www.wolnyswiat.pl

 

 

SŁUSZNE... - BO RELIGIJNE – A WIĘC W IMIĘ, NAWOŁUJĄCEGO DO MIŁOŚCI, NIE ZABIJANIA ITP., JEDYNIE SŁUSZNEGO BÓSTWA - MORDY KOR!!!

 

 

„FAKTY I MITY”:

nr 38, 21.09.2001 r. KOMENTARZ NACZELNEGO

ŚWIĘCI OJCOWIE BIN LADENA

(...) Przypomnijmy tylko najważniejsze zbrodnie oprawców w sutannach oraz uświęcone akty terroru dokonywane przez katolików świeckich pod przewodem kapelanów. Zasada była taka sama, jak w islamskim dżihadzie – wieczne zbawienie za mordowanie niewiernych. Szacunkowe liczby ofiar uśredniam, biorąc za podstawę kilka źródeł.

1096 – pierwsza wyprawa krzyżowa. Wymordowanie Żydów nad Renem i Dunajem – ponad 20 tys. ofiar;

1099 – krzyżowcy zdobywają Jerozolimę – 50 tys. ofiar;

1202–1204 – czwarta krucjata na rozkaz papieża Innocentego III – 100 tys. ofiar;

1207 – armia Innocentego III wycina w pień katarów (30lat) – 100 tys. ofiar;

1226 – (pocz.) – Krzyżacy mordują Prusów – 300 tys. ofiar;

1453 – z inicjatywy świętego Jana Kapistrana wymordowano Żydów na Śląsku – 30 tys. ofiar;

1450–1750 – polowanie na „czarownice” na podst. bulii Innocentego VIII – 150 tys. ofiar;

1478 (pocz.) – papież Sykstus IVwysyła do Hiszpanii inkwizytora Torguemadę – 250 tys. ofiar;

1492–XVII w. – katolicy wyniszczają ludność Wysp Karaibskich – 3,5 miliona ofiar;

XVI–XVIII w. – misjonarze i żołnierze mordują Indian Amazonii – 5,5 miliona ofiar;

XVI–XVIII w. – porwania niewolników w Afryce – 100 milionów ofiar;

1555–1559 – inkwizycja za czasów papieża Pawła IV – 800 tys. ofiar;

1568 (pocz.) – na rozkaz papieża Piusa V (późniejszy święty) inkwizycja hiszpańska zaczyna mordować protestanckich Niderlandczyków – 2 miliony ofiar;

1573 – noc św. Bartłomieja (23/24.08), czyli rzeź hugenotów; Papież Grzegorz XIII odprawia mszę dziękczynną, wybija medal pamiątkowy i organizuje radosne festyny na ulicach (por. radość Palestyńczyków) – 25 tys. ofiar;

1648 – koniec wojen religijnych w Niemczech podsycanych przez papiestwo. (Innocenty X protestuje przeciwko ugodzie z protestantami) – 13 milionów ofiar;

1648 (pocz.) – pogromy żydów w Polsce – 100 tys. ofiar;

1941–  1945 – w Chorwacji rządzi Ante Pavelić popierany przez Piusa XII – 800 tys. ofiar.

 (...) Czarne wilki dopiero niedawno przybrały owczą skórę i nawołują teraz do pokoju, miłości bliźniego, przebaczania win. Modlą się za ofiary islamskiego terroryzmu zapominając o własnym... (...)                                                                                                                                                                Jonasz  

 

 

nr 13, 28.03.2002 r.

WYSPY WIELKANOCNE

(...) A może Karol Wojtyła przez lata ani razu nie zajrzał do archiwów watykańskich i nic nie wiedział o pamiętnikach mnicha tamże przechowywanych? Może nawet nie wie, że jeszcze w Roku Pańskim 1812 jezuita Coronil nakazywał katolickim żołnierzom wyruszającym przeciw indiańskim powstańcom w Wenezueli: „Zabijcie wszystkich powyżej siódmego roku życia. Nie wie? Wszak w 1980 r. beatyfikował Jose de Anchieta, którego nazywałbożym człowiekiem”, „pionierem ewangelizacji”,apostołem Brazylii”, „wzorem dla całej generacji misjonarzy. To ten sam „pionier ewangelizacji”, a tak naprawdę zwyrodniały morderca, który zwykł powtarzać słynne zdanie, że „miecz i żelazny pręt to najlepsi kaznodzieje”. W skutek takiej ideologii wymordowano w obu Amerykach więcej niż 50 milionów Indian. (...)                                                                                                                                              Marek Szenborn

 

 

2003 r.:

nr 3

TERRORYSTA W SUTANNIE

Kler katolicki nigdy nie przyznawał się do uczestnictwa w katolicko-protestanckiej wojnie religijnej toczonej w Irlandii Północnej, a tym bardziej do udziału w zbrojnych akcjach terrorystycznych organizowanych przez katolicką Irlandzką Armię Republikańską przeciw brytyjskiej administracji i protestanckiej ludności.

Tymczasem w ręce policji wpadły dokumenty świadczące o tajemniczych powiązaniach przedstawicieli rządu z brytyjskim katolickim episkopatem. Sprawa wzbudziła obecnie szczególne zainteresowanie opinii publicznej, dotyczy bowiem jednego z najbardziej krwawych zamachów bombowych z 1972 roku, kiedy to samochód pułapka, wypełniony po brzegi materiałami wybuchowymi, eksplodował w protestanckiej dzielnicy Londonderry, zabijając dziewięć osób, w tym troje

dzieci. Było oczywiste, że krwawą jatkę zorganizowała IRA, jednak śledztwo nie doprowadziło do wykrycia winnych i zostało umorzone. Teraz, po trzydziestu latach, wyszło na jaw, że grupą terrorystów, która przeprowadziła ten zamach, dowodził katolicki ksiądz Jim Chesney z parafii w Londonderry. Wkrótce po zamachu został on wysłany za granicę, do miejscowości Donegal w Republice Irlandii, gdzie nadal pracował jako ksiądz i gdzie zmarł na raka w 1980 roku.

