej przyjmuje najlepszą pozycję do porodu – wyjaśnia Annemarie Lawrence, położna z Institute of Women’sand Children’s Health przy Townsville Hospital w Australii. Fizjologii pomagają też względy psychologiczne. Kobieta ma poczucie kontroli i aktywnego udziału w porodzie.
Zdaniem prof. Krzysztofa Preisa, kierownika Katedry Perinatologii i Kliniki Położnictwa Akademii Medycznej w Gdańsku, poród powinien się odbywać w pozycji wybranej przez rodzącą. – Upieranie się przy jakiejś wersji jest błędem. Jeżeli chce wisieć czy kucać, to dobrze, ale znam też takie kobiety, które chcą po prostu leżeć i wyganianie ich z łóżka dla jakiejś doktryny jest nieludzkie – mówi prof. Preis.
Dr Wojciech Puzyna, dyrektor szpitala św. Zofii w Warszawie, uważa, że poród domowy w Polsce jest mniej bezpieczny niż w szpitalu. – Poród domowy jest bardziej intymny, ale wiąże się z wydłużeniem czasu na udzielenie pomocy i większym stresem w razie nagłych komplikacji – mówi dr Puzyna. Atmosfera w szpitalu zależy głównie od personelu. – Zamiast robić „religię" z porodów w domu, należy stworzyć domową atmosferę w szpitalu – podkreśla prof. Preis.
Porody domowe powinni przyjmować
lekarze i położne o wyjątkowych kwalifikacjach. Powinni być afiliowani przy regionalnym szpitalu, ich kwalifikacje powinien znać ordynator, a oni sami powinni pozostawać w kontakcie z oddziałem. Ale tak, niestety, nie jest. Jedynie kobiety, u których ciąża przebiega prawidłowo, a ryzyko okołoporodowe jest niskie, mogą się starać o poród w domu.
Autor: Aleksandra Postoła
www.onet.pl | 2 lip 2009
JAK WYGLĄDA WASZA RELACJA Z PARTNEREM PO WSPÓLNYM PORODZIE?
Chciałam Was spytać jak wygląda wasza relacja z partnerem po wspólnym porodzie?
U nas jest trudno i to raczej ja mam problem. Nie radzę sobie ze świadomością, że mój mąż widział mnie w tamtych chwilach. Wstydzę się na wspomnienie tego co się działo. Nie potrafię zapomnieć o bólu, o tym jak nie panowałam nad sobą, jak krzyczałam . Nie uprawiamy seksu chociaż minęły już 4 miesiące i sama bardzo tego chcę. Mam wrażenie, że moja intymność, kobiecość została pogrzebana gdzieś tam na porodówce. Dodam, że poród wspominam jako porażkę, mam poczucie, że zawiodłam. Nie radze sobie z tym. Jednocześnie wiem, że mąż bardzo mi wtedy pomógł, wspierał mnie ogromnie, zadbał o mnie i o naszego synka gdy ja w szoku słabo kontaktowałam. Tak mi wstyd. Widzę też, że mąż mnie bardzo pragnie. Twierdzi, że dla niego nic się nie zmieniło a nawet, że kocha mnie bardziej. A ja? Mam jakoś blokadę. W sytuacjach intymnych natychmiast pojawiają się obrazy z porodu i każda próba zbliżenia kończy się płaczem. Co mam zrobić? Mój mąż jest fantastycznym człowiekiem, mam cudownego synka tylko sama jakoś pozbierać się nie potrafię. I to poczucie wstydu, zażenowania…
KOMENTARZ
3 lip 2009
Bo głupie te kobiety i naiwne!
Poród to bardzo intymne i KOBIECE wydarzenie. Wiec jeśli już to towarzyszyć powinna druga kobieta- mama, siostra, przyjaciółka, teściowa... Plecy pomasują? Pomasują. Za rękę potrzymają? Potrzymają. Dodadzą otuchy? Dodadzą. Itd. A mogą pomóc jeszcze bardziej gdy same wcześniej rodziły. I nie byłoby wtedy takich problemów jak wyżej. Ale nie. Bo niech wie jak się poświęcam. Ale PO CO?! Jak zobaczył jak cierpię to zaczął mnie bardziej kochać i szanować?! No na litość Boską! A wczesniej nie szanował? Nie kochał? To ja dziękuję za takiego męża, który kocha i sznuje tylko jak zobaczy jak żona cierpi. Poród nie może być wyznacznikiem miłości i szacunku. Być może mówią, ze nic się nie zmieniło, wszystko jest ok, ale mówić sobie mogą ale co tak naprawdę myśla... wiedzą tylko oni. ja też prawdopodobnie na ich miejscu bym się nie przyznawała wiedząc jak reagują na to kobiety:) I nie ma co tu pisać ze jak się zraził to znaczy że niedojrzały itd. Facet to facet. Ma inną psychikę i myśli innymi kategoriami. Ja się w zasadzie nie dziwię ze mogą się zrazić bo byłam z moją siostrą gdy rodziła i wiem jak to wygląda z drugiej strony. Niech czeka na korytarzu jeśli chce od pierwszych chwil być z dzieckiem. Niech się wykaze dojrzałoscią, szacunkiem i miłością podczas opieki nad dzieckiem. To dopiero wyczyn! Ale na porodówkę wstęp powinien być mężczyznom wzbroniony. Takie jest moje skromne zdanie w tej kwestii. Pozdrawiam. | TezMama
www.o2.pl / www.sfora.pl | Niedziela [18.10.2009, 21:15] 5 źródeł
OJCIEC NIE POWINIEN BYĆ OBECNY PRZY PORODZIE
Czym grozi jego wejście na salę porodową.
Ojcowie, którzy przetrwali to wydarzenie bez omdlenia z pewnością mają co wspominać. Lekarze-położnicy nie mają jednak wątpliwości, że moda na rodzinne porody nie jest dobra. Ani dla dziecka, ani dla rodziców - przestrzega "The Daily Mail".
Obecność mężczyzny dodatkowo denerwuje kobietę, co może doprowadzić do komplikacji podczas porodu. Z pewnością jednak opóźnia cały proces.
Organizm rodzącej produkuje wtedy więcej adrenaliny, która z kolei obniża poziom oksytocyny - hormonu niezbędnego podczas porodu. Narodziny dziecka trwają więc dłużej, co jest niebezpieczne dla noworodka jak i matki - mówi dr Michael Odent.
W jego opinii poród rodzinny może wpłynąć także na późniejsze relacje w małżeństwie, co w skrajnych przypadkach skończy się rozwodem.
Dr Odent twierdzi, że znane są przypadki unikania seksu przez mężczyzn, a nawet depresji - nazwanej już nawet przez lekarzy „poporodową". | FC
www.o2.pl / www.sfora.pl | Niedziela [30.05.2010, 22:20]
WSPIERASZ PARTNERKĘ W CIĄŻY? BĘDZIESZ GORSZYM OJCEM
Pod żadnym pozorem nie możesz uczestniczyć w porodzie.
Miejsce mężczyzny jest w poczekalni, nie na porodówce - przekonuje doktor Jonathan Ives z Centrum Etyki Biomedycznej Uniwersytetu w Birmingham. Dlaczego?
Mężczyźni mają olbrzymie chęci. Ale okazuje się, że zostają tylko i wyłącznie biernymi towarzyszami w obowiązkach partnerki. To prowadzi do ich emocjonalnego zamknięcia - pisze guardian.co.uk.
W ten sposób zaczynają swoje ojcostwo od porażki i rozczarowania.
Zdaniem naukowca to powoduje olbrzymią trudność w późniejszym, aktywnym wypełnianiu obowiązków wobec dziecka.
Dlatego doktor twierdzi, że mężczyźni nie powinni chodzić do szkół rodzenia. Podobnie traktuje ich obecność przy porodzie.
Funkcjonujemy w fałszywym przekonaniu, że jeśli mężczyzna nie jest całkowicie zaangażowny w każdy aspekt rozwoju dziecka, to zawodzi - mówi Ives. | MK
www.o2.pl / www.sfora.pl | 1 źródło Piątek [12.02.2010, 21:17]
TAK CIĄŻA RUJNUJE ZDROWIE FACETÓW
Przez nią wpadają w depresję i tyją.
Pierwszą rzeczą jaką 40 proc. mężczyzn czuje tuż po porodzie, to ulga. Niemal 30 proc. jeszcze w czasie ciąży było przekonanych, że nie da rady - czytamy na askamum.co.uk.
Portal opisuje badanie 2 tys. ojców których poczynania śledzono w czasie ciąży i już podczas opieki nad dzieckiem.
Aż 54 proc. sądzi, że jest dla swojego dziecka lepszym ojcem niż ich własny był dla nich - dodaje portal.
Nie może być jednak tak idealnie, skoro co 20 wpadł po narodzinach dziecka w depresję. Także 11 proc. małżeństw rozpadło się w rok po porodzie.
6 na 10 stwierdziło, że ich związek przestał dotyczyć relacji mąż żona a skupił się na związku rodzice - dziecko. Tylu samo mężczyzn twierdzi, że do 4 miesiąca po porodzie nie uprawiali z żoną seksu - informują twórcy DVD dla ojców "Being Dad’".
O rozrywkach naturalnych dla okresu sprzed narodzin też można zapomnieć. Aż 80 proc. uważa, że nie spotyka się już tak często ze znajomymi.
Przy okazji badań odkryto, że co trzeci ojciec tyje bardziej niż żona, a dwie trzecie zapuszcza wąsy lub brodę - dodaje askamum.co.uk. | JS
Ostatnio zmieniony wt cze 22, 2010 3:18 pm przez admin, łącznie zmieniany 1 raz.
"NEWSWEEK" nr 48, 04.12.2005 r.
SZPITALE RZEKĄ ŁAPÓWEK PŁYNĄCE
Korupcja w polskiej służbie zdrowia sięga kwoty 5 miliardów złotych. W tym roku do dania lekarzowi w łapę przyznało się aż 68 procent ankietowanych Polaków, czyli o 10 procent więcej niż przed dwoma laty. (...)
Violetta Ozminkowski, Bernadeta Waszkielewicz
"WPROST" nr 8/2009 (1363): 2 mln zł zarobiło ośmiu lekarzy z Centrum Onkologii w ciągu ostatnich trzech lat za prowadzenie szkoleń dla lekarzy rodzinnych. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego wszczęła dochodzenie w tej sprawie.
www.o2.pl | 2008-11-27 11:11 (akt. 16:36)
Przez dwa lata w polskich szpitalach było aż 76 samobójstw - twierdzi dokument Prokuratury Krajowej, do którego dotarł "Dziennik".
Większość spraw umorzono, 14 jest w toku. Część osób odebrało sobie życie, nie mogąc wytrzymać bólu.
Jak podaje "Dziennik", dane obejmują lata 2007 - 2008. Prokuratura twierdzi, że jej organa podejmowały w każdym przypadku śledztwo. Większość spraw dotyczyła "namowy i pomocy do samobójstwa", a więc wszystkiego tego, co nazywane bywa eutanazją. Ale aż 27 postępowań toczyło się w sprawie "nieumyślnego spowodowania śmierci". Pod tym paragrafem kryją się m.in. błędy lekarskie, wskutek których pacjent odczuwał potężny ból i zdecydował się na samobójstwo. Nie sprecyzowano, ile spośród 27 przypadków dotyczy bólu - dodaje "Dziennik".
(...)
Jak powiedział "Dziennikowi" rzecznik praw obywatelskich i zarazem adresat raportu Janusz Kochanowski: "Jest znacznie gorzej, niż ktokolwiek mógł pomyśleć. Słyszałem dotychczas o 6 - 7 samobójstwach, nawet to wydawało mi się dużo. Tak dramatycznego sygnału nikt się nie spodziewał". Kochanowski zarzucił też bezczynność rzecznikowi praw pacjenta.
("Dziennik")
www.o2.pl / www.sfora.pl | Niedziela [13.06.2010, 09:36]
TAK OSZUKUJĄ DENTYŚCI. TRUJĄ PACJENTÓW I ZARABIAJĄ MILIONY
Stomatolodzy oszukują głównie na koronkach i mostkach.
Choć nie ma oficjalnych danych, to prowadzone w sposób niejawny kontrole pokazują, że takich praktyk dopuszcza się co czwarty dentysta w Wielkiej Brytanii - dodaje gazeta.
Dentyści okłamują pacjentów i oszczędzają. Używają fałszywego złota, najczęściej to pomalowane farbą stopy miedzi i aluminium.
Te natomiast korodują i zatruwają organizm toksycznymi metalami - donosi "The Independent on Sunday".
Dentyści opłacani z brytyjskiego odpowiednika NFZ nie mają prawa tego robić, ale czerpią z tego ogromne zyski. Za wstawiony mostek dostają zwrot 190 funtów, ich koszt jest dużo niższy.
Ostatnio zaczęli ściągać gotowe produkty prosto z Chin, gdzie nikt nie przejmuje się takimi kwestiami jak toksyczność. | JS
www.o2.pl / www.hotmoney.pl | Środa, 16.06.2010 20:50 18 komentarzy
STERYLNY SPRZĘT U DENTYSTY DLA CO TRZECIEGO PACJENTA
Co wykazała kontrola sanepidu.
Strach przed wizytą u dentysty jednak jest uzasadniony, przynajmniej w Polsce… Dlaczego powinniśmy się bać, przekraczając próg gabinetu stomatologicznego, wyjaśnia lubelska "Gazeta Wyborcza".
Inspektorzy stwierdzili m.in., że brakowało końcówek (w tym wierteł), a te, które były, odkażano w nieodpowiedni sposób. Zamiast przeprowadzić sterylizację, przecierano je gazikiem nasączonym preparatem dezynfekcyjnym.
W drugim gabinecie sterylizacja narzędzi się odbywała, ale… po co trzecim pacjencie. Większość zabiegów stomatologiczne wykonywano jednak przy użyciu niesterylnego sprzętu.
Co, ciekawe, gabinety były uprzedzone o kontroli, ale wiadomość, że inspektorzy sanepidu się pojawią, nie skłoniła ich pracowników do większej staranności. Czyżby nie wiedzieli, w jaki sposób można się zarazić wirusem HIV czy WZW?
Inspektorzy nakazali zamknąć obie placówki, ale jedna już naprawiła błędy i znowu działa – czytamy na Gazeta.pl.
Źródło: Gazeta.pl
Dominika Reszke
dominika.reszke@hotmoney.pl
"WPROST" nr 13/2006 r.
PRUSAK ZE SKALPELEM
Insekty atakują w szpitalach nie tylko kuchnie, łazienki i sale chorych, ale też sterylizatornie i sale operacyjne
O opanowaniu przez szczury warszawskiego Szpitala Elżbietanek opinia publiczna dowiedziała się, gdy rodzinie zmarłego tam chorego wydano ciało poszarpane przez gryzonie. Prawie 90 proc. polskich szpitali nie radzi sobie ani ze szczurami, ani z insektami - wynika z najnowszych danych Państwowego Zakładu Higieny. Plagę prusaków stwierdzono w co drugiej placówce, a w co piątej - mrówki faraona, które przedostają się pod gipsowe opatrunki, do aparatów do transfuzji krwi, a nawet do leków. Insekty opanowały w szpitalach już kuchnie, łazienki i sale chorych, coraz częściej gnieżdżą się w sterylizatorniach i salach operacyjnych!
Gryzonie i owady mogą wywoływać groźne zakażenia. Gryzonie roznoszą w szpitalach aż 200 chorób, m.in. salmonellozę, włośnicę, bardzo trudną w leczeniu tzw. gorączkę szczurzą i chorobę Weila, czyli jedną z odmian leptospirozy nazywanej żółtaczką krwotoczną. Prusaki mogą być powodem alergii, astmy i zakażeń pokarmowych, przenoszą też tak groźne choroby zakaźne, jak gruźlica i cholera. Z powłok prusaków złapanych w polskich szpitalach wyizolowano aż 80 szczepów mikroorganizmów opornych na antybiotyki i środki dezynfekcyjne, a nawet na chemioterapię.
Epidemia owadów
Polska należy do nielicznych krajów, w których ani nie monitoruje się zagrożenia insektami, ani nie próbuje się ich zwalczać. Tymczasem badania międzynarodowe dowodzą, że insekty i gryzonie mogą być przyczyną nie tylko pojedynczych zachorowań, ale nawet epidemii. - Już 30 lat temu w Irlandii Północnej udowodniono, że falę zachorowań na czerwonkę wywołały bakterie Shigella dysenteriae przenoszone przez szpitalne prusaki, a w Kaliforni wykazano związek między obecnością owadów w szpitalach a zwiększoną liczbą zachorowań na wirusowe zapalenie wątroby - mówi dr Aleksandra Gliniewicz z PZH. W Szpitalu Uniwersyteckim w Brukseli stwierdzono, że szczep Salmonella typhimurium obecny w ciałach prusaków wywołał epidemię biegunki wśród pacjentów, był także przyczyną szerzenia się wśród niemowląt epidemii salmonellozy. W słowackich szpitalach źródłem gruźlicy okazały się odchody karaluchów. Prusaki są również jednym z podejrzanych o wywołanie epidemii SARS w Hongkongu.
W Polsce do podobnych zakażeń może dojść szczególnie na Opolszczyźnie, gdzie aż 75 proc. szpitali tonie w brudzie sprzyjającym insektom i gryzoniom. Według Państwowej Inspekcji Sanitarnej (dane z 2004 r.), kolejne na liście największych szpitalnych brudasów są województwo dolnośląskie (40 proc.) i wielkopolskie (37 proc.). W co drugim szpitalu w województwie dolnośląskim i w co piątym w województwie łódzkim stan sanitarny w kuchni uznano za skandaliczny. W najgorszym stanie są szpitale chorób płuc i placówki dla psychicznie chorych. Zabójczy dla osłabionych pacjentów brud znaleziono nie tylko w szpitalach powiatowych (w Radomsku, Tomaszowie Mazowieckim, Rawie Mazowieckiej i Pabianicach), ale także w renomowanych klinikach. Negatywną ocenę wystawiono aż sześciu akademickim szpitalom we Wrocławiu, m.in. klinice onkologii, chorób płuc, serca i pediatrii, a także Centrum Klinicznemu Akademii Medycznej w Gdańsku, w którym kilka oddziałów, m.in. intensywnej terapii, tonęło w brudzie! W województwie pomorskim negatywnie oceniono dziesięć placówek, m.in. Szpital Wojewódzki we Włocławku i Wojewódzki Szpital dla Psychicznie Chorych w Świeciu.
Plaster z insektami
W 95 proc. placówek służby zdrowia nie ma nowoczesnych komór do dezynfekcji, a w województwie opolskim i łódzkim jedynie dwa szpitale mają sterylizatornię. Tylko 6 proc. dyrektorów polskich szpitali zarządza dezynsekcję i deratyzację raz w miesiącu. W co drugiej placówce częstotliwość tych zabiegów określa się wyrażeniem "od czasu do czasu", a wszędzie przyznaje się, że wydatki na ten cel (około 3 tys. zł miesięcznie) z roku na rok są obcinane. W Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka i Matki, gdzie pielęgniarki fotografowały się z wcześniakami z inkubatorów, sprzątaczki czyściły pomieszczenia, łazienki i kuchnię, jak chciały i kiedy chciały. Najchętniej pracowały w nocy, używając sobie tylko znanych chemikaliów. - To podstawowy błąd, bo insekty trzeba zwalczać wyłącznie najnowocześniejszymi preparatami - mówi doc. Krzysztof Kwiatek z Państwowego Instytutu Weterenaryjnego w Puławach.
Dyrektorzy placówek tłumaczą, że nawet na oddziałach o najwyższym reżimie sanitarnym, na przykład hematologii, mogą się zdarzyć insekty. Trudno jednak wyjaśnić, jak prusaki przedostają się do materiałów opatrunkowych, co wykazały badania Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Katowicach ("Szkodniki sanitarne w szpitalach województwa śląskiego w latach 2003-2004"). W rzeszowskim Szpitalu im. Chopina przyznano, że prusaki znaleziono na ortopedii i okulistyce. Podobne przypadki ujawniane były w szpitalach dziecięcych, m.in. w szpitalu przy ul. Litewskiej w Warszawie i w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Krakowie. (...)
Iwona Konarska
http://www.magazyn.goniec.com/artykul/2 ... cjent.html
Angielski pacjent 06.07.2008
BRYTYJSKIE SZPITALE NIE RADZĄ SOBIE Z GRONKOWCEM. Każdego roku wirus zabija na Wyspach co najmniej 5 tysięcy pacjentów. Ofiarami angielskiej służby zdrowia coraz częściej stają się Polacy.
Brytyjski National Health Service podaje, że każdego roku w angielskich szpitalach zaraża się 321 tysięcy pacjentów. Zainfekowanych może być jeszcze więcej, bo, tak jak w przypadku Krzysztofa Łukomskiego, zdarza się, że rekonwalescent zostaje wypisany ze szpitala, zanim choroba w pełni się ujawni.
www.o2.pl / www.sfora.pl | Piątek [27.11.2009, 12:20] 3 źródła
LUDZIE UMIERALI W KRWI I SMRODZIE
Kontrola szpitala przyniosła szokujące wyniki.
Śmiertelność w Basildon University Hospital wyniosła w 2008 roku 6,1 proc i była o ponad jedną trzecią wyższa od średniej krajowej. Przez brud i zaniedbania personelu zmarło co najmniej 70 brytyjskich pacjentów.
Brud był wszędzie. Na łóżkach i podłogach widoczne były ślady krwi, w większość sprzętu medycznego była niesprawna - stwierdzili kontrolerzy.
Odkryli także „mocno zabrudzone firanki i śmierdzące materace".
Sprzęt jednorazowy wykorzystywany był kilkakrotnie. Rurki intubacyjne powinny trafić na śmietnik 4 lata temu, w fatalnym stanie znajdowały się także respiratory - powiedziała Katherine Murphy z Patients' Association.
Po ujawnieniu skandalu brytyjskie władze nie wykluczają zwolnienia całego personelu lecznicy. | TM
„WPROST” nr 37(1290), 16.09.2007 r.
ŁOWCY NEREK
NIELEGALNY HANDEL ORGANAMI W NASZEJ CZĘŚCI ŚWIATA DOPIERO ZACZYNA SIĘ ROZKRĘCAĆ
(...)
SUPERMARKET Z ORGANAMI
W globalnym supermarkecie nie sposób się oprzeć wrażeniu, że części ludzkiego ciała stały się towarem, jak każdy inny. W „Aktuellt", jednym z głównych programów informacyjnych szwedzkiej telewizji państwowej, wyemitowano reportaż, którego autorzy pokazali m.in. stronę internetową szpitala w Szanghaju, gdzie podano nawet cennik transplantacji organów: „nerka – 62 tys. dolarów, wątroba – 130 tys. dolarów, płuco – 150–170 tys. dolarów, serce – 130–160 tys. dolarów, nerka i trzustka – 150 tys. dolarów, rogówka – 30 tys. dolarów". O tym, że w Chinach działa przemysł pozyskiwania narządów od osób skazanych na śmierć, Human Rights Watch alarmuje od lat. Wśród dowodów zebranych przez tę organizację są m.in. zeznania lekarza, który widział, jak znieczulonemu więźniowi usunięto obie nerki i dopiero po kilkunastu godzinach zabito go strzałem w głowę. Równie łatwo zdobyć narządy w Rosji. Członkowie komitetu Polska – Czeczenia mają informacje m.in. o klinice, w której liczba przeszczepów wzrosła tak bardzo, że nie ma mowy, by organy zdobywano legalnie. Precyzyjnie udokumentowane raporty organizacji praw człowieka opisują dziesiątki przypadków, gdy pozbawione narządów ciała zabitych żołnierzy i partyzantów z Czeczenii są odsprzedawane ich rodzinom.
(...)
UKRYTY PROBLEM
Vermot-Mangold osobiście przekonała się, jak trudno walczyć z handlem organami dwa lata temu. Stanęła wówczas na czele delegacji Zgromadzenia Parlamentu Rady Europy, by zbadać tajemnicze zniknięcia noworodków w Charkowie w 2002 r. Chodziło o dwójkę dzieci, których ciał lekarze nie chcieli wydać matkom, choć twierdzili, że noworodki zmarły z przyczyn naturalnych. Według informacji, które dotarły do Vermot-Mangold nieco później, w tym samym szpitalu znaleziono ciała dzieci, od których pobrano organy. „Jedna z ukraińskich organizacji pozarządowych ocenia, że w latach 2001-2003 podobnych przypadków było na Ukrainie około 300" – podały przed jej wizytą w Kijowie służby prasowe zgromadzenia. Podczas czterodniowego pobytu na Ukrainie Vermot-Mangold pozwolono jednak tylko na wgląd do dokumentów prokuratury i specjalnej komisji Ministerstwa Zdrowia, które zajmowały się tą sprawą. Zgodnie twierdziły one, że doniesienia na temat porwanych niemowląt oraz handlu dziecięcymi organami nie znajdują potwierdzenia. I zamknęły śledztwa. To samo musiała zrobić pani Vermot-Mangold. Oficjalnie więc problemu na Ukrainie nie ma, podobnie jak nie ma go w innych częściach Europy. – Tylko czy jest ktoś, kto może powiedzieć, co się stało z ponad 6 tys. dzieci, które – wedle danych UNICEF – w 2006 r. padły ofiarami przemytu, albo z 50 tys. dzieci w Europie, które – wedle UNHCR – zostały pozostawione samym sobie? – pyta niezależna badaczka belgijska Lorne Walters. Nie ma ona wątpliwości, że część padła ofiarą handlarzy organami.
W Polsce problemu handlu organami oficjalnie także nie ma. Z danych Komendy Głównej Policji wynika, że w ostatnich latach prowadzono około 20 takich spraw. Za sprzedawanie bądź kupowanie tkanek lub narządów oraz pośrednictwo w takim handlu grozi do trzech lat więzienia. A jeśli „sprawca uczynił sobie z popełnienia przestępstwa stałe źródło dochodu", kara może sięgnąć 10 lat. Jednocześnie za rozpowszechnianie ogłoszeń tego typu grozi grzywna do 5 tys. zł. Na ile te kary są skuteczne, pokazuje fakt, iż ogłoszeń typu „sprzedam nerkę", od których do niedawna roiło się na internetowych portalach, prawie już nie ma. Są za to inne. Bez trudu można znaleźć na forach anonse typu: „Oddam nerkę za długi. Mój dług, abym mogła dalej normalnie żyć, wynosi 45 tys". Poniżej podano numer telefonu. Sprawdziliśmy – ogłoszenie było aktualne.
Agata Jabłońska
www.o2.pl / www.sfora.pl | 1 źródło Piątek [26.02.2010, 06:51]
ILE JEST WARTE TWOJE ŻYCIE DLA POGOTOWIA
Kontrola ujawniła przerażające historie.
Od 255 do 425 zł zarabia pogotowie za każdego pacjenta wożonego ze szpitala do szpitala - pisze "Gazeta Wyborcza", powołując się na pokontrolny raport prof. Cezarego Pakulskiego, wojewódzkiego konsultanta medycyny ratunkowej w Zachodniopomorskiem.
Kontrola, to efekt skarg szpitali na pracę pogotowia.
Pogotowie przywożące pacjenta z jego domu do szpitala nie dostaje pieniędzy, bo to zadanie objęte kontraktem z NFZ. Dlatego chory z drgawkami jest zostawiany w szpitalu bez neurologii, pacjenci ze złamaniami - tam gdzie nie ma ortopedii. Ekipy pogotowia robią to celowo, żeby przewieźć pacjentów jeszcze raz i zarobić.
Kontrola ujawniła wiele dramatycznych historii ofiar wypadków, które pogotowie naraziło na dodatkowe cierpienie i utratę życia. Szpital w Stargardzie Szczecińskim pokazał listę 32 pacjentów, których pogotowie przywiozło, choć ratownicy musieli wiedzieć, że pacjenci nie otrzymają pomocy, bo szpital nie ma odpowiednich oddziałów.
Szpital w Goleniowie dostał chorego z rozpoznanym zawałem. Choć lekarz z izby przyjęć niemal natychmiast potwierdził diagnozę, karetka, która go przywiozła, odjechała i trzeba było zamówić tzw. karetkę transportową ze Szczecina. Chory czekał na nią dwie godziny - pisze "Gazeta Wyborcza".
Do szpitala w Dębnie, gdzie nie ma oddziału urazowo-ortopedycznego, pogotowie przywiozło sześciu pacjentów ze złamaniami kończyn i kręgosłupa. Niektórzy mieli złamania otwarte. Pogotowie ich zostawiło. Wezwane ponownie - przewiozło na ortopedię do innego szpitala - gazeta przytacza kolejny przykład. | JS
www.o2.pl | Czwartek [21.05.2009, 10:13] 2 źródła
PSYCHIATRZY TERRORYZUJĄ PACJENTÓW
Co drugi dzień bezpodstawnie używają wobec nich przemocy.
Pacjenci duńskich szpitali psychiatrycznych są często bez powodu unieruchamiani pasami i zamykani w izolatkach. Bez potrzeby dostają także leki uspokajające.
W ubiegłym roku taki przymus zastosowano wobec 167 pacjentów - poinformował dziennik "Politiken".
To bardzo niepokojące i nie można tego akceptować - powiedział Preben Rudiengaard z Parlamentarnej Komisji Zdrowia.
Według danych pochodzących z duńskich szpitali przymus stosowano wobec co piątego pacjenta. Eksperci dodają, że dane te nie są w pełni wiarygodne ponieważ wielu psychicznie chorych nie jest w stanie złożyć skargi.
Pacjenci duńskich psychiatryków w 2008 roku zrobili to około 1,8 tys. razy. | TM
www.o2.pl / www.sfora.pl | Niedziela [06.09.2009, 22:39] 2 źródła
LEKARZE: ZABIJAMY LUDZI
Podczas operacji zasypiają ze zmęczenia.
Chirurdzy z publicznych szpitali w Australii przyznają, że wskutek przepracowania mogą narażać zdrowie i życie pacjentów. Rekordzista pracował 168 godzin bez przerwy i zasnął ze skalpelem w ręku - alarmuje "The Courier Mail".
Lekarze mają świadomość, że popełniają błędy, które mogły spowodować śmierć pacjentów. Szokujące wyznania australijscy chirurdzy opisali w anonimowej ankiecie. Co szósty medyk nie wykluczył, że z powodu jego wyczerpania fizycznego chory mógł umrzeć.
Jeden z lekarzy stwierdził, że wciąż prześladują go nocne koszmary, gdy przypomni sobie śmierć starszego mężczyzny, któremu podał zbyt dużą dawkę leku. Inny przyznaje, że pomylił nazwy medykamentu - pacjent także zmarł - donosi australijski dziennik.
Chirurdzy z przemęczenia powodują także wypadki drogowe - jeden z nich cudem uniknął śmierci po tym jak zasnął za kierownicą i zderzył się z ciężarówką.
Australijskie ministerstwo zdrowia już zapowiedziało zmiany w godzinach pracy lekarzy i wysokości ich pensji. | AJ
"WPROST" nr 15, 16.04.2006 r.
SKALPELEM W DOKTORA
Lekarze i pielęgniarki mają bardziej niebezpieczną pracę niż policjanci
Emerytowany wojskowy w Zgierzu chciał zastrzelić lekarza, bo uważał, że karetka przyjechała za późno. W przychodni gliwickiego Centrum Onkologii niemal codziennie dochodzi do awantur. - Pacjenci są coraz bardziej rozwścieczeni i wulgarni - mówi prof. Bogusław Maciejewski, dyrektor ośrodka. W szpitalach i przychodniach pielęgniarki są atakowane strzykawkami, nożyczkami, a nawet przyniesioną przez chorego siekierą. "Zawód pielęgniarki jest dziś bardziej niebezpieczny niż zawód policjanta" - uważa prof. Elżbieta Krajewska-Kułak z Akademii Medycznej w Białymstoku, kierująca badaniem "Agresja i przemoc w pracy pielęgniarki". Dziewięć na dziesięć pracujących w izbach przyjęć pielęgniarek regularnie wysłuchuje od pacjentów gróźb i obelg, trzy czwarte musiało odpierać atak fizyczny, a co piąta była wielokrotnie szantażowana przez rodziny chorych.
Na agresję pacjentów są narażeni również lekarze. Do niedawna zdarzało się to głównie w zakładach psychiatrycznych i odwykowych, dziś zdarza się nawet na oddziałach kardiologicznych i pediatrycznych. Najgorzej jest w ratownictwie medycznym. Andrzej Bąk z łódzkiego pogotowia został pobity przez pacjenta, któremu odmówił wypisania recepty na insulinę. Jego koleżanka Ewa Bogulak miała pęknięte żebra i uraz czaszki, bo pacjentowi nie podobało się, jak zakładała mu opatrunek. Do dziś leczy stany lękowe. "Takiego nasilenia przemocy nie pamiętam od lat, ratownicy pogotowia są atakowani prawie codziennie" - mówi Bogusław Tyka, dyrektor łódzkiego pogotowia.
Blokada leczenia
59 proc. Polaków jest niezadowolonych ze służby zdrowia. Najwięcej frustracji wywołuje limitowanie usług medycznych przez Narodowy Fundusz Zdrowia. Pacjenci obwiniają jednak głównie lekarzy - uważają, że to oni blokują dostęp do leczenia. "Coraz więcej chorych próbuje siłą wymusić przyspieszenie zabiegu, szczególnie wtedy, gdy wyznaczono im wielomiesięczny termin czekania na operację i nie stać ich na wręczenie łapówki" - mówi dr Elżbieta Zdankiewicz-Ścigała ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej.
Jeszcze kilka lat temu lekarze cieszyli się największym prestiżem pośród wszystkich grup zawodowych. Dziś aż 42 proc. Polaków uważa, że lekarze wypełniają swoje obowiązki nierzetelnie, medyków uznają za pracowników sektora usług, od których trzeba wymagać i nie dać się oszukać. Anna Bańkowska, gdy była posłanką SLD, przywiozła do bydgoskiego szpitala klinicznego AM swoją matkę z urazem ręki. Zażądała, by przy okazji prześwietlono staw biodrowy pacjentki. Dyżurujący dr Wojciech Lewandowski odmówił i odesłał chorą do lekarza pierwszego kontaktu. Mąż posłanki zagroził lekarzowi pobiciem, a Bańkowska wyjęła legitymację poselską i zapowiedziała, że lekarz zostanie zwolniony. W Radomiu syn kobiety z zawałem pobił lekarza, bo ten wypisał skierowanie do gorszego, w ocenie atakującego, szpitala. W Białymstoku rozwścieczony pacjent kazał zatrzymać karetkę, a następnie wywlókł z niej lekarkę za włosy. Z kolei chory z Włoszczowej uznał, że personel jest zbyt ślamazarny, i wyrwał z obudowy respirator, a potem tak zdemolował karetkę, że pojazd nadawał się na złom.
Pacjenci intruzi
Pacjenci są rozżaleni, ale i pracownicy służby zdrowia nie są bez winy. "Chorzy są często traktowani bez należytego szacunku i nie są informowani o stanie zdrowia. Również ich rodzinom nie udziela się informacji i traktuje jak intruzów" - mówi prof. Barbara Weigl, psycholog z Akademii Pedagogiki Specjalnej. W takich okolicznościach doszło do konfliktu między pielęgniarką Marią Macherą ze Szpitala Bielańskiego w Warszawie i ówczesnym prezydentem stolicy Lechem Kaczyńskim. Gdy polityk, zaniepokojony złym traktowaniem znajomej, przyjechał do szpitala, pielęgniarka, jak mówią świadkowie, opryskliwie odpowiedziała: "Co pan sobie wyobraża?". Wzburzony prezydent stwierdził, że pielęgniarka "zapamięta ten dzień do końca życia". Kilka dni później pielęgniarkę zwolniono. Maria Machera wytoczyła szpitalowi proces (24 marca odbyła się kolejna rozprawa), bo uważa, że została zwolniona bezprawnie. Przed kilkoma dniami rozpoczęło się śledztwo przeciw studentom Wydziału Pielęgniarstwa Collegium Medicum UJ, którzy upokarzali pensjonariuszy domu opieki społecznej, rozbierając ich i naśmiewając się z nich. Każde takie doniesienie pogłębia nieufność pacjentów, szczególnie że nie reaguje na nie samorząd lekarski.
Wojna szpitalna
Na agresję pacjentów lekarze i pielęgniarki są narażeni niemal we wszystkich krajach europejskich. Z badań przeprowadzonych w tym roku przez brytyjski Royal College of Nursing wynika, że pacjenci grozili 40 proc. pielęgniarek. Podobne dane opublikowano w Szwajcarii i Kanadzie. Polska jest jedynym krajem, w którym nie przeciwdziała się przemocy w służbie zdrowia. W krajach, gdzie wprowadzono zainicjowaną przez Wielką Brytanię akcję "Zero tolerancji dla przemocy w służbie zdrowia", agresja wobec personelu medycznego spadła o 30 proc. Podobne kampanie powinny być przeprowadzone w Polsce, choć niewiele zmienią, jeśli nie zostanie zreformowana służba zdrowia, z której na razie nikt nie jest zadowolony. Pacjent nie będzie próbował wymusić leczenia siłą, jeśli będzie wiedział, co mu się należy w ramach opłacanej składki na ubezpieczenie zdrowotne.
Do agresji coraz częściej dochodzi między pielęgniarkami i lekarzami. Co druga pielęgniarka otrzymuje polecenia w wulgarnej formie lub jako pogróżki, niektóre są szantażowane, a nawet bite przez lekarzy! Jak wynika z analiz AM w Białymstoku, co piąty pracownik służby zdrowia był szantażowany przez kolegę z oddziału. Maria Winiarska, pielęgniarka z Lublina, zapytała swoje koleżanki, czy doświadczają w pracy mobbingu. Aż 78 proc. odpowiedziało, że wyżywa się na nich cały zespół lekarzy. Nikt się tym nie przejmuje. Trzy lata temu w Ministerstwie Zdrowia powstał program przeciwdziałania agresji w służbie zdrowia, ale dziś nikt o nim nie pamięta. Tymczasem, jak wynika z analiz Australijskiego Instytutu Zarządzania, stuosobowa instytucja, która toleruje agresję, traci rocznie 175 tys. dolarów. Warto policzyć, ile traci Narodowy Fundusz Zdrowia.
Iwona Konarska
"WPROST" Numer: 17/2009 (1372)
UWAGA! BIJĄ LEKARZY
Doktor Aniela Głowacz ze Szpitala Klinicznego im. Dzieciątka Jezus w Warszawie została wezwana do nieprzytomnego człowieka. Karetka błyskawicznie dotarła na miejsce. Mało brakowało, żeby zamiast pacjenta do kliniki odwiozła jednak samą lekarkę. Gdy bowiem z troską pochyliła się nad chorym, ten z impetem przyrżnął jej pięścią w brzuch.
Aż 40 proc. lekarzy doświadczyło agresji pacjentów – alarmuje Naczelna Izba Lekarska. Niedawno takie sytuacje zdarzały się niemal wyłącznie w zakładach psychiatrycznych i odwykowych. Teraz w pogotowiu ratunkowym są już nagminne i coraz częściej dochodzi do nich w szpitalach, na izbach przyjęć, a nawet w gabinetach przychodni rodzinnych. Najczęściej są to krzyki i obelgi, ale zdarzają się groźby, a nawet przemoc fizyczna.
Doktor Głowacz ściągnęła na siebie gniew chorego, gdy nie chciała mu podać relanium. Po wstępnym badaniu nabrała podejrzeń, że pacjent symuluje problemy, by wymusić na niej podanie specyfiku. – Postanowiłam umieścić go w karetce. Wtedy on zaczął się rzucać, niszczyć sprzęt i uderzył mnie pięścią w brzuch – opowiada „Wprost" pobita lekarka.
Nie tylko Polacy biją pracowników służby zdrowia. Jedno z brytyjskich towarzystw ubezpieczeniowych określiło przemoc jako najważniejsze ryzyko zawodowe lekarzy i pielęgniarek. W Glasgow od kilku lat są prowadzone kursy samoobrony dla pielęgniarek. W innych miastach pracownicy pogotowia ratunkowego, lekarze, a także szpitalni portierzy zostaną wyposażeni w kamizelki chroniące przed atakami z użyciem noży i broni palnej.
W USA czynnej napaści doświadcza rocznie 25 na 10 tysięcy pracowników medycznych i socjalnych (wśród pracowników sektora prywatnego nie związanych z medycyną odsetek ofiar agresji wynosi tylko 2 na 10 tysięcy osób rocznie). W ciągu pół roku w Detroit dzięki zainstalowaniu systemów bezpieczeństwa udaremniono wniesienie do szpitali 23 sztuk broni palnej, 1324 noży i 97 sprayów z gazami obezwładniającymi.
Z badań Minnesota Nurses’ Study opublikowanych w czasopiśmie „Occupational and Environmental Medicine" wynika, że w ciągu roku poprzedzającego badanie w miejscu pracy 13 proc. pielęgniarek doświadczyło fizycznej napaści, a 39 proc. z nich było słownie obrażanych, zastraszanych lub molestowanych. W niemal wszystkich przypadkach ataków fizycznych (97 proc.) i w dwóch trzecich słownych napaści agresorami byli pacjenci lub osoby odwiedzające chorych. Za pozostałe przypadki przemocy wobec pielęgniarek odpowiadali współpracownicy i przełożeni.
Dotychczas tylko lekarze mogli trafić do sądu za błędy medyczne popełnione na pacjentach. Teraz sytuacja może się odwrócić – pacjenci będą mogli ponieść karę za obrażanie lub atakowanie lekarzy. Domaga się tego Polskie Towarzystwo Prawa Medycznego, a popiera tę inicjatywę Naczelna Izba Lekarska. Pracownicy służby zdrowia chcą być chronieni, podobnie jak funkcjonariusze publiczni.
– W Polsce nie ma odrębnych przepisów prawnych dotyczących przemocy ze strony klientów lub pacjentów, tak jak w wypadku mobbingu, czyli przemocy psychicznej doświadczanej od współpracowników, przełożonych lub podwładnych – mówi Magdalena Warszewska-Makuch z Centralnego Instytutu Ochrony Pracy – PIB w Warszawie. Trzeba będzie je wprowadzić, bo coraz więcej chorych i ich najbliższych jest sfrustrowanych. Coraz bardziej niezadowoleni i zastraszeni są lekarze. – Większość agresywnych pacjentów to osoby pod wpływem alkoholu. Są też tacy, którzy sądzą, że butna i roszczeniowa postawa zapewni im lepszą opiekę – mówi dr Adam Pietrzak z Zakładu Medycyny Ratunkowej Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.
Chorzy coraz częściej nie wytrzymują długiego oczekiwania w kolejce przed gabinetami lekarskimi. Niektórzy próbują siłą wymusić przyspieszenie zabiegu, szczególnie wtedy, gdy wyznaczono im wielomiesięczny termin czekania na operację. Nie bez winy są też lekarze. Zdarza się, że chorzy są traktowani bez należytego szacunku i nie są informowani o stanie zdrowia. Także ich rodzinom często nie udziela się informacji i traktuje jak intruzów. – Trzeba przyznać, że niektórzy lekarze mają w sobie niezwykłą zdolność do wyzwalania agresji w pacjentach. Sprzyja temu niedostatek informacji, podniesiony głos, autorytarne wypowiedzi – mówi Grażyna Pacocha, wiceprezes Stowarzyszenia Menedżerów Opieki Zdrowotnej STOMOZ. Ale coraz częściej dochodzi do konfliktów nie tylko z powodu zachowania lekarzy. Wielu pacjentów ma własną koncepcję leczenia, a od lekarza wymaga jedynie przepisania konkretnych leków. Gdy ten odmawia, frustracja bierze górę.
Pracownicy służby zdrowia obawiają się, że to oni będą obarczani odpowiedzialnością za agresję pacjentów. – W sytuacji jakiejkolwiek słownej czy fizycznej przepychanki między pacjentem a lekarzem, medyk nie ma szans udowodnienia swoich racji – uważa Aniela Głowacz. Pacjent może poskarżyć się przełożonemu lekarza, zgłosić sprawę do rzecznika odpowiedzialności zawodowej, a nawet wystąpić do sądu z powództwa cywilnego. Lekarz praktycznie nie może nic. Dlatego lekarze domagają się wprowadzenia karty praw lekarza, podobnej do karty praw pacjenta. (...)
Autor: Magdalena Koton-Czarnecka
Współpraca: Tomasz P. Terlikowski
www.o2.pl / www.sfora.pl | 3 źródła Czwartek [04.02.2010, 06:25]
W TYM ZAWODZIE NIE DA SIĘ UNIKNĄĆ PRZEMOCY
Pielęgniarki: pobicia to norma.
Pielęgniarki z Australii twierdzą, że przemoc to część ich codziennej pracy. Ponad polowa sióstr była przynajmniej raz pobita przez pacjenta, a większość (90 proc.) twierdzi, że często spotyka się z agresją i wyzwiskami słownymi. Części grożono nawet bronią i nożem - donosi news.com.au.
Z badania przeprowadzonego przez Perth's Curtin University of Technology wynika, że 69 proc. pielęgniarek z prywatnych i publicznych szpitali w Australii czuła się zagrożona przemocą ze strony pacjentów.
Jednak tylko jedna na sześć kobiet zgłosiła taki przypadek przełożonym. Nie wierzą bowiem w to, że ktokolwiek potrafi im pomóc, a agresję pacjentów traktują już jako coś normalnego w swojej pracy. - zauważa dr Rose Chapman.
Tymczasem co czwarta pielęgniarka jest atakowana przez pacjenta raz w tygodniu, 27 proc. raz w miesiącu, a 25 proc. raz na pół roku.
Najczęściej pacjenci atakują pielęgniarki na oddziałach ratunkowych oraz psychiatrycznych - po około 40 przypadków agresji i pobić w czasie roku - dodaje portal. | AJ
www.o2.pl / www.sfora.pl | Niedziela [31.01.2010, 09:16]
POMAGANIE INNYM SKRACA ŻYCIE
To zbyt stresujące.
Lekarze zwykle są zdrowsi niż inni ludzie, ale ciężka praca sprawia, że żyją o całą dekadę krócej - donosi Indyjskie Towarzystwo Medyczne (IMA). Przeciętny wiek, w którym umierają to 58-59 lat. Przeciętna długość życia w Indiach jest o 10 lat większa.
IMA doszło do takich wniosków po przebadaniu niemal 16 tys. lekarzy z różnych części kraju - czytamy na dnaindia.com.
Większość lekarzy w Indiach umiera nagle, na zawał serca. Głównym źródłem problemów z sercem jest przepracowanie i nadmiar stresów. | JS
SZPITALE RZEKĄ ŁAPÓWEK PŁYNĄCE
Korupcja w polskiej służbie zdrowia sięga kwoty 5 miliardów złotych. W tym roku do dania lekarzowi w łapę przyznało się aż 68 procent ankietowanych Polaków, czyli o 10 procent więcej niż przed dwoma laty. (...)
Violetta Ozminkowski, Bernadeta Waszkielewicz
"WPROST" nr 8/2009 (1363): 2 mln zł zarobiło ośmiu lekarzy z Centrum Onkologii w ciągu ostatnich trzech lat za prowadzenie szkoleń dla lekarzy rodzinnych. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego wszczęła dochodzenie w tej sprawie.
www.o2.pl | 2008-11-27 11:11 (akt. 16:36)
Przez dwa lata w polskich szpitalach było aż 76 samobójstw - twierdzi dokument Prokuratury Krajowej, do którego dotarł "Dziennik".
Większość spraw umorzono, 14 jest w toku. Część osób odebrało sobie życie, nie mogąc wytrzymać bólu.
Jak podaje "Dziennik", dane obejmują lata 2007 - 2008. Prokuratura twierdzi, że jej organa podejmowały w każdym przypadku śledztwo. Większość spraw dotyczyła "namowy i pomocy do samobójstwa", a więc wszystkiego tego, co nazywane bywa eutanazją. Ale aż 27 postępowań toczyło się w sprawie "nieumyślnego spowodowania śmierci". Pod tym paragrafem kryją się m.in. błędy lekarskie, wskutek których pacjent odczuwał potężny ból i zdecydował się na samobójstwo. Nie sprecyzowano, ile spośród 27 przypadków dotyczy bólu - dodaje "Dziennik".
(...)
Jak powiedział "Dziennikowi" rzecznik praw obywatelskich i zarazem adresat raportu Janusz Kochanowski: "Jest znacznie gorzej, niż ktokolwiek mógł pomyśleć. Słyszałem dotychczas o 6 - 7 samobójstwach, nawet to wydawało mi się dużo. Tak dramatycznego sygnału nikt się nie spodziewał". Kochanowski zarzucił też bezczynność rzecznikowi praw pacjenta.
("Dziennik")
www.o2.pl / www.sfora.pl | Niedziela [13.06.2010, 09:36]
TAK OSZUKUJĄ DENTYŚCI. TRUJĄ PACJENTÓW I ZARABIAJĄ MILIONY
Stomatolodzy oszukują głównie na koronkach i mostkach.
Choć nie ma oficjalnych danych, to prowadzone w sposób niejawny kontrole pokazują, że takich praktyk dopuszcza się co czwarty dentysta w Wielkiej Brytanii - dodaje gazeta.
Dentyści okłamują pacjentów i oszczędzają. Używają fałszywego złota, najczęściej to pomalowane farbą stopy miedzi i aluminium.
Te natomiast korodują i zatruwają organizm toksycznymi metalami - donosi "The Independent on Sunday".
Dentyści opłacani z brytyjskiego odpowiednika NFZ nie mają prawa tego robić, ale czerpią z tego ogromne zyski. Za wstawiony mostek dostają zwrot 190 funtów, ich koszt jest dużo niższy.
Ostatnio zaczęli ściągać gotowe produkty prosto z Chin, gdzie nikt nie przejmuje się takimi kwestiami jak toksyczność. | JS
www.o2.pl / www.hotmoney.pl | Środa, 16.06.2010 20:50 18 komentarzy
STERYLNY SPRZĘT U DENTYSTY DLA CO TRZECIEGO PACJENTA
Co wykazała kontrola sanepidu.
Strach przed wizytą u dentysty jednak jest uzasadniony, przynajmniej w Polsce… Dlaczego powinniśmy się bać, przekraczając próg gabinetu stomatologicznego, wyjaśnia lubelska "Gazeta Wyborcza".
Inspektorzy stwierdzili m.in., że brakowało końcówek (w tym wierteł), a te, które były, odkażano w nieodpowiedni sposób. Zamiast przeprowadzić sterylizację, przecierano je gazikiem nasączonym preparatem dezynfekcyjnym.
W drugim gabinecie sterylizacja narzędzi się odbywała, ale… po co trzecim pacjencie. Większość zabiegów stomatologiczne wykonywano jednak przy użyciu niesterylnego sprzętu.
Co, ciekawe, gabinety były uprzedzone o kontroli, ale wiadomość, że inspektorzy sanepidu się pojawią, nie skłoniła ich pracowników do większej staranności. Czyżby nie wiedzieli, w jaki sposób można się zarazić wirusem HIV czy WZW?
Inspektorzy nakazali zamknąć obie placówki, ale jedna już naprawiła błędy i znowu działa – czytamy na Gazeta.pl.
Źródło: Gazeta.pl
Dominika Reszke
dominika.reszke@hotmoney.pl
"WPROST" nr 13/2006 r.
PRUSAK ZE SKALPELEM
Insekty atakują w szpitalach nie tylko kuchnie, łazienki i sale chorych, ale też sterylizatornie i sale operacyjne
O opanowaniu przez szczury warszawskiego Szpitala Elżbietanek opinia publiczna dowiedziała się, gdy rodzinie zmarłego tam chorego wydano ciało poszarpane przez gryzonie. Prawie 90 proc. polskich szpitali nie radzi sobie ani ze szczurami, ani z insektami - wynika z najnowszych danych Państwowego Zakładu Higieny. Plagę prusaków stwierdzono w co drugiej placówce, a w co piątej - mrówki faraona, które przedostają się pod gipsowe opatrunki, do aparatów do transfuzji krwi, a nawet do leków. Insekty opanowały w szpitalach już kuchnie, łazienki i sale chorych, coraz częściej gnieżdżą się w sterylizatorniach i salach operacyjnych!
Gryzonie i owady mogą wywoływać groźne zakażenia. Gryzonie roznoszą w szpitalach aż 200 chorób, m.in. salmonellozę, włośnicę, bardzo trudną w leczeniu tzw. gorączkę szczurzą i chorobę Weila, czyli jedną z odmian leptospirozy nazywanej żółtaczką krwotoczną. Prusaki mogą być powodem alergii, astmy i zakażeń pokarmowych, przenoszą też tak groźne choroby zakaźne, jak gruźlica i cholera. Z powłok prusaków złapanych w polskich szpitalach wyizolowano aż 80 szczepów mikroorganizmów opornych na antybiotyki i środki dezynfekcyjne, a nawet na chemioterapię.
