Pole tekstowe: WOLNY ŚWIAT         

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


NR 3 [Ostatnia aktualizacja: 08.2008 r.]

ARTYKUŁY (RELIGIA A...)

CIEKAWOŚĆ TO PIERWSZY KROK DO... WIEDZY (WROGA ORGANIZACJI RELIGIJNYCH – STĄD STRASZONO PIEKŁEM...)

 

 

SPIS TEMATÓW:
 
RELIGIA A ROZUM

 

RELIGIA A FAKTY

 

 

 


RELIGIA A ROZUM

 

„FAKTY I MITY”:

nr 5, 05.02.2004 r. KOMENTARZ NACZELNEGO

PO ROZUM DO KURII

(...) Gdyby tak było [ludzie kierowaliby się rozumem. – red.], po świątyniach katolickich pozostałyby co najwyżej krzyże na dachach hal sportowych i kin. Katolicy mają bowiem setki rozumowych przesłanek, aby porzucić swą wiarę, ale za głosem rozumu idą nieliczni. Katolickich mas nic nie obchodzą np. biblijne potępienia tych którzy zmieniają Słowo Boże, a przecież sam Watykan jest w tym niedościgłym specjalistą. Zaczął od wyrzucenia drugiego przykazania (nie czyń sobie podobizny Boga) i uzupełnia go dodatkiem do dziewiątego (ani żadnej rzeczy, która jego jest) tak, by wciąż pozostało dziesięć. Katolików to nie wzrusza ani trochę. W innym  miejscu Pismo Święte (1 Tm  4. 1) mówi o „duchach zwodniczych” i  „naukach demonów”, które „zabraniają wchodzić w związki  małżeńskie”. Wiadomo, że jedynie Kościół  papieski uzależnia przyjęcie święceń kapłańskich od przyrzeczenia bezżeństwa. Takich przykładów są setki. „FiM” pisały o tym wielokrotnie, ostatnio w dużym opracowaniu pt. „Jak katolicyzm przestał być chrześcijaństwem”. Przypomnijmy choćby mszę świętą, która poniża ofiarę krzyżową Jezusa, bezsensowną spowiedź i bezwartościowe rozgrzeszenie księdza, kult Matki Bożej i świętych „pośredników” przejęty wprost z pogaństwa, czyściec wymyślony przez papieża  w 593 r. w celu nabicia złotem  kościelnych  skarbców itd., itp. Wszystkie te wymysły „ojców świętych” obala i potępia Biblia. Ale co tam jakieś Słowo Boże? Dla katolików większą rangę ma przecież list episkopatu. Sam Kościół przyznaje się do wielu numerów, które odstawia własnym wiernym, traktując ich jak bandę tłuków, np. do faktu, iż zamienił sobotę na niedzielę, wymyślił wniebowzięcie i niepokalane poczęcie NMP, czy też podrobił tzw. donację Konstantyna, na mocy której papieże rządzili przez jedenaście wieków nie swoim państwem. Czy któremuś z katolików przeszkadza fakt, że około 1/4 wszystkich świętych to mordercy lub kompletni wariaci, a 1/10  w ogóle nie istniała? W dziesiątkach kościołów na świecie w złoconych relikwiarzach znajdują się te same kości tych samych męczenników oraz inne pamiątki, jak choćby drzazgi z krzyża świętego, z których można by złożyć płot wokół kilku dużych plebani. Naturalnie, w każdej z tych świątyń kapłani i wierni modlą się do owych „świętości” z równie wielką żarliwością. A „owoce” nauczania Kościoła – miliony niewinnych ofiar wypraw krzyżowych spalonych żywcem  w czasach inkwizycji, zabijanych z błogosławieństwem księży i z imieniem katolickiego boga na ustach podczas podboju obu Ameryk? Pomimo JAWNYCH DOWODÓW na nieautentyczność, odstępczy i zbrodniczy charakter  Krk – miliard ludzi to jego członkowie; mniej więcej 1/5 z nich praktykuje, a reszta to ofiary chrztu niemowląt. Czy 200 milionów ludzi nie zna prawdy o instytucji, której powierzyło swoje zbawienie; w której się modli i którą wspiera ciężko zarobionym groszem? Z pewnością większość żyje w nieświadomości, a już na pewno nie zna Pisma Świętego. Nie może więc skonfrontować faktów z mitami. Do tego dochodzi ziemska potęga papiestwa ze swoją królewską oprawą, złocone, podniebne świątynie, powszechność, straszenie wiecznymi mękami, władza, uznanie ze strony rządzących – i oto mamy sklecony z kawałków gówna wielki i sztuczny autorytet Krk. Jednak nawet biorąc pod uwagę te wszystkie „okoliczności łagodzące”, zachodzę nieraz w głowę, jak to możliwe, żeby ludzie byli aż tak łatwowierni, że zamiast kierować się logiką, dostają zbiorowej wariacji na widok aktora z Wadowic.            

O tym, że myślenie w Katolandzie nie ma,  jak na razie, przyszłości, wie dobrze prezydent i twardo broni obecnej ustawy antyaborcyjnej. Woli wyjść na idiotę wobec myślących ludzi, niż stać się „dzieciobójcą” dla trzymających władzę w biskupich kuriach. Wiceprezes Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia Antoni Szymański cieszy się na całą Polskę, że przedstawione dane (o liczbie zarejestrowanych aborcji) „po raz kolejny potwierdzają pozytywne efekty ustawy chroniącej życie dzieci poczętych”. Pan Antoni, naukowiec zresztą, popiera swój wykład faktami: w 1990 roku było 59 417 aborcji, natomiast w 2002 roku zaledwie 159! I jak tu się nie cieszyć?! Gdyby nie chodziło o sankcje karne (z wiezieniem włącznie) dla „morderców”, Szymański jak nic przypisałby ten cud Janowi Pawłowi II. Tymczasem już nawet gimnazjaliści słyszeli o podziemiu aborcyjnym i kilku niezależnych szacunkach mówiących o około 150 tysiącach nielegalnych aborcji rocznie. Jest oczywiste, że ten, kto chce, pozbędzie się płodu w Polsce czy za granicą (ogłoszenia w prasie), że pokątne zabiegi są bardziej niebezpieczne, że kosztują około 1000 zł, więc podwójnie cierpią najbiedniejsi. I co? I nic? Kościół niezmiennie zbija na embrionach swój kapitał polityczny, oszołomy pokroju Szymańskiego pozują na zbawców narodu. Wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi, ale skutecznie.

Kto wie, może Kwaśniewski – w imię miłości do USA i wespół z episkopatem – w prowadzi teraz w Polsce prohibicję, aby uratować budżety domowe rodzin patologicznych.

Podobne przykłady wyższości uskrzydlonej głupoty nad racjonalnym podejściem do życia można by niestety mnożyć. Jan Jakub Rousseau uważał, że wystarczy mieć wiedzę, aby dokonać właściwego wyboru i być dobrym człowiekiem. Innymi słowy, tylko nieświadomi  mogą być głupi i źli. Oczywiście wśród znajomych Rousseau nie było żadnego przedstawiciela III Rparafialnej... (...)

Jonasz

 

 

„FAKTY I MITY” nr 45, 11.11.2004 r.

KOMENTARZ NACZELNEGO

POZORY MYLĄ

(…) Podobnie jest z kupowaniem

u księży modlitw i mszy za zmarłych, co kłóci się już

nie tylko z Biblią (tzw. czas zasług, zakończony wraz ze

śmiercią), ale przede wszystkim ze zdrowym rozsądkiem.

Chyba że zbawieni mają być tylko przodkowie bogaczy,

których stać na częste wynajmowanie księdza. Napatrzyłem

i nasłuchałem się przez jedenaście lat klerykowania

i księżowania, jak to wierni papieża potrafią rekompensować

sobie własną niewiarę pozorami, na przykład mszą

gregoriańską za zmarłą mamusię czy tatusia, wypominkami

zakupionymi z góry na kilka lat, a nawet zapisem notarialnym

na rzecz jakiegoś zakonu, którego nieustanne modlitwy

i msze mają dać „gwarancję” uwolnienia od mąk

czyśćcowych. (…)                                            Jonasz

 

 

 „FAKTY I MITY” nr 44, 04.11.2004 r. LISTY

POKRĘTNY AUTORYTET

Aktem miłości nazywa JPII oddawanie

organów zmarłego do przeszczepu,

natomiast Krk naucza, że

dokonywanie wszelkich form klonowania,

w tym także przekazywania

wyhodowanych tą metodą organów

innemu człowiekowi, jest grzeszne.

Wychodzi więc na to, że także

transfuzja krwi powinna być grzechem,

a nawet – idąc tym torem rozumowania

– wszelkie leczenie jest

sprzeczne z prawem boskim (czyt.

katolickim), gdyż choroby zsyła Bóg

i to On decyduje, kiedy człowiek

powinien odejść. Leczenie jest więc

działaniem przeciw Niemu i jako

takie również powinno być prawnie

zabronione (no bo skoro zabrania

się klonowania?). Nawet przyjście

na świat noworodka powinno odbywać

się w sposób naturalny, czyli

bez jakiejkolwiek interwencji osób

trzecich.