Także wkrótce po zamachu katolicki prymas Irlandii Północnej, kardynał William Conway, odbył serię rozmów z brytyjskim sekretarzem stanu do spraw tego

regionu, Williamem Whitlaw. Jednocześnie miała miejsce intensywna wymiana korespondencji między brytyjską administracją a episkopatem. Wynika z niej, że obie strony nie miały wątpliwości, kto był organizatorem zamachu, lecz były świadome, że ujawnienie przywództwa katolickiego księdza w terrorystycznej wojnie

mogło tylko skomplikować i tak już trudną sytuację w Irlandii Północnej, a także zaognić religijny konflikt.

Zdaniem zastępcy szefa policji Irlandii Północnej, Sama Kinkaida, o wszystkim wiedzieli również ówcześni funkcjonariusze Scotland Yardu. Dopiero teraz organa ścigania chcą wyjaśnić, jakie siły stały za tym, aby ksiądz terrorysta nie został pociągnięty do odpowiedzialności.

J. Chrzanowski

(na podst. Agencji Ananova, Wielka Brytania)

 

 

nr 20

KOŚCIELNA KURACJA

Już św. Augustyn dopuszczał stosowanie tortur wobec upartych innowierców. Określał „tortury lekkie” jako swego rodzaju „kurację” (emendatio). Czym są bowiem cierpienia przemijającego ciała wobec zbawienia wiecznego...?

Odkąd Jego Świątobliwość Grzegorz IX przekazał pieczę nad inkwizycją zakonowi dominikanów, eksterminacja wszystkiego, co niekatolickie oparta została na solidnej metodyce działania. Jako „psy pańskie” – Domini Cannes – dominikanie zaczęli tropić każdy ślad herezji.

W 1252 r. w bulli papież Innocenty IV wydał przepisy w sprawie przeprowadzania inkwizycji, w których zatwierdził również tortury jako środek procesowy.

Zdarzało się niekiedy, że obecni przy torturowaniu księża, a nawet sami kardynałowie miewali od czasu do czasu wątpliwości, czy aby nie popełniają grzechu, gdyż z ich polecenia przelewana jest krew więźniów. Z tego też powodu, i dla uspokojenia ich sumień, papież Paweł IV wystąpił z osobnym dekretem (29 IV 1557 r.), w którym czytamy: „Ponieważ zdarza się często, że w kongregacjach, które zajmują się sprawą herezji (...) obecne są osoby duchowne (...) często biskupi, arcybiskupi, a nawet kardynałowie (...) i bywa tak, że z ich głosowania bądź wyroku wynika kalectwo, przelanie krwi, a nawet śmierć, My (tj. Paweł IV)

dla bezpieczeństwa i spokoju ich sumień udzielamy im władzy nie tylko wydawania postanowień dotyczących badania i tortury, ale także władzy wydawania wyroków z karą okaleczenia, przelania krwi i śmierci włącznie, i to bez popadania w jakiekolwiek cenzury i nieprawidłowości

z tego powodu”.

Nieco później (28 X 1557 r.) tenże papież udzielił generalnej dyspensy całemu personelowi Świętego Oficjum, aby nie czuł wyrzutów sumienia, gdy zajdzie potrzeba zastosowania tortur. I nie dziwmy się łatwości, z jaką dawał on rozgrzeszenie z popełnionych zbrodni. Wzięła się ona z jego własnego doświadczenia i praktyki oraz pobłażliwości wobec własnych mordów, gdy jeszcze jako kardynał Gianpietro Caraffa sam był generalnym inkwizytorem. Obecny w tym człowieku (ojcu trojga nieślubnych dzieci) fanatyczny duch inkwizycji aż do samego końca dawał niszczące efekty.

Tak oto uspokojeni kardynałowie-inkwizytorzy w dekrecie z 10 IX 1560 r. polecają stosować tortury we wszystkich wypadkach, gdy badani nie odpowiadają na zadawane pytania wyraźnym „tak” lub „nie” bądź w ogóle nie chcą odpowiadać (skojarzenia z praktykami podczas ostatniej wojny światowej nasuwają się same; tam również istniały instytucje, gdzie obok pokoju przesłuchań znajdowało się inne pomieszczenie, w którym przez bicie i katowanie przywracano chęć „współpracy”). To samo kolegium dekretem z 13 VII 1569 r. nakazuje poddawać torturze wszystkich więźniów, którzy by rozmawiali z więźniami z sąsiednich

cel. Z kolei Pius V (uznany w 1712 r. za świętego i umieszczony w kalendarzu pod datą 30 kwietnia) – po potwierdzeniu dokumentów swojego poprzednika – 28 VII 1569 roku wydał dekret nakazujący „torturowanie wszystkich uznanych za heretyków w celu wydobycia nazwisk ich współwyznawców według uznania sędziów”. Święty Pius V przesłał księciu Albie poświęconą szpadę i odznaczył go medalem za to, że na czele swojej armii wymordował w Niderlandach 18 600

protestantów, czemu towarzyszyły wymyślne okrucieństwa, np. dławienie córek krwią ich ojców.