Epidemia owadów
Polska należy do nielicznych krajów, w których ani nie monitoruje się zagrożenia insektami, ani nie próbuje się ich zwalczać. Tymczasem badania międzynarodowe dowodzą, że insekty i gryzonie mogą być przyczyną nie tylko pojedynczych zachorowań, ale nawet epidemii. - Już 30 lat temu w Irlandii Północnej udowodniono, że falę zachorowań na czerwonkę wywołały bakterie Shigella dysenteriae przenoszone przez szpitalne prusaki, a w Kaliforni wykazano związek między obecnością owadów w szpitalach a zwiększoną liczbą zachorowań na wirusowe zapalenie wątroby - mówi dr Aleksandra Gliniewicz z PZH. W Szpitalu Uniwersyteckim w Brukseli stwierdzono, że szczep Salmonella typhimurium obecny w ciałach prusaków wywołał epidemię biegunki wśród pacjentów, był także przyczyną szerzenia się wśród niemowląt epidemii salmonellozy. W słowackich szpitalach źródłem gruźlicy okazały się odchody karaluchów. Prusaki są również jednym z podejrzanych o wywołanie epidemii SARS w Hongkongu.
W Polsce do podobnych zakażeń może dojść szczególnie na Opolszczyźnie, gdzie aż 75 proc. szpitali tonie w brudzie sprzyjającym insektom i gryzoniom. Według Państwowej Inspekcji Sanitarnej (dane z 2004 r.), kolejne na liście największych szpitalnych brudasów są województwo dolnośląskie (40 proc.) i wielkopolskie (37 proc.). W co drugim szpitalu w województwie dolnośląskim i w co piątym w województwie łódzkim stan sanitarny w kuchni uznano za skandaliczny. W najgorszym stanie są szpitale chorób płuc i placówki dla psychicznie chorych. Zabójczy dla osłabionych pacjentów brud znaleziono nie tylko w szpitalach powiatowych (w Radomsku, Tomaszowie Mazowieckim, Rawie Mazowieckiej i Pabianicach), ale także w renomowanych klinikach. Negatywną ocenę wystawiono aż sześciu akademickim szpitalom we Wrocławiu, m.in. klinice onkologii, chorób płuc, serca i pediatrii, a także Centrum Klinicznemu Akademii Medycznej w Gdańsku, w którym kilka oddziałów, m.in. intensywnej terapii, tonęło w brudzie! W województwie pomorskim negatywnie oceniono dziesięć placówek, m.in. Szpital Wojewódzki we Włocławku i Wojewódzki Szpital dla Psychicznie Chorych w Świeciu.
Plaster z insektami
W 95 proc. placówek służby zdrowia nie ma nowoczesnych komór do dezynfekcji, a w województwie opolskim i łódzkim jedynie dwa szpitale mają sterylizatornię. Tylko 6 proc. dyrektorów polskich szpitali zarządza dezynsekcję i deratyzację raz w miesiącu. W co drugiej placówce częstotliwość tych zabiegów określa się wyrażeniem "od czasu do czasu", a wszędzie przyznaje się, że wydatki na ten cel (około 3 tys. zł miesięcznie) z roku na rok są obcinane. W Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka i Matki, gdzie pielęgniarki fotografowały się z wcześniakami z inkubatorów, sprzątaczki czyściły pomieszczenia, łazienki i kuchnię, jak chciały i kiedy chciały. Najchętniej pracowały w nocy, używając sobie tylko znanych chemikaliów. - To podstawowy błąd, bo insekty trzeba zwalczać wyłącznie najnowocześniejszymi preparatami - mówi doc. Krzysztof Kwiatek z Państwowego Instytutu Weterenaryjnego w Puławach.
Dyrektorzy placówek tłumaczą, że nawet na oddziałach o najwyższym reżimie sanitarnym, na przykład hematologii, mogą się zdarzyć insekty. Trudno jednak wyjaśnić, jak prusaki przedostają się do materiałów opatrunkowych, co wykazały badania Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Katowicach ("Szkodniki sanitarne w szpitalach województwa śląskiego w latach 2003-2004"). W rzeszowskim Szpitalu im. Chopina przyznano, że prusaki znaleziono na ortopedii i okulistyce. Podobne przypadki ujawniane były w szpitalach dziecięcych, m.in. w szpitalu przy ul. Litewskiej w Warszawie i w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Krakowie. (...)
Iwona Konarska
http://www.magazyn.goniec.com/artykul/2 ... cjent.html
Angielski pacjent 06.07.2008
BRYTYJSKIE SZPITALE NIE RADZĄ SOBIE Z GRONKOWCEM. Każdego roku wirus zabija na Wyspach co najmniej 5 tysięcy pacjentów. Ofiarami angielskiej służby zdrowia coraz częściej stają się Polacy.
Brytyjski National Health Service podaje, że każdego roku w angielskich szpitalach zaraża się 321 tysięcy pacjentów. Zainfekowanych może być jeszcze więcej, bo, tak jak w przypadku Krzysztofa Łukomskiego, zdarza się, że rekonwalescent zostaje wypisany ze szpitala, zanim choroba w pełni się ujawni.
www.o2.pl / www.sfora.pl | Piątek [27.11.2009, 12:20] 3 źródła
LUDZIE UMIERALI W KRWI I SMRODZIE
Kontrola szpitala przyniosła szokujące wyniki.
Śmiertelność w Basildon University Hospital wyniosła w 2008 roku 6,1 proc i była o ponad jedną trzecią wyższa od średniej krajowej. Przez brud i zaniedbania personelu zmarło co najmniej 70 brytyjskich pacjentów.
Brud był wszędzie. Na łóżkach i podłogach widoczne były ślady krwi, w większość sprzętu medycznego była niesprawna - stwierdzili kontrolerzy.
Odkryli także „mocno zabrudzone firanki i śmierdzące materace".
Sprzęt jednorazowy wykorzystywany był kilkakrotnie. Rurki intubacyjne powinny trafić na śmietnik 4 lata temu, w fatalnym stanie znajdowały się także respiratory - powiedziała Katherine Murphy z Patients' Association.
Po ujawnieniu skandalu brytyjskie władze nie wykluczają zwolnienia całego personelu lecznicy. | TM
„WPROST” nr 37(1290), 16.09.2007 r.
ŁOWCY NEREK
NIELEGALNY HANDEL ORGANAMI W NASZEJ CZĘŚCI ŚWIATA DOPIERO ZACZYNA SIĘ ROZKRĘCAĆ
(...)
SUPERMARKET Z ORGANAMI
W globalnym supermarkecie nie sposób się oprzeć wrażeniu, że części ludzkiego ciała stały się towarem, jak każdy inny. W „Aktuellt", jednym z głównych programów informacyjnych szwedzkiej telewizji państwowej, wyemitowano reportaż, którego autorzy pokazali m.in. stronę internetową szpitala w Szanghaju, gdzie podano nawet cennik transplantacji organów: „nerka – 62 tys. dolarów, wątroba – 130 tys. dolarów, płuco – 150–170 tys. dolarów, serce – 130–160 tys. dolarów, nerka i trzustka – 150 tys. dolarów, rogówka – 30 tys. dolarów". O tym, że w Chinach działa przemysł pozyskiwania narządów od osób skazanych na śmierć, Human Rights Watch alarmuje od lat. Wśród dowodów zebranych przez tę organizację są m.in. zeznania lekarza, który widział, jak znieczulonemu więźniowi usunięto obie nerki i dopiero po kilkunastu godzinach zabito go strzałem w głowę. Równie łatwo zdobyć narządy w Rosji. Członkowie komitetu Polska – Czeczenia mają informacje m.in. o klinice, w której liczba przeszczepów wzrosła tak bardzo, że nie ma mowy, by organy zdobywano legalnie. Precyzyjnie udokumentowane raporty organizacji praw człowieka opisują dziesiątki przypadków, gdy pozbawione narządów ciała zabitych żołnierzy i partyzantów z Czeczenii są odsprzedawane ich rodzinom.
(...)
UKRYTY PROBLEM
Vermot-Mangold osobiście przekonała się, jak trudno walczyć z handlem organami dwa lata temu. Stanęła wówczas na czele delegacji Zgromadzenia Parlamentu Rady Europy, by zbadać tajemnicze zniknięcia noworodków w Charkowie w 2002 r. Chodziło o dwójkę dzieci, których ciał lekarze nie chcieli wydać matkom, choć twierdzili, że noworodki zmarły z przyczyn naturalnych. Według informacji, które dotarły do Vermot-Mangold nieco później, w tym samym szpitalu znaleziono ciała dzieci, od których pobrano organy. „Jedna z ukraińskich organizacji pozarządowych ocenia, że w latach 2001-2003 podobnych przypadków było na Ukrainie około 300" – podały przed jej wizytą w Kijowie służby prasowe zgromadzenia. Podczas czterodniowego pobytu na Ukrainie Vermot-Mangold pozwolono jednak tylko na wgląd do dokumentów prokuratury i specjalnej komisji Ministerstwa Zdrowia, które zajmowały się tą sprawą. Zgodnie twierdziły one, że doniesienia na temat porwanych niemowląt oraz handlu dziecięcymi organami nie znajdują potwierdzenia. I zamknęły śledztwa. To samo musiała zrobić pani Vermot-Mangold. Oficjalnie więc problemu na Ukrainie nie ma, podobnie jak nie ma go w innych częściach Europy. – Tylko czy jest ktoś, kto może powiedzieć, co się stało z ponad 6 tys. dzieci, które – wedle danych UNICEF – w 2006 r. padły ofiarami przemytu, albo z 50 tys. dzieci w Europie, które – wedle UNHCR – zostały pozostawione samym sobie? – pyta niezależna badaczka belgijska Lorne Walters. Nie ma ona wątpliwości, że część padła ofiarą handlarzy organami.
W Polsce problemu handlu organami oficjalnie także nie ma. Z danych Komendy Głównej Policji wynika, że w ostatnich latach prowadzono około 20 takich spraw. Za sprzedawanie bądź kupowanie tkanek lub narządów oraz pośrednictwo w takim handlu grozi do trzech lat więzienia. A jeśli „sprawca uczynił sobie z popełnienia przestępstwa stałe źródło dochodu", kara może sięgnąć 10 lat. Jednocześnie za rozpowszechnianie ogłoszeń tego typu grozi grzywna do 5 tys. zł. Na ile te kary są skuteczne, pokazuje fakt, iż ogłoszeń typu „sprzedam nerkę", od których do niedawna roiło się na internetowych portalach, prawie już nie ma. Są za to inne. Bez trudu można znaleźć na forach anonse typu: „Oddam nerkę za długi. Mój dług, abym mogła dalej normalnie żyć, wynosi 45 tys". Poniżej podano numer telefonu. Sprawdziliśmy – ogłoszenie było aktualne.
Agata Jabłońska
www.o2.pl / www.sfora.pl | 1 źródło Piątek [26.02.2010, 06:51]
ILE JEST WARTE TWOJE ŻYCIE DLA POGOTOWIA
Kontrola ujawniła przerażające historie.
Od 255 do 425 zł zarabia pogotowie za każdego pacjenta wożonego ze szpitala do szpitala - pisze "Gazeta Wyborcza", powołując się na pokontrolny raport prof. Cezarego Pakulskiego, wojewódzkiego konsultanta medycyny ratunkowej w Zachodniopomorskiem.
Kontrola, to efekt skarg szpitali na pracę pogotowia.
Pogotowie przywożące pacjenta z jego domu do szpitala nie dostaje pieniędzy, bo to zadanie objęte kontraktem z NFZ. Dlatego chory z drgawkami jest zostawiany w szpitalu bez neurologii, pacjenci ze złamaniami - tam gdzie nie ma ortopedii. Ekipy pogotowia robią to celowo, żeby przewieźć pacjentów jeszcze raz i zarobić.
Kontrola ujawniła wiele dramatycznych historii ofiar wypadków, które pogotowie naraziło na dodatkowe cierpienie i utratę życia. Szpital w Stargardzie Szczecińskim pokazał listę 32 pacjentów, których pogotowie przywiozło, choć ratownicy musieli wiedzieć, że pacjenci nie otrzymają pomocy, bo szpital nie ma odpowiednich oddziałów.
Szpital w Goleniowie dostał chorego z rozpoznanym zawałem. Choć lekarz z izby przyjęć niemal natychmiast potwierdził diagnozę, karetka, która go przywiozła, odjechała i trzeba było zamówić tzw. karetkę transportową ze Szczecina. Chory czekał na nią dwie godziny - pisze "Gazeta Wyborcza".
Do szpitala w Dębnie, gdzie nie ma oddziału urazowo-ortopedycznego, pogotowie przywiozło sześciu pacjentów ze złamaniami kończyn i kręgosłupa. Niektórzy mieli złamania otwarte. Pogotowie ich zostawiło. Wezwane ponownie - przewiozło na ortopedię do innego szpitala - gazeta przytacza kolejny przykład. | JS
www.o2.pl | Czwartek [21.05.2009, 10:13] 2 źródła
PSYCHIATRZY TERRORYZUJĄ PACJENTÓW
Co drugi dzień bezpodstawnie używają wobec nich przemocy.
Pacjenci duńskich szpitali psychiatrycznych są często bez powodu unieruchamiani pasami i zamykani w izolatkach. Bez potrzeby dostają także leki uspokajające.
W ubiegłym roku taki przymus zastosowano wobec 167 pacjentów - poinformował dziennik "Politiken".
To bardzo niepokojące i nie można tego akceptować - powiedział Preben Rudiengaard z Parlamentarnej Komisji Zdrowia.
Według danych pochodzących z duńskich szpitali przymus stosowano wobec co piątego pacjenta. Eksperci dodają, że dane te nie są w pełni wiarygodne ponieważ wielu psychicznie chorych nie jest w stanie złożyć skargi.
Pacjenci duńskich psychiatryków w 2008 roku zrobili to około 1,8 tys. razy. | TM
www.o2.pl / www.sfora.pl | Niedziela [06.09.2009, 22:39] 2 źródła
LEKARZE: ZABIJAMY LUDZI
Podczas operacji zasypiają ze zmęczenia.
Chirurdzy z publicznych szpitali w Australii przyznają, że wskutek przepracowania mogą narażać zdrowie i życie pacjentów. Rekordzista pracował 168 godzin bez przerwy i zasnął ze skalpelem w ręku - alarmuje "The Courier Mail".
Lekarze mają świadomość, że popełniają błędy, które mogły spowodować śmierć pacjentów. Szokujące wyznania australijscy chirurdzy opisali w anonimowej ankiecie. Co szósty medyk nie wykluczył, że z powodu jego wyczerpania fizycznego chory mógł umrzeć.
Jeden z lekarzy stwierdził, że wciąż prześladują go nocne koszmary, gdy przypomni sobie śmierć starszego mężczyzny, któremu podał zbyt dużą dawkę leku. Inny przyznaje, że pomylił nazwy medykamentu - pacjent także zmarł - donosi australijski dziennik.
Chirurdzy z przemęczenia powodują także wypadki drogowe - jeden z nich cudem uniknął śmierci po tym jak zasnął za kierownicą i zderzył się z ciężarówką.
Australijskie ministerstwo zdrowia już zapowiedziało zmiany w godzinach pracy lekarzy i wysokości ich pensji. | AJ
"WPROST" nr 15, 16.04.2006 r.
SKALPELEM W DOKTORA
Lekarze i pielęgniarki mają bardziej niebezpieczną pracę niż policjanci
Emerytowany wojskowy w Zgierzu chciał zastrzelić lekarza, bo uważał, że karetka przyjechała za późno. W przychodni gliwickiego Centrum Onkologii niemal codziennie dochodzi do awantur. - Pacjenci są coraz bardziej rozwścieczeni i wulgarni - mówi prof. Bogusław Maciejewski, dyrektor ośrodka. W szpitalach i przychodniach pielęgniarki są atakowane strzykawkami, nożyczkami, a nawet przyniesioną przez chorego siekierą. "Zawód pielęgniarki jest dziś bardziej niebezpieczny niż zawód policjanta" - uważa prof. Elżbieta Krajewska-Kułak z Akademii Medycznej w Białymstoku, kierująca badaniem "Agresja i przemoc w pracy pielęgniarki". Dziewięć na dziesięć pracujących w izbach przyjęć pielęgniarek regularnie wysłuchuje od pacjentów gróźb i obelg, trzy czwarte musiało odpierać atak fizyczny, a co piąta była wielokrotnie szantażowana przez rodziny chorych.
Na agresję pacjentów są narażeni również lekarze. Do niedawna zdarzało się to głównie w zakładach psychiatrycznych i odwykowych, dziś zdarza się nawet na oddziałach kardiologicznych i pediatrycznych. Najgorzej jest w ratownictwie medycznym. Andrzej Bąk z łódzkiego pogotowia został pobity przez pacjenta, któremu odmówił wypisania recepty na insulinę. Jego koleżanka Ewa Bogulak miała pęknięte żebra i uraz czaszki, bo pacjentowi nie podobało się, jak zakładała mu opatrunek. Do dziś leczy stany lękowe. "Takiego nasilenia przemocy nie pamiętam od lat, ratownicy pogotowia są atakowani prawie codziennie" - mówi Bogusław Tyka, dyrektor łódzkiego pogotowia.
Blokada leczenia
59 proc. Polaków jest niezadowolonych ze służby zdrowia. Najwięcej frustracji wywołuje limitowanie usług medycznych przez Narodowy Fundusz Zdrowia. Pacjenci obwiniają jednak głównie lekarzy - uważają, że to oni blokują dostęp do leczenia. "Coraz więcej chorych próbuje siłą wymusić przyspieszenie zabiegu, szczególnie wtedy, gdy wyznaczono im wielomiesięczny termin czekania na operację i nie stać ich na wręczenie łapówki" - mówi dr Elżbieta Zdankiewicz-Ścigała ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej.
Jeszcze kilka lat temu lekarze cieszyli się największym prestiżem pośród wszystkich grup zawodowych. Dziś aż 42 proc. Polaków uważa, że lekarze wypełniają swoje obowiązki nierzetelnie, medyków uznają za pracowników sektora usług, od których trzeba wymagać i nie dać się oszukać. Anna Bańkowska, gdy była posłanką SLD, przywiozła do bydgoskiego szpitala klinicznego AM swoją matkę z urazem ręki. Zażądała, by przy okazji prześwietlono staw biodrowy pacjentki. Dyżurujący dr Wojciech Lewandowski odmówił i odesłał chorą do lekarza pierwszego kontaktu. Mąż posłanki zagroził lekarzowi pobiciem, a Bańkowska wyjęła legitymację poselską i zapowiedziała, że lekarz zostanie zwolniony. W Radomiu syn kobiety z zawałem pobił lekarza, bo ten wypisał skierowanie do gorszego, w ocenie atakującego, szpitala. W Białymstoku rozwścieczony pacjent kazał zatrzymać karetkę, a następnie wywlókł z niej lekarkę za włosy. Z kolei chory z Włoszczowej uznał, że personel jest zbyt ślamazarny, i wyrwał z obudowy respirator, a potem tak zdemolował karetkę, że pojazd nadawał się na złom.
Pacjenci intruzi
Pacjenci są rozżaleni, ale i pracownicy służby zdrowia nie są bez winy. "Chorzy są często traktowani bez należytego szacunku i nie są informowani o stanie zdrowia. Również ich rodzinom nie udziela się informacji i traktuje jak intruzów" - mówi prof. Barbara Weigl, psycholog z Akademii Pedagogiki Specjalnej. W takich okolicznościach doszło do konfliktu między pielęgniarką Marią Macherą ze Szpitala Bielańskiego w Warszawie i ówczesnym prezydentem stolicy Lechem Kaczyńskim. Gdy polityk, zaniepokojony złym traktowaniem znajomej, przyjechał do szpitala, pielęgniarka, jak mówią świadkowie, opryskliwie odpowiedziała: "Co pan sobie wyobraża?". Wzburzony prezydent stwierdził, że pielęgniarka "zapamięta ten dzień do końca życia". Kilka dni później pielęgniarkę zwolniono. Maria Machera wytoczyła szpitalowi proces (24 marca odbyła się kolejna rozprawa), bo uważa, że została zwolniona bezprawnie. Przed kilkoma dniami rozpoczęło się śledztwo przeciw studentom Wydziału Pielęgniarstwa Collegium Medicum UJ, którzy upokarzali pensjonariuszy domu opieki społecznej, rozbierając ich i naśmiewając się z nich. Każde takie doniesienie pogłębia nieufność pacjentów, szczególnie że nie reaguje na nie samorząd lekarski.
Wojna szpitalna
Na agresję pacjentów lekarze i pielęgniarki są narażeni niemal we wszystkich krajach europejskich. Z badań przeprowadzonych w tym roku przez brytyjski Royal College of Nursing wynika, że pacjenci grozili 40 proc. pielęgniarek. Podobne dane opublikowano w Szwajcarii i Kanadzie. Polska jest jedynym krajem, w którym nie przeciwdziała się przemocy w służbie zdrowia. W krajach, gdzie wprowadzono zainicjowaną przez Wielką Brytanię akcję "Zero tolerancji dla przemocy w służbie zdrowia", agresja wobec personelu medycznego spadła o 30 proc. Podobne kampanie powinny być przeprowadzone w Polsce, choć niewiele zmienią, jeśli nie zostanie zreformowana służba zdrowia, z której na razie nikt nie jest zadowolony. Pacjent nie będzie próbował wymusić leczenia siłą, jeśli będzie wiedział, co mu się należy w ramach opłacanej składki na ubezpieczenie zdrowotne.
Do agresji coraz częściej dochodzi między pielęgniarkami i lekarzami. Co druga pielęgniarka otrzymuje polecenia w wulgarnej formie lub jako pogróżki, niektóre są szantażowane, a nawet bite przez lekarzy! Jak wynika z analiz AM w Białymstoku, co piąty pracownik służby zdrowia był szantażowany przez kolegę z oddziału. Maria Winiarska, pielęgniarka z Lublina, zapytała swoje koleżanki, czy doświadczają w pracy mobbingu. Aż 78 proc. odpowiedziało, że wyżywa się na nich cały zespół lekarzy. Nikt się tym nie przejmuje. Trzy lata temu w Ministerstwie Zdrowia powstał program przeciwdziałania agresji w służbie zdrowia, ale dziś nikt o nim nie pamięta. Tymczasem, jak wynika z analiz Australijskiego Instytutu Zarządzania, stuosobowa instytucja, która toleruje agresję, traci rocznie 175 tys. dolarów. Warto policzyć, ile traci Narodowy Fundusz Zdrowia.
Iwona Konarska
"WPROST" Numer: 17/2009 (1372)
UWAGA! BIJĄ LEKARZY
Doktor Aniela Głowacz ze Szpitala Klinicznego im. Dzieciątka Jezus w Warszawie została wezwana do nieprzytomnego człowieka. Karetka błyskawicznie dotarła na miejsce. Mało brakowało, żeby zamiast pacjenta do kliniki odwiozła jednak samą lekarkę. Gdy bowiem z troską pochyliła się nad chorym, ten z impetem przyrżnął jej pięścią w brzuch.
Aż 40 proc. lekarzy doświadczyło agresji pacjentów – alarmuje Naczelna Izba Lekarska. Niedawno takie sytuacje zdarzały się niemal wyłącznie w zakładach psychiatrycznych i odwykowych. Teraz w pogotowiu ratunkowym są już nagminne i coraz częściej dochodzi do nich w szpitalach, na izbach przyjęć, a nawet w gabinetach przychodni rodzinnych. Najczęściej są to krzyki i obelgi, ale zdarzają się groźby, a nawet przemoc fizyczna.
Doktor Głowacz ściągnęła na siebie gniew chorego, gdy nie chciała mu podać relanium. Po wstępnym badaniu nabrała podejrzeń, że pacjent symuluje problemy, by wymusić na niej podanie specyfiku. – Postanowiłam umieścić go w karetce. Wtedy on zaczął się rzucać, niszczyć sprzęt i uderzył mnie pięścią w brzuch – opowiada „Wprost" pobita lekarka.
Nie tylko Polacy biją pracowników służby zdrowia. Jedno z brytyjskich towarzystw ubezpieczeniowych określiło przemoc jako najważniejsze ryzyko zawodowe lekarzy i pielęgniarek. W Glasgow od kilku lat są prowadzone kursy samoobrony dla pielęgniarek. W innych miastach pracownicy pogotowia ratunkowego, lekarze, a także szpitalni portierzy zostaną wyposażeni w kamizelki chroniące przed atakami z użyciem noży i broni palnej.
W USA czynnej napaści doświadcza rocznie 25 na 10 tysięcy pracowników medycznych i socjalnych (wśród pracowników sektora prywatnego nie związanych z medycyną odsetek ofiar agresji wynosi tylko 2 na 10 tysięcy osób rocznie). W ciągu pół roku w Detroit dzięki zainstalowaniu systemów bezpieczeństwa udaremniono wniesienie do szpitali 23 sztuk broni palnej, 1324 noży i 97 sprayów z gazami obezwładniającymi.
Z badań Minnesota Nurses’ Study opublikowanych w czasopiśmie „Occupational and Environmental Medicine" wynika, że w ciągu roku poprzedzającego badanie w miejscu pracy 13 proc. pielęgniarek doświadczyło fizycznej napaści, a 39 proc. z nich było słownie obrażanych, zastraszanych lub molestowanych. W niemal wszystkich przypadkach ataków fizycznych (97 proc.) i w dwóch trzecich słownych napaści agresorami byli pacjenci lub osoby odwiedzające chorych. Za pozostałe przypadki przemocy wobec pielęgniarek odpowiadali współpracownicy i przełożeni.
Dotychczas tylko lekarze mogli trafić do sądu za błędy medyczne popełnione na pacjentach. Teraz sytuacja może się odwrócić – pacjenci będą mogli ponieść karę za obrażanie lub atakowanie lekarzy. Domaga się tego Polskie Towarzystwo Prawa Medycznego, a popiera tę inicjatywę Naczelna Izba Lekarska. Pracownicy służby zdrowia chcą być chronieni, podobnie jak funkcjonariusze publiczni.
– W Polsce nie ma odrębnych przepisów prawnych dotyczących przemocy ze strony klientów lub pacjentów, tak jak w wypadku mobbingu, czyli przemocy psychicznej doświadczanej od współpracowników, przełożonych lub podwładnych – mówi Magdalena Warszewska-Makuch z Centralnego Instytutu Ochrony Pracy – PIB w Warszawie. Trzeba będzie je wprowadzić, bo coraz więcej chorych i ich najbliższych jest sfrustrowanych. Coraz bardziej niezadowoleni i zastraszeni są lekarze. – Większość agresywnych pacjentów to osoby pod wpływem alkoholu. Są też tacy, którzy sądzą, że butna i roszczeniowa postawa zapewni im lepszą opiekę – mówi dr Adam Pietrzak z Zakładu Medycyny Ratunkowej Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.
Chorzy coraz częściej nie wytrzymują długiego oczekiwania w kolejce przed gabinetami lekarskimi. Niektórzy próbują siłą wymusić przyspieszenie zabiegu, szczególnie wtedy, gdy wyznaczono im wielomiesięczny termin czekania na operację. Nie bez winy są też lekarze. Zdarza się, że chorzy są traktowani bez należytego szacunku i nie są informowani o stanie zdrowia. Także ich rodzinom często nie udziela się informacji i traktuje jak intruzów. – Trzeba przyznać, że niektórzy lekarze mają w sobie niezwykłą zdolność do wyzwalania agresji w pacjentach. Sprzyja temu niedostatek informacji, podniesiony głos, autorytarne wypowiedzi – mówi Grażyna Pacocha, wiceprezes Stowarzyszenia Menedżerów Opieki Zdrowotnej STOMOZ. Ale coraz częściej dochodzi do konfliktów nie tylko z powodu zachowania lekarzy. Wielu pacjentów ma własną koncepcję leczenia, a od lekarza wymaga jedynie przepisania konkretnych leków. Gdy ten odmawia, frustracja bierze górę.
Pracownicy służby zdrowia obawiają się, że to oni będą obarczani odpowiedzialnością za agresję pacjentów. – W sytuacji jakiejkolwiek słownej czy fizycznej przepychanki między pacjentem a lekarzem, medyk nie ma szans udowodnienia swoich racji – uważa Aniela Głowacz. Pacjent może poskarżyć się przełożonemu lekarza, zgłosić sprawę do rzecznika odpowiedzialności zawodowej, a nawet wystąpić do sądu z powództwa cywilnego. Lekarz praktycznie nie może nic. Dlatego lekarze domagają się wprowadzenia karty praw lekarza, podobnej do karty praw pacjenta. (...)
Autor: Magdalena Koton-Czarnecka
Współpraca: Tomasz P. Terlikowski
www.o2.pl / www.sfora.pl | 3 źródła Czwartek [04.02.2010, 06:25]
W TYM ZAWODZIE NIE DA SIĘ UNIKNĄĆ PRZEMOCY
Pielęgniarki: pobicia to norma.
Pielęgniarki z Australii twierdzą, że przemoc to część ich codziennej pracy. Ponad polowa sióstr była przynajmniej raz pobita przez pacjenta, a większość (90 proc.) twierdzi, że często spotyka się z agresją i wyzwiskami słownymi. Części grożono nawet bronią i nożem - donosi news.com.au.
Z badania przeprowadzonego przez Perth's Curtin University of Technology wynika, że 69 proc. pielęgniarek z prywatnych i publicznych szpitali w Australii czuła się zagrożona przemocą ze strony pacjentów.
Jednak tylko jedna na sześć kobiet zgłosiła taki przypadek przełożonym. Nie wierzą bowiem w to, że ktokolwiek potrafi im pomóc, a agresję pacjentów traktują już jako coś normalnego w swojej pracy. - zauważa dr Rose Chapman.
Tymczasem co czwarta pielęgniarka jest atakowana przez pacjenta raz w tygodniu, 27 proc. raz w miesiącu, a 25 proc. raz na pół roku.
Najczęściej pacjenci atakują pielęgniarki na oddziałach ratunkowych oraz psychiatrycznych - po około 40 przypadków agresji i pobić w czasie roku - dodaje portal. | AJ
www.o2.pl / www.sfora.pl | Niedziela [31.01.2010, 09:16]
POMAGANIE INNYM SKRACA ŻYCIE
To zbyt stresujące.
Lekarze zwykle są zdrowsi niż inni ludzie, ale ciężka praca sprawia, że żyją o całą dekadę krócej - donosi Indyjskie Towarzystwo Medyczne (IMA). Przeciętny wiek, w którym umierają to 58-59 lat. Przeciętna długość życia w Indiach jest o 10 lat większa.
IMA doszło do takich wniosków po przebadaniu niemal 16 tys. lekarzy z różnych części kraju - czytamy na dnaindia.com.
Większość lekarzy w Indiach umiera nagle, na zawał serca. Głównym źródłem problemów z sercem jest przepracowanie i nadmiar stresów. | JS
Ostatnio zmieniony wt cze 22, 2010 3:20 pm przez admin, łącznie zmieniany 1 raz.
www.o2.pl / www.sfora.pl | Sobota [15.05.2010, 20:44]
RODZICE MASOWO ROBIĄ Z DZIECI LABORATORYJNE SZCZURY
Zarabiają już nawet na niemowlakach.
Rodzice, biorąc pieniądze, podpisują się pod zgodą na podawanie dziecku testowanego preparatu i efekty uboczne, które mogą dotknąć malucha.
Wśród nich ból w miejscu szczepienia, ból głowy, gorączka, zasinienie, opuchlizna gruczołów, ucisk w klatce piersiowej - wylicza "The Daily Telegraph".
Ponad to, choć nie tak często, może dochodzić do reakcji alergicznych, bólu zakończeń nerwowych, konwulsji i nienormalnej pracy mózgu
Za setki dolarów dla rodziców i lekarzy rodzinnych kompanie farmaceutyczne mają młode ludzkie "szczury" laboratoryjne do własnych potrzeb - donosi australijski "The Daily Telegraph".
Wiadomo o rodzicach, którzy za trójkę dzieci dostali blisko 900 dolarów. Maluchom podawano nowy typ szczepionki na wirusa grypy H1N1.
Na testach zarabiają też lekarze rodzinni, który od każdego malucha przekazanego na testy nowych leków dostają 200 dolarów.
Najczęściej chodzi właśnie o szczepionki na "świńską grypę" produkowane przez GlaxoSmithKline - zauważa gazeta.
Inne testy są bardziej dochodowe. Jeżeli rodzice zgodzą się, by na ich maluchu testowano leki na astmę, mogą dostać (za każde dziecko) nawet 600 dolarów.
O tych praktykach media dowiedziały się od anonimowego pracownika AusTrials, gdzie prowadzi się testy leków i szczepionek. | JS
www.o2.pl / www.sfora.pl | Środa [24.02.2010, 18:13]
ZGINĘŁY MOGĄCE STANOWIĆ ZAGROŻENIE LEKI. JEDNA AMPUŁKA ZABIJA 50 OSÓB
Powąchasz i przestaniesz oddychać.
Ze szpitala w Lund zginęły silne leki uspokajające. Medycy ze szwedzkiej lecznicy zauważyli brak kilku butelek remifentanylu.
Jeżeli trafi na ulice to spowodują katastrofę. Jedna ampułka w ciągu kilku minut może zabić około 50 osób. Po jej powąchaniu człowiek natychmiast przestaje oddychać - pisze "Sydsvenska Dagbladet".
Skradzione leki stosuje się wyłącznie podczas operacji i tylko wówczas gdy pacjent jest podłączony do respiratora.
Szwedzka policja twierdzi, że nic nie wie o tym, aby z tego leku korzystali narkomani. Zdaniem specjalistów jest on około 500 razy silniejszy od morfiny. | TM
www.o2.pl | Poniedziałek [20.07.2009, 06:41] 1 źródło
PACJENCI IGNORUJĄ ZALECENIA LEKARZY
To kosztuje NFZ 6 mld złotych rocznie.
Lekarz zapisuje pacjentowi drogi lek. Pacjent bierze go dwa razy i stwierdza, że nie działa lub, że może mu wręcz szkodzić. Idzie do lekarza ponownie, prosi o kolejny. Lekarz przepisuje wyższą dawkę, bo nie wie, że pacjent nie słuchał jego zaleceń lub inny, czasem jeszcze droższy, specyfik. NFZ znów refunduje kolejny zakup - czytamy w "Rzeczpospolitej".
W ten sposób Narodowy Fundusz Zdrowia traci rocznie około 6 mld złotych - gazeta cytuje wyniki badań dr. hab. Przemysława Kardasa z Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. Zaleceń lekarzy nie słucha w naszym kraju nawet 60 proc. pacjentów.
Zdarza się, że po operacji serca pacjent w piątek wychodzi z receptą na leki. Czuje się dobrze, więc odkłada ich zakup na poniedziałek. A już w niedzielę trafia do nas z drugim zawałem – opowiada "Rzeczpospolitej" prof. Robert Gil z Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego. – Pacjenci nie rozumieją, że przerwa w braniu leków stwarza bezpośrednie zagrożenie życia.
Do jakich leków Polacy nie mają zaufania? Do antybiotyków. Nagminnie nie kończą kuracji. Sterydów - bo są szkodliwe. Leków obniżających ciśnienie i leków na cukrzycę - trzeba je brać stale, przez wiele lat. Robimy więc sobie od nich "wakacje" - czytamy w "Rzeczpospolitej". | WB
RODZICE MASOWO ROBIĄ Z DZIECI LABORATORYJNE SZCZURY
Zarabiają już nawet na niemowlakach.
Rodzice, biorąc pieniądze, podpisują się pod zgodą na podawanie dziecku testowanego preparatu i efekty uboczne, które mogą dotknąć malucha.
Wśród nich ból w miejscu szczepienia, ból głowy, gorączka, zasinienie, opuchlizna gruczołów, ucisk w klatce piersiowej - wylicza "The Daily Telegraph".
Ponad to, choć nie tak często, może dochodzić do reakcji alergicznych, bólu zakończeń nerwowych, konwulsji i nienormalnej pracy mózgu
Za setki dolarów dla rodziców i lekarzy rodzinnych kompanie farmaceutyczne mają młode ludzkie "szczury" laboratoryjne do własnych potrzeb - donosi australijski "The Daily Telegraph".
Wiadomo o rodzicach, którzy za trójkę dzieci dostali blisko 900 dolarów. Maluchom podawano nowy typ szczepionki na wirusa grypy H1N1.
Na testach zarabiają też lekarze rodzinni, który od każdego malucha przekazanego na testy nowych leków dostają 200 dolarów.
Najczęściej chodzi właśnie o szczepionki na "świńską grypę" produkowane przez GlaxoSmithKline - zauważa gazeta.
Inne testy są bardziej dochodowe. Jeżeli rodzice zgodzą się, by na ich maluchu testowano leki na astmę, mogą dostać (za każde dziecko) nawet 600 dolarów.
O tych praktykach media dowiedziały się od anonimowego pracownika AusTrials, gdzie prowadzi się testy leków i szczepionek. | JS
www.o2.pl / www.sfora.pl | Środa [24.02.2010, 18:13]
ZGINĘŁY MOGĄCE STANOWIĆ ZAGROŻENIE LEKI. JEDNA AMPUŁKA ZABIJA 50 OSÓB
Powąchasz i przestaniesz oddychać.
Ze szpitala w Lund zginęły silne leki uspokajające. Medycy ze szwedzkiej lecznicy zauważyli brak kilku butelek remifentanylu.
Jeżeli trafi na ulice to spowodują katastrofę. Jedna ampułka w ciągu kilku minut może zabić około 50 osób. Po jej powąchaniu człowiek natychmiast przestaje oddychać - pisze "Sydsvenska Dagbladet".
Skradzione leki stosuje się wyłącznie podczas operacji i tylko wówczas gdy pacjent jest podłączony do respiratora.
Szwedzka policja twierdzi, że nic nie wie o tym, aby z tego leku korzystali narkomani. Zdaniem specjalistów jest on około 500 razy silniejszy od morfiny. | TM
www.o2.pl | Poniedziałek [20.07.2009, 06:41] 1 źródło
PACJENCI IGNORUJĄ ZALECENIA LEKARZY
To kosztuje NFZ 6 mld złotych rocznie.
Lekarz zapisuje pacjentowi drogi lek. Pacjent bierze go dwa razy i stwierdza, że nie działa lub, że może mu wręcz szkodzić. Idzie do lekarza ponownie, prosi o kolejny. Lekarz przepisuje wyższą dawkę, bo nie wie, że pacjent nie słuchał jego zaleceń lub inny, czasem jeszcze droższy, specyfik. NFZ znów refunduje kolejny zakup - czytamy w "Rzeczpospolitej".
W ten sposób Narodowy Fundusz Zdrowia traci rocznie około 6 mld złotych - gazeta cytuje wyniki badań dr. hab. Przemysława Kardasa z Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. Zaleceń lekarzy nie słucha w naszym kraju nawet 60 proc. pacjentów.
Zdarza się, że po operacji serca pacjent w piątek wychodzi z receptą na leki. Czuje się dobrze, więc odkłada ich zakup na poniedziałek. A już w niedzielę trafia do nas z drugim zawałem – opowiada "Rzeczpospolitej" prof. Robert Gil z Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego. – Pacjenci nie rozumieją, że przerwa w braniu leków stwarza bezpośrednie zagrożenie życia.
Do jakich leków Polacy nie mają zaufania? Do antybiotyków. Nagminnie nie kończą kuracji. Sterydów - bo są szkodliwe. Leków obniżających ciśnienie i leków na cukrzycę - trzeba je brać stale, przez wiele lat. Robimy więc sobie od nich "wakacje" - czytamy w "Rzeczpospolitej". | WB
Ostatnio zmieniony wt cze 22, 2010 3:21 pm przez admin, łącznie zmieniany 1 raz.
OTO M.IN. KOLEJNE OBLICZE TZW. REKLAM...:
www.o2.pl / www.sfora.pl | Środa [02.06.2010, 16:04]
POPĘKANE TABLETKI I BRUDNE FIOLKI – TAKIE LEKI SPRZEDAJĄ APTEKI
Inspektorzy: nie mamy pieniędzy na kontrole.
Popękane tabletki, fiolki z zanieczyszczeniami, osad na lekach - lista grzechów producentów i importerów leków niepokojąco się wydłuża. Z aptek i hurtowni farmaceutycznych wycofano właśnie kilkanaście serii 15 leków i preparatów leczniczych - donosi "Dziennik Łódzki".
Główny Inspektor Farmaceutyczny zdecydował m.in. o wycofaniu ze sprzedaży 200 tys. sztuk Aflavicu - preparatu na niewydolności krążenia żylnego nóg oraz Cevikapu - kropli z witaminą C dla dzieci.
W pierwszym przypadku część tabletek była popękana, w drugim skrystalizował się kwas askorbinowy. To, że preparaty znalazły się w aptekach wynika z coraz mniejszej liczby kontroli.
Z roku na rok zmniejsza się budżet na ten cel. W przypadku leków niezwykle ważne jest, by wszystkie parametry ściśle odpowiadały normom. W przeciwnym razie pacjent nie tylko nie wyzdrowieje, ale jego stan może się pogorszyć - mówi Bożena Romatowska z Narodowego Instytutu Leków.
Dodaje, że jeszcze 6 lat temu Instytut przeprowadzał co roku ok. 10 tys. badań losowo wybranych próbek leków. Teraz jest to tylko 3 tys. badań choć na rynku pojawia się coraz więcej lekarstw. | AJ
www.o2.pl / www.sfora.pl | Czwartek [03.09.2009, 16:40] 5 źródeł
LEKARZ DAJE CI LEKI? UWAŻAJ!
Lawinowo rośnie liczba błędów medyków.
W Wielkiej Brytanii w ciągu ostatnich dwóch lat liczba przypadków podania niewłaściwego leku wzrosła dwukrotnie. W Polsce takich danych nikt nie gromadzi.
Lekarze najczęściej zalecają niewłaściwe dawki lub mylą pacjentów w szpitalach, podając im tabletki przeznaczone dla innych. Z danych przedstawionych przez National Patient Safety Agency wynika, że rocznie w Wielkiej Brytanii dochodzi do ponad 86 tysięcy pomyłek - donosi "The Daily Mail".
Co najmniej w przypadku 100 pacjentów efektem była śmierć lub dolegliwości, z którymi zmagać się będą do końca życia.
To może być jedynie wierzchołek góry lodowej, bo tylko jeden na 10 błędów lekarskich jest zgłaszany - twierdzi farmaceuta, profesor David Cousins.
Dokładnych danych na ten temat brak. Także w Polsce nikt nie prowadzi takich statystyk.
Zgłaszają się do nas osoby, które ucierpiały na skutek podania złych leków czy źle dobranych dawek. Trudno jednak mówić o skali zjawiska, bo to temat dla lekarzy bardzo wstydliwy. Podobnie jak na Wyspach, tak i w Polsce zgłaszana jest niewielka część pomyłek - mówi serwisowi sfora.pl Zbigniew Dutko ze Stowarzyszenia Pacjentów "Primum Non Nocere". | AJ
„WPROST” nr 48(887), 1999 r.: Co czwarty lek dopuszczony do sprzedaży we Francji uznano za nieskuteczny lub szkodliwy.
Bożena Kastory
www.o2.pl | Piątek [19.06.2009, 22:26] 1 źródło
WYCOFALI LEK PRZECIWBÓLOWY I SPADŁA... LICZBA SAMOBÓJSTW
Tak było na Wyspach w wypadku taniego środka co-proxamol.
Okazuje się, że kontrowersyjna decyzja, by firmie farmaceutycznej rozprowadzającej na Wyspach popularny środek przeciwbólowy odebrać w 2007 roku licencję na co-proxamol (na bazie m.in. paracetamolu), zmniejszyło liczbę samobójstw - informuje BBC.
Według Centrum Badań nad Samobójstwami na uniwersytecie w Oksfordzie liczba targnięć na własne życie mieszkańców Anglii i Walii zmniejszyła się o 350.
Regulator rynku ogłosił wycofanie leku w 2005 roku, w dwa lata później cofnięto licencję co-proxamolu. Dziś lekarze mogą go przepisywać tylko na imienne recepty pacjentom, którzy nie są wstanie brać alternatywnych środków. Jako że lek nie ma licencji, zażywają go na własną odpowiedzialność - zauważa BBC.
Co-proxamol, według oksfordzkich badaczy, był odpowiedzialny za co piąte, wywołane lekami, samobójtwo. | JS
"WPROST" nr 1098 (14 grudnia 2003 r.)
PASTYLKI ZŁUDZEŃ NA GRYPĘ I PRZEZIĘBIENIA
Witamina C chroni przed nowotworami, zawałami serca i wydłuża życie - przekonywał 20 lat temu Linus Pauling, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie medycyny. Pauling powinien jednak dostać także Nagrodę Nobla w dziedzinie literatury - za dzieła science fiction. Nie ma bowiem żadnych przekonujących dowodów, że witamina C zapobiega choćby przeziębieniom - dowiodły najnowsze badania amerykańskiego Narodowego Instytutu Zdrowia. W ten sposób upadł jeden z największych, podsycanych przez firmy farmaceutyczne mitów, że witamina C to panaceum. Takim samym mitem są reklamy innych preparatów dostępnych bez recepty, najczęściej stosowanych na grypę i przeziębienia, m.in. rutinoscorbinu zawierającego witaminę C, polopiryny i aspiryny. W sezonie grypowym zażywa je 98 proc. Polaków, tymczasem nie ma żadnych dowodów, że te środki chronią przed grypą i przeziębieniem. - Tego rodzaju preparaty przeciwgrypowe pomagają jak umarłemu kadzidło: zmniejszają nasilenie objawów grypy, ale nie mają żadnego wpływu na wywołującego ją wirusa - powiedziała "Wprost" prof. Lidia B. Brydak, szef Krajowego Ośrodka ds. Grypy, ekspert Światowej Organizacji Zdrowia.
WITAMINA C I RUTA, CZYLI FASZEROWANIE ZŁUDZENIAMI
Moda na witaminy w pigułkach pojawiła się w latach 70., gdy Linus Pauling opublikował książkę "Witamina C i przeziębienia". Uczony, który do wszystkich posiłków zażywał witaminę C, przekonywał, że osoby w różnym wieku przyjmujące codziennie gram tej substancji odżywczej znacznie rzadziej niż inni zapadają na choroby grypopodobne. Jeszcze w 1996 r. prof. Harri Hemila z Uniwersytetu Helsińskiego opublikował badania sugerujące, że gram witaminy C dziennie łagodzi objawy przeziębienia i skraca czas trwania choroby. Fiński uczony szybko jednak wycofał się z tych poglądów. Z jego najnowszych obserwacji wynika, że witamina C, podobnie jak witamina E i beta-karoten, nie ma żadnego wpływu na przebieg przeziębienia.
- Kilkanaście innych badań potwierdziło, że faszerowanie się witaminami, w tym witaminą C, nie ma sensu, ponieważ ich nadmiar nie jest przez organizm przyswajany i nie poprawia funkcjonowania układu odpornościowego - powiedział "Wprost" dr Józef Meszaros z Zakładu Farmakologii Akademii Medycznej w Warszawie. U zażywających placebo objawy przeziębienia były nawet lżejsze niż u chorych, którzy otrzymywali witaminę C - wykazały przeprowadzone na 400 osobach badania, których wyniki opublikowano na łamach "Medical Journal of Australia".
Przyjmowanie dodatkowych porcji witaminy C pomaga zwalczyć infekcję jedynie u osób, które wcześniej cierpiały na jej niedobór - stwierdza raport amerykańskiego Narodowego Instytutu Zdrowia. Ludziom, którzy odżywiają się normalnie, niewiele pomaga zarówno witamina C, jak i rutinoscorbin zawierający rutę i kwas askorbinowy. Autorzy reklam tego środka cynicznie zapewniają, że rutinoscorbin "zgasi ognisko choroby do końca". Z kolei reklamujący ascorutical twierdzą, iż ten preparat "wyeliminuje przeziębienie z grypy", tymczasem nie ma żadnych dowodów na to, że ruta w połączeniu z witaminą C przyspiesza leczenie przeziębienia. Mało skuteczna jest również terapia popularnymi środkami zawierającymi cynk lub wapno z witaminą C, które w dodatku w większych dawkach powodują zaparcia.
Odporności organizmu nie zwiększają także trzygramowe tzw. megadawki witaminy C (pięćdziesięciokrotnie większe od zalecanych osobom dorosłym). - Zażywanie tak dużych porcji witamin jest niepotrzebne, a czasami wręcz szkodliwe - powiedział "Wprost" doc. Janusz Benedykt Książyk, szef Kliniki Pediatrii Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Faszerowanie się witaminą C, często stosowane jesienią i zimą, nie skraca przebiegu choroby. Zmienia natomiast działanie innych leków i może powodować poważne skutki uboczne, głównie kamicę układu moczowego, a po dłuższym stosowaniu - przewlekłą niewydolność nerek. Brytyjska Food Standards Agency ostrzega, że gram witaminy C dziennie powoduje biegunki i bóle brzucha (szczególnie w połączeniu z 1,5 g wapnia i 17 mg żelaza). Złogi szczawianów wapnia odkładają się w nerkach już po trzech dniach zażywania dwóch gramów witaminy C na dobę (u osób ze skłonnością do kamicy pojawiają się przy dwukrotnie mniejszej dawce).
(...)
W USA przyczyną 6,2 proc. zatruć u dzieci są leki na przeziębienie i środki przeciwkaszlowe. Krople na katar, takie jak afrin, nasivin, xylometazolin i tyzine, stosowane zbyt długo lub za często - zamiast udrożnić nos - mogą doprowadzić do tzw. polekowego nieżytu nosa. Nie należy stosować ich dłużej niż 3-4 dni. - Przedawkowanie kropli do nosa nasila katar i może zwiększyć ciśnienie tętnicze krwi - ostrzega dr Józef Meszaros. Jego zdaniem, powinno się zażywać jak najmniej leków na przeziębienie. Preparatów na kaszel lekarze nie powinni nawet zalecać. Większość tych środków (zarówno na tzw. suchy kaszel, jak i kaszel
produktywny, czyli z wykrztuszaniem) wykazuje taką skuteczność jak działające na zasadzie sugestii placebo - udowodnili brytyjscy farmakolodzy. Mało skuteczne są również środki antyhistaminowe pierwszej generacji, znajdujące się w takich lekach na przeziębienie, jak coldrex nite, diphergan i fenistil, które dla niektórych mogą się okazać wręcz niebezpieczne. Powodują one zaburzenia ośrodkowego układu nerwowego (m.in. halucynacje), zwiększają ryzyko wypadku podczas pracy lub prowadzenia pojazdu, a u dzieci zmniejszają zdolności uczenia się. Jedynie leki mukalityczne (rozrzedzające wydzielinę) są przydatne, jeśli stosuje się je między czwartym i dziesiątym dniem kaszlu.
ANTYBIOTYKOMANIA
(...) Waleria Hryniewicz, przedstawiciel Polski w grupie roboczej Unii Europejskiej ds. racjonalnego stosowania antybiotyków. W Polsce ponad 90 proc. tych leków przepisują lekarze podstawowej opieki zdrowotnej, głównie jesienią i zimą. - Świadczy to o tym, że najczęściej antybiotykami są "leczone" schorzenia wirusowe, takie jak przeziębienia i zakażenia grypopodobne, na które te farmaceutyki w ogóle nie działają - powiedział "Wprost" dr Paweł Grzesiowski z Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego w Warszawie. (...)
Zbigniew Wojtasiński, współpraca: Alicja Baranowska, Paweł Górecki, Jan Stradowski
„WPROST” nr 42(1142), 2004 r.
RYZYKO W TABLETKACH
FIRMY FARMACEUTYCZNE UKRYWAJĄ WYNIKI BADAŃ LEKÓW
Już ponad 16 mld dolarów odszkodowań wypłaciła pacjentom amerykańska firma Wyeth. Zrobiła to po wycofaniu z rynku leku na odchudzanie powodującego groźne dla zdrowia skutki uboczne (ten preparat - deksfenfluraminę - do 1998 r. sprzedawano w Europie jako isolipan). Jeszcze większe koszty może ponieść koncern MSD, który przed kilkoma dniami zrezygnował ze sprzedaży stosowanego od ponad czterech lat przez 84 mln osób vioxksu (rofekoksybu) - nowej generacji środka na chorobę zwyrodnieniową stawów. Wartość jego sprzedaży w ubiegłym roku przekroczyła 2,5 mld dolarów. W ciągu kilku godzin po ogłoszeniu tej decyzji kurs akcji MSD spadł o 27 proc. W ostatnich pięciu latach firmy farmaceutyczne wycofały ponad 20 leków, które okazały się niebezpieczne dla chorych. W przyszłości podobne wpadki producentów mogą się zdarzać coraz częściej, mimo że w ubiegłym roku na światowe rynki wprowadzono jedynie 15 farmaceutyków - trzykrotnie mniej niż przed 10 laty. "Coraz większe koszty i nasilająca się konkurencja sprawiają, że firmy farmaceutyczne są bardziej zainteresowane wykazaniem w badaniach klinicznych skuteczności leku niż bezpieczeństwa jego stosowania" - twierdzi Jeffrey Drazen, redaktor naczelny pisma medycznego "New England Journal of Medicine".
