Pole tekstowe: WOLNY ŚWIAT         

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


NR 2 [Ostatnia aktualizacja: 08.2008 r.]

Pole tekstowe: OSIĄGNIĘCIA CYWILIZACJI...!!! (cz. 4):
 

 

 

 

 

Pole tekstowe: SZANOWNI PAŃSTWO I POZOSTALI
 

 

 

 

 

 

 

Pole tekstowe: OSIĄGNIĘCIA CYWILIZACJI...!!! (cz. 4):
 

 

 

 


CZY WYGINIEMY?!

Najprawdopodobniej tak. A z jakiego powodu? No cóż, ponieważ jesteśmy równie pomysłowi co bezmyślni więc możliwości jest dość sporo, np. można do tego celu wykorzystać, świadomie, bądź bezwiednie, bezmyślnie (np. z powodu wirusów komputerowych), nanotechnologie. Kolejne zagrożenie to manipulowanie genami (przerabianie, udoskonalanie nas (uzależnianie od sztucznej manipulacji)...), oraz wpływ na nie sztucznymi zapłodnieniami (normalnie, naturalnie, partnerzy mający spłodzić potomstwo odbierają różne bodźce - informacje o partnerze - wzrokowe, zapachowe, werbalne; intelektualne, uczuciowe i inne, w tym doświadczenia; proces zapłodnienia przebiega zupełnie inaczej – naturalnie). Tak więc możemy to zrobić również b. inteligentnie...

Dodajmy też wpływ m.in. na geny tzw. leków i innych substancji. Trzeba też dodać skutki totalnego zatrucia środowiska, następnie wprowadzenie jakichś mikroorganizmów (np. z laboratoriów), skutki wojny. I inne możliwości. Tak więc szanse przeżycia naszego rozumnego... gatunku są niewielkie. A dlaczego takiego „...” rozumnego. Ano dlatego, iż nie chroni nas przed tym... rozumny dobór partnerów płodzących potomstwo - pozytywna selekcja - i w wyniku tego przybywa ludzi o niskim potencjale (...) – rośnie ich - i tak zawsze ogromny - udział w degeneracji, destrukcji! Stąd należałoby uzupełnić, czy przeredagować nazwę naszego gatunku na homo sapiens destruktus. Przeżyją nas za to „durne” robaki, szczury itp. (już są b. odporne na różne toksyny, spore dawki promieniowania).

Dodajmy jeszcze margines społeczny, czyli ludzi religijnie okaleczonych, różne gnojstwo, któremu religia umożliwia prosperowanie kosztem innych, a w przyszłości będą mogli wykorzystywać do manipulowania (w zasadzie religia wówczas nie będzie już im potrzebna) nowe technologie, techniki oddziaływania na psychikę, chemicznie, biologicznie, nanotechnologie i inne, w tym jeszcze nieznane.

PS

Trudno oczekiwać iż ludzie nieświadomi, trwacze sami się zorganizują i przekażą władzę odpowiednim ludziom; podobnie od ludzi nieodpowiednich iż ustąpią...

Tak więc, zanim wyginiemy, będziemy się jeszcze wcześniej długo męczyć.

 

 

„NEWSWEEK” nr 17, 30.04.2006 r., strona 74

MAJSTROWANIE W MÓZGU

Można już skasować przykre wspomnienia, odczytać cudze myśli, a nawet wedrzeć się w czyjąś podświadomość bez wiedzy i zgody tej osoby.

Firma Sony opatentowała technologię przesyłania wprost do mózgu dowolnych, sztucznie tworzonych wrażeń zmysłowych. Mogą to być obrazy, dźwięki, zapachy, nawet uczucie dotykania przedmiotów i osób. Pulsujące fale ultradźwięków będą trafiać bezpośrednio do wybranych rejonów kory mózgowej i tam wyzwalać sygnały wzrokowe, słuchowe, węchowe i wiele innych. Agencja Reutera opatrzyła tę informację tytułem: "Sony patentuje technologię manipulowania mózgiem". Na razie nie skonstruowano jeszcze urządzenia, które by tak sprawnie wprowadzało w błąd ludzki umysł, ale niezależni eksperci twierdzą, że bez wątpienia powstanie ono w niedalekiej przyszłości; podstawy teoretyczne już są. Urządzenie na pewno znajdzie zastosowanie w grach wideo, a budżet na ich stworzenie będzie, jak przewidują specjaliści, nie niższy niż wysokość produktu narodowego brutto kraju o zupełnie przyzwoitych rozmiarach.

Wprowadzenie w życie pomysłu Sony będzie kolejnym etapem tego, co dzieje się w nauce od kilku lat - prób manipulowania mózgiem. Od paru miesięcy testowane są leki, które blokują lub usuwają niepożądane wspomnienia. Coraz większe wzięcie mają środki chemiczne zmieniające stan umysłu. Prestiżowe czasopisma naukowe opublikowały w ubiegłym roku szokujące wyniki wdzierania się w ludzką podświadomość i odczytywania myśli. A tajne laboratoria bogate w całą współczesną wiedzę neurobiologów od dawna pracują nad bronią psychotroniczną, która obezwładni lub zniszczy ludzki mózg na odległość. Coraz więcej jest też ostrzeżeń przed skutkami tych działań.

 

Weź pigułkę, weź pigułkę

"There will be a pill for every ill" - znajdzie się pigułka na wszystko, czytamy w raporcie brytyjskiego rządowego Instytutu Foresight, analizującego niepokojące trendy w dziedzinie psychologii i neurobiologii. "Nie pamiętasz numeru telefonu? Weź pigułkę na pamięć. Martwisz się publicznym wystąpieniem? Zażyj lek zwiększający pewność siebie. Miesza ci się dzień z nocą, bo ciągle zmieniasz strefy czasu? Na to też jest doskonały środek. Połknij go" - namawiają producenci chemicznego raju. "W świecie, który człowieka wciąż pogania i zmusza do nieustannego współzawodnictwa, stosowanie substancji wpływających na mózg zaczyna być normą" - ostrzega główny doradca rządu brytyjskiego do spraw nauki i jeden z autorów raportu, sir David King. Nawet leki wyprodukowane do ratowania chorych na alzheimera znajdują coraz więcej chętnych wśród zupełnie zdrowych ludzi, którzy pragną poprawić swoją spostrzegawczość. Ritalin przepisywany dzieciom nadpobudliwym z deficytem uwagi używany jest przez wielu dorosłych w celu zwiększenia koncentracji umysłu. Inny lek, donepezil, stosowany jest przez pilotów linii lotniczych, bo wzmaga ich czujność i sprawność, zwłaszcza w nagłych, niebezpiecznych sytuacjach. Na razie jego zażywanie nie jest obowiązkowe, przymus taki może się jednak pojawić. Pasażerowie będą okazywać więcej zaufania pilotom na pigułkach niż pozostałym. Linie lotnicze zaoferują wówczas zachęty finansowe pracownikom stymulowanym chemicznie. O skutki nie będzie czasu się martwić. Tymczasem wielu psychologów i neurologów przypomina, że leki działające na mózg mogą grozić zmianą osobowości. Doktor Adjan Chatterjee z Centrum Neurologii Poznawczej Uniwersytetu Pensylwanii ostrzegał dwa lata temu w czasopiśmie "Neurology": "Ludzie twierdzą, że odnajdują się, zażywając steroidy, antydepresanty, środki zmieniające umysł i amfetaminy. Firmy farmaceutyczne dołożą z pewnością starań, aby wykorzystać tę potrzebę chemicznego stymulowania mózgu". Robią to przecież z zapałem i z dużym zyskiem. Na samą tylko reklamę paxilu koncern GlaxoSmithKline wydał w 2001 roku 91 mln dolarów. Wyciąg z miłorzębu mimo minimalnego wpływu na pamięć stał się produktem, na który ludzie wydają miliardy dolarów.

 

Skasuj straszne wspomnienia

Pole do manipulacji mózgiem jest coraz większe. W grę wchodzą już nie tylko leki zmieniające stan umysłu. Rozpoczęły się między innymi próby usuwania niepożądanych fragmentów pamięci. Brytyjskie czasopismo popularnonaukowe "New Scientist" w grudniu ubiegłego roku zamieściło artykuł "Rewriting your past", co można z grubsza przetłumaczyć jako przerabianie własnej przeszłości. Chodzi o leki wymazujące przykre lub straszne wspomnienia. Ma to być pomoc dla ludzi, których prześladują obrazy tragicznych wydarzeń, przygniatające poczucie winy, wstydu czy żalu. Psychiatrzy nadali takim cierpieniom osobną nazwę: post traumatic stress disorder (w skrócie PTSD), czyli zaburzenie wywołane stresem z powodu traumatycznych przeżyć w przeszłości.

 

Czy jednak można wybiórczo wyciąć pewne fragmenty tego zapisu, pozostawiając resztę nietkniętą? Nie da się przecież wziąć w nawias szczególnie bolesnych wspomnień i zaznaczyć: do skasowania. Okazuje się, że sam mózg takie przeżycia o silnym ładunku emocjonalnym traktuje zupełnie inaczej niż pozostałe. - Jeśli jakieś trafiające do nas informacje, np. dźwięk piszczących hamulców wielkiej ciężarówki tuż obok, zostają uznane za groźny sygnał, wywołują alarm w całym ciele - tłumaczy Roger Pitman z Harwardzkiej Szkoły Medycznej. Zdarzenie takie musi zostać dobrze zapamiętane, by następnym razem reakcja obronna była natychmiastowa.

Zwykle nawet najbardziej drastyczne przeżycia po jakimś czasie u większości ludzi stopniowo bledną. Jednak u mniej więcej co trzeciej osoby, która na przykład przeżyła bombardowanie lub wojnę, mechanizm wygaszania nie działa. Neurolodzy szukają więc sposobu ingerowania w zapis zachowany w mózgu. Okazja nadarza się, gdy uda się ponownie wywołać te dramatyczne wspomnienia w warunkach silnego pobudzenia emocjonalnego. Pamięć staje się wtedy na krótko plastyczna i można ją kształtować na nowo. Podane wówczas leki redukują dręczące koszmary do poziomu zwykłych wspomnień pozbawionych emocji.

 

Zapomnij o nieudanej miłości

Jeśli w trakcie usuwania z pamięci wyjątkowo drastycznych przeżyć pacjent przywoła także inne wspomnienia o dużym ładunku emocjonalnym, i one ulegną wymazaniu. Tak daleko posunięta interwencja może być niebezpieczna. Robert Michels, profesor medycyny z Uniwersytetu Cornella w Stanach Zjednoczonych, zwraca uwagę, że mamy w mózgu wiele rodzajów pamięci. Są w niej zachowane nie tylko wydarzenia z naszego życia, ale też umiejętności sensomotoryczne, takie jak prowadzenie samochodu czy jazda na rowerze. - W próbach wymazania traumatycznych wspomnień nie bierze się pod uwagę, że manipulacja taka może w nieprzewidziany sposób uszkodzić inne rodzaje pamięci - ostrzega prof. Michels.

Ale dłubanie przy pamięci już się zaczęło. Wybiórczą amnezję można sobie zafundować nawet za pomocą środków mających do niedawna zupełnie inne zastosowanie. Przykładem jest propranolol podawany przy wysokim ciśnieniu i chorobie niedokrwiennej serca. Osoby przyjmujące duże dawki tego specyfiku przypominają sobie dramatyczne wydarzenia tak, jakby były one obojętne dla ich uczuć. Innym sposobem uwolnienia mózgu od pamięci doświadczonego wcześniej strachu czy poczucia winy jest zażywanie hydrokortyzolu, stosowanego dotychczas przy nadmiernych reakcjach alergicznych.

Doktor Gustaw Schelling ze szpitala uniwersyteckiego w Monachium jest przekonany, że leki wybiórczo usuwające część pamięci będą w wolnej sprzedaży za 5-10 lat i zmienią nasze życie. Będzie je można zażyć nie tylko po to, by się uwolnić od traumatycznych wspomnień, ale żeby zapomnieć o nieudanej miłości, upokorzeniu czy przegranej.