Przyjrzyjmy się wreszcie samym rodzajom kościelnych tortur. Niech za przewodnik posłuży nam książka inkwizytora dominikańskiego Tomasza Menghiniego pod tytułem „Praktyka urzędu świętej inkwizycji, czyli Święty Arsenał”. Wydano ją w 1693 r., a była dedykowana papieżowi Innocentemu XII, który również

miał za sobą inkwizycyjną przeszłość. Szósty rozdział „Arsenału” wylicza cztery standardowe rodzaje tortur:

1. Tortury przez ogień. Bose nogi oskarżonego pociągano smalcem, po czym wystawiano je na działanie silnego ognia. Gdy męczony bardzo cierpiał, wstawiano między nogi a ogień deskę i pytano, czy przyznaje się do winy. Jeżeli przesłuchiwany dał odpowiedź twierdzącą, przestawano go męczyć (po czym zabijano), jeżeli zaś przeczącą, wyjmowano deskę i tortury rozpoczynały się od nowa.

2. Tortury przez zaśrubowanie nóg. Zakładano oskarżonemu żelazne trzewiki, które następnie coraz bardziej ścieśniano śrubami.

3. Tortury za pomocą kawałków trzciny. Związywano oskarżonemu ręce i wciskano pomiędzy palce kawałki trzciny, po czym zaciskano mu ręce.

4. Biczowanie nieletnich dzieci. O herezję mogły już być oskarżone dziewczynki w wieku 12 lat, chłopcy zaś w wieku lat 14. Biczowano te dzieci, które ukończyły 14 rok życia.

Tortur dokonywano zawsze na nagim człowieku, a poprzedzało je straszenie przyrządami. Jeśli to nie poskutkowało, rozpoczynano kościelną „kurację”. W tym samym „Arsenale” czytamy, że „oskarżonego wprowadza się do izby tortur, gdzie najprzewielebniejszy biskup i czcigodny ojciec inkwizytor jeszcze raz go

zapytują. Jeżeli się nie przyzna, rozbiera się go i rozpoczyna tortury”.

Oczywiście, stosowano również całą gamę innych kościelnych „środków opamiętania”. Katolicki historyk John O’Brien na podstawie swojej pracy doktorskiej napisał książkę pt. „Inkwizycja”, a w niej czytamy: „Inkwizytorzy byli zaznajomieni nie tylko z fizycznymi torturami, ale także psychologicznymi. Stosowali wydłużone uwięzienie w ciemnej, wąskiej celi, aby osłabić psychikę oskarżonego. Byli też ekspertami w oddziaływaniu na emocje. Jedną z ich ulubionych

taktyk było sprowadzanie rodziny więźnia. Namawiali jego bliskich do nalegania na niego, aby się przyznał i mógł wrócić do domu i swej rodziny”. I rzeczywiście, po tak wszechstronnej „kuracji” często wracała pamięć i spontaniczne pragnienie ponownego wszczepienia w mistyczne Ciało Chrystusowe (tj. Kościoła Matkę). Niestety, niemal równie często kuracja przebiegała według scenariusza, w którym „zabieg się udał, lecz pacjent zmarł” – czyli dusza została zbawiona, choć odbyło się to kosztem życia.                                                                                                                                                  Artur Cecuła

 

 

nr 20

GALERNICY ZA WIARĘ

Na galery zsyłano nie tylko w starożytnym Rzymie. Robili to również katoliccy królowie francuscy  – Ludwik XIV i Ludwik XV. Skazywano na nie także heretyków.  I chociaż galerników protestantów nigdy nie było zbyt wielu, to ich los, jako więźniów sumienia, był szczególnie makabryczny.

Kiedy w 1598 r. Henryk IV wydał słynny edykt nantejski, wydawało się, że Francja ma szansę dać przykład tolerancji religijnej w Europie. Na przeszkodzie temu stanęła jednak katolicka kontrreformacja, której idee popychały do ciągłych zamachów na sprzyjającego francuskim kalwinom (hugenotom) króla – gwaranta i stróża tychże praw. W końcu, 14 maja 1610 r., ekstremista katolicki – Francois Ravaillac – zasztyletował Henryka IV w jego karecie. Był to czternasty zamach na króla, lecz tym razem – skuteczny. Zabójca wyznał na torturach, że działał sam, ale – pozostając pod wpływem jezuickiej doktryny tyranobójstwa – czuł się zmuszony zabić Henryka za tolerancję wobec heretyków, czyli za zdradę katolicyzmu. Od tego momentu – pomimo prawnego obowiązywania edyktu tolerancyjnego – pod rządami kolejnych ultrakatolickich władców, Ludwika XIII, Ludwika XIV i Ludwika XV, sytuacja hugenotów we Francji systematycznie

ulegała pogorszeniu. Odwołanie edyktu nantejskiego przez Ludwika XIV (1685 r.) było już tylko formalnością. Praktykowanie innej aniżeli katolicka religii (zwłaszcza „religii rzekomo reformowanej”) uznane zostało we Francji za zbrodnię, za którą groziła kara dożywotnich galer. Wprowadzony został również zakaz emigracji na tle religijnym bez stosownego zezwolenia. Setki uciekinierów zatrzymywanych na granicy kierowano wprost do Marsylii.