FABRYKOWANIE TESTÓW
(...) Komisja etyczna w Wielkiej Brytanii (COPE) skontrolowała ponad trzydzieści publikacji medycznych, których autorzy byli podejrzewani o sfabrykowanie wyników badań. Zarzut w pełni potwierdzono aż w 80 proc. zakwestionowanych prac badawczych finansowanych przez firmy farmaceutyczne. Niektórzy naukowcy podpisani jako autorzy publikacji nawet nie zapoznali się z wynikami badań leków. Jedynym źródłem ich informacji były tabele z badań spreparowane przez firmy farmaceutyczne.
(...) Nie wiadomo również, jak bezpieczne są inne farmaceutyki stosowane u dzieci, bo aż 40 proc. przepisywanych im leków nigdy nie było testowanych u osób poniżej 18. roku życia.
Zbigniew Wojtasiński, współpraca Paweł Górecki
„PRZEGLĄD” nr 43, 25.10.2005 r.: ŚMIERĆ W PASTYLKACH
Vioxx uśmiercił tysiące ludzi na świecie, a miliony pozbawił zdrowia. W Polsce złożono pierwszy pozew przeciw koncernowi.
„NEWSWEEK” nr 35, 04.09.2005 r.
VIOXX - CZY TYLKO ON ZABIJA
Lek koncernu Merck, vioxx, mógł spowodować śmierć ponad 70 tys. ludzi, w tym 300 Polaków. Firma zatrzymała produkcję preparatu po sześciu latach. Problemem pozostają inne podejrzane leki, z których wycofaniem producenci również zwlekają. (...)
Do kwietnia tego roku sprzedawana była przez pięć lat bextra. To również lek przeciwbólowy o podobnym jak vioxx i celebrex mechanizmie działania. Obowiązkowe badania kliniczne prowadzone przez producenta po wejściu leku na rynek wykazały, że jego zażywanie dwukrotnie zwiększa ryzyko zawału serca. FDA zażądała od Pfizera wycofania bextry ze sprzedaży. Początkowo zmieniono tylko ulotkę dołączoną do leku, umieszczając na niej ostrzeżenie o groźnym działaniu ubocznym specyfiku. Jednak w kwietniu tego roku pod wpływem kolejnych nacisków FDA zawieszono sprzedaż leku. Ostateczna decyzja ma zostać podjęta po zapoznaniu się z badaniami, które dostarczy firma.
Pfizer już zapowiedział, że odwoła się od decyzji FDA. Jest o co walczyć - w ubiegłym roku wartość sprzedaży bextry wyniosła 1,3 mld dolarów. Celebrex, który nadal jest w aptekach, daje Pfizerowi trzy razy tyle - w zeszłym roku 3,3 mld dolarów.
Wiele kontrowersji budzi produkowany przez Novartis ritalin (na razie firma nie zamierza wprowadzać go na polski rynek), środek antydepresyjny przepisywany dzieciom od 1955 r. Podaje się go w celu ograniczenia nadpobudliwości i wzmocnienia uwagi, tymczasem u niektórych wywołuje halucynacje i psychozy. Z raportu opublikowanego pod koniec czerwca tego roku przez badaczy z Uniwersytetu w Teksasie wynika, że ritalin zwiększa także ryzyko raka. U 13 dzieci biorących lek dłużej niż trzy miesiące wykryto zmiany nowotworowe. Czasopisma medyczne w Wielkiej Brytanii ostrzegają: specyfik może tak zmienić skład chemiczny mózgu dzieci, że doprowadzi do jego trwałego uszkodzenia. Mimo to ritalin nadal jest w sprzedaży i ma się dobrze - do tej pory wystawiono na niego około 29 mln recept na świecie, w tym 23 mln dla dzieci.
Inny antydepresyjny środek - paxil/seroxat - może u dzieci i młodzieży prowadzić do samobójstw. W ubiegłym roku stan Nowy Jork wytoczył proces produkującemu go koncernowi GlaxoSmithKline, oskarżając go o ukrywanie niekorzystnych danych o oddziaływaniu leku. Trudno podejrzewać amerykańskie władze o przewrażliwienie, skoro z pięciu badań nad skutkami zażywania paxilu przez dzieci i młodzież koncern opublikował tylko jedno, zatajając wyniki pozostałych. A w samych tylko Stanach wypisano ponad 2 miliony recept na ten lek. Mimo że ryzykiem jego podawania zajęła się nie tylko amerykańska Agencja Żywności i Leków, ale i agencje kontroli leków w Wielkiej Brytanii, Kanadzie, Irlandii i kilku innych krajach, skończyło się na niczym - jedynie na propozycji dopisywania ostrzeżeń na opakowaniach.
Podobne zastrzeżenia FDA budzi prozac, jeszcze jeden preparat z grupy leków antydepresyjnych. On także zwiększa ryzyko popełniania zabójstw i samobójstw przez osoby młode. FDA zażądała zamieszczenia na etykietach ostrzeżeń o szkodliwości leku. Umieszczenie informacji zależy jednak od dobrej woli producenta. To kolejny dowód na bezkarność firm farmaceutycznych.
Kontrowersje specjalistów budzi też serevent, lek dla chorych na astmę produkowany przez koncern GlaxoSmithKline, na rynku od 1994 roku. Jego stosowanie może powodować poważny lub śmiertelny atak astmy lub groźne zaburzenia pracy płuc. W 1996 roku producent przeprowadził badania kliniczne, które dowiodły, że zażywanie leku może wywołać poważne efekty uboczne. FDA zażądała od niego umieszczenia na opakowaniu wyraźnego ostrzeżenia o szkodliwości preparatu i umieściła serevent na liście pięciu najbardziej niebezpiecznych leków na receptę w USA. Producent informuje o "małym, ale istotnym wzroście ryzyka".
(...)
Okazało się też, że niektórzy dyrektorzy amerykańskich Narodowych Instytutów Zdrowia oprócz godziwej pensji otrzymywali idące w miliony dolarów wynagrodzenia od firm, które zresztą miały kontakty z kierowanymi przez nich instytucjami.
- Jeśli naukowiec prowadzący badanie jest zainteresowany finansowo pozytywnymi wynikami, to szanse, że uzyska te pozytywne wyniki, są wysokie. Nawet jeśli jest uczciwy, mogą go podświadomie kusić wspaniałe perspektywy - mówi prof. Andrzej Górski, od lat organizujący w Polsce międzynarodowe kongresy poświęcone etyce badań naukowych, w tym klinicznych. Dlatego zdaniem profesora powinno się ujawniać związki między lekarzami a biznesem farmaceutycznym.
Lekarze niechętnie informują o stwierdzonych skutkach ubocznych leków. Może dlatego, że nikt ich do tego nie zmusza. Nasi lekarze boją się, że to oni zostaną uznani za winnych kłopotów chorego i posądzeni o brak wiedzy. Dlatego do Wydziału Monitorowania Niepożądanych Produktów Leczniczych przysyłają zaledwie 200-300 raportów o skutkach ubocznych preparatów rocznie. Dla porównania w Wielkiej Brytanii w ubiegłym roku zgłoszono ponad 22 tys. informacji na ten temat.
Oczywistą przyczyną, dla której nie mamy pojęcia, co nam grozi po zażyciu niektórych leków, jest to, że ich producent ujawnia wyłącznie pozytywne wyniki badań. Nie ma obowiązku przedstawiania opinii publicznej wszystkich testów, jakie przeprowadził. Szacuje się, że na badania kliniczne wydaje się na świecie 100 miliardów dolarów rocznie, a połowa z tych badań nigdy nie ogląda światła dziennego. I chociaż skandal wokół vioxksu nie wymusił zmian w procedurze rejestrowania leków, to coś już się zmieniło. Skrzyknęli się wydawcy najbardziej prestiżowych pism medycznych. Ich międzynarodowy komitet (International Committee of Medical Journals Editors) ogłosił, że odtąd będą publikować wyniki wyłącznie tych badań, które zostały przez prowadzącą je firmę wpisane do międzynarodowego rejestru. Wszystko po to, żeby koncerny nie mogły zataić niekorzystnych wyników badań. Do rejestru każdy może zajrzeć pod adresem www.ClinicalTrials.gov. Niedługo może to być jedna z najciekawszych stron w Internecie.
(...)
Jolanta Zarembina Współpraca: Bożena Kastory, Paweł Górecki, Julia Linard, Joanna Kowalska-Iszkowska
"NEWSWEEK" nr 29, 24.07.2005 r.
WEŹ PIGUŁKĘ
Przegapiliśmy moment, kiedy w przemyśle farmaceutycznym zatarła się granica między medycyną a szarlatanerią. Wierzymy, że każdy lek pomaga, a producenci bez skrupułów wykorzystują naszą wiarę. Na każdą dolegliwość jedna pigułka (a pill for every ill) - to motto naszej cywilizacji. Leki przeciw nadmiernej ruchliwości u dzieci i przeciw depresji. Na zwiększenie pragnień seksualnych i zmniejszenie obwodu bioder. Leki na uśmiech i dobre samopoczucie. Życie bez pigułek wydaje się niemożliwe.
W Stanach Zjednoczonych w ubiegłym roku lekarze wypisali 3,4 mld recept - to daje powyżej 10 na każdą kobietę, mężczyznę i dziecko. Pacjenci kupili leki o wartości 216 mld dolarów - to jedna trzecia wszystkich wydatków Amerykanów na żywność. Francuzi, wydając na leki 460 dolarów na osobę rocznie, zażywają najwięcej leków w Europie. Mniej więcej tyle, ile przeznaczają na spożycie wina. Polacy też nie zostają w tyle - w konsumpcji antybiotyków wspięliśmy się już na piąte miejsce w Europie. Pieniądze przeznaczane na leki, choć znacznie mniejsze niż w innych krajach rozwiniętych, są u nas największą pozycją w ochronie zdrowia. W ubiegłym roku było to ponad 13 mld złotych.
Na tym globalnym szaleństwie zarabiają w sposób oczywisty firmy farmaceutyczne. Ich zyski to efekt znakomicie zorganizowanej machiny promocyjno-reklamowej. Także utajniania wyników pewnych niewygodnych badań i korumpowania lekarzy. Lobbowania wśród polityków - by przepisy były korzystne dla firm farmaceutycznych, niekoniecznie zaś dla obywateli. I w końcu żerowania na naszym strachu przed chorobą.
(...)
Dziś podobnie dzieje się z hormonalną terapią zastępczą. Namówiono na nią miliony kobiet. Miała przedłużać młodość i chronić przed dolegliwościami menopauzy. Dwa lata temu okazało się, że nie tylko zwiększa ryzyko nowotworów piersi, ale też udarów mózgu i ataków serca. Wielu lekarzy jednak nadal nie informuje o ryzyku związanym z terapią.
Dzieje się tak, mimo że w środowisku lekarzy wszyscy zapewne pamiętają o najtragiczniejszej pomyłce tej branży. W latach 50. przekonano kobiety w ciąży, by zażywały talidomid. Na spokojny sen i dobre samopoczucie. Zanim w 1961 r., po 4 latach stosowania, lek wycofano, spowodował wady rozwojowe u ponad 10 tys. dzieci: brak kończyn, głuchotę, rozszczep podniebienia.
(...)
Wśród tych hitów znalazł się wprowadzony na rynek w 1996 r. redux, lek ułatwiający chudnięcie. Uznano go za cudowną pigułkę. Wielu pacjentów łączyło go jeszcze z innymi preparatami. Wkrótce okazało się, że redux sam, a także razem z innymi lekami powoduje trwałe uszkodzenie zastawek serca. Wiele osób, które go zażywało, miało dramatyczne problemy z oddychaniem. Wywoływał też puchnięcie nóg, stóp, kołatanie serca, ból w piersiach i ciągłe zmęczenie. Jak na cudowną pigułkę, to sporo. W sierpniu 1997 r. został wycofany z rynku.
- NIE WIERZ BADANIOM - ŻONGLERKA NAUKOWA
Rok temu prokurator generalny USA wniósł oskarżenie przeciwko kilku firmom produkującym leki antydepresyjne za ukrywanie informacji o tym, że przepisywane dzieciom i młodzieży mogą prowadzić do samobójstw. Producenci zlecili szereg badań skutków zażywania tych leków przez dzieci i nastolatki. Opublikowali wyniki niektórych. Firmom zarzucono ukrycie przed opinią publiczną i lekarzami wyników pozostałych testów, które sugerowały m.in. ryzyko samobójstw wśród młodszych pacjentów przyjmujących te preparaty. Tylko w USA wypisano wiele milionów recept na te środki, część z nich jest przeznaczona dla dzieci i młodzieży.
Leki są - jak mówią niektórzy lekarze - albo skuteczne, albo bezpieczne. To znaczy, że każda pigułka ma swoje działanie lecznicze, ale też uboczne. Pacjent musi wiedzieć, co ryzykuje, zażywając lek.
- Musimy sobie jednak uprzytomnić, że firmy farmaceutyczne działają jak każdy inny biznes i nie lubią ujawniania niekorzystnych wyników testów.
Wydawcom czasopism medycznych grożono nawet procesem, jeśli ujawnią szkodliwe działanie testowanych preparatów - mówiła Catherine DeAngelis, wydawca pisma "Journal of The American Medical Association" na konferencji bioetyki w Warszawie kilka lat temu. Wiele czasopism medycznych stało się tylko przedłużonym ramieniem producentów leków - powiedział niedawno BBC dr Richard Smith, były szef British Medical Journal.
- NIE WSZYSTKO POMAGA - UKRYWANIE BŁĘDÓW
Szkodliwe skutki działania leków są uważane za jedną z głównych przyczyn śmierci w Stanach Zjednoczonych - napisali w czasopiśmie Amerykańskiego Stowarzyszenia Medycznego lekarze z Harvardzkiej Szkoły Medycznej i z Cambridge Hospital. Jednak preparaty raz wprowadzone na rynek rzadko są z niego wycofywane.
(...)
Większość nowo rejestrowanych leków jest tylko odmianami już istniejących specyfików. Na przykład z sześciu statyn, obniżających poziom cholesterolu we krwi, wszystkie są niemal identyczne z pierwszą. Wystarczy bowiem zmienić tylko jedną cząsteczkę chemiczną w składzie leku, żeby uzyskać nowy patent, a wraz z tym 20 lat ochrony praw do tego preparatu i możliwość dyktowania wysokiej ceny.
Nieetyczną postawę niektórych producentów leków uświadomiła wielu ludziom historia metamfetaminy. To środek działający jak narkotyk, stymulujący uczucie przyjemności, ale też wywołujący brutalne morderstwa, zgony, "wypalenie" mózgu, nazywany narkotykiem diabła. Wśród młodzieży staje się coraz popularniejszy.
Metamfetaminę można wyprodukować z leków łatwo dostępnych na rynku. Na przykład przeciw alergii i katarom. Zawierają pseudoefedrynę, surowiec do wytwarzania narkotyku. Nielegalni producenci metamfetaminy kupują w aptekach preparaty, w których skład wchodzi ten surowiec. A firmy farmaceutyczne od 20 lat bronią swego prawa do nielimitowanej sprzedaży leków na katar. Zarabiają na nich 3 miliardy dolarów rocznie. W walce z biznesem farmaceutycznym Agencja Zwalczania Narkotyków okazała się bezsilna.
Produkcja leków stała się rzeczywiście najzyskowniejszym biznesem. Jak poinformowała 7 lipca agencja Reutersa, tylko na wspieranie poszczególnych polityków przemysł farmaceutyczny w Stanach Zjednoczonych wydał w ubiegłym roku 128 mln dolarów. Choć lobbing jest legalny, pozostaje pytanie, jak tego rodzaju związki z politykami wpływają na sytuację kupujących leki.
"Newsweek" już dwa lata temu opisywał, jakie formy "zachęt" stosowały w Polsce firmy farmaceutyczne. Koncerny wydają miliony złotych na kosztowne prezenty dla lekarzy - w tym egzotyczne wycieczki. Jesienią 2003 roku jeden z koncernów zaprosił setkę lekarzy na 10-dniowy Światowy Kongres Ginekologiczny do Santiago de Chile. Połowę z nich stanowiły sławy polskiej ginekologii. Podobnie postępują inni. W czasie akcji promocyjnej leku foradil na astmę wysłano setki pneumonologów i alergologów m.in. na Majorkę, Kretę, Maderę, Sycylię, Mauritius i do Singapuru. W 2001 r. stu onkologów poleciało na Maltę. W ciągu 4 dni przewidziano zaledwie sześć godzin wykładów na temat wprowadzanych na rynek leków na raka.
Ale jest nadzieja, bo rodzi się już nowy przeciwnik przemysłu chemicznych uzdrawiaczy. Ruch, który przybrał nazwę Clean Living, co można przetłumaczyć jako "czyste życie". Bo pójście na spacer czy bieg na przełaj działa często nie gorzej niż środki na lepsze krążenie. A rezygnacja z niektórych potraw zmniejsza poziom cholesterolu, niebezpieczeństwo cukrzycy i otłuszczenia.
- Odstawcie leki nasenne i środki przeciw pieczeniu w żołądku, zmieńcie dietę, wsiądźcie na rower, wędrujcie w góry - wzywają fani tego ruchu, wśród których nie brakuje lekarzy. I to chyba najlepsze, co możemy zrobić - znów poczuć się odpowiedzialnym za nasze zdrowie. Bo nikt nie zadba o nie lepiej niż my sami.
Bożena Kastory Współpraca Bernadeta Waszkielewicz
„POLITYKA” nr 32/33, 11.08.2007 r.
LEK Ŕ LA LEK
Zalewa nas fala podróbek. Po odzieży, kosmetykach, płytach i papierosach na rynku pojawia się coraz więcej niebezpiecznych imitacji leków.
(...) Podrabiane tabletki Viagry zawdzięczają swój niebieski kolor barwnikowi do dżinsów, a w innych znajduje się kwas borny i sproszkowana herbata. Odkąd jednak proceder przeniósł się z bazarów i ogłoszeń prasowych do sieci, walka z nim jest dużo trudniejsza.
Według Międzynarodowego Organu Kontroli Środków Odurzających ONZ, nielegalne apteki internetowe sprzedały na świecie w 2006 r. kilka miliardów dawek rozmaitych medykamentów, wartych kilkadziesiąt miliardów dolarów (rynek leków to ponad 350 mld dol.). (...)
Dla niego symbolem walki z wiatrakami były ubiegłoroczne starania polskich toksykologów o wycofanie z obrotu herbatek Meizitang wspomagających odchudzanie. Inspekcja Sanitarna usunęła je ze sprzedaży ze względu na wykryte wysokie dawki sibutraminy (to substancja wchodząca w skład silnego leku, która podana w niewłaściwy sposób uzależnia i może wywołać działania niepożądane), ale na stronach internetowych specyfik nadal jest reklamowany, w dodatku z informacją „tylko nasz preparat jest bezpieczny, bo autoryzowany; uważajcie na niebezpieczne podróbki”. Najwyraźniej wielu klientów wierzy w to zapewnienie.
Im więcej pośredników w dystrybucji leków, tym łatwiej wprowadzić podróbkę na rynek. Dlatego u Zbigniewa Niewójta sprzedaż farmaceutyków w aptekach internetowych – choć niedawno wydano na nią w Polsce zgodę w odniesieniu do leków bez recept – rodzi podejrzenia. – Biorąc pod uwagę sygnały z Unii, która ostrzega nas przed rosnącą falą fałszywych drogich leków, nie ma na razie mowy, by dopuścić sprzedaż specyfików na receptę w sieci – zapowiada. – Zgodzili się na to Niemcy, Holendrzy i Brytyjczycy, którzy mają obecnie największy problem z fałszerstwami. (...)
Służby ratownicze narzekają na brak zaplecza w wypadku masowego zatrucia chemikaliami, ale także ratowanie pojedynczych ludzi po zażyciu leków niewiadomego pochodzenia odbywa się metodą prób i błędów. A przypadków jest coraz więcej.
Paweł Walewski
„WPROST” nr 25(1278), 24.06.2007 r.
RAK W PIGUŁCE
ZAŻYWASZ WITAMINY - RYZYKUJESZ ŻYCIE
Preparaty witaminowe mogą się przyczyniać do rozwoju raka, ale tylko u palaczy papierosów - wydawało się do niedawna. Badania prowadzone w USA i Finlandii wykazały, że palaczom po 50. roku życia i zawale serca nie pomagały ani preparaty zawierające wyłącznie beta-karoten, ani te łączące go z witaminą E. Po takiej kuracji wśród badanych nastąpił wzrost liczby zachorowań na raka płuc.
Jeszcze bardziej niepokojące są badania amerykańskiego National Cancer Institute. Wynika z nich, że chorzy na raka nie powinni przyjmować preparatów witaminowych, szczególnie w dużych dawkach. Może to wręcz przyspieszyć rozwój choroby. - Długie przyjmowanie suplementów wielowitaminowych w dawkach przekraczających te sugerowane na opakowaniu zwiększa ryzyko agresywnej odmiany raka prostaty - mówi "Wprost" dr Michael Leitzmann z NCI. Z jego badań wynika, że ryzyko rozwoju nowotworu płuc z przerzutami wzrasta wtedy o jedną trzecią, a kończącego się śmiercią - aż dwukrotnie.
(...)
WITAMINOWE POWIKŁANIA
Z badań prof. Lucjana Szponara z Instytutu Żywności i Żywienia wynika, że Polacy są najbardziej narażeni na nadmiar witamin rozpuszczalnych w tłuszczach, czyli A, D, E i K, bo wzbogaca się nimi oleje i margaryny. Ale szkodliwy jest nadmiar wszystkich witamin. - Profilaktyczne zażywanie witaminy E, nazywanej do niedawna witaminą młodości, nie ma sensu. Im większa dawka witaminy E, tym większe ryzyko przedwczesnej śmierci - ostrzega dr Edgar Miller z Johns Hopkins University. Nie jest ona polecana szczególnie osobom, w których rodzinach występowały nowotwory i choroby układu krążenia, bo może stymulować rozwój tych schorzeń. Z kolei stosowany przez długi czas i w zbyt dużych ilościach beta-karoten może spowodować zniszczenie wątroby i stać się przyczyną rozwoju nowotworu. - Rzadko o tym myślimy albo nie zdajemy sobie z tego sprawy, pozwalając małym dzieciom na wypijanie nieograniczonych ilości soków marchwiowych, bogatych w beta-karoten - mówi prof. Marek Naruszewicz z Akademii Medycznej w Warszawie.
Zbigniew Wojtasiński, Aleksandra Postoła
A
Nadmiar witaminy A powoduje nadpobudliwość, choroby skóry, zaburzenia widzenia, uszkodzenia kości i powiększenie wątroby
B6
Witamina B6 w zbyt dużych dawkach może uszkodzić układ nerwowy i wywołać objawy przypominające stwardnienie rozsiane
C
Nadmiar witaminy C zakłóca działanie układu pokarmowego i może doprowadzić do kamicy nerkowej
PP
Przedawkowanie witaminy PP powoduje m.in. biegunki i zaburzenia pracy serca
E
Witamina E nie jest polecana osobom, w których rodzinach występowały nowotwory i choroby układu krążenia, ponieważ może stymulować rozwój tych schorzeń
B12
Osoby, które chorowały na raka, powinny unikać witaminy B12
www.interia.pl | Wtorek, 23 września (06:11)
DZIECI CHORUJĄ OD LEKÓW
Popularne leki bez recepty, pomagające dorosłym, mogą szkodzić dzieciom - ostrzega "Dziennik Polski", który podaje, że w ciągu sześciu miesięcy krakowski Ośrodek Monitorowania i Badania Niepożądanych Działań Leków zarejestrował 142 przypadki ciężkich skutków ubocznych, w tym dwa przypadki śmiertelne.
Aspiryna, polopiryna, pyralgina, diphergan i thiocodin - rodzice wciąż zapominają, że te leki nie nadają się do leczenia małych pacjentów. Liczba działań niepożądanych u dzieci wywołanych źle zastosowanymi lekami zwiększa się w okresie większej liczby zachorowań na przeziębienie i grypę. Od października ub. roku do kwietnia, do uniwersyteckiego ośrodka monitorowania dotarły 142 zgłoszenia dotyczące małych pacjentów. Dwójka z nich zmarła.
Badania przeprowadzone przez CBOS na zlecenie Reader's Digest wykazały, że nawet 26 proc. osób z wyższym wykształceniem podałoby dziecku aspirynę, gdyby miało ono gorączkę. - Preparaty kwasu acetylosalicylowego mogą wywołać u dziecka zespół Reye'a - rzadką, ale niebezpieczną chorobę powodującą nieodwracalne zmiany w ośrodkowym układzie nerwowym i wątrobie. Aspiryna u dzieci poniżej 12. roku życia może wywołać też drgawki, obrzęk warg i języka, duszność i zaburzenia oddychania - wymienia dr Jarosław Woroń z Ośrodka Monitorowania i Badania Niepożądanych Działań Leków.
INTERIA.PL/PAP
www.o2.pl | Poniedziałek [22.12.2008, 06:37] 1 źródło
POLACY TRUJĄ SIĘ PRZECIWBÓLOWYMI LEKAMI
To nasze ulubione lekarstwo, więc zjadamy je bez umiaru.
Znieczulamy się na własną rękę, bo tak łatwiej i szybciej - czytamy w "Dzienniku". Bez recepty, bez lekarza - wystarczy wziąć któryś z popularnych leków i po bólu.
Jak wynika z danych, do działających w całym kraju dziesięciu ośrodków toksykologii klinicznej trafiło w tym roku niemal 1,5 tysięcy pacjentów z ciężkimi zatruciami tabletkami przeciwbólowymi.
Kilku z nich nie udało się uratować.
Lekarze nie chcą mówić o pacjentach zatrutych lekami, bojąc się, że ktoś ich za to pociągnie do odpowiedzialności - uważa szef rządowej Agencji Oceny Technologii Medycznych Wojciech Matusewicz.
Leki przeciwbólowe - jak ibupofen, czy paracetamol, są, według Polaków, dobre na wszystko. Wykorzystują to producenci leków.
Zapewniają, że jedno lekarstwo jest najlepsze na ból stawów, inne na ból głowy, a jeszcze kolejne na bóle menstruacyjne. Jeśli pacjent powtórzy kurację cztery razy w ciągu doby, to zażyje maksymalną dzienną dawkę. Aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby takiego pacjenta zaczęły jeszcze boleć zęby - mówi toksykolog Anna Krakowiak z Instytutu Medycyny Pracy w Łodzi. | AH
www.o2.pl / www.sfora.pl | Środa [12.05.2010, 17:51]
TE LEKI WPĘDZĄ POLAKÓW W CHOROBY
Ty też bardziej wierzysz reklamom niż lekarzom?
Krwawienia z przewodu pokarmowego, niewydolność nerek, uszkodzenie wątroby - to jedne z najczęstszych skutków ubocznych spowodowanych przyjmowaniem leków przeciwbólowych, które można kupić bez recepty - ostrzega Polskie Radio.
Z danych Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych wynika, że ponad 90 proc. Polaków zażywa systematycznie leki przeciwbólowe, nie konsultując tego z lekarzem. Nie zdają sobie sprawy, że te środki te stosowane w nadmiernych ilościach mogą im szkodzić.
Urząd przyjmuje coraz więcej zgłoszeń o niepożądanych działaniach leków. W ubiegłym roku takich przypadków było już 3,5 tys. - o 500 więcej niż przed rokiem.
Dr Jarosław Woroń z Uniwersytetu Jagiellońskiego zauważa, że większość Polaków nie czyta ulotek dodawanych do leków bez recepty. Widząc reklamę w telewizji sądzimy, że taki środek można przyjmować bez żadnej kontroli.
Wśród leków, które mogą powodować poważne efekty niepożądane są również preparaty multiwitaminowe, maści przeciwbólowe, czy nawet tak często teraz stosowane leki przeciwalergiczne - dodaje RMF FM. | AJ
www.o2.pl / www.sfora.pl | Sobota [29.08.2009, 17:44] 1 źródło
PIGUŁKI POGARSZAJĄ BÓL GŁOWY
Mają pomagać, a szkodzą
Podobnie jak zbyt częste stosowanie antybiotyków wzmacnia panoszące się na świecie wirusy, tak nadużywanie pigułek na ból głowy wzmaga go.
Eksperci tłumaczą, że uśmierzając ból a nie lecząc jego źródeł zachęcamy własny mózg do wzmacniania przekazu, o tym że coś z nami jest nie tak. I boli bardziej - tłumaczy dr Anwarul Haq z Dallas Headache Association.
Co powoduje bóle głowy? Stres, zmęczenie oczu a także pewne typy jedzenia i picia. M.in. nadmiar kofeiny blokuje dostęp krwi do mózgu i wzmaga ból. Prowadzi też do odwodnienia, co jest kolejnym źródłem migren.
Jeżeli bierzemy środki na ból głowy częściej niż dwa, trzy razy w tygodniu to musimy się liczyć z jego nawrotami - zapewnia w physrogr.com dr Haq.
Organizm robi poprawkę na nowy środek chemiczny i stara się przezwyciężyć jego działanie. W rezultacie wywołuje znacznie większe cierpienie. Biorąc pastylki przedłużamy tylko cykl.
Jak zmagać się z bólem głowy? Lekarze sugerują ćwiczenia fizyczne. Organizm wydziela wówczas nasz naturalny środek przeciwbólowy, endorfinę - czytamy na physorg.com. | JS
www.o2.pl / www.sfora.pl | Środa [19.05.2010, 20:01]
TABLETKI OD BÓLU GŁOWY WYWOŁUJĄ... MIGRENĘ
Jak temu zapobiec.
Nadużywanie leków przeciwbólowych może skończyć chronicznym bólem głowy - ostrzega "Dagens Nyheter".
Szwedzcy lekarze z uniwersytetu w Göteborgu dowiedli, że długotrwałe stosowanie leków z grupy tryptanów nie łagodzi bólu, a powoduje wręcz ich nasilenie. Niebezpieczne jest zażywanie tych tabletek 10 dni z rzędu.
Nie wiemy jeszcze jaka jest przyczyna takiego działania tych leków. To paradoks, który będziemy teraz wyjaśniać - mówi dr Pernilla Jonsson.
Badania szwedzkich naukowców objęły grupę ponad 45 tys. losowo wybranych osób stosujących środki przeciwbólowe. | AJ
www.o2.pl / www.sfora.pl | Wtorek [01.06.2010, 16:40]
TE LEKI POPSUJĄ CI WZROK
Nie zostaną jednak wycofane z rynku.
Przyjmowanie antydepresantów i leków na chorobę Parkinsona może mieć nieoczekiwane efekty uboczne w postaci chorób oczu - ostrzega "Newsweek".
Kanadyjscy naukowcy z Vancouver Coastal Health Research Institute dowiedli, że leki antydepresyjne tzw. inhibitory zwrotnego wychwytu serotoniny o 15 procent zwiększają ryzyko zaćmy.
Antydepresanty zwiększają poziom serotoniny w organizmie, a nadmiar tego hormonu może deformować soczewkę.
Innym lekiem, który może pogarszać wzrok jest amantadyna - preparat stosowany w leczeniu choroby Parkinsona - wyjaśnia tygodnik.
Lek, który poprawia sprawność ruchową pacjentów, przyjmowany w większych dawkach niszczy komórki rogówki. Badacze z Narodowego Uniwersytetu ostrzegają, że długotrwała terapia może doprowadzić do pogorszenia wzroku.
Zdaniem naukowców wyniki badań nie świadczą jeszcze o tym, że preparaty należy wycofać z użycia. Pokazują jednak, że przepisujący je lekarze muszą być ostrożniejsi niż dotychczas - dodaje "Newsweek". | AJ
www.o2.pl / www.sfora.pl | Piątek [04.06.2010, 12:36]
TE LEKI ROBIĄ Z LUDZI... SEKSOHOLIKÓW I HAZARDZISTÓW
Chorzy domagają się odszkodowania.
Do sądu w Melbourne wpłynęła nietypowa skarga. Chorzy na Parkinsona skarżą koncerny farmaceutyczne, że nie uprzedziły ich o możliwych skutkach ubocznych działania leków łagodzących objawy tej choroby. Ich zdaniem powodują one uzależnienie od seksu i hazardu - informuje abc.net.au.
Na celowniku znalazły się dwie firmy: Pfizer Australia i Aspen Pharmacare Australia. Chorzy na Parkinsona, którzy przyjmowali wyprodukowane przez te firmy leki twierdzą, że wywoływały one u nich zachowania kompulsywne, uzależniały ich od seksu, pornografii i hazardu.
Wiele osób twierdzi, że straciło w ten sposób oszczędności życia.
Na poparcie swojej tezy chorzy mówią, że zachowania kompulsywne ustąpiły, gdy przestali brać produkowane przez te firmy leki. | WB
www.o2.pl / www.sfora.pl | Środa [02.06.2010, 16:04]
POPĘKANE TABLETKI I BRUDNE FIOLKI – TAKIE LEKI SPRZEDAJĄ APTEKI
Inspektorzy: nie mamy pieniędzy na kontrole.
Popękane tabletki, fiolki z zanieczyszczeniami, osad na lekach - lista grzechów producentów i importerów leków niepokojąco się wydłuża. Z aptek i hurtowni farmaceutycznych wycofano właśnie kilkanaście serii 15 leków i preparatów leczniczych - donosi "Dziennik Łódzki".
Główny Inspektor Farmaceutyczny zdecydował m.in. o wycofaniu ze sprzedaży 200 tys. sztuk Aflavicu - preparatu na niewydolności krążenia żylnego nóg oraz Cevikapu - kropli z witaminą C dla dzieci.
W pierwszym przypadku część tabletek była popękana, w drugim skrystalizował się kwas askorbinowy. To, że preparaty znalazły się w aptekach wynika z coraz mniejszej liczby kontroli.
Z roku na rok zmniejsza się budżet na ten cel. W przypadku leków niezwykle ważne jest, by wszystkie parametry ściśle odpowiadały normom. W przeciwnym razie pacjent nie tylko nie wyzdrowieje, ale jego stan może się pogorszyć - mówi Bożena Romatowska z Narodowego Instytutu Leków.
Dodaje, że jeszcze 6 lat temu Instytut przeprowadzał co roku ok. 10 tys. badań losowo wybranych próbek leków. Teraz jest to tylko 3 tys. badań choć na rynku pojawia się coraz więcej lekarstw. | AJ
www.o2.pl / www.sfora.pl | Czwartek [03.09.2009, 16:40] 5 źródeł
LEKARZ DAJE CI LEKI? UWAŻAJ!
Lawinowo rośnie liczba błędów medyków.
W Wielkiej Brytanii w ciągu ostatnich dwóch lat liczba przypadków podania niewłaściwego leku wzrosła dwukrotnie. W Polsce takich danych nikt nie gromadzi.
Lekarze najczęściej zalecają niewłaściwe dawki lub mylą pacjentów w szpitalach, podając im tabletki przeznaczone dla innych. Z danych przedstawionych przez National Patient Safety Agency wynika, że rocznie w Wielkiej Brytanii dochodzi do ponad 86 tysięcy pomyłek - donosi "The Daily Mail".
Co najmniej w przypadku 100 pacjentów efektem była śmierć lub dolegliwości, z którymi zmagać się będą do końca życia.
To może być jedynie wierzchołek góry lodowej, bo tylko jeden na 10 błędów lekarskich jest zgłaszany - twierdzi farmaceuta, profesor David Cousins.
Dokładnych danych na ten temat brak. Także w Polsce nikt nie prowadzi takich statystyk.
Zgłaszają się do nas osoby, które ucierpiały na skutek podania złych leków czy źle dobranych dawek. Trudno jednak mówić o skali zjawiska, bo to temat dla lekarzy bardzo wstydliwy. Podobnie jak na Wyspach, tak i w Polsce zgłaszana jest niewielka część pomyłek - mówi serwisowi sfora.pl Zbigniew Dutko ze Stowarzyszenia Pacjentów "Primum Non Nocere". | AJ
„WPROST” nr 48(887), 1999 r.: Co czwarty lek dopuszczony do sprzedaży we Francji uznano za nieskuteczny lub szkodliwy.
Bożena Kastory
www.o2.pl | Piątek [19.06.2009, 22:26] 1 źródło
WYCOFALI LEK PRZECIWBÓLOWY I SPADŁA... LICZBA SAMOBÓJSTW
Tak było na Wyspach w wypadku taniego środka co-proxamol.
Okazuje się, że kontrowersyjna decyzja, by firmie farmaceutycznej rozprowadzającej na Wyspach popularny środek przeciwbólowy odebrać w 2007 roku licencję na co-proxamol (na bazie m.in. paracetamolu), zmniejszyło liczbę samobójstw - informuje BBC.
Według Centrum Badań nad Samobójstwami na uniwersytecie w Oksfordzie liczba targnięć na własne życie mieszkańców Anglii i Walii zmniejszyła się o 350.
Regulator rynku ogłosił wycofanie leku w 2005 roku, w dwa lata później cofnięto licencję co-proxamolu. Dziś lekarze mogą go przepisywać tylko na imienne recepty pacjentom, którzy nie są wstanie brać alternatywnych środków. Jako że lek nie ma licencji, zażywają go na własną odpowiedzialność - zauważa BBC.
Co-proxamol, według oksfordzkich badaczy, był odpowiedzialny za co piąte, wywołane lekami, samobójtwo. | JS
"WPROST" nr 1098 (14 grudnia 2003 r.)
PASTYLKI ZŁUDZEŃ NA GRYPĘ I PRZEZIĘBIENIA
Witamina C chroni przed nowotworami, zawałami serca i wydłuża życie - przekonywał 20 lat temu Linus Pauling, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie medycyny. Pauling powinien jednak dostać także Nagrodę Nobla w dziedzinie literatury - za dzieła science fiction. Nie ma bowiem żadnych przekonujących dowodów, że witamina C zapobiega choćby przeziębieniom - dowiodły najnowsze badania amerykańskiego Narodowego Instytutu Zdrowia. W ten sposób upadł jeden z największych, podsycanych przez firmy farmaceutyczne mitów, że witamina C to panaceum. Takim samym mitem są reklamy innych preparatów dostępnych bez recepty, najczęściej stosowanych na grypę i przeziębienia, m.in. rutinoscorbinu zawierającego witaminę C, polopiryny i aspiryny. W sezonie grypowym zażywa je 98 proc. Polaków, tymczasem nie ma żadnych dowodów, że te środki chronią przed grypą i przeziębieniem. - Tego rodzaju preparaty przeciwgrypowe pomagają jak umarłemu kadzidło: zmniejszają nasilenie objawów grypy, ale nie mają żadnego wpływu na wywołującego ją wirusa - powiedziała "Wprost" prof. Lidia B. Brydak, szef Krajowego Ośrodka ds. Grypy, ekspert Światowej Organizacji Zdrowia.
WITAMINA C I RUTA, CZYLI FASZEROWANIE ZŁUDZENIAMI
Moda na witaminy w pigułkach pojawiła się w latach 70., gdy Linus Pauling opublikował książkę "Witamina C i przeziębienia". Uczony, który do wszystkich posiłków zażywał witaminę C, przekonywał, że osoby w różnym wieku przyjmujące codziennie gram tej substancji odżywczej znacznie rzadziej niż inni zapadają na choroby grypopodobne. Jeszcze w 1996 r. prof. Harri Hemila z Uniwersytetu Helsińskiego opublikował badania sugerujące, że gram witaminy C dziennie łagodzi objawy przeziębienia i skraca czas trwania choroby. Fiński uczony szybko jednak wycofał się z tych poglądów. Z jego najnowszych obserwacji wynika, że witamina C, podobnie jak witamina E i beta-karoten, nie ma żadnego wpływu na przebieg przeziębienia.
- Kilkanaście innych badań potwierdziło, że faszerowanie się witaminami, w tym witaminą C, nie ma sensu, ponieważ ich nadmiar nie jest przez organizm przyswajany i nie poprawia funkcjonowania układu odpornościowego - powiedział "Wprost" dr Józef Meszaros z Zakładu Farmakologii Akademii Medycznej w Warszawie. U zażywających placebo objawy przeziębienia były nawet lżejsze niż u chorych, którzy otrzymywali witaminę C - wykazały przeprowadzone na 400 osobach badania, których wyniki opublikowano na łamach "Medical Journal of Australia".
Przyjmowanie dodatkowych porcji witaminy C pomaga zwalczyć infekcję jedynie u osób, które wcześniej cierpiały na jej niedobór - stwierdza raport amerykańskiego Narodowego Instytutu Zdrowia. Ludziom, którzy odżywiają się normalnie, niewiele pomaga zarówno witamina C, jak i rutinoscorbin zawierający rutę i kwas askorbinowy. Autorzy reklam tego środka cynicznie zapewniają, że rutinoscorbin "zgasi ognisko choroby do końca". Z kolei reklamujący ascorutical twierdzą, iż ten preparat "wyeliminuje przeziębienie z grypy", tymczasem nie ma żadnych dowodów na to, że ruta w połączeniu z witaminą C przyspiesza leczenie przeziębienia. Mało skuteczna jest również terapia popularnymi środkami zawierającymi cynk lub wapno z witaminą C, które w dodatku w większych dawkach powodują zaparcia.
Odporności organizmu nie zwiększają także trzygramowe tzw. megadawki witaminy C (pięćdziesięciokrotnie większe od zalecanych osobom dorosłym). - Zażywanie tak dużych porcji witamin jest niepotrzebne, a czasami wręcz szkodliwe - powiedział "Wprost" doc. Janusz Benedykt Książyk, szef Kliniki Pediatrii Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Faszerowanie się witaminą C, często stosowane jesienią i zimą, nie skraca przebiegu choroby. Zmienia natomiast działanie innych leków i może powodować poważne skutki uboczne, głównie kamicę układu moczowego, a po dłuższym stosowaniu - przewlekłą niewydolność nerek. Brytyjska Food Standards Agency ostrzega, że gram witaminy C dziennie powoduje biegunki i bóle brzucha (szczególnie w połączeniu z 1,5 g wapnia i 17 mg żelaza). Złogi szczawianów wapnia odkładają się w nerkach już po trzech dniach zażywania dwóch gramów witaminy C na dobę (u osób ze skłonnością do kamicy pojawiają się przy dwukrotnie mniejszej dawce).
(...)
W USA przyczyną 6,2 proc. zatruć u dzieci są leki na przeziębienie i środki przeciwkaszlowe. Krople na katar, takie jak afrin, nasivin, xylometazolin i tyzine, stosowane zbyt długo lub za często - zamiast udrożnić nos - mogą doprowadzić do tzw. polekowego nieżytu nosa. Nie należy stosować ich dłużej niż 3-4 dni. - Przedawkowanie kropli do nosa nasila katar i może zwiększyć ciśnienie tętnicze krwi - ostrzega dr Józef Meszaros. Jego zdaniem, powinno się zażywać jak najmniej leków na przeziębienie. Preparatów na kaszel lekarze nie powinni nawet zalecać. Większość tych środków (zarówno na tzw. suchy kaszel, jak i kaszel
produktywny, czyli z wykrztuszaniem) wykazuje taką skuteczność jak działające na zasadzie sugestii placebo - udowodnili brytyjscy farmakolodzy. Mało skuteczne są również środki antyhistaminowe pierwszej generacji, znajdujące się w takich lekach na przeziębienie, jak coldrex nite, diphergan i fenistil, które dla niektórych mogą się okazać wręcz niebezpieczne. Powodują one zaburzenia ośrodkowego układu nerwowego (m.in. halucynacje), zwiększają ryzyko wypadku podczas pracy lub prowadzenia pojazdu, a u dzieci zmniejszają zdolności uczenia się. Jedynie leki mukalityczne (rozrzedzające wydzielinę) są przydatne, jeśli stosuje się je między czwartym i dziesiątym dniem kaszlu.
ANTYBIOTYKOMANIA
(...) Waleria Hryniewicz, przedstawiciel Polski w grupie roboczej Unii Europejskiej ds. racjonalnego stosowania antybiotyków. W Polsce ponad 90 proc. tych leków przepisują lekarze podstawowej opieki zdrowotnej, głównie jesienią i zimą. - Świadczy to o tym, że najczęściej antybiotykami są "leczone" schorzenia wirusowe, takie jak przeziębienia i zakażenia grypopodobne, na które te farmaceutyki w ogóle nie działają - powiedział "Wprost" dr Paweł Grzesiowski z Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego w Warszawie. (...)
Zbigniew Wojtasiński, współpraca: Alicja Baranowska, Paweł Górecki, Jan Stradowski
„WPROST” nr 42(1142), 2004 r.
RYZYKO W TABLETKACH
FIRMY FARMACEUTYCZNE UKRYWAJĄ WYNIKI BADAŃ LEKÓW
Już ponad 16 mld dolarów odszkodowań wypłaciła pacjentom amerykańska firma Wyeth. Zrobiła to po wycofaniu z rynku leku na odchudzanie powodującego groźne dla zdrowia skutki uboczne (ten preparat - deksfenfluraminę - do 1998 r. sprzedawano w Europie jako isolipan). Jeszcze większe koszty może ponieść koncern MSD, który przed kilkoma dniami zrezygnował ze sprzedaży stosowanego od ponad czterech lat przez 84 mln osób vioxksu (rofekoksybu) - nowej generacji środka na chorobę zwyrodnieniową stawów. Wartość jego sprzedaży w ubiegłym roku przekroczyła 2,5 mld dolarów. W ciągu kilku godzin po ogłoszeniu tej decyzji kurs akcji MSD spadł o 27 proc. W ostatnich pięciu latach firmy farmaceutyczne wycofały ponad 20 leków, które okazały się niebezpieczne dla chorych. W przyszłości podobne wpadki producentów mogą się zdarzać coraz częściej, mimo że w ubiegłym roku na światowe rynki wprowadzono jedynie 15 farmaceutyków - trzykrotnie mniej niż przed 10 laty. "Coraz większe koszty i nasilająca się konkurencja sprawiają, że firmy farmaceutyczne są bardziej zainteresowane wykazaniem w badaniach klinicznych skuteczności leku niż bezpieczeństwa jego stosowania" - twierdzi Jeffrey Drazen, redaktor naczelny pisma medycznego "New England Journal of Medicine".
FABRYKOWANIE TESTÓW
(...) Komisja etyczna w Wielkiej Brytanii (COPE) skontrolowała ponad trzydzieści publikacji medycznych, których autorzy byli podejrzewani o sfabrykowanie wyników badań. Zarzut w pełni potwierdzono aż w 80 proc. zakwestionowanych prac badawczych finansowanych przez firmy farmaceutyczne. Niektórzy naukowcy podpisani jako autorzy publikacji nawet nie zapoznali się z wynikami badań leków. Jedynym źródłem ich informacji były tabele z badań spreparowane przez firmy farmaceutyczne.
(...) Nie wiadomo również, jak bezpieczne są inne farmaceutyki stosowane u dzieci, bo aż 40 proc. przepisywanych im leków nigdy nie było testowanych u osób poniżej 18. roku życia.
Zbigniew Wojtasiński, współpraca Paweł Górecki
„PRZEGLĄD” nr 43, 25.10.2005 r.: ŚMIERĆ W PASTYLKACH
Vioxx uśmiercił tysiące ludzi na świecie, a miliony pozbawił zdrowia. W Polsce złożono pierwszy pozew przeciw koncernowi.
„NEWSWEEK” nr 35, 04.09.2005 r.
VIOXX - CZY TYLKO ON ZABIJA
Lek koncernu Merck, vioxx, mógł spowodować śmierć ponad 70 tys. ludzi, w tym 300 Polaków. Firma zatrzymała produkcję preparatu po sześciu latach. Problemem pozostają inne podejrzane leki, z których wycofaniem producenci również zwlekają. (...)
Do kwietnia tego roku sprzedawana była przez pięć lat bextra. To również lek przeciwbólowy o podobnym jak vioxx i celebrex mechanizmie działania. Obowiązkowe badania kliniczne prowadzone przez producenta po wejściu leku na rynek wykazały, że jego zażywanie dwukrotnie zwiększa ryzyko zawału serca. FDA zażądała od Pfizera wycofania bextry ze sprzedaży. Początkowo zmieniono tylko ulotkę dołączoną do leku, umieszczając na niej ostrzeżenie o groźnym działaniu ubocznym specyfiku. Jednak w kwietniu tego roku pod wpływem kolejnych nacisków FDA zawieszono sprzedaż leku. Ostateczna decyzja ma zostać podjęta po zapoznaniu się z badaniami, które dostarczy firma.
Pfizer już zapowiedział, że odwoła się od decyzji FDA. Jest o co walczyć - w ubiegłym roku wartość sprzedaży bextry wyniosła 1,3 mld dolarów. Celebrex, który nadal jest w aptekach, daje Pfizerowi trzy razy tyle - w zeszłym roku 3,3 mld dolarów.
Wiele kontrowersji budzi produkowany przez Novartis ritalin (na razie firma nie zamierza wprowadzać go na polski rynek), środek antydepresyjny przepisywany dzieciom od 1955 r. Podaje się go w celu ograniczenia nadpobudliwości i wzmocnienia uwagi, tymczasem u niektórych wywołuje halucynacje i psychozy. Z raportu opublikowanego pod koniec czerwca tego roku przez badaczy z Uniwersytetu w Teksasie wynika, że ritalin zwiększa także ryzyko raka. U 13 dzieci biorących lek dłużej niż trzy miesiące wykryto zmiany nowotworowe. Czasopisma medyczne w Wielkiej Brytanii ostrzegają: specyfik może tak zmienić skład chemiczny mózgu dzieci, że doprowadzi do jego trwałego uszkodzenia. Mimo to ritalin nadal jest w sprzedaży i ma się dobrze - do tej pory wystawiono na niego około 29 mln recept na świecie, w tym 23 mln dla dzieci.
Inny antydepresyjny środek - paxil/seroxat - może u dzieci i młodzieży prowadzić do samobójstw. W ubiegłym roku stan Nowy Jork wytoczył proces produkującemu go koncernowi GlaxoSmithKline, oskarżając go o ukrywanie niekorzystnych danych o oddziaływaniu leku. Trudno podejrzewać amerykańskie władze o przewrażliwienie, skoro z pięciu badań nad skutkami zażywania paxilu przez dzieci i młodzież koncern opublikował tylko jedno, zatajając wyniki pozostałych. A w samych tylko Stanach wypisano ponad 2 miliony recept na ten lek. Mimo że ryzykiem jego podawania zajęła się nie tylko amerykańska Agencja Żywności i Leków, ale i agencje kontroli leków w Wielkiej Brytanii, Kanadzie, Irlandii i kilku innych krajach, skończyło się na niczym - jedynie na propozycji dopisywania ostrzeżeń na opakowaniach.
Podobne zastrzeżenia FDA budzi prozac, jeszcze jeden preparat z grupy leków antydepresyjnych. On także zwiększa ryzyko popełniania zabójstw i samobójstw przez osoby młode. FDA zażądała zamieszczenia na etykietach ostrzeżeń o szkodliwości leku. Umieszczenie informacji zależy jednak od dobrej woli producenta. To kolejny dowód na bezkarność firm farmaceutycznych.
Kontrowersje specjalistów budzi też serevent, lek dla chorych na astmę produkowany przez koncern GlaxoSmithKline, na rynku od 1994 roku. Jego stosowanie może powodować poważny lub śmiertelny atak astmy lub groźne zaburzenia pracy płuc. W 1996 roku producent przeprowadził badania kliniczne, które dowiodły, że zażywanie leku może wywołać poważne efekty uboczne. FDA zażądała od niego umieszczenia na opakowaniu wyraźnego ostrzeżenia o szkodliwości preparatu i umieściła serevent na liście pięciu najbardziej niebezpiecznych leków na receptę w USA. Producent informuje o "małym, ale istotnym wzroście ryzyka".
(...)
Okazało się też, że niektórzy dyrektorzy amerykańskich Narodowych Instytutów Zdrowia oprócz godziwej pensji otrzymywali idące w miliony dolarów wynagrodzenia od firm, które zresztą miały kontakty z kierowanymi przez nich instytucjami.
- Jeśli naukowiec prowadzący badanie jest zainteresowany finansowo pozytywnymi wynikami, to szanse, że uzyska te pozytywne wyniki, są wysokie. Nawet jeśli jest uczciwy, mogą go podświadomie kusić wspaniałe perspektywy - mówi prof. Andrzej Górski, od lat organizujący w Polsce międzynarodowe kongresy poświęcone etyce badań naukowych, w tym klinicznych. Dlatego zdaniem profesora powinno się ujawniać związki między lekarzami a biznesem farmaceutycznym.
Lekarze niechętnie informują o stwierdzonych skutkach ubocznych leków. Może dlatego, że nikt ich do tego nie zmusza. Nasi lekarze boją się, że to oni zostaną uznani za winnych kłopotów chorego i posądzeni o brak wiedzy. Dlatego do Wydziału Monitorowania Niepożądanych Produktów Leczniczych przysyłają zaledwie 200-300 raportów o skutkach ubocznych preparatów rocznie. Dla porównania w Wielkiej Brytanii w ubiegłym roku zgłoszono ponad 22 tys. informacji na ten temat.