Cóż za idealne rozwiązanie dla

naszej chorej opieki zdrowotnej... Dziwię

się, że nasz parlament nie wysunął

takich właśnie argumentów, gdy

chodziło o składkę zdrowotną dla

czarnych funkcjonariuszy Krk! I pomyśleć

tylko, co by się stało z naszym

Wielkim Autorytetem, gdyby przestano

go leczyć i pozostawiono woli

Boga...                     Alan Struś

 

 

"FAKTY I MITY" nr 12, 30.03.2006 r.

WYWIAD Z NIEOBECNYM

LUD JEST OSZUKIWANY

Ucz się prawdy od kamieni, ponieważ ludzie, nawet ci, którzy wiedzą, co jest prawdą, uczą, że to jest fałszem, i doktryna mędrców jest w rzeczywistości przemyślnym kłamstwem – nagrobne epitafium, ułożone przez Kazimierza Łyszczyńskiego.

Dziś rozmawiamy z nieobecnym Kazimierzem Łyszczyńskim – podsędkiem brzeskim i... zbrodniarzem, który według biskupa kijowskiego, Andrzeja Chryzostoma Załuskiego, „powinien nie raz jeden, ale tysiąc razy ponieść śmierć, gdyby tylko miał tyle dusz”.

– Zacznijmy od przypomnienia podstawowych faktów: z naruszeniem obowiązującego prawa oraz szlacheckich przywilejów został pan skazany na wyrwanie języka, spalenie dłoni i śmierć na stosie (właśnie w takiej kolejności!), jednakże „miłosierny” król, Jan III Sobieski, zamienił tę okrutną karę na ścięcie. Zbrodnia, której się pan dopuścił, to... pana poglądy. Proszę je – ku przestrodze – krótko zaprezentować.

– Człowiek jest twórcą boga, a bóg jest tworem i dziełem człowieka. Tak więc ludzie są twórcami i stwórcami boga, a bóg nie jest bytem rzeczywistym, lecz bytem istniejącym tylko w umyśle, a przy tym bytem chimerycznym, bo bóg i chimera są tym samym.

– Mocne słowa, lecz jak w takim razie wyjaśnić fenomen chrześcijaństwa i innych religii oraz w ogóle wszelkich wierzeń?

– Religia jest ustanowiona przez ludzi bez religii, aby to ich czczono. Pobożność została wprowadzona przez bezbożnych. Lęk przed bogiem jest rozpowszechniany przez nielękających, w tym celu, żeby się ich lękano. Wiara zwana boską jest wymysłem ludzkim. Doktryna bądź to logiczna, bądź to filozoficzna, która się pyszni tym, że uczy prawdy o bogu, jest fałszywa, a przeciwnie – ta, którą potępiono jako fałszywą, jest najprawdziwsza.

– A jednak ludzie wierzą...

– Prosty lud oszukiwany jest przez mądrzejszych wymysłem wiary w boga na swoje uciemiężenie; tego swego uciemiężenia broni jednak lud w taki sposób, że gdyby mędrcy chcieli prawdą wyzwolić lud z tego uciemiężenia, zostaliby zdławieni przez sam lud.

– Ale „święty” Tomasz przedstawił pięć „dowodów” na istnienie boga, może więc warto uwierzyć w boskie objawienie?

– Jednakże nie doświadczamy ani w nas, ani w nikim innym takiego nakazu rozumu, który by nas upewniał o prawdzie objawienia bożego. Jeżeli bowiem znajdowałoby się w nas, to wszyscy musieliby je uznać i nie mieliby wątpliwości i nie sprzeciwialiby się Pismu Mojżesza ani Ewangelii (co jest fałszem) i nie byłoby różnych wynalazców różnych sekt ani ich zwolenników w rodzaju Mahometa itd. Lecz nakaz taki nie jest znany i nie tylko pojawiają się wątpliwości, ale nawet są tacy, co zaprzeczają objawieniu, i to nie głupcy, ale ludzie mądrzy, którzy prawidłowym rozumowaniem dowodzą czegoś wręcz przeciwnego, tego właśnie, czego i ja dowodzę. A WIĘC NIE MA BOGA.

– Niestety, musimy kończyć tę pasjonującą rozmowę... Czy ostatnie słowa mógłby pan skierować bezpośrednio do swoich oprawców, kapłanów?

– Zaklinam was, o teologowie, na waszego boga, czy w ten sposób nie gasicie Światła rozumu, czy nie usuwacie słońca ze świata, czy nie ściągacie z nieba boga waszego, gdy przypisujecie bogu rzeczy niemożliwe, atrybuty i określenia przeczące sobie?                                   Sebastian Toll

 

Wszystkie „odpowiedzi” – cytaty z wypowiedzi Łyszczyńskiego – zostały zaczerpnięte z mowy oskarżyciela, Szymona Kurowicza Zabistowskiego, wygłoszonej 15 lutego 1689 r. Cyt. za: A. Nowicki, Pięć fragmentów z dzieła „De non existentia Dei” Kazimierza Łyszczyńskiego (według rękopisu Biblioteki Kórnickiej nr 443), „Euhemer. Przegląd Religioznawczy”, nr 1 z 1957 r. Z tego samego tekstu pochodzi zacytowane epitafium.

 

Kazimierz Łyszczyński (1634–1689) – szlachcic, żołnierz, jezuita (w latach 1658–1666), podsędek (zastępca sędziego ziemskiego) województwa brzeskiego, autor ateistycznego traktatu „De non existentia Dei”. Skazany na śmierć. Ścięty 30 marca 1689 roku na Rynku Starego Miasta w Warszawie.

 

 

„FAKTY I MITY” nr 47, 25.11.2004 r. ŻYCIE PO RELIGII

TRZEBA W COŚ WIERZYĆ?

Jeżeli do kogoś to jeszcze nie dotarło, to śpieszę donieść, że największe problemy, z jakimi boryka się współczesny świat, wynikają niez braku, ale nadmiaru pobożności.

Trzeba w coś wierzyć – takie wyjaśnienie

możemy często usłyszeć

w Polsce, kiedy pytamy kogoś o powód

chodzenia na mszę

albo podjęcia decyzji

o zawarciu religijnego

ślubu. To prawda, że

trzeba w coś wierzyć, ale

dlaczego nie wierzyć raczej

w zdrowy rozsądek?

Wyjdzie taniej, a na dodatek ani my

sami, ani ludzie wokół nas nie wpakujemy

się w zbyteczne problemy.

Jakikolwiek dziennik telewizyjny

ostatnio oglądamy – nieustannie słyszymy

o zamachach, zbrodniach albo

innych gwałtach popełnianych

w imię Boga przez muzułmańskich

fundamentalistów. Nikt nigdzie nie

może już czuć się bezpieczny z powodu

nadmiaru ich religijności. Być

może jako ateiści byliby sympatycznymi

ludźmi, ale skoro trzeba w coś

wierzyć, to dali sobie umeblować główki

specom od religijnej propagandy.

Druga przyczyna obecnych nieszczęść

mieszka po drugiej stronie

Atlantyku i bombami oraz wiarą

w Boga próbuje zwalczać innych

synów Abrahama. Mam na myśli oczywiście

„narodzonego na nowo” prezydenta

USA (wkrótce drugiej kadencji),

któremu Biblia od rana do

wieczora z ust zejść nie może. Sam

w sobie nie byłby tak niebezpieczny,

gdyby nie fakt, że ma poparcie dziesiątków

milionów bliźniaczo do niego

podobnych wyznawców. Wierzą

oni, że mieszkają w Drugiej Ziemi

Obiecanej, i że są częścią Drugiego

Narodu Wybranego, któremu Bóg

błogosławi. Ich celem jest niesienie

Ewangelii i demokracji aż po krańce

ziemi i wyzwalanie wszystkich

z niewoli narzuconej przez rodzimych

tyranów – aż do ostatniego żyjącego

zniewolonego. Celem Drugiego Narodu

Wybranego jest także wspieranie

gotówką i bronią Pierwszego Narodu

Wybranego, czyli Żydów. Amerykanie

wspierali Izrael w nawet najgłupszych

jego posunięciach z taką

gorliwością, że sprowadzili na siebie

gniew Arabów, którzy... do boskiego

wybraństwa także pretendują.

I stąd mamy islamski terroryzm,

11 września itp. Żydzi również sobie

i innym zaoszczędziliby wielu kłopotów,

gdyby mniej byli przywiązani do

Ziemi im Obiecanej i gdyby swoje

państwo raczyli zbudować w jakiejś

Ziemi mniej Świętej. Ale jakże mieli

budować gdzie indziej, skoro uwierzyli,

że to właśnie tam, między Syrią

a Egiptem, jest ich

miejsce. A przecież wierzyć

w coś trzeba…

I tak dochodzimy do

wniosku, że gdyby nie

wiara rozmaitych pobożnych

ludzi, to mielibyśmy

na ziemi pokój, mniej wojen i bomb,

czyli spokój i zapewne dobrobyt. Bo

warto przypomnieć przy okazji, że

koszmarne ceny ropy mamy dzięki

obecnej wojnie amerykańsko-islamskiej,

a kiedyś, dawno temu, była ona

nawet tania jak barszcz – aż do wojny

Jom Kippur (izraelsko-arabskiej,

oczywiście) w 1973 roku. Kiedy płacimy

za drożejące bilety albo tankujemy

coraz bardziej drożejące paliwo,

miejmy świadomość, że niezależnie

od tego, czy wierzymy, czy nie,

wszyscy w ten sposób płacimy „podatek”

od religijnego fanatyzmu wyznawców

wszystkich trzech religii wywodzących

się od Abrahama. Obyśmy

tak wszyscy mniej pobożni byli!