Ludwik XIV, który chciał mieć jak najwięcej galerników, żądał, aby sądy możliwie najczęściej skazywały na galery. Regularne zsyłanie dysydentów religijnych uważał za symbol związku tronu z Kościołem papieskim. Uwidoczniło się to u niego zwłaszcza po sukcesach cesarza Leopolda I i króla polskiego Jana III Sobieskiego – wyzwolicieli Wiednia. W zaistniałej sytuacji Ludwik XIV zapragnął dowieść, że również jest prawdziwym synem Kościoła, a Francja tegoż Kościoła pierworodną córką.

Zazwyczaj skazańcy galernicy umierali – niezależnie od wieku – w ciągu pierwszych trzech lat. Inni wyrzekali się wiary w zamian za obietnicę wyzwolenia z tego

smołowanymi linami maczanymi w solonej wodzie było codziennym rytuałem.

Ówczesny minister marynarki, Seignelay, pisał w 1688 r.: „Ponieważ nic tak nie nauczy moresu galerników, którzy wciąż jeszcze są hugenotami i nie chcą słuchać nauk (katolickich), jak zmęczenie i trud kampanii, pamiętajcie, aby wsadzić ich na galery, które mają wypłynąć do Algieru”. W latach 1699–1700 oficerowie i kapelani (a jakżeby inaczej!) z galer „La Superbe”, „La Favorite” i „La Magnanime” doprowadzili do złośliwego i okrutnego bicia opornych protestantów. Hugenotów zmuszali do klękania i zdejmowania czapek podczas mszy niedzielnych. Każdego niepokornego przerzucano przykładnie przez środkowe przejście galery, po czym Turek (muzułmanin!) wymierzał mu od 40 do 100 batów.

Pomimo prześladowań wielu galerników protestantów niezłomnie trzymało się swojej wiary. Jednym z nich był Dawid Serres. On i jego przyjaciele założyli nawet konspiracyjną siatkę religijną, która miała swoich łączników z normalnym światem, organizowała tajne zebrania, a także edukację analfabetów.

Król Ludwik XIV z pewnością nie spodziewał się, że w Marsylii na tych niezwykłych okrętach powstanie wbrew jego i szlachetnych, których jedyną winą było pragnienie życia w zgodzie z Biblią, wywoływał coraz silniejszy sprzeciw społeczny we Francji. W ich sprawie interweniował m.in. Wolter. Dzięki jego staraniom uwolniony został m.in. szewc z Genewy, niejaki Chaumont. Pewien świadek ich spotkania relacjonował: „Na dźwięk nazwiska Chaumonta pan Voltaire przejawiał ogromną radość. »A więc – rzekł – mój biedny poczciwcze, posłano cię na galery? Co ci zarzucili? Cóż za niegodziwość przykuć do łańcucha

i posadzić do wiosła człowieka, którego całą zbrodnią było to, że modlił się do Boga w kiepskiej francuszczyźnie...«”.

Ostatnim protestantem skazanym na galery był niejaki Jan Viala, który w 1762 r. otrzymał wyrok skazujący na 6 lat galer. Zmarł jednak w 1764 r. Natomiast ostatni dwaj protestanci – 77-letni krawiec Antoni Raille i 64-letni szewc Paweł Achard – odzyskali wolność na mocy aktu łaski 30 IX 1775 roku... po 30 latach odbywania kary (od 1745 r.).

Historia galer to kolejna czarna karta w historii katolicyzmu. Według francuskiego historyka, Michela Richarda, metody, jakie stosowano wobec protestantów we Francji, przywodzą na myśl traktowanie więźniów w nazistowskich obozach koncentracyjnych.                                                                                    ACE

 

 

nr 40

Od kiedy zaczęto mówić o konstytucji europejskiej, fundamentaliści katoliccy zapragnęli ujrzeć w jej preambule odniesienia do „wartości chrześcijańskich”, choć pozostałe odłamy tegoż chrześcijaństwa zachowują o wiele większą powściągliwość. Tak naprawdę chodzi o wartości wyłącznie katolickie, pożądane przez Watykan. Mniejsza o to, czy są one dla Europy bardziej czy mniej ważne od spuścizny na przykład greckiej i rzymskiej. Najistotniejsze wydaje się, JAKIE są naprawdę. Można o tym przeczytać w rozpoczynającym się dziś cyklu artykułów Bogdana Motyla.

CHRZEŚCIJAŃSKIE DZIEDZICTWO EUROPY (1)

ZABIĆ HERETYKA

„Ewangelizacja” Jana Pawła II po nowemu, pokojowymi metodami, chce dziś zniszczyć wszystko, co świecka kultura wytworzyła od czasów Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Najpierw trzeba jednak przekreślić nie- chlubną przeszłość, wpisując ją obłudnie, po kościelnemu – jako chlubną – do konstytucji europejskiej. Tak naprawdę, ilekroć rzymskie tzw. chrześcijaństwo stosowało w praktyce swoje „wartości”, tylekroć skutki były opłakane.

„Wyklęty, który powie: nauka Kościoła Katolickiego jest przeciwna dobru i pomyślności społeczeństwa ludzkiego”. Miasto Nikomedia, stolica Bitynii, założone ok. roku 264 p.n.e. Obecnie Izmit (Turcja). Swego czasu stało się zwiastunem nietolerancji religijnej, w której chrześcijaństwo ze stronnictwa rządzącego stało się po prostu władzą.