Oczywistą przyczyną, dla której nie mamy pojęcia, co nam grozi po zażyciu niektórych leków, jest to, że ich producent ujawnia wyłącznie pozytywne wyniki badań. Nie ma obowiązku przedstawiania opinii publicznej wszystkich testów, jakie przeprowadził. Szacuje się, że na badania kliniczne wydaje się na świecie 100 miliardów dolarów rocznie, a połowa z tych badań nigdy nie ogląda światła dziennego. I chociaż skandal wokół vioxksu nie wymusił zmian w procedurze rejestrowania leków, to coś już się zmieniło. Skrzyknęli się wydawcy najbardziej prestiżowych pism medycznych. Ich międzynarodowy komitet (International Committee of Medical Journals Editors) ogłosił, że odtąd będą publikować wyniki wyłącznie tych badań, które zostały przez prowadzącą je firmę wpisane do międzynarodowego rejestru. Wszystko po to, żeby koncerny nie mogły zataić niekorzystnych wyników badań. Do rejestru każdy może zajrzeć pod adresem www.ClinicalTrials.gov. Niedługo może to być jedna z najciekawszych stron w Internecie.
(...)
Jolanta Zarembina Współpraca: Bożena Kastory, Paweł Górecki, Julia Linard, Joanna Kowalska-Iszkowska
"NEWSWEEK" nr 29, 24.07.2005 r.
WEŹ PIGUŁKĘ
Przegapiliśmy moment, kiedy w przemyśle farmaceutycznym zatarła się granica między medycyną a szarlatanerią. Wierzymy, że każdy lek pomaga, a producenci bez skrupułów wykorzystują naszą wiarę. Na każdą dolegliwość jedna pigułka (a pill for every ill) - to motto naszej cywilizacji. Leki przeciw nadmiernej ruchliwości u dzieci i przeciw depresji. Na zwiększenie pragnień seksualnych i zmniejszenie obwodu bioder. Leki na uśmiech i dobre samopoczucie. Życie bez pigułek wydaje się niemożliwe.
W Stanach Zjednoczonych w ubiegłym roku lekarze wypisali 3,4 mld recept - to daje powyżej 10 na każdą kobietę, mężczyznę i dziecko. Pacjenci kupili leki o wartości 216 mld dolarów - to jedna trzecia wszystkich wydatków Amerykanów na żywność. Francuzi, wydając na leki 460 dolarów na osobę rocznie, zażywają najwięcej leków w Europie. Mniej więcej tyle, ile przeznaczają na spożycie wina. Polacy też nie zostają w tyle - w konsumpcji antybiotyków wspięliśmy się już na piąte miejsce w Europie. Pieniądze przeznaczane na leki, choć znacznie mniejsze niż w innych krajach rozwiniętych, są u nas największą pozycją w ochronie zdrowia. W ubiegłym roku było to ponad 13 mld złotych.
Na tym globalnym szaleństwie zarabiają w sposób oczywisty firmy farmaceutyczne. Ich zyski to efekt znakomicie zorganizowanej machiny promocyjno-reklamowej. Także utajniania wyników pewnych niewygodnych badań i korumpowania lekarzy. Lobbowania wśród polityków - by przepisy były korzystne dla firm farmaceutycznych, niekoniecznie zaś dla obywateli. I w końcu żerowania na naszym strachu przed chorobą.
(...)
Dziś podobnie dzieje się z hormonalną terapią zastępczą. Namówiono na nią miliony kobiet. Miała przedłużać młodość i chronić przed dolegliwościami menopauzy. Dwa lata temu okazało się, że nie tylko zwiększa ryzyko nowotworów piersi, ale też udarów mózgu i ataków serca. Wielu lekarzy jednak nadal nie informuje o ryzyku związanym z terapią.
Dzieje się tak, mimo że w środowisku lekarzy wszyscy zapewne pamiętają o najtragiczniejszej pomyłce tej branży. W latach 50. przekonano kobiety w ciąży, by zażywały talidomid. Na spokojny sen i dobre samopoczucie. Zanim w 1961 r., po 4 latach stosowania, lek wycofano, spowodował wady rozwojowe u ponad 10 tys. dzieci: brak kończyn, głuchotę, rozszczep podniebienia.
(...)
Wśród tych hitów znalazł się wprowadzony na rynek w 1996 r. redux, lek ułatwiający chudnięcie. Uznano go za cudowną pigułkę. Wielu pacjentów łączyło go jeszcze z innymi preparatami. Wkrótce okazało się, że redux sam, a także razem z innymi lekami powoduje trwałe uszkodzenie zastawek serca. Wiele osób, które go zażywało, miało dramatyczne problemy z oddychaniem. Wywoływał też puchnięcie nóg, stóp, kołatanie serca, ból w piersiach i ciągłe zmęczenie. Jak na cudowną pigułkę, to sporo. W sierpniu 1997 r. został wycofany z rynku.
- NIE WIERZ BADANIOM - ŻONGLERKA NAUKOWA
Rok temu prokurator generalny USA wniósł oskarżenie przeciwko kilku firmom produkującym leki antydepresyjne za ukrywanie informacji o tym, że przepisywane dzieciom i młodzieży mogą prowadzić do samobójstw. Producenci zlecili szereg badań skutków zażywania tych leków przez dzieci i nastolatki. Opublikowali wyniki niektórych. Firmom zarzucono ukrycie przed opinią publiczną i lekarzami wyników pozostałych testów, które sugerowały m.in. ryzyko samobójstw wśród młodszych pacjentów przyjmujących te preparaty. Tylko w USA wypisano wiele milionów recept na te środki, część z nich jest przeznaczona dla dzieci i młodzieży.
Leki są - jak mówią niektórzy lekarze - albo skuteczne, albo bezpieczne. To znaczy, że każda pigułka ma swoje działanie lecznicze, ale też uboczne. Pacjent musi wiedzieć, co ryzykuje, zażywając lek.
- Musimy sobie jednak uprzytomnić, że firmy farmaceutyczne działają jak każdy inny biznes i nie lubią ujawniania niekorzystnych wyników testów.
Wydawcom czasopism medycznych grożono nawet procesem, jeśli ujawnią szkodliwe działanie testowanych preparatów - mówiła Catherine DeAngelis, wydawca pisma "Journal of The American Medical Association" na konferencji bioetyki w Warszawie kilka lat temu. Wiele czasopism medycznych stało się tylko przedłużonym ramieniem producentów leków - powiedział niedawno BBC dr Richard Smith, były szef British Medical Journal.
- NIE WSZYSTKO POMAGA - UKRYWANIE BŁĘDÓW
Szkodliwe skutki działania leków są uważane za jedną z głównych przyczyn śmierci w Stanach Zjednoczonych - napisali w czasopiśmie Amerykańskiego Stowarzyszenia Medycznego lekarze z Harvardzkiej Szkoły Medycznej i z Cambridge Hospital. Jednak preparaty raz wprowadzone na rynek rzadko są z niego wycofywane.
(...)
Większość nowo rejestrowanych leków jest tylko odmianami już istniejących specyfików. Na przykład z sześciu statyn, obniżających poziom cholesterolu we krwi, wszystkie są niemal identyczne z pierwszą. Wystarczy bowiem zmienić tylko jedną cząsteczkę chemiczną w składzie leku, żeby uzyskać nowy patent, a wraz z tym 20 lat ochrony praw do tego preparatu i możliwość dyktowania wysokiej ceny.
Nieetyczną postawę niektórych producentów leków uświadomiła wielu ludziom historia metamfetaminy. To środek działający jak narkotyk, stymulujący uczucie przyjemności, ale też wywołujący brutalne morderstwa, zgony, "wypalenie" mózgu, nazywany narkotykiem diabła. Wśród młodzieży staje się coraz popularniejszy.
Metamfetaminę można wyprodukować z leków łatwo dostępnych na rynku. Na przykład przeciw alergii i katarom. Zawierają pseudoefedrynę, surowiec do wytwarzania narkotyku. Nielegalni producenci metamfetaminy kupują w aptekach preparaty, w których skład wchodzi ten surowiec. A firmy farmaceutyczne od 20 lat bronią swego prawa do nielimitowanej sprzedaży leków na katar. Zarabiają na nich 3 miliardy dolarów rocznie. W walce z biznesem farmaceutycznym Agencja Zwalczania Narkotyków okazała się bezsilna.
Produkcja leków stała się rzeczywiście najzyskowniejszym biznesem. Jak poinformowała 7 lipca agencja Reutersa, tylko na wspieranie poszczególnych polityków przemysł farmaceutyczny w Stanach Zjednoczonych wydał w ubiegłym roku 128 mln dolarów. Choć lobbing jest legalny, pozostaje pytanie, jak tego rodzaju związki z politykami wpływają na sytuację kupujących leki.
"Newsweek" już dwa lata temu opisywał, jakie formy "zachęt" stosowały w Polsce firmy farmaceutyczne. Koncerny wydają miliony złotych na kosztowne prezenty dla lekarzy - w tym egzotyczne wycieczki. Jesienią 2003 roku jeden z koncernów zaprosił setkę lekarzy na 10-dniowy Światowy Kongres Ginekologiczny do Santiago de Chile. Połowę z nich stanowiły sławy polskiej ginekologii. Podobnie postępują inni. W czasie akcji promocyjnej leku foradil na astmę wysłano setki pneumonologów i alergologów m.in. na Majorkę, Kretę, Maderę, Sycylię, Mauritius i do Singapuru. W 2001 r. stu onkologów poleciało na Maltę. W ciągu 4 dni przewidziano zaledwie sześć godzin wykładów na temat wprowadzanych na rynek leków na raka.
Ale jest nadzieja, bo rodzi się już nowy przeciwnik przemysłu chemicznych uzdrawiaczy. Ruch, który przybrał nazwę Clean Living, co można przetłumaczyć jako "czyste życie". Bo pójście na spacer czy bieg na przełaj działa często nie gorzej niż środki na lepsze krążenie. A rezygnacja z niektórych potraw zmniejsza poziom cholesterolu, niebezpieczeństwo cukrzycy i otłuszczenia.
- Odstawcie leki nasenne i środki przeciw pieczeniu w żołądku, zmieńcie dietę, wsiądźcie na rower, wędrujcie w góry - wzywają fani tego ruchu, wśród których nie brakuje lekarzy. I to chyba najlepsze, co możemy zrobić - znów poczuć się odpowiedzialnym za nasze zdrowie. Bo nikt nie zadba o nie lepiej niż my sami.
Bożena Kastory Współpraca Bernadeta Waszkielewicz
„POLITYKA” nr 32/33, 11.08.2007 r.
LEK Ŕ LA LEK
Zalewa nas fala podróbek. Po odzieży, kosmetykach, płytach i papierosach na rynku pojawia się coraz więcej niebezpiecznych imitacji leków.
(...) Podrabiane tabletki Viagry zawdzięczają swój niebieski kolor barwnikowi do dżinsów, a w innych znajduje się kwas borny i sproszkowana herbata. Odkąd jednak proceder przeniósł się z bazarów i ogłoszeń prasowych do sieci, walka z nim jest dużo trudniejsza.
Według Międzynarodowego Organu Kontroli Środków Odurzających ONZ, nielegalne apteki internetowe sprzedały na świecie w 2006 r. kilka miliardów dawek rozmaitych medykamentów, wartych kilkadziesiąt miliardów dolarów (rynek leków to ponad 350 mld dol.). (...)
Dla niego symbolem walki z wiatrakami były ubiegłoroczne starania polskich toksykologów o wycofanie z obrotu herbatek Meizitang wspomagających odchudzanie. Inspekcja Sanitarna usunęła je ze sprzedaży ze względu na wykryte wysokie dawki sibutraminy (to substancja wchodząca w skład silnego leku, która podana w niewłaściwy sposób uzależnia i może wywołać działania niepożądane), ale na stronach internetowych specyfik nadal jest reklamowany, w dodatku z informacją „tylko nasz preparat jest bezpieczny, bo autoryzowany; uważajcie na niebezpieczne podróbki”. Najwyraźniej wielu klientów wierzy w to zapewnienie.
Im więcej pośredników w dystrybucji leków, tym łatwiej wprowadzić podróbkę na rynek. Dlatego u Zbigniewa Niewójta sprzedaż farmaceutyków w aptekach internetowych – choć niedawno wydano na nią w Polsce zgodę w odniesieniu do leków bez recept – rodzi podejrzenia. – Biorąc pod uwagę sygnały z Unii, która ostrzega nas przed rosnącą falą fałszywych drogich leków, nie ma na razie mowy, by dopuścić sprzedaż specyfików na receptę w sieci – zapowiada. – Zgodzili się na to Niemcy, Holendrzy i Brytyjczycy, którzy mają obecnie największy problem z fałszerstwami. (...)
Służby ratownicze narzekają na brak zaplecza w wypadku masowego zatrucia chemikaliami, ale także ratowanie pojedynczych ludzi po zażyciu leków niewiadomego pochodzenia odbywa się metodą prób i błędów. A przypadków jest coraz więcej.
Paweł Walewski
„WPROST” nr 25(1278), 24.06.2007 r.
RAK W PIGUŁCE
ZAŻYWASZ WITAMINY - RYZYKUJESZ ŻYCIE
Preparaty witaminowe mogą się przyczyniać do rozwoju raka, ale tylko u palaczy papierosów - wydawało się do niedawna. Badania prowadzone w USA i Finlandii wykazały, że palaczom po 50. roku życia i zawale serca nie pomagały ani preparaty zawierające wyłącznie beta-karoten, ani te łączące go z witaminą E. Po takiej kuracji wśród badanych nastąpił wzrost liczby zachorowań na raka płuc.
Jeszcze bardziej niepokojące są badania amerykańskiego National Cancer Institute. Wynika z nich, że chorzy na raka nie powinni przyjmować preparatów witaminowych, szczególnie w dużych dawkach. Może to wręcz przyspieszyć rozwój choroby. - Długie przyjmowanie suplementów wielowitaminowych w dawkach przekraczających te sugerowane na opakowaniu zwiększa ryzyko agresywnej odmiany raka prostaty - mówi "Wprost" dr Michael Leitzmann z NCI. Z jego badań wynika, że ryzyko rozwoju nowotworu płuc z przerzutami wzrasta wtedy o jedną trzecią, a kończącego się śmiercią - aż dwukrotnie.
(...)
WITAMINOWE POWIKŁANIA
Z badań prof. Lucjana Szponara z Instytutu Żywności i Żywienia wynika, że Polacy są najbardziej narażeni na nadmiar witamin rozpuszczalnych w tłuszczach, czyli A, D, E i K, bo wzbogaca się nimi oleje i margaryny. Ale szkodliwy jest nadmiar wszystkich witamin. - Profilaktyczne zażywanie witaminy E, nazywanej do niedawna witaminą młodości, nie ma sensu. Im większa dawka witaminy E, tym większe ryzyko przedwczesnej śmierci - ostrzega dr Edgar Miller z Johns Hopkins University. Nie jest ona polecana szczególnie osobom, w których rodzinach występowały nowotwory i choroby układu krążenia, bo może stymulować rozwój tych schorzeń. Z kolei stosowany przez długi czas i w zbyt dużych ilościach beta-karoten może spowodować zniszczenie wątroby i stać się przyczyną rozwoju nowotworu. - Rzadko o tym myślimy albo nie zdajemy sobie z tego sprawy, pozwalając małym dzieciom na wypijanie nieograniczonych ilości soków marchwiowych, bogatych w beta-karoten - mówi prof. Marek Naruszewicz z Akademii Medycznej w Warszawie.
Zbigniew Wojtasiński, Aleksandra Postoła
A
Nadmiar witaminy A powoduje nadpobudliwość, choroby skóry, zaburzenia widzenia, uszkodzenia kości i powiększenie wątroby
B6
Witamina B6 w zbyt dużych dawkach może uszkodzić układ nerwowy i wywołać objawy przypominające stwardnienie rozsiane
C
Nadmiar witaminy C zakłóca działanie układu pokarmowego i może doprowadzić do kamicy nerkowej
PP
Przedawkowanie witaminy PP powoduje m.in. biegunki i zaburzenia pracy serca
E
Witamina E nie jest polecana osobom, w których rodzinach występowały nowotwory i choroby układu krążenia, ponieważ może stymulować rozwój tych schorzeń
B12
Osoby, które chorowały na raka, powinny unikać witaminy B12
www.interia.pl | Wtorek, 23 września (06:11)
DZIECI CHORUJĄ OD LEKÓW
Popularne leki bez recepty, pomagające dorosłym, mogą szkodzić dzieciom - ostrzega "Dziennik Polski", który podaje, że w ciągu sześciu miesięcy krakowski Ośrodek Monitorowania i Badania Niepożądanych Działań Leków zarejestrował 142 przypadki ciężkich skutków ubocznych, w tym dwa przypadki śmiertelne.
Aspiryna, polopiryna, pyralgina, diphergan i thiocodin - rodzice wciąż zapominają, że te leki nie nadają się do leczenia małych pacjentów. Liczba działań niepożądanych u dzieci wywołanych źle zastosowanymi lekami zwiększa się w okresie większej liczby zachorowań na przeziębienie i grypę. Od października ub. roku do kwietnia, do uniwersyteckiego ośrodka monitorowania dotarły 142 zgłoszenia dotyczące małych pacjentów. Dwójka z nich zmarła.
Badania przeprowadzone przez CBOS na zlecenie Reader's Digest wykazały, że nawet 26 proc. osób z wyższym wykształceniem podałoby dziecku aspirynę, gdyby miało ono gorączkę. - Preparaty kwasu acetylosalicylowego mogą wywołać u dziecka zespół Reye'a - rzadką, ale niebezpieczną chorobę powodującą nieodwracalne zmiany w ośrodkowym układzie nerwowym i wątrobie. Aspiryna u dzieci poniżej 12. roku życia może wywołać też drgawki, obrzęk warg i języka, duszność i zaburzenia oddychania - wymienia dr Jarosław Woroń z Ośrodka Monitorowania i Badania Niepożądanych Działań Leków.
INTERIA.PL/PAP
www.o2.pl | Poniedziałek [22.12.2008, 06:37] 1 źródło
POLACY TRUJĄ SIĘ PRZECIWBÓLOWYMI LEKAMI
To nasze ulubione lekarstwo, więc zjadamy je bez umiaru.
Znieczulamy się na własną rękę, bo tak łatwiej i szybciej - czytamy w "Dzienniku". Bez recepty, bez lekarza - wystarczy wziąć któryś z popularnych leków i po bólu.
Jak wynika z danych, do działających w całym kraju dziesięciu ośrodków toksykologii klinicznej trafiło w tym roku niemal 1,5 tysięcy pacjentów z ciężkimi zatruciami tabletkami przeciwbólowymi.
Kilku z nich nie udało się uratować.
Lekarze nie chcą mówić o pacjentach zatrutych lekami, bojąc się, że ktoś ich za to pociągnie do odpowiedzialności - uważa szef rządowej Agencji Oceny Technologii Medycznych Wojciech Matusewicz.
Leki przeciwbólowe - jak ibupofen, czy paracetamol, są, według Polaków, dobre na wszystko. Wykorzystują to producenci leków.
Zapewniają, że jedno lekarstwo jest najlepsze na ból stawów, inne na ból głowy, a jeszcze kolejne na bóle menstruacyjne. Jeśli pacjent powtórzy kurację cztery razy w ciągu doby, to zażyje maksymalną dzienną dawkę. Aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby takiego pacjenta zaczęły jeszcze boleć zęby - mówi toksykolog Anna Krakowiak z Instytutu Medycyny Pracy w Łodzi. | AH
www.o2.pl / www.sfora.pl | Środa [12.05.2010, 17:51]
TE LEKI WPĘDZĄ POLAKÓW W CHOROBY
Ty też bardziej wierzysz reklamom niż lekarzom?
Krwawienia z przewodu pokarmowego, niewydolność nerek, uszkodzenie wątroby - to jedne z najczęstszych skutków ubocznych spowodowanych przyjmowaniem leków przeciwbólowych, które można kupić bez recepty - ostrzega Polskie Radio.
Z danych Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych wynika, że ponad 90 proc. Polaków zażywa systematycznie leki przeciwbólowe, nie konsultując tego z lekarzem. Nie zdają sobie sprawy, że te środki te stosowane w nadmiernych ilościach mogą im szkodzić.
Urząd przyjmuje coraz więcej zgłoszeń o niepożądanych działaniach leków. W ubiegłym roku takich przypadków było już 3,5 tys. - o 500 więcej niż przed rokiem.
Dr Jarosław Woroń z Uniwersytetu Jagiellońskiego zauważa, że większość Polaków nie czyta ulotek dodawanych do leków bez recepty. Widząc reklamę w telewizji sądzimy, że taki środek można przyjmować bez żadnej kontroli.
Wśród leków, które mogą powodować poważne efekty niepożądane są również preparaty multiwitaminowe, maści przeciwbólowe, czy nawet tak często teraz stosowane leki przeciwalergiczne - dodaje RMF FM. | AJ
www.o2.pl / www.sfora.pl | Sobota [29.08.2009, 17:44] 1 źródło
PIGUŁKI POGARSZAJĄ BÓL GŁOWY
Mają pomagać, a szkodzą
Podobnie jak zbyt częste stosowanie antybiotyków wzmacnia panoszące się na świecie wirusy, tak nadużywanie pigułek na ból głowy wzmaga go.
Eksperci tłumaczą, że uśmierzając ból a nie lecząc jego źródeł zachęcamy własny mózg do wzmacniania przekazu, o tym że coś z nami jest nie tak. I boli bardziej - tłumaczy dr Anwarul Haq z Dallas Headache Association.
Co powoduje bóle głowy? Stres, zmęczenie oczu a także pewne typy jedzenia i picia. M.in. nadmiar kofeiny blokuje dostęp krwi do mózgu i wzmaga ból. Prowadzi też do odwodnienia, co jest kolejnym źródłem migren.
Jeżeli bierzemy środki na ból głowy częściej niż dwa, trzy razy w tygodniu to musimy się liczyć z jego nawrotami - zapewnia w physrogr.com dr Haq.
Organizm robi poprawkę na nowy środek chemiczny i stara się przezwyciężyć jego działanie. W rezultacie wywołuje znacznie większe cierpienie. Biorąc pastylki przedłużamy tylko cykl.
Jak zmagać się z bólem głowy? Lekarze sugerują ćwiczenia fizyczne. Organizm wydziela wówczas nasz naturalny środek przeciwbólowy, endorfinę - czytamy na physorg.com. | JS
www.o2.pl / www.sfora.pl | Środa [19.05.2010, 20:01]
TABLETKI OD BÓLU GŁOWY WYWOŁUJĄ... MIGRENĘ
Jak temu zapobiec.
Nadużywanie leków przeciwbólowych może skończyć chronicznym bólem głowy - ostrzega "Dagens Nyheter".
Szwedzcy lekarze z uniwersytetu w Göteborgu dowiedli, że długotrwałe stosowanie leków z grupy tryptanów nie łagodzi bólu, a powoduje wręcz ich nasilenie. Niebezpieczne jest zażywanie tych tabletek 10 dni z rzędu.
Nie wiemy jeszcze jaka jest przyczyna takiego działania tych leków. To paradoks, który będziemy teraz wyjaśniać - mówi dr Pernilla Jonsson.
Badania szwedzkich naukowców objęły grupę ponad 45 tys. losowo wybranych osób stosujących środki przeciwbólowe. | AJ
www.o2.pl / www.sfora.pl | Wtorek [01.06.2010, 16:40]
TE LEKI POPSUJĄ CI WZROK
Nie zostaną jednak wycofane z rynku.
Przyjmowanie antydepresantów i leków na chorobę Parkinsona może mieć nieoczekiwane efekty uboczne w postaci chorób oczu - ostrzega "Newsweek".
Kanadyjscy naukowcy z Vancouver Coastal Health Research Institute dowiedli, że leki antydepresyjne tzw. inhibitory zwrotnego wychwytu serotoniny o 15 procent zwiększają ryzyko zaćmy.
Antydepresanty zwiększają poziom serotoniny w organizmie, a nadmiar tego hormonu może deformować soczewkę.
Innym lekiem, który może pogarszać wzrok jest amantadyna - preparat stosowany w leczeniu choroby Parkinsona - wyjaśnia tygodnik.
Lek, który poprawia sprawność ruchową pacjentów, przyjmowany w większych dawkach niszczy komórki rogówki. Badacze z Narodowego Uniwersytetu ostrzegają, że długotrwała terapia może doprowadzić do pogorszenia wzroku.
Zdaniem naukowców wyniki badań nie świadczą jeszcze o tym, że preparaty należy wycofać z użycia. Pokazują jednak, że przepisujący je lekarze muszą być ostrożniejsi niż dotychczas - dodaje "Newsweek". | AJ
www.o2.pl / www.sfora.pl | Piątek [04.06.2010, 12:36]
TE LEKI ROBIĄ Z LUDZI... SEKSOHOLIKÓW I HAZARDZISTÓW
Chorzy domagają się odszkodowania.
Do sądu w Melbourne wpłynęła nietypowa skarga. Chorzy na Parkinsona skarżą koncerny farmaceutyczne, że nie uprzedziły ich o możliwych skutkach ubocznych działania leków łagodzących objawy tej choroby. Ich zdaniem powodują one uzależnienie od seksu i hazardu - informuje abc.net.au.
Na celowniku znalazły się dwie firmy: Pfizer Australia i Aspen Pharmacare Australia. Chorzy na Parkinsona, którzy przyjmowali wyprodukowane przez te firmy leki twierdzą, że wywoływały one u nich zachowania kompulsywne, uzależniały ich od seksu, pornografii i hazardu.
Wiele osób twierdzi, że straciło w ten sposób oszczędności życia.
Na poparcie swojej tezy chorzy mówią, że zachowania kompulsywne ustąpiły, gdy przestali brać produkowane przez te firmy leki. | WB
Ostatnio zmieniony wt cze 22, 2010 3:22 pm przez admin, łącznie zmieniany 1 raz.
„WPROST” nr 43(1195), 30.10.2005 r.
WINDOWANIE LEKÓW
PRAWIE 2 MLD ZŁ WYDAJĄ NA LOBBING W POLSCE FIRMY FARMACEUTYCZNE
Ceny nowych leków muszą na całym świecie rosnąć, bo gwałtownie rosną koszty ich opracowania - twierdzi Joseph DiMasi, główny autor pierwszego od ponad 12 lat raportu dotyczącego kosztów badań nad farmaceutykami. Z jego wyliczeń wynika, że firmy farmaceutyczne muszą przeznaczyć na opracowanie jednego środka średnio aż 802 mln dolarów - tyle ile kosztuje czterdzieści zakupionych przez Polskę samolotów wojskowych F-16. Amerykański farmakolog zapomniał tylko dodać, że prace badawcze nad nowymi lekami pochłaniają jedynie 10-15 proc. kosztów, w dodatku wiele prac wykonywanych jest w uczelniach za pieniądze z budżetu. Kilkakrotnie więcej przeznacza się za to na lobbing i marketing, coraz bardziej windujące cenę leków.
Najnowszy raport amerykański mówi o 128 mld USD wydanych w ubiegłym roku przez amerykański przemysł farmaceutyczny na lobbing - to rekordowa suma, najwyższa wśród wszystkich branż przemysłowych! To właśnie te astronomiczne wydatki są jednym z głównych powodów wzrostu cen leków w ostatnich latach. Podobnie jest w Polsce. Z obliczeń Studium Farmakoekonomiki Politechniki Warszawskiej wynika, że firmy farmaceutyczne wydają w Polsce na lobbing około 2 mld zł rocznie. Cześć tych pieniędzy jest przeznaczana na pozyskanie przychylności lekarzy wypisujących recepty i zalecających stosowanie farmaceutyków. Przedstawiciele handlowi chwalą się, że na promocję jednego leku mają nawet 3 mln zł rocznie. Coraz większe kwoty pochłania też utrzymanie organizacji pacjentów, takich jak Polskie Stowarzyszenie Diabetyków. Andrzej Bauman z Bydgoszczy, prezes tej największej w Polsce, liczącej 110 tys. członków organizacji chorych, zarabia ponad 12 tys. zł, mimo że ze składek do kasy stowarzyszenia wpływa co roku jedynie około 20 tys. zł. Większość pieniędzy, w tym roku aż 3 mln zł, w postaci darowizn wpłacają do kasy stowarzyszenia firmy farmaceutyczne. Leki na cukrzycę są jednymi z najbardziej dochodowych, jedynie na insuliny co roku przeznacza się około 600 mln zł.
KARTEL MEDYCZNY
- Stowarzyszenia pacjentów rzadko powstają spontanicznie, z potrzeby samych chorych - mówi dr Grzegorz Luboiński, onkolog, ekspert Fundacji Batorego. Najczęściej z inicjatywą ich powołania występują firmy farmaceutyczne i związani z nimi lekarze. - Stowarzyszenia to najlepsza inwestycja firmy, na złotówce włożonej w stowarzyszenie można zarobić 10 zł, szczególnie gdy wymusi się w ten sposób refundację leku - mówi kardiolog doc. Tomasz Pasierski, ekspert Fundacji Batorego. Zainteresowanie organizacjami pacjentów jest coraz większe, bo coraz więcej przeznaczamy na leczenie. W zeszłym roku NFZ wydał około 6 mld zł na refundację leków, w tym roku ta suma wzrośnie o 22 proc.
Dzięki lobbingowi firm farmaceutycznych wzrost cen leków refundowanych jest w Polsce wyższy niż leków OTC (sprzedawanych bez recepty), których ceny są regulowane przez rynek i konkurencję. Z badań IMS Health wynika, że tylko w pierwszym półroczu 2005 r. ceny leków wzrosły o 8,7 proc. w stosunku do roku 2004 r. Co piąta złotówka z budżetu NFZ jest przeznaczana na refundację leków, ale i tak pokrywa to tylko 65 proc. wydatków. Pozostałe 35 proc., czyli jak wyliczają eksperci ze Studium Farmakoekonomiki, około 2 mld zł, płacimy my sami, a nasze wydatki na leki rosną o 10 proc. rocznie. Zdaniem ministra zdrowia Marka Balickiego, wynikiem lobbingu firm był na przykład upór, jaki przedstawiciele NFZ wykazywali, by na liście leków refundowanych pozostawić tylko jeden kardiologiczny preparat firmy Sevier, co podwyższyłoby koszt refundacji.
- O udziale w rynku leków decyduje nie tyle ich cena, ile pieniądze wydane na promocję - mówi prof. Tomasz Hermanowski, szef Studium Farmakoekonomiki. Tezę tę potwierdzają analizy NFZ, z których wynika, że najszybciej rosną koszty refundacji leków stosowanych w chorobach przewlekłych, takich jak cukrzyca. "British Medical Journal" ujawnił poufny program szkoleniowy dla firm na temat tego, jak utrwalić w świadomości pacjentów skojarzenia leków z odpowiednimi schorzeniami - na przykład to, że depresję należy leczyć prozakiem, a impotencję viagrą. Firmy farmaceutyczne próbują nas przekonać, że na wszystkie dolegliwości są leki, a nawet naturalny stan organizmu nazywają schorzeniem. Jak twierdzą Kurt Langbein i Bert Ehgartner w "Kartelu Medycznym", przemysł farmaceutyczny jest na najlepszej drodze, by z nas wszystkich zrobić pacjentów. (...)
Iwona Konarska
„WPROST” nr 25(1228), 25.06.2006 r.
APTEKA BLAGIERÓW
BADANIA NAUKOWE CORAZ CZĘŚCIEJ SĄ JEDYNIE NARZĘDZIEM MARKETINGOWYM FIRM FARMACEUTYCZNYCH
Kiedy okazało się, że środek przeciwbólowy vioxx (rofekoksyb), zwiększa ryzyko zawału serca i udaru mózgu, amerykański koncern MSD musiał wycofać go z aptek. Tyle że koncern dysponował wcześniej wynikami badań wskazującymi na zagrożenie, a mimo to sprzedał lek ponad 84 mln pacjentów na całym świecie. Od tego czasu nic się nie zmieniło. Koncerny farmaceutyczne wciąż ukrywają niekorzystne dla siebie dane, bojąc się, że w wyniku ich ujawnienia spadnie sprzedaż leku lub trzeba będzie wycofać go z użycia - alarmuje Światowa Organizacja Zdrowia (WHO). "Branża farmaceutyczna intensywnie reklamuje swe produkty, ale nie wspiera tego rzetelnymi badaniami. W rezultacie pacjenci i lekarze mają nierealne oczekiwania wobec leków i często ich nadużywają" - twierdzi prof. Peter Ubel z University of Michigan.
Próby uzdrowienia rynku farmaceutycznego są podejmowane na świecie od lat - bez większego powodzenia. Niektóre firmy zapowiedziały, że nie będą ujawniać wyników swoich badań, ponieważ w ten sposób zdradzałyby swe tajemnice handlowe konkurencji. Rok temu koncerny poszły na niewielkie ustępstwa w kwestii treści reklam, ale nie zmniejszyły wydatków na promocję, które - według firmy IMS Health - jedynie w Stanach Zjednoczonych sięgają 11 mld dolarów rocznie. Sytuację świetnie określiła dr Marcia Angell w książce "Prawda o firmach farmaceutycznych": "firmy kontrolujące rynek o wartości 500 mld dolarów zachowują się jak gigantyczny goryl - mogą robić wszystko, na co mają ochotę".
SKALA OSZUSTW
Fałszerstwa naukowe, takie jak sprawa prof. Woo Suk Hwanga z Narodowego Uniwersytetu w Seulu, są nagłaśniane, ale stanowią margines nadużyć, jakich dopuszczają się uczeni. Z badań ankietowych opublikowanych przez tygodnik "Nature" wynika, że aż 15 proc. badaczy ulega presji finansowej ze strony sponsorów badań, a 6 proc. przyznało się do pomijania w pracy wyników, które nie pasują do założonej tezy. "Skala oszustw prawdopodobnie jest znacznie większa, ponieważ naukowcy niechętnie przyznają się do takiego postępowania nawet w anonimowych ankietach" - mówi Raymond de Vries z University of Minnesota, jeden z autorów raportu.
Nieuczciwe praktyki są nagminne w wypadku badań sponsorowanych przez firmy farmaceutyczne. Od ich wyników zależy dopuszczenie leku do sprzedaży, są też wykorzystywane w materiałach reklamowych kierowanych do lekarzy i pacjentów. Wiele danych nigdy jednak nie trafia do publicznej wiadomości. Z analiz amerykańskiej Food and Drug Administration (FDA) wynika, że firmy przeprowadzają tylko 30 proc. zaplanowanych badań klinicznych. Publikowane są niemal wyłącznie te wyniki, które są korzystne dla producenta. Gdy w 1994 r. dr Betty Dong z University of California w San Francisco chciała ogłosić, że wszystkie dostępne na rynku leki na niedoczynność tarczycy są równie skuteczne, sponsorująca jej badania firma Knoll blokowała publikację artykułu i straszyła uczoną sądem. Podobnie jest z wieloma innymi lekami. Z analiz przeprowadzonych przez naukowców amerykańskich i holenderskich wynika, że co piąty farmaceutyk wchodzący na rynek ma źle dobraną dawkę leczniczą, która musi być potem obniżana z powodu działań niepożądanych. Najgorzej pod tym względem wypadają leki kardiologiczne.
PRZEKUPSTWO NAUKOWE
Wszystko jest trucizną, decyduje tylko dawka - stwierdził już w XVI wieku Paracelsus, znany lekarz, przyrodnik i alchemik. Tę prawidłowość widać dziś w świecie nauki, który zdecydowanie przedawkował komercjalizację. Finansowanie badań przez firmy doskonale wpływa na kondycję uczelni czy instytutów, ale fatalnie odbija się na rzetelności naukowców. Analizy prof. Joela Lexchina z kanadyjskiego York University wykazały, że jeśli testy kliniczne są sponsorowane przez producenta leku, cztery razy częściej wykazują jego skuteczność niż badania niezależne.
"Wiele uczelni przymyka oko na przedsiębiorczość kadr naukowych, gdyż woli się cieszyć dotacjami, które na ogół towarzyszą tego typu relacjom" - pisze prof. Sheldon Krimsky z Tufts University w książce "Nauka skorumpowana?". Firmy farmaceutyczne sponsorują także kongresy i szkolenia dla naukowców, wynajmują ich jako konsultantów i biegłych sądowych. Gdy rok temu amerykańskie Narodowe Instytuty Zdrowia sprawdziły status swych pracowników podejrzanych o naruszenie zasad etycznych, okazało się, że na 103 aż 44 było na garnuszku koncernów, a dziewięciu popełniło poważne wykroczenia.
PSUCIE RYNKU
Korupcja dotyczy także czasopism naukowych, które miały stać na straży wiarygodności publikowanych w nich badań. Periodyki medyczne, takie jak "Journal of the American Medical Association" czy "New England Journal of Medicine", są praktycznie uzależnione od ogłoszeń firm farmaceutycznych. Badania na ten temat opublikował jedyny magazyn, który w ogóle nie przyjmuje takich reklam - "PLoS Medicine". Prace naukowe trafiające do renomowanych magazynów powinny być weryfikowane przez niezależnych recenzentów, ale i ten system jest mało skuteczny. Czasopisma medyczne publikują prace o wątpliwej wartości naukowej, zwłaszcza w sponsorowanych przez firmy dodatkach. Rzadko wycofują fałszywe badania ze swych archiwów, a jeszcze rzadziej podejmują śledztwa w takich sprawach, tłumacząc, że to zadanie wymiaru sprawiedliwości.
Etycy obawiają się, że badania naukowe coraz rzadziej są inspiracją dla firm farmaceutycznych, a coraz częściej jedynie narzędziem marketingowym, co fatalnie wpływa na innowacyjność. Przez ostatnie 20 lat liczba nowych leków wchodzących na rynek nieustannie spadała - rok temu amerykańska FDA dopuściła do sprzedaży zaledwie 20 farmaceutyków. Co gorsza, w większości są to jedynie warianty preparatów z jednej grupy, na przykład obniżających poziom cholesterolu statyn, czyli tzw. leki "me too". Firmy najczęściej zlecają jedynie porównanie działania takiego farmaceutyku z placebo, czyli pigułką pozbawioną działania leczniczego, a nie z konkurencyjnymi preparatami. Do dziś nie wiadomo na przykład, jaka jest faktyczna skuteczność poszczególnych niesteroidowych leków przeciwzapalnych (takich jak paracetamol, ibuprofen czy naproksen), stosowanych do łagodzenia bólu i w chorobach reumatycznych. Firmy obawiają się, że bezpośrednie porównania mogłyby "popsuć" rynek, w tym wypadku wart globalnie co najmniej 20 mld dolarów.
MARKETING W KLINICE
Polski resort zdrowia planuje zmiany prawne, które m.in. zaostrzą kary za korumpowanie lekarzy przez przedstawicieli firm i ograniczą wydatki na reklamę. Firmy nie mogłyby wydawać na ten cel więcej niż 10 proc. rocznych przychodów ze sprzedaży leków, przy czym w grę wchodziłyby jedynie preparaty produkowane w Polsce. - Musieliśmy się wycofać z tego pomysłu, bo okazało się, że byłby niezgodny z polskim prawem. Nadal jednak widzimy potrzebę ograniczenia presji reklamowej, jaką producenci wywierają na lekarzy i pacjentów - mówi wiceminister zdrowia Bolesław Piecha. Takie ograniczenia są jednak mało skuteczne. Firmy farmaceutyczne od lat maskują reklamę jako działania edukacyjne lub badawcze. Częstą praktyką w Polsce jest prowadzenie badań klinicznych leków już zarejestrowanych, które są testowane na przykład w celu sprawdzenia, czy nie można nimi leczyć innych chorób. - Firma wydaje pieniądze na badania i dostarcza lek za darmo, ale dzięki temu może liczyć na to, że lekarz będzie potem przepisywał ten preparat swym pacjentom. Nikt nie sprawdza, czy takie badanie kliniczne ma sens z punktu widzenia nauki - mówi dr Paweł Grzesiowski z Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego.
Tymczasem potrzebnych badań, na przykład dotyczących skutków ubocznych stosowania leków, w Polsce praktycznie się nie prowadzi. - Ten problem był od lat lekceważony przez resort zdrowia. Dlatego tak naprawdę nie wiemy, jak stosowane w Polsce leki działają na organizmy Polaków - ostrzega dr Józef Meszaros z Akademii Medycznej w Warszawie. Według optymistycznych szacunków, na świecie jest zgłaszanych 10 proc. przypadków wystąpienia skutków ubocznych leków. U nas ten wskaźnik to ułamek procenta - spośród wszystkich cywilizowanych krajów Polska zgłasza do WHO najmniej takich przypadków. W rezultacie wielu pacjentów wymaga podwójnego leczenia - najpierw z powodu choroby, potem z powodu powikłań po terapii. Ale to jedynie może cieszyć firmy farmaceutyczne.
Jan Stradowski
KARUZELA Z LEKAMI
ŚRODKI PRZECIWBÓLOWE
Niesteroidowe środki przeciwbólowe, takie jak Ibuprofen i Naproksen, stosowane szczególnie często u chorych na reumatyzm, u osób starszych o 30 proc. zwiększają ryzyko hospitalizacji z powodu niewydolności serca (Źródło: „HEART).
"WPROST" nr 50(1046), 15.12.2002 r.
HORMONY ZŁUDZEŃ
KURACJE ODMŁADZAJĄCE SKRACAJĄ ŻYCIE
Kilka milionów ludzi regularnie połyka "pigułki młodości", jak nazywane są preparaty zawierające melatoninę lub hormon oznaczony skrótem DHEA. Prawie 300 tys. osób codziennie wstrzykuje sobie syntetyczny hormon wzrostu, choć za miesięczną kurację trzeba zapłacić co najmniej tysiąc dolarów. Coraz więcej mężczyzn przyjmuje testosteron - liczba recept wypisywanych rocznie z tego powodu przez lekarzy amerykańskich w ostatnich pięciu latach zwiększyła się prawie dwa razy (z 800 tys. do 1,5 mln). Niestety, niepożądane skutki terapii hormonalnej są większe niż ewentualne jej korzyści - ostrzegają w najnowszym raporcie specjaliści Narodowego Instytutu Zdrowia (NIH) w Bethesda. Tymczasem po pigułki młodości coraz częściej sięgają również Polacy. Melatoninę regularnie zażywa już 70 tys. naszych rodaków. (...)
Zbigniew Wojtasiński
„WPROST” nr 35(1135), 2004 r.
APTEKA SAMOBÓJCÓW
PONAD OŚMIU MILIONOM POLAKÓW GROZI ŚMIERĆ Z POWODU NIEOSTROŻNEGO ŁĄCZENIA ZAŻYWANYCH LEKÓW
Próba oszacowania skutków złożonej kombinacji leków przypomina mierzenie do ruchomego celu, bo nigdy nie ma pewności, co z tego wyniknie" - ostrzegają farmakolodzy Joe i Teresa graedon, autorzy poradnika "niebezpieczne interakcje leków". Najprawdopodobniej w tym roku jedynie w naszym kraju zmarło co najmniej kilkaset chorych na serce osób, które oprócz przepisanego im leku przeciwzakrzepowego zażywały wyciąg z korzenia żeń-szenia. Dopiero niedawno opublikowane badania dr. Chun-Su Yuana z University of Chicago wykazały, że ten preparat hamuje działanie warfaryny, leku obniżającego krzepliwość krwi. Dotychczas opisano w literaturze medycznej ponad 20 tys. takich niekorzystnych zależności. W Polsce w swego rodzaju farmakologiczną ruletkę gra codziennie - stosując leki, których niewłaściwe łączenie może grozić nawet śmiercią - ponad 8 mln osób.
ZABÓJCZY KOKTAJL
Jeden z najbezpieczniejszych środków obniżających ciśnienie tętnicze krwi - tzw. inhibitor konwertazy angiotensyny (ACE) - może doprowadzić do zapaści, jeśli jest zażywany z preparatami zawierającymi potas, takimi jak popularny kalipoz (obniża ciśnienie krwi). Nawet tak pozornie niewinne środki jak preparaty na kaszel mogą wywołać śpiączkę, gdy są przyjmowane z tzw. inhibitorami MAO, lekami przeciwdepresyjnymi. Dwudziestosześcioletnia kobieta stosująca ten antydepresant zmarła po zażyciu zaledwie 4 łyżek stołowych jednego z najpopularniejszych syropów na kaszel zawierającego dekstrometorfan.
Ryzykowne jest nawet łączenie leków, które stosowane oddzielnie na ogół nie są szkodliwe. Chorzy zażywający warfarynę lub digoksynę, lek stosowany u cierpiących na niewydolność serca, mogą dostać zawału, jeśli jednocześnie popijają działający uspokajająco wyciąg z dziurawca. Te powszechnie stosowane i bezpieczne zioła, zalecane chorym na łagodną depresję, hamują wchłanianie w organizmie tego rodzaju leków przeciwzakrzepowych i wzmacniających serce - wykazały badania dr. Silkego C. Mźllera z uniwersytetu w Rostoku. Kobiety stosujące doustne środki antykoncepcyjne mogą zajść w ciążę, jeśli jednocześnie zażywają antybiotyki (na przykład penicylinę), leki przeciwpadaczkowe lub zawierające barbiturany tabletki od bólu głowy (fiorinal, femcet).
Co czwarta osoba zażywająca codziennie leki przepisane przez lekarza jednocześnie bez jego wiedzy stosuje specyfiki dostępne bez recepty (OTC) - wykazały badania dr Lindsay Smith z University of Liverpool. W Polsce aż 18 mln osób sięga co jakiś czas po napoje energetyzujące, środki pobudzające i wzmacniające odporność organizmu. Można zatem podejrzewać, że w naszym kraju co roku u co najmniej kilkudziesięciu tysięcy osób dochodzi do groźnych dla życia interakcji powstałych na skutek zażywanych garściami leków. W USA ocenia się, że co roku trafia z tego powodu do szpitala ponad 150 tys. osób, umiera 15-20 tys. z nich. W Wielkiej Brytanii około 10 tys. osób umiera każdego roku po zażyciu aspiryny, antydepresantów i leków przeciwzakrzepowych, takich jak warfaryna. Najczęściej są to chorzy w szpitalach, otrzymujący codziennie średnio dziewięć leków, oraz ludzie starsi, którzy zażywają co najmniej pięć środków dziennie. Wśród ofiar tej farmakologicznej ruletki nie brakuje ludzi młodych, bo do niekorzystnych interakcji dochodzi również między lekami a napojami i produktami spożywczymi.
GROŹNE SOKI
- Miliony ludzi zażywających pastylki przy porannej kawie nie zdaje sobie sprawy, że niektóre leki tworzą z tym napojem mieszankę piorunującą - ostrzega prof. Marek Naruszewicz z Instytutu Żywności i Żywienia w Warszawie. Kawa w połączeniu z antybiotykami oraz lekami przeciwwrzodowymi (m.in. tagametem i zantekiem) u niektórych osób wywołuje drżączkę z napięcia nerwowego i podrażnienia żołądka (podobnie działają inne używki zawierające kofeinę, takie jak cola, oraz niektóre tabletki od bólu głowy). Kobiety zażywające doustne środki antykoncepcyjne już po wypiciu filiżanki kawy są zdenerwowane i roztrzęsione. Równie groźne mogą się okazać soki owocowe. Pacjent po przeszczepie nerki doznał rozstroju i drgawek po wypiciu soku grejpfrutowego i zażyciu środków zmniejszających ryzyko odrzutu narządu, m.in. cyklosporyny. Zaburzenia pracy serca powoduje popijanie tym napojem leków przeciwhistaminowych, zalecanych w chorobach alergicznych górnych dróg oddechowych i zapaleniu spojówek, takich jak allegra i benadryl.
Chorzy na astmę zażywający teofilinę powinni uważać na to, co jedzą. Ten lek rozszerza oskrzela, dlatego jest szczególnie przydatny u osób cierpiących na napadowy i przewlekły skurcz oskrzeli, zapalenie oskrzeli i rozedmę płuc. Zażywanie go przed zjedzeniem smażonych jajek, bekonu, pieczywa grubo posmarowanego masłem lub przed wypiciem tłustego mleka powoduje nudności, wymioty, kołatanie serca, bóle głowy i skurcze mięśni.
Czterdziestoletni mężczyzna, od miesiąca leczony tranylcyprominą z powodu depresji, zmarł na skutek niekorzystnej interakcji substancji chemicznych, do jakiej doszło po zjedzeniu na kolację sera cheddar!
W nocy mężczyzna obudził się oszołomiony, miał mdłości i wyjątkowo silne bóle głowy. Rano jak zwykle zażył kolejną porcję leku i zjadł na śniadanie kolejne trzy grube plasterki sera. Doznał krwotoku z nosa, temperatura jego ciała przekroczyła 40o C. Sekcja zwłok wykazała, że u chorego doszło do udaru mózgu wywołanego gwałtownym wzrostem ciśnienia krwi na skutek wyjątkowo niekorzystnego skojarzenia znajdującej się w serze tyraminy z antydepresantem (inhibitorem MAO).
SPALIĆ SIĘ
Nawet palacze papierosów inaczej niż niepalący reagują na niektóre środki, co może wpływać na skuteczność leczenia - ostrzega prof. Józef Drzewoski, kierownik Kliniki Chorób Przewodu Pokarmowego i Przemiany Materii AM w Łodzi. Wykazały to badania, które lekarze tego ośrodka przeprowadzili wśród chorych na tzw. przewlekłą zaporową chorobę płuc. Pacjentom podawano teofilinę. U nałogowych palaczy przenika ona do krwi w niższych stężeniach niż u innych osób, co osłabia skuteczność terapii. Jest to niebezpieczne, ponieważ w wypadku teofilliny różnica między dawką terapeutyczną a dawką wywołującą objawy toksyczne jest niewielka.
Na niekorzystne działanie leków jeszcze bardziej narażone są osoby nadużywające alkoholu. Szczególnie groźne są nawet umiarkowane ilości wina lub piwa w połączeniu z takimi farmaceutykami, jak powodujące uszkodzenia wątroby środki przeciwbólowe (panadol), leki przeciwlękowe (xanax, valium), przeciwdepresyjne lub przeciwbólowe (fiorinal, fioricet). Przed stu laty tego rodzaju interakcje, nazywane synergizmem addycyjnym, znakomicie wykorzystywali kapitanowie statków, którzy w ostatniej chwili chcieli skompletować załogę. W porozumieniu z barmanami portowej tawerny do rumu dodawali żeglarzom wodzian chloralu, środek uspokajający (prekursor powszechnie używanych barbituranów). Taka mieszanka o nazwie Mickey Finn do tego stopnia wzmagała działanie alkoholu, że zwalała z nóg najsilniejszych marynarzy. Dziś powszechnie stosowane preparaty powalają ludzi zdrowych, którzy nieostrożnie obchodzą się z lekami.
NIEBEZPIECZNE ZWIĄZKI
KAWA I HERBATA potęgują działanie antybiotyków (ciproflokxacinu, penetreksu i noroxinu), powodując nadmierne pobudzenie
spożywane podczas przyjmowania pigułek antykoncepcyjnych powodują nerwowość i bezsenność
wraz z lekami stosowanymi przy wrzodach żołądka (np. tagametem) powodują długotrwałe pobudzenie i podrażniają śluzówkę żołądka
z lekami stosowanymi w leczeniu astmy powodują objawy takie jak przy przedawkowaniu leku
blokują wchłanianie leków podawanych przy anemii spowodowanej niedoborem żelaza
SOKI CYTRUSOWE
zaburzają wchłanianie i działanie antybiotyków, takich jak penicylina i erytromycyna
OTRĘBY, OWSIANKA, PRODUKTY BOGATE W BŁONNIK
zmniejszają wchłanianie leków regulujących rytm serca
MLEKO I NABIAŁ
niweczą działanie antybiotyków z grupy tetracyklin, takich jak achromycin V, ciprofloxacin, norfloxacin
blokują wchłanianie didronelu - leku przeciw osteoporozie
hamują działanie środków przeczyszczających, zawierających bisakodyl, które mają się rozpuścić w jelicie
SERY DOJRZEWAJĄCE AWOKADO, PEPPERONI, SALAMI, SOS SOJOWY, PRZEJRZAŁE BANANY, BÓB, CZEKOLADA, DROŻDŻE PIWOWARSKIE
zawarta w nich tyramina w połączeniu z lekami przeciwdepresyjnymi, takimi jak inhibitory monoaminooksydazy (IMAO), powoduje wzrost ciśnienia krwi, a nawet może być przyczyną udaru mózgu
BROKUŁY, KAPUSTA, BRUKSELKA, KALAREPA, SZPARAGI, ZIELONA SAŁATA, WĄTRÓBKI
zawarta w nich witamina K w interakcji z lekami przeciwzakrzepowymi powoduje powstawanie skrzepów krwi grożących udarem mózgu
MIĘSO Z GRILLA
zaburza działanie leków stosowanych przy astmie, co może doprowadzić do zaostrzenia objawów i napadu astmy
SOK GREJPFRUTOWY
zwiększa we krwi stężenie leków stosowanych w leczeniu nadciśnienia krwi, co może powodować bóle głowy, zaczerwienienie skóry, arytmię serca i zatrucia
Zbigniew Wojtasiński
Współpraca: Monika Florek
"WPROST" nr 43/2007 (1296)
EPIDEMIA LEKOMANII
Co drugą migrenę wywołuje zażywanie środków przeciwbólowych
Czy leki mogą być groźniejsze od choroby? Tak jest w wypadku dostępnych bez recepty środków przeciwbólowych i przeciwzapalnych. Z badań przeprowadzonych w USA wynika, że co czwarty uporczywy ból głowy i co drugą migrenę wywołuje zażywanie leków przeciwbólowych. Podobne wnioski przyniosły badania prowadzone w Wielkiej Brytanii. Specjaliści alarmują, że pół miliona Brytyjek cierpi na codzienne bóle głowy tylko z powodu przyjmowania powszechnie dostępnych lekarstw, takich jak aspiryna, ibuprofen czy paracetamol.