                                              Marek Krak

 

nr 16, 26.04.2007 r. ŻYCIE PO RELIGII

KONTROWERSYJNA ŚWIĘTOŚĆ

Dla tych chrześcijan, którzy uważają, że każde słowo w Biblii jest nieomylne i natchnione, księga ta pozostaje księgą świętą. Dla ludzi krytycznie czytających „tekst natchniony” wiele jego fragmentów jest nie do zaakceptowania.

Kościoły przez długie stulecia bardzo dbały, aby wszelkich niedowiarków przedstawić w jak najgorszym świetle. Najchętniej używanym zarzutem wobec nich było posądzenie o niemoralność. Do dzisiaj zresztą łatka moralnego (a zwłaszcza seksualnego!) wyuzdania trwale przylega do niewierzących. Nie przez przypadek wielu niewierzących, choć formalnych katolików wysyła swoje dzieci na katechezę. Mówią oni często, że czynią tak dla dobra dzieci, aby na lekcjach religii mogły one „zbudować trwały fundament moralny dla swojego życia”.

Czy naprawdę moralność zbudowana na niezależnym myśleniu, etyce i ludzkim (nie boskim) współczuciu dla innych ludzi jest gorsza i mniej trwała od tej ufundowanej na papirusach starożytnych ksiąg sprzed 2–3 tysięcy lat? Przykład krajów laickich, np. skandynawskich, dowodzi, że nie ma żadnego powodu, aby w to wierzyć. Przeciwnie – osoba, która chciałaby budować swoje życie w oparciu o bezwzględne posłuszeństwo wobec „świętych ksiąg”, naraża siebie na wiele niebezpieczeństw. Przede wszystkim dlatego, że wobec niezliczonych sprzeczności zawartych w Biblii, nie wiadomo, które fragmenty uznać za obowiązujące, a które za mało w czasach obecnych przydatne. Taki poważny problem mieli już pierwsi uczniowie Chrystusa, o czym w wyczerpujący sposób opowiadają Dzieje Apostolskie i Listy Pawła z Tarsu. Wygląda na to, że nigdy nie został on zadowalająco rozstrzygnięty, bo kontrowersjom wobec znaczenia Starego Testamentu nie było końca, mimo ustaleń soboru jerozolimskiego. Np. w Apokalipsie świętego Jana można znaleźć fragmenty, które zdają się potępiać zjadanie mięsa ofiarowanego różnym bóstwom (np. Ap 2. 14), a jednocześnie wiadomo, że Paweł uważał takie praktyki za moralnie obojętne. Podobnie gołym okiem widać napięcie pomiędzy Listem Jakuba a pismami Pawłowymi w kwestiach dotyczących roli dobrych uczynków.

Wbrew deklaracjom, nie istnieje też żaden kościół chrześcijański, który realnie przestrzegałby wszystkich pism zarówno Starego, jak i Nowego Testamentu. Gdyby tak było, chrześcijanie musieliby na przykład odbudować świątynię jerozolimską i składać ofiary przepisane Prawem Mojżeszowym. Jakoś jednak nie widać chętnych do ich składania, mimo że chrześcijanie solennie za Biblią powtarzają, że „słowo Pana trwa na wieki”, czyli na zawsze, i że nic nie wolno w nim zmieniać, jedynie posłusznie go wypełniać. Jak wiadomo, pierwsi chrześcijanie chodzili do świątyni modlić się, czyli uważali, że ma ona swoje religijne znaczenie także po ofiarniczej śmierci Jezusa.

Rzeczywistość jest taka, że kościoły chrześcijańskie dowolnie wybierają sobie z pism Nowego i Starego Testamentu to, co uważają za ważne i stosowne i czego chcą przestrzegać według określonych zasad – innych dla każdego z tych kościołów. Do przefiltrowywania treści „świętych ksiąg” używają rozumu, choć nie rozumu wszystkich swoich członków, lecz umysłów przywódców i wiodących teologów. Innymi słowy, robią to, za co tak wściekle krytykują niewierzących – mianowicie w swoim życiu moralnym kierują się nie „niezmiennym objawieniem pochodzącym z góry”, lecz używają do dokonywania wyborów omylnego ludzkiego rozumu, „który jest zawodny i skażony grzechem”.

Uważamy jednak, że lepiej i bezpieczniej jest kierować się w budowaniu prywatnej moralności własnym rozumem niż rozumem cudzym, czyli na przykład papieża. Wprawdzie każdy umysł ludzki jest podatny na pomyłki, ale kierując się własnym rozeznaniem, unikamy przynajmniej popadnięcia w sidła uprzedzeń i interesowności, jakimi mogą się kierować religijni liderzy i „ojcowie założyciele” rozmaitych wyznań. No i będziemy żyć w zgodzie z własnym sumieniem.

Marek Krak

 

 

"FAKTY I MITY" nr 22, 07.06.2007 r.

MARYJNA KOALICJA, CZYLI SEJM POD WEZWANIEM

(...) 393 wybrańców narodu nie czuje się na siłach samodzielnie wypełnić roty ślubowania. Wzywają do pomocy Boga. Bezceremonialnie i obcesowo: „ Tak mi dopomóż Bóg”. (...) Mówił dziad do obrazu, a obraz do dziada ani razu.

W dalszych działaniach o wsparcie Pana Boga PiS&company korzysta z pośrednictwa ojca dyrektora Rydzyka i jego mediów. Oczywiście, nie za Bóg zapłać. (...)

Joanna Senyszyn

 

 

„FAKTY I MITY” nr 47, 29.11.2007 r. LISTY

NIE DOPOMÓGŁ

Kiedy ci, co ostatnio odeszli z wysokich stanowisk państwowych (premier, wiceprzewodniczący, ministrowie, posłowie), składali przysięgę, obejmując te stanowiska, dodawali zdanie: „Tak mi dopomóż Bóg”. Żadnemu z nich Bóg nie pomógł, mimo że chodzili do kościołów, klękali, całowali księży po rękach i przekazywali Kościołowi ogromne państwowe pieniądze. Odeszli szybko i w niesławie. (...)

R.S., Konin

 

[Więc, czy powoływacze mają religijne, moralne, racjonalne prawo, powód do powoływania się na bzdury...; dalej ogłupiać ludzi?! – red.]

 

 

Pole tekstowe:

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


RELIGIA A FAKTY

 

JEZUS, O KTÓRYM NAUCZA KOŚCIÓŁ NIGDY NIE ISTNIAŁ

Dowody w nowej sensacyjnej książce Roberta Haaslera (14,90 zł wraz z kosztem przesyłki)

ZAMÓWIENIA

Wydawnictwo Lux            tel. 0 501 312 736

40-001 Katowice                     0 32 280 04 63

skr. 1585

 

www.klubdavinci.eu

klubdavinci@interia.pl

 

 

„FAKTY I MITY” nr 49, 11.12.2003 r. LISTY

PODZIĘKOWANIE

50 lat temu, w wyniku zachowań

(nie było to pedofilstwo) księdza

z kościoła, w którym byłem ministrantem,

postanowiłem odejść

z Kościoła katolickiego.

Tak też

się stało. Cały ten okres to była ciągła

walka z myślami, czy robię dobrze;

czy mam rację.

Mimo zachowań kleru, o których

tak często mówiło się i mówi,

moje wątpliwości ciągle narastały.

I oto w „Popularnej encyklopedii

powszechnej”, wydanej w 1995 roku

przez Oficynę Wydawniczą

w Krakowie, w tomie 10. pod hasłem

MESJASZ czytam: „(...) Jezus

(...) w myśl dogmatyki i teologii chrześcijańskiej

jest obiecanym Mesjaszem,

który umarł na krzyżu dla zbawienia

ludzi; jego ideałem była religijność

wewnętrzna, obywająca się bez pośrednictwa

instytucji i hierarchii kapłańskiej

(...)”. Dziękuję CI, BOŻE,

STWÓRCO mój, żeś ustami

uczonych, przekazał mi myśl, której

– podświadomie – zawsze byłem

podporządkowany!

Utwierdziłeś mnie w moich poglądach

i zachowaniach.             Z.O. z Bielska-Białej

 

 

„FAKTY I MITY” nr 46, 20.11.2003 r.

CAŁUN I JEGO WYZNAWCY

Santa Sindone to jedna

z najdłużej czczonych

relikwii chrześcijaństwa,

wciąż uważana za całun,

w który – po zdjęciu

z krzyża – owinięto

ciało Chrystusa.