Tak zwany edykt mediolański został proklamowany w czerwcu roku 313 w Mediolanie podczas spotkania cesarza Konstantyna Wielkiego (306–337) z cesarzem Licyniuszem (308–324), a ogłoszony właśnie w Nikomedii po zwycięstwie nad Maksencjuszem (306–312). „My, Konstantyn i Licyniusz, augustowie, gdyśmy się szczęśliwie zebrali w Mediolanie w celu rozpatrzenia wszystkich spraw, tyczących się pomyślności i korzyści Rzeczypospolitej (...) pomiędzy sprawami, którymi się zająć mamy, żadna nie będzie bardziej pożyteczna dla naszych narodów jak ta, której przedmiot stanowi oddawanie

czci bóstwu. Postanowiliśmy więc dozwolić chrześcijanom i wszystkim innym swobodnie praktykować religię, którą wybierają, a to dlatego, żeby to

bóstwo, które przebywa w niebie, nam oraz wszystkim, którzy żyją pod naszą władzą, mogło odtąd sprzyjać. Sądzimy bowiem, że to jest rzeczą dobrą

i rozumną nie odmawiać nikomu, czy to chrześcijaninowi, czy też należącemu do innego jakiegoś kultu, prawa wyznawania religii, jaką sobie wybiera (...). Należy przeto, żeby osoba twoja wiedziała, że my odwołujemy wszystkie ograniczenia względem chrześcijan, które poprzednie posłania nasze do

was zawierały, ponieważ były zgubne i z naszą łagodnością niezgodne, i że począwszy od tej chwili, my im dozwalamy wyznawać ich własną religię bez żadnej przeszkody i utrudnienia. Spieszymy przeto zawiadomić cię w sposób najbardziej stanowczy, żebyś wiedział, żeśmy udzielili chrześcijanom

swobody zupełnej wykonywania praktyk swojej religii. A ponieważ udzieliliśmy tego chrześcijanom, że również stosuje się to i do innych religii, łatwo

zrozumie twoja osoba...”.

Już za Konstantyna zaczęły się represje ze strony uciskanego niedawno Kościoła, a cesarz osobistym przykładem wspomagał fanatyzm i nietolerancję. Za Teodozjusza Młodszego wydano kodeks zawierający 66 rozporządzeń „przeciw heretykom, nie licząc innych pogan, Żydów, apostatów i czarowników”. Za Teodozjusza Wielkiego ustanowiono „inkwizytorów wiary”, którzy piastowali jednocześnie godność donosicieli i sędziów. Każdy, kto świętował Wielkanoc łącznie z Żydami, był skazywany na śmierć. Za tyranię władzy świeckiej odpowiadało duchowieństwo, które nie tylko aprobowało terror, ale wywierało wpływ na panujących i władzę świecką poszczególnych regionów. Pogan wyrzucono z urzędów państwowych, zakazano praktyk oraz religijnych obrządków. Burzono kościoły arian, donatystów oraz niszczono świątynie i kulturę pogan.

Św. Augustyn, „który w objęciach pięknych ladacznic Kartaginy” zaspokajał swoje chucie, doszedł do przekonania,że „aktem miłosierdzia jest karać

heretyków śmiercią” i przez ów „akt miłosierdzia” zapragnął zbawić i uszczęśliwić cały świat. Stworzył i dał światu chrześcijańskiemu (czyli Kościołowi)

system teologiczny sankcjonujący prześladowania: autorytet, prawo oraz argumenty. Prześladowania przybrały więc „uzasadniony” charakter i w ciągu drugiej połowy IV w. stały się ostrzejsze i bardziej dokuczliwe, a duchowieństwo – coraz bardziej aktywne: „Często biskup stawał na czele przedsięwzięcia, przed którym cofały się władze świeckie”. Kler wzmacniał swoją wszechwładzę, rozporządzał interdyktem, banicją, prawem śmierci. Prześladowania trwały...

W roku 1073 na papieskim tronie zasiadł Grzegorz VII (1073–1085).Papiestwo stanęło u szczytu potęgi. Napawało strachem nie tylko swoich poddanych, ale książąt i królów, którzy stawali się faktycznymi wasalami, bowiem rozporządzający klątwą papież w każdej chwili mógł ich detronizować. Zaczęła się era prześladowań innowierców.

W roku 1074 Grzegorz VII powziął postanowienie, a Urban II (1088–1099) 20 lat później ogłosił w Clermont krucjatę przeciwko Turkom. W roku 1162 synod w Montpellier ekskomunikował heretyków, ich stronników i obrońców. Papież Aleksander III (1159–1181) zadecydował, że „wszelkie zobowiązania

prywatne względem heretyków są nieważne”. Zachęcał do wytępienia ich, a wykonawcom obiecywał odpuszczenie grzechów, ułaskawienia, przywileje oraz odpusty.

W roku 1160 na soborze narodowym w Oksfordzie podkreślano nieustanną potrzebę nawracania heretyków. Trzy lata później w Tours, gdzie odbył się zjazd

z udziałem papieża, 17 kardynałów, 124 biskupów, 414 opatów i innych, zapadła uchwała o wyszukiwaniu ukrywających się heretyków – spuszczono ze smyczy psy inkwizycji.

Synod w Weronie w roku 1184 powierzył biskupom kierowanie walką z herezją. I zaczął się prawdziwy szał prześladowań! W święta wielkanocne 1167 roku z rozkazu opata z Vezalay i w obecności biskupów Lyonu, Narbony i Nevers w dolinie Ecouan (Francja) spalono żywcem kilkuset albigensów.