W Polsce rynek leków bez recepty rośnie o 8-9 proc. rocznie. Polski rynek leków przeciwbólowych w 2006 r. był wart ponad miliard złotych. – Przeciętny Polak zjada pięć opakowań leków przeciwbólowych rocznie, co już powinno brzmieć jak ostrzeżenie – mówi dr Krzysztof Mucha z Kliniki Immunologii, Transplantologii i Chorób Wewnętrznych AM w Warszawie. Nie chodzi o przedawkowanie leków, ale o długotrwałe przyjmowanie tabletek. Tak jest szczególnie w wypadku kobiet, które pięciokrotnie częściej niż mężczyźni padają ofiarami nadużywania tego typu medykamentów.
Wywoływacz bólu
Według raportu International Headache Society, niepokojące są bóle głowy pojawiające się przynajmniej 15 dni w miesiącu, które są uśmierzane tabletkami przeciwbólowymi przez co najmniej trzy miesiące. – Osoby, które stosują takie środki częściej niż dwa, trzy razy w tygodniu, są w grupie ryzyka – mówi dr Stephen Silberstein z Jefferson Headache Center w Filadelfii. Na chroniczny ból głowy najlepszym lekarstwem jest odstawienie tabletek. Niestety, zanim poczujemy ulgę, mniej więcej przez dwa miesiące będzie nam dokuczać ból.
Organizm po pewnym czasie staje się bardziej odporny na działanie preparatów przeciwbólowych, więc osoba cierpiąca na ból musi sięgać po coraz silniejsze leki. Kiedy dawka nie zostanie dostarczona, organizm reaguje powracającym silnym bólem głowy, domagając się podania leku.
Jeśli sporadycznie boli nas głowa, można zastosować lek. – Zalecałbym jedną tabletkę w chwili, gdy ból się pojawia. Im bardziej narasta, tym mniejsza jest skuteczność leku – mówi prof. Andrzej Członkowski, kierownik Katedry i Zakładu Farmakologii Doświadczalnej i Klinicznej AM w Warszawie. Ostry ból jest sygnałem alarmowym. Należy szukać przyczyny bólu, a nie tylko leczyć objawy. Źródłem bólu może być stres, zła dieta, alkohol.
Nałóg błyskawiczny
Pacjenci, którzy miesiącami, a nawet latami przyjmują preparaty nasenne, popadają w coraz większe problemy ze snem, a do tego uzależniają się od lekarstw. – Wystarczy niefrasobliwość lekarza przy zapisywaniu leków i niedoinformowanie pacjenta, by pojawiło się ryzyko szybkiego uzależnienia – ostrzega prof. Członkowski. Taka niefrasobliwość zdarza się coraz częściej. Badania Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie wskazują, że w latach 1997-2003 pięciokrotnie wzrosła liczba chorych nadużywających leków nasennych i uspokajających, którzy byli leczeni w poradniach lecznictwa uzależnień lekowych.
Środki nasenne nie wywołują snu fizjologicznego. Pacjent się uzależnia, bo lek kumuluje się w organizmie i zatruwa go. Tymczasem wiele osób zażywa preparaty nasenne latami. Ponieważ nie wytwarza się tolerancja na lek, pacjent nie musi sięgać po coraz większą dawkę i ma poczucie kontroli. To, że jest uzależniony, wychodzi na jaw, kiedy trzeba odstawić leki. Wtedy okazuje się, że organizm jest „na głodzie". Najbardziej niebezpieczne są tzw. benzodiazepiny. Powodują spadek sprawności umysłowej, problemy z pamięcią, osłabienie zmysłu wzroku, słuchu i zaburzenia koordynacji ruchowej.
– Trzeba szukać przyczyn bezsenności, a nie walczyć z nią – uważa prof. Członkowski. Lekarze sugerują terapię behawioralną, czasem leki antydepresyjne. Bezsenność może być powikłaniem związanym z wieloma chorobami i zażywaniem leków. Gdy się okaże, że środek nasenny jest jedynym rozwiązaniem, trzeba sięgnąć po leki o krótkotrwałym działaniu, do których należą zopiklon i zolpidem, nie powodujące dokuczliwych skutków ubocznych. Najlepszy wydaje się zaleplon, po którym budzimy się przytomni i możemy siąść za kierownicą. Najważniejsze, by nie stosować środków nasennych przez długi czas.
(...)
Trująca mieszanka
Nadużywanie leków sprawia, że coraz częściej dochodzi do niebezpiecznej interakcji zażywanych farmaceutyków. Nie należy przyjmować razem polopiryny bądź aspiryny i ibuprofenu. Ibuprofen zmniejsza krzepliwość krwi podobnie jak aspiryna, ale czyni to słabiej i zmniejsza skuteczność kwasu acetylosalicylowego jako leku zapobiegającemu tworzeniu się zakrzepów, a tym samym zawałom serca i udarom mózgu. Aspiryna zmniejsza efekt przeciwzapalny ibuprofenu i nasila ryzyko krwawienia z przewodu pokarmowego.
Wiele leków łatwo przedawkować, gdyż te same substancje czynne często występują w różnych preparatach. Paracetamol zawierają takie leki, jak Apap, Panadol czy Codipar, oraz środki na przeziębienia i grypę – Gripex, Coldrex, Fervex. Ibuprofen jest głównym składnikiem Ibupromu, Nurofenu, Ibumu czy Advilu. – Za milionami opakowań sprzedawanych co roku w Polsce leków przeciwbólowych i przeciwzapalnych ukrywają się dziesiątki tysięcy działań ubocznych, często nie odnotowywane bądź przeoczane – twierdzi dr Mucha.
Najczęstsze i najłagodniejsze powikłania to krótkotrwałe dolegliwości żołądkowo-jelitowe: nudności, niestrawność, biegunka. Do najgroźniejszych, kończących się niekiedy śmiercią, należy krwawienie z przewodu pokarmowego, wywołane tym, że substancja czynna hamuje produkcję śluzu ochraniającego ściany żołądka. Dotyczy to głównie ibuprofenu i aspiryny. Paracetamol jest najłagodniejszym ze środków przeciwbólowych i przeciwzapalnych. Możemy też mieć do czynienia z zakłóceniem produkcji szpiku kostnego, funkcjonowania nerek czy ośrodkowego układu nerwowego. Innym, sporadycznie występującym skutkiem ubocznym jest silna anemia.
Jak się uchronić przed niepożądanymi skutkami samoleczenia bądź mieszania leków? – Nie ulegać reklamom! Ani dobrym radom znajomych, którym jakiś środek pomógł – mówi prof. Andrzej Członkowski. Od wskazywania, czym i jak należy się leczyć, jest lekarz, a nie Goździkowa, o czym, niestety, wielu zapomina.
Aleksandra Postoła
„POLITYKA” nr 2 (2537), 14-01-2006; s. 4
LEKOŻERCY
Wychodzi na to, że jesteśmy narodem lekomanów: 35 proc. Polaków regularnie przyjmuje medykamenty przepisane przez lekarza, średnio po pięć tabletek dziennie. Co czwarty kupuje leki bez recepty na zapas. Jeśli chodzi o spożycie środków przeciwbólowych, mamy trzecie miejsce na świecie po Amerykanach i Francuzach. 20 proc. Polaków sięga po preparaty multiwitaminowe i wzmacniające. Przy czym świadomość, po co to wszystko kupujemy, jest raczej nikła. Łykamy na wszelki wypadek. W ubiegłym roku znów pobiliśmy własne rekordy. Padamy ofiarą agresywnego marketingu i... samotności.
Jesteśmy właśnie w kolejnym apogeum lekobrania, które zazwyczaj zaczyna się w listopadzie. Sprzedaż leków zwalczających objawy przeziębienia i przeciwgorączkowych rośnie wówczas czterokrotnie. Coraz więcej leków kupujemy bez recepty (tzw. OTC, od ang. over the counter). Od stycznia do listopada 2005 r. wydaliśmy na nie 3,2 mld zł, czyli o ponad 8 proc. więcej niż w roku ubiegłym. Gdy chodzi o wydatki na OTC, mamy szóste miejsce w Europie po bogatych: Francji, Niemczech, Włoszech, Wielkiej Brytanii i Hiszpanii. Choć – jak zapewniają producenci – gdy trafi się dobra jesień i zima, wyprzedzimy Hiszpanów. Co więcej, według prognoz ten rynek będzie rósł do 2009 r. o 7 proc. rocznie.
Wrzuć tabletkę
– Preparaty dla biznesmenów, dla pokwitających dziewcząt, dla aktywnych umysłowo. Czekam, aż na rynku pojawi się multiwitamina dla mańkutów – mówi dr Józef Meszaros z Zakładu Farmakologii Doświadczalnej i Klinicznej Akademii Medycznej w Warszawie. – Nie ma pacjenta, u którego lista niedoborów byłaby zgodna ze składem takich preparatów. Gdyby zamiast to kupować, zaoszczędził na urlop, wyszłoby mu to na lepsze. Przykładem leku całkowicie zbędnego jest choćby Rutinoscorbin. Nie ma żadnych podstaw do twierdzenia, że poprawia odporność. Nigdy nie opublikowano badań, które by to potwierdzały. Dochody ze sprzedaży Rutinoscorbinu wynoszą około 70 mln zł rocznie.
A pill for every ill (tabletka na każdą chorobę) – ta amerykańska zasada w pełni już u nas działa. Reklama wytwarza odruch: coś ci jest? Weź pigułkę. Nic ci nie jest? Weź profilaktycznie. Trudno dziś wyobrazić sobie życie bez tabletki.
(...)
Sport, zmiana diety czy stylu życia – to wymaga wyrzeczeń i wysiłku. Tabletka jest łatwa. Stąd wiara w magiczną moc pigułek. Dr Piotr Matyjaszczyk z przychodni w Sowinie Błotnej opowiada, że coraz liczniejsza jest grupa pacjentów, którzy przychodzą np. z niestrawnością. Skarżą się, że jak zjedzą za dużo mięsa, to im szkodzi. „To proszę ograniczyć mięso” – radzi doktor. „Ale ja je lubię i nie zmienię przyzwyczajeń. Niech pan doktor coś wypisze” – proszą.
Lek na niepogodę
Marketing farmaceutyczny skutecznie zadbał, by wypromować cały szereg chorób, o których nikt wcześniej nie pomyślałby, że można je leczyć: starzenie, łysienie, roztargnienie, cellulit, kac, trema. Strategia kreowania problemów zdrowotnych po prostu się opłaca. W reklamie telewizyjnej – jak wynika z danych monitorującej ten rynek firmy AGB Nielsen – farmaceutyki wyprzedziły już usługi telekomunikacyjne i proszki do prania; ustępują tylko żywności.
– Zastanawiałam się, czy nie kupić do apteki telewizora, by na bieżąco móc śledzić reklamy. Codziennie ktoś chce kupić „proszki na ból z zygzakiem”, a ja nie wiem, o co chodzi! – opowiada Alina Fornal z apteki Bursztynowa na warszawskiej Pradze.
Aby nauczyć ludzi chorować, czyli zachęcić do kupna leku na wydumane schorzenie, najlepiej zbudować w nich przeświadczenie, że nie są z problemem osamotnieni. Dla potrzeb wypromowania tabletek Meteo („na dolegliwości pogodowe” – 10 zł za 10 pastylek zawierających kilka wyciągów roślinnych, witamin i mikroelementów) uruchomiono Ogólnopolski Program Edukacyjny Meteowrażliwi z udziałem socjologa i redaktora naukowego pisma „Essentia Medica”. „Naszą misją jest przełamywanie barier oraz świadome mówienie o meteoropatii, która jest dolegliwością nie mającą nic wspólnego z fanaberią czy hipochondrią. Celem i misją ludzi skupionych wokół Meteowrażliwych jest edukowanie Polaków, jak radzić sobie z tą dolegliwością” – napisano w oświadczeniu.
– Jakie edukowanie? – denerwuje się Mariusz Politowicz, właściciel apteki Pod Wagą w Pleszewie. – W połączeniu z obiegową opinią, że mamy w Polsce 38 mln lekarzy oraz bezsensownie szerokim dostępem do leków na poczcie, w kioskach, supermarketach, otrzymujemy niebezpieczny koktajl, który spece od PR nazywają samoleczeniem. Ileż to razy kasjerka w sklepie poleca klientom Apap zamiast Panadolu, bo usłyszała w reklamie, że „Apap mniej szkodzi”. A przecież oba specyfiki są identyczne.
Moda na leki OTC bierze się po części stąd, że traktujemy je jako nieszkodliwe – coś jak dropsy. Nie pomoże jedna tabletka na ból głowy, otwiera się opakowanie z inną, choć w środku jest identyczna substancja (na rynku jest 41 preparatów z kwasem acetylosalicylowym i 47 z paracetamolem). To samo dotyczy np. maści masowo stosowanych przy bólach stawów. Zdaniem reumatolog dr Małgorzaty Happach, potrzeba kilku dni, by sprawdzić, czy stosowana maść jest skuteczna. Pacjenci z reguły nie czekają i obstawiają się kilkoma specyfikami działającymi tak samo. Ile pieniędzy tracimy w ten sposób?
– Słyszałem o rekordziście zażywającym jednocześnie 19 leków, z których przynajmniej pięć kupił bez recepty – opowiada Mariusz Politowicz.
Według „Le Nouvel Observateur”, spośród 4750 zarejestrowanych we Francji leków tylko 100 ma według lekarzy istotne zastosowanie w terapii. U nas zarejestrowanych jest dwa razy więcej, a chorób przecież więcej nie mamy (dla porównania: w Szwecji zarejestrowanych jest 2 tys. leków i, aby dopisać nowy specyfik, trzeba skreślić jeden ze starszych). Ile pieniędzy tracimy na bezsensowną terapię? Tego nikt nie potrafi oszacować.
Choroba społeczna
Według lekarzy internistów spożycie leków w Polsce nakręcają przede wszystkim dwie grupy pacjentów. Młodzi, aktywni zawodowo, którzy mają pieniądze, a nie mają czasu się leczyć czy broń Boże położyć na trzy dni do łóżka. Kupują więc w aptekach co popadnie i łykają garściami. Druga – to ludzie starszego pokolenia, pamiętający dobrze czasy, gdy leki były właściwie za darmo. Ich nadużywanie mają we krwi. Wielka siata z lekami to nieodłączny element ich mieszkań. Oni liczą pieniądze, więc zamiast kupować drogie leki OTC, wysiadują godzinami w przychodniach.
W poczekalniach, na korytarzach przychodni, wśród starszych pacjentek trwa swoista licytacja: jak boli, gdzie strzyka, jaki cholesterol, ciśnienie, tętno, co doktor przepisał i na jakie badania skierował. Czasem dochodzi do ostrych sporów, kto jest bardziej chory. Po części to problem zdrowotny, ale w dużej mierze także społeczny. Na Zachodzie kobiety po przejściu na emeryturę angażują się w działalność wolontariatów, mają swoje kluby, podróżują. My mamy armię samotnych wdów, których energia nie jest w żaden sposób zagospodarowana. Kończy się praca, dzieci odchodzą, mąż umiera. Przy coraz bardziej zanikających więzach rodzinnych i międzyludzkich pozostaje w tej sytuacji morze wolnego czasu, z którym nie ma co zrobić. Tym socjologowie tłumaczą fenomen Radia Maryja, ale to też jedna z przyczyn zatłoczonych poczekalni, które często pełnią funkcję najważniejszego salonu towarzyskiego w okolicy.
– Samotność to pierwsze źródło chorych. Wizyta w przychodni to dla nich atrakcja, okazja do rozmowy. Leczenie zatyka jakąś dziurę w życiu – mówi dr Meszaros.
Inny lekarz twierdzi, że jest grupa pacjentów – głównie ludzi starych – która traktuje leczenie jako wyzwanie. – Z jednej strony trudny dostęp, numerki, wyczekiwanie, z drugiej – to jest za darmo. Dostać się znaczy pokonać system – opowiada. – W PRL tę rolę pełniły kolejki. Abstrahując od realnych braków na rynku, był to rodzaj narodowego sportu. Stawało się, bo coś rzucili, żeby pogadać, bo nie ma co robić. Dziś tę rolę przejęły poczekalnie.
Wbrew pozorom perygrynacje po przychodniach i gabinetach nie są całkiem niewinną rozrywką. Gdy pacjent czy pacjentka chodzi do pięciu specjalistów i każdy wypisze po kilka recept, skutki mogą być opłakane. Polscy lekarze mają na ogół mgliste pojęcie o geriatrii. A zawodowo czynnych geriatrów jest w całym kraju około 80 (dla porównania – w Niemczech jest ich 1800).
– Studentów uczy się leczenia ludzi młodych, a po studiach leczą głównie starych – mówi dr Meszaros. – Nie uczy się ich fizjologii starzenia, nie mają pojęcia, że po 60 roku życia działanie leków może być kompletnie odmienne. Co się dziwić, że wpędzają starych ludzi w lekomanię.
Według geriatry prof. Jarosława Derejczyka, najczęstsze błędy w leczeniu starych ludzi to stosowanie schematu: rano pobudzamy, a wieczorem tłumimy aktywność mózgu, czyli nadużywanie leków nootropowych i nasennych, co może doprowadzić do uzależnienia, upośledzenia pamięci, zwiotczenia mięśni. Złamania i urazy poupadkowe mogą być spowodowane nadużywaniem leków nasennych i przeciwnadciśnieniowych, krwawienia z żołądka – zbyt dużymi dawkami niesterydowych leków przeciwzapalnych. U osób po 80 roku życia 20 proc. przyjęć do szpitali pochodzi z interakcji lekowych.
Prof. Derejczyk opisuje przypadek 89-letniej pacjentki, która trafiła do szpitala geriatrycznego w bardzo ciężkim stanie – nie chodziła, źle widziała i słyszała, skarżyła się na duszności, bóle kolan, odmawiała jedzenia. Wcześniej była stale leczona przez trzech specjalistów i przyjmowała 22 leki dziennie (koszt takiej kuracji wynosił 800 zł miesięcznie). W szpitalu geriatrycznym stwierdzono m.in., że cierpi na znaczny niedobór sodu spowodowany zbyt dużymi dawkami leków odwadniających, polekowe zapalenie żołądka, przez które przestała jeść i przyjmować płyny, oraz depresję, będącą wynikiem zbyt dużych dawek leków przeciwnadciśnieniowych, które spowodowały niedokrwienie mózgu, a co za tym idzie apatię i osłabienie. Po zmianie leczenia dawkę leków udało się ograniczyć do 9 (miesięczny koszt kuracji zmniejszył się do 350 zł).
– W Polsce mamy ponad 2 mln osób uzależnionych od opiekunów w wieku powyżej 65 lat. Myślę, że co najmniej połowa z nich stosuje leczenie wielolekowe. Zakładając, że koszt takiego leczenia wynosi 150 zł miesięcznie, to jego racjonalizacja w oparciu o zasady geriatrii, która zaoszczędzi choćby 10 proc. z tej sumy, daje 17 mln zł rocznie – wylicza prof. Derejczyk. – Jeśli dodać do tego kosztowne konsekwencje niewłaściwego leczenia, to skutki braku geriatrów można by oszacować na kilkadziesiąt milionów złotych rocznie.
Drugi czynnik napędzający lekomanię u starszych ludzi to panujący w naszej kulturze kult młodości. – Ludzie nie aprobują faktu, że lata mijają i powinni pogodzić się z gorszym zdrowiem. Większość jest przerażona. Traktuje starość jak chorobę i faszeruje się tabletkami: na zgagę, na wzdęcia, na bóle krzyża, na palpitacje serca – wymienia dr Bogusław Habrat z warszawskiego Instytutu Neurologii i Psychiatrii.
Wymuszenie na receptę
Lekarze, którzy praktykowali w kraju i na Zachodzie, zgodnie przyznają, że polscy pacjenci są specyficzni. Polak, który opuszcza gabinet lekarski bez recepty, czuje się nieobsłużony, zlekceważony, spostponowany i obrażony. Taka wizyta się nie liczy. Zdarza się, że pacjenci próbują wymusić na doktorze wypisanie recepty czy skierowania. Ulegają im najczęściej młodzi, niepewni siebie lekarze, inni robią to dla świętego spokoju.
– Strasznie mnie denerwuje, gdy lekarz tłumaczy: a bo pacjent żądał – opowiada dr Meszaros. – Pytam: pan jesteś lekarzem czy sklepikarzem?
Przed gabinetem dr. Piotra Matyjaszczyka, lekarza rodzinnego z przychodni w Sowinie Błotnej, największy tłok jest w poniedziałki. Z grupy kilkudziesięciu pacjentów raptem kilkunastu jest naprawdę chorych, reszta przychodzi po receptę.
– Niedługo uwierzę, że sama recepta ma dla chorego wartość leczniczą – wyznaje dr Matyjaszczyk. – Są tacy, którzy zwykłą Polopirynę czy Aspirynę wolą kupić na receptę, jakby mój podpis i pieczątka dawały gwarancję pozbycia się gorączki. Myślę, że stąd taka popularność antybiotyków – są na receptę.
To właśnie antybiotyki są najczęściej przedmiotem wymuszenia. Wydawało się, że świadomość, iż jest to broń obosieczna, staje się coraz bardziej powszechna, że infekcji wirusowych się nie leczy, a jedynie łagodzi ich objawy i antybiotykom nic do tego. Ich sprzedaż systematycznie spadała, ale teraz znów zaczęła rosnąć. Wróciliśmy do europejskiej czołówki, jeśli chodzi o ich spożycie. Stosuje się je „na dzień dobry” w nieżytach dróg oddechowych, na grypę, na zbicie gorączki. Według dr. Meszarosa, jeśli chodzi o oporność bakterii, sytuacja w Polsce nie jest jeszcze tak dramatyczna jak we Francji czy Hiszpanii tylko dzięki temu, że nie stać nas na drogie antybiotyki. Te, które bierzemy, mają słabsze działanie.
– Wśród pacjentów wyraźnie widać podział na dwie grupy – opowiada pediatra dr Ewa Pietkiewicz-Rok. – Są rodzice, dla których podanie dziecku antybiotyku to ostateczność – i słusznie, ale jest też całkiem sporo matek, które już w drzwiach mówią: tylko proszę o dobry antybiotyk, bo nie mam czasu na syropki.
Najliczniejsza grupa pacjentów dr Ewy Pietkiewicz-Rok to dzieci, które przeszły już przez wiele gabinetów, były leczone miesiącami, zastosowano u nich kilka kuracji antybiotykowych, bywa, że trzy różne w ciągu jednego miesiąca. – Mają całkowicie zniszczoną odporność i zatruty lekami organizm – opowiada. – Leczenie należy zacząć od usunięcia skutków poprzednich terapii.
Ritalin ante portas
Lekomania i hipochondria siłą rzeczy dzieci nie dotyczy, ale mogą one być ofiarą tzw. zastępczego zespołu Münchhausena, gdy rodzice (najczęściej matka) na siłę szukają w nich choroby i poddają kolejnym terapiom.
– To się może skończyć tragicznie. Ogromne ilości leków brane latami powodują chaos i zatrucie organizmu, inwazyjne badania i gehenna ciągłych terapii mogą wywoływać nieodwracalne szkody – mówi dr Pietkiewicz-Rok. – Pamiętam przypadek dziewczynki z lat 80. Był stan wojenny, jej babcia pediatra dostawała z zagranicy mnóstwo leków i pakowała je w chorowitą wnuczkę. Dziewczynka trafiła do nas na oddział z ciężką niewydolnością wątroby, potem pojawiła się aplazja szpiku kostnego, ewidentnie polekowa. Nie udało się jej uratować.
Przypadki, gdy zespół Münchhausena kończy się śmiercią, są na szczęście rzadkością, nie ma jednak wątpliwości, że polskie dzieci biorą zbyt dużo lekarstw. Zaczyna się niewinnie od preparatów witaminowych. Są kolorowe, pachnące, mają kształt zwierzątek albo kosmitów i dzieci traktują je jak cukierki. Matkom dają poczucie dobrze spełnionego obowiązku: może dieta dziecka nie jest idealna, ale przecież dostaje, co trzeba.
– Brakuje świadomości, że przyswajalność sztucznych witamin i mikroelementów ma się nijak do tych czerpanych z pożywienia. Zapomina się, że tabletki to chemia spożywcza obciążająca organizm. Przedawkowanie witamin może w niektórych przypadkach prowadzić do sytuacji niebezpiecznych dla zdrowia, a podawanie bez potrzeby preparatów żelaza do spadku aktywności własnych ośrodków krwiotwórczych – tłumaczy dr Pietkiewicz-Rok.
Kolejne na liście są środki przeciwbólowe i przeciwgorączkowe. Już u uczniów podstawówek widać wyniesiony z domu nawyk: boli głowa, łyka się tabletkę, którą można kupić na każdym rogu jak dropsy. Już przy najmniejszym skoku temperatury rodzice sięgają po leki przeciwgorączkowe.
– Gorączka uniemożliwia namnażanie się wirusów i bakterii, jest bardzo ważnym mechanizmem obronnym naszego organizmu i sygnałem, że system odpornościowy walczy, a my mu wytrącamy broń z ręki – mówi dr Pietkiewicz-Rok.
Nie bez winy są także lekarze, którzy nawet u małych dzieci alergie i astmę leczą od razu sterydami. Bywa, że są one podawane osłonowo na kaszel dzieciom kilkumiesięcznym! Nastolatkom cierpiącym na trądzik zapisują silne antybiotyki i hormony. Coraz częściej zdarzają się przypadki podawania dzieciom leków uspokajających.
– Hydroksyzyna w syropie, luminal, potem nawet relanium – wylicza dr Pietkiewicz-Rok. – To niewybaczalna ingerencja.
Strach pomyśleć, co się stanie, gdy dotrze do Polski moda na ritalin – wynaleziony w Ameryce cudowny lek na ADHD (w Polsce jest już zarejestrowany pod nazwą Concerta). Zaczęto go podawać masowo dzieciom pobudliwym, ruchliwym, nadaktywnym, mimo że może wywoływać halucynacje i psychozy, zwiększać ryzyko raka i nieodwracalnie uszkodzić mózg.
Pod płaszczykiem hipochondrii
Słowo „hipochondryk” ma wydźwięk negatywny – trochę symulant, trochę wariat maniacko wsłuchany w swój organizm, rozczulający się nad sobą i zamęczający otoczenie opowieściami o rozlicznych schorzeniach. W sensie medycznym hipochondria jest chorobą z gatunku nerwic i zaburzeń lękowych, którą diagnozują i leczą psychiatrzy. Problem w tym, że jest to ostatnia choroba, którą hipochondryk u siebie wynajdzie, dlatego kontakt z ofiarami tej przypadłości mają specjaliści wszystkich dziedzin medycyny. By mieć zdiagnozowaną hipochondrię, pacjent musi przez co najmniej 6 miesięcy być przekonany, że cierpi na poważną chorobę i nie reagować na zapewnienia lekarzy, że to nieprawda. Wyniki badań ani brak objawów nie są w stanie odwrócić uwagi hipochondryka od stanu zdrowia. Wyimaginowane guzki w piersiach obolałych od ciągłego samobadania, siniaki, które mają być symptomem białaczki, drobna wysypka jako preludium AIDS absorbują tak, że stają się treścią jego życia. – Smutnego życia – podkreślają psychiatrzy. – Hipochondrycy stanowią konglomerat bardzo przykrych cech charakteru. To neurotycy, introwertycy, depresanci z podwyższonym poziomem lęku i obniżoną wrażliwością na ból.
Według danych WHO, patologiczni hipochondrycy stanowią 4–7 proc. populacji. Hipochondryka w sensie potocznym każdy pewnie zna ze swojego otoczenia. To człowiek, który poranną kawą zapija garść tabletek, rozmowę towarzyską zmienia w drobiazgowy wykaz dolegliwości od migreny począwszy, a na haluksie w dużym palcu u stopy skończywszy. Jego odpowiedź na pytanie: co u ciebie?, brzmi jak opis przypadku klinicznego. Według dr Marii Turos z Zakładu Historii i Filozofii Medycyny Akademii Medycznej w Warszawie, także hipochondria w sensie potocznym jest płaszczykiem, pod którym skrywa się jakaś dysfunkcjonalność: samotność, brak akceptacji, wołanie o uwagę. – Lekarz starej daty rozpoznaje takich pacjentów na pierwszy rzut oka i wie, że potrzebują przede wszystkim rozmowy – tłumaczy. – W takiej hipochondrii jest coś dziecinnego. Doktor traktowany jest w kategoriach archetypowych jako ktoś, kto ma się zaopiekować. Tabletka jest nagrodą, trochę jak cukierek.
Do hipochondrii świetnie nadają się choroby mało konkretne: bóle reumatyczne, meteoropatia, migreny, alergie. Według prof. Pawła Górskiego, prezesa Polskiego Towarzystwa Alergicznego, aż 20 proc. pacjentów, którzy zgłaszają się do lekarzy jego specjalności, w ogóle alergii nie ma. – U dorosłych zaledwie pół procenta wysypek ma takie podłoże – mówi. – Ale ponieważ choroby alergiczne są modne w mediach i rośnie świadomość zagrożenia skażeniem środowiska, wielu ludzi uważa się za prawdziwie chorych. Na międzynarodowych kongresach są specjalne sesje, które uczą nas, jak takich pacjentów wydobyć z przeświadczenia, że są chorzy.
Hipochondrii sprzyjają także czasy. Możliwość wyszukiwania w sobie rozlicznych schorzeń i dolegliwości jest dziś nieporównanie większa niż kiedykolwiek.
– Dawniej człowiek z problemami emocjonalnymi, choćby depresją, musiał radzić sobie sam, a główną grupą wsparcia była rodzina i przyjaciele – zwraca uwagę dr Bogusław Habrat. – Dziś słyszy od nich: idź do specjalisty. Ludzie nauczyli się patrzeć na swój organizm jak na mechaniczne urządzenie, w którym fachowiec jest w stanie wymienić wszystko i przywrócić mu sprawność.
Medialna popularność niektórych chorób – ptasiej grypy czy choroby wściekłych krów – pomaga hipochondrykom rozszerzać wachlarz niedomagań. Inspiracją są także seriale medyczne, rubryki poradnicze w pismach kobiecych, popularna prasa medyczna, no i Internet – prawdziwa kopalnia diagnoz.
Wapory spod strzechy
Jednak te same czynniki działają we wszystkich społeczeństwach Zachodu – presja mediów, marketing farmaceutyczny, zanik więzi międzyludzkich, starzenie się populacji. Skąd więc – mimo relatywnego ubóstwa – nasze miejsce w czołówce, jeśli chodzi o sprzedaż farmaceutyków? Skąd upodobanie do konwersacji na temat schorzeń i boleści, które w innych społeczeństwach uchodzi za nietakt? Dlaczego celebrujemy swoje choroby jak przegrane powstania? Mówienie o narodowym charakterze bywa bałamutne i może prowadzić do zbytnich uproszczeń. Pewne tropy można jednak wskazać.
Pierwszy i najbardziej oczywisty – jeśli chodzi o spożycie leków OTC – to fatalny stan służby zdrowia. Pacjent słyszy zewsząd, że nie musi boleć, a do przychodni dostać się nie sposób, łyka więc garściami proszki przeciwbólowe. Wizyta w aptece bywa nie uzupełnieniem, ale alternatywą wizyty u lekarza.
Według dr Marii Turos, tropem drugim może być nasza historia i struktura społeczna. Jesteśmy społeczeństwem o wiejskich korzeniach. – Lubimy się leczyć, bo w naszej kulturze choroba przez wieki przynależała do klasy wyższej – tłumaczy. – To we dworach cierpiano na globusy, wapory, spazmy, migreny i podagry, wymieniano recepty na dekokty. Już wówczas stanowiła ulubiony temat konwersacji. Przy czym – jak zastrzega dr Turos – mówiono raczej o chorobach niepoważnych. Gdy trzeba było wzywać medyka albo księdza dobrodzieja, choroba stawała się tabu. To jak z ranami po bitwach czy powstaniach: o bliznach opowiadano chętnie, o amputacjach milczano. – Po II wojnie światowej choroba, razem z reprodukcjami „Słoneczników” i regałami na wysoki połysk, stała się rodzajem awansu społecznego.
W czasach transformacji ustrojowej choroba zaczęła służyć także jako wygodne alibi dla życiowych porażek, niepowodzeń i niemożności. Nie udało mi się, bo jestem chory – takie tłumaczenie brzmi lepiej i zamyka dyskusję. Dla całkiem sporej grupy społecznej chorowanie stało się wręcz sposobem na życie i źródłem stałego dochodu. Jeśli chodzi o liczbę rencistów na liczbę mieszkańców, mamy niekwestionowane pierwsze miejsce w Europie.
Z badań przeprowadzonych przez prof. Bohdana Wojciszke z Wyższej Szkoły Psychologii Społecznej wynika, że rozmowy afirmujące (pozytywne, na tak) Polacy postrzegają jako płytkie. Dopiero poprzez wspólne narzekanie nawiązuje się u nas głębokie relacje społeczne. Rozmowy o chorobach są częścią tego zjawiska.
– Epatowanie nieszczęściem, martyrologia, przekonanie, że choroba i cierpienie nadają człowiekowi rys szlachetności, to z jednej strony spuścizna po romantyzmie, z drugiej zaś element negatywizmu charakterystycznego dla Polaków – tłumaczy prof. Wojciszke. – Choroba to świetne wytłumaczenie dla porażek i rodzaj strategii obronnej przed światem. Trochę jak ciężkie dzieciństwo.
Człowiek, który osiągnął sukces, zdrowy, bogaty i szczęśliwy ciągle postrzegany jest jako moralnie podejrzany. Słowa jednej z amerykańskich piosenek brzmią: „Nobody likes You when You are down and out”, czyli – nikt cię nie lubi, gdy jesteś zgnębiony i nieszczęśliwy. My na odwrót, nadal wierzymy w wyższość uciśnionych.
Joanna Podgórska
Paweł Walewski
ZAGROŻENIA BEZ RECEPTY
Każda substancja chemiczna wprowadzona do organizmu wywołuje dobre i złe skutki. Z działaniami niepożądanymi trzeba się liczyć zawsze. Każdy lek może być potencjalnie groźny. Okazuje się, że nawet uchodzące za całkowicie naturalne i bezpieczne preparaty ziołowe mogą wywoływać reakcje uboczne. WHO prowadzi monitoring ciężkich powikłań powodowanych przez naturalne leki roślinne i notuje ich kilkaset rocznie. Przy czym są to tylko przypadki oficjalnie zgłoszone, gdy wdrożone zostały procedury śledcze. Preparaty roślinne mogą wchodzić w reakcje krzyżowe z innymi lekami, zwłaszcza z substancjami używanymi przez anestezjologów do znieczuleń.
Dziurawiec – nazywany najgroźniejszym z ziół. Połączony z działaniem promieni słonecznych wywołuje silne podrażnienia skóry. U osób stale go zażywających w przypadku konieczności przeprowadzenia znieczulenia może wystąpić przedłużony stan nieprzytomności i inne powikłania, w tym zagrażająca życiu hipotermia złośliwa. Ponadto dziurawiec wchodzi w interakcje z lekami antydepresyjnymi, przeciwpadaczkowymi i doustnymi środkami antykoncepcyjnymi.
Echinacea – wpływa na wzrost toksyczności barbituranów i nasila działanie paracetamolu, co jest groźne, bo – podobnie jak
Miłorząb japoński – wchodzi w reakcje z Aspiryną i paracetamolem.
Dong quai – ostatni krzyk mody w przypadłościach kobiecych – wchodzi w reakcję z lekami przeciwzakrzepowymi, co może spowodować samoistne krwawienia wewnątrzmaciczne.
Paracetamol – jest jednym z najpopularniejszych leków przyjmowanych w przypadku przeziębień i infekcji.
Preparaty przeciwkaszlowe, zawierające Ephedrę, nazywaną roślinną ecstasy – mogą powodować zaburzenia rytmu serca i krążenia mózgowego, gwałtowne wahania ciśnienia.
Waleriana – przyjmowana przez dłuższy czas lub w dużych dawkach może prowadzić do zaburzeń rytmu serca, silnych bólów głowy, stanów lękowych.
Żeń szeń – przedawkowany może spowodować biegunki, krwawienia, bóle głowy, wzrost ciśnienia i zaburzenia miesiączkowania.
Witaminy – zaszkodzić mogą głównie te rozpuszczalne w tłuszczach, czyli A, D, E. Nadużywane mogą doprowadzić do uszkodzenia wątroby, nerek, zaburzenia gospodarki wapniowej, a co za tym idzie zwiększonej kruchości kości.
Preparaty przeciwbólowe i przeciwprzeziębieniowe zawierające kwas acetylosalicylowy lub paracetamol łatwo nieświadomie przedawkować, bo występują w sprzedaży pod różnymi nazwami. Najczęstsze powikłanie to uszkodzenie śluzówki przewodu pokarmowego i krwawienia przez nie powodowane. Inne skutki to uszkodzenia wątroby i nerek.
www.o2.pl / www.sfora.pl | Piątek [09.10.2009, 18:52] 2 źródła
NA LEKI WYDAJEMY MILIARDY
Polacy kupują coraz więcej farmaceutyków.
Hurtownie farmaceutyczne sprzedały we wrześniu leki za około 1,9 mld zł. To o 26 proc. więcej niż w sierpniu i o niemal 8 proc. więcej niż przed rokiem - wynika z danych IMS Health.
Jak pisze „Parkiet" po dziewięciu miesiącach 2009 roku obroty sięgnęły niemal 16 mld zł.
Pomimo kryzysu wartość rynku aptecznego w tym roku zwiększy się o 9,2 proc. w porównaniu do 2008 roku - powiedział Tomasz Rabantek z IMS Health.
Eksperci podkreślają, że Polacy kupują coraz więcej nowoczesnych i droższych leków. | TM
WINDOWANIE LEKÓW
PRAWIE 2 MLD ZŁ WYDAJĄ NA LOBBING W POLSCE FIRMY FARMACEUTYCZNE
Ceny nowych leków muszą na całym świecie rosnąć, bo gwałtownie rosną koszty ich opracowania - twierdzi Joseph DiMasi, główny autor pierwszego od ponad 12 lat raportu dotyczącego kosztów badań nad farmaceutykami. Z jego wyliczeń wynika, że firmy farmaceutyczne muszą przeznaczyć na opracowanie jednego środka średnio aż 802 mln dolarów - tyle ile kosztuje czterdzieści zakupionych przez Polskę samolotów wojskowych F-16. Amerykański farmakolog zapomniał tylko dodać, że prace badawcze nad nowymi lekami pochłaniają jedynie 10-15 proc. kosztów, w dodatku wiele prac wykonywanych jest w uczelniach za pieniądze z budżetu. Kilkakrotnie więcej przeznacza się za to na lobbing i marketing, coraz bardziej windujące cenę leków.
Najnowszy raport amerykański mówi o 128 mld USD wydanych w ubiegłym roku przez amerykański przemysł farmaceutyczny na lobbing - to rekordowa suma, najwyższa wśród wszystkich branż przemysłowych! To właśnie te astronomiczne wydatki są jednym z głównych powodów wzrostu cen leków w ostatnich latach. Podobnie jest w Polsce. Z obliczeń Studium Farmakoekonomiki Politechniki Warszawskiej wynika, że firmy farmaceutyczne wydają w Polsce na lobbing około 2 mld zł rocznie. Cześć tych pieniędzy jest przeznaczana na pozyskanie przychylności lekarzy wypisujących recepty i zalecających stosowanie farmaceutyków. Przedstawiciele handlowi chwalą się, że na promocję jednego leku mają nawet 3 mln zł rocznie. Coraz większe kwoty pochłania też utrzymanie organizacji pacjentów, takich jak Polskie Stowarzyszenie Diabetyków. Andrzej Bauman z Bydgoszczy, prezes tej największej w Polsce, liczącej 110 tys. członków organizacji chorych, zarabia ponad 12 tys. zł, mimo że ze składek do kasy stowarzyszenia wpływa co roku jedynie około 20 tys. zł. Większość pieniędzy, w tym roku aż 3 mln zł, w postaci darowizn wpłacają do kasy stowarzyszenia firmy farmaceutyczne. Leki na cukrzycę są jednymi z najbardziej dochodowych, jedynie na insuliny co roku przeznacza się około 600 mln zł.
KARTEL MEDYCZNY
- Stowarzyszenia pacjentów rzadko powstają spontanicznie, z potrzeby samych chorych - mówi dr Grzegorz Luboiński, onkolog, ekspert Fundacji Batorego. Najczęściej z inicjatywą ich powołania występują firmy farmaceutyczne i związani z nimi lekarze. - Stowarzyszenia to najlepsza inwestycja firmy, na złotówce włożonej w stowarzyszenie można zarobić 10 zł, szczególnie gdy wymusi się w ten sposób refundację leku - mówi kardiolog doc. Tomasz Pasierski, ekspert Fundacji Batorego. Zainteresowanie organizacjami pacjentów jest coraz większe, bo coraz więcej przeznaczamy na leczenie. W zeszłym roku NFZ wydał około 6 mld zł na refundację leków, w tym roku ta suma wzrośnie o 22 proc.
Dzięki lobbingowi firm farmaceutycznych wzrost cen leków refundowanych jest w Polsce wyższy niż leków OTC (sprzedawanych bez recepty), których ceny są regulowane przez rynek i konkurencję. Z badań IMS Health wynika, że tylko w pierwszym półroczu 2005 r. ceny leków wzrosły o 8,7 proc. w stosunku do roku 2004 r. Co piąta złotówka z budżetu NFZ jest przeznaczana na refundację leków, ale i tak pokrywa to tylko 65 proc. wydatków. Pozostałe 35 proc., czyli jak wyliczają eksperci ze Studium Farmakoekonomiki, około 2 mld zł, płacimy my sami, a nasze wydatki na leki rosną o 10 proc. rocznie. Zdaniem ministra zdrowia Marka Balickiego, wynikiem lobbingu firm był na przykład upór, jaki przedstawiciele NFZ wykazywali, by na liście leków refundowanych pozostawić tylko jeden kardiologiczny preparat firmy Sevier, co podwyższyłoby koszt refundacji.
- O udziale w rynku leków decyduje nie tyle ich cena, ile pieniądze wydane na promocję - mówi prof. Tomasz Hermanowski, szef Studium Farmakoekonomiki. Tezę tę potwierdzają analizy NFZ, z których wynika, że najszybciej rosną koszty refundacji leków stosowanych w chorobach przewlekłych, takich jak cukrzyca. "British Medical Journal" ujawnił poufny program szkoleniowy dla firm na temat tego, jak utrwalić w świadomości pacjentów skojarzenia leków z odpowiednimi schorzeniami - na przykład to, że depresję należy leczyć prozakiem, a impotencję viagrą. Firmy farmaceutyczne próbują nas przekonać, że na wszystkie dolegliwości są leki, a nawet naturalny stan organizmu nazywają schorzeniem. Jak twierdzą Kurt Langbein i Bert Ehgartner w "Kartelu Medycznym", przemysł farmaceutyczny jest na najlepszej drodze, by z nas wszystkich zrobić pacjentów. (...)
Iwona Konarska
„WPROST” nr 25(1228), 25.06.2006 r.
APTEKA BLAGIERÓW
BADANIA NAUKOWE CORAZ CZĘŚCIEJ SĄ JEDYNIE NARZĘDZIEM MARKETINGOWYM FIRM FARMACEUTYCZNYCH
Kiedy okazało się, że środek przeciwbólowy vioxx (rofekoksyb), zwiększa ryzyko zawału serca i udaru mózgu, amerykański koncern MSD musiał wycofać go z aptek. Tyle że koncern dysponował wcześniej wynikami badań wskazującymi na zagrożenie, a mimo to sprzedał lek ponad 84 mln pacjentów na całym świecie. Od tego czasu nic się nie zmieniło. Koncerny farmaceutyczne wciąż ukrywają niekorzystne dla siebie dane, bojąc się, że w wyniku ich ujawnienia spadnie sprzedaż leku lub trzeba będzie wycofać go z użycia - alarmuje Światowa Organizacja Zdrowia (WHO). "Branża farmaceutyczna intensywnie reklamuje swe produkty, ale nie wspiera tego rzetelnymi badaniami. W rezultacie pacjenci i lekarze mają nierealne oczekiwania wobec leków i często ich nadużywają" - twierdzi prof. Peter Ubel z University of Michigan.
Próby uzdrowienia rynku farmaceutycznego są podejmowane na świecie od lat - bez większego powodzenia. Niektóre firmy zapowiedziały, że nie będą ujawniać wyników swoich badań, ponieważ w ten sposób zdradzałyby swe tajemnice handlowe konkurencji. Rok temu koncerny poszły na niewielkie ustępstwa w kwestii treści reklam, ale nie zmniejszyły wydatków na promocję, które - według firmy IMS Health - jedynie w Stanach Zjednoczonych sięgają 11 mld dolarów rocznie. Sytuację świetnie określiła dr Marcia Angell w książce "Prawda o firmach farmaceutycznych": "firmy kontrolujące rynek o wartości 500 mld dolarów zachowują się jak gigantyczny goryl - mogą robić wszystko, na co mają ochotę".
SKALA OSZUSTW
Fałszerstwa naukowe, takie jak sprawa prof. Woo Suk Hwanga z Narodowego Uniwersytetu w Seulu, są nagłaśniane, ale stanowią margines nadużyć, jakich dopuszczają się uczeni. Z badań ankietowych opublikowanych przez tygodnik "Nature" wynika, że aż 15 proc. badaczy ulega presji finansowej ze strony sponsorów badań, a 6 proc. przyznało się do pomijania w pracy wyników, które nie pasują do założonej tezy. "Skala oszustw prawdopodobnie jest znacznie większa, ponieważ naukowcy niechętnie przyznają się do takiego postępowania nawet w anonimowych ankietach" - mówi Raymond de Vries z University of Minnesota, jeden z autorów raportu.
Nieuczciwe praktyki są nagminne w wypadku badań sponsorowanych przez firmy farmaceutyczne. Od ich wyników zależy dopuszczenie leku do sprzedaży, są też wykorzystywane w materiałach reklamowych kierowanych do lekarzy i pacjentów. Wiele danych nigdy jednak nie trafia do publicznej wiadomości. Z analiz amerykańskiej Food and Drug Administration (FDA) wynika, że firmy przeprowadzają tylko 30 proc. zaplanowanych badań klinicznych. Publikowane są niemal wyłącznie te wyniki, które są korzystne dla producenta. Gdy w 1994 r. dr Betty Dong z University of California w San Francisco chciała ogłosić, że wszystkie dostępne na rynku leki na niedoczynność tarczycy są równie skuteczne, sponsorująca jej badania firma Knoll blokowała publikację artykułu i straszyła uczoną sądem. Podobnie jest z wieloma innymi lekami. Z analiz przeprowadzonych przez naukowców amerykańskich i holenderskich wynika, że co piąty farmaceutyk wchodzący na rynek ma źle dobraną dawkę leczniczą, która musi być potem obniżana z powodu działań niepożądanych. Najgorzej pod tym względem wypadają leki kardiologiczne.
PRZEKUPSTWO NAUKOWE
Wszystko jest trucizną, decyduje tylko dawka - stwierdził już w XVI wieku Paracelsus, znany lekarz, przyrodnik i alchemik. Tę prawidłowość widać dziś w świecie nauki, który zdecydowanie przedawkował komercjalizację. Finansowanie badań przez firmy doskonale wpływa na kondycję uczelni czy instytutów, ale fatalnie odbija się na rzetelności naukowców. Analizy prof. Joela Lexchina z kanadyjskiego York University wykazały, że jeśli testy kliniczne są sponsorowane przez producenta leku, cztery razy częściej wykazują jego skuteczność niż badania niezależne.
"Wiele uczelni przymyka oko na przedsiębiorczość kadr naukowych, gdyż woli się cieszyć dotacjami, które na ogół towarzyszą tego typu relacjom" - pisze prof. Sheldon Krimsky z Tufts University w książce "Nauka skorumpowana?". Firmy farmaceutyczne sponsorują także kongresy i szkolenia dla naukowców, wynajmują ich jako konsultantów i biegłych sądowych. Gdy rok temu amerykańskie Narodowe Instytuty Zdrowia sprawdziły status swych pracowników podejrzanych o naruszenie zasad etycznych, okazało się, że na 103 aż 44 było na garnuszku koncernów, a dziewięciu popełniło poważne wykroczenia.
PSUCIE RYNKU
Korupcja dotyczy także czasopism naukowych, które miały stać na straży wiarygodności publikowanych w nich badań. Periodyki medyczne, takie jak "Journal of the American Medical Association" czy "New England Journal of Medicine", są praktycznie uzależnione od ogłoszeń firm farmaceutycznych. Badania na ten temat opublikował jedyny magazyn, który w ogóle nie przyjmuje takich reklam - "PLoS Medicine". Prace naukowe trafiające do renomowanych magazynów powinny być weryfikowane przez niezależnych recenzentów, ale i ten system jest mało skuteczny. Czasopisma medyczne publikują prace o wątpliwej wartości naukowej, zwłaszcza w sponsorowanych przez firmy dodatkach. Rzadko wycofują fałszywe badania ze swych archiwów, a jeszcze rzadziej podejmują śledztwa w takich sprawach, tłumacząc, że to zadanie wymiaru sprawiedliwości.
Etycy obawiają się, że badania naukowe coraz rzadziej są inspiracją dla firm farmaceutycznych, a coraz częściej jedynie narzędziem marketingowym, co fatalnie wpływa na innowacyjność. Przez ostatnie 20 lat liczba nowych leków wchodzących na rynek nieustannie spadała - rok temu amerykańska FDA dopuściła do sprzedaży zaledwie 20 farmaceutyków. Co gorsza, w większości są to jedynie warianty preparatów z jednej grupy, na przykład obniżających poziom cholesterolu statyn, czyli tzw. leki "me too". Firmy najczęściej zlecają jedynie porównanie działania takiego farmaceutyku z placebo, czyli pigułką pozbawioną działania leczniczego, a nie z konkurencyjnymi preparatami. Do dziś nie wiadomo na przykład, jaka jest faktyczna skuteczność poszczególnych niesteroidowych leków przeciwzapalnych (takich jak paracetamol, ibuprofen czy naproksen), stosowanych do łagodzenia bólu i w chorobach reumatycznych. Firmy obawiają się, że bezpośrednie porównania mogłyby "popsuć" rynek, w tym wypadku wart globalnie co najmniej 20 mld dolarów.
MARKETING W KLINICE
Polski resort zdrowia planuje zmiany prawne, które m.in. zaostrzą kary za korumpowanie lekarzy przez przedstawicieli firm i ograniczą wydatki na reklamę. Firmy nie mogłyby wydawać na ten cel więcej niż 10 proc. rocznych przychodów ze sprzedaży leków, przy czym w grę wchodziłyby jedynie preparaty produkowane w Polsce. - Musieliśmy się wycofać z tego pomysłu, bo okazało się, że byłby niezgodny z polskim prawem. Nadal jednak widzimy potrzebę ograniczenia presji reklamowej, jaką producenci wywierają na lekarzy i pacjentów - mówi wiceminister zdrowia Bolesław Piecha. Takie ograniczenia są jednak mało skuteczne. Firmy farmaceutyczne od lat maskują reklamę jako działania edukacyjne lub badawcze. Częstą praktyką w Polsce jest prowadzenie badań klinicznych leków już zarejestrowanych, które są testowane na przykład w celu sprawdzenia, czy nie można nimi leczyć innych chorób. - Firma wydaje pieniądze na badania i dostarcza lek za darmo, ale dzięki temu może liczyć na to, że lekarz będzie potem przepisywał ten preparat swym pacjentom. Nikt nie sprawdza, czy takie badanie kliniczne ma sens z punktu widzenia nauki - mówi dr Paweł Grzesiowski z Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego.
Tymczasem potrzebnych badań, na przykład dotyczących skutków ubocznych stosowania leków, w Polsce praktycznie się nie prowadzi. - Ten problem był od lat lekceważony przez resort zdrowia. Dlatego tak naprawdę nie wiemy, jak stosowane w Polsce leki działają na organizmy Polaków - ostrzega dr Józef Meszaros z Akademii Medycznej w Warszawie. Według optymistycznych szacunków, na świecie jest zgłaszanych 10 proc. przypadków wystąpienia skutków ubocznych leków. U nas ten wskaźnik to ułamek procenta - spośród wszystkich cywilizowanych krajów Polska zgłasza do WHO najmniej takich przypadków. W rezultacie wielu pacjentów wymaga podwójnego leczenia - najpierw z powodu choroby, potem z powodu powikłań po terapii. Ale to jedynie może cieszyć firmy farmaceutyczne.