„Całun Turyński to płat płótna lnianego

o wymiarach 4,36 na 1,10 m.

Przechowywany jest w katedrze turyńskiej

w srebrnym relikwiarzu, owinięty

na wałek obity aksamitem. Relikwiarz

znajduje się w stalowym sejfie,

wyłożonym azbestem i zamykanym

na trzy zamki, każdy otwierany innym

kluczem. Sejf wypełniony jest szlachetnym

gazem, argonem, a komputery

kontrolują, czy płótno nie jest zagrożone

przez procesy utleniania i bakterie”

(Kęcik). Na temat Całunu napisano

ponad 600 książek. Powstała

nawet specjalna nauka zajmująca się

badaniem owej relikwii – syndonologia

– którą zajmuje się około tysiąca

naukowców z całego świata.

W samym tylko roku 2000 odbyły się

dwa kongresy syndonologiczne.

Na Całunie widnieje słabo odciśnięty

zarys nagiej postaci wysokiego

mężczyzny. Z jednej strony znajdują

się dwa wizerunki będące odbiciem

przodu i tyłu postaci. Obie sylwetki

zwrócone są do siebie głowami,

tak jakby na płótno położono denata,

po czym nakryto go drugą połową

tkaniny. Obraz przedstawia coś,

co wygląda na krwawe ślady ran, takich

jak te, które zadano Chrystusowi

w czasie męki. Obraz ten bez wątpienia

nie mógł powstać przez samo

owinięcie płótnem nieżywego człowieka.

Zwolennicy autentyczności

przypuszczali więc, że ciało Chrystusa

wydzieliło jakąś nieznaną energię,

która spowodowała utrwalenie

obrazu. Mówiono o termonuklearnym

błysku.

W produkowanej bogato literaturze

syndonologicznej czytelnik może

znaleźć jedynie te argumenty, które

przemawiają na rzecz autentyczności

Całunu. Ujęte w karby naukowej

frazeologii mogą sprawiać wrażenie

wiarygodnych. Dowiadujemy się

więc, że całunowcy „odkryli” na płótnie

całą florę Bliskiego Wschodu,

a co odważniejsi dodają nawet konkrety:

Palestyna, I w. n.e. Jednak nauka

nie polega bynajmniej na języku

naukowym, lecz na specyficznej i odpornej

na falsyfikację metodologii.

Poniżej podajemy zbiór argumentów

i kontrargumentów, które pozwalają

uniknąć pułapki naiwności i wspierania

swej wiary na lichym fundamencie

papieskiej relikwii.

W roku 1988 przeprowadzono

badania C14, które orzekły średniowieczny

rodowód Całunu. Przeprowadzono

je niezależnie od siebie

w laboratoriach w Zurychu, Oksfordzie

i Tucson (Arizona). Metoda izotopu

węgla zastosowana przez trzy

różne renomowane laboratoria wskazuje

okres między 1260 a 1390 rokiem

jako czas powstania Całunu

Turyńskiego.

Dzień oficjalnego ogłoszenia wyników

testu C14 kardynał Anastasio

Ballestrero nazwał „czarnym dniem

całunu” i nie mówił już o „relikwii”,

lecz o „ikonie”, a dziennik

„Liberation” napisał: „Chrystus stracił

całun”. Wierzący twierdzą oczywiście,

że próbki wykorzystane do badania

musiały być skażone, gdyż to

jedyny sposób „uratowania” Całunu.

Zwracają uwagę, że przy metodzie,

która musi być przeprowadzona nadzwyczaj

starannie, zdarzają się czasem

pomyłki. Niektórzy zarzucają badaczom,

że przystąpili do testu, z góry

zakładając jego wynik.

Dwa razy datowano tkaninę metodą

C14, a ostatnia analiza z roku

1989 potwierdziła okres około

1350 roku. Zagrożenie błędem pomiaru

tą metodą wzrasta wraz

z upływem tysiącleci, lecz dla pierwszych

tysiącleci – jest minimalne.

Marceli Kołodziejski, autor książki

pt. „Nauka demaskuje oszustwa”,

pisze: „Datowanie C14 to metoda bardzo

wiarygodna, tak jak wystawienie

metryki urodzenia, nie podlega dyskusji.

Mikroorganizmy i grzyby, które są

na płótnie, nie wpływają znacząco na

wynik pomiarów. Liczy się tu wagowa

proporcja mikroorganizmów do

wagi badanej próbki. Twierdzenie zwolenników

autentyczności całunu, że to

mogłoby zmienić wynik o 1300 lat,

świadczy o... liczeniu [przez nich] na

nieznajomość zasad metody C14 przez

przeciętnego słuchacza”. (s. 173).

Apologeci zapominają jednak, iż

błędy zdarzają się niezmiernie rzadko,

a badania prowadzono w trzech

niezależnych ośrodkach naukowych.

Aż taki pech? To byłby prawdziwy...

cud!

Czas fałszerstw

Nie tylko data powstania jest decydująca.

Nawet gdyby przyjąć, że

Całun niekoniecznie powstał dopiero

w średniowieczu i tak pozostają

wątpliwości, a mianowicie: dlaczego

tak znamienita relikwia wcześniej pozostawała

nieznana (wywody, jakoby

wcześniej Całun Turyński znano, są

pozbawionymi dowodów spekulacjami);

dlaczego Całun wypłynął akurat

wtedy, gdy nastąpiło największe

nasilenie produkcji i obrotu

fałszywymi relikwiami...?

Ten okres potwierdza również

splot diagonalny – trzy sploty wypukłe,

jeden wklęsły. W pierwszym wieku

nie był on znany, tkano splot prosty

– jeden wypukły, jeden wklęsły.

„Zapylone myślenie”

Jednym z argumentów są ślady

pyłków. W 1973 r. szwajcarski kryminolog

Max Frei doniósł, że spośród

59 różnych pyłków znalezionych

w materiale jeden jest pyłkiem halofitu,

który pochodzi z Palestyny.

Jednakże zawodowi pyłkolodzy (palinolodzy)

nie podzielili entuzjazmu

Szwajcara, zarzucając mu brak naukowego

rygoryzmu badawczego (np.

nie stosował próbek kontrolnych).

Późniejsze i dokładniejsze badania

nie potwierdziły obecności większej

liczby „bliskowschodnich pyłków”

na Całunie. Śladowa ilość, jaką

odnajdywano, nie jest dowodem na

pochodzenie tkaniny z tamtych terenów.

Pyłki mogą być przenoszone

w różny sposób: przez pielgrzymów,

a w szczególności przez wiatr (nawet

na setki kilometrów).

Również w 1973 r. Rael odkrył

bawełnę indyjską (Gossypium herbaceum)

– rzekomo niewystępującą ówcześnie

w Europie, rzekomo pochodzącą

z Bliskiego Wschodu i rzekomo

z I w. Sir G. Watt, botanik zajmujący

się bawełną, pisze: „W X w.

mahometanie sprowadzili te same rośliny

bawełny (...) przez Morze Śródziemne

do Hiszpanii i następnie do

trzech innych krajów. Barcelona miała

kwitnący przemysł bawełniany. Wydaje

się niewątpliwie, że rośliną rozpowszechnioną

przez mahometan było

Gossypium herbaceum, gatunek obecnie

uprawiany we wspomnianych regionach”

(The wild cultivated cotton

plants of the world, Longmans, Green

and Co., Bombay and Calcutta

1907; za: P.C. Maloney, „Science, Archaeology,

and the Shroud of Turin”,

Approfondimento Sindone, 1998). Do

dziś na południu Europy uprawia się

tę „całunową roślinę”. Stosowana jest

przy wykonywaniu aborcji.

Jest tak jak w Biblii!

Całunowcy zachwycają się niewiarygodną

zgodnością wizerunku

z przekazem biblijnym. Jak jednak

trafnie zauważył Z. Blania-Bolnar,

„(...) rzekome plamy krwi na całunie

zgadzają się z ewangelicznym przekazem

o ukrzyżowaniu. Są tam, gdzie

być powinny: na nadgarstku, na stopie,

w miejscu zranionym włócznią,

i są stróżki krwi na głowie od korony

cierniowej. Są ślady po biczowaniu,

a nawet otarcie skóry na barku od niesienia

krzyża, jak wypatrzyli całuniści

z najlepszym wzrokiem – bo ci z gorszym

tego nie dostrzegli. Ma to niby

dowodzić, że pod płótnem leżał Jezus,

bo wszystko tak pięknie się zgadza

z opisem biblijnym. Jak ma się nie

zgadzać, skoro artysta robił płótno

z Biblią w ręku? Robił całun biblijnego

Jezusa, to na czym miał się wzorować

jak nie na Biblii? Plamy »krwi«

są podejrzane już na pierwszy rzut oka,

gdyż »wyglądają jak z obrazka«. Ale

jest z nimi jeszcze coś niedobrego: na

włosach postaci widać strumyki krwi.