Papież Aleksander III w roku 1180 posłał swojego legata, kardynała Henryka, biskupa z Albano do południowej Francji, aby stłumił powstanie albigensów. Do rzezi zachęcał papież Innocenty III (1198–1216). Legaci papiescy byli dowódcami karnej ekspedycji. Po zdobyciu miasta Beziers, krzyżowcy, którzy nie wiedzieli, kto z mieszkańców jest kacerzem, a kto prawowiernym chrześcijaninem, usłyszeli sławny rozkaz papieskiego legata: „Zabijcie wszystkich, Bóg wśród nich rozpozna swoich!”. Padło wówczas około 20 tysięcy ofiar: mężczyzn, kobiet i dzieci. W kościele Marii Magdaleny bestialsko zamordowano około 7000 szukających schronienia nieszczęśliwców.

Mniej więcej w tym samym czasie w Niemczech na wielką skalę uskuteczniano palenie waldensów. Za krwawe tępienie stedingerów papież Grzegorz IX

(1227–1241) nadał odpusty takie jak krzyżowcom z Ziemi Świętej. Odnotowano wypadki, że kiedy nie wystarczyły ogień i żelazo, burzono tamy i groble, aby woda dokonała dzieła zniszczenia.

W Niderlandach rzeź rozpoczęto w roku 1164 od spalenia kacerza w Utrechcie. Sobór w Awinionie z 1209 roku zalecił wszystkim biskupom „podniecanie” władz świeckich do tępienia heretyków, a sobór laterański z roku 1215 uchwalił, że ktokolwiek „chce uchodzić za wiernego syna Kościoła, musi złożyć publiczną

przysięgę, iż będzie tępić ogniem i mieczem heretyków”. Wysyłano na stosy nie tylko kacerzy, bo wystarczyło podejrzenie o herezję. W samej tylko Prowansji około 1500 roku stracono przeszło 3000 osób. Ale najgorsze „wartości chrześcijańskie” miały dopiero nadejść...

Za panowania Karola V skazano na śmierć 50 tys. ludzi (Grotius podaje liczbę 100 tysięcy.) Kacerze byli żywcem paleni lub grzebani. „Dnia 16 lutego 1568 roku wyrok Świętego Oficjum skazał wszystkich mieszkańców Niderlandów na śmierć za herezję. Z ogólnego tego wyroku wyjęto kilka tylko osób. W dziesięć dni później proklamacja królewska zatwierdziła ten wyrok Inkwizycji i poleciła natychmiastowe jego wykonanie. Trzy miliony ludzi: mężczyzn,

kobiet i dzieci skazanych zostało na szafot trzywierszowym dekretem” (Motley). Ten wyrok trybunału madryckiej Świętej Inkwizycji zastrzegał, że „bez żadnej nadziei łaski, aby to po wszystkie przyszłe czasy służyło za przykład i ostrzeżenie”.

Krwawy Alba, hiszpański inkwizytor, pod którego jurysdykcją znajdowały się tereny obecnej Holandii, zabierał się w ten sposób do dzieła, że z jego polecenia w Gandawie w środową noc popielcową „pachołkowie sądowi wśród nocnej ciszy weszli do domów i najmniej 500 obywateli wyciągnięto z łóżek i zawleczono do więzienia. Wszyscy oni zostali na śmierć skazani”. Alba donosił królowi z lekceważeniem, że „nikt się nie wymknął”.

Z biedakami nie robiono wielkich ceregieli! Nie wzywając ich nawet na sąd do Brukseli, rozstrzygano sprawy od ręki: wieszano ich w mieście lub na przedmieściach. Oprawcy, pobudzani widokiem krwi oraz „miłością chrześcijańską”, przypalali koniec języka rozpalonym do czerwoności żelazem, ściskając

mocno dwoma metalowymi blaszkami. Nieludzki krzyk cierpiących nieszczęśników, którym w ten sposób kneblowano usta, artykułował się w dziwnych dźwiękach, budząc wesołość katów (wg Prescotta): „– Słuchajcie, jak śpiewają! – zawołał wesoło jakiś mnich do tłumu. – Czyż nie należałoby ich puścić także w taniec?!”.

Liczba ofiar wcale nie stanowi miary tych chrześcijańskich okrucieństw, lecz zwierzęcy strach potencjalnych ofiar, nad którymi wisiała groźba śmierci w nieludzkich męczarniach, gdyż – zgodnie z zasadami Alby – każdy kładący się spać lub wstający rano, powinien „czuć, iż dom jego w każdej chwili może runąć i przywalić go swoimi gruzami”. To pobożne życzenie nie wymaga komentarza, bowiem już w IV w. poganie, obserwując chrześcijan, stwierdzili, że wyznawcy Chrystusa,

różniąc się pod względem doktryny, są bardziej okrutni niż dzikie zwierzęta.

Książę Orański pisał: „Wściekłość prześladowania taką zgrozę sieje w całym narodzie, że tysiące, a pomiędzy nimi kilku przedniejszych papieżników uciekło z kraju, gdzie tyrania zdaje się być kierowana przeciwko wszystkim bez różnicy wiary”.

Nie należy się dziwić, że takie okrucieństwa były na porządku dziennym, skoro sam król hiszpański Filip II mawiał, iż wolałby „raczej utracić 100 tysięcy żywotów, gdyby ich miał tak wiele, aniżeli pozwolić na najmniejszą w rzeczach religii zmianę”.

Kościół, który niemal od zarania swych dziejów nazywał się katolickim, czyli powszechnym, nigdy nie był monolitem, jak tego chcą niektórzy! Herezje oraz wszelkie odstępstwa od rzymskiego nurtu, spowodowane różnymi interpretacjami Biblii, to efekt działalności Kościoła wschodniego (greckiego) i zachodniego (rzymskiego). Na dodatek w obu kościołach powstają własne tzw. sekty i herezje. Jednak Kościół rzymski, na skutek wielu szczęśliwych zbiegów okoliczności,

ujął ster świata religii oraz polityki, narzucając Europie chrześcijański zamordyzm.