Jan Stradowski
KARUZELA Z LEKAMI
ŚRODKI PRZECIWBÓLOWE
Niesteroidowe środki przeciwbólowe, takie jak Ibuprofen i Naproksen, stosowane szczególnie często u chorych na reumatyzm, u osób starszych o 30 proc. zwiększają ryzyko hospitalizacji z powodu niewydolności serca (Źródło: „HEART).
"WPROST" nr 50(1046), 15.12.2002 r.
HORMONY ZŁUDZEŃ
KURACJE ODMŁADZAJĄCE SKRACAJĄ ŻYCIE
Kilka milionów ludzi regularnie połyka "pigułki młodości", jak nazywane są preparaty zawierające melatoninę lub hormon oznaczony skrótem DHEA. Prawie 300 tys. osób codziennie wstrzykuje sobie syntetyczny hormon wzrostu, choć za miesięczną kurację trzeba zapłacić co najmniej tysiąc dolarów. Coraz więcej mężczyzn przyjmuje testosteron - liczba recept wypisywanych rocznie z tego powodu przez lekarzy amerykańskich w ostatnich pięciu latach zwiększyła się prawie dwa razy (z 800 tys. do 1,5 mln). Niestety, niepożądane skutki terapii hormonalnej są większe niż ewentualne jej korzyści - ostrzegają w najnowszym raporcie specjaliści Narodowego Instytutu Zdrowia (NIH) w Bethesda. Tymczasem po pigułki młodości coraz częściej sięgają również Polacy. Melatoninę regularnie zażywa już 70 tys. naszych rodaków. (...)
Zbigniew Wojtasiński
„WPROST” nr 35(1135), 2004 r.
APTEKA SAMOBÓJCÓW
PONAD OŚMIU MILIONOM POLAKÓW GROZI ŚMIERĆ Z POWODU NIEOSTROŻNEGO ŁĄCZENIA ZAŻYWANYCH LEKÓW
Próba oszacowania skutków złożonej kombinacji leków przypomina mierzenie do ruchomego celu, bo nigdy nie ma pewności, co z tego wyniknie" - ostrzegają farmakolodzy Joe i Teresa graedon, autorzy poradnika "niebezpieczne interakcje leków". Najprawdopodobniej w tym roku jedynie w naszym kraju zmarło co najmniej kilkaset chorych na serce osób, które oprócz przepisanego im leku przeciwzakrzepowego zażywały wyciąg z korzenia żeń-szenia. Dopiero niedawno opublikowane badania dr. Chun-Su Yuana z University of Chicago wykazały, że ten preparat hamuje działanie warfaryny, leku obniżającego krzepliwość krwi. Dotychczas opisano w literaturze medycznej ponad 20 tys. takich niekorzystnych zależności. W Polsce w swego rodzaju farmakologiczną ruletkę gra codziennie - stosując leki, których niewłaściwe łączenie może grozić nawet śmiercią - ponad 8 mln osób.
ZABÓJCZY KOKTAJL
Jeden z najbezpieczniejszych środków obniżających ciśnienie tętnicze krwi - tzw. inhibitor konwertazy angiotensyny (ACE) - może doprowadzić do zapaści, jeśli jest zażywany z preparatami zawierającymi potas, takimi jak popularny kalipoz (obniża ciśnienie krwi). Nawet tak pozornie niewinne środki jak preparaty na kaszel mogą wywołać śpiączkę, gdy są przyjmowane z tzw. inhibitorami MAO, lekami przeciwdepresyjnymi. Dwudziestosześcioletnia kobieta stosująca ten antydepresant zmarła po zażyciu zaledwie 4 łyżek stołowych jednego z najpopularniejszych syropów na kaszel zawierającego dekstrometorfan.
Ryzykowne jest nawet łączenie leków, które stosowane oddzielnie na ogół nie są szkodliwe. Chorzy zażywający warfarynę lub digoksynę, lek stosowany u cierpiących na niewydolność serca, mogą dostać zawału, jeśli jednocześnie popijają działający uspokajająco wyciąg z dziurawca. Te powszechnie stosowane i bezpieczne zioła, zalecane chorym na łagodną depresję, hamują wchłanianie w organizmie tego rodzaju leków przeciwzakrzepowych i wzmacniających serce - wykazały badania dr. Silkego C. Mźllera z uniwersytetu w Rostoku. Kobiety stosujące doustne środki antykoncepcyjne mogą zajść w ciążę, jeśli jednocześnie zażywają antybiotyki (na przykład penicylinę), leki przeciwpadaczkowe lub zawierające barbiturany tabletki od bólu głowy (fiorinal, femcet).
Co czwarta osoba zażywająca codziennie leki przepisane przez lekarza jednocześnie bez jego wiedzy stosuje specyfiki dostępne bez recepty (OTC) - wykazały badania dr Lindsay Smith z University of Liverpool. W Polsce aż 18 mln osób sięga co jakiś czas po napoje energetyzujące, środki pobudzające i wzmacniające odporność organizmu. Można zatem podejrzewać, że w naszym kraju co roku u co najmniej kilkudziesięciu tysięcy osób dochodzi do groźnych dla życia interakcji powstałych na skutek zażywanych garściami leków. W USA ocenia się, że co roku trafia z tego powodu do szpitala ponad 150 tys. osób, umiera 15-20 tys. z nich. W Wielkiej Brytanii około 10 tys. osób umiera każdego roku po zażyciu aspiryny, antydepresantów i leków przeciwzakrzepowych, takich jak warfaryna. Najczęściej są to chorzy w szpitalach, otrzymujący codziennie średnio dziewięć leków, oraz ludzie starsi, którzy zażywają co najmniej pięć środków dziennie. Wśród ofiar tej farmakologicznej ruletki nie brakuje ludzi młodych, bo do niekorzystnych interakcji dochodzi również między lekami a napojami i produktami spożywczymi.
GROŹNE SOKI
- Miliony ludzi zażywających pastylki przy porannej kawie nie zdaje sobie sprawy, że niektóre leki tworzą z tym napojem mieszankę piorunującą - ostrzega prof. Marek Naruszewicz z Instytutu Żywności i Żywienia w Warszawie. Kawa w połączeniu z antybiotykami oraz lekami przeciwwrzodowymi (m.in. tagametem i zantekiem) u niektórych osób wywołuje drżączkę z napięcia nerwowego i podrażnienia żołądka (podobnie działają inne używki zawierające kofeinę, takie jak cola, oraz niektóre tabletki od bólu głowy). Kobiety zażywające doustne środki antykoncepcyjne już po wypiciu filiżanki kawy są zdenerwowane i roztrzęsione. Równie groźne mogą się okazać soki owocowe. Pacjent po przeszczepie nerki doznał rozstroju i drgawek po wypiciu soku grejpfrutowego i zażyciu środków zmniejszających ryzyko odrzutu narządu, m.in. cyklosporyny. Zaburzenia pracy serca powoduje popijanie tym napojem leków przeciwhistaminowych, zalecanych w chorobach alergicznych górnych dróg oddechowych i zapaleniu spojówek, takich jak allegra i benadryl.
Chorzy na astmę zażywający teofilinę powinni uważać na to, co jedzą. Ten lek rozszerza oskrzela, dlatego jest szczególnie przydatny u osób cierpiących na napadowy i przewlekły skurcz oskrzeli, zapalenie oskrzeli i rozedmę płuc. Zażywanie go przed zjedzeniem smażonych jajek, bekonu, pieczywa grubo posmarowanego masłem lub przed wypiciem tłustego mleka powoduje nudności, wymioty, kołatanie serca, bóle głowy i skurcze mięśni.
Czterdziestoletni mężczyzna, od miesiąca leczony tranylcyprominą z powodu depresji, zmarł na skutek niekorzystnej interakcji substancji chemicznych, do jakiej doszło po zjedzeniu na kolację sera cheddar!
W nocy mężczyzna obudził się oszołomiony, miał mdłości i wyjątkowo silne bóle głowy. Rano jak zwykle zażył kolejną porcję leku i zjadł na śniadanie kolejne trzy grube plasterki sera. Doznał krwotoku z nosa, temperatura jego ciała przekroczyła 40o C. Sekcja zwłok wykazała, że u chorego doszło do udaru mózgu wywołanego gwałtownym wzrostem ciśnienia krwi na skutek wyjątkowo niekorzystnego skojarzenia znajdującej się w serze tyraminy z antydepresantem (inhibitorem MAO).
SPALIĆ SIĘ
Nawet palacze papierosów inaczej niż niepalący reagują na niektóre środki, co może wpływać na skuteczność leczenia - ostrzega prof. Józef Drzewoski, kierownik Kliniki Chorób Przewodu Pokarmowego i Przemiany Materii AM w Łodzi. Wykazały to badania, które lekarze tego ośrodka przeprowadzili wśród chorych na tzw. przewlekłą zaporową chorobę płuc. Pacjentom podawano teofilinę. U nałogowych palaczy przenika ona do krwi w niższych stężeniach niż u innych osób, co osłabia skuteczność terapii. Jest to niebezpieczne, ponieważ w wypadku teofilliny różnica między dawką terapeutyczną a dawką wywołującą objawy toksyczne jest niewielka.
Na niekorzystne działanie leków jeszcze bardziej narażone są osoby nadużywające alkoholu. Szczególnie groźne są nawet umiarkowane ilości wina lub piwa w połączeniu z takimi farmaceutykami, jak powodujące uszkodzenia wątroby środki przeciwbólowe (panadol), leki przeciwlękowe (xanax, valium), przeciwdepresyjne lub przeciwbólowe (fiorinal, fioricet). Przed stu laty tego rodzaju interakcje, nazywane synergizmem addycyjnym, znakomicie wykorzystywali kapitanowie statków, którzy w ostatniej chwili chcieli skompletować załogę. W porozumieniu z barmanami portowej tawerny do rumu dodawali żeglarzom wodzian chloralu, środek uspokajający (prekursor powszechnie używanych barbituranów). Taka mieszanka o nazwie Mickey Finn do tego stopnia wzmagała działanie alkoholu, że zwalała z nóg najsilniejszych marynarzy. Dziś powszechnie stosowane preparaty powalają ludzi zdrowych, którzy nieostrożnie obchodzą się z lekami.
NIEBEZPIECZNE ZWIĄZKI
KAWA I HERBATA potęgują działanie antybiotyków (ciproflokxacinu, penetreksu i noroxinu), powodując nadmierne pobudzenie
spożywane podczas przyjmowania pigułek antykoncepcyjnych powodują nerwowość i bezsenność
wraz z lekami stosowanymi przy wrzodach żołądka (np. tagametem) powodują długotrwałe pobudzenie i podrażniają śluzówkę żołądka
z lekami stosowanymi w leczeniu astmy powodują objawy takie jak przy przedawkowaniu leku
blokują wchłanianie leków podawanych przy anemii spowodowanej niedoborem żelaza
SOKI CYTRUSOWE
zaburzają wchłanianie i działanie antybiotyków, takich jak penicylina i erytromycyna
OTRĘBY, OWSIANKA, PRODUKTY BOGATE W BŁONNIK
zmniejszają wchłanianie leków regulujących rytm serca
MLEKO I NABIAŁ
niweczą działanie antybiotyków z grupy tetracyklin, takich jak achromycin V, ciprofloxacin, norfloxacin
blokują wchłanianie didronelu - leku przeciw osteoporozie
hamują działanie środków przeczyszczających, zawierających bisakodyl, które mają się rozpuścić w jelicie
SERY DOJRZEWAJĄCE AWOKADO, PEPPERONI, SALAMI, SOS SOJOWY, PRZEJRZAŁE BANANY, BÓB, CZEKOLADA, DROŻDŻE PIWOWARSKIE
zawarta w nich tyramina w połączeniu z lekami przeciwdepresyjnymi, takimi jak inhibitory monoaminooksydazy (IMAO), powoduje wzrost ciśnienia krwi, a nawet może być przyczyną udaru mózgu
BROKUŁY, KAPUSTA, BRUKSELKA, KALAREPA, SZPARAGI, ZIELONA SAŁATA, WĄTRÓBKI
zawarta w nich witamina K w interakcji z lekami przeciwzakrzepowymi powoduje powstawanie skrzepów krwi grożących udarem mózgu
MIĘSO Z GRILLA
zaburza działanie leków stosowanych przy astmie, co może doprowadzić do zaostrzenia objawów i napadu astmy
SOK GREJPFRUTOWY
zwiększa we krwi stężenie leków stosowanych w leczeniu nadciśnienia krwi, co może powodować bóle głowy, zaczerwienienie skóry, arytmię serca i zatrucia
Zbigniew Wojtasiński
Współpraca: Monika Florek
"WPROST" nr 43/2007 (1296)
EPIDEMIA LEKOMANII
Co drugą migrenę wywołuje zażywanie środków przeciwbólowych
Czy leki mogą być groźniejsze od choroby? Tak jest w wypadku dostępnych bez recepty środków przeciwbólowych i przeciwzapalnych. Z badań przeprowadzonych w USA wynika, że co czwarty uporczywy ból głowy i co drugą migrenę wywołuje zażywanie leków przeciwbólowych. Podobne wnioski przyniosły badania prowadzone w Wielkiej Brytanii. Specjaliści alarmują, że pół miliona Brytyjek cierpi na codzienne bóle głowy tylko z powodu przyjmowania powszechnie dostępnych lekarstw, takich jak aspiryna, ibuprofen czy paracetamol.
W Polsce rynek leków bez recepty rośnie o 8-9 proc. rocznie. Polski rynek leków przeciwbólowych w 2006 r. był wart ponad miliard złotych. – Przeciętny Polak zjada pięć opakowań leków przeciwbólowych rocznie, co już powinno brzmieć jak ostrzeżenie – mówi dr Krzysztof Mucha z Kliniki Immunologii, Transplantologii i Chorób Wewnętrznych AM w Warszawie. Nie chodzi o przedawkowanie leków, ale o długotrwałe przyjmowanie tabletek. Tak jest szczególnie w wypadku kobiet, które pięciokrotnie częściej niż mężczyźni padają ofiarami nadużywania tego typu medykamentów.
Wywoływacz bólu
Według raportu International Headache Society, niepokojące są bóle głowy pojawiające się przynajmniej 15 dni w miesiącu, które są uśmierzane tabletkami przeciwbólowymi przez co najmniej trzy miesiące. – Osoby, które stosują takie środki częściej niż dwa, trzy razy w tygodniu, są w grupie ryzyka – mówi dr Stephen Silberstein z Jefferson Headache Center w Filadelfii. Na chroniczny ból głowy najlepszym lekarstwem jest odstawienie tabletek. Niestety, zanim poczujemy ulgę, mniej więcej przez dwa miesiące będzie nam dokuczać ból.
Organizm po pewnym czasie staje się bardziej odporny na działanie preparatów przeciwbólowych, więc osoba cierpiąca na ból musi sięgać po coraz silniejsze leki. Kiedy dawka nie zostanie dostarczona, organizm reaguje powracającym silnym bólem głowy, domagając się podania leku.
Jeśli sporadycznie boli nas głowa, można zastosować lek. – Zalecałbym jedną tabletkę w chwili, gdy ból się pojawia. Im bardziej narasta, tym mniejsza jest skuteczność leku – mówi prof. Andrzej Członkowski, kierownik Katedry i Zakładu Farmakologii Doświadczalnej i Klinicznej AM w Warszawie. Ostry ból jest sygnałem alarmowym. Należy szukać przyczyny bólu, a nie tylko leczyć objawy. Źródłem bólu może być stres, zła dieta, alkohol.
Nałóg błyskawiczny
Pacjenci, którzy miesiącami, a nawet latami przyjmują preparaty nasenne, popadają w coraz większe problemy ze snem, a do tego uzależniają się od lekarstw. – Wystarczy niefrasobliwość lekarza przy zapisywaniu leków i niedoinformowanie pacjenta, by pojawiło się ryzyko szybkiego uzależnienia – ostrzega prof. Członkowski. Taka niefrasobliwość zdarza się coraz częściej. Badania Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie wskazują, że w latach 1997-2003 pięciokrotnie wzrosła liczba chorych nadużywających leków nasennych i uspokajających, którzy byli leczeni w poradniach lecznictwa uzależnień lekowych.
Środki nasenne nie wywołują snu fizjologicznego. Pacjent się uzależnia, bo lek kumuluje się w organizmie i zatruwa go. Tymczasem wiele osób zażywa preparaty nasenne latami. Ponieważ nie wytwarza się tolerancja na lek, pacjent nie musi sięgać po coraz większą dawkę i ma poczucie kontroli. To, że jest uzależniony, wychodzi na jaw, kiedy trzeba odstawić leki. Wtedy okazuje się, że organizm jest „na głodzie". Najbardziej niebezpieczne są tzw. benzodiazepiny. Powodują spadek sprawności umysłowej, problemy z pamięcią, osłabienie zmysłu wzroku, słuchu i zaburzenia koordynacji ruchowej.
– Trzeba szukać przyczyn bezsenności, a nie walczyć z nią – uważa prof. Członkowski. Lekarze sugerują terapię behawioralną, czasem leki antydepresyjne. Bezsenność może być powikłaniem związanym z wieloma chorobami i zażywaniem leków. Gdy się okaże, że środek nasenny jest jedynym rozwiązaniem, trzeba sięgnąć po leki o krótkotrwałym działaniu, do których należą zopiklon i zolpidem, nie powodujące dokuczliwych skutków ubocznych. Najlepszy wydaje się zaleplon, po którym budzimy się przytomni i możemy siąść za kierownicą. Najważniejsze, by nie stosować środków nasennych przez długi czas.
(...)
Trująca mieszanka
Nadużywanie leków sprawia, że coraz częściej dochodzi do niebezpiecznej interakcji zażywanych farmaceutyków. Nie należy przyjmować razem polopiryny bądź aspiryny i ibuprofenu. Ibuprofen zmniejsza krzepliwość krwi podobnie jak aspiryna, ale czyni to słabiej i zmniejsza skuteczność kwasu acetylosalicylowego jako leku zapobiegającemu tworzeniu się zakrzepów, a tym samym zawałom serca i udarom mózgu. Aspiryna zmniejsza efekt przeciwzapalny ibuprofenu i nasila ryzyko krwawienia z przewodu pokarmowego.
Wiele leków łatwo przedawkować, gdyż te same substancje czynne często występują w różnych preparatach. Paracetamol zawierają takie leki, jak Apap, Panadol czy Codipar, oraz środki na przeziębienia i grypę – Gripex, Coldrex, Fervex. Ibuprofen jest głównym składnikiem Ibupromu, Nurofenu, Ibumu czy Advilu. – Za milionami opakowań sprzedawanych co roku w Polsce leków przeciwbólowych i przeciwzapalnych ukrywają się dziesiątki tysięcy działań ubocznych, często nie odnotowywane bądź przeoczane – twierdzi dr Mucha.
Najczęstsze i najłagodniejsze powikłania to krótkotrwałe dolegliwości żołądkowo-jelitowe: nudności, niestrawność, biegunka. Do najgroźniejszych, kończących się niekiedy śmiercią, należy krwawienie z przewodu pokarmowego, wywołane tym, że substancja czynna hamuje produkcję śluzu ochraniającego ściany żołądka. Dotyczy to głównie ibuprofenu i aspiryny. Paracetamol jest najłagodniejszym ze środków przeciwbólowych i przeciwzapalnych. Możemy też mieć do czynienia z zakłóceniem produkcji szpiku kostnego, funkcjonowania nerek czy ośrodkowego układu nerwowego. Innym, sporadycznie występującym skutkiem ubocznym jest silna anemia.
Jak się uchronić przed niepożądanymi skutkami samoleczenia bądź mieszania leków? – Nie ulegać reklamom! Ani dobrym radom znajomych, którym jakiś środek pomógł – mówi prof. Andrzej Członkowski. Od wskazywania, czym i jak należy się leczyć, jest lekarz, a nie Goździkowa, o czym, niestety, wielu zapomina.
Aleksandra Postoła
„POLITYKA” nr 2 (2537), 14-01-2006; s. 4
LEKOŻERCY
Wychodzi na to, że jesteśmy narodem lekomanów: 35 proc. Polaków regularnie przyjmuje medykamenty przepisane przez lekarza, średnio po pięć tabletek dziennie. Co czwarty kupuje leki bez recepty na zapas. Jeśli chodzi o spożycie środków przeciwbólowych, mamy trzecie miejsce na świecie po Amerykanach i Francuzach. 20 proc. Polaków sięga po preparaty multiwitaminowe i wzmacniające. Przy czym świadomość, po co to wszystko kupujemy, jest raczej nikła. Łykamy na wszelki wypadek. W ubiegłym roku znów pobiliśmy własne rekordy. Padamy ofiarą agresywnego marketingu i... samotności.
Jesteśmy właśnie w kolejnym apogeum lekobrania, które zazwyczaj zaczyna się w listopadzie. Sprzedaż leków zwalczających objawy przeziębienia i przeciwgorączkowych rośnie wówczas czterokrotnie. Coraz więcej leków kupujemy bez recepty (tzw. OTC, od ang. over the counter). Od stycznia do listopada 2005 r. wydaliśmy na nie 3,2 mld zł, czyli o ponad 8 proc. więcej niż w roku ubiegłym. Gdy chodzi o wydatki na OTC, mamy szóste miejsce w Europie po bogatych: Francji, Niemczech, Włoszech, Wielkiej Brytanii i Hiszpanii. Choć – jak zapewniają producenci – gdy trafi się dobra jesień i zima, wyprzedzimy Hiszpanów. Co więcej, według prognoz ten rynek będzie rósł do 2009 r. o 7 proc. rocznie.
Wrzuć tabletkę
– Preparaty dla biznesmenów, dla pokwitających dziewcząt, dla aktywnych umysłowo. Czekam, aż na rynku pojawi się multiwitamina dla mańkutów – mówi dr Józef Meszaros z Zakładu Farmakologii Doświadczalnej i Klinicznej Akademii Medycznej w Warszawie. – Nie ma pacjenta, u którego lista niedoborów byłaby zgodna ze składem takich preparatów. Gdyby zamiast to kupować, zaoszczędził na urlop, wyszłoby mu to na lepsze. Przykładem leku całkowicie zbędnego jest choćby Rutinoscorbin. Nie ma żadnych podstaw do twierdzenia, że poprawia odporność. Nigdy nie opublikowano badań, które by to potwierdzały. Dochody ze sprzedaży Rutinoscorbinu wynoszą około 70 mln zł rocznie.
A pill for every ill (tabletka na każdą chorobę) – ta amerykańska zasada w pełni już u nas działa. Reklama wytwarza odruch: coś ci jest? Weź pigułkę. Nic ci nie jest? Weź profilaktycznie. Trudno dziś wyobrazić sobie życie bez tabletki.
(...)
Sport, zmiana diety czy stylu życia – to wymaga wyrzeczeń i wysiłku. Tabletka jest łatwa. Stąd wiara w magiczną moc pigułek. Dr Piotr Matyjaszczyk z przychodni w Sowinie Błotnej opowiada, że coraz liczniejsza jest grupa pacjentów, którzy przychodzą np. z niestrawnością. Skarżą się, że jak zjedzą za dużo mięsa, to im szkodzi. „To proszę ograniczyć mięso” – radzi doktor. „Ale ja je lubię i nie zmienię przyzwyczajeń. Niech pan doktor coś wypisze” – proszą.
Lek na niepogodę
Marketing farmaceutyczny skutecznie zadbał, by wypromować cały szereg chorób, o których nikt wcześniej nie pomyślałby, że można je leczyć: starzenie, łysienie, roztargnienie, cellulit, kac, trema. Strategia kreowania problemów zdrowotnych po prostu się opłaca. W reklamie telewizyjnej – jak wynika z danych monitorującej ten rynek firmy AGB Nielsen – farmaceutyki wyprzedziły już usługi telekomunikacyjne i proszki do prania; ustępują tylko żywności.
– Zastanawiałam się, czy nie kupić do apteki telewizora, by na bieżąco móc śledzić reklamy. Codziennie ktoś chce kupić „proszki na ból z zygzakiem”, a ja nie wiem, o co chodzi! – opowiada Alina Fornal z apteki Bursztynowa na warszawskiej Pradze.
Aby nauczyć ludzi chorować, czyli zachęcić do kupna leku na wydumane schorzenie, najlepiej zbudować w nich przeświadczenie, że nie są z problemem osamotnieni. Dla potrzeb wypromowania tabletek Meteo („na dolegliwości pogodowe” – 10 zł za 10 pastylek zawierających kilka wyciągów roślinnych, witamin i mikroelementów) uruchomiono Ogólnopolski Program Edukacyjny Meteowrażliwi z udziałem socjologa i redaktora naukowego pisma „Essentia Medica”. „Naszą misją jest przełamywanie barier oraz świadome mówienie o meteoropatii, która jest dolegliwością nie mającą nic wspólnego z fanaberią czy hipochondrią. Celem i misją ludzi skupionych wokół Meteowrażliwych jest edukowanie Polaków, jak radzić sobie z tą dolegliwością” – napisano w oświadczeniu.
– Jakie edukowanie? – denerwuje się Mariusz Politowicz, właściciel apteki Pod Wagą w Pleszewie. – W połączeniu z obiegową opinią, że mamy w Polsce 38 mln lekarzy oraz bezsensownie szerokim dostępem do leków na poczcie, w kioskach, supermarketach, otrzymujemy niebezpieczny koktajl, który spece od PR nazywają samoleczeniem. Ileż to razy kasjerka w sklepie poleca klientom Apap zamiast Panadolu, bo usłyszała w reklamie, że „Apap mniej szkodzi”. A przecież oba specyfiki są identyczne.
Moda na leki OTC bierze się po części stąd, że traktujemy je jako nieszkodliwe – coś jak dropsy. Nie pomoże jedna tabletka na ból głowy, otwiera się opakowanie z inną, choć w środku jest identyczna substancja (na rynku jest 41 preparatów z kwasem acetylosalicylowym i 47 z paracetamolem). To samo dotyczy np. maści masowo stosowanych przy bólach stawów. Zdaniem reumatolog dr Małgorzaty Happach, potrzeba kilku dni, by sprawdzić, czy stosowana maść jest skuteczna. Pacjenci z reguły nie czekają i obstawiają się kilkoma specyfikami działającymi tak samo. Ile pieniędzy tracimy w ten sposób?
– Słyszałem o rekordziście zażywającym jednocześnie 19 leków, z których przynajmniej pięć kupił bez recepty – opowiada Mariusz Politowicz.
Według „Le Nouvel Observateur”, spośród 4750 zarejestrowanych we Francji leków tylko 100 ma według lekarzy istotne zastosowanie w terapii. U nas zarejestrowanych jest dwa razy więcej, a chorób przecież więcej nie mamy (dla porównania: w Szwecji zarejestrowanych jest 2 tys. leków i, aby dopisać nowy specyfik, trzeba skreślić jeden ze starszych). Ile pieniędzy tracimy na bezsensowną terapię? Tego nikt nie potrafi oszacować.
Choroba społeczna
Według lekarzy internistów spożycie leków w Polsce nakręcają przede wszystkim dwie grupy pacjentów. Młodzi, aktywni zawodowo, którzy mają pieniądze, a nie mają czasu się leczyć czy broń Boże położyć na trzy dni do łóżka. Kupują więc w aptekach co popadnie i łykają garściami. Druga – to ludzie starszego pokolenia, pamiętający dobrze czasy, gdy leki były właściwie za darmo. Ich nadużywanie mają we krwi. Wielka siata z lekami to nieodłączny element ich mieszkań. Oni liczą pieniądze, więc zamiast kupować drogie leki OTC, wysiadują godzinami w przychodniach.
W poczekalniach, na korytarzach przychodni, wśród starszych pacjentek trwa swoista licytacja: jak boli, gdzie strzyka, jaki cholesterol, ciśnienie, tętno, co doktor przepisał i na jakie badania skierował. Czasem dochodzi do ostrych sporów, kto jest bardziej chory. Po części to problem zdrowotny, ale w dużej mierze także społeczny. Na Zachodzie kobiety po przejściu na emeryturę angażują się w działalność wolontariatów, mają swoje kluby, podróżują. My mamy armię samotnych wdów, których energia nie jest w żaden sposób zagospodarowana. Kończy się praca, dzieci odchodzą, mąż umiera. Przy coraz bardziej zanikających więzach rodzinnych i międzyludzkich pozostaje w tej sytuacji morze wolnego czasu, z którym nie ma co zrobić. Tym socjologowie tłumaczą fenomen Radia Maryja, ale to też jedna z przyczyn zatłoczonych poczekalni, które często pełnią funkcję najważniejszego salonu towarzyskiego w okolicy.
– Samotność to pierwsze źródło chorych. Wizyta w przychodni to dla nich atrakcja, okazja do rozmowy. Leczenie zatyka jakąś dziurę w życiu – mówi dr Meszaros.
Inny lekarz twierdzi, że jest grupa pacjentów – głównie ludzi starych – która traktuje leczenie jako wyzwanie. – Z jednej strony trudny dostęp, numerki, wyczekiwanie, z drugiej – to jest za darmo. Dostać się znaczy pokonać system – opowiada. – W PRL tę rolę pełniły kolejki. Abstrahując od realnych braków na rynku, był to rodzaj narodowego sportu. Stawało się, bo coś rzucili, żeby pogadać, bo nie ma co robić. Dziś tę rolę przejęły poczekalnie.
Wbrew pozorom perygrynacje po przychodniach i gabinetach nie są całkiem niewinną rozrywką. Gdy pacjent czy pacjentka chodzi do pięciu specjalistów i każdy wypisze po kilka recept, skutki mogą być opłakane. Polscy lekarze mają na ogół mgliste pojęcie o geriatrii. A zawodowo czynnych geriatrów jest w całym kraju około 80 (dla porównania – w Niemczech jest ich 1800).
– Studentów uczy się leczenia ludzi młodych, a po studiach leczą głównie starych – mówi dr Meszaros. – Nie uczy się ich fizjologii starzenia, nie mają pojęcia, że po 60 roku życia działanie leków może być kompletnie odmienne. Co się dziwić, że wpędzają starych ludzi w lekomanię.
Według geriatry prof. Jarosława Derejczyka, najczęstsze błędy w leczeniu starych ludzi to stosowanie schematu: rano pobudzamy, a wieczorem tłumimy aktywność mózgu, czyli nadużywanie leków nootropowych i nasennych, co może doprowadzić do uzależnienia, upośledzenia pamięci, zwiotczenia mięśni. Złamania i urazy poupadkowe mogą być spowodowane nadużywaniem leków nasennych i przeciwnadciśnieniowych, krwawienia z żołądka – zbyt dużymi dawkami niesterydowych leków przeciwzapalnych. U osób po 80 roku życia 20 proc. przyjęć do szpitali pochodzi z interakcji lekowych.
Prof. Derejczyk opisuje przypadek 89-letniej pacjentki, która trafiła do szpitala geriatrycznego w bardzo ciężkim stanie – nie chodziła, źle widziała i słyszała, skarżyła się na duszności, bóle kolan, odmawiała jedzenia. Wcześniej była stale leczona przez trzech specjalistów i przyjmowała 22 leki dziennie (koszt takiej kuracji wynosił 800 zł miesięcznie). W szpitalu geriatrycznym stwierdzono m.in., że cierpi na znaczny niedobór sodu spowodowany zbyt dużymi dawkami leków odwadniających, polekowe zapalenie żołądka, przez które przestała jeść i przyjmować płyny, oraz depresję, będącą wynikiem zbyt dużych dawek leków przeciwnadciśnieniowych, które spowodowały niedokrwienie mózgu, a co za tym idzie apatię i osłabienie. Po zmianie leczenia dawkę leków udało się ograniczyć do 9 (miesięczny koszt kuracji zmniejszył się do 350 zł).
– W Polsce mamy ponad 2 mln osób uzależnionych od opiekunów w wieku powyżej 65 lat. Myślę, że co najmniej połowa z nich stosuje leczenie wielolekowe. Zakładając, że koszt takiego leczenia wynosi 150 zł miesięcznie, to jego racjonalizacja w oparciu o zasady geriatrii, która zaoszczędzi choćby 10 proc. z tej sumy, daje 17 mln zł rocznie – wylicza prof. Derejczyk. – Jeśli dodać do tego kosztowne konsekwencje niewłaściwego leczenia, to skutki braku geriatrów można by oszacować na kilkadziesiąt milionów złotych rocznie.
Drugi czynnik napędzający lekomanię u starszych ludzi to panujący w naszej kulturze kult młodości. – Ludzie nie aprobują faktu, że lata mijają i powinni pogodzić się z gorszym zdrowiem. Większość jest przerażona. Traktuje starość jak chorobę i faszeruje się tabletkami: na zgagę, na wzdęcia, na bóle krzyża, na palpitacje serca – wymienia dr Bogusław Habrat z warszawskiego Instytutu Neurologii i Psychiatrii.
Wymuszenie na receptę
Lekarze, którzy praktykowali w kraju i na Zachodzie, zgodnie przyznają, że polscy pacjenci są specyficzni. Polak, który opuszcza gabinet lekarski bez recepty, czuje się nieobsłużony, zlekceważony, spostponowany i obrażony. Taka wizyta się nie liczy. Zdarza się, że pacjenci próbują wymusić na doktorze wypisanie recepty czy skierowania. Ulegają im najczęściej młodzi, niepewni siebie lekarze, inni robią to dla świętego spokoju.
– Strasznie mnie denerwuje, gdy lekarz tłumaczy: a bo pacjent żądał – opowiada dr Meszaros. – Pytam: pan jesteś lekarzem czy sklepikarzem?
Przed gabinetem dr. Piotra Matyjaszczyka, lekarza rodzinnego z przychodni w Sowinie Błotnej, największy tłok jest w poniedziałki. Z grupy kilkudziesięciu pacjentów raptem kilkunastu jest naprawdę chorych, reszta przychodzi po receptę.
– Niedługo uwierzę, że sama recepta ma dla chorego wartość leczniczą – wyznaje dr Matyjaszczyk. – Są tacy, którzy zwykłą Polopirynę czy Aspirynę wolą kupić na receptę, jakby mój podpis i pieczątka dawały gwarancję pozbycia się gorączki. Myślę, że stąd taka popularność antybiotyków – są na receptę.
To właśnie antybiotyki są najczęściej przedmiotem wymuszenia. Wydawało się, że świadomość, iż jest to broń obosieczna, staje się coraz bardziej powszechna, że infekcji wirusowych się nie leczy, a jedynie łagodzi ich objawy i antybiotykom nic do tego. Ich sprzedaż systematycznie spadała, ale teraz znów zaczęła rosnąć. Wróciliśmy do europejskiej czołówki, jeśli chodzi o ich spożycie. Stosuje się je „na dzień dobry” w nieżytach dróg oddechowych, na grypę, na zbicie gorączki. Według dr. Meszarosa, jeśli chodzi o oporność bakterii, sytuacja w Polsce nie jest jeszcze tak dramatyczna jak we Francji czy Hiszpanii tylko dzięki temu, że nie stać nas na drogie antybiotyki. Te, które bierzemy, mają słabsze działanie.
– Wśród pacjentów wyraźnie widać podział na dwie grupy – opowiada pediatra dr Ewa Pietkiewicz-Rok. – Są rodzice, dla których podanie dziecku antybiotyku to ostateczność – i słusznie, ale jest też całkiem sporo matek, które już w drzwiach mówią: tylko proszę o dobry antybiotyk, bo nie mam czasu na syropki.
Najliczniejsza grupa pacjentów dr Ewy Pietkiewicz-Rok to dzieci, które przeszły już przez wiele gabinetów, były leczone miesiącami, zastosowano u nich kilka kuracji antybiotykowych, bywa, że trzy różne w ciągu jednego miesiąca. – Mają całkowicie zniszczoną odporność i zatruty lekami organizm – opowiada. – Leczenie należy zacząć od usunięcia skutków poprzednich terapii.
Ritalin ante portas
Lekomania i hipochondria siłą rzeczy dzieci nie dotyczy, ale mogą one być ofiarą tzw. zastępczego zespołu Münchhausena, gdy rodzice (najczęściej matka) na siłę szukają w nich choroby i poddają kolejnym terapiom.
– To się może skończyć tragicznie. Ogromne ilości leków brane latami powodują chaos i zatrucie organizmu, inwazyjne badania i gehenna ciągłych terapii mogą wywoływać nieodwracalne szkody – mówi dr Pietkiewicz-Rok. – Pamiętam przypadek dziewczynki z lat 80. Był stan wojenny, jej babcia pediatra dostawała z zagranicy mnóstwo leków i pakowała je w chorowitą wnuczkę. Dziewczynka trafiła do nas na oddział z ciężką niewydolnością wątroby, potem pojawiła się aplazja szpiku kostnego, ewidentnie polekowa. Nie udało się jej uratować.
Przypadki, gdy zespół Münchhausena kończy się śmiercią, są na szczęście rzadkością, nie ma jednak wątpliwości, że polskie dzieci biorą zbyt dużo lekarstw. Zaczyna się niewinnie od preparatów witaminowych. Są kolorowe, pachnące, mają kształt zwierzątek albo kosmitów i dzieci traktują je jak cukierki. Matkom dają poczucie dobrze spełnionego obowiązku: może dieta dziecka nie jest idealna, ale przecież dostaje, co trzeba.
– Brakuje świadomości, że przyswajalność sztucznych witamin i mikroelementów ma się nijak do tych czerpanych z pożywienia. Zapomina się, że tabletki to chemia spożywcza obciążająca organizm. Przedawkowanie witamin może w niektórych przypadkach prowadzić do sytuacji niebezpiecznych dla zdrowia, a podawanie bez potrzeby preparatów żelaza do spadku aktywności własnych ośrodków krwiotwórczych – tłumaczy dr Pietkiewicz-Rok.
Kolejne na liście są środki przeciwbólowe i przeciwgorączkowe. Już u uczniów podstawówek widać wyniesiony z domu nawyk: boli głowa, łyka się tabletkę, którą można kupić na każdym rogu jak dropsy. Już przy najmniejszym skoku temperatury rodzice sięgają po leki przeciwgorączkowe.
– Gorączka uniemożliwia namnażanie się wirusów i bakterii, jest bardzo ważnym mechanizmem obronnym naszego organizmu i sygnałem, że system odpornościowy walczy, a my mu wytrącamy broń z ręki – mówi dr Pietkiewicz-Rok.
Nie bez winy są także lekarze, którzy nawet u małych dzieci alergie i astmę leczą od razu sterydami. Bywa, że są one podawane osłonowo na kaszel dzieciom kilkumiesięcznym! Nastolatkom cierpiącym na trądzik zapisują silne antybiotyki i hormony. Coraz częściej zdarzają się przypadki podawania dzieciom leków uspokajających.
– Hydroksyzyna w syropie, luminal, potem nawet relanium – wylicza dr Pietkiewicz-Rok. – To niewybaczalna ingerencja.
Strach pomyśleć, co się stanie, gdy dotrze do Polski moda na ritalin – wynaleziony w Ameryce cudowny lek na ADHD (w Polsce jest już zarejestrowany pod nazwą Concerta). Zaczęto go podawać masowo dzieciom pobudliwym, ruchliwym, nadaktywnym, mimo że może wywoływać halucynacje i psychozy, zwiększać ryzyko raka i nieodwracalnie uszkodzić mózg.
Pod płaszczykiem hipochondrii
Słowo „hipochondryk” ma wydźwięk negatywny – trochę symulant, trochę wariat maniacko wsłuchany w swój organizm, rozczulający się nad sobą i zamęczający otoczenie opowieściami o rozlicznych schorzeniach. W sensie medycznym hipochondria jest chorobą z gatunku nerwic i zaburzeń lękowych, którą diagnozują i leczą psychiatrzy. Problem w tym, że jest to ostatnia choroba, którą hipochondryk u siebie wynajdzie, dlatego kontakt z ofiarami tej przypadłości mają specjaliści wszystkich dziedzin medycyny. By mieć zdiagnozowaną hipochondrię, pacjent musi przez co najmniej 6 miesięcy być przekonany, że cierpi na poważną chorobę i nie reagować na zapewnienia lekarzy, że to nieprawda. Wyniki badań ani brak objawów nie są w stanie odwrócić uwagi hipochondryka od stanu zdrowia. Wyimaginowane guzki w piersiach obolałych od ciągłego samobadania, siniaki, które mają być symptomem białaczki, drobna wysypka jako preludium AIDS absorbują tak, że stają się treścią jego życia. – Smutnego życia – podkreślają psychiatrzy. – Hipochondrycy stanowią konglomerat bardzo przykrych cech charakteru. To neurotycy, introwertycy, depresanci z podwyższonym poziomem lęku i obniżoną wrażliwością na ból.
Według danych WHO, patologiczni hipochondrycy stanowią 4–7 proc. populacji. Hipochondryka w sensie potocznym każdy pewnie zna ze swojego otoczenia. To człowiek, który poranną kawą zapija garść tabletek, rozmowę towarzyską zmienia w drobiazgowy wykaz dolegliwości od migreny począwszy, a na haluksie w dużym palcu u stopy skończywszy. Jego odpowiedź na pytanie: co u ciebie?, brzmi jak opis przypadku klinicznego. Według dr Marii Turos z Zakładu Historii i Filozofii Medycyny Akademii Medycznej w Warszawie, także hipochondria w sensie potocznym jest płaszczykiem, pod którym skrywa się jakaś dysfunkcjonalność: samotność, brak akceptacji, wołanie o uwagę. – Lekarz starej daty rozpoznaje takich pacjentów na pierwszy rzut oka i wie, że potrzebują przede wszystkim rozmowy – tłumaczy. – W takiej hipochondrii jest coś dziecinnego. Doktor traktowany jest w kategoriach archetypowych jako ktoś, kto ma się zaopiekować. Tabletka jest nagrodą, trochę jak cukierek.
Do hipochondrii świetnie nadają się choroby mało konkretne: bóle reumatyczne, meteoropatia, migreny, alergie. Według prof. Pawła Górskiego, prezesa Polskiego Towarzystwa Alergicznego, aż 20 proc. pacjentów, którzy zgłaszają się do lekarzy jego specjalności, w ogóle alergii nie ma. – U dorosłych zaledwie pół procenta wysypek ma takie podłoże – mówi. – Ale ponieważ choroby alergiczne są modne w mediach i rośnie świadomość zagrożenia skażeniem środowiska, wielu ludzi uważa się za prawdziwie chorych. Na międzynarodowych kongresach są specjalne sesje, które uczą nas, jak takich pacjentów wydobyć z przeświadczenia, że są chorzy.
Hipochondrii sprzyjają także czasy. Możliwość wyszukiwania w sobie rozlicznych schorzeń i dolegliwości jest dziś nieporównanie większa niż kiedykolwiek.
– Dawniej człowiek z problemami emocjonalnymi, choćby depresją, musiał radzić sobie sam, a główną grupą wsparcia była rodzina i przyjaciele – zwraca uwagę dr Bogusław Habrat. – Dziś słyszy od nich: idź do specjalisty. Ludzie nauczyli się patrzeć na swój organizm jak na mechaniczne urządzenie, w którym fachowiec jest w stanie wymienić wszystko i przywrócić mu sprawność.
Medialna popularność niektórych chorób – ptasiej grypy czy choroby wściekłych krów – pomaga hipochondrykom rozszerzać wachlarz niedomagań. Inspiracją są także seriale medyczne, rubryki poradnicze w pismach kobiecych, popularna prasa medyczna, no i Internet – prawdziwa kopalnia diagnoz.
Wapory spod strzechy
Jednak te same czynniki działają we wszystkich społeczeństwach Zachodu – presja mediów, marketing farmaceutyczny, zanik więzi międzyludzkich, starzenie się populacji. Skąd więc – mimo relatywnego ubóstwa – nasze miejsce w czołówce, jeśli chodzi o sprzedaż farmaceutyków? Skąd upodobanie do konwersacji na temat schorzeń i boleści, które w innych społeczeństwach uchodzi za nietakt? Dlaczego celebrujemy swoje choroby jak przegrane powstania? Mówienie o narodowym charakterze bywa bałamutne i może prowadzić do zbytnich uproszczeń. Pewne tropy można jednak wskazać.
Pierwszy i najbardziej oczywisty – jeśli chodzi o spożycie leków OTC – to fatalny stan służby zdrowia. Pacjent słyszy zewsząd, że nie musi boleć, a do przychodni dostać się nie sposób, łyka więc garściami proszki przeciwbólowe. Wizyta w aptece bywa nie uzupełnieniem, ale alternatywą wizyty u lekarza.
Według dr Marii Turos, tropem drugim może być nasza historia i struktura społeczna. Jesteśmy społeczeństwem o wiejskich korzeniach. – Lubimy się leczyć, bo w naszej kulturze choroba przez wieki przynależała do klasy wyższej – tłumaczy. – To we dworach cierpiano na globusy, wapory, spazmy, migreny i podagry, wymieniano recepty na dekokty. Już wówczas stanowiła ulubiony temat konwersacji. Przy czym – jak zastrzega dr Turos – mówiono raczej o chorobach niepoważnych. Gdy trzeba było wzywać medyka albo księdza dobrodzieja, choroba stawała się tabu. To jak z ranami po bitwach czy powstaniach: o bliznach opowiadano chętnie, o amputacjach milczano. – Po II wojnie światowej choroba, razem z reprodukcjami „Słoneczników” i regałami na wysoki połysk, stała się rodzajem awansu społecznego.
W czasach transformacji ustrojowej choroba zaczęła służyć także jako wygodne alibi dla życiowych porażek, niepowodzeń i niemożności. Nie udało mi się, bo jestem chory – takie tłumaczenie brzmi lepiej i zamyka dyskusję. Dla całkiem sporej grupy społecznej chorowanie stało się wręcz sposobem na życie i źródłem stałego dochodu. Jeśli chodzi o liczbę rencistów na liczbę mieszkańców, mamy niekwestionowane pierwsze miejsce w Europie.
Z badań przeprowadzonych przez prof. Bohdana Wojciszke z Wyższej Szkoły Psychologii Społecznej wynika, że rozmowy afirmujące (pozytywne, na tak) Polacy postrzegają jako płytkie. Dopiero poprzez wspólne narzekanie nawiązuje się u nas głębokie relacje społeczne. Rozmowy o chorobach są częścią tego zjawiska.
– Epatowanie nieszczęściem, martyrologia, przekonanie, że choroba i cierpienie nadają człowiekowi rys szlachetności, to z jednej strony spuścizna po romantyzmie, z drugiej zaś element negatywizmu charakterystycznego dla Polaków – tłumaczy prof. Wojciszke. – Choroba to świetne wytłumaczenie dla porażek i rodzaj strategii obronnej przed światem. Trochę jak ciężkie dzieciństwo.
Człowiek, który osiągnął sukces, zdrowy, bogaty i szczęśliwy ciągle postrzegany jest jako moralnie podejrzany. Słowa jednej z amerykańskich piosenek brzmią: „Nobody likes You when You are down and out”, czyli – nikt cię nie lubi, gdy jesteś zgnębiony i nieszczęśliwy. My na odwrót, nadal wierzymy w wyższość uciśnionych.
Joanna Podgórska
Paweł Walewski
ZAGROŻENIA BEZ RECEPTY
Każda substancja chemiczna wprowadzona do organizmu wywołuje dobre i złe skutki. Z działaniami niepożądanymi trzeba się liczyć zawsze. Każdy lek może być potencjalnie groźny. Okazuje się, że nawet uchodzące za całkowicie naturalne i bezpieczne preparaty ziołowe mogą wywoływać reakcje uboczne. WHO prowadzi monitoring ciężkich powikłań powodowanych przez naturalne leki roślinne i notuje ich kilkaset rocznie. Przy czym są to tylko przypadki oficjalnie zgłoszone, gdy wdrożone zostały procedury śledcze. Preparaty roślinne mogą wchodzić w reakcje krzyżowe z innymi lekami, zwłaszcza z substancjami używanymi przez anestezjologów do znieczuleń.
Dziurawiec – nazywany najgroźniejszym z ziół. Połączony z działaniem promieni słonecznych wywołuje silne podrażnienia skóry. U osób stale go zażywających w przypadku konieczności przeprowadzenia znieczulenia może wystąpić przedłużony stan nieprzytomności i inne powikłania, w tym zagrażająca życiu hipotermia złośliwa. Ponadto dziurawiec wchodzi w interakcje z lekami antydepresyjnymi, przeciwpadaczkowymi i doustnymi środkami antykoncepcyjnymi.
Echinacea – wpływa na wzrost toksyczności barbituranów i nasila działanie paracetamolu, co jest groźne, bo – podobnie jak
Miłorząb japoński – wchodzi w reakcje z Aspiryną i paracetamolem.
Dong quai – ostatni krzyk mody w przypadłościach kobiecych – wchodzi w reakcję z lekami przeciwzakrzepowymi, co może spowodować samoistne krwawienia wewnątrzmaciczne.
Paracetamol – jest jednym z najpopularniejszych leków przyjmowanych w przypadku przeziębień i infekcji.
Preparaty przeciwkaszlowe, zawierające Ephedrę, nazywaną roślinną ecstasy – mogą powodować zaburzenia rytmu serca i krążenia mózgowego, gwałtowne wahania ciśnienia.
Waleriana – przyjmowana przez dłuższy czas lub w dużych dawkach może prowadzić do zaburzeń rytmu serca, silnych bólów głowy, stanów lękowych.
Żeń szeń – przedawkowany może spowodować biegunki, krwawienia, bóle głowy, wzrost ciśnienia i zaburzenia miesiączkowania.
Witaminy – zaszkodzić mogą głównie te rozpuszczalne w tłuszczach, czyli A, D, E. Nadużywane mogą doprowadzić do uszkodzenia wątroby, nerek, zaburzenia gospodarki wapniowej, a co za tym idzie zwiększonej kruchości kości.
Preparaty przeciwbólowe i przeciwprzeziębieniowe zawierające kwas acetylosalicylowy lub paracetamol łatwo nieświadomie przedawkować, bo występują w sprzedaży pod różnymi nazwami. Najczęstsze powikłanie to uszkodzenie śluzówki przewodu pokarmowego i krwawienia przez nie powodowane. Inne skutki to uszkodzenia wątroby i nerek.
www.o2.pl / www.sfora.pl | Piątek [09.10.2009, 18:52] 2 źródła
NA LEKI WYDAJEMY MILIARDY
Polacy kupują coraz więcej farmaceutyków.
Hurtownie farmaceutyczne sprzedały we wrześniu leki za około 1,9 mld zł. To o 26 proc. więcej niż w sierpniu i o niemal 8 proc. więcej niż przed rokiem - wynika z danych IMS Health.
Jak pisze „Parkiet" po dziewięciu miesiącach 2009 roku obroty sięgnęły niemal 16 mld zł.
Pomimo kryzysu wartość rynku aptecznego w tym roku zwiększy się o 9,2 proc. w porównaniu do 2008 roku - powiedział Tomasz Rabantek z IMS Health.
Eksperci podkreślają, że Polacy kupują coraz więcej nowoczesnych i droższych leków. | TM
Ostatnio zmieniony wt cze 22, 2010 3:24 pm przez admin, łącznie zmieniany 1 raz.
www.o2.pl / www.sfora.pl | Środa [24.02.2010, 18:13]
ZGINĘŁY MOGĄCE STANOWIĆ ZAGROŻENIE LEKI. JEDNA AMPUŁKA ZABIJA 50 OSÓB
Powąchasz i przestaniesz oddychać.
Ze szpitala w Lund zginęły silne leki uspokajające. Medycy ze szwedzkiej lecznicy zauważyli brak kilku butelek remifentanylu.
Jeżeli trafi na ulice to spowodują katastrofę. Jedna ampułka w ciągu kilku minut może zabić około 50 osób. Po jej powąchaniu człowiek natychmiast przestaje oddychać - pisze "Sydsvenska Dagbladet".
Skradzione leki stosuje się wyłącznie podczas operacji i tylko wówczas gdy pacjent jest podłączony do respiratora.
Szwedzka policja twierdzi, że nic nie wie o tym, aby z tego leku korzystali narkomani. Zdaniem specjalistów jest on około 500 razy silniejszy od morfiny. | TM
www.o2.pl | Poniedziałek [20.07.2009, 09:51] 2 źródła
NAUKOWCY ZABIJAJĄ MILIONY ZWIERZĄT
Wykorzystują je do bezsensownych eksperymentów.
Coraz więcej zwierząt jest wykorzystywanych do badań medycznych. Większość podczas eksperymentów umiera - wynika z danych Home Office.
W Wielkiej Brytanii liczba zabijanych ryb i gryzoni zwiększyła się o 6 proc. tylko z powodu badań nad genetycznie zmodyfikowaną żywnością. W 2008 roku zwierzęta wykorzystano do 1,15 mln takich eksperymentów. To 30 proc. wszystkich badań.