Prawdziwa krew na włosach tak się

nie zachowuje. Nie tworzy strumyczków,

lecz po prostu wsiąka we włosy

i je zlepia”.

Nie jest też prawdą, że w średniowieczu

nie malowano Jezusa z przebitymi

nadgarstkami. Dominowało

wyobrażenie z ranami na dłoniach,

ale występowały przykłady właściwego

przedstawienia ran. Właściwie ukazał

to również twórca Całunu.

„Nienamalowany

obraz”?

Po wnikliwych badaniach okazało

się, że włókna celulozy są

odwodnione, i to właśnie tworzy

obraz postaci. „Obraz powstał na

skutek emisji energii cieplnej, a więc

mówiąc prozaicznie, na skutek gorąca.

Oprócz analizy obrazu potwierdza

to także fakt, że ślady po nadpaleniu,

spowodowane pożarem

w 1532 roku, w zasadzie nie różnią

się od miejsc, na których znajduje

się wizerunek. Czwarta, być może

najważniejsza wskazówka, jakimś

trafem przeoczona, to fakt, że odstęp

między dwiema głowami wizerunków

jest bardzo mały – głowy

te prawie stykają się ze sobą. Zamiast

rozważać karkołomne i niekonieczne

hipotezy o tajemniczym

promieniowaniu czy nieznanym procesie

energetycznym, należało zwrócić

uwagę na to, że odstęp ów jest

tak mały. Jeśli ciało Chrystusa leżało

między dwoma płatami płótna

grobowego i wyemitowało jakiś rodzaj

energii, np. energię cieplną, to

odstęp między głowami obu wizerunków

powinien być równy grubości

głowy Jezusa. (...) W jaki sposób

średniowieczny artysta spreparował

Całun? Sporządził on płaskorzeźbę

(grubość płaskorzeźby równa

jest odstępowi między »głowami

« wizerunku), po czym umieścił

ją między płatami płótna. Mocno

nagrzanym żelazkiem (lub kawałkiem

blachy) prasował płótno tak,

by zaczęło się przypalać. Następnie

odwrócił całość na drugą stronę

i przeprasował, przypalając płótno

pokrywające drugą stronę płaskorzeźby.

Po wyjęciu płaskorzeźby wystarczyło

złożyć płótno wizerunkami

do środka, aby wszystko zgadzało

się z twierdzeniem, że obrazy spowodowało

ciało Chrystusa zawinięte

w płótno. (...)

Takie elementy jak ślady po biczowaniu,

rany zadane koroną cierniową,

rany po gwoździach na rękach

i nogach oraz rana w boku

zostały uwzględnione przez fałszerza

podczas przygotowywania płaskorzeźby.

To samo dotyczy krwawych

wybroczyn, które dodatkowo

mogły być »podretuszowane« prawdziwą

krwią ludzką. Wydaje się, że

dla wywołania silnego efektu i podniesienia

wiarygodności artysta rzeczywiście

posłużył się krwią, na co

mogą wskazywać (choć dyskusyjne)

wyniki badań laboratoryjnych. Nie

powinien też właściwie dziwić fakt,

co podnosili zwolennicy autentyczności

Całunu, że ewentualny fałszerz

musiałby wykazać ogromną

troskę o skądinąd mało znane,

a prawdziwe szczegóły” (Zbigniew

Blania-Bolnar).

Więcej o rewelacjach całunistów

można znaleźć w następujących

pozycjach: 1. Z. Blania-Bolnar,

„Jak zrobiono Całun Turyński”,

Racjonalista.pl, str. 2417;

2. T. de Jean, „Księga tajemnic”,

Łódź 1993; 3. S. Gordon, „Księga

oszustw”, 1995; 4. M. Kołodziejski,

„Nauka demaskuje oszustwa”

(rozdz. „Całun Turyński”).

                        Mariusz Agnosiewicz

                        www.racjonalista.pl

 

 

„BEZ DOGMATU” nr 46, jesień 2000 r.

TEMAT KRĘPUJĄCY

(...) Z taką samą obojętnością spotykały się doniesienia o sytuacji ludzi umierających w schroniskach prowadzonych przez matkę Teresę z Kaluty, gdzie odmawiano podania lekarstw i jakiejkolwiek pomocy medycznej, gdyż - jak mawiała święta - „cierpienie biedaka jest piękne”. Wyobraźmy sobie oburzenie naszych moralistów, gdyby te słowa i czyny dało się przypisać Łukaszence lub Fidelowi Castro. A co chroni przed krytyką matkę Teresę?

Pytanie to brzmi niemal retorycznie. Chroni ją oczywiście „autorytet” kościoła katolickiego, skutecznie wspierany przez państwo. Z tych samych powodów prawie niesłyszalna jest w Polsce krytyka religii katolickiej i jej wpływu na zakres swobód i praw jednostki. Tymczasem kościół wcale nie ukrywa swego wrogiego stosunku do wielu praw i wolności człowieka, w tym do swobody badań naukowych, wolności preferencji seksualnych, nieskrępowanego dostępu do wiedzy, wolności prokreacyjnej i swobody wyboru modelu rodziny. Szczególnie dramatyczne skutki ma kościelna wersja tzw. polityki prorodzinnej, oparta na założeniu o nierozerwalności małżeństwa i nadrzędnej wartości rodzinnego kolektywu, w szczególności wobec kobiet i dzieci.

Kościelna propaganda przyczynia się do tego, że w Polsce przemoc wobec bliskich, nawet najbardziej drastyczna jest tolerowana przez społeczeństwo i władze. Przemoc w rodzinie nie jest przesłanką do rozwodu, bywa nawet przyczyną odmowy rozwodu. Prokuratorzy odmawiają wszczęcia postępowania lub je umarzają w ponad 90% przypadków skarg o znęcanie się, choć w większości tych spraw policja i poszkodowani przedstawiają wiarygodny materiał dowodowy. Sądy przejawiają niezwykłą wyrozumiałość wobec oskarżonych o znęcanie się nad rodziną, nawet wtedy, gdy jest ono połączone ze szczególnym okrucieństwem. Zdecydowana większość spośród (bardzo nielicznych) sprawców, którzy stają przed sadem, otrzymuje wyroki w zawieszeniu, co w polskich warunkach oznacza w praktyce zwolnienie od jakiejkolwiek kary. Świadczy to niewątpliwie o niskim poziomie zawodowym i niedorozwoju moralnym dużej części prokuratorów i sędziów, w większości ludzi wierzących, o bardzo konserwatywnych poglądach. Także Sąd Najwyższy wielokrotnie zalecał sądom niższej instancji, by „za wartość priorytetową uznawać utrzymanie rodziny”. Realizowana przez tzw. trzecią władzę polityka nierepresjonowania sprawców przemocy w rodzinie oznacza akceptację drastycznego naruszania podstawowych praw człowieka: prawa do bezpieczeństwa osobistego, wolności a nawet prawa do życia. (...)                                                         Andrzej Dominiczak

 

 

Pole tekstowe:

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


"FAKTY I MITY" nr 1, 09.01.2003 r.

WOLNA MIŁOŚĆ BLIŹNIEGO

Dziwne, że choroby weneryczne nie

doczekały się jeszcze w katolicyzmie

„oficjalnej” wykładni. A przecież nikt

tak ich nie rozpowszechniał jak właśnie

rzymskie duchowieństwo...

Choroba zwana syfilisem (kiłą) pojawiła się w chrześcijańskiej

Europie w średniowieczu, a przywlekli ją...

pobożni krzyżowcy z Ziemi Świętej.

Na przełomie XIII i XIV wieku świątobliwa mieszczka

krakowska pielgrzymowała do Rzymu na jubileuszowy

odpust i – jako pierwsza – przywlokła stamtąd syfilis

do naszego kraju. W Polsce wielu dostojników Kościoła

padło ofiarą „wstydliwej choroby”, co było oczywistym

wynikiem rygorystycznego przestrzegania zasad

celibatu...

Namiestnicy Chrystusa dbali przede wszystkim o stan

własnej kasy, a nie o moralność. Papież Benedykt IX

bullą z roku 1033 pozwolił założyć w Rzymie dom publiczny

nieopodal kościoła św. Mikołaja. Za czasów papieża

Leona X (1513–1521) wiele kurtyzan mieszkało

w domach należących do parafii lub klasztorów, sąsiadując

przez drzwi z biskupami i klerykami. Paweł III

(1534–1549) uskarżał się, że w Rzymie kobiety lekkich

obyczajów żyją w wielkim przepychu oraz że paradują

po mieście w towarzystwie księży i zakonników.

Papież Sykstus IV (1471–1484) kazał kosztem skarbu

Stolicy Apostolskiej wybudować dom publiczny,

który następnie puścił w dzierżawę

za wielką kasę. W XV wieku w Sisteron

prostytutki płaciły po 5 soldów

podatku na rzecz klasztoru św.

Klary, którego pensjonariuszki tym sposobem dorabiały

do swojego ewangelicznego ubóstwa.