I dziś tenże Kościół ma czelność wzywać skrwawioną i sponiewieraną przez siebie Europę do odwołania się do „tradycji” oraz „wartości” chrześcijańskich w jej konstytucji!

Era rzymskiego chrześcijaństwa zapisała się w historii ludzkości jako kataklizm, który nawiedził świat. Trudno o inną opinię, mając na uwadze fakt, iż ten, od którego wywodzi się papieska religia, niedowiarkom „jeno się dziwował” i kazał być miłosiernym oraz kochać bliźnich. Ale już w kilka wieków po jego śmierci propagatorzy chrześcijaństwa odwołują edykt głoszący śmierć heretykom i konfiskatę mienia, ponieważ „jest nieprzyzwoity, nieprawny i całkiem przeciwny

duchowi chrześcijaństwa”, albowiem... JEST ZA ŁAGODNY!!!

Kościół nie tylko zniewolił czyny człowieka, ale wziął pod swoją jurysdykcję ludzką wolną myśl. Penetrował jej głębię, szukając jakichś niewypowiedzianych

głośno poglądów... „Po tym poznają, że jesteście moimi uczniami, że się wzajemnie kochać będziecie” – zapewniał nazaretańczyk.

Ale oto kilka stuleci później mnich z zakonu augustianów, Wawrzyniec de Villlancancio, w imieniu swojego Mistrza pisze do króla, czerpiąc przykłady z Biblii „natchnionej” Duchem Świętym... „Ponieważ Wasza Królewska Mość włada mieczem, jaki Mu Bóg wraz z boską nad naszymi żywotami mocą udzielił, niechże ten miecz wydobędzie z pochwy i skapie we krwi kacerskiej, jeśli nie pragnie, aby krew Jezusa Chrystusa, przez tych barbarzyńców rozlana, oraz krew niewinnych katolików, których ci uciskają, nie ściągnęła z Nieba pomsty na głowę Waszej Królewskiej Mości! (...) Święty król Dawid dla nieprzyjaciół Bożych nie okazywał żadnej litości, zabijał ich, nie oszczędzając ni mężczyzn, ni niewiast. Mojżesz i brat jego w jednym dniu zgładzili 3000 dzieci Izraela. Anioł w jednej nocy przeszło 60 000 nieprzyjaciół Bożych zatracił. Wasza Królewska Mość jesteś królem tak jak Dawid; tak jak Mojżesz wodzem ludu Jehowy, aniołem Pańskim, gdyż Pismo Św., tak królów i wodzów ludu Bożego nazywa, a kacerze są nieprzyjaciółmi Bożymi!...”.

Jedną z pierwszych rzeczy, jakich dokonał papież Pius V (1566–1572) po wstąpieniu na tron, było skazanie na spalenie żywcem trzech włoskich uczonych „odznaczających się pobożnością i którzy wielkie zasługi naukom we Włoszech oddali, ale wpadli w podejrzenie o zbytnią w rzeczach wiary wolnomyślność”. Pisząc do księżnej Parmy, Pius V zachęcał ją do prześladowań, obiecując przysłać pomoc w ludziach i środkach finansowych. Napisał też do Filipa, aby plamę kacerstwa zmył krwią heretyków.

Taką działalność, przepojoną „chrześcijańską miłością” bliźniego, prowadziła w Niderlandach papieska Święta Inkwizycja, o której nawet prawowierny katolik, Poullet, napisał, że niderlandzcy inkwizytorzy otrzymywali wskazówki bezpośrednio ze Stolicy Apostolskiej.                                                                    (cdn)

                                                                                                                                                                                                                        Bogdan Motyl

                                                                                                                                                                                                                www.racjonalista.pl

 

 

nr 41

CHRZEŚCIJAŃSKIE DZIEDZICTWO EUROPY (2)

PALIĆ I ZABIJAĆ

Kościelni ciemięzcy palili nie tylko ludzi, lecz i myśl ludzką: pisma i księgi. Dzisiejsi funkcjonariusze Kościoła też palą... się do oceniania wszystkiego i wszystkich. I tylko krwi jest (z pozoru) mniej. Inkwizycja kościelna tak dalece domagała się prawa do zabijania, że papież Urban IV (1261–1264) stosowną konstytucją unieważnił wszelkie decyzje władzy świeckiej, czyli zwierzchników miast, zamków itd., którzy utrudniali lub uniemożliwiali działanie inkwizytorom kościelnym.

Hiszpański inkwizytor, dominikanin słynący z fanatyzmu i okrucieństwa, Tomas de Torquemada (1420–1498), o którym papież Leon XIII (1810–1903) mówił z rozrzewnieniem „nasz ukochany syn”, w ciągu 15 lat ludobójczej działalności spalił żywcem 10 200 ludzi, a 6068 kazał spalić po śmierci lub zaocznie. 97 300

osób pozbawił majątku i skazał na wygnanie. Dziesiątki tysięcy skazał na galery. Torquemada miał godnych siebie pomocników. Jednego z nich, Pedra Arbeusa (zm. 1485 r.), zwyrodniałego sadystę, postanowiono zabić w odwecie za jego okrucieństwa...