Jednak w ten sposób zginęło o wiele milionów więcej zwierząt. Zgodnie z przepisami laboratoria nie muszą rejestrować wszystkich procedur - twierdzą eksperci.
Według części naukowców badania przeprowadzane na zwierzętach są niewiarygodne i hamują postęp w medycynie.
Prowadzone są według przestarzałych metod. Połowa z nich błędnie przewiduje reakcje ludzi - uważa dr Sebastien Farnaud z University of Westminister.
Według Farnauda z tego powodu opóźniają się m.in. prace nad nowymi metodami leczenia AIDS, choroby Parkinsona i stwardnienia rozsianego. | TM
www.o2.pl | Środa [01.04.2009, 07:36] 1 źródło
BRUKSELA: POLSKA SŁUŻBA ZDROWIA OSIĄGNĘŁA DNO
Brak funduszy, gigantyczne kolejki, przeterminowane leki - oto polskie realia.
Osiem miesięcy w kolejce do neurologa czy endokrynologa, pół roku oczekiwania na proste zabiegi diagnostyczne. Pacjenci z nowotworami muszą miesiącami czekać na operację. Czasem może być już na nią za późno - taki obraz polskiej opieki zdrowotnej wyłania się z opublikowanego w Brukseli rankingu dostępności służby zdrowia, w którym Polska zajęła dopiero... 25. miejsce wśród krajów europejskich. Gorsi od nas są tylko Rumuni, Bułgarzy i Portugalczycy.
Niezależni eksperci z Brukseli już drugi raz miażdżą polski system zdrowotny swoim werdyktem. Pod koniec zeszłego roku równie źle wypadliśmy w tzw. konsumenckim rankingu.
Wasi pacjenci zbyt długo czekają na wizytę u lekarza specjalisty, a także na operację. Ogromnym problemem jest również dostęp do nowych leków, a szczególnie do zaawansowanych terapii przeciwnowotworowych. Na drodze do postępu stoi niechęć kolejnych rządów do zwiększenia nakładów na służbę zdrowia - mówi Johan Hjertqvist, jeden z autorów raportu.
Według autorów dokumentu, najlepiej jest leczyć się w Danii, Niemczech i Finlandii. Rajem dla pacjentów jest Dania, a także Niemcy i Finlandia, gdzie nakłady na służbę zdrowia są nieporównywalnie większe niż w Polsce. AB
www.o2.pl | Środa [01.04.2009, 06:59] 1 źródło
NFZ TONIE W DŁUGACH
Ograniczy finansowanie zabiegów?
Część świadczeniodawców wciąż nie otrzymała zapłaty za ponadplanowe zabiegi w 2008 roku, dlatego - z powodu niższych wpływów - NFZ może
w ogóle nie płacić za nadwykonania, które powstaną w tym roku - donosi "Gazeta Prawna".
Na pieniądze czekają placówki m.in. z województw, świętokrzyskiego, lubuskiego czy warmińsko-mazurskiego. NFZ zapewnia, że rozliczy świadczenia, ale nie podaje, kiedy to nastąpi.
W sumie NFZ jest nam winien ponad 2 mln zł za wykonanie świadczeń ponad limity. Trudno jest nie przyjmować pacjentów, bo kończy się kontrakt, gdy np. wymagają oni szybkiego leczenia - mówi Henryk Izdebski, zastępca dyrektora ds. ekonomicznych w SP ZOZ w Łukowie.
Przeciw NFZ toczy się kilkaset spraw sądowych o zapłatę nadwykonań z poprzednich lat. Placówki medyczne domagają się od Funduszu w sumie kilkuset milionów złotych. | AB
Najpierw trochę danych (zaledwie kilka przykładów):
www.o2.pl / www.sfora.pl | Wtorek [08.09.2009, 16:30] 4 źródła, 3 wideo: Co roku - tylko w Stanach Zjednoczonych, z powodu zakażenia w szpitalach umiera 100 tys. pacjentów.
Blisko co 3. Polak zarażony jest prątkami Koha, które mogą wywołać gruźlicę. Osoby zarażone nie prątkują, natomiast jeden chory zaraża, poprzez kichnięcie, kaszlnięcie itp. ok. 10-12 osób. Aż 30 % przypadków gruźlicy lekarze wykrywają nie w czasie badań, lecz dopiero na podstawie okresowo
wykonywanych zdjęć rentgenowskich, a do szpitali trafiają hoży z b. zaawansowaną chorobą. – Za „GW” nr 61 z dn. 12.03.1992 r.
www.o2.pl | Sobota [14.02.2009, 12:37] 1 źródło
GRONKOWCEM MOŻESZ ZARAZIĆ SIĘ W MORZU
Ostrzegają amerykańscy naukowcy.
Uczeni z Miami University odkryli, że kąpiele morskie mogą sprzyjać rozprzestrzenianiu się gronkowca złocistego. Ten lekoodporny szczep bakterii - jak informuje "Daily Mail" - powoduje co roku śmierć około 1500 Brytyjczyków.
Jak się okazało, w ciepłych morskich wodach, w okolicach Hiszpanii, Portugalii i na Florydzie znaleziono gronkowca.
Naukowcy dowiedli, że na 100 osób, które przez co najmniej piętnaście minut zanurzą się w morzu, 37 zarazi się tą niebezpieczną bakterią. | BW
www.o2.pl / www.sfora.pl | Niedziela [02.05.2010, 18:51]
NADCHODZI WIELKA EPIDEMIA. JEST GROŹNIEJSZA NIŻ AIDS
Niebezpieczna bakteria zaatakowała już miliony ludzi.
Chodzi o szpitalnego gronkowca złocistego (MRSA), który jest odporny na większość antybiotyków. Ta bakteria zaatakowała już około 4,5 mln ludzi na całym świecie.
Istnieją tylko dwa leki, które mogą walczyć z tą bakterią, ale nie zawsze działają. Dlatego MRSA bardzo często jest śmiertelny - donosi portal failuremag.com.
Do tej pory atakował głównie w szpitalach. Teraz jednak bakteria stała się groźna także poza lecznicami.
W zmutowanej formie pojawiła się nawet u zwierząt, a od nich zarażają się MRSA ludzie - informuje failuremag.com.
Zdaniem autorki książki o gronkowcu złocistym, ludzkości grozi epidemia gorsza niż AIDS. Na domiar złego, nie ma skutecznego sposobu, by z nią walczyć. | M
W Polsce ok. 1 os. na 70 jest zakażona wirusem żółtaczki typu C (jest to bardzo zakaźna i nieuleczalna forma, która często prowadzi do zapalenia wątroby, następnie raka, śmierci. 1 gram zakażonej wydzieliny wystarczy do zakażenia 1 mln ludzi! – To nie pomyłka), a ok. 1 os. na 1000 HIV – ze stałą tendencją wzrostową zakażeń w obydwu wypadkach!!
„NEWSWEEK” nr 48, 03.12.2006 r.: Każdego dnia wirusem HIV zakaża się na świecie 14 tys. osób. Ogólną liczbę chorych na AIDS i zakażonych szacuje się na ok. 40 mln osób.
Ok. 50% zakażeń dotyczy osób między 15. a 24. rokiem życia. Każdego dnia na świecie umiera z przyczyn związanych z HIV/AIDS około 8 tys. osób. W Polsce statystycznie każdego dnia dwie osoby dowiadują się, że są zakażone HIV.
W perspektywie czasowej jedna zarażona osoba, statystycznie, przyczyni się do zarażenia, śmierci milionów innych osób; skażeń, zatruć; chorób; degeneracji; degradacji; wydatków, długów, nędzy; problemów, strat (powstaje, wszechstronny, efekt lawinowy)! Więc należy to całościowo przemyśleć, oszacować, i postępować tak, by RZECZYWIŚCIE pomagać, a nie szkodzić!
www.onet.pl | 25.09.2008 r.
GRUŹLICA I HIV - "TYKAJĄCA BOMBA" Z POLSKICH SZPITALI
Dziennik "Polska" pisze, że w ściekach wypływających z Pomorskiego Centrum Gruźlicy i Chorób Zakaźnych w Gdańsku wykryto wirusy HIV i wirusowego zapalenia wątroby, prątki gruźlicy, bakterie coli oraz dziesiątki innych wirusów i bakterii.
Szpitali, które nie mają skutecznych oczyszczalni ścieków, są w Polsce dziesiątki. Epidemiolodzy nie mają wątpliwości: To tykająca bomba biologiczna - alarmuje dziennik "Polska".
Od początku roku nie było miesiąca, aby przynajmniej w jednej sieci wodociągowej w Polsce nie wykryto bakterii coli. Wody nie wolno było pić w Pleszewie w Wielkopolsce, Baranowie Sandomierskim, Nisku czy w Korczynie na Podkarpaciu. Ale niebezpieczeństwo, że bakterie zatrują wodę w dużych miastach - jak Warszawa, Gdańsk czy Kraków - jest ogromne. Bo drobnoustroje opuszczają szpitale w ściekach i niezabite trafiają do rzek.
W Polsce nikt nie bada tego, co szpitale wypuszczają do kanalizacji. Nikt nawet nie pilnuje, czy przepisy w tej sprawie są przestrzegane. W Gdańsku skażenie odkryto przypadkowo - tylko dlatego, że Pomorskie Centrum Gruźlicy samo zleciło zbadanie swoich nieczystości.
Więcej na ten temat - w dzienniku "Polska".
www.o2.pl | Piątek, 12.09.2008 13:40
ZDROWIE: LEKI W WODZIE PITNEJ. PROBLEM JEST CORAZ POWAŻNIEJSZY
W amerykańskiej "kranówce" wykryto m.in. leki uspokajające, przeciwdrgawkowe oraz obniżające poziom cholesterolu.
Woda pitna w USA zawiera więcej leków niż dotychczas sądzono. Problem dotyczy 46 milionów Amerykanów - wynika z badań przeprowadzonych na zlecenie Associated Press.
Sytuacja ulega systematycznemu pogorszeniu. W podobnym badaniu wykonanym w marcu, wykryto że 41 milionów Amerykanów pije wodę, w której są chemikalia z leków.
Zdecydowana większość amerykańskich miast nie przeprowadziła testów wody pitnej na obecność leków. Osiem z nich - w tym Boston, Phoenix i Seattle - pomimo zwolnienia z testów, zdecydowało się na przeprowadzenie badań. Mieszkańcy mogli odetchnąć z ulgą. Leków w wodzie nie wykryto.
Nie sądzę, byśmy mogli odkryć cokolwiek złego w naszej wodzie, ponieważ pochodzi ona z pierwotnych źródeł. Chcieliśmy jednak uspokoić mieszkańców naszego miasta i wykonaliśmy testy - powiedział Andy Ryan, rzecznik władz Seattle.
Jakie substancje wykryto w ostatnich badaniach? Środki przeciwbólowe i przeciwzapalne, hormony, antybiotyki, leki przeciwdrgawkowe, uspokajające i regulujące ciśnienie - to najczęściej występujące w amerykańskiej kranówce farmaceutyki. Ich stężenie jest bardzo niskie - kilka części na miliard. Nie wiadomo jednak, jaki wpływ ma regularne i trwające całe życie narażanie ludzi na ich działanie. Zdaniem specjalistów konsekwencje mogą się ujawnić nawet w kolejnych pokoleniach.
W niektórych miastach woda pitna zawierała ponad 50 farmaceutyków. W Chicago znaleziono leki obniżające poziom cholesterolu oraz pochodne nikotyny. Ponad 18 milionów ludzi w południowej Kalifornii narażonych jest na nieświadome przyjmowanie leków uspokajających oraz przeciwdrgawkowych. W New Jersey 850 tysięcy mieszkańców pije wodę ze środkami przeciwdrgawkowymi i stabilizującymi nastrój (karbamazepiną) oraz przeciwzapalnymi.
Podawane codziennie nawet śladowe dawki leków, mogą uszkadzać komórki mózgu, wpływać na zachowanie, zaburzać gospodarkę hormonalną człowieka - powołuje się na badania naukowców agencja AP.
Testy laboratoryjne na komórkach ludzkich dowiodły, że nawet małe ilości niektórych lekarstw mogą przyspieszać wzrost nowotworów. Obecność antybiotyków w wodzie sprawia też, że bakterie uodporniają się na nie i do terapii potrzebne są większe dawki lub zupełnie nowe leki. Powodują one też m.in. deformację ciał ryb i uszkodzenia ich organów rozrodczych.
Jaką drogą leki dostają się do wody pitnej? Część jest wydalana przez ludzi, część pochodzi od zwierząt, którym podaje się środki pobudzające wzrost i chroniące przed chorobami. Pozostałe są wynikiem wysypywania nieużywanych lub przeterminowanych leków do toalet. Oczyszczalnie nie potrafią usunąć wszystkich substancji - część z nich trafia z powrotem do wodociągów.
Bartosz Dyląg
bartosz.dylag@hotmoney.pl
"WPROST" nr 1/2/2009 (1357)
KONIEC SAMCÓW
Męska płeć jest zagrożona – alarmuje raport organizacji ekologicznej CHEM Trust. Wszystkiemu są winne chemiczne substancje zakłócające działanie hormonów płciowych. Samce ryb, płazów, gadów, ptaków, a także ssaków i ludzi tracą męskość.
Naukowcy donoszą o deformacjach i niedorozwoju męskich narządów płciowych niemal na całym świecie. Niektóre niedźwiedzie polarne rodzą się jako obojnaki – mają penisy i pochwy, a te, które pozostają stuprocentowymi samcami, mają mniejsze penisy i produkują mniej nasienia niż zwykle. Deformację jąder zaobserwowano u antylop eland w Afryce i większości jeleni wirginijskich w Ameryce Północnej. Dwie trzecie samców mulaka, krewnego jelenia z Alaski, ma nietypowe rogi i wnętrostwo, czyli jądra umieszczone poza moszną.
Szczególnie narażone na oddziaływanie zanieczyszczeń są ryby. W brzuchach samców ryb w brytyjskich rzekach jest znajdowana ikra. Dzieje się tak z powodu żeńskich hormonów zawartych w pigułkach i plastrach antykoncepcyjnych, których pozostałości nie są eliminowane przez oczyszczalnie ścieków. Białuchy i orki w wodach skażonych polichlorowanymi bifenolami (PCB) słabo się rozmnażają, te same kłopoty mają delfiny, foki i morskie wydry.
Na rolniczych terenach Florydy 40 proc. samców ropuchy agi zmienia się w hermafrodyty. Aligatory narażone na działanie środków ochrony roślin mają mniej testosteronu, zdeformowane jądra, niewielkie penisy i nie są w stanie się rozmnażać.
Bieliki amerykańskie w ogóle się nie rozmnażają w mocno zanieczyszczonych rejonach. Na południu Anglii szpaki, które żywią się robakami w pobliżu oczyszczalni ścieków, mają zmienione mózgi i śpiewają w nietypowy sposób.
– Niektóre zanieczyszczenia najbardziej wpływają na męską część populacji, gdyż przypominają estrogeny (żeńskie hormony), inne blokują działanie androgenów (męskich hormonów). Pod wpływem tych substancji zachodzi feminizacja albo demaskulinizacja. Właściwy poziom testosteronu jest warunkiem prawidłowego rozwoju jąder. Jeśli ten warunek nie jest spełniony, spada szansa na potomstwo – mówi „Wprost" Gwynne Lyons, autorka raportu.
Niektóre związki, zwykle niegroźne, gdy wejdą w reakcję z innymi substancjami, tworzą koktajl będący skuteczną męską antykoncepcją. Prawdopodobnie także samice cierpią z powodu chemikaliów zaburzających równowagę hormonalną, ale do tej pory zauważono ten problem jedynie u fok. − Skala feminizacji samców zależy od rejonu, poziomu skażenia, a także genów. U osobników pochodzących z chowu wsobnego łatwiej dochodzi do zaburzeń − mówi „Wprost" prof. Charles Tyler z University of Exeter. Zaburzenia hormonalne powodowane przez skażenie środowiska dotykają także ludzi. Na co dzień mamy kontakt z tysiącami syntetycznych substancji, pozostałościami pestycydów, ftalanami wchodzącymi w skład opakowań żywności, kosmetyków i polichlorowanymi bifenolami, których stosowanie jest co prawda zakazane, ale pozostałości PCB wciąż się znajdują w środowisku.
Ciężarne kobiety, w których organizmach stwierdzono wysoki poziom zanieczyszczeń, częściej rodzą córki niż synów – wynika z badań Arctic Monitoring and Assessment Programme. Zwykle na 100 dziewczynek rodzi się 106 chłopców. W niektórych rejonach Rosji, Kanady i Grenlandii rodzi się dziś jednak dwukrotnie więcej dziewczynek niż chłopców. W jednej z grenlandzkich wiosek od pewnego czasu dzieci płci męskiej w ogóle nie przychodzą na świat.
Szybko wzrasta liczba bezpłodnych mężczyzn. Zawartość plemników w męskim nasieniu zmniejszyła się prawie dwukrotnie w ciągu ostatnich 50 lat (ze 150 mln/ml do 60 mln/ml). Nadal brakuje badań, które jednoznacznie wskazałyby przyczynę tego zjawiska.
Ewa Nieckuła
www.o2.pl / www.sfora.pl | 1 źródło Czwartek [25.03.2010, 19:27]
CODZIENNE MYCIE SKRACA ŻYCIE.. PLANETY
Nasze pragnienie czystości szkodzi środowisku naturalnemu.
Wszystko przez chemię, która z naszych wanien i pralek trafia do wodociągów, a potem rzek - donosi zeenews.com.
Dotąd patrzono na toalety jako główne źródło zanieczyszczenia. Do ścieków trafiają zarówno stare leki, jak i narkotyki czy środki hormonalne.
Z kałem i moczem trafiają do środowiska.
Amerykańska Rządowa Agencja Ochrony Środowiska (EPA) zajęła się alternatywnymi drogami, jakimi trująca chemia trafia do środowiska naturalnego - dodaje serwis. Okazuje się, że to co trafia do odpływu w wannie czy wypływa z pralki jest równie zabójcze jak to, co wydala nasz organizm. Dochodzą tu bowiem kremy, żele, szampony oraz wybielacze z proszków do prania - tłumaczą naukowcy. Co gorsza, dostają się do środowiska w swojej oryginalnej postaci.
JS
http://www.hydropure.com.pl/informacje/ ... yc_trujaca
Polska należy w Europie do państw o najdalej posuniętej degradacji środowiska. Zaniedbania kolejnych rządów w Polsce powojennej doprowadziły do tego, że obecnie nie mamy praktycznie w ogóle wód I-szej klasy czystości (1% w roku 2000), które jako jedyne mogą być surowcem do produkcji wody pitnej w zakładach wodociągowych. Bowiem tylko z takiego surowca da się wyprodukować czystą, zdrową i bezpieczną wodę pitną. Z powodu braku wód I-szej klasy, ale także II-giej klasy czystości (6% w 2000 roku) zmuszeni jesteśmy przerabiać do picia ścieki w postaci wód III-ciej klasy (33% w 2000 roku) oraz wód pozaklasowych (60% w 2000 roku). Nie można się zatem dziwić, że w 1 litrze dzisiejszej wody kranowej mamy ponad 1 000 mg związków chemicznych, których nie da się z niej usunąć żadną z tradycyjnych metod.
Otóż to, Wisła - główne źródło wody pitnej dla Warszawiaków posiada od wielu, wielu lat wodę pozaklasową. Przez środek tego pięknego miasta płynie sobie po prostu największy polski ściek.
Nikogo zatem nie zdziwi, że produkowana z takiego "żuru" woda nie może nadawać się do picia. Wrażliwi ludzie nie mogą się w niej nawet kąpać, czego dowodem są istoty wrażliwe z definicji - dzieci. O tym wiadomo już dawno i oficjalnie - zabrania się wręcz kąpieli niemowląt i małych dzieci w warszawskiej kranówie.
Wisłą spływa rocznie między innymi około 175 ton ołowiu, 50 ton rtęci i 14 ton kadmu.
Nie inaczej ma się w Zbiorniku Zegrzyńskim, drugim "źródełku" wody pitnej dla Warszawa. Tutaj woda jest również pozaklasowa.
Ponieważ surowiec dostarczany zakładom wodociągowym jest tak tragiczny, stąd musi być poddany brutalnym procesom rewitalizacji, a to z kolei nie pozostaje bez wpływu na finalną jakość wody opuszczającej bramy tych zakładów.
Woda pitna w Warszawie zawiera do 110!!! razy większe stężenie chlorowanych węglowodanów, do 60 razy większe stężenie chlorobenzenów i do 50 razy większe stężenie chlorofenoli niż zezwala na to norma. Aktywny chlor używany do dezynfekcji wody surowej może wytworzyć w wyniku reakcji chemicznych ponad 250 (!!!) toksycznych i mutagennych chloropochodnych substancji.
Kolejną tragiczną sprawą jest fakt, że liczba organicznych związków chemicznych normowanych w Polsce w wodzie do picia jest znikoma. Natomiast liczba toksycznych związków chemicznych organicznych, które nie podlegają żadnej normie sięga tysięcy.
Dzisiaj nasze śmietniki wyglądają inaczej - era plastików z rakotwórczym polichlorkiem winylu, trujące baterie i akumulatory, farby i lakiery, lekarstwa i inne odpady szpitalne, popioły z pieców węglowych itd., itp. Nie ma sensu wymieniać tutaj wszystkiego, bo tak naprawdę to wszystko co produkujemy w fabrykach chemicznych, prędzej czy później wyląduje na śmietnikach. Nie zapominajmy również, że oprócz omawianych tutaj odcieków ze śmietnisk, do rzek dostają się bezpośrednio ścieki komunalne, przemysłowe oraz rolnicze (nawozy i pestycydy).
"Ryby w Tamizie nie potrzebują operacji zmiany płci. Na zlecenie BBC wykonano badania dowodzące, że same zmieniają płeć - na żeńską. Wody tej rzeki skażono bowiem żeńskim hormonem. Wszystkiemu winne są pigułki antykoncepcyjne z silną dawką estrogenu, który wraz z moczem przedostaje się do rzeki. Najgorsze jest to, że skażenie może mieć wpływ na rozrodczość Anglików. 1/3 wody pitnej w Wielkiej Brytanii pochodzi z rzek."
Artykuł tej treści pojawił się około pół roku temu w gazetach angielskich, a w ostatnich miesiącach pokazał się w kilku czasopismach w Polsce. Tylko wiedzieć należy, że opisany w powyższym artykule problem nie dotyczy wyłącznie Wielkiej Brytanii. Ten problem mamy wszyscy, bo również w innych krajach (nie wykluczając Polski) spożywane są pigułki antykoncepcyjne. Podobne badania przeprowadzono w 2001 roku w Niemczech - tam stwierdza się takie dawki antybiotyków w wodach kranowych (ich źródłem są również lekarstwa aplikowane tysiącom pacjentów), że zdrowi ludzie spożywający taką wodę stają się na pewne antybiotyki odporni.
Nasze polskie rzeki należą do najbardziej skażonych w Europie. Roi się w nich od trujących związków chemicznych, w tym również rakotwórczych. W krajach zachodnich już od dawna przestrzega się ludzi przed wodą z kranu, która nie nadaje się do picia. Tam już od wielu lat obywatele wiedzą, że ponad 80% współczesnych chorób ma bezpośredni związek z jakością wody pitnej. Tam już od dawna wiadomo, że w chwili obecnej istnieje tylko jeden sposób na usunięcie chemii z wody pitnej - osmoza odwrócona. Cieszmy się zatem, że urządzenia osmotyczne zdobywają u nas w Polsce coraz więcej zwolenników, szczególnie, że są one coraz tańsze.
www.o2.pl / www.sfora.pl | 2 źródła Wtorek [23.03.2010, 08:06]
OD WOJEN WIĘCEJ LUDZI ZABIJA... WODA
Ile osób umiera z tego powodu.
3,7 proc. wszystkich zgonów na świecie związanych jest z chorobami powiązanymi z jakością wody, co przekłada się na miliony ofiar - wynika z raportu przygotowanego przez oenzetowski Program Środowiskowy (UNPE) - czytamy w "Dzienniku Gazecie Prawnej".
Ponad połowa chorych, którzy leżą w szpitalach to ofiary brudnej wody.
Jeśli nie będziemy potrafili poradzić sobie z naszymi odpadami będzie to oznaczało, że na choroby związane z jakością wody będzie umierać coraz więcej ludzi - twierdzi dyrektor UNPE Achim Steiner.
Jego zdaniem, by świat mógł sie nadal rozwijać i umożliwić przetrwanie 6 mld ludzi (w 2050 roku ma być ich już 9 mld), powinniśmy nauczyć się rozsądniej gospodarować ściekami.
Z raportu wynika, że codziennie produkujemy i wylewamy 2 miliardy ton ścieków pochodzących z rolnictwa, gospodarstw domowych i przemysłu. | WB
www.o2.pl | Poniedziałek [20.04.2009, 17:32] 1 źródło
AMERYKANIE PIJĄ WODĘ SKAŻONĄ LEKAMI
Ponad 1000 ton farmaceutyków w rzekach i jeziorach.
Najnowszy odkryty przypadek skażenia wody pitnej lekami to zatrucie rzeki Delaware kodeiną (narkotyk, silny lek przeciwbólowy) wyrzucaną przez leżącą nad nią fabrykę farmaceutyków. Wysoki poziom kodeiny odkryto w oczyszczalni Wilmington.
Śledztwo w tej sprawie poprowadziła agencja Associated Press. W jej wyniku otrzymano liczbę ponad 1000 ton farmaceutyków rozpuszczonych w wodach śródlądowych Stanów Zjednoczonych. W badaniach pojawiają się setki środków chemicznych, w największej ilości lit ze środków uspokajających, nitrogliceryna z leków nasercowych i miedź ze środków antykoncepcyjnych.
Badanie szczegółowe zanieczyszczenia lekami jest utrudnione, uważa agencja prasowa, bo amerykańskie władze badają skażenia głównie pod kątem przemysłowym i wartość 1000 ton jest sporo zaniżona.
Uwzględniając dostępne dane, liczbę Amerykanów którzy w kranach mają wodę skażoną lekami można oszacować na co najmniej 51 mln - podaje "AP". JS
www.o2.pl | Poniedziałek [19.01.2009, 11:28] 1 źródło
ZANIECZYSZCZONE RZEKI ZMIENIAJĄ PŁEĆ RYB
Trujące chemikalia powodem bezpłodności.
Do takich wniosków doszli naukowcy po trzech latach studiów prowadzonych na uniwersytetach Exeter i Brunel. Przebadano próbki z 30 zbiorników wodnych i ponad 1500 ryb.
W zanieczyszczonych rzekach odkryto chemikalia zwane antyandrogenami, które mogą pochodzić od pestycydów, ścieków przemysłowych lub farmaceutyków.
Ich działanie jest bardzo niebezpieczne. Substancje mogą blokować męskie hormony płciowe, takie jak testosteron.
Może być wiele powodów wzrostu problemów z płodnością u ludzi, ale te wyniki mogłyby ujawnić kolejny, wcześniej nieznany czynnik - powiedział zaangażowany w badania profesor Charles Tyler z Uniwersytetu w Exeter.
Zaobserwowano też, że ryby płci męskiej, pod wpływem antyandrogenów zmieniają się w ryby płci żeńskiej. | AH
www.o2.pl / www.sfora.pl | Wtorek [24.11.2009, 11:26] 1 źródło
CO MOŻNA ZNALEŹĆ W WODZIE Z KRANU
Lepiej zrezygnuj z jej picia.
Francuscy naukowcy nie mają wątpliwości: w rzekach w tym kraju można znaleźć wszystkie lekarstwa - od antybiotyków po antydepresanty. Z nich trafiają wprost do kranów w kuchniach i łazienkach.
Źródło tych zanieczyszczeń to przede wszystkim toaleta. Cząsteczki leków, które nie zostały zużyte przez nasz organizm trafiają do ścieków. Niestety, 60 proc. z nich nie jest usuwana podczas procesu oczyszczania.
Efekt? 90 proc. hormonów, które znaleziono we francuskich rzekach pochodzi z pigułek antykoncepcyjnych.
Zanieczyszczenie to ma, oczywiście, wpływ na środowisko naturalne.
Już obserwujemy znaczną zmianę proporcji osobników żeńskich i męskich w populacji ryb w rzekach - twierdzi Claude Champredon z organizacji France Nature Envirennement.
Te same hormony znaleziono również w płynącej z kranu wodzie.
Szczególnie groźny jest fakt, że do rzek, a potem naszych kranów trafiają antybiotyki. Nie pozostaje to bez wpływu na powstawanie nowych szczepów bakterii, odpornych na leki.
Co z tym robić? Naukowcy nie maja wątpliwości. Należy ograniczyć spożywanie leków do minimum, nie wyrzucać ich byle gdzie i poprawić system uzdatniania wody do picia.
To kosztuje - przekonuje France Nature Envirennement. - Trzeba więc również przekonać podatnika do tego, że musi za to zapłacić. | WB
"ANGORA" nr 25.18.06.2006 r.
PRZYCZYNĄ SPADKU URODZEŃ NIE JEST BIEDA, lecz skażenie środowiska – twierdzą członkowie zespołu badawczego przy Ministerstwie Nauki. Świadczy o tym m.in. rosnąca liczba przypadków bezpłodności i patologii ciąży. – W okresie powojennym sytuacja ekonomiczna społeczeństwa była znacznie trudniejsza niż obecnie, a pomimo tego następował szybki wzrost demograficzny – argumentują naukowcy. | B.M. i Z.N.
www.o2.pl | Wtorek [28.04.2009, 17:48] 1 źródło
PONAD 2,5 MLN POLAKÓW MA PROBLEM Z EREKCJĄ
To ponad milion więcej niż 10 lat temu.
Erekcja jest czułym barometrem ogólnego stanu zdrowia. Jej zaburzenia są pewną konsekwencją pogarszania się naszego zdrowia. Jeśli cokolwiek złego się dzieje, warto temu przeciwdziałać, zgłaszając się do lekarza - powiedział wiceprezes Polskiego Towarzystwa Medycyny Seksualnej dr Andrzej Depko.
Według seksuologa Polacy jedzą zbyt tłusto jedzą, palą, piją i rzadko uprawiają seks. Do tego za dużo pracują.
Jak udowadniają lekarze, zaburzenia erekcji mogą być pierwszym sygnałem choroby wieńcowej, nadciśnienia, cukrzycy, depresji, ale także wynikiem przyjmowania nadmiaru leków, np. na chorobę wrzodową.
Ale problem paradoksalnie dotyka nie tylko mężczyzn. Kobiety widząc, że ich partner nie ma ochoty na współżycie, przyjmują często, że nie są już atrakcyjne, bądź są zdradzane. Może
to być jednak wynik złego stanu zdrowia. Szkopuł jednak w tym, że tylko 30 procent polskich par rozmawia o swoich seksualnych problemach. | G
www.o2.pl / www.sfora.pl | Wtorek [01.12.2009, 11:32] 4 źródła
KAŻDY FACET MOŻE MIEĆ ZDROWEGO PENISA
Ale zależy to od jego matki.
Kobiety ciężarne muszą unikać kontaktu z substancjami chemicznymi, a zwłaszcza z środkiem odstraszającym owady - apelują lekarze.
To właśnie chemikalia powodują, że rodzą chłopców z wadami penisa.
Najczęściej penis znajduje się w niewłaściwym miejscu. W takim przypadku konieczna jest operacja - powiedział Chris Winder z Uniwersytetu Nowej Południowej Walii.
Najpopularniejszym uszkodzeniem jest wada cewki moczowej.
Badania pokazały, że kontakt z takimi preparatami w ciągu trzech pierwszych miesięcy ciąży zwiększa ryzyko urodzenia dziecka z wadą penisa aż o 81 procent. | TM
www.o2.pl | Czwartek [14.05.2009, 11:04]
NASZE DZIECI BĘDĄ ŻYŁY KRÓCEJ
Przeciętny młody Polak będzie żył 5 lat krócej, niż jego rodzice! Naukowcy z amerykańskiego National Institutes on Aging alarmują: najwyższy czas zmienić ...
Dodał: EdgarS
"NEWSWEEK" nr 20, 21.05.2006 r.: Badaczy dopingują niewesołe prognozy epidemiologiczne: w ciągu najbliższych dziesięciu, dwudziestu lat co trzeci z nas zachoruje na nowotwór.
www.o2.pl | Środa [10.12.2008, 08:22]
OTO ŚWIATOWY ZABÓJCA NUMER JEDEN
Za dwa lata rak będzie zabijał więcej ludzi niż choroby serca - szacuje Światowa Organizacja Zdrowia. Do roku 2030 gwałtownie wzrośnie liczba chorych i umierających na nowotwory.
www.o2.pl / www.sfora.pl | Wtorek [01.06.2010, 20:16]
WHO: RAK BĘDZIE ZABIJAĆ DWA RAZY CZĘŚCIEJ
Medycyna przegrywa w walce z nowotworami.
Z powodu nowotworów złośliwych w 2030 roku na świecie umrzeć może nawet 13,3 mln ludzi. Ale na raka co roku zachoruje ponad 21 mln osób - alarmuje France24.
Raport ekspertów Światowej Organizacji Zdrowia stwierdza, że liczba ofiar chorób nowotworowych za 20 lat podwoi się.
W 2008 roku z powodu na tę chorobę zmarło 7,6 mln ludzi - najwięcej w Europie Zachodniej, Australii i Ameryce Północnej.
To efekt złych nawyków żywieniowych w rozwiniętych społeczeństwach oraz oczywiście skutek powszechnego uzależnienia od papierosów. Teraz najczęściej występuje rak płuc, piersi oraz jelita grubego - mówi dr Freddie Bray z International Agency for Research on Cancer.
Jego zdaniem na wzrost liczby chorych na nowotwory wpłynie przejmowanie negatywnych wzorców kulturowych przez społeczeństwa krajów rozwijających się. | AJ
www.o2.pl / www.sfora.pl | 12.2009 r.: Każdego roku w Polsce umiera na nowotwory aż 210 na 100 tysięcy mężczyzn. (czyli około 73,5 tys. na 35 mln)
http://www.hydropure.com.pl/informacje/ ... yc_trujaca
Rolnikom bardzo opłaca się sypać na pola nawozy sztuczne oraz trujące pestycydy. Producenci żywności dużo zarabiają, dodając do niej konserwanty przedłużające jej trwałość. Producenci i handlowcy wód mineralnych zbijają niezłą kasę sprzedając zwykłą wodę kranową. Lekarze nie protestują kiedy rośnie liczba chorych, bowiem to chorzy ludzie, a nie zdrowi, dają im pracę. Producenci lekarstw i aptekarze zarabiają więcej, gdy przybywa im ciągle klienteli. Czy widzisz, że żaden sektor produkcji żywności i innych dóbr oraz służba zdrowia nie są zainteresowane zapobieganiem chorobom oraz przedłużaniem życia Polaków?
ZGINĘŁY MOGĄCE STANOWIĆ ZAGROŻENIE LEKI. JEDNA AMPUŁKA ZABIJA 50 OSÓB
Powąchasz i przestaniesz oddychać.
Ze szpitala w Lund zginęły silne leki uspokajające. Medycy ze szwedzkiej lecznicy zauważyli brak kilku butelek remifentanylu.
Jeżeli trafi na ulice to spowodują katastrofę. Jedna ampułka w ciągu kilku minut może zabić około 50 osób. Po jej powąchaniu człowiek natychmiast przestaje oddychać - pisze "Sydsvenska Dagbladet".
Skradzione leki stosuje się wyłącznie podczas operacji i tylko wówczas gdy pacjent jest podłączony do respiratora.
Szwedzka policja twierdzi, że nic nie wie o tym, aby z tego leku korzystali narkomani. Zdaniem specjalistów jest on około 500 razy silniejszy od morfiny. | TM
www.o2.pl | Poniedziałek [20.07.2009, 09:51] 2 źródła
NAUKOWCY ZABIJAJĄ MILIONY ZWIERZĄT
Wykorzystują je do bezsensownych eksperymentów.
Coraz więcej zwierząt jest wykorzystywanych do badań medycznych. Większość podczas eksperymentów umiera - wynika z danych Home Office.
W Wielkiej Brytanii liczba zabijanych ryb i gryzoni zwiększyła się o 6 proc. tylko z powodu badań nad genetycznie zmodyfikowaną żywnością. W 2008 roku zwierzęta wykorzystano do 1,15 mln takich eksperymentów. To 30 proc. wszystkich badań.
Jednak w ten sposób zginęło o wiele milionów więcej zwierząt. Zgodnie z przepisami laboratoria nie muszą rejestrować wszystkich procedur - twierdzą eksperci.
Według części naukowców badania przeprowadzane na zwierzętach są niewiarygodne i hamują postęp w medycynie.
Prowadzone są według przestarzałych metod. Połowa z nich błędnie przewiduje reakcje ludzi - uważa dr Sebastien Farnaud z University of Westminister.
Według Farnauda z tego powodu opóźniają się m.in. prace nad nowymi metodami leczenia AIDS, choroby Parkinsona i stwardnienia rozsianego. | TM
www.o2.pl | Środa [01.04.2009, 07:36] 1 źródło
BRUKSELA: POLSKA SŁUŻBA ZDROWIA OSIĄGNĘŁA DNO
Brak funduszy, gigantyczne kolejki, przeterminowane leki - oto polskie realia.
Osiem miesięcy w kolejce do neurologa czy endokrynologa, pół roku oczekiwania na proste zabiegi diagnostyczne. Pacjenci z nowotworami muszą miesiącami czekać na operację. Czasem może być już na nią za późno - taki obraz polskiej opieki zdrowotnej wyłania się z opublikowanego w Brukseli rankingu dostępności służby zdrowia, w którym Polska zajęła dopiero... 25. miejsce wśród krajów europejskich. Gorsi od nas są tylko Rumuni, Bułgarzy i Portugalczycy.
Niezależni eksperci z Brukseli już drugi raz miażdżą polski system zdrowotny swoim werdyktem. Pod koniec zeszłego roku równie źle wypadliśmy w tzw. konsumenckim rankingu.
Wasi pacjenci zbyt długo czekają na wizytę u lekarza specjalisty, a także na operację. Ogromnym problemem jest również dostęp do nowych leków, a szczególnie do zaawansowanych terapii przeciwnowotworowych. Na drodze do postępu stoi niechęć kolejnych rządów do zwiększenia nakładów na służbę zdrowia - mówi Johan Hjertqvist, jeden z autorów raportu.
Według autorów dokumentu, najlepiej jest leczyć się w Danii, Niemczech i Finlandii. Rajem dla pacjentów jest Dania, a także Niemcy i Finlandia, gdzie nakłady na służbę zdrowia są nieporównywalnie większe niż w Polsce. AB
www.o2.pl | Środa [01.04.2009, 06:59] 1 źródło
NFZ TONIE W DŁUGACH
Ograniczy finansowanie zabiegów?
Część świadczeniodawców wciąż nie otrzymała zapłaty za ponadplanowe zabiegi w 2008 roku, dlatego - z powodu niższych wpływów - NFZ może
w ogóle nie płacić za nadwykonania, które powstaną w tym roku - donosi "Gazeta Prawna".
Na pieniądze czekają placówki m.in. z województw, świętokrzyskiego, lubuskiego czy warmińsko-mazurskiego. NFZ zapewnia, że rozliczy świadczenia, ale nie podaje, kiedy to nastąpi.
W sumie NFZ jest nam winien ponad 2 mln zł za wykonanie świadczeń ponad limity. Trudno jest nie przyjmować pacjentów, bo kończy się kontrakt, gdy np. wymagają oni szybkiego leczenia - mówi Henryk Izdebski, zastępca dyrektora ds. ekonomicznych w SP ZOZ w Łukowie.
Przeciw NFZ toczy się kilkaset spraw sądowych o zapłatę nadwykonań z poprzednich lat. Placówki medyczne domagają się od Funduszu w sumie kilkuset milionów złotych. | AB
Najpierw trochę danych (zaledwie kilka przykładów):
www.o2.pl / www.sfora.pl | Wtorek [08.09.2009, 16:30] 4 źródła, 3 wideo: Co roku - tylko w Stanach Zjednoczonych, z powodu zakażenia w szpitalach umiera 100 tys. pacjentów.
Blisko co 3. Polak zarażony jest prątkami Koha, które mogą wywołać gruźlicę. Osoby zarażone nie prątkują, natomiast jeden chory zaraża, poprzez kichnięcie, kaszlnięcie itp. ok. 10-12 osób. Aż 30 % przypadków gruźlicy lekarze wykrywają nie w czasie badań, lecz dopiero na podstawie okresowo
wykonywanych zdjęć rentgenowskich, a do szpitali trafiają hoży z b. zaawansowaną chorobą. – Za „GW” nr 61 z dn. 12.03.1992 r.
www.o2.pl | Sobota [14.02.2009, 12:37] 1 źródło
GRONKOWCEM MOŻESZ ZARAZIĆ SIĘ W MORZU
Ostrzegają amerykańscy naukowcy.
Uczeni z Miami University odkryli, że kąpiele morskie mogą sprzyjać rozprzestrzenianiu się gronkowca złocistego. Ten lekoodporny szczep bakterii - jak informuje "Daily Mail" - powoduje co roku śmierć około 1500 Brytyjczyków.
Jak się okazało, w ciepłych morskich wodach, w okolicach Hiszpanii, Portugalii i na Florydzie znaleziono gronkowca.
Naukowcy dowiedli, że na 100 osób, które przez co najmniej piętnaście minut zanurzą się w morzu, 37 zarazi się tą niebezpieczną bakterią. | BW
www.o2.pl / www.sfora.pl | Niedziela [02.05.2010, 18:51]
NADCHODZI WIELKA EPIDEMIA. JEST GROŹNIEJSZA NIŻ AIDS
Niebezpieczna bakteria zaatakowała już miliony ludzi.
Chodzi o szpitalnego gronkowca złocistego (MRSA), który jest odporny na większość antybiotyków. Ta bakteria zaatakowała już około 4,5 mln ludzi na całym świecie.
Istnieją tylko dwa leki, które mogą walczyć z tą bakterią, ale nie zawsze działają. Dlatego MRSA bardzo często jest śmiertelny - donosi portal failuremag.com.
Do tej pory atakował głównie w szpitalach. Teraz jednak bakteria stała się groźna także poza lecznicami.
W zmutowanej formie pojawiła się nawet u zwierząt, a od nich zarażają się MRSA ludzie - informuje failuremag.com.
Zdaniem autorki książki o gronkowcu złocistym, ludzkości grozi epidemia gorsza niż AIDS. Na domiar złego, nie ma skutecznego sposobu, by z nią walczyć. | M
W Polsce ok. 1 os. na 70 jest zakażona wirusem żółtaczki typu C (jest to bardzo zakaźna i nieuleczalna forma, która często prowadzi do zapalenia wątroby, następnie raka, śmierci. 1 gram zakażonej wydzieliny wystarczy do zakażenia 1 mln ludzi! – To nie pomyłka), a ok. 1 os. na 1000 HIV – ze stałą tendencją wzrostową zakażeń w obydwu wypadkach!!
„NEWSWEEK” nr 48, 03.12.2006 r.: Każdego dnia wirusem HIV zakaża się na świecie 14 tys. osób. Ogólną liczbę chorych na AIDS i zakażonych szacuje się na ok. 40 mln osób.
Ok. 50% zakażeń dotyczy osób między 15. a 24. rokiem życia. Każdego dnia na świecie umiera z przyczyn związanych z HIV/AIDS około 8 tys. osób. W Polsce statystycznie każdego dnia dwie osoby dowiadują się, że są zakażone HIV.
W perspektywie czasowej jedna zarażona osoba, statystycznie, przyczyni się do zarażenia, śmierci milionów innych osób; skażeń, zatruć; chorób; degeneracji; degradacji; wydatków, długów, nędzy; problemów, strat (powstaje, wszechstronny, efekt lawinowy)! Więc należy to całościowo przemyśleć, oszacować, i postępować tak, by RZECZYWIŚCIE pomagać, a nie szkodzić!
www.onet.pl | 25.09.2008 r.
GRUŹLICA I HIV - "TYKAJĄCA BOMBA" Z POLSKICH SZPITALI
Dziennik "Polska" pisze, że w ściekach wypływających z Pomorskiego Centrum Gruźlicy i Chorób Zakaźnych w Gdańsku wykryto wirusy HIV i wirusowego zapalenia wątroby, prątki gruźlicy, bakterie coli oraz dziesiątki innych wirusów i bakterii.
Szpitali, które nie mają skutecznych oczyszczalni ścieków, są w Polsce dziesiątki. Epidemiolodzy nie mają wątpliwości: To tykająca bomba biologiczna - alarmuje dziennik "Polska".
Od początku roku nie było miesiąca, aby przynajmniej w jednej sieci wodociągowej w Polsce nie wykryto bakterii coli. Wody nie wolno było pić w Pleszewie w Wielkopolsce, Baranowie Sandomierskim, Nisku czy w Korczynie na Podkarpaciu. Ale niebezpieczeństwo, że bakterie zatrują wodę w dużych miastach - jak Warszawa, Gdańsk czy Kraków - jest ogromne. Bo drobnoustroje opuszczają szpitale w ściekach i niezabite trafiają do rzek.
W Polsce nikt nie bada tego, co szpitale wypuszczają do kanalizacji. Nikt nawet nie pilnuje, czy przepisy w tej sprawie są przestrzegane. W Gdańsku skażenie odkryto przypadkowo - tylko dlatego, że Pomorskie Centrum Gruźlicy samo zleciło zbadanie swoich nieczystości.
Więcej na ten temat - w dzienniku "Polska".
www.o2.pl | Piątek, 12.09.2008 13:40
ZDROWIE: LEKI W WODZIE PITNEJ. PROBLEM JEST CORAZ POWAŻNIEJSZY
W amerykańskiej "kranówce" wykryto m.in. leki uspokajające, przeciwdrgawkowe oraz obniżające poziom cholesterolu.
Woda pitna w USA zawiera więcej leków niż dotychczas sądzono. Problem dotyczy 46 milionów Amerykanów - wynika z badań przeprowadzonych na zlecenie Associated Press.
Sytuacja ulega systematycznemu pogorszeniu. W podobnym badaniu wykonanym w marcu, wykryto że 41 milionów Amerykanów pije wodę, w której są chemikalia z leków.
Zdecydowana większość amerykańskich miast nie przeprowadziła testów wody pitnej na obecność leków. Osiem z nich - w tym Boston, Phoenix i Seattle - pomimo zwolnienia z testów, zdecydowało się na przeprowadzenie badań. Mieszkańcy mogli odetchnąć z ulgą. Leków w wodzie nie wykryto.
Nie sądzę, byśmy mogli odkryć cokolwiek złego w naszej wodzie, ponieważ pochodzi ona z pierwotnych źródeł. Chcieliśmy jednak uspokoić mieszkańców naszego miasta i wykonaliśmy testy - powiedział Andy Ryan, rzecznik władz Seattle.
Jakie substancje wykryto w ostatnich badaniach? Środki przeciwbólowe i przeciwzapalne, hormony, antybiotyki, leki przeciwdrgawkowe, uspokajające i regulujące ciśnienie - to najczęściej występujące w amerykańskiej kranówce farmaceutyki. Ich stężenie jest bardzo niskie - kilka części na miliard. Nie wiadomo jednak, jaki wpływ ma regularne i trwające całe życie narażanie ludzi na ich działanie. Zdaniem specjalistów konsekwencje mogą się ujawnić nawet w kolejnych pokoleniach.
W niektórych miastach woda pitna zawierała ponad 50 farmaceutyków. W Chicago znaleziono leki obniżające poziom cholesterolu oraz pochodne nikotyny. Ponad 18 milionów ludzi w południowej Kalifornii narażonych jest na nieświadome przyjmowanie leków uspokajających oraz przeciwdrgawkowych. W New Jersey 850 tysięcy mieszkańców pije wodę ze środkami przeciwdrgawkowymi i stabilizującymi nastrój (karbamazepiną) oraz przeciwzapalnymi.
Podawane codziennie nawet śladowe dawki leków, mogą uszkadzać komórki mózgu, wpływać na zachowanie, zaburzać gospodarkę hormonalną człowieka - powołuje się na badania naukowców agencja AP.
Testy laboratoryjne na komórkach ludzkich dowiodły, że nawet małe ilości niektórych lekarstw mogą przyspieszać wzrost nowotworów. Obecność antybiotyków w wodzie sprawia też, że bakterie uodporniają się na nie i do terapii potrzebne są większe dawki lub zupełnie nowe leki. Powodują one też m.in. deformację ciał ryb i uszkodzenia ich organów rozrodczych.
Jaką drogą leki dostają się do wody pitnej? Część jest wydalana przez ludzi, część pochodzi od zwierząt, którym podaje się środki pobudzające wzrost i chroniące przed chorobami. Pozostałe są wynikiem wysypywania nieużywanych lub przeterminowanych leków do toalet. Oczyszczalnie nie potrafią usunąć wszystkich substancji - część z nich trafia z powrotem do wodociągów.
Bartosz Dyląg
bartosz.dylag@hotmoney.pl
"WPROST" nr 1/2/2009 (1357)
KONIEC SAMCÓW
Męska płeć jest zagrożona – alarmuje raport organizacji ekologicznej CHEM Trust. Wszystkiemu są winne chemiczne substancje zakłócające działanie hormonów płciowych. Samce ryb, płazów, gadów, ptaków, a także ssaków i ludzi tracą męskość.
Naukowcy donoszą o deformacjach i niedorozwoju męskich narządów płciowych niemal na całym świecie. Niektóre niedźwiedzie polarne rodzą się jako obojnaki – mają penisy i pochwy, a te, które pozostają stuprocentowymi samcami, mają mniejsze penisy i produkują mniej nasienia niż zwykle. Deformację jąder zaobserwowano u antylop eland w Afryce i większości jeleni wirginijskich w Ameryce Północnej. Dwie trzecie samców mulaka, krewnego jelenia z Alaski, ma nietypowe rogi i wnętrostwo, czyli jądra umieszczone poza moszną.
Szczególnie narażone na oddziaływanie zanieczyszczeń są ryby. W brzuchach samców ryb w brytyjskich rzekach jest znajdowana ikra. Dzieje się tak z powodu żeńskich hormonów zawartych w pigułkach i plastrach antykoncepcyjnych, których pozostałości nie są eliminowane przez oczyszczalnie ścieków. Białuchy i orki w wodach skażonych polichlorowanymi bifenolami (PCB) słabo się rozmnażają, te same kłopoty mają delfiny, foki i morskie wydry.
Na rolniczych terenach Florydy 40 proc. samców ropuchy agi zmienia się w hermafrodyty. Aligatory narażone na działanie środków ochrony roślin mają mniej testosteronu, zdeformowane jądra, niewielkie penisy i nie są w stanie się rozmnażać.
Bieliki amerykańskie w ogóle się nie rozmnażają w mocno zanieczyszczonych rejonach. Na południu Anglii szpaki, które żywią się robakami w pobliżu oczyszczalni ścieków, mają zmienione mózgi i śpiewają w nietypowy sposób.
– Niektóre zanieczyszczenia najbardziej wpływają na męską część populacji, gdyż przypominają estrogeny (żeńskie hormony), inne blokują działanie androgenów (męskich hormonów). Pod wpływem tych substancji zachodzi feminizacja albo demaskulinizacja. Właściwy poziom testosteronu jest warunkiem prawidłowego rozwoju jąder. Jeśli ten warunek nie jest spełniony, spada szansa na potomstwo – mówi „Wprost" Gwynne Lyons, autorka raportu.
Niektóre związki, zwykle niegroźne, gdy wejdą w reakcję z innymi substancjami, tworzą koktajl będący skuteczną męską antykoncepcją. Prawdopodobnie także samice cierpią z powodu chemikaliów zaburzających równowagę hormonalną, ale do tej pory zauważono ten problem jedynie u fok. − Skala feminizacji samców zależy od rejonu, poziomu skażenia, a także genów. U osobników pochodzących z chowu wsobnego łatwiej dochodzi do zaburzeń − mówi „Wprost" prof. Charles Tyler z University of Exeter. Zaburzenia hormonalne powodowane przez skażenie środowiska dotykają także ludzi. Na co dzień mamy kontakt z tysiącami syntetycznych substancji, pozostałościami pestycydów, ftalanami wchodzącymi w skład opakowań żywności, kosmetyków i polichlorowanymi bifenolami, których stosowanie jest co prawda zakazane, ale pozostałości PCB wciąż się znajdują w środowisku.
Ciężarne kobiety, w których organizmach stwierdzono wysoki poziom zanieczyszczeń, częściej rodzą córki niż synów – wynika z badań Arctic Monitoring and Assessment Programme. Zwykle na 100 dziewczynek rodzi się 106 chłopców. W niektórych rejonach Rosji, Kanady i Grenlandii rodzi się dziś jednak dwukrotnie więcej dziewczynek niż chłopców. W jednej z grenlandzkich wiosek od pewnego czasu dzieci płci męskiej w ogóle nie przychodzą na świat.