Niemały wpływ na podejście do zagadnienia prostytucji

miał Ojciec Kościoła, św. Augustyn (354–430), twórca

teorii o zepsuciu natury ludzkiej. Wołał on: „Jeśli

zniesiecie publiczne kobiety, to sprowadzicie bezwstyd

powszechny”. Z racji własnej przeszłości św. Augustyn

wiedział dobrze, co mówi...

Jakkolwiek wszystkie miasta włoskie oraz europejskie

miały legiony swoich kurtyzan, to papieskiemu Rzymowi

żadne z nich nie było w stanie odebrać pierwszeństwa

w ilości oficjalnie rejestrowanych chorych wenerycznie.

Jeszcze w roku 1868, a więc na dwa lata przed

upadkiem państwa kościelnego, stolica katolicyzmu nie

miała w tym sobie równej.

Wśród samych nierządnic odnotowano: w Paryżu

– 14 proc. zarażonych sifilisem; w Berlinie – 13,6

proc., w Brukseli – 12,1 proc., a w papieskim Rzymie

– aż 42 proc.!

Co ciekawe, kraje protestanckie, optujące za bardziej

racjonalną etyką, miały dużo mniejszy odsetek

chorych.

Życie pod stałym nadzorem Kościoła w minionych

wiekach sprowadziło na ludzkość niejedną tragedię. Jeżeli

Europa przetrwała i nie osiągnęła dna upadku moralnego,

to tylko dlatego, że w pewnych momentach dziejowych

obracała się przeciw Kościołowi.             Bogdan Motyl

                                                               www.alternatywa.com

 

 

„FAKTY I MITY” nr 14, 10.04.2003 r.

KSIĄDZ, NASZ PAN

Prawie 20 proc. prostytutek przyznało, że ich klientami są księża – wynika z pierwszych pełnych naukowych badań nad nierządem, przytoczonych przez „Newsweek”. Okazuje się, że to ulubiony klient, bo – jak mówią dziewczyny – „nigdy nie narzeka, nie zrzędzi, a jak coś mu się nie podoba, to płaci i zmienia dziewczynę”. Z raportu wyłania się prawdziwy obraz Polaka katolika. Jak ujawnia jedna z pracownic agencji usytuowanej w sercu osiedla, „czasami około godziny

23 mamy cztery psy przywiązane do parkanu”. To dobrzy mężowie wyszli z pupilami na spacer. Tyle że z wolności korzystają sami. W prawdziwe osłupienie wprawił jednak pracowników agencji sąsiad, który wpadł do nich ze święconką w czasie ubiegłorocznej Wielkanocy. „Postawił na barze koszyczek, wbiegł na górę i... po 45 minutach wyszedł”. Widać katolicy nie przejmują się naukami Kościoła. „Nie robię nic złego – zwierza się z kolei jeden z mężów – to, że przytulę się raz na jakiś czas do mojej dziewczyny w porcie Warszawa, daje mi siłę do przetrwania w małym miasteczku z żoną nauczycielką i trzema córkami...”.                                            PaS

 

 

"FAKTY I MITY" nr 44, 08.11.2007 r.

KTO "MIECZEM" WOJUJE

W czerwcu w Alabamie ogłoszono smutną wiadomość: pastor Kościoła baptystów Gary Aldridge pożegnał się z życiem.

Nie poinformowano, co się stało 51-letniemu duchownemu, który od 16 lat kierował kościołem, ale jego współpracownicy wystosowali dość dziwny komunikat do wiernych: „Proszę wstrzymać się od spekulacji na temat przyczyny śmierci”. Wielebny stracił życie w wyniku „mechanicznego uduszenia”. Był to rezultat „praktyk autoerotycznych”: Aldridge (w momencie śmierci w domu nie było nikogo innego) przyodziany był w gumowy strój płetwonurka i maskę utrudniającą oddychanie. Ręce miał związane na plecach razem z nogami, a w odbytnicy pastora tkwił sztuczny członek w prezerwatywie.

Baptyści to religia o wyjątkowo sztywnym kręgosłupie moralnym, a śp. Aldridge za życia zajadle zwalczał wszelkie rozrywki seksualne, podobnie jak gejów, aborcję, nagość w filmach itp.                                  ST

 

 

"FAKTY I MITY" nr 45, 2006 r. ęłęóŻYCIE PO RELIGII

NOSIŁ WILK RAZY KILKA...

Po raz kolejny jedna z czołowych gwiazd amerykańskiego „zagłębia biblijnego” podała się do dymisji po ujawnieniu skandalu obyczajowego. Podobna przykrość spotkała głównego watykańskiego specjalistę od „leczenia homoseksualizmu”. Homospisek czy po prostu szyderstwo losu?

Ostoja chrześcijańskiego fundamentalizmu i konserwatyzmu, czyli stany południowe USA, nie ma w ostatnich latach wiele szczęścia. Jak tylko rozbłyśnie jakaś gwiazda na firmamencie religijnego show-biznesu, pouzdrawia trochę chorych, powypędza demony, dorobi się paru milionów dolarów, to już musi podawać się do dymisji: jak nie skandal finansowy, to molestowanie sekretarki... Oczywiście, dla części ich wyznawców nie jest to żaden problem. Zawsze wyjaśnią sobie, że szatan atakuje oddane sługi Boże ze zdwojoną energią, a nie wszystkie z nich są w stanie owe srogie napaści demoniczne odeprzeć. Ludzie o niezbyt głębokiej wierze pomyślą jednak, że być może cała działalność owych gwiazd była hochsztaplerką obliczoną na finansowe wykorzystanie naiwnych.
Tak czy inaczej, kolejną gwiazdą, która podała się do dymisji, jest Ted Haggard, pastor liczącej kilkanaście tysięcy wiernych kongregacji Kościół Nowego Życia w Colorado Springs. Nic nie wiadomo o stanie jego konta, ale wiadomo, że jego zbór należący do tzw. nowych kościołów charyzmatycznych głosił ewangelię sukcesu, czyli wiarę we wzajemną zależność religijności i dochodów finansowych. Haggard był nie tylko znanym kaznodzieją, ale także przewodniczącym Narodowego Stowarzyszenia Ewangelicznych Chrześcijan, potężnej i wpływowej, liczącej 30 milionów wiernych organizacji promującej konserwatywne wartości i kreacjonizm.
Tak się jakoś składa, że na początku lat 90. w Lublinie osobiście zetknąłem się z misjonarzami zboru wielebnego Haggarda, którzy penetrowali Wschodnią Europę po upadku komunizmu w poszukiwaniu nowych wiernych. Jedną z najbardziej zabawnych i, jak sądzę, szkodliwych praktyk uprawianych przez ludzi Haggarda było wyganianie demonów. Widzieli diabła wszędzie – wystarczyło, że któryś z uczestników nabożeństwa był zbyt smutny, zbyt apatyczny lub przyznał, że podobają mu się osoby tej samej płci, a już egzorcyzmowano z niego demona smutku, śmierci lub zboczenia. Można się z tego, i słusznie, śmiać, ale strach
pomyśleć, że ktoś może żyć w przeświadczeniu, że zachodzące w nim naturalne procesy psychiczne są efektem zamieszkiwania diabła, a nawet całych stad demonów. Dla bardziej wrażliwych osób taka wiara może zakończyć się przecież poważnymi problemami psychicznymi.
Pech chciał, że wielebny Haggard, mąż i ojciec pięciorga dzieci, podał się do dymisji z wszystkich zajmowanych przez siebie funkcji po ujawnieniu przez Mike’a Jonesa, chłopca utrzymującego się z prostytucji, że pastor spotykał się z nim regularnie co miesiąc przez trzy lata. Haggard na początku wszystkiemu zaprzeczył, później przyznał, że w tym, co mówi Jones, jest wiele prawdy, i że z swoją homoseksulanością „zmagał się przez całe dorosłe życie”. Wygląda na to, że wyznawcy pastora widzący wszędzie diabły zapomnieli wygnać je ze swojego szefa. Na koniec wyrzucili ze swojego kościoła zdemaskowanego i żałującego za grzechy pastora.
W tym samym czasie w paryskim sądzie złożono doniesienie. Otóż doktor Tony Antarella, ksiądz, psychoanalityk i czołowy watykański ideolog w kwestii „leczenia homoseksualizmu” jest oficjalnym doradcą Watykanu w sprawach zdrowia i rodziny. Miał on wykorzystywać seksualnie byłego pacjenta, nastolatka pochodzącego z pobożnej rodziny katolickiej. Ksiądz doktor dokonywał przestępstw podczas sesji leczniczych, którymi obiecał „uzdrowić” chłopca z homoseksualizmu... W tym samym czasie katolickie, krytyczne wobec Watykanu czasopismo „Golias” opublikowało wspomnienia Daniela Lamarca, byłego kleryka, który także był leczony przez watykańskiego hochsztaplera... Z podobnym skutkiem. Lamarc poskarżył się kardynałowi Paryża, słynnemu arcybiskupowi Jeanowi-Marie Lustigerowi, który obiecał zająć się sprawą. Jak to zwykle bywa, skończyło się na obietnicach.
Zapowiada się wielki skandal, bo ksiądz Antarella jako psychoanalityk dostarczał Kościołowi pojęć użytecznych w robieniu z homoseksualistów chorych. To on ogłosił, że geje i lesbijki cierpią na „narcystyczne skłonności”, to on wymyślił „głęboką niedojrzałość” psychiczną, na którą rzekomo chorują. Co teraz pocznie Kościół bez swojego głównego specjalisty, który okazał się w końcu chory na wymyślone przez siebie choroby? Czy Watykan poszuka sobie innego psychoanalityka? Tyle że kolejnego takiego skandalu świat już może nie przeżyć... Ze śmiechu.