„Gdy Aragończycy zobaczyli, że wszystkie ich wysiłki zmierzające do zapobieżenia ustanowieniu inkwizycji spełzły na niczym, postanowili poświęcić

jednego lub dwóch inkwizytorów w celu odstraszenia innych. 15 września 1485 roku Pedra Arbeusa zabito w kościele. Jako odwet księża zorganizowali

rzeź. 17 sierpnia 1664 roku papież Aleksander VII zaliczył kata i mordercę Arbeusa w poczet świętych męczenników. Wierzący katolicy do dziś dnia obowiązani są czcić tego zbója”.

Kiedy nad Europą wschodziła jutrzenka nowych czasów, Hiszpania stawała się kuźnią wstecznictwa. Absurdalne wyprawy wojenne z „niewiernymi”

muzułmanami, pchające ten kraj w otchłań ruiny, były dziełem królów katolickich, podjudzanych przez Rzym. Bigot Filip II (1572–1598) wolał panować nad trupami niż heretykami. Zalecający się do zakonnic Filip IV (1621–1665), degenerat Karol II (1665–1700), który do końca życia nie zdołał nauczyć się na pamięć nazw głównych miast swojego państwa, Filip V (1700–1746), który nie miał czasu na sprawy państwowe, ponieważ praktycznie nie wychodził z łoża nałożnic. Tacy byli katoliccy władcy, krzewiciele wartości...

W Hiszpanii sekretarz Świętej Inkwizycji, kanonik Lorente, wyznał cynicznie: „Mówię o pieczeniu ludzi, więc aby nie być upieczonym, stanąłem po stronie tych, którzy pieką”. Lorente wiedział, co mówi. W Sewilli wybudowano cztery wielkie gipsoweposągi zwane „czterema prorokami”, pod którymi rozpalano ogień,

a w ich wnętrzu zamykano skazańców i dosłownie smażono żywcem w nieopisanych męczarniach. Jeszcze dzisiaj w Sewilli można zobaczyć tablicę – dowód zbrodni rzymskiego Kościoła – z dumnym napisem:

„W roku Pańskim 1481 za pontyfikatu Sykstusa IV, za panowania Ferdynanda i Izabeli, wzięła tutaj swój początek Św. Inkwizycja. Do roku 1524

wyrzekło się tutaj swych wstrętnych błędów więcej niż 20 000 kacerzy; prawie tysiąc zatwardziałych kacerzy oddano na pastwę ognia za zezwoleniem

i aprobatą papieży: Innocentego VIII, Aleksandra VI, Piusa III, Juliusza II, Leona X, Hadriana VI i Klemensa VII. Napis ten umieścił na rozkaz i koszt cesarza licencjat de la Cueva, a ułożył Diego z Cortegano w roku 1524”.

Buckle pisze: – „Około miliona najpracowitszych mieszkańców Hiszpanii zaszczuto i wypędzono jak dzikiego zwierza dlatego, że religijne ich przekonania były wątpliwe. Wielu zabito, innych zbito i zrabowano. W ciągu przeprawy na okrętach załoga (chrześcijańska) wyrżnęła mężczyzn, pogwałciła kobiety, dzieci powrzucała do morza”.

Hiszpańska inkwizycja siała terror nie tylko w Europie (w samej Hiszpanii od roku 1481 do 1820 spalono żywcem 34 656 osób), ale również na drugiej półkuli.

Wydarzenia, jakie rozegrały się w Ameryce Łacińskiej, przechodzą wszelkie wyobrażenia. Naoczny świadek, dominikanin Bartłomiej de Casas, opisał, w jaki sposób nawracano Indian w roku 1579:

„Hiszpanie na pięknych koniach siedzący, zbrojni w dzidy i miecze, ze wzgardą spoglądali na tak źle uzbrojonych nieprzyjaciół swoich. Bezkarnie

okropną rzeź wyrządzali z nimi. Otwierali brzuchy ciężarnym niewiastom, dla zgubienia ich owocu. W zakłady szli ze sobą, który by zręczniej rozpłatał człowieka jednym miecza zamachem, a z większą składnością zniósł głowę z karku. Wyrywali dzieci z rąk matek i rozbijali im główki, uderzając o skały. (...) Widziano tak dalece nieludzkich Hiszpanów, iż wygłodniałym psom swoim, dzieci małe do pożarcia dawali. Świadkiem byłem tych wszystkich okrucieństw i tysiącznych innych, o których zamilczam”.

Powszechne było użyźnianie ziemi wnętrznościami Indian.

W roku 1685 prowadzono na stos w Madrycie orszak Żydów. Publiczna egzekucja miała uświetnić poślubne uroczystości Karola II. Widowisko odbywało się w obecności całego dworu, duchowieństwa i tłumów gapiów. Wśród prowadzonych na śmierć znajdowała się piękna siedemnastoletnia Żydówka. Przechodząc

nieopodal loży honorowej, odwróciła się i zawołała do królowej:

„Wielka królowo, czy obecność twoja nie może ulżyć mej strasznej niedoli?! Uwzględnij moją młodość i to, że skazana jestem za religię, którą wyssałam

z mlekiem matki!”. Królowa skierowała wzrok w drugą stronę...

W roku 1215 sobór laterański zmusił Żydów do noszenia specjalnego stroju, a „prosty ten środek, dzięki któremu Żydzi w natarczywy sposób rzucali się w oczy sfanatyzowanym masom, potęgował nienawiść katolików, ułatwiając znacznie późniejsze rzezie”. Powiada Lecky: „Czyniono wszystko w celu odcięcia ich od reszty ludności, napiętnowania jako celu