Szybko wzrasta liczba bezpłodnych mężczyzn. Zawartość plemników w męskim nasieniu zmniejszyła się prawie dwukrotnie w ciągu ostatnich 50 lat (ze 150 mln/ml do 60 mln/ml). Nadal brakuje badań, które jednoznacznie wskazałyby przyczynę tego zjawiska.
Ewa Nieckuła
www.o2.pl / www.sfora.pl | 1 źródło Czwartek [25.03.2010, 19:27]
CODZIENNE MYCIE SKRACA ŻYCIE.. PLANETY
Nasze pragnienie czystości szkodzi środowisku naturalnemu.
Wszystko przez chemię, która z naszych wanien i pralek trafia do wodociągów, a potem rzek - donosi zeenews.com.
Dotąd patrzono na toalety jako główne źródło zanieczyszczenia. Do ścieków trafiają zarówno stare leki, jak i narkotyki czy środki hormonalne.
Z kałem i moczem trafiają do środowiska.
Amerykańska Rządowa Agencja Ochrony Środowiska (EPA) zajęła się alternatywnymi drogami, jakimi trująca chemia trafia do środowiska naturalnego - dodaje serwis. Okazuje się, że to co trafia do odpływu w wannie czy wypływa z pralki jest równie zabójcze jak to, co wydala nasz organizm. Dochodzą tu bowiem kremy, żele, szampony oraz wybielacze z proszków do prania - tłumaczą naukowcy. Co gorsza, dostają się do środowiska w swojej oryginalnej postaci.
JS
http://www.hydropure.com.pl/informacje/ ... yc_trujaca
Polska należy w Europie do państw o najdalej posuniętej degradacji środowiska. Zaniedbania kolejnych rządów w Polsce powojennej doprowadziły do tego, że obecnie nie mamy praktycznie w ogóle wód I-szej klasy czystości (1% w roku 2000), które jako jedyne mogą być surowcem do produkcji wody pitnej w zakładach wodociągowych. Bowiem tylko z takiego surowca da się wyprodukować czystą, zdrową i bezpieczną wodę pitną. Z powodu braku wód I-szej klasy, ale także II-giej klasy czystości (6% w 2000 roku) zmuszeni jesteśmy przerabiać do picia ścieki w postaci wód III-ciej klasy (33% w 2000 roku) oraz wód pozaklasowych (60% w 2000 roku). Nie można się zatem dziwić, że w 1 litrze dzisiejszej wody kranowej mamy ponad 1 000 mg związków chemicznych, których nie da się z niej usunąć żadną z tradycyjnych metod.
Otóż to, Wisła - główne źródło wody pitnej dla Warszawiaków posiada od wielu, wielu lat wodę pozaklasową. Przez środek tego pięknego miasta płynie sobie po prostu największy polski ściek.
Nikogo zatem nie zdziwi, że produkowana z takiego "żuru" woda nie może nadawać się do picia. Wrażliwi ludzie nie mogą się w niej nawet kąpać, czego dowodem są istoty wrażliwe z definicji - dzieci. O tym wiadomo już dawno i oficjalnie - zabrania się wręcz kąpieli niemowląt i małych dzieci w warszawskiej kranówie.
Wisłą spływa rocznie między innymi około 175 ton ołowiu, 50 ton rtęci i 14 ton kadmu.
Nie inaczej ma się w Zbiorniku Zegrzyńskim, drugim "źródełku" wody pitnej dla Warszawa. Tutaj woda jest również pozaklasowa.
Ponieważ surowiec dostarczany zakładom wodociągowym jest tak tragiczny, stąd musi być poddany brutalnym procesom rewitalizacji, a to z kolei nie pozostaje bez wpływu na finalną jakość wody opuszczającej bramy tych zakładów.
Woda pitna w Warszawie zawiera do 110!!! razy większe stężenie chlorowanych węglowodanów, do 60 razy większe stężenie chlorobenzenów i do 50 razy większe stężenie chlorofenoli niż zezwala na to norma. Aktywny chlor używany do dezynfekcji wody surowej może wytworzyć w wyniku reakcji chemicznych ponad 250 (!!!) toksycznych i mutagennych chloropochodnych substancji.
Kolejną tragiczną sprawą jest fakt, że liczba organicznych związków chemicznych normowanych w Polsce w wodzie do picia jest znikoma. Natomiast liczba toksycznych związków chemicznych organicznych, które nie podlegają żadnej normie sięga tysięcy.
Dzisiaj nasze śmietniki wyglądają inaczej - era plastików z rakotwórczym polichlorkiem winylu, trujące baterie i akumulatory, farby i lakiery, lekarstwa i inne odpady szpitalne, popioły z pieców węglowych itd., itp. Nie ma sensu wymieniać tutaj wszystkiego, bo tak naprawdę to wszystko co produkujemy w fabrykach chemicznych, prędzej czy później wyląduje na śmietnikach. Nie zapominajmy również, że oprócz omawianych tutaj odcieków ze śmietnisk, do rzek dostają się bezpośrednio ścieki komunalne, przemysłowe oraz rolnicze (nawozy i pestycydy).
"Ryby w Tamizie nie potrzebują operacji zmiany płci. Na zlecenie BBC wykonano badania dowodzące, że same zmieniają płeć - na żeńską. Wody tej rzeki skażono bowiem żeńskim hormonem. Wszystkiemu winne są pigułki antykoncepcyjne z silną dawką estrogenu, który wraz z moczem przedostaje się do rzeki. Najgorsze jest to, że skażenie może mieć wpływ na rozrodczość Anglików. 1/3 wody pitnej w Wielkiej Brytanii pochodzi z rzek."
Artykuł tej treści pojawił się około pół roku temu w gazetach angielskich, a w ostatnich miesiącach pokazał się w kilku czasopismach w Polsce. Tylko wiedzieć należy, że opisany w powyższym artykule problem nie dotyczy wyłącznie Wielkiej Brytanii. Ten problem mamy wszyscy, bo również w innych krajach (nie wykluczając Polski) spożywane są pigułki antykoncepcyjne. Podobne badania przeprowadzono w 2001 roku w Niemczech - tam stwierdza się takie dawki antybiotyków w wodach kranowych (ich źródłem są również lekarstwa aplikowane tysiącom pacjentów), że zdrowi ludzie spożywający taką wodę stają się na pewne antybiotyki odporni.
Nasze polskie rzeki należą do najbardziej skażonych w Europie. Roi się w nich od trujących związków chemicznych, w tym również rakotwórczych. W krajach zachodnich już od dawna przestrzega się ludzi przed wodą z kranu, która nie nadaje się do picia. Tam już od wielu lat obywatele wiedzą, że ponad 80% współczesnych chorób ma bezpośredni związek z jakością wody pitnej. Tam już od dawna wiadomo, że w chwili obecnej istnieje tylko jeden sposób na usunięcie chemii z wody pitnej - osmoza odwrócona. Cieszmy się zatem, że urządzenia osmotyczne zdobywają u nas w Polsce coraz więcej zwolenników, szczególnie, że są one coraz tańsze.
www.o2.pl / www.sfora.pl | 2 źródła Wtorek [23.03.2010, 08:06]
OD WOJEN WIĘCEJ LUDZI ZABIJA... WODA
Ile osób umiera z tego powodu.
3,7 proc. wszystkich zgonów na świecie związanych jest z chorobami powiązanymi z jakością wody, co przekłada się na miliony ofiar - wynika z raportu przygotowanego przez oenzetowski Program Środowiskowy (UNPE) - czytamy w "Dzienniku Gazecie Prawnej".
Ponad połowa chorych, którzy leżą w szpitalach to ofiary brudnej wody.
Jeśli nie będziemy potrafili poradzić sobie z naszymi odpadami będzie to oznaczało, że na choroby związane z jakością wody będzie umierać coraz więcej ludzi - twierdzi dyrektor UNPE Achim Steiner.
Jego zdaniem, by świat mógł sie nadal rozwijać i umożliwić przetrwanie 6 mld ludzi (w 2050 roku ma być ich już 9 mld), powinniśmy nauczyć się rozsądniej gospodarować ściekami.
Z raportu wynika, że codziennie produkujemy i wylewamy 2 miliardy ton ścieków pochodzących z rolnictwa, gospodarstw domowych i przemysłu. | WB
www.o2.pl | Poniedziałek [20.04.2009, 17:32] 1 źródło
AMERYKANIE PIJĄ WODĘ SKAŻONĄ LEKAMI
Ponad 1000 ton farmaceutyków w rzekach i jeziorach.
Najnowszy odkryty przypadek skażenia wody pitnej lekami to zatrucie rzeki Delaware kodeiną (narkotyk, silny lek przeciwbólowy) wyrzucaną przez leżącą nad nią fabrykę farmaceutyków. Wysoki poziom kodeiny odkryto w oczyszczalni Wilmington.
Śledztwo w tej sprawie poprowadziła agencja Associated Press. W jej wyniku otrzymano liczbę ponad 1000 ton farmaceutyków rozpuszczonych w wodach śródlądowych Stanów Zjednoczonych. W badaniach pojawiają się setki środków chemicznych, w największej ilości lit ze środków uspokajających, nitrogliceryna z leków nasercowych i miedź ze środków antykoncepcyjnych.
Badanie szczegółowe zanieczyszczenia lekami jest utrudnione, uważa agencja prasowa, bo amerykańskie władze badają skażenia głównie pod kątem przemysłowym i wartość 1000 ton jest sporo zaniżona.
Uwzględniając dostępne dane, liczbę Amerykanów którzy w kranach mają wodę skażoną lekami można oszacować na co najmniej 51 mln - podaje "AP". JS
www.o2.pl | Poniedziałek [19.01.2009, 11:28] 1 źródło
ZANIECZYSZCZONE RZEKI ZMIENIAJĄ PŁEĆ RYB
Trujące chemikalia powodem bezpłodności.
Do takich wniosków doszli naukowcy po trzech latach studiów prowadzonych na uniwersytetach Exeter i Brunel. Przebadano próbki z 30 zbiorników wodnych i ponad 1500 ryb.
W zanieczyszczonych rzekach odkryto chemikalia zwane antyandrogenami, które mogą pochodzić od pestycydów, ścieków przemysłowych lub farmaceutyków.
Ich działanie jest bardzo niebezpieczne. Substancje mogą blokować męskie hormony płciowe, takie jak testosteron.
Może być wiele powodów wzrostu problemów z płodnością u ludzi, ale te wyniki mogłyby ujawnić kolejny, wcześniej nieznany czynnik - powiedział zaangażowany w badania profesor Charles Tyler z Uniwersytetu w Exeter.
Zaobserwowano też, że ryby płci męskiej, pod wpływem antyandrogenów zmieniają się w ryby płci żeńskiej. | AH
www.o2.pl / www.sfora.pl | Wtorek [24.11.2009, 11:26] 1 źródło
CO MOŻNA ZNALEŹĆ W WODZIE Z KRANU
Lepiej zrezygnuj z jej picia.
Francuscy naukowcy nie mają wątpliwości: w rzekach w tym kraju można znaleźć wszystkie lekarstwa - od antybiotyków po antydepresanty. Z nich trafiają wprost do kranów w kuchniach i łazienkach.
Źródło tych zanieczyszczeń to przede wszystkim toaleta. Cząsteczki leków, które nie zostały zużyte przez nasz organizm trafiają do ścieków. Niestety, 60 proc. z nich nie jest usuwana podczas procesu oczyszczania.
Efekt? 90 proc. hormonów, które znaleziono we francuskich rzekach pochodzi z pigułek antykoncepcyjnych.
Zanieczyszczenie to ma, oczywiście, wpływ na środowisko naturalne.
Już obserwujemy znaczną zmianę proporcji osobników żeńskich i męskich w populacji ryb w rzekach - twierdzi Claude Champredon z organizacji France Nature Envirennement.
Te same hormony znaleziono również w płynącej z kranu wodzie.
Szczególnie groźny jest fakt, że do rzek, a potem naszych kranów trafiają antybiotyki. Nie pozostaje to bez wpływu na powstawanie nowych szczepów bakterii, odpornych na leki.
Co z tym robić? Naukowcy nie maja wątpliwości. Należy ograniczyć spożywanie leków do minimum, nie wyrzucać ich byle gdzie i poprawić system uzdatniania wody do picia.
To kosztuje - przekonuje France Nature Envirennement. - Trzeba więc również przekonać podatnika do tego, że musi za to zapłacić. | WB
"ANGORA" nr 25.18.06.2006 r.
PRZYCZYNĄ SPADKU URODZEŃ NIE JEST BIEDA, lecz skażenie środowiska – twierdzą członkowie zespołu badawczego przy Ministerstwie Nauki. Świadczy o tym m.in. rosnąca liczba przypadków bezpłodności i patologii ciąży. – W okresie powojennym sytuacja ekonomiczna społeczeństwa była znacznie trudniejsza niż obecnie, a pomimo tego następował szybki wzrost demograficzny – argumentują naukowcy. | B.M. i Z.N.
www.o2.pl | Wtorek [28.04.2009, 17:48] 1 źródło
PONAD 2,5 MLN POLAKÓW MA PROBLEM Z EREKCJĄ
To ponad milion więcej niż 10 lat temu.
Erekcja jest czułym barometrem ogólnego stanu zdrowia. Jej zaburzenia są pewną konsekwencją pogarszania się naszego zdrowia. Jeśli cokolwiek złego się dzieje, warto temu przeciwdziałać, zgłaszając się do lekarza - powiedział wiceprezes Polskiego Towarzystwa Medycyny Seksualnej dr Andrzej Depko.
Według seksuologa Polacy jedzą zbyt tłusto jedzą, palą, piją i rzadko uprawiają seks. Do tego za dużo pracują.
Jak udowadniają lekarze, zaburzenia erekcji mogą być pierwszym sygnałem choroby wieńcowej, nadciśnienia, cukrzycy, depresji, ale także wynikiem przyjmowania nadmiaru leków, np. na chorobę wrzodową.
Ale problem paradoksalnie dotyka nie tylko mężczyzn. Kobiety widząc, że ich partner nie ma ochoty na współżycie, przyjmują często, że nie są już atrakcyjne, bądź są zdradzane. Może
to być jednak wynik złego stanu zdrowia. Szkopuł jednak w tym, że tylko 30 procent polskich par rozmawia o swoich seksualnych problemach. | G
www.o2.pl / www.sfora.pl | Wtorek [01.12.2009, 11:32] 4 źródła
KAŻDY FACET MOŻE MIEĆ ZDROWEGO PENISA
Ale zależy to od jego matki.
Kobiety ciężarne muszą unikać kontaktu z substancjami chemicznymi, a zwłaszcza z środkiem odstraszającym owady - apelują lekarze.
To właśnie chemikalia powodują, że rodzą chłopców z wadami penisa.
Najczęściej penis znajduje się w niewłaściwym miejscu. W takim przypadku konieczna jest operacja - powiedział Chris Winder z Uniwersytetu Nowej Południowej Walii.
Najpopularniejszym uszkodzeniem jest wada cewki moczowej.
Badania pokazały, że kontakt z takimi preparatami w ciągu trzech pierwszych miesięcy ciąży zwiększa ryzyko urodzenia dziecka z wadą penisa aż o 81 procent. | TM
www.o2.pl | Czwartek [14.05.2009, 11:04]
NASZE DZIECI BĘDĄ ŻYŁY KRÓCEJ
Przeciętny młody Polak będzie żył 5 lat krócej, niż jego rodzice! Naukowcy z amerykańskiego National Institutes on Aging alarmują: najwyższy czas zmienić ...
Dodał: EdgarS
"NEWSWEEK" nr 20, 21.05.2006 r.: Badaczy dopingują niewesołe prognozy epidemiologiczne: w ciągu najbliższych dziesięciu, dwudziestu lat co trzeci z nas zachoruje na nowotwór.
www.o2.pl | Środa [10.12.2008, 08:22]
OTO ŚWIATOWY ZABÓJCA NUMER JEDEN
Za dwa lata rak będzie zabijał więcej ludzi niż choroby serca - szacuje Światowa Organizacja Zdrowia. Do roku 2030 gwałtownie wzrośnie liczba chorych i umierających na nowotwory.
www.o2.pl / www.sfora.pl | Wtorek [01.06.2010, 20:16]
WHO: RAK BĘDZIE ZABIJAĆ DWA RAZY CZĘŚCIEJ
Medycyna przegrywa w walce z nowotworami.
Z powodu nowotworów złośliwych w 2030 roku na świecie umrzeć może nawet 13,3 mln ludzi. Ale na raka co roku zachoruje ponad 21 mln osób - alarmuje France24.
Raport ekspertów Światowej Organizacji Zdrowia stwierdza, że liczba ofiar chorób nowotworowych za 20 lat podwoi się.
W 2008 roku z powodu na tę chorobę zmarło 7,6 mln ludzi - najwięcej w Europie Zachodniej, Australii i Ameryce Północnej.
To efekt złych nawyków żywieniowych w rozwiniętych społeczeństwach oraz oczywiście skutek powszechnego uzależnienia od papierosów. Teraz najczęściej występuje rak płuc, piersi oraz jelita grubego - mówi dr Freddie Bray z International Agency for Research on Cancer.
Jego zdaniem na wzrost liczby chorych na nowotwory wpłynie przejmowanie negatywnych wzorców kulturowych przez społeczeństwa krajów rozwijających się. | AJ
www.o2.pl / www.sfora.pl | 12.2009 r.: Każdego roku w Polsce umiera na nowotwory aż 210 na 100 tysięcy mężczyzn. (czyli około 73,5 tys. na 35 mln)
http://www.hydropure.com.pl/informacje/ ... yc_trujaca
Rolnikom bardzo opłaca się sypać na pola nawozy sztuczne oraz trujące pestycydy. Producenci żywności dużo zarabiają, dodając do niej konserwanty przedłużające jej trwałość. Producenci i handlowcy wód mineralnych zbijają niezłą kasę sprzedając zwykłą wodę kranową. Lekarze nie protestują kiedy rośnie liczba chorych, bowiem to chorzy ludzie, a nie zdrowi, dają im pracę. Producenci lekarstw i aptekarze zarabiają więcej, gdy przybywa im ciągle klienteli. Czy widzisz, że żaden sektor produkcji żywności i innych dóbr oraz służba zdrowia nie są zainteresowane zapobieganiem chorobom oraz przedłużaniem życia Polaków?
Ostatnio zmieniony wt cze 22, 2010 3:26 pm przez admin, łącznie zmieniany 1 raz.
„NEWSWEEK” nr 25/2004r.
POTĘGA PODŚWIADOMOŚCI
Kilogramy tabletek? Zdrowa żywność? Medycyna coraz częściej przekonuje, że najlepszy sposób na zachowanie zdrowia to apteka ukryta w naszym organizmie.
Nie lubimy do niej zaglądać, czasem nawet przyznawać, że ją mamy. Chcemy przecież kontrolować nasze życie, ona zaś jawi się jako kłębowisko nieuporządkowanych instynktów, urazów, emocji. Czujemy się dumni z naszego człowieczeństwa, a podświadomość przypomina nam o tym, co łączy nas ze światem zwierzęcym. Gdy psychoterapeuci odkrywają przed pacjentami podświadome motywy ich decyzji życiowych, zwykle w pierwszej chwili spotykają się z gwałtownym protestem. Jego istota zawiera się w słowach: "Jak to - moim życiem miałoby rządzić coś, o czym nie wiem?".
Ale podświadomość istnieje. I jak coraz częściej przekonuje nauka, wcale nie musi być naszym przekleństwem. Może być ratunkiem, zbawieniem, i to wcale nie wbrew naszej potrzebie kontroli. Najnowsze badania dowodzą, że tą ukrytą częścią psychiki możemy sterować - z wielkim dla nas pożytkiem.
Gdy Norman Cousins, wydawca amerykańskiego magazynu literackiego "The Saturday Review", zapadł na rzadką chorobę powodującą rozpad kolagenu, tkanki spajającej komórki ciała, lekarze - po bezskutecznej terapii - dawali mu kilka miesięcy życia. Wtedy niemal zupełnie sparaliżowany Cousins uznał, że skoro ma umrzeć, to przynajmniej ze śmiechem na ustach. Wypisał się ze szpitala i zamiast ratować się lekami, oglądał w kółko filmy Charliego Chaplina. Śmiał się długo i serdecznie. Zamiast umrzeć, zupełnie wyzdrowiał.
Ocalony przez śmiech? Lekarze nie widzą w przypadku Cousinsa żadnego cudu.
- Śmiech powoduje wytwarzanie w mózgu neurohormonów, które uwalniają energię potrzebną do tego, by dać sobie radę w trudnych sytuacjach - wyjaśnia prof. Leszek Szewczyk, psycholog kliniczny.
Przekonanie o roli pozytywnych myśli i uczuć w utrzymaniu zdrowia, długo lekceważone przez lekarzy, zyskuje dziś dowody dostarczane przez biochemików i immunologów, np. ten, że radość aktywizuje limfocyty w walce z drobnoustrojami.
Nasze ciało to znakomicie zarządzana przez podświadomość apteka. Lekarze i psycholodzy coraz częściej zalecają, byśmy z niej korzystali, aby zwiększyć szanse na zdrowie, długowieczność i poczucie zadowolenia z życia. Zwłaszcza że, jak mówi psycholog Ewa Woydyłło, niektóre recepty są bardzo proste.
Wystarczy napisać na kartce miłe słowa, które ktoś do nas skierował: np. "Krzyś powiedział, że lubi, jak ja opowiadam", i powiesić je w widocznym miejscu. To będzie odżywiać naszą podświadomość. Zdaniem psychologów bardzo ważna jest też troska o własny wygląd. Radzą, by po przyjściu do domu nie przebierać się w stare ciuchy, by korzystać ze wszystkich dostępnych sposobów wspomagających urodę. - Ludzie utrudniają własny powrót do zdrowia, zaniedbując wygląd. Widzą w lustrze ruinę ludzką, którą trudno odbudować - tłumaczy Ewa Woydyłło.
Te niewymagające wielkiego wysiłku, nieefektowne porady to tak naprawdę rewolucja w podejściu medycyny i psychologii do roli podświadomości w naszym życiu. Gdy pod koniec XIX wieku Zygmunt Freud spopularyzował to pojęcie, medycyna jeszcze przez wiele lat zachowywała wobec jego teorii rezerwę. Nic dziwnego: podświadomość postrzegano trochę jak ukryte przed światem wielkie składowisko niebezpiecznych odpadów. Zepchnięte do niej marzenia i dziecięce urazy zostały uwięzione przez mechanizmy kontrolne naszej psychiki ("superego") po to, byśmy mogli wspólnie funkcjonować w społeczeństwie.
Zwłaszcza że w interpretacji Freuda podświadomość była zdominowana przez marzenia zdecydowanie niepoprawne politycznie. Jak choćby przyrodzony, wedle twórcy psychoanalizy, wszystkim chłopcom kompleks Edypa - podświadome dążenie do związku seksualnego z matką i zabójstwa ojca. Za literacką alegorię kłopotów z podświadomością uważano powstałe niewiele wcześniej (1886 r.) opowiadanie Roberta Stevensona "Dr Jekyll i Mr Hyde", w którym szanowany za dnia lekarz nocami zamieniał się w nurzającego się w występku złoczyńcę. Zgodny z wiktoriańskim duchem czasu morał ostrzegał, że w każdym z nas tkwi bestia, która - pozbawiona kontroli - może rzucić się światu (i nam samym) do gardła. Trzeba ją więc ujarzmiać, choćby poprzez psychoanalizę, która podczas seansów terapeutycznych na chwilę wyciągała "bestię" z ukrycia. Ale nie po to, by ją na stałe uwolnić, tylko by pacjent mógł ją zobaczyć, poznać, oswoić i nauczyć się z nią żyć.
Bożena Kastory, Piotr Bratkowski
POTĘGA PODŚWIADOMOŚCI
Kilogramy tabletek? Zdrowa żywność? Medycyna coraz częściej przekonuje, że najlepszy sposób na zachowanie zdrowia to apteka ukryta w naszym organizmie.
Nie lubimy do niej zaglądać, czasem nawet przyznawać, że ją mamy. Chcemy przecież kontrolować nasze życie, ona zaś jawi się jako kłębowisko nieuporządkowanych instynktów, urazów, emocji. Czujemy się dumni z naszego człowieczeństwa, a podświadomość przypomina nam o tym, co łączy nas ze światem zwierzęcym. Gdy psychoterapeuci odkrywają przed pacjentami podświadome motywy ich decyzji życiowych, zwykle w pierwszej chwili spotykają się z gwałtownym protestem. Jego istota zawiera się w słowach: "Jak to - moim życiem miałoby rządzić coś, o czym nie wiem?".
Ale podświadomość istnieje. I jak coraz częściej przekonuje nauka, wcale nie musi być naszym przekleństwem. Może być ratunkiem, zbawieniem, i to wcale nie wbrew naszej potrzebie kontroli. Najnowsze badania dowodzą, że tą ukrytą częścią psychiki możemy sterować - z wielkim dla nas pożytkiem.
Gdy Norman Cousins, wydawca amerykańskiego magazynu literackiego "The Saturday Review", zapadł na rzadką chorobę powodującą rozpad kolagenu, tkanki spajającej komórki ciała, lekarze - po bezskutecznej terapii - dawali mu kilka miesięcy życia. Wtedy niemal zupełnie sparaliżowany Cousins uznał, że skoro ma umrzeć, to przynajmniej ze śmiechem na ustach. Wypisał się ze szpitala i zamiast ratować się lekami, oglądał w kółko filmy Charliego Chaplina. Śmiał się długo i serdecznie. Zamiast umrzeć, zupełnie wyzdrowiał.
Ocalony przez śmiech? Lekarze nie widzą w przypadku Cousinsa żadnego cudu.
- Śmiech powoduje wytwarzanie w mózgu neurohormonów, które uwalniają energię potrzebną do tego, by dać sobie radę w trudnych sytuacjach - wyjaśnia prof. Leszek Szewczyk, psycholog kliniczny.
Przekonanie o roli pozytywnych myśli i uczuć w utrzymaniu zdrowia, długo lekceważone przez lekarzy, zyskuje dziś dowody dostarczane przez biochemików i immunologów, np. ten, że radość aktywizuje limfocyty w walce z drobnoustrojami.
Nasze ciało to znakomicie zarządzana przez podświadomość apteka. Lekarze i psycholodzy coraz częściej zalecają, byśmy z niej korzystali, aby zwiększyć szanse na zdrowie, długowieczność i poczucie zadowolenia z życia. Zwłaszcza że, jak mówi psycholog Ewa Woydyłło, niektóre recepty są bardzo proste.
Wystarczy napisać na kartce miłe słowa, które ktoś do nas skierował: np. "Krzyś powiedział, że lubi, jak ja opowiadam", i powiesić je w widocznym miejscu. To będzie odżywiać naszą podświadomość. Zdaniem psychologów bardzo ważna jest też troska o własny wygląd. Radzą, by po przyjściu do domu nie przebierać się w stare ciuchy, by korzystać ze wszystkich dostępnych sposobów wspomagających urodę. - Ludzie utrudniają własny powrót do zdrowia, zaniedbując wygląd. Widzą w lustrze ruinę ludzką, którą trudno odbudować - tłumaczy Ewa Woydyłło.
Te niewymagające wielkiego wysiłku, nieefektowne porady to tak naprawdę rewolucja w podejściu medycyny i psychologii do roli podświadomości w naszym życiu. Gdy pod koniec XIX wieku Zygmunt Freud spopularyzował to pojęcie, medycyna jeszcze przez wiele lat zachowywała wobec jego teorii rezerwę. Nic dziwnego: podświadomość postrzegano trochę jak ukryte przed światem wielkie składowisko niebezpiecznych odpadów. Zepchnięte do niej marzenia i dziecięce urazy zostały uwięzione przez mechanizmy kontrolne naszej psychiki ("superego") po to, byśmy mogli wspólnie funkcjonować w społeczeństwie.
Zwłaszcza że w interpretacji Freuda podświadomość była zdominowana przez marzenia zdecydowanie niepoprawne politycznie. Jak choćby przyrodzony, wedle twórcy psychoanalizy, wszystkim chłopcom kompleks Edypa - podświadome dążenie do związku seksualnego z matką i zabójstwa ojca. Za literacką alegorię kłopotów z podświadomością uważano powstałe niewiele wcześniej (1886 r.) opowiadanie Roberta Stevensona "Dr Jekyll i Mr Hyde", w którym szanowany za dnia lekarz nocami zamieniał się w nurzającego się w występku złoczyńcę. Zgodny z wiktoriańskim duchem czasu morał ostrzegał, że w każdym z nas tkwi bestia, która - pozbawiona kontroli - może rzucić się światu (i nam samym) do gardła. Trzeba ją więc ujarzmiać, choćby poprzez psychoanalizę, która podczas seansów terapeutycznych na chwilę wyciągała "bestię" z ukrycia. Ale nie po to, by ją na stałe uwolnić, tylko by pacjent mógł ją zobaczyć, poznać, oswoić i nauczyć się z nią żyć.
Bożena Kastory, Piotr Bratkowski
Ostatnio zmieniony wt cze 22, 2010 3:33 pm przez admin, łącznie zmieniany 2 razy.
http://finanse.wp.pl/gid,18285982,kat,1 ... &_ticrsn=5 | 2016-04-23
Najdroższe leki na świecie. Ponad milion dolarów na roczne leczenie
W 2014 roku po raz pierwszy globalne przychody firm farmaceutycznych przekroczyły 1 bilion dolarów, a według prognozy IMS Health do 2018 roku mogą one wzrosnąć nawet o 30 proc.
Do jednych z najdroższych leków 2015 roku należy Elaprase, który jest jedynym farmaceutykiem, leczącym chorych na zespół Huntera. Pacjenci dotknięci tą genetyczną chorobą nie wytwarzają enzymu, który jest konieczny do rozkładania cukrów złożonych na prostsze związki. Substancje zwane glikozoaminoglikanami odkładają się w narządach, doprowadzając je do niewydolności.
Zespół Huntera należy do chorób rzadkich: częstość jego w występowania w krajach Unii Europejskiej wynosi jeden na 140-156 tysięcy urodzeń.
Roczne leczenie pacjenta lekiem Elaprase to koszt 375 tysięcy dolarów (cena hurtowa).
Opracowany przez firmę BioMarin Pharmaceutical lek Vimizim jest wskazany do stosowania w leczeniu mukopolisacharydozy typu IVA, znaną również jako zespół Morquio A. Choroba ta, podobnie jak zespół Huntera spowodowana brakiem enzymu, który jest niezbędny do rozkładu substancji zwanych glikozoaminoglikanami.
Szacuje się, że na świecie na zespół Morquio A choruje 3000 osób. Pomimo stosunkowo niewielkiego potencjału rynkowego Vimizim generuje jednak firmie BioMartin pół miliarda dolarów przychodów.
Roczne leczenie pacjenta lekiem Vimizim to koszt 380 tysięcy dolarów (cena hurtowa).
Amerykańska firma BioMarin Pharmaceutical produkuje też trzeci najdroższy lek na świecie - Naglazyme. Również on stosowany jest do leczenia pacjentów z mukopolisacharydozą, ale z jej najrzadszą odmianą zwaną syndromem Maroteaux-Lamy'ego, który może powodować powiększenie narządów i nieprawidłowości w układzie kostnym, a także skrócenie długości życia.
Lek Naglazyme jest przepisywany tylko kilkudziesięciu pacjentom rocznie, a roczne leczenie nim pacjenta to koszt prawie 486 tysięcy dolarów (cena hurtowa).
Drugim najdroższym lekiem 2015 roku na świecie, który do tej pory był niekwestionowanym liderem, jest Soliris firmy Alexion Pharmaceuticals. Farmaceutyk ten stosuje się w leczeniu pacjentów z napadową nocną hemoglobinurią, rzadką, zagrażającą życiu chorobą genetyczną, która powoduje zbyt szybkie niszczenie krwinek czerwonych. W Wielkiej Brytanii choruje na nią około 200 osób, a każdego roku wykrywana jest ona u kolejnych 20-30 osób.
Roczne leczenie pacjenta lekiem Soliris w Stanach Zjednoczonych kosztuje 537 tys. dolarów, a w Kanadzie nawet 700 tys. dolarów.
Przychody firmy Alexion Pharmaceuticals 2014 roku wyniosły 2,2 miliarda dolarów, a szacuje się że w 2018 roku mogą one się podwoić osiągając wysokość 5 miliardów, głownie dzięki sprzedaży leku Soliris.
Najdroższy lek 2015 roku nosi nazwę Glybera i jest pierwszą dopuszczoną w Europie terapią genową. Został opracowany przez holenderską firmę UniQure i przygotowany do wprowadzenia na rynek przez włoską Chiesi. Glybera leczy tzw. zespół chylomikronemii, czyli choroby związanej z niemożnością właściwego trawienia tłuszczów. Jest to bardzo rzadkie schorzenie, na które cierpi ponad jedna osoba na blisko milion.
Rzadkie występowanie choroby w połączeniu ze skomplikowanym procesem produkcji sprawia, że roczna kuracja lekiem Glybera dla jednego pacjenta to koszt 1,21 mln dolarów.
Tagi: lek, farmacja, leki sieroce, rynek medyczny, glybera, choroby rzadkie, soliris
http://www.wp.pl / http://www.money.pl/gospodarka/wiadomos ... 15915.html | 01.07.2016
Firmy farmaceutyczne ujawniły komu i za co płaciły. Kwoty dla lekarzy idą w miliony złotych
To pierwszy taki przypadek w Polsce. Nazwiska, kwoty, adresy - firmy farmaceutyczne zaczęły publikować dane o tym, którym lekarzom płaciły za prowadzenie wykładów, wyjazdy czy szkolenia. W raportach koncerny podają też, do jakich szpitali i innych ośrodków zdrowia trafiało od nich wsparcie finansowe. Na przykład tylko firma Roche przekazała w 2015 r. lekarzom aż 15 mln zł, a placówkom zdrowotnym 30 mln zł. Łącznie na wykładach lekarze zarobili w zeszłym roku przynajmniej 41 mln zł - wynika z raportu.
Publikacja danych to efekt podpisania przez farmaceutyczne koncerny kodeksu dobrych praktyk zwanego Kodeksem Przejrzystości. Obecnie program wprowadziło kilkanaście firm w Polsce, w tym światowi giganci: Pfizer, Bayer, GlaxoSmithKline (GSK) czy Roche. Wśród nich nie ma rodzimych przedsiębiorstw takich jak Polpharma czy Aflofarm.
Na czym opierał się Kodeks? Koncerny, wysyłając jakiegokolwiek lekarza na szkolenie, musiały prosić o podpisanie zgody na wykorzystanie jego danych. Raporty publikowane są na stronach internetowych poszczególnych firm farmaceutycznych. Można w nich znaleźć nazwiska lekarzy, miejsce pracy oraz dokładne kwoty związane z darowiznami, opłatami za udział w konferencjach oraz kosztami zakwaterowania i podróży, które pokrywały koncerny. Jeśli lekarz sam dawał wykład, w raportach podawano kwotę honorarium. W tych kwotach są nawet rozliczone napiwki, jakie boyom hotelowym zostawiali lekarze.
W sumie w ten sposób upubliczniono dane kilku tysięcy lekarzy.
Raporty nie są pełne. Lekarze w większości przypadków nie podpisywali bowiem zgody na upublicznienie swoich danych. Z raportu Infarmy wynika, że zgodziło się na to jedynie 22 proc. z nich. Związek przekonuje, że to i tak bardzo duży udział jak na pierwszy rok publikacji raportu.
Łącznie tylko w zeszłym roku 32 firmy, które wdrożyły Kodeks Przejrzystości, przekazały do służby zdrowia 623 mln zł, z czego 395 mln zł przeznaczono na działalność badawczo-rozwojową. Reszta to finansowanie lekarzy, farmaceutów czy ośrodków zdrowia. 66 mln zł lekarze i farmaceuci dostali na opłacenie szkoleń i wyjazdów, a 41 mln zł zarobili na prowadzeniu wykładów.
Jednocześnie jednak koncern cały czas współpracuje z placówkami zdrowotnymi i innymi firmami z branży. 78 instytucjom przekazał środki w wysokości prawie 5,3 mln zł. I tak na przykład prywatny szpital Europejskie Centrum Zdrowia Otwock dostał 451 tys. zł, Interdyscyplinarna Akademia Medycyny Praktyczne Krzysztof Bakalarski, która organizuje szkolenia dla lekarzy 184 tys. zł, a Medycyna Praktyczna Szkolenia S.C z Krakowa 250 tys. zł.
Podobne lub wyższe sumy przekazują też inne koncerny. Na przykład Roche przekazał Wielkopolskiemu Centrum Onkologii im. Marii Skłodowskiej-Curie kwotę ponad 1 mln zł, a Szpitalowi Uniwersyteckiemu z Krakowa ponad 1,5 mln zł. W sumie od tej firmy na konta placówek służby zdrowia, wydawnictw, firm szkoleniowych trafiło 30 mln zł. Kolejne 15 mln zł to koszty poniesione na wydatki dla samych tylko lekarzy.
Musimy jednak zwrócić uwagę, że jest to jawność tylko częściowa. Kodeks jest niepełny i budzi nasze zastrzeżenia. Potrzebna jest pełna publikacja zawierająca dane dotyczące wszystkich uczestników systemu farmaceutycznego, w tym przedstawicieli handlowych i innych pracowników medycznych. Poza tym w tym zestawieniu nie ma wszystkich firm farmaceutycznych. To tylko wycinek rynku - komentuje dane dr Maciej Hamankiewicz, szef Naczelnej Izby Lekarskiej.
- Chcę zwrócić uwagę, że ujawnione tu kwoty to tylko procent tego co zarabiają koncerny farmaceutyczne. Te sumy mogą szokować mnie czy pana, ale w skali biznesu farmaceutycznego to ułamek - dodaje.
| Sebastian Ogórek redaktor Money.pl
| Jacek Bereźnicki redaktor Money.pl
W Polsce ok. 5% pacjentów hospitalizowanych ulega zakażeniom szpitalnym, daje to roczną liczbę zakażeń szpitalnych na poziomie ok. 400 tys. Zakażenia szpitalne powodują powikłania prowadzące często do niepełnosprawności, są przyczyną wydłużenia pobytu w szpitalu i zwiększają koszty świadczonych usług.
https://www.nik.gov.pl/plik/id,16749,vp,19305.pdf | 2016-2017
Zakażenia szpitalne. W Polsce 3 na 10 pacjentów OIOM zmaga się z co najmniej jednym
Co roku odnotowuje się 4,1 mln przypadków zakażeń szpitalnych. 37 tysięcy kończy się zgonami bezpośrednimi, 110 tysięcy - pośrednimi. W Polsce, kraju rozwiniętym, 30 proc. pacjentów wymagających intensywnej opieki medycznej ma co najmniej jedno zakażenie.
Lekooporność. Laboratoria szpitalne są potrzebne, bo potrzebne jest monitorowanie zakażeń.
Jednym z wymienionych aspektów było monitorowanie zakażeń, które, jak podkreśliła, "są absolutnie kluczowe i potrafią zdestabilizować działalność całego podmiotu medycznego".
- Monitorowanie lekooporności drobnoustrojów i w związku z tym wpływanie na budżet lekowy
https://www.rynekzdrowia.pl/Finanse-i-z ... 739,1.html | 27 marca 2024
Pomimo wszystkich postępów współczesnej medycyny, aż 10 – 15 procent wizyt w gabinecie w celu nowej diagnozy lub problemu kończy się pewnego rodzaju błędną diagnozą!
Aż 160 000 hospitalizowanych pacjentów każdego roku umiera lub doznaje poważnych, trwałych obrażeń, ponieważ pracownicy służby zdrowia błędnie diagnozują stan, późno stawiają diagnozę lub całkowicie pomijają problem, zgodnie z raportem Newmana-Tokera i współpracowników z sierpniowego Wydanie BMJ Jakość i bezpieczeństwo w opiece zdrowotnej z 2013 r. (Raporty konsumenckie).
https://www.napolilaw.com/pl/article/ws ... arze-make/ | styczeń 9, 2018
Błędy lekarskie – statystyki
Dostęp do pełnej statystyki błędów lekarskich jest ograniczony, ponieważ w Polsce nie istnieje system monitorowania błędów medycznych. Statystyki prowadzone są między innymi na podstawie raportów Prokuratury Krajowej i Izb Lekarskich. Gromadzeniem danych zajmują się również organizacje pozarządowe, które zajmują się tematyką medyczną.
Każdego roku wzrasta o około 15 procent w stosunku do roku poprzedniego liczba postępowań o uznanie błędów lekarskich i przyznanie odszkodowań za błędy medyczne. Szacuje się, że 60 procent postępowań tego rodzaju dotyczy błędów lekarskich ze skutkiem śmiertelnym.
https://fpobm.pl/blog/bledy-lekarskie/b ... tatystyki/ | 15 lipca 2022
----------------
WIĘCEJ O TZW. LECZNICTWIE:
9. ARTYKUŁY (Tzw. lecznictwo... Inf. i ciekawostki, Przykłady rozwiązań lecznictwa)
http://www.wolnyswiat.pl/9.html
Najdroższe leki na świecie. Ponad milion dolarów na roczne leczenie
W 2014 roku po raz pierwszy globalne przychody firm farmaceutycznych przekroczyły 1 bilion dolarów, a według prognozy IMS Health do 2018 roku mogą one wzrosnąć nawet o 30 proc.
Do jednych z najdroższych leków 2015 roku należy Elaprase, który jest jedynym farmaceutykiem, leczącym chorych na zespół Huntera. Pacjenci dotknięci tą genetyczną chorobą nie wytwarzają enzymu, który jest konieczny do rozkładania cukrów złożonych na prostsze związki. Substancje zwane glikozoaminoglikanami odkładają się w narządach, doprowadzając je do niewydolności.
Zespół Huntera należy do chorób rzadkich: częstość jego w występowania w krajach Unii Europejskiej wynosi jeden na 140-156 tysięcy urodzeń.
Roczne leczenie pacjenta lekiem Elaprase to koszt 375 tysięcy dolarów (cena hurtowa).
Opracowany przez firmę BioMarin Pharmaceutical lek Vimizim jest wskazany do stosowania w leczeniu mukopolisacharydozy typu IVA, znaną również jako zespół Morquio A. Choroba ta, podobnie jak zespół Huntera spowodowana brakiem enzymu, który jest niezbędny do rozkładu substancji zwanych glikozoaminoglikanami.
Szacuje się, że na świecie na zespół Morquio A choruje 3000 osób. Pomimo stosunkowo niewielkiego potencjału rynkowego Vimizim generuje jednak firmie BioMartin pół miliarda dolarów przychodów.
Roczne leczenie pacjenta lekiem Vimizim to koszt 380 tysięcy dolarów (cena hurtowa).
Amerykańska firma BioMarin Pharmaceutical produkuje też trzeci najdroższy lek na świecie - Naglazyme. Również on stosowany jest do leczenia pacjentów z mukopolisacharydozą, ale z jej najrzadszą odmianą zwaną syndromem Maroteaux-Lamy'ego, który może powodować powiększenie narządów i nieprawidłowości w układzie kostnym, a także skrócenie długości życia.
Lek Naglazyme jest przepisywany tylko kilkudziesięciu pacjentom rocznie, a roczne leczenie nim pacjenta to koszt prawie 486 tysięcy dolarów (cena hurtowa).
Drugim najdroższym lekiem 2015 roku na świecie, który do tej pory był niekwestionowanym liderem, jest Soliris firmy Alexion Pharmaceuticals. Farmaceutyk ten stosuje się w leczeniu pacjentów z napadową nocną hemoglobinurią, rzadką, zagrażającą życiu chorobą genetyczną, która powoduje zbyt szybkie niszczenie krwinek czerwonych. W Wielkiej Brytanii choruje na nią około 200 osób, a każdego roku wykrywana jest ona u kolejnych 20-30 osób.
Roczne leczenie pacjenta lekiem Soliris w Stanach Zjednoczonych kosztuje 537 tys. dolarów, a w Kanadzie nawet 700 tys. dolarów.
Przychody firmy Alexion Pharmaceuticals 2014 roku wyniosły 2,2 miliarda dolarów, a szacuje się że w 2018 roku mogą one się podwoić osiągając wysokość 5 miliardów, głownie dzięki sprzedaży leku Soliris.
Najdroższy lek 2015 roku nosi nazwę Glybera i jest pierwszą dopuszczoną w Europie terapią genową. Został opracowany przez holenderską firmę UniQure i przygotowany do wprowadzenia na rynek przez włoską Chiesi. Glybera leczy tzw. zespół chylomikronemii, czyli choroby związanej z niemożnością właściwego trawienia tłuszczów. Jest to bardzo rzadkie schorzenie, na które cierpi ponad jedna osoba na blisko milion.
Rzadkie występowanie choroby w połączeniu ze skomplikowanym procesem produkcji sprawia, że roczna kuracja lekiem Glybera dla jednego pacjenta to koszt 1,21 mln dolarów.
Tagi: lek, farmacja, leki sieroce, rynek medyczny, glybera, choroby rzadkie, soliris
http://www.wp.pl / http://www.money.pl/gospodarka/wiadomos ... 15915.html | 01.07.2016
Firmy farmaceutyczne ujawniły komu i za co płaciły. Kwoty dla lekarzy idą w miliony złotych
To pierwszy taki przypadek w Polsce. Nazwiska, kwoty, adresy - firmy farmaceutyczne zaczęły publikować dane o tym, którym lekarzom płaciły za prowadzenie wykładów, wyjazdy czy szkolenia. W raportach koncerny podają też, do jakich szpitali i innych ośrodków zdrowia trafiało od nich wsparcie finansowe. Na przykład tylko firma Roche przekazała w 2015 r. lekarzom aż 15 mln zł, a placówkom zdrowotnym 30 mln zł. Łącznie na wykładach lekarze zarobili w zeszłym roku przynajmniej 41 mln zł - wynika z raportu.
Publikacja danych to efekt podpisania przez farmaceutyczne koncerny kodeksu dobrych praktyk zwanego Kodeksem Przejrzystości. Obecnie program wprowadziło kilkanaście firm w Polsce, w tym światowi giganci: Pfizer, Bayer, GlaxoSmithKline (GSK) czy Roche. Wśród nich nie ma rodzimych przedsiębiorstw takich jak Polpharma czy Aflofarm.
Na czym opierał się Kodeks? Koncerny, wysyłając jakiegokolwiek lekarza na szkolenie, musiały prosić o podpisanie zgody na wykorzystanie jego danych. Raporty publikowane są na stronach internetowych poszczególnych firm farmaceutycznych. Można w nich znaleźć nazwiska lekarzy, miejsce pracy oraz dokładne kwoty związane z darowiznami, opłatami za udział w konferencjach oraz kosztami zakwaterowania i podróży, które pokrywały koncerny. Jeśli lekarz sam dawał wykład, w raportach podawano kwotę honorarium. W tych kwotach są nawet rozliczone napiwki, jakie boyom hotelowym zostawiali lekarze.
W sumie w ten sposób upubliczniono dane kilku tysięcy lekarzy.
Raporty nie są pełne. Lekarze w większości przypadków nie podpisywali bowiem zgody na upublicznienie swoich danych. Z raportu Infarmy wynika, że zgodziło się na to jedynie 22 proc. z nich. Związek przekonuje, że to i tak bardzo duży udział jak na pierwszy rok publikacji raportu.
Łącznie tylko w zeszłym roku 32 firmy, które wdrożyły Kodeks Przejrzystości, przekazały do służby zdrowia 623 mln zł, z czego 395 mln zł przeznaczono na działalność badawczo-rozwojową. Reszta to finansowanie lekarzy, farmaceutów czy ośrodków zdrowia. 66 mln zł lekarze i farmaceuci dostali na opłacenie szkoleń i wyjazdów, a 41 mln zł zarobili na prowadzeniu wykładów.
Jednocześnie jednak koncern cały czas współpracuje z placówkami zdrowotnymi i innymi firmami z branży. 78 instytucjom przekazał środki w wysokości prawie 5,3 mln zł. I tak na przykład prywatny szpital Europejskie Centrum Zdrowia Otwock dostał 451 tys. zł, Interdyscyplinarna Akademia Medycyny Praktyczne Krzysztof Bakalarski, która organizuje szkolenia dla lekarzy 184 tys. zł, a Medycyna Praktyczna Szkolenia S.C z Krakowa 250 tys. zł.
Podobne lub wyższe sumy przekazują też inne koncerny. Na przykład Roche przekazał Wielkopolskiemu Centrum Onkologii im. Marii Skłodowskiej-Curie kwotę ponad 1 mln zł, a Szpitalowi Uniwersyteckiemu z Krakowa ponad 1,5 mln zł. W sumie od tej firmy na konta placówek służby zdrowia, wydawnictw, firm szkoleniowych trafiło 30 mln zł. Kolejne 15 mln zł to koszty poniesione na wydatki dla samych tylko lekarzy.
Musimy jednak zwrócić uwagę, że jest to jawność tylko częściowa. Kodeks jest niepełny i budzi nasze zastrzeżenia. Potrzebna jest pełna publikacja zawierająca dane dotyczące wszystkich uczestników systemu farmaceutycznego, w tym przedstawicieli handlowych i innych pracowników medycznych. Poza tym w tym zestawieniu nie ma wszystkich firm farmaceutycznych. To tylko wycinek rynku - komentuje dane dr Maciej Hamankiewicz, szef Naczelnej Izby Lekarskiej.
- Chcę zwrócić uwagę, że ujawnione tu kwoty to tylko procent tego co zarabiają koncerny farmaceutyczne. Te sumy mogą szokować mnie czy pana, ale w skali biznesu farmaceutycznego to ułamek - dodaje.
| Sebastian Ogórek redaktor Money.pl
| Jacek Bereźnicki redaktor Money.pl
W Polsce ok. 5% pacjentów hospitalizowanych ulega zakażeniom szpitalnym, daje to roczną liczbę zakażeń szpitalnych na poziomie ok. 400 tys. Zakażenia szpitalne powodują powikłania prowadzące często do niepełnosprawności, są przyczyną wydłużenia pobytu w szpitalu i zwiększają koszty świadczonych usług.
https://www.nik.gov.pl/plik/id,16749,vp,19305.pdf | 2016-2017
Zakażenia szpitalne. W Polsce 3 na 10 pacjentów OIOM zmaga się z co najmniej jednym
Co roku odnotowuje się 4,1 mln przypadków zakażeń szpitalnych. 37 tysięcy kończy się zgonami bezpośrednimi, 110 tysięcy - pośrednimi. W Polsce, kraju rozwiniętym, 30 proc. pacjentów wymagających intensywnej opieki medycznej ma co najmniej jedno zakażenie.
Lekooporność. Laboratoria szpitalne są potrzebne, bo potrzebne jest monitorowanie zakażeń.
Jednym z wymienionych aspektów było monitorowanie zakażeń, które, jak podkreśliła, "są absolutnie kluczowe i potrafią zdestabilizować działalność całego podmiotu medycznego".
- Monitorowanie lekooporności drobnoustrojów i w związku z tym wpływanie na budżet lekowy
https://www.rynekzdrowia.pl/Finanse-i-z ... 739,1.html | 27 marca 2024
Pomimo wszystkich postępów współczesnej medycyny, aż 10 – 15 procent wizyt w gabinecie w celu nowej diagnozy lub problemu kończy się pewnego rodzaju błędną diagnozą!
Aż 160 000 hospitalizowanych pacjentów każdego roku umiera lub doznaje poważnych, trwałych obrażeń, ponieważ pracownicy służby zdrowia błędnie diagnozują stan, późno stawiają diagnozę lub całkowicie pomijają problem, zgodnie z raportem Newmana-Tokera i współpracowników z sierpniowego Wydanie BMJ Jakość i bezpieczeństwo w opiece zdrowotnej z 2013 r. (Raporty konsumenckie).
https://www.napolilaw.com/pl/article/ws ... arze-make/ | styczeń 9, 2018
Błędy lekarskie – statystyki
Dostęp do pełnej statystyki błędów lekarskich jest ograniczony, ponieważ w Polsce nie istnieje system monitorowania błędów medycznych. Statystyki prowadzone są między innymi na podstawie raportów Prokuratury Krajowej i Izb Lekarskich. Gromadzeniem danych zajmują się również organizacje pozarządowe, które zajmują się tematyką medyczną.
Każdego roku wzrasta o około 15 procent w stosunku do roku poprzedniego liczba postępowań o uznanie błędów lekarskich i przyznanie odszkodowań za błędy medyczne. Szacuje się, że 60 procent postępowań tego rodzaju dotyczy błędów lekarskich ze skutkiem śmiertelnym.
https://fpobm.pl/blog/bledy-lekarskie/b ... tatystyki/ | 15 lipca 2022
----------------
WIĘCEJ O TZW. LECZNICTWIE:
9. ARTYKUŁY (Tzw. lecznictwo... Inf. i ciekawostki, Przykłady rozwiązań lecznictwa)
http://www.wolnyswiat.pl/9.html
Ostatnio zmieniony pt lip 10, 2009 8:12 pm przez admin, łącznie zmieniany 2 razy.
Wróć do „POLITYKA/PRAWO/GOSPODARKA”
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 14 gości