 

Wydaj na łup innych swoją podświadomość

Neurobiologia poznawcza jest wciąż młodą dziedziną nauki, ale jej rezultaty są czasem zaskakujące. Pozwalają wyciągać wnioski nie tylko o tym, co dzieje się w ludzkiej świadomości. Ujawniają też doznania tak głęboko ukryte, że nawet osoby badane nie zdają sobie z nich sprawy.

Rok temu, w kwietniu 2005 roku, zespół z University College London ogłosił, że dzięki skanowaniu mózgu kilku ochotników metodą fMRI, czyli rezonansu magnetycznego, udało się dotrzeć do ich podświadomości. W eksperymencie tym, opisanym w czasopiśmie "Nature Neuroscience", dr Geraint Rees obserwował aktywność kory wzrokowej. Ochotnicy mieli za zadanie śledzić obiekty pojawiające się na monitorze komputera. Analizując funkcjonowanie mózgu badanych osób, Rees mógł odgadnąć, jakie przedmioty pokazywano uczestnikom eksperymentu.

I, co zupełnie zdumiewające, taki skaning ujawniał nie tylko te obrazy, które ochotnicy świadomie spostrzegli, ale również inne, pokazane im przez tak krótki ułamek sekundy, że nie zdążyli ich zapisać w pamięci. Kiedy na przykład obrazy dwóch przedmiotów rzucano na ekran bardzo szybko jeden po drugim, badani świadomie spostrzegali tylko drugi z nich. "Odcisk" pierwszego pozostawał jednak w ich podświadomości. Prowadzący ten eksperyment mogli go rozpoznać w wynikach rezonansu magnetycznego mózgów badanych osób.

Takie przekroczenie bariery świadomości to pierwszy krok do odczytywania cudzego umysłu. - Jeśli uda się nam iść dalej w tym kierunku, będziemy mogli z samych tylko obrazów mózgu odgadywać, co myślą albo co widzą badani - stwierdził dr Rees. - Technika ta może także służyć do wykrywania utajonych przesądów, przekonań religijnych, a nawet ukrytych fobii, obaw i wspomnień wypartych z pamięci - przewiduje dr Adrian Burgess z Imperial College London. I dodaje: - To droga długa, ale ekscytująca. Z punktu widzenia przeciętnych zjadaczy chleba perspektywa ta wydaje się nie tyle ekscytująca, co przerażająca. Mózg jest przecież naszą prywatną własnością. Prześwietleni na wylot stracimy poczucie bezpieczeństwa, a dla wrogów staniemy się łatwym łupem. - Nie chcę, żeby ktokolwiek wdzierał się do mego mózgu. Mój mózg to ja. O wiele bardziej niż moje geny. To mój charakter, moje zdolności, emocje i przekonania - uważa neurobiolog Donald Kennedy, redaktor naczelny czasopisma naukowego "Science", były prezydent Uniwersytetu Stanforda. - To moja najbardziej intymna tożsamość.

 

Ujawnij skrywane emocje i preferencje seksualne

Badanie mózgu wykrywa nie tylko obrazy, jakie pojawiły się w podświadomości osób poddanych pewnym eksperymentom wzrokowym. Ujawnia znacznie więcej, na przykład preferencje seksualne i przekonania polityczne. Pozwala odróżnić konserwatystów od liberałów, a homoseksualistów od reszty społeczeństwa.

Rok temu naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles zbadali metodą rezonansu magnetycznego dziesięciu demokratów i dziesięciu republikanów. Pokazywano im fotografie kandydatów na prezydenta z ramienia obu partii: George'a W. Busha i Johna Kerry'ego. Zdjęcia własnego wybrańca na najwyższy urząd wywoływały w mózgach ich zwolenników rozświetlenie ośrodka odpowiedzialnego za empatię i poczucie bliskości. Przy czym demokraci odczuwali głębszą radość na widok Kerry'ego niż republikanie spoglądający na Busha. U tych pierwszych pozytywne emocje miały postać głębokiego przywiązania i zachwytu. - Reakcja republikanów była mniej osobista, jak uśmiech, którym odpowiada się na pozdrowienie znajomego - wyjaśnia uzyskane wyniki dr. Joshua Freedman, który razem z dr. Marco Iacobinim prowadził te eksperymenty.

Obrazy mózgu ujawniają też preferencje seksualne. Świadczy o nich struktura i aktywność mózgu badanego w silnych polach magnetycznych przy użyciu fal radiowych o odpowiednio dobranej częstotliwości. Nawet umiłowanie blondynek, które wyraża się w męskim mózgu inaczej niż preferowanie brunetek, można wyczytać z wyników funkcjonalnego rezonansu magnetycznego.

Warto pamiętać, że cel odczytywania cudzych myśli nie zawsze musi być szlachetny. Na razie przed powszechnością takich prób chronią nas rozmiary urządzeń do skanowania mózgu, a także koszt takich badań, które czynią z tej metody narzędzie drogie i niepraktyczne. Mimo to są już tacy, którzy ostrzą sobie zęby na zyski, jakie może przynieść prześwietlanie ludzkich mózgów. - Podręczne urządzenie do tropienia ludzkich myśli i emocji byłoby pożądane przez badaczy rynku - twierdzi dr Geraint Rees z Instytutu Neurologii Poznawczej Uniwersytetu Kalifornijskiego. Powstaje już nowy przemysł neuromarketingu (pisaliśmy o tym w "Newsweeku" 27/2004). Działanie wprost na podświadomość klientów dałoby sprzedawcom łatwiejszy dostęp do ich portfeli. Doktor David Lewis, dyrektor agencji Neuroco, zajmującej się właśnie tym rodzajem reklamy, zwierzył się w ubiegłym roku czasopismu

"Research": "Dobrze byłoby wiedzieć, jakie znaczenie dla wyborów dokonywanych przez klienta mają nie tylko te doznania, z których zdaje on sobie sprawę, ale też mnogość innych, pozostających poniżej progu świadomości". Wniosek: trzeba się wstrzelić w ludzki umysł jeszcze zręczniej, niż to potrafi współczesna reklama.

Świadoma nowych możliwości firma DaimlerChrysler skorzystała z metody skanowania mózgu, aby ocenić zainteresowanie klientów różnymi modelami samochodów. Aplauz dla wybranej wersji szczęścia na kółkach wyraża się zwiększonym dopływem krwi do ośrodków przyjemności, co można dostrzec na wydrukach z fMRI.

 

Strzeż się broni niszczącej świadomość

Jednocześnie powstają coraz bardziej radykalne sposoby kontrolowania, a nawet niszczenia mózgów i umysłów na odległość. Można tego dokonać bez pośrednictwa jakiejkolwiek klasycznej broni. Wystarczą fale dźwięków przesyłane przez radio lub informacje kierowane wprost do mózgów za pośrednictwem medium, w którym wszyscy jesteśmy zanurzeni - powietrza i pól elektromagnetycznych. To nie jest science fiction. Wpływanie na umysł i ludzką świadomość jest możliwe nawet na duże odległości. Działanie komórek nerwowych wyraża się przecież m.in. jako aktywność elektryczna. Dlatego jej zapisem jest elektroencefalogram, czyli graficzny wykres elektrycznych wyładowań komórek nerwowych. Od lat też jest doskonalona broń psychotroniczna, która nie zabija, ale zmienia ludzką psychikę. "Mamy obecnie intelektualne, fizyczne i finansowe możliwości stworzenia urządzeń, które działają na mózg, zakłócają funkcje umysłowe i osłabiają lub niszczą świadomość" - brzmiała końcowa deklaracja międzynarodowej konferencji na ten temat, jaka odbyła się kilka lat temu w Japonii.

Pierwsze pomysły wpływania na aktywność mózgu stymulacją elektryczną pojawiły się już w latach 30. równocześnie w Związku Radzieckim i w Wielkiej Brytanii. Po II wojnie światowej alianci odkryli japońskie plany użycia jako promieni śmierci bardzo krótkich fal radiowych, które niszczyłyby mózg. W połowie lat 60. w Stanach Zjednoczonych prowadzono eksperymenty z szympansami narażanymi na niewielkie dawki promieniowania mikrofalowego. Jak sprawdzono później, u ludzi dawki takie wywołują wrażenie obcych głosów słyszanych wewnątrz czaszki. Osoby poddane takim doświadczeniom miały poczucie, że zwariowały. W 1970 r. Zbigniew Brzeziński, w owym czasie doradca prezydenta Cartera, napisał w książce "Between Two Ages" ("Między dwiema epokami"), że sztucznie wytwarzane uderzenia elektroniczne mogą poważnie uszkodzić działanie ludzkich mózgów. Naukowcy radzieccy skonstruowali i opatentowali w 1974 r. urządzenie, które wysyła fale radiowe o pewnej określonej częstotliwości i powoduje, że ludzie zapadają w sen wbrew swej woli. Wypróbowano je z sukcesem w jednostce wojskowej w Nowosybirsku. Z kolei fale o innej częstotliwości nie pozwalają ludziom zasnąć.

Wśród opublikowanych eksperymentów znalazł się również taki, w którym pulsujące mikrofale wysyłane na dużą odległość zmieniały koncentrację neuroprzekaźników w mózgu lub powodowały utratę jonów wapnia przez komórki nerwowe. W wyniku ich działania ludzie tracili zdolność koncentracji, a często i świadomość.

Według pułkownika Johna Alexandra, jednego z amerykańskich specjalistów zajmujących się bronią psychotroniczną, fale działające na mózg mogą być przesyłane przez linie telefoniczne, sieć radiową, a nawet lampy jarzeniowe. Niewidoczny personel obsługujący generator fal zaatakuje ofiarę, gdziekolwiek ta się znajdzie, w samochodzie, samolocie, centrum handlowym, w łodzi motorowej czy w pracy. Także w domu za pośrednictwem telewizji, kuchenki mikrofalowej, monitora komputera czy jakiegokolwiek domowego urządzenia elektrycznego. Atakujący pozostaną niewidoczni.

 

Nie daj się kontrolować

W 1999 roku Parlament Europejski opublikował raport dotyczący tzw. non-lethal weapons, broni zmieniających stan mózgu zaatakowanych osób, wzywając do uchwalenia międzynarodowego zakazu ich wytwarzania i używania. Raport dotyczy strumieni energii elektrycznej, fal radiowych, światła laserowego i infradźwięków, oddziałujących na mózg i układ nerwowy. W 2001 roku republikanin Dennis Kucinich przedłożył amerykańskiej Izbie Reprezentantów projekt ustawy wprowadzającej zakaz stosowania broni działającej przeciwko ludzkim umysłom. Wśród zakazanych miałyby się znaleźć urządzenia psychotroniczne do kierowania nastrojem lub kontrolowania umysłów. Projekt został przekazany do trzech komisji - nauki, służb zbrojnych i stosunków międzynarodowych. Decyzji na razie nie podjęto.

Bożena Kastory

 

"Publiczna dyskusja o granicach neurobiologii jest spóźniona. Ludzi niepokoją manipulacje genetyczne. Rada Europy i ONZ uznały klonowanie za pogwałcenie praw człowieka. Natomiast neurotechnologie, którymi można kontrolować ludzkie mózgi i umysły i niszczyć świadomość, nie są ograniczone żadnymi traktatami" - napisał autor artykułu "The Future of Mind Control" ("Przyszłość kontrolowania mózgu") w brytyjskim tygodniku "The Economist". Nie trzeba dodawać, czym grozi użycie takich sekretnych broni przeciwko ludzkim umysłom i jak może wpłynąć na nasze poczucie bezpieczeństwa.

 

BROŃ PSYCHOTRONICZNA

Od wielu lat możliwe jest niszczenie ludzkiego umysłu na odległość. Używa się do tego

ultradźwięków lub strumieni światła trafiających wprost do mózgów atakowanych osób.

Dla laików nieznających sekretów współczesnych badań militarnych niewidoczna

broń działająca na odległość należy do sfery science fiction. Prawdopodobnie dlatego, że dotychczas żadne naukowe eksperymenty w tej dziedzinie nie zostały przedstawione światowej opinii publicznej. W czasopismach profesjonalnych odtajniono wyniki około 30 eksperymentów z bronią psychotroniczną. Jednak możliwość manipulowania na dużą skalę ludzkim zachowaniem przy użyciu broni trafiającej do podświadomości potwierdza wielu naukowców.

Dlatego też w większości krajów stosowanie takich technologii jest zabronione. Nie oznacza to jednak, że nie prowadzi się nad nimi badań potajemnie. Bronią psychotroniczną może być strumień światła, dźwięków lub innego rodzaju energii skierowanej do poszczególnych osób lub grup ludzkich. Używany do takiego działania strumień dźwięków jest najczęściej kombinacją fal głosowych i ultradźwięków niesłyszalnych dla ludzkiego ucha. Osoba, do której skierowana jest ta broń, ma wrażenie, jakby nagle zapadła na poważną chorobę psychiczną.

Do zaburzania świadomości i niszczenia mózgu służą także fale radiowe i mikrofale. Są dowody, że w eksperymencie przeprowadzonym przez Rosjan w 1974 roku fale zsynchronizowane z naturalnymi wyładowaniami neuronów w ludzkim mózgu wprawiały oddziały żołnierzy w sen lub przeciwnie - nie pozwalały im zasnąć. Już 10 lat temu Francuski Komitet Bioetyki ostrzegał, że część badań w dziedzinie neurobiologii zagraża prawom człowieka.

 

GORĄCZKA ZŁOTA

Coraz więcej osób uprawia tak zwaną neurologię kosmetyczną.

Pragnienie posiadania "lepszego mózgu" staje się współczesną gorączką złota. Postęp w neurobiologii i neurofarmakologii powoduje, że coraz więcej jest leków poprawiających funkcje mózgu osób cierpiących na takie schorzenia, jak choroba Alzheimera czy parkinsonizm, lub ułatwiających dzieciom zbyt ruchliwym skoncentrowanie się na nauce. Wiele osób jednak uważa, że skoro można poprawić działanie mózgów ludzi chorych lub szczególnie roztargnionych, czemu nie dać tej samej szansy zdrowym? Takie leki jak

ritalin, zwiększający koncentrację umysłową, czy modafinil, ułatwiający długotrwałe skupienie, są używane jak aspiryna na przeziębienie. Wkrótce mają trafić do aptek leki nowej generacji, zwiększające pojemność pamięci. Amfetaminy w małych dozach używa się, aby przyśpieszyć zdobywanie takich umiejętności motorycznych jak nauka pływania, jazda na nartach czy gra na pianinie. Trzeba jednak pamiętać, że leki mają skutki uboczne. Ludzie chorzy podejmują to ryzyko, bo nie mają innego wyjścia. Jeden z amerykańskich futurologów, Francis Fukuyama, ostrzega, że celem medycyny jest leczenie chorych, a nie zamiana zdrowych w bogów. To się nie może udać.

 

 

„NEWSWEEK” nr 37, 18.09.2005 r.

BIOLOGICZNE SZPIEGOSTWO

NA ŚWIECIE PRODUKUJE SIĘ SETKI TON MORDERCZYCH ZARAZKÓW. JEST TYLKO KWESTIĄ CZASU, KIEDY UŻYJĄ ICH TERRORYŚCI

 

NEWSWEEK: Kilkanaście dni temu u 96 mieszkańców Niżnego Nowgorodu stwierdzono groźną chorobę tularemię.

Rozgłośnia Echo Moskwy twierdzi, że to z laboratoriów wojskowych "wyciekła" broń biologiczna. Czy pana zdaniem epidemia mogła być wywołana przez zarazki hodowane sztucznie?

ALEKSANDER KUZMINOW: - Moja kariera oficera rosyjskiego wywiadu biologicznego nauczyła mnie podejrzliwości wobec takich epidemii. Niewyjaśnione choroby ludzi i zwierząt, jak infekcja nieznanym wirusem SARS w Chinach i Hongkongu dwa lata temu, która rozszerzyła się niemal na cały świat, epidemie pryszczycy w Anglii w 2001 roku, kongijskiej gorączki krwotocznej w rejonie Rostowa w Rosji sześć lat temu czy gorączki zachodniego Nilu nad Wołgą są albo rezultatami eksperymentów z tajną bronią biologiczną, albo przypadkowej ucieczki zarazków preparowanych w laboratorium.

 

Czy epidemia SARS - ostrej niewydolności oddechowej, która przeraziła świat w 2003 roku, mogła być rzeczywiście efektem manipulacji biologicznych w tajnych laboratoriach?

- Zdaniem prof. Siergieja Kolesnikowa, członka Rosyjskiej Akademii Nauk Medycznych, SARS został stworzony sztucznie. Kolesnikow uważa, że skład genetyczny tego mikroba jest kombinacją dwóch dobrze znanych wirusów, których naturalne połączenie jest niemożliwe. Dokładne analizy próbek tego wirusa przeprowadzone w amerykanskim Centrum Kontroli Chorób i opublikowane w czasopiśmie medycznym "New England Journal of Medicine" wskazują, że wirus SARS nie jest spokrewniony z żadnym ze znanych wirusów ludzkich ani zwierzęcych. Musiał zostać skonstruowany w laboratorium.

 

To oznacza, że zakazane konwencją biologiczną eksperymenty nad groźnymi zarazkami trwają w najlepsze.

- Już w połowie lat 80., kiedy rozpoczynałem swoją karierę w KGB, mieliśmy cały morderczy arsenał. Szczepy śmiertelnych wirusów Eboli, przywiezione z Afryki,

zarazki ospy czarnej pochodzące z Indii, pałeczki tularemii, nieistniejące w naturze, zmodyfikowane genetycznie przez amerykańskich biologów, a wprowadzone do wyposażenia bojowego armii radzieckiej. Posiadaliśmy śmiertelnie niebezpieczne wirusy Marburg wywołujące gorączkę krwotoczną ze wschodniej Afryki, "przerobione" odpowiednio przez naukowców niemieckich. W 1990 r. zaakceptowano je jako broń do użytku wojsk radzieckich. Nie sądzę, aby z niej później zrezygnowano.

Dwa lata temu Ken Alibek, jeden z szefów radzieckiego programu wojny bakteriologicznej, powiedział w wywiadzie: "W latach 90. tej broni było tak wiele, że aby nad wszystkim zapanować, mieliśmy specjalny kod ich nazewnictwa. L1 oznaczało dżumę, L2 tularemię, L3 brucelozę, L4 wąglik, L5 nosaciznę itd. Od litery N zaczynały się z kolei nazwy śmiertelnych wirusów". Ken Alibek jest obecnie doradcą rządu USA do spraw bioobrony.

 

A pan jaką rolę pełnił w radzieckim KGB?

- Zajmowałem się szpiegostwem biologicznym w ściśle tajnym departamencie, stanowiącym część tak zwanego Dyrektoriatu Operacji Specjalnych. Do zadań tego

departamentu należało planowanie i przygotowywanie aktów terroru biologicznego, przeprowadzanie ich w wypadku konfliktu militarnego o dużej skali lub podczas wojny biologicznej. Moim szczególnym obowiązkiem było zdobywanie informacji o badaniach biologicznych najpierw w krajach Europy Zachodniej, a następnie także w innych państwach świata. Organizowałem sieć tzw. nielegalnych wywiadowców. Byli to obywatele Związku Radzieckiego działający poza krajem, mieli fałszywe nazwiska i życiorysy. Specjaliści w dziedzinie mikrobiologii, medycyny, genetyki.

 

Co było ich zadaniem?

- Wszystko, co mogło pomóc w wyprodukowaniu i doskonaleniu radzieckiej, a później rosyjskiej broni biologicznej. Ważne były informacje o prowadzonych eksperymentach, przysyłane szczepy niebezpiecznych zarazków, preparaty biotrucizn, raporty na temat szczepionek, programów bioobrony w różnych krajach itd.

 

A jaki był wynik tych szpiegowskich zabiegów?

- Związek Radziecki był jedynym krajem na świecie, który mógł rozpocząć i wygrać globalną wojnę biologiczną. Radzieckie Biuro Polityczne rozpatrywało swego czasu decydujące uderzenie na kraje zachodnie przy użyciu broni bakteriologicznej, jako sposób ostatecznego rozwiązania problemu równowagi sił na świecie.

 

Na świecie produkuje się setki ton morderczych zarazków. Jest tylko kwestią czasu, kiedy użyją ich terroryści. Co się zmieniło od tamtej pory?

- W laboratoriach wojskowych nie przechowuje się już tylko zwykłych morderczych wirusów i bakterii, ale także ich genetycznie zmodyfikowane wersje.

Pałeczki wąglika rozsyłane w Stanach Zjednoczonych w formie białego proszku po atakach al-Kaidy we wrześniu 2001 r. na Nowy Jork zostały tak zmienione, że stały się oporne na większość leków i antybiotyków. Zamachowcy wyposażyli je też w geny powodujące hemolizę, pękanie czerwonych ciałek u zakażonych ofiar.

 

Takie genetycznie modyfikowane wirusy to broń przyszłości?

- Kolejne rewolucje w genetyce dają nowe możliwości konstruowania broni, wobec których ludzie będą bezradni. Badania nad genomem człowieka posłużyły na przykład do wyodrębnienia specjalnych genów odpowiedzialnych za płeć, rasę, kolor skóry. Informacje te posłużyły do opracowania broni genetycznej, zwanej również etniczną. W sierpniu 2002 r. podejrzenie użycia broni etnicznej wywołała epidemia dziwnej grypy w kilku prowincjach Madagaskaru. Specjalny zespół medyczny Organizacji Narodów Zjednoczonych został wówczas zaalarmowany tym, że epidemia rozprzestrzeniła się tylko wśród osób z jednej grupy etnicznej.

Podobny przypadek miał miejsce na początku lat 90. w rejonie Nowego Meksyku w Stanach Zjednoczonych. Działo się to w pobliżu Fortu Wingate, stanowiącego placówkę armii amerykańskiej testującej nową broń biologiczną. Wybuchła tam tajemnicza choroba przypominająca ostre schorzenie dróg oddechowych. Ofiary umierały po dwóch dniach. Żaden lek nie mógł im pomóc. Najdziwniejszą cechą tej choroby był fakt, że atakowała tylko mężczyzn średniego wzrostu z plemienia Indian Navajo.

 

Czy to rzeczywiście możliwe?

- Niestety tak, a zdolność do sprowadzania zarazy tylko na wybrane ofiary pokazuje też przykład ukraiński. Na kilka lat przed wydarzeniami w Nowym Meksyku zapadały na dziwną grypę Ukrainki, ale tylko niebieskookie z jasnymi włosami, poniżej 14 lat. Symptomy były identyczne jak u Indian Navajo: wysoka temperatura, trudności z oddychaniem, halucynacje i śmierć.

Według raportu Brytyjskiego Stowarzyszenia Medycznego z ubiegłego roku broń etniczna działająca wybiórczo, tylko na ludzi o wybranych genach, może być wyprodukowana na dużą skalę w ciągu zaledwie kilku lat. Może też spowodować, że stare powiedzenie "śmierć nie wybiera" przestanie być aktualne. Bioterroryści wszczepią morderczym zarazkom coś w rodzaju kompasu, który je skieruje tylko do wybranych ofiar, oszczędzi zaś twórców broni.

 

Brytyjskie służby bezpieczeństwa dowiedziały się niedawno od pana, że rosyjscy szpiedzy w czasach zimnej wojny ukryli w Wielkiej Brytanii pojemniki z morderczymi zarazkami. W lipcu tego roku Brytyjczycy uzyskali informacje, że broń ta może zostać użyta podczas szczytu G8 przeciw przywódcom ośmiu najbogatszych państw świata, obradującym właśnie wówczas w Szkocji. Miał pan coś wspólnego z tym szpiegowskim desantem?

- Mówiąc ogólnie, doradzałem swego czasu w wyborze celów, których destrukcja byłaby najbardziej bolesna dla krajów zachodnich. Prowadziłem też ocenę miejsc, gdzie można te pojemniki zmagazynować. Nie tylko w Europie, ale też np. w Australii. Celami miały być między innymi zbiorniki wody pitnej, magazyny żywności, szczepionki, fabryki farmaceutyczne i biologiczne.

 

Według gazety "The Sunday Times" kontrwywiad brytyjski został ostrzeżony, że niektórzy z dawnych agentów KGB sprzedali al-Kaidzie informacje o miejscach ukrycia pojemników z bronią. Co pan o tym myśli?

- Od 10 lat nie jestem w służbie rosyjskiego wywiadu. Nie wiem, czy współcześni terroryści uzyskali dostęp do pojemników z zarazkami dzięki szpiegom rosyjskim.

 

Czy istnieje realna groźba terrorystycznego ataku biologicznego w Europie lub w Stanach Zjednoczonych?

- Nie wykluczam takiego rozwoju wypadków. I tu, i tam działają tajne grupy

terrorystyczne gotowe do użycia broni bakteriologicznej. Możliwość taką bierze też pod uwagę rząd USA. Po atakach na World Trade Center i Pentagon we wrześniu 2001 r. w USA dramatycznie zwiększono wydatki na bioobronę. Do roku 2001 przeznaczano na ten cel ze środków federalnych mniej niż miliard dolarów rocznie, po zamachach wydatki te urosły 22-krotnie, a w przyszłym roku mają już być 30 razy większe niż przed 5 laty. To robi wrażenie.

 

Zrezygnował pan z kariery w rosyjskich służbach wywiadowczych pod koniec 1994 roku. Dlaczego po 10 latach od opuszczenia Rosji zdecydował się pan ujawnić swoją przeszłość?

- Głównym powodem, dla jakiego napisałem "Biological Espionage", była potrzeba powiedzenia ludziom, jak wielkim niebezpieczeństwem jest bioterroryzm i niekontrolowane eksperymenty z zarazkami, które mogą służyć jako broń ofensywna.

 

Sądzi pan, że można się obronić przed bioterroryzmem?

- Nie istnieje skuteczna obrona przed atakiem terrorystycznym.

Nie sposób go wcześniej przewidzieć.

Jako były oficer wywiadu jestem przekonany, że tylko dobrze funkcjonujące siatki szpiegowskie mogą penetrować organizacje terrorystyczne i udaremniać ich

działania.

Współpracą takich służb wywiadowczych powinna kierować jedna organizacja międzynarodowa. Potrzebna jest też nowa konwencja, która czyniłaby bioterroryzm przestępstwem kryminalnym ściganym we wszystkich krajach. W przeciwnym wypadku możemy być wkrótce świadkami ataku z użyciem broni biologicznej, przeprowadzonego w taki sposób, by uzyskać dramatyczny efekt polityczny i spowodować masowe ofiary w ludziach.

 

 

„WPROST” nr 10(1058), 2003 r.

WĄGLIK KOMPUTEROWY

ROZMOWA Z KEVINEM MITNICKIEM, NAJGŁOŚNIEJSZYM HAKEREM NA ŚWIECIE

Krzysztof Król: Podobno komputer to najniebezpieczniejsze urządzenie, jakie stworzył człowiek.

Kevin Mitnick: Niestety, chyba tak jest. Przed wprowadzeniem nowych technologii kradzieże i terroryzm także się zdarzały (każdą zapisaną na papierze informację można było ukraść). Wraz z pojawieniem się komputerów jest to jednak łatwiejsze. Można zaatakować z dowolnego miejsca na świecie: włamać się, zniszczyć, wywołać katastrofę. Nie chcę sobie wyobrażać ataku na elektrownię jądrową. Także systemy komputerowe sterujące przepływem wody przez tamy nie są bezpieczne. Komputery otworzyły drzwi do naprawdę niebezpiecznego świata.

Czy przyszłe wojny będą się rozgrywać głównie w cyberprzestrzeni?

- W coraz większym stopniu. Wystarczy wspomnieć o działalności wywiadowczej armii, która odbywa się głównie poprzez satelity. Komputery będą brały udział w wojnach na równi z żołnierzami, a w przyszłości będą od nich nawet ważniejsze. Dzięki nim będzie można zaatakować wirusem systemy sterowania rakietami, sparaliżować komunikację, wprowadzić chaos w całej gospodarce. Wkrótce do cyberprzestrzeni przeniosą się wojny gospodarcze. Nowoczesne kraje są bardzo uzależnione od elektronicznych operacji finansowych. Trzeba być naiwnym, by wierzyć, że wróg nie będzie chciał tego wykorzystać.

Czy hakerzy pracują już na potrzeby armii?

- Tak. Wiem, że w kilku wojskowych agencjach wywiadowczych istnieją już oddziały hakerów. W Stanach Zjednoczonych mamy szkolenia dla żołnierzy mających brać udział w cyberwojnach.

Czy potrafiłby się pan włamać do każdego systemu?

- Jednego systemu nie mogłem złamać - znajdował się on w Anglii i nie był połączony z siecią. Mogłem tylko jechać do Anglii i włamać się na miejscu, ale nie miałem na to ochoty.

Czy walka z hakerami jest skazana na niepowodzenie?

- Nie. Zablokować hakera mogą wykwalifikowani pracownicy firm telekomunikacyjnych. Tyle że często zapomina się o stałym monitorowaniu systemu i szkoleniu personelu pod względem bezpieczeństwa. Pracownicy firm często sami zdradzali mi informacje, które umożliwiały wejście do systemu: rodzaje systemów operacyjnych i aplikacji, kody, hasła. Często wystarczyło sprawdzić, kto w danej firmie pracuje, poczekać, aż wyjdzie z pracy, zadzwonić do kogoś z innego działu jego firmy i podszywając się pod niego, uzyskać potrzebną informację.

Jak pan zniósł sądowy zakaz korzystania z komputera?

- Ten wyrok był mocno przesadzony. To tak, jakby zabronić nauczycielowi używania tablicy. Szczęśliwie, w ubiegłym miesiącu zakaz przestał obowiązywać. Sądy wyższych instancji orzekły, że jest on zbyt surową karą, bo ogranicza wiele praw obywatelskich, na przykład robienie zakupów przez Internet, podróżowanie czy edukację.

Czy rozwój informatyki doprowadzi do inwigilacji ludzi - jak w "Raporcie mniejszości" Spielberga?

- Bardzo się tego obawiam. Zwłaszcza w kontekście nowych regulacji wprowadzonych w USA, które dają prawo do inwigilacji obywateli. Władze mogą teraz przeglądać wszelkie bazy danych. Mogą sprawdzać transakcje bankowe, korzystanie z bankomatów, zakupy w sklepach, czytać e-maile, podsłuchiwać rozmowy. Komputery umożliwiają jednoczesną inwigilację milionów ludzi. Żaden dyktator w historii nie dysponował tak potężnymi narzędziami kontroli społeczeństwa. Wprawdzie dziś chodzi o walkę z terrorystami, ale takie uprawnienia mogą być łatwo nadużyte przez nieuczciwych funkcjonariuszy. Technologie komputerowe mogą się więc stać narzędziem zniewolenia całych społeczeństw.

Z nawróconym hakerem rozmawiał Krzysztof Król

 

KEVIN MITNICK (38 lat)

uznawany za hakera wszech czasów, stał się bohaterem filmów i książek - m.in. "Cyberpunk" Katie Hafner i Johna Markoffa oraz "Takedown" Markoffa. Jego zdjęcie trafiło na pierwszą stronę "The New York Times". Mitnick wykradł tysiące plików z danymi i co najmniej 20 tys. numerów kart kredytowych. Włamał się m.in. do Dowództwa Obrony Powietrznej USA, do central międzynarodowych korporacji (m.in. Motoroli, Nokii, Sun), ukradł informacje dotyczące najnowszej generacji elektronicznych zabezpieczeń i supertajnych kodów służb bezpieczeństwa. Haker miał dostęp do tajemnic handlowych wartych dziesiątki milionów dolarów. Jednocześnie potrafił usuwać swoje dane z elektronicznych kartotek policyjnych. Po aresztowaniu przez FBI w lutym 1995 r. groziło mu 460 lat więzienia, i to mimo że nigdy nie oskarżono go o czerpanie korzyści finansowych z hakerstwa. Za kratami (w więzieniu w Lompoc w Kalifornii) spędził pięć lat - na wolność wyszedł w styczniu 2000 r. Sąd zakazał mu korzystania z komputera. "Uzbrojony w klawiaturę jest groźny dla społeczeństwa" - uzasadnił sędzia. Po wyjściu z więzienia Kevin Mitnick stał się najbardziej poszukiwanym ekspertem w USA do spraw bezpieczeństwa systemów komputerowych. W najnowszej książce "Sztuka podstępu" odkrywa tajemnice swoich komputerowych podbojów. Polską wersję książki wydało wydawnictwo Helion. Jej patronem prasowym jest tygodnik "Wprost".

 

 

"POLITYKA" nr 25(2509), 25.06.2005 r.; s. 18

POCHŁONIE NAS SZARA BREJA?

Inwestycje w badania i rozwój nanotechnologii stały się strategicznym priorytetem dla rządów wielu państw. Trwa globalny wyścig, który można porównać tylko do amerykańsko-radzieckiego współzawodnictwa w eksploracji kosmosu. Kto w nim zwycięża? I przede wszystkim – po co?

 

Zacznijmy od dwóch pojęć podstawowych. Nano (oznaczany n) to przedrostek krotności oznaczający jedną miliardową część jednostki podstawowej, np. 1 nm (nanometr) to 10 do minus dziewiątej metra. Natomiast nanotechnologia to technologia i produkcja bardzo małych przedmiotów, zwłaszcza o wielkości poniżej 100 nm, i takich, które zbudowane są z pojedynczych atomów i cząsteczek.

 

Powinniśmy się z tymi pojęciami oswajać, ponieważ naukowców, wytwórców i polityków ogarnia pasja poznawania tajemnic nanoświata. Bo choć to świat niewyobrażalnie mały, to jednak w nim najprawdopodobniej ukryte są klucze do dalszego materialnego rozwoju ludzkości. Matthew Nordan z amerykańskiej firmy konsultingowej Lux Research, badającej rynki technologii materiałowych, przewiduje, że w ciągu dziesięciu lat mniejszy lub większy udział nanotechnologii będzie można odkryć w produktach o wartości 3 bln dol.!

 

Do Nordana dołączają inni analitycy: prognozują, że bez dobrych nanostrategii nie rozwiążemy problemów energetycznych ludzkości, nie utrzymamy tempa rozwoju informatyki i elektroniki, nie rozwinie się medycyna, bo nie powstaną nowe leki i terapie. W amerykańskim urzędzie patentowym doliczono się w 2002 r. 90 tys. patentów i zgłoszeń odnoszących się do nanotechnologii. Analitycy obiecują, że jeszcze w tym roku nastąpi przełom, że w końcu nanotechnologie zaczną być widoczne nie tylko pod mikroskopem, ale coraz częściej i w praktyce.

 

Jedne tylko Stany Zjednoczone wydały w 2004 r. na nanotechnologie 1,6 mld dol. z państwowej kasy, kwota przeznaczona na ten rok jest niewiele mniejsza. Dla porównania, Human Genome Project, spektakularny i bardzo upolityczniony program poznania genomu ludzkiego, nigdy nie uzyskał podobnego poziomu finansowania. Co więcej, nanotechnologie łączą Amerykanów ponad politycznymi podziałami. To prezydent demokrata Bill Clinton ustanowił w 2000 r. National Nanotechnology Initiative, a republikanin George W. Bush nadał jej jeszcze większą polityczną rangę, podpisując w grudniu 2003 r. ustawę 21 Century Nanotechnology Research and Development Act.

 

Jednak jak wyliczył Ronald Kostoff, uczony pracujący w instytucie badawczym US Navy, to Chińczycy stali się w 2004 r. liderem badań nad nanotechnologiami, wyprzedzając Stany Zjednoczone. Komunikat Kostoffa zabrzmiał dla Amerykanów równie złowieszczo jak w 1957 r. informacja o wystrzeleniu przez ZSRR rakiety ze sputnikiem. Wnikliwsza analiza tematu, dokonana przez holenderskiego scjentometrę Loeta Leydesdorffa, pozwoliła Amerykanom złapać oddech: Chińczycy nie są pierwsi, ale drudzy. Jednak w ciągu kilku lat udało im się wyprzedzić tak zaawansowane kraje jak Japonia, Francja, Niemcy i Wielka Brytania (Unia Europejska jako całość jawi się w tej konkurencji lepiej). Co ważniejsze, nadal gonią do przodu.

 

PAMIĘTLIWA KOMÓRKA

By lepiej sobie uzmysłowić skalę nadchodzącej rewolucji, wystarczy przeczytać kilka z produkowanych z coraz większą szybkością doniesień naukowych. Oto więc amerykańska firma Nanterro ogłosiła, że potrafi budować układy pamięci komputerowej, w których do przechowywania danych wykorzystuje się nanorurki, cylindryczne twory zbudowane z atomów węgla, tysiąc razy cieńsze od ludzkiego włosa. Układy pamięci z nanorurkowym nośnikiem danych będą ponad tysiąc razy pojemniejsze od stosowanych dzisiaj. Prototypy pierwszych takich superpojemnych chipów mają się pojawić na początku 2006 r. Celem zaś Nanterro (jak i całkiem licznej nanokonkurencji) jest stworzenie pamięci uniwersalnej, czyli rozwiązanie problemów z brakiem miejsca dla informacji raz na zawsze. Jak przewidują eksperci, najpóźniej za 20 lat zwykły komputer przenośny będzie w stanie pomieścić zawartość wszystkich płyt DVD, jakie kiedykolwiek zostały opublikowane, a komórka będzie w stanie zapamiętać treść wszystkich przeprowadzonych z niej rozmów.

 

Warto byłoby jednak dożyć tego czasu w dobrym zdrowiu. Znowu nanotechnologie (i to już dostępne oraz opatentowane) idą w sukurs. Podstawą skutecznych terapii jest diagnostyka: im szybciej uda się wykryć i zidentyfikować np. wirusa, tym większa szansa na skuteczne szybkie wyleczenie i zapobieżenie epidemii. Charles Lieber i Xiao Zhuang z Uniwersytetu Harvarda zaprojektowali aparaturę diagnostyczną zdolną do wykrywania pojedynczych wirusów w czasie nawet kilkunastu sekund. Sercem superczułej aparatury są krzemowe nanodruty. Do ich końców przyczepia się pojedyncze cząsteczki przeciwciał. Gdy w środowisku pojawi się wirus rozpoznawalny przez któreś z przeciwciał, dochodzi do reakcji i powstania impulsu elektrycznego, co wystarcza do identyfikacji agresora. W innych laboratoriach trwają intensywne prace nad skonstruowaniem podobnych bioczujników do bardzo wczesnego wykrywania zmian nowotworowych.

 

KWANTOWE KROPKI

Praca Liebera i Zhuanga demonstruje krańcowe możliwości zastosowań nanotechnologii, które jeszcze nie trafiły do praktyki. Ale już od kilku lat dużym zainteresowaniem cieszą się tzw. kwantowe kropki (quantum dots), czyli nanokryształy utworzone z kilkuset atomów lub cząsteczek. Charakteryzują je ciekawe właściwości, potrafią m.in. świecić, co czyni z nich doskonały materiał do oznaczania próbek. Można je na przyklad przyczepiać do cząsteczek DNA, by śledzić na poziomie pojedynczych molekuł, jak przebiegają reakcje z cząsteczkami potencjalnych leków.

 

W wielu przypadkach nawet nie zdajemy sobie sprawy, że szczególne własności jakiegoś materiału są skutkiem zastosowań nanotechnologii. Niektóre odmiany antyseptycznych opatrunków zawierają rozdrobnione do nanoskopowych wielkości srebro, które w tej postaci ma silne właściwości bakteriobójcze. Podobne składniki dodawane są coraz częściej do kosmetyków, zapewniając m.in. skuteczność ochronną kremom przeciwsłonecznym. Z kolei nielubiący świątecznych porządków mogą zaopatrzyć się w brudoodporne szyby. Szkło w takich szybach zawiera domieszkę substancji katalizującej, która pod wpływem światła słonecznego powoduje rozkład cząsteczek brudu na mniejsze, łatwiej rozpuszczalne w wodzie fragmenty. Po to jednak, żeby woda spływała równomiernie – a nie kroplami zostawiającymi osad – i zabierała utleniony brud z sobą, szkło zawiera jeszcze drugi chemiczny nanododatek.

 

GRANICE MINIATURYZACJI

W 2004 r. wartość sprzedaży różnych produktów powstałych przy choćby częściowym wykorzystaniu nanotechnologii wyniosła, jak szacuje wspomniany Nordan, 158 mld dol. Największy udział w tym torcie mieli producenci mikroprocesorów, którzy wiedzą, że w wyścigu do coraz większych mocy obliczeniowych muszą nieustannie miniaturyzować układy elektroniczne.

 

Miniaturyzacja tradycyjna, polegająca na ciągłym zmniejszaniu szerokości ścieżek w mikroprocesorach, po których przemieszczają się elektrony, by upchnąć na jednostce powierzchni jak najwięcej tranzystorów, nie może trwać w nieskończoność. Co prawda jeszcze 10 lat temu wydawało się, że fizyczną barierą miniaturyzacji mikroprocesorów jest ścieżka o szerokości 100 nanometrów, obecnie mówi się, że w zasięgu ręki jest 10 nanometrów. Kolejny skok o rząd wielkości wymaga jednak zupełnie innego podejścia, bo jest już skokiem do świata pojedynczych atomów i cząsteczek. Dlatego od wielu lat zarówno w laboratoriach akademickich jak i największych koncernach informatycznych trwają prace nad komputerem chemicznym. Chodzi o to, by zbudować mikroprocesory, w których funkcję tranzystorów będą pełnić pojedyncze molekuły. Droga do chemicznego komputera, jeśli w ogóle uda się ją pokonać, jest jeszcze bardzo odległa. Ale jednym ze skutków badań w tej dziedzinie jest przybliżenie perspektywy realizacji wspominanej uniwersalnej pamięci.

 

NA DOLE JEST DUŻO MIEJSCA

Za twórcę pojęcia nanotechnologia uważa siebie Amerykanin Eric Drexler, absolwent prestiżowej uczelni Massachusetts Institute of Technology. W 1991 r. obronił tam pierwszy na świecie doktorat z nanotechnologii molekularnej, dziedziny, jaką sam wymyślił wiele lat wcześniej.

 

Wszystko zaczęło się od futurystycznej wizji, jaka nawiedziła młodego studenta MIT w 1977 r. Drexler wyobraził sobie wówczas świat, w którym miniaturowe roboty potrafią budować dowolne substancje i przedmioty z surowców zupełnie podstawowych, czyli atomów i cząsteczek chemicznych. Jak pisze o tej wizji Ed Regis, biograf Drexlera: „Umieszczone w układzie krwionośnym maleńkie maszyny mogłyby leczyć choroby. Znajdując się w powietrzu, niszczyć substancje toksyczne. Wizja Drexlera zainspirowała pokolenie chemików, informatyków i inżynierów, by skoncentrować się na nauce w nanoskali”.

 

W istocie, co przyznaje sam zainteresowany, najważniejszym źródłem jego inspiracji był tekst wykładu, jaki w 1959 r. wygłosił wielki dwudziestowieczny fizyk Richard Feynman. Stwierdził on wówczas, że „There's plenty of room at the bottom” (Na dole jest wiele miejsca), zapowiadając, że inżynieria molekularna jest możliwa przynajmniej z teoretycznego punktu widzenia.

 

Drexler na początku lat 80. był już mądrzejszy o doświadczenia inżynierii genetycznej i informatyki. W 1981 r. opublikował w prestiżowym czasopiśmie naukowym „Proceedings of the National Academy of Sciences” artykuł o możliwościach inżynierii molekularnej, a w 1986 r. wydał książkę „Engines of Creation” (Motory tworzenia), w której bodaj po raz pierwszy użył słowa nanotechnologia. Jakże to jednak była inna nanotechnologia od opisywanej w dotychczasowych przykładach. Drexler marzył i marzy nadal dosłownie o nanoinżynierii. Maleńkie fabryki na wzór fabryk biologicznych, jakimi są żywe komórki, miałyby składać, atom po atomie i cząsteczka po cząsteczce, wszystko, co człowiekowi jest potrzebne. Od kotleta schabowego po diamenty. Punktem kulminacyjnym byłoby skonstruowanie nanofabryk (asemblerów) zdolnych do automatycznej reprodukcji. Nie dość, że byłyby w stanie wytwarzać oczekiwane materiały, to jeszcze by się rozmnażały, zwiększając tym samym wydajność całego procesu. Człowiek w takim świecie nie miałby w zasadzie już nic do roboty.

 

FIASKO DREXLERA

Drexler podporządkował swojemu marzeniu życie (o jego koncepcjach można przeczytać w hagiograficznej książce Eda Regisa „Nanotechnologia. Narodziny nowej nauki, czyli świat cząsteczka po cząsteczce”, Prószyński i S-ka 2001 r.). Założył Foresight Institute, który zajął się działalnością misyjną na rzecz nanotechnologii: konferencjami naukowymi i quasi-naukowymi, publikacjami, w których zaawansowana matematyka miesza się z opowieściami science fiction, lobbingiem politycznym. W latach 90. wydawało się, że Drexler jest bliski sukcesu. Jego przemyśleń słuchały komisje Kongresu USA oraz najpierw senator, a potem wiceprezydent Al Gore. Ale gdy spojrzeć na zdjęcie z Białego Domu, upamiętniające podpisanie w grudniu 2003 r. ustawy nanotechnologicznej, daremnie na nim szukać Erica Drexlera. Widać natomiast Richarda Smalleya, profesora Rice University, laureata Nagrody Nobla z chemii.

 

Smalley jest współautorem jednego z najciekawszych odkryć końca XX stulecia. W 1985 r. wspólnie m.in. z brytyjskim chemikiem Haroldem Kroto zidentyfikowali nową formę istnienia atomów węgla, fulereny. To cząsteczki chemiczne o niezwykłej urodzie. Tworzą m.in. struktury składające się z 60 atomów węgla, nazwane buckminsterfullerenami, na cześć Buckminstera Fullera, genialnego architekta, który tworzył podobne konstrukcje przestrzenne. W żargonie chemików mówi się o nich buckyball, bo przypominają łaciatą piłkę do nogi.

 

Dla wielu chemików to właśnie odkrycie fulerenów jest prawdziwym początkiem nanotechnologii. Bo choć zbudowane z atomów zwykłego węgla, fulereny mają wiele ciekawych i niepowtarzalnych właściwości, które doskonale kwalifikują je do roli idealnej substancji dla rozwoju nanotechnologii. Można z nich tworzyć nanorurki i nanodruty, które nadają się do budowy układów pamięci komputerowej nowej generacji. Richard Smalley liczy jednak na to, że z nanodrutów będziemy w nieodległej przyszłości tworzyć realne przewody elektryczne, które odmienią sposób, w jaki korzystamy z energii elektrycznej.

 

Po pierwsze, będą one dziesiątki razy wytrzymalsze od dzisiejszych kabli przesyłowych. Po drugie, pozwolą na przesyłanie prądu elektrycznego niemal bez strat, co obecnie umożliwiają jedynie substancje nadprzewodzące, wymagające chłodzenia do bardzo niskich temperatur. Dziesiątki innych zastosowań – od produkcji ekranów komputerowych, które zastąpią wyświetlacze ciekłokrystaliczne i plazmowe, przez osłony dla leków, po miniaturowe ogniwa paliwowe, odnawialne źródła energii dla przenośnych urządzeń elektrycznych – są bodźcem dla pracy tysięcy chemików z laboratoriów na całym świecie.

 

INŻYNIERIA MOLEKULARNA

Smalley, współautor fulerenowej rewolucji, przyznaje, że w pierwszym momencie był zafascynowany książką Drexlera „Engines of Creation”, lecz potem dostrzegł zasadnicze słabości przedstawionego tam projektu. Jak stwierdził, rozpoczynając w 2001 r. publiczną polemikę z Drexlerem i, po trosze, z nieżyjącym Feynmanem na łamach magazynu „Scientific American” (w Polsce dostępny jako „Świat Nauki”), „na dole nie ma wcale tak wiele miejsca”. Zdają sobie z tego sprawę wszyscy chemicy. Budowanie większych struktur z atomów i cząsteczek nie ma nic wspólnego z przesuwaniem i łączeniem klocków. W świecie skali nano obowiązują inne reguły niż w rzeczywistości makro. Atomy i cząsteczki łączą się nie dlatego, że zostały do siebie przysunięte, ale dlatego, że występują między nimi znacznie subtelniejsze oddziaływania, których skutkiem może być powstanie trwałego wiązania. Jednak równie dobrze może pojawić się niechęć do wspólnego związku i odpychanie. Nie ma tam miejsca na wymarzonego przez Drexlera robota-asemblera, jego rolę pełni geniusz chemika, który wykorzystuje swoją wiedzę do budowania związków o oczekiwanych własnościach.

 

Czyżby więc nanotechnologia była tylko odkryciem, że chemicy już od dawna mówią prozą, tylko o tym nie wiedzieli? Niezupełnie. Dopiero od niedawna chemicy mogą o sobie mówić, że są inżynierami molekularnymi, czyli że potrafią w pełni świadomie projektować i wytwarzać substancje o nowych własnościach, często wyposażone w swoistą inteligencję. Mówił o tym prof. Krzysztof Matyjaszewski z Carnegie Mellon University (POLITYKA 12), jeden z najwybitniejszych współczesnych chemików. Opracowane przez niego metody syntezy polimerów, czyli tworzyw sztucznych, mają zastosowanie w nanotechnologiach. Umożliwiają m.in. produkcję niezwykle mocnych nitek polimerowych o średnicy liczonej w nanometrach lub też tworzenie skomplikowanych tworów przestrzennych w nanoskali.

 

NADCIĄGA GREY GOO?

Drexler nie uległ Smalleyowi i otaczającej go aurze noblisty. W znanym w chemicznej branży czasopiśmie „Chemical&Engineering News” opublikował w 2003 r. list otwarty oskarżając odkrywcę fulerenów o przeinaczenie intencji, jakie leżą u podstaw nanotechnologii. Molekularne fabryki są możliwe. Najlepszym na to dowodem – według Drexlera – są żywe organizmy, które przecież nie robią nic innego, tylko składają potrzebne dla siebie substancje z prostszych cząsteczek i atomów. Trwają już przecież prace nad stworzeniem w laboratorium molekularnych rotorów, syntetycznych nanosilników. Czy w końcu IBM nie pokazał już w 1989 r., że można przesuwać pojedyncze atomy, by utworzyć zaprojektowany wzór? (W 1989 r. Dan Eigler z laboratorium IBM w Zurichu ułożył z atomów ksenonu napis IBM, używając do tego celu skaningowego mikroskopu tunelowego, urządzenia umożliwiającego obserwację materii w skali atomowej). Nanotechnologia, o jakiej mówi Smalley i cały skupiony wokół wielkich pieniędzy establishment, nie ma nic wspólnego z prawdziwą nanotechnologią.

 

Cóż, mało kto przejmuje się obecnie protestami Drexlera, mało kto zwraca uwagę na jego prawo do terminu nanotechnologia. Drexler nie stał się Billem Gatesem nowej rewolucji technologicznej.

 

Mimo to warto zwrócić jeszcze uwagę na jeden wątek z jego książki „Engines of Creation”. Entuzjazm miesza się w niej z poważnymi obawami o przyszłość, w sytuacji gdy technologiczna rewolucja wymknie się spod kontroli. Bo można przecież sobie wyobrazić, że podczas procesu samoreprodukcji asemblerów pojawią się jakieś przypadkowe błędy. Podobne do tych, jakie napędzają ewolucję biologiczną. Zamiast nanorobotów wykonujących zadaną pracę pojawią się maszyny o „skrzywionych charakterystykach”, które w końcu mogą wyzwolić się spod kontroli człowieka. Wówczas nastąpi katastrofa: pozbawione kontroli asemblery reprodukowałyby się coraz szybciej, przetwarzając na swoje potrzeby wszystkie dostępne zasoby. Ziemia zamieniłaby się w końcu w wielkie grey goo, planetę wypełnioną szarą niezróżnicowaną breją pozbawioną biologicznego życia.

 

Ta ponura wizja zainspirowała technofuturystów zarówno ze świata nauki jak i literatury. W kwietniu 2000 r. Bill Joy, główny naukowiec koncernu informatycznego Sun Microsystems, napisał esej „Dlaczego przyszłość nas nie potrzebuje?”. Stwierdza w nim, że na skutek połączenia skutków trzech rewolucji: informatycznej, biotechnologicznej i nanotechnologicznej scenariusz grey goo jest niezwykle prawdopodobny i może się zrealizować w ciągu najbliższych kilkudziesięciu lat. Kto chce się trochę przestraszyć i zobaczyć, do jakich skutków prowadzi rozwój nauki napędzany chciwością kapitalistów, powinien przeczytać książkę „Rój” Michaela Crichtona. Ten ponury technotriller (choć z optymistycznym zakończeniem) przyniósł autorowi miliony dolarów honorarium.

 

Ponury scenariusz grey goo jest zapewne równie przesadzony jak wizje wytwarzanych przez nanoasemblery kotletów. Niemniej politycy nauczeni doświadczeniem batalii o żywność modyfikowaną genetycznie i takimi katastrofami jak BSE wolą działać ostrożnie. 25 maja 2005 r. w Wielkiej Brytanii rozpoczął pracę dwudziestoosobowy panel złożony z niespecjalistów – przedstawicieli społeczeństwa. Jego zadaniem jest wysłuchanie opinii ekspertów: uczonych zajmujących się nanotechnologiami, polityków, przedsiębiorców, przedstawicieli organizacji pozarządowych, by potem sformułować zalecenia dla rządu dotyczące rozwoju tego obszaru badań i uniknięcia potencjalnych zagrożeń.

 

W Japonii inicjatorami publicznej debaty nad bezpieczeństwem nanotechnologii są najbardziej inwestujące w ten obszar firmy. Przedstawiciele Mitsubishi Chemical, największego producenta fulerenów na świecie, zdają sobie sprawę, że rozwijanie nowych technologii w ukryciu bez publicznej dyskusji nad oceną skutków ekologicznych i zdrowotnych doprowadzić może do konfrontacji i zahamowania rozwoju.

 

Ostrożne podejście zarówno biznesu jak i polityków jest uzasadnione. Nieliczne na razie doniesienia pokazują, że nanocząsteczki takie jak fulereny mogą wywierać toksyczny wpływ na żywe organizmy. Odkryto m.in., że wywołują one uszkodzenia mózgu u ryb i uszkodzenia płuc u myszy. Raporty takie pojawiają się jednak za każdym razem, kiedy laboratoria opuszczają nowe substancje o nieznanych jeszcze właściwościach. Wynikające z nich ewentualne zagrożenia nie mają nic wspólnego z wizją grey goo.

 

SPOKOJNIE, TO TYLKO EWOLUCJA

Czy nanotechnologie są, jak lubią mawiać Amerykanie, The Next Big Thing? (kolejnym przełomem). Trudno mieć wątpliwości, jeśli popatrzy się na rosnącą w coraz większym tempie liczbę publikacji naukowych. Podobnie pozytywnej odpowiedzi udzielają politycy prześcigający się w tworzeniu strategii wspierających rozwój nanotechnologii. Zdumiewa jednak wstrzemięźliwość giełd, na których nie widać gorączki inwestycyjnej. Firmy, które deklarują zainteresowanie nowym obszarem, nie przynoszą oszałamiających przychodów, nie mówiąc już o zyskach. Zajmują się głównie patentowaniem kolejnych rozwiązań z nadzieją na ich komercjalizację w odpowiednim momencie. Podobnie robią wielcy potentaci zajmujący się sferą nano przy okazji – złośliwi mawiają, że w IBM w nanotechnologie zaangażowanych jest na razie więcej prawników niż naukowców.

 

Mimo to nanotechnologie są The Next Big Thing, ale nie w sposób, jaki wyobrażał sobie Drexler. Trafniejsze jest spostrzeżenie prof. Krzysztofa Matyjaszewskiego, który mówi, że w takich dziedzinach jak chemia nie ma miejsca na rewolucje. Liczy się nieustanne, żmudne poprawianie metod prowadzenia reakcji, usprawnianie aparatury badawczej, mozolne dokładanie kolejnych cegiełek wiedzy. To właśnie za sprawą takich ewolucyjnych, mało spektakularnych działań świat za dziesięć lat będzie wyglądał zupełnie inaczej niż dzisiaj. I nie będzie to wielkie grey goo.

Edwin Bendyk

 

 

„WPROST” nr 1(1306), 2008 r.

BĘDZIEMY TRANSLUDŹMI

ROZMOWA Z RAYMONDEM KURZWEILEM, AMERYKAŃSKIM WYNALAZCĄ I FUTUROLOGIEM

„Wprost": W książce „The Singularity is Near: When Humans Transcend Biology" zapowiada pan, że w XXI wieku człowiek pokona naturę. Że sztuczna inteligencja będzie bardziej wydajna niż ludzki mózg. Postęp nauki nie ma granic?

Raymond Kurzweil: Nie tylko w to wierzę, ale wręcz jestem pewien, że to wszystko się zdarzy. Czy kiedyś podejrzewaliśmy, że podając koledze rękę, możemy przesłać mu zdjęcia z wakacji? Dziś jest to możliwe, bo potrafimy skonstruować urządzenie, które wychwytuje biegnące po skórze sygnały elektryczne. Nadal nie wyobrażamy sobie, że inteligentne nanoroboty będą zintegrowane z naszym mózgiem. Tymczasem będziemy totalnie zanurzeni w wirtualnej rzeczywistości oddziałującej na wszystkie nasze zmysły tak jak w filmie „Matrix". Żyjemy w czasach, kiedy rewolucja w genetyce, nanotechnologii i robotyce wkroczyła w szczytową fazę.

Brzmi to jak kolejna utopia. Przed 40 laty wszyscy byli zgodni, że w 2000 r. ludzkość upora się z rakiem. Dziś jest wątpliwe, by kiedykolwiek było to możliwe.

– To nie jest utopia. Za sto lat ludzie będą się dziwić, jak ich przodkowie mogli żyć bez wspomagania mózgu sztuczną inteligencją. Obecną wersję człowieka, nazwijmy ją 1.0, zastąpi ulepszona wersja 2.0. Do 2020 r. powstanie komputer, który będzie dysponował pamięcią dorównującą człowiekowi. Jestem przekonany, że w roku 2029 inteligencja komputera przewyższy ludzką. Do 2045 r. sztuczna inteligencja będzie milion razy sprawniej przetwarzać informacje niż biologiczna.

Inteligencja to nie tylko przetwarzanie informacji. Równie ważna jest inteligencja emocjonalna i społeczna. Tu też przegramy z maszynami?

– Komputery nauczą się przetwarzać również inteligencję emocjonalną. W końcu emocje to także przejaw tego, co się dzieje w mózgu. Dzięki technologii będziemy mieli większy wgląd w to, co się dzieje z naszymi emocjami. I lepiej rozumieć samych siebie. Sztuczna inteligencja będzie mogła się coraz szybciej udoskonalać. W końcu dojdziemy do punktu, kiedy postęp technologiczny będzie tak szybki, że ludzka inteligencja bez wspomagania nie będzie w stanie za nim nadążyć.

Aby zrozumieć zasady działania ludzkiej inteligencji, trzeba poznać całą strukturę działania mózgu. A przecież daleko nam jeszcze do poznania ludzkiego intelektu.

– W tej dziedzinie postęp jest szybszy, niż większość ludzi podejrzewa. Najnowsze techniki obrazowania mózgu pozwalają obserwować pojedyncze połączenia między neuronami i ich działanie w czasie rzeczywistym. Już mamy matematyczne modele i symulacje działania kilkunastu obszarów mózgu. Firma IBM obecnie tworzy mechanizm imitujący działanie 10 tys. neuronów kory mózgowej, z dziesiątkami tysięcy połączeń między nimi. Pierwsza wersja będzie naśladować aktywność elektryczną mózgu. Wersja kolejna – również aktywność chemiczną. Według pesymistycznych prognoz, w połowie 2020 r. uda się zbudować kompletny model ludzkiego mózgu. Wtedy będziemy mogli stworzyć sztuczną inteligencję. Superinteligentne komputery będą mogły robić to, czego my nie potrafimy, na przykład przekopiować wiedzę lub umiejętności do mózgu innej osoby.

O sztucznej inteligencji równej inteligencji człowieka mówi się od lat 80. Na razie nie przewyższa ona nawet umiejętności pantofelka.

– W latach 80. nastąpił gwałtowny rozwój technologii, a potem przyszła stagnacja. Takie wahania są typowe dla przedświtu prawdziwych rewolucji. Podobnie było w XIX wieku z rozwojem kolei żelaznej. Trzeba jednak zauważyć, że kiedy w rozwoju Internetu nastąpiła stagnacja, nie był to jego koniec, a jedynie okres przetrwalnikowy. Po nim nastąpił jeszcze intensywniejszy rozwój. Sztuczna inteligencja, która w niektórych zadaniach jest równa lub wyższa od ludzkiej, coraz intensywniej wkracza w nasze życie, tylko tego nie zauważamy. Za każdym razem, kiedy wysyłamy e-mail czy telefonujemy, informację przenoszą inteligentne algorytmy. Sztuczna inteligencja diagnozuje elektrokardiogramy z dokładnością rywalizującą z dokładnością lekarzy. Kieruje samolotami i kontroluje produkcję przemysłową. Dwadzieścia lat temu te wszystkie jej zastosowania były na etapie badań naukowych. Teraz jesteśmy od nich tak bardzo zależni, że gdyby wszystkie komputery na świecie nagle przestały działać, nasza cywilizacja ległaby w gruzach. Oczywiście softwary nie są dość inteligentne, żeby zorganizować taki spisek, przynajmniej na razie.

Czy ludzkość będzie w stanie przekroczyć ograniczenia biologii?

– Jak najbardziej. Ponieważ coraz lepiej rozumiemy zasady biologii, możemy osiągnąć znacznie więcej. Będziemy w stanie przeprogramować własne DNA i odnawiać w komórki, tkanki i całe narządy. Nowe serce będzie można stworzyć z własnych komórek skóry chorego, a potem je przeszczepić. Nanoroboty będą dostarczać do krwi optymalną ilość składników odżywczych, hormonów i usuwać toksyny. Układ pokarmowy będzie bardziej służył odbieraniu przyjemności z jedzenia niż funkcjom biologicznym. Już teraz udaje się nam oddzielić układ rozrodczy od funkcji biologicznych i sprawić, by służył głównie odbieraniu przyjemności. Każdy obszar mózgu będzie można wzmocnić implantami. Nanotechnolog Rob Freitas ma pomysł na nanorobota imitującego czerwone krwinki. Jeśli zastąpimy nimi 10 proc. naszych czerwonych krwinek, będziemy mogli spędzić na dnie basenu cztery godziny bez konieczności brania oddechu. Natura nie jest optymalna. Technologia pozwoli nam zmodyfikować organizm w takim stopniu, jakiemu biologia nigdy nie będzie w stanie dorównać.

Pokonamy choroby, zatrzymamy starzenie się, oszukamy śmierć?

– Wiele naturalnych zjawisk warto zmienić. Akceptujemy śmierć, bo nie mamy innego wyjścia. Ale te problemy będziemy mogli pokonać. W książce „Fantastic Voyage: Live Long Enough to Live Forever" przedstawiam teorię trzech mostów, które należy przekroczyć, by nie tylko wydłużyć życie, ale i osiągnąć nieśmiertelność. Pierwszy most to szczegółowy, spersonalizowany program stworzony na bazie tego, co już teraz można wykorzystać, żeby przedłużyć życie. Większości ludzi pozwoli on dożyć szczytu rewolucji biotechnologicznej, który przewiduję w 2020 r. To będzie przejście przez drugi most, który doprowadzi do przekroczenia trzeciego mostu. Jest nim stworzenie sztucznej inteligencji o potencjale, który da możliwość nieśmiertelności. Nastąpi to najpóźniej za 40 lat.

Czy po tych wszystkich zmianach nadal będziemy ludźmi?

– To zależy od tego, jak zdefiniujemy człowieczeństwo. Niektórzy charakteryzują człowieczeństwo, wskazując na jego ograniczenia. Ja wolę definiować ludzi jako gatunek, który próbuje wychodzić poza granice swojego człowieczeństwa i czyni to z sukcesem. Już teraz osobom z chorobą Parkinsona komputery zastępują chore obszary mózgu. Najnowsza generacja implantów mózgowych pozwala aktualizować oprogramowanie komputera w mózgu z zewnątrz. W przyszłości wszczepianie nanorobotów do mózgu będzie rutynowym bezinwazyjnym zabiegiem. Czy będziemy wtedy transludźmi czy ludźmi? To kwestia interpretacji.

 

NIEŚMIERTELNI

FRANCIS COLLINS, GENETYK, DYREKTOR AMERYKAŃSKIEGO NARODOWEGO INSTYTUTU BADAŃ GENETYCZNYCH

Za 50 lat pokolenie baby boomers dołączy do „generacji C" (centenarians generation), czyli pokolenia stulatków. Będą się oni cieszyć zdrowym, aktywnym trybem życia. Dzięki rozszyfrowaniu ludzkiego genomu będziemy mogli zidentyfi kować wszystkie wady DNA, które predysponują do chorób, i naprawić je. Zbadamy także, jak na poszczególne geny wpływają konkretne czynniki środowiskowe. Będziemy kontrolować obumieranie komórek powodujące starzenie. Za pół wieku nie będziemy pytać: „jak długo może żyć człowiek?”, ale „jak długo chcesz żyć?”.

 

CHOREOGRAFOWIE ŚWIATA

MICHIO KAKU, PROFESOR FIZYKI TEORETYCZNEJ W CITY COLLEGE OF NEW YORK, WSPÓŁTWÓRCA TEORII STRUN

Żyjemy w przededniu jednej z największych rewolucji w historii ludzkości. Przestajemy odkrywać naturę i zaczynamy nią zarządzać. To nie jest koniec nauki, jak twierdzą niektórzy. To historyczne przejście od pełnienia funkcji biernego obserwatora tańca z naturą do zostania jego choreografem. Zaczynamy manipulować formami sztucznej inteligencji. Nie katalogujemy już genów, ale nimi manipulujemy. Wraz z odkryciem teorii kwantowej zaczynamy manipulować zachowaniem pojedynczych atomów.

 

SUPERCZŁOWIEK STEPHEN HAWKING

ATROFIZYK I KOSMOLOG, AUTOR BESTSELLERA, „KRÓTKA HISTORIA CZASU" Sztuczna inteligencja na pewno przewyższy ludzką. Taka inteligencja może przejąć panowanie nad światem. Człowiek musi się przed tym bronić, udoskonalając swoje geny za pomocą inżynierii genetycznej. Genetykom uda się stworzyć superczłowieka z większym mózgiem i wyższą inteligencją, niż mamy obecnie. Technologie komputerowe powinny się rozwijać w takim kierunku, by w przyszłości połączyć się z mózgiem człowieka i z nim współdziałać, a nie przeciwstawiać się mu. Nie chciałbym, żeby twory technologiczne zastąpiły nasz gatunek.

Monika Florek-Moskal

 

 

„NEWSWEEK” nr 15, 17.04.2006 r.: (...) Ci z naszych potomków, którzy skorzystają z ulepszeń proponowanych przez genetykę, będą lepiej przystosowani do życia. Presja na zabiegi genetyczne będzie więc rosła. Człowiek bez ulepszeń może nie wytrzymać konkurencji z Homo scientificus. Nacisk na doskonalenie zastąpi dotychczasowy dobór naturalny. I w ten sposób człowiek zdecyduje o kierunku własnej ewolucji w przyszłości.

Bożena Kastory

[Np. pobożni, posłuszni (m.in. bezwzględni, b. silni i zwinni, nie znający litości, strachu zabójcy) będą  bardziej przydatni od niezależnych, wrażliwych, etycznych... – red.]

 

 

"POLITYKA" nr 25(2509), 25.06.2005 r. ; s. 22

ZAPISANE W MULE, CZYLI JAK ZMIENIA SIĘ ZIEMIA

Z profesorem Leszkiem Starklem, nestorem polskich geografów, odznaczonym prestiżowym medalem brytyjskiego Królewskiego Towarzystwa Geograficznego, rozmawia Sławomir Mizerski

(...)

POŻEGNANIE ŚNIEGÓW KILIMANDŻARO

 

SŁAWOMIR MIZERSKI: Ale do tego układu wymiany energii i materii między lądami, oceanami i atmosferą wmieszał się człowiek.

LESZEK STARKEL: – I zaburza go, przyczyniając się do powstania tzw. efektu cieplarnianego, czyli wzrostu poziomu dwutlenku węgla i metanu w atmosferze. Tworzy się w niej gazowa warstwa izolacyjna, w wyniku czego rośnie temperatura na naszej planecie. Zjawisko jest pogłębiane przez wycinanie lasów tropikalnych, które dzięki fotosyntezie pobierają z atmosfery dwutlenek węgla i produkują tlen, a więc stanowią wielkie płuca Ziemi. Gdy powierzchnia lasów się kurczy, rośnie nadwyżka dwutlenku i wzmaga się efekt cieplarniany. Szkodliwych gazów przybywa także w wyniku intensyfikowania upraw. Uprawy ryżu powodują np., że do atmosfery dostają się duże ilości metanu, który powstaje w procesie wzrostu tej rośliny oraz jej gnicia w płytkiej wodzie.

 

W efekcie zaburzony zostaje cały bilans cieplny, a więc ulega zmianie najważniejszy wskaźnik – temperatura.

– Równocześnie zakłócony zostaje bilans wodny, ponieważ wzrost temperatury powoduje wzrost parowania. Wysycha gleba, ale jednocześnie może rosnąć zachmurzenie, które w pewnych rejonach rodzi gwałtowne, często katastrofalne opady.

 

Rośnie temperatura i co dalej? Topnieją lodowce, podwyższa się poziom oceanów?

– No tak, w Alpach myśli się nawet o przykrywaniu lodowców folią, żeby latem za szybko nie topniały. Widać wyraźnie, że lądolód Grenlandii się kurczy, zmniejsza się również płat lodu na Kilimandżaro, który w końcu zupełnie zniknie i nie będzie już słynnych śniegów Kilimandżaro. Topnieje też wieloletnia zmarzlina na Syberii i Alasce, co odbija się na stosunkach wodnych i roślinności. Na obszarach, gdzie wody jest dużo, pojawiają się jeziora, bagna, a tam, gdzie jest sucho, np. w Mongolii, topnienie zmarzliny powoduje cofanie się lasu i pustynnienie.

 

Dlaczego?

– Bo południowa granica lasu w Azji Środkowej wiąże się ściśle z występowaniem zmarzliny, która zaczynając topnieć latem, zasila las w wodę. Jeśli nie ma zmarzliny, nie ma warstwy zatrzymującej wodę i zamiast lasu wkracza step.

(...)

I uchwycić moment, w którym człowiek mocno wkracza w przyrodę i zaczyna ją zmieniać.

–Tak, bo w tym momencie w osadach następuje generalne zmniejszenie ilości pyłków drzew, co oznacza, że człowiek zaczął karczować lasy pod uprawy. Pojawiają się pyłki chwastów i zbóż. Pod Krakowem stwierdziliśmy pojawienie się pyłków zbóż w osadach torfu sprzed 7 tys. lat. Pojawiają się też związki azotowe związane w hodowlą bydła. Pochodzą one z odchodów zwierząt.

 

CZŁOWIEK PRZESOLIŁ I ZASOLIŁ

 

Geograf mający do dyspozycji zarówno satelity jak i osady rzeczne i  jeziorne, dysponuje niezwykle szeroką wiedzą. Co z niej wynika?