                                                                                       Marek Krak

 

"FAKTY I MITY" nr 35, 06.09.2007 r.

MORALNOŚC STOSOWANA

Nieszczęście spotkało republikańskiego senatora z Luizjany Davida Vittera. Wyszło na jaw, że członek ultramoralnej partii zabawiał się z prostytutkami.

Zaczęło się od tego, że rozpracowano nielegalną firmę, oferującą wynajem drogich prostytutek dla waszyngtońskiej elity. Właścicielka – Deborah Palfrey, zwana DC Madam – postanowiła zebrać pieniądze na adwokatów, sprzedając listy telefonów klientów. Był wśród nich numer Vittera. Palfrey dzwoniła doń kilkakrotnie, gdy uczestniczył w głosowaniu w Kongresie.

46-letni senator rąbnął się w pierś, wyznał popełnienie „ciężkiego grzechu”, przeprosił i oświadczył, że „uzyskał już wybaczenie od Boga i żony”, z którą ma czwórkę potomstwa.

Okazało się jednak, że do przyznania się do „ciężkiego grzechu” nie skłoniła go skrucha czy wyrzuty sumienia. Larry Flint, wydawca pornomagazynu „Hustler”, oświadczył, że numer republikanina ujawniono dzięki jego inicjatywie. W czerwcu Flint zamieścił całostronicowe ogłoszenie w „Washington Post”, oferujące milion dolarów za dowody cudzołóstwa przedstawicieli najwyższych władz wykonawczych i ustawodawczych USA. Pierwszy wpadł i podał się do dymisji Randall Tobias – wyższy urzędnik Departamentu Stanu, koordynujący akcję Busha, wzywającą do przedślubnej abstynencji seksualnej...

Ujawniono już telefony znanych biznesmenów, notabli z NASA oraz kilku generałów, którzy zabawiali się z płatnymi panienkami. Larry Flint ogłasza, że kontynuuje swe dochodzenie demaskujące hipokryzję republikańskiej władzy. Niejeden w Waszyngtonie ma zapewne bezsenne noce.

Po ogłoszeniu przeprosin Vitter zapadł się pod ziemię. Tymczasem do mediów zgłosiła się burdelmama z innego waszyngtońskiego zakładu usługowego, która rozpoznała w nim swego klienta. Vitter był bardzo gorliwy w walce o morale Amerykanów. Karierę polityczną zbudował na głoszeniu wierności i świętości małżeństwa. Przypominał politykom o imperatywie wysokich standardów etycznych.                            PZ

 

 

"FAKTY I MITY" nr 14, 12.04.2007 r.

OBŁUDA PONADWYZNANIOWA

Amerykańska organizacja Survivors Network, która reprezentuje ofiary przestępstw seksualnych księży w USA, skupiała się dotąd na klerze katolickim.

Nie dlatego, że wzięła go na celownik, ale dlatego, że z tego środowiska rekrutuje się najwięcej pedofilów.

Poza tym duchowni innych wiar mogą się żenić. Ale w ostatnim okresie organizacja coraz częściej pomaga poszkodowanym przez pastorów największego wyznania protestanckiego w USA: południowych baptystów. Mimo różnic w kanonach wiary, kapłanów katolickich i baptystów łączy głęboka obłuda.

Pastor Lonnie Latham z Teksasu, członek komitetu wykonawczego Konwencji Południowych Baptystów, był chodzącym gniewem bożym i ciskał werbalne pioruny w homoseksualistów. Potrząsając Biblią i sławiąc Jezusa, wzywał ich do odrzucenia „grzesznego, destruktywnego stylu życia”. Trwało to do czasu, gdy został aresztowany za propozycję seksu oralnego, którą złożył policjantowi po cywilnemu.

Działacze Survivors Network otrzymali w ciągu minionych 6 miesięcy 40 skarg na seksualne molestowanie przez pastorów baptystycznych. Pastor Dale Amyx zgwałcił 15-letnią dziewczynę. Kiedy zaszła w ciążę, baptyści kazali jej stawić się w kościele i prosić o przebaczenie, bo nie miała męża. Kościół wiedział, kto zrobił dziecko, ale zamiast poinformować policję, przerzucił Amyksa do Arizony.

Na licznych stronach internetowych kościołów i organizacji chrześcijańskiej prawicy w USA o takich sprawach ani mru-mru.                                   JF

 

 

”FAKTY I MITY” nr 8, 01.03.2007 r.

BARWY OCHRONNE

SEKS, KŁAMSTWA I KOŚCIÓŁ...

Choć prokuratorzy stanowczo odmówili nam udzielenia jakiejkolwiek informacji, zdemaskowaliśmy aresztowanego niedawno księdza gwałciciela.

Czy biskupi znowu odczytają to jako „perfidny atak” na Kościół?

Okoliczności dotyczące zgwałcenia młodego chłopca przez księdza miały pozostać ściśle strzeżoną tajemnicą. Podobnie jak dwumiesięczny areszt dla sprawcy, zastosowany przez Sąd Rejonowy w Przysusze (woj. mazowieckie) na wniosek tamtejszej prokuratury. Niestety, sędzia Andrzej Łyś – rzecznik Sądu Okręgowego w Radomiu – chlapnął mediom, że „22 stycznia 2006 roku ksiądz rezydent pewnej parafii z okolic Radomia przewrócił 17-letnią ofiarę na ziemię i – grożąc pobiciem – zgwałcił” („FiM” 7/2007).

Ksiądz napastnik przyznał się do winy, ale tylko z grubsza, ponieważ był pijany i nie pamiętał dokładnie przebiegu zdarzenia. Aresztowany na dwa miesiące duchowny usprawiedliwiał się tym, że „od dawna zmaga się z chorobą alkoholową”, a inkryminowanego dnia gorzała wyszła z owych zmagań zwycięsko... Tyle ujawnił sędzia Łyś. Biedny ksiądz...

– Źle się stało, że jakakolwiek informacja wyszła na zewnątrz. Ja z pewnością niczego więcej wam nie powiem. Coś bliższego o sprawcy? Absolutnie nie! – żachnęła się Małgorzata Chrabąszcz, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Radomiu, tłumacząc embargo informacyjne „nie tyle ochroną księdza, co życzeniem rodziców chłopca, zaniepokojonych możliwością narażenia syna na identyfikację”.

Również szef Prokuratury Rejonowej w Przysusze był nieugięty:

– „Okręgówka” posiada całą wiedzę w tej sprawie i tylko oni decydują o zakresie jej udostępnienia. Uzgodniliśmy, że ze względu na interes pokrzywdzonego dziecka ja w ogóle nie będę wypowiadał się na ten temat – stwierdził prok. Sławomir Musiał, odmawiając nam ujawnienia choćby inicjałów sprawcy.

Argumentacja organów ścigania jest mało przekonująca, bo przecież można ujawnić sprawcę, nie ujawniając ofiary. Jest też wiele wątpliwości. Przykładowo:

* jak prokuratura wyobraża sobie przeprowadzenie niezbędnego tzw. wywiadu środowiskowego, który dotyczyłby zachowania się wielebnego w jego dotychczasowych parafiach? Czyżby miała wystarczyć opinia biskupa ordynariusza radomskiego Zygmunta Zimowskiego ?;

* kto zagwarantuje, że zgwałcony chłopak jest jedyną ofiarą księdza? Znamy przypadki, że jeden uwolniony „kamyk” wywoływał prawdziwy wysyp zgłoszeń innych pokrzywdzonych;

* gdzie prewencyjna funkcja postępowania karnego, mająca uzmysłowić funkcjonariuszom kat. Kościoła, że prawo obowiązuje (czasami...) również ich?

Gdy zaś dowiedzieliśmy się, że do przestępstwa doszło wiele kilometrów od parafii, w której gwałciciel urzędował (co – naszym zdaniem – usuwa obawę ewentualnej identyfikacji pokrzywdzonego), postanowiliśmy sforsować zaporę informacyjną ustawioną przez prokuraturę...

 

Zarzut gwałtu z użyciem przemocy (czyn zagrożony karą pozbawienia wolności od 2 do 12 lat) usłyszał 62-letni ksiądz Stefan S., rezydent w parafii św. Wojciecha we wsi Kraśnica koło Opoczna (woj. łódzkie, diecezja radomska).

Wyjaśnijmy, że parafialnymi rezydentami bywają najczęściej tzw. wolni strzelcy: księża studiujący, zatrudnieni w kurii diecezjalnej, wykładowcy seminariów i innych uczelni, misjonarze, kapelani domów zakonnych i placówek służby zdrowia (jeśli nie mieszkają w tych placówkach), księża, którym stan zdrowia nie pozwala na podjęcie obowiązków proboszczów czy wikarych, emeryci.