– Stwierdzając w tych osadach obecność człowieka, jesteśmy w stanie ustalić, jak szybko następuje transformacja naturalnych ekosystemów, będąca efektem jego działalności. Czasem te zmiany mają charakter wręcz katastrofalny. W strefie suchej te zmiany nałożone na generalny spadek opadów doprowadziły szybko np. do zasolenia gleb i upadku całych kultur antycznych Bliskiego Wschodu, Indii.

 

Skąd się wzięło to zasolenie?

– Po zniszczeniu zwartej szaty roślinnej i w związku z małymi opadami woda z gleby parowała, tworzyły się wykwity solne. Jedną z konsekwencji erozji gleb poddanych karczowaniu lasów i uprawie jest przyspieszenie akumulacji, czyli nanoszenia przez rzeki namułów z terenów górzystych na niziny. Rzeki dzięki akumulacji tego zmytego materiału podnoszą poziom równin zalewowych. Dzisiaj w wielu rejonach Chin czy Włoch rzeki często są położone wyżej niż teren, na którym płyną. Pad we Włoszech płynie kilka metrów wyżej niż dno doliny. W efekcie wzrasta niebezpieczeństwo powodzi, częstych choćby na terenie Chin czy Bangladeszu.

 

Nie jesteśmy w stanie tej akumulacji zahamować budując zapory?

– Do pewnego stopnia możemy, ale zaburzamy naturalny obieg materii w przyrodzie. Doskonałym przykładem jest Nil i zapora assuańska, która co prawda doprowadziła do zmniejszenia niebezpieczeństwa powodzi i nawodnienia wielkich obszarów, ale jednocześnie ograniczyła akumulację żyznych mułów w delcie, zubożyła nawet Morze Śródziemne. W efekcie żywiące się drobnoustrojami sardynki uciekły od wybrzeży Egiptu, przyczyniając się do upadku egipskiego rybołówstwa.

 

Wygląda na to, że człowiek zaczął ingerować w przyrodę i w efekcie sam niszczy to, co stworzył.

– Nie tylko zresztą w prehistorii. Kiedy w USA zaczęto uprawiać czarnoziemy prerii, wprowadzając monokulturę pszenicy, pojawiły się czarne burze pyłowe, bo ten zaorany czarnoziem zaczął się unosić w powietrze i żyzna gleba z czasem zniknęła z tych obszarów. Na terenie byłego Związku Radzieckiego Morze Aralskie zanika, bo wody rzek skierowano do nawadniania pól bawełny. Pokazuje to, że człowiek nie powinien zmieniać układów charakterystycznych dla różnych stref klimatycznych. W strefie tropikalnej nie należy wycinać lasów, a w suchej – nawadniać pól uprawnych, prowadząc do zasolenia gleb. To jest proces nieodwracalny, niestety. Ponieważ nie możemy zmienić w tamtych rejonach rozkładu opadów, ich częstotliwości, należałoby znaleźć dla tamtejszych społeczeństw jakieś inne formy działalności gospodarczej. Na szczęście dziś od lekkomyślnej, niszczycielskiej działalności zaczyna się odchodzić.

 

Dzięki naukom geograficznym i myśleniu globalnemu?

– Owszem. Zdjęcia satelitarne z obszaru Afryki pokazują stały pochód pustyni. W efekcie rozszerza się strefa głodu, a na to nakładają się jeszcze konflikty plemienne. W strefie suchej i strefach tropikalnych zmniejszenie się zasobów wody i roślinności, erozja gleb zderzają się dodatkowo z eksplozją demograficzną, co prowadzi prosto ku katastrofie cywilizacyjnej. Tu global science spotyka się z globalnymi problemami ekonomicznymi i społecznymi. Groźnym przykładem nadmiernego wykorzystania wody jest Bliski Wschód. Kraje tego obszaru żyją z ropy, eksploatując zasoby wody gruntowej, które nagromadziły się przed tysiącami lat.

 

Rozumiem, że przyjdzie moment, kiedy nie tylko gleby ulegną zasoleniu, ale zabraknie wody.

– A potem skończą się zasoby ropy i być może jedyną opcją przetrwania tych narodów będzie inwazja na kraje bogate – zabraknie im energii do pozyskiwania wód gruntowych i odsalania wody morskiej, a zasolone gleby nie będą się nadawały do uprawy. Bicie na alarm, ostrzeganie przed nieracjonalnym gospodarowaniem zasobami przyrody jest ważną rolą nauk geograficznych. Chodzi nie tylko o ograniczone zasoby ropy czy wody, ale i o inne globalne zagrożenia, np. o wciąż nie do końca rozpoznany rytm zmian klimatycznych i związaną z nim wysokość opadów. Jeśli przyjdą lata suche, a wiemy, że one w historii były, mogą doprowadzić do światowej katastrofy.

 

LODU WIĘCEJ CZY MNIEJ?

 

Czy przyrodnicy potrafią ustalić, kiedy taka katastrofa nastąpi?

– Nie ma jasności, czy globalne ocieplenie klimatu, które obserwujemy w ostatnim stuleciu, to tylko efekt ingerencji człowieka i wzrostu produkcji gazów cieplarnianych, czy też mamy tu do czynienia z cyklem długookresowych zmian. Ciekawym przypadkiem w dyskusji na ten temat jest Antarktyda. Jej zachodnia część to lądolód okrywający, kurczący się obecnie. Lodowe platformy topnieją, pękają, tworzą się gigantyczne góry lodowe. Natomiast lądolód wschodniej części okrywa obszar zwarty, górzysty. Ta część reaguje odwrotnie. Tam dzisiaj lodu wręcz przybywa, co jest powodem naukowej kontrowersji dotyczącej efektów globalnego ocieplenia. Czy ono jest rzeczywiście globalne, skoro we wschodniej Antarktydzie jest lodu coraz więcej?

 

No więc jest, czy nie jest?

– Rytm zmian wywołanych ruchem wirowym Ziemi i jej położeniem wobec Słońca wykazuje m.in. wyraźną okresowość rzędu 20 tys. lat. Okazuje się, że ok. 20 tys. lat temu mieliśmy na półkuli północnej ostatnie zlodowacenie, które objęło także Polskę północną.

Ok. 10 tys. lat temu nastąpił wyraźny wzrost promieniowania słonecznego na tej półkuli, lądolód się stopił. I należałoby spodziewać się, że w najbliższych dwóch tysiącach lat przyjdzie następne ochłodzenie. Wskazuje na to rozszerzanie się od 3–4 tys. lat obszarów zmarzliny, zmiana gatunków w lasach mieszanych, pochód na południe drzew iglastych.

 

Tymczasem obserwujemy zjawisko odwrotne, krzywa temperatur rośnie.

– Ocieplanie się klimatu Ziemi jest faktem i na nim opiera się rozmaite scenariusze zmian. Według jednych średnia temperatura roku w ciągu stulecia może wzrosnąć o niecały jeden stopień Celsjusza, według innych nawet o 4 stopnie. Teorie te zakładają także wzrost intensywności zdarzeń ekstremalnych w wyniku zakłóceń w cyrkulacji atmosfery, wywołanych m.in. przez działalność człowieka. W Europie obserwujemy np. częstsze niż dawniej inwazje powietrza arktycznego, a bezpośrednio potem gorącego powietrza zwrotnikowego. Pytanie tylko, czy to ocieplenie to zaledwie jakiś mikrorytm obejmujący np. setki lat, po których trend się odwróci i zacznie się to oczekiwane ochłodzenie? A może zawinił człowiek i to nie tylko ten współczesny? Pojawiła się hipoteza, że wzrost ilości metanu i dwutlenku węgla w atmosferze nastąpił nie w ostatnich dziesięcioleciach, ale trwa już od okresu neolitu.

 

Czyli że wzrost ilości gazów cieplarnianych to zjawisko stare jak świat, związane z ingerencją człowieka neolitycznego w przyrodę, z karczowaniem przez niego lasów, uprawą ziemi.

– I że to zjawisko od tysięcy lat nakłada się na rytm zmian wywołanych ruchem orbitalnym Ziemi. Niewykluczone, że wpływ działalności człowieka jest tak przemożny, że w ogóle zahamował na najbliższe tysiące lat trend w kierunku ochłodzenia. Nie wiemy także, czy próby ograniczenia zanieczyszczeń i emisji gazów cieplarnianych, mające ograniczyć globalny wzrost temperatury, pustynnienie, tajfuny, susze i powodzie, nie spowodują przyspieszenia tego naturalnego ochłodzenia. Wiele zagadek wciąż stoi przed nami. By je rozwiązać, potrzebna jest współpraca specjalistów z dziedziny nauk o Ziemi, nauk ścisłych, biologicznych, rolniczych.

(...)

Rozmawiał Sławomir Mizerski

 

PROF. LESZEK STARKEL

(74 l.), geograf (geomorfologia, paleografia czwartorzędu), członek rzeczywisty PAN. Ma na swym koncie ponad 300 publikacji naukowych. Koordynator i uczestnik wielu międzynarodowych projektów badawczych z dziedziny geomorfologii. Jego koncepcja dotycząca zmian rzeźby Europy w okresie polodowcowym weszła do literatury światowej w latach 60. Członek m.in.: Polskiej Akademii Umiejętności, Polskiego Tow. Geograficznego, Królewskiego Tow. Fizjogeograficznego w Lund (Szwecja), British Quarternary Association, Academia Europea, New York Academy of Sciences.

 

 

„ANGORA: ANGORKA” nr 36, 03.09.2006 r.

POSTRASZONO NAS

National Geographic przedstawił film informujący, że pod jeziorem Toba na Sumatrze znajduje się ogromny superwulkan – właśnie 75 tys. lat temu zniszczył pół globu. Film BBC w „Dwójce” przypomniał, że pod parkiem Yellowstone (w USA) daje niepokojące znaki aktywności wielkie, o długości prawie 100 km jezioro magmy. Wybuch któregoś z tych superwulkanów byłby globalna katastrofą. National Geographic, TVP 2, 24.08.

Telewidz

 

 

Pole tekstowe: SZANOWNI PAŃSTWO I POZOSTALI
 

 

 


Wyjeżdżam z tego kraju, w którym m.in. debile wybierają z pośród siebie osobników do władz, w tym zdegenerowane, pazerne kreatury. A następnie się dziwią, że ci wybrańcy... kradną, kłamią, partaczą itp... Jeszcze inni osobnicy (...) decydują o tym, o czym myśleć, w co wierzyć i ile im za to płacić... A ich ofiary jeszcze im za to dziękują  i uczą takiego postępowania swoje dzieci...! Itp., itd.! Wszystko ma swoją przyczynę. I jak długo ludzie będą obarczać odpowiedzialnością  za wszystko bóstwo, los  - a nie siebie i innych osobników - tak długo dalej tak będzie.

 

Zadaniem państwa powinno być sprzyjanie rozwojowi wybitnych jednostek, w tym ich ochrona. Obecnie jest dokładnie odwrotnie. Zarówno system edukacyjny, wzorce moralne (religijność), mentalność społeczna tłumią takie możliwości. A jeśli na przekór tej sytuacji tacy ludzie się pojawiają to są spychani na margines, spotykają się z obojętnością, niezrozumieniem, agresją i są zmuszani do ponoszenia konsekwencji reguł przyjętych przez pozostałych! Ich zdolności są zaprzepaszczane. A to przecież takim osobom zawdzięczamy, w wszelkiej materii, a więc zarówno intelektualny, w tym etyczny, jak i materialny, postęp. Jeżeli wzorcami, będą wiadomi osobnicy, i to oni będą cenieni, będzie im się dobrze wiodło, a nie jednostki wybitne, to ten wzorzec będzie się powielał. Jeżeli - decydujące o życiu społeczeństwa - decyzje będą podejmować tacy osobnicy, to nie będą one dla innych korzystne, bo trudno by było inaczej.

Tacy ludzie by trwać - czerpać profity z władzy - potrzebują opanowującej masy ideologii. Stąd wcześniej mieliśmy to, co mieliśmy..., a obecnie mamy to co mamy...! To jest ich mur obronny, zarówno przed wzburzeniem społecznym, jak i konkurencją.

Redaktor Piotr Kołodyński