W przypadku ks. Stefana S. było tak, że bp Zimowski skierował go w 2006 r. do maleńkiej Kraśnicy, aby pod baczeniem tamtejszego proboszcza ks. Jacka Bajona przestał siać zgorszenie swoim pijaństwem i – znanymi kurii – preferencjami seksualnymi, ukierunkowanymi na niebezpiecznie młodych chłopców.

Wcześniej ks. Stefan był „rezydentem wspomagającym” w Opocznie (parafia św. Bartłomieja), dokąd trafił w czerwcu 2004 r. po zwolnieniu z funkcji wikarego parafii pw. św. Stanisława w Wierzbicy (powiat radomski).

Czym się zajmował i jak zachowywał w Kraśnicy?

– Decyzję o przeniesieniu do mojej parafii podjął biskup, więc musiałem przyjąć księdza Stefana. Bardzo dobrze nam się współpracowało. Nie prowadził żadnych stałych zajęć z młodzieżą. Więcej nie powiem, bo od tego jest kuria biskupia, a „troska” dziennikarzy o sprawy Kościoła najczęściej wychodzi nam bokiem – zauważył ks. Bajon.

Urzędujący w kurii ksiądz kanclerz Stanisław Fundowicz (wyraźnie zaskoczony, że wiemy, o którego księdza chodzi...) był równie wstrzemięźliwy:

– Ksiądz S. nie zajmował się bezpośrednio duszpasterstwem, a tym bardziej dziećmi i młodzieżą. Dlaczego? Hmm... proszę zapytać o szczegóły proboszcza.

Kanclerz wykręcił się też od oceny przestępstwa przypisywanego konfratrowi, ucinając rozmowę stwierdzeniem: – My z pewnością nie jesteśmy od usprawiedliwiania takich działań.

Natomiast pewien duchowny z okolic Opoczna powiedział tak:

– Stefan to była chodząca „bomba” i dziwię się, że dopiero teraz wybuchła. Wiem o co najmniej dwóch ministrantach molestowanych przez niego seksualnie. Skandalu dotychczas udawało się uniknąć, bo rodzice tych chłopców są bardzo silnie związani z Kościołem. Ksiądz biskup popełnił gruby błąd, skierowując go do wiejskiej parafii na obrzeżu diecezji, zamiast wysłać na jakieś leczenie lub do klasztoru.

W kurii prawdopodobnie sądzą, że jeśli problemu nie widzą, to znaczy, że ten problem nie istnieje!

Miejscowość, w której mieszka ofiara gwałtu (personalia znane redakcji), jest zbyt mała, by cokolwiek napisać o skrzywdzonym chłopcu, nie narażając go na wytykanie palcami bądź represje ze strony lokalnego aktywu parafialnego. Możemy jedynie ujawnić, że pochodzi z rodziny bardzo silnie związanej z kat. Kościołem. Rodziny, która stanęła przed nie lada dylematem: wysłać drania w sutannie do więzienia, czy raczej mu odpuścić, jako i oni odpuszczają? Na szczęście wybrali to pierwsze...

 

Gdzie jak gdzie, ale w Polsce podobno nie istnieje problem wynaturzeń seksualnych duchowieństwa. Ot, pojedyncze – zdaniem biskupów – przypadki, mieszczące się w dolnych granicach statystycznego łotrostwa, a wykorzystywane do „perfidnych ataków” na Kościół – jak słyszymy często z ust hierarchów.

Sięgnęliśmy do archiwum „FiM”. Tylko z ostatniego roku. Przypomnijmy te „pojedyncze przypadki”:

* ks. Mirosław W. z archidiecezji lubelskiej, będąc wikariuszem parafii pod wezwaniem Chrystusa Króla w Trawnikach, „»wkładał nogę dziecka pod sutannę i onanizował się jego stopą« – twierdzi prokuratura. Przez wiele miesięcy nie można było wielebnemu przedstawić zarzutów, ponieważ biskup wysłał go na »urlop zdrowotny«” – pisaliśmy w „Pociągach pod specjalnym nadzorem” („FiM” 8/2006);

* ks. Marek B., wikariusz parafii Miłosierdzia Bożego w Głogowie, upił i wykorzystał seksualnie nieletniego ministranta. „Dodatkowe zaś dla prokuratury utrudnienie stanowiło życzenie ks. Janusza Idzika, szefa Marka B., przekazania sprawy pod jurysdykcję sądu... kościelnego. »Oskarżany ksiądz wykonuje normalnie wszystkie swoje obowiązki, gdyż zapewnił mnie, że zarzuty są czystą prowokacją« – grzmiał pleban na antenie głogowskiego radia” („Wysoka kurio”, „Cud mniemany”, „Czysta prowokacja”, „Promocja na molestowanie”

– „FiM” 11, 18, 25/2006 i 5/2007);

* „Policjanci Komendy Stołecznej Policji zatrzymali w Płońsku (diecezja płocka) – na terytorium wielce w tym mieście szanowanej parafii św. Maksymiliana Kolbego – 30-letniego księdza Jarosława N., znanego organizatora wakacyjnego wypoczynku dla najuboższych dzieci. W trakcie przesłuchania mężczyzna przyznał się do rozpowszechniania przez internet treści pornograficznych z udziałem nieletnich” („Pasterze i etycy” – „FiM” 30/2006);

* „Dziewczynka miała 13 lat, gdy po lekcjach religii ksiądz Andrzej S., wikariusz parafii św. Wojciecha Biskupa Męczennika w Szczawnicy, zaczął jej udzielać korepetycji z seksu. Matka dziecka zaalarmowała kurię biskupią w Tarnowie, skąd odesłano ją do diabła” („Zajęcia pozalekcyjne” – „FiM” 5/2006);

* „Prokuratura w Strzelnie (województwo dolnośląskie) skierowała do sądu akt oskarżenia przeciwko księdzu Markowi K. z miejscowości Przeworno, za molestowanie seksualne 14-letniego chłopca i znęcanie się nad uczniami podczas lekcji religii” („Plaga świń” – „FiM” 31/2006);

* „21-letnia studentka Anita P. przyszła do ks. Krzysztofa J., proboszcza parafii Najświętszej Marii Panny Częstochowskiej w Częstochowie, by załatwić wyjazd na rekolekcje. Po krótkiej rozmowie jurny pleban zerwał z niej ubranie i zgwałcił. Dziewczynie nie pomógł opór, błagania i krzyki” („Nie z księżyca” – „FiM” 36/2006). Duchowny – dzięki poręczeniu bpa Jana Wątroby – odpowiadać będzie przed sądem z wolnej stopy;

* „Groźna sekta katolicka została zmuszona do ewakuacji z Włoch, gdy dowodzącego nią księdza oskarżono m.in. o rytualne stosunki seksualne w stroju liturgicznym. Organizacja znalazła schronienie w Polsce. Jej celem jest ewangelizacja dzieci do lat 12...”. („Biała Armia” – „FiM” 40/2006);

* „Ksiądz Mieczysław M. – uczący do niedawna religii w Gimnazjum w Woli Sernickiej k. Lubartowa, został oskarżony o pijaństwo i molestowanie uczennic. Dzięki szybkiej reakcji dyrekcji szkoły, M. został odsunięty od pracy z dziećmi” („Po mszy, po kielichu” – „FiM” 50/2006);

* „Sąd w Koszalinie nie miał wątpliwości – ks. Jerzy U. molestował seksualnie nieletnich. Skazano go na dwa lata więzienia w zawieszeniu na trzy. Biskup zabrał więc ludziom księdza sprzed oczu i wysłał go do Barcina koło Słupska, gdzie spokojnie odprawia msze” („Pedofil za ołtarzem” – „FiM” 25/2006).

A na zakończenie przypomnijmy, że:

* do Sądu Rejonowego w Człuchowie wpłynął pierwszy akt oskarżenia dotyczący księdza Piotra T., byłego proboszcza z Dębnicy koło Człuchowa (diecezja pelplińska) i spiritius movens największej (ze znanych...) afery pedofilskiej w polskim kat. Kościele (m.in. „Proboszcz na gigancie” – „FiM” 21/2006). W kolejce do ławy oskarżonych czeka przełożony ministrantów, a także kościelny, bo obaj współdziałali z plebanem w przestępczym procederze. Ich ofiarami padło – według obliczeń prokuratury – co najmniej dziesięciu nieletnich chłopców poniżej 15 roku życia;

* dopiero przed miesiącem zapadł wyrok skazujący ks. Zbigniewa P. z Jarnołtówka (diecezja opolska) na rok więzienia w zawieszeniu (!) na trzy lata, oskarżonego o to, że sprowadzał sobie chłopców w wieku 11–13 lat z Domu Dziecka i „całował ich w usta, obmacywał po udach, pośladkach i narządach płciowych, a jednego z nich onanizował” („Onanizm nie grzech” – „FiM” 27/2004).                                                    Anna Tarczyńska

 

C.D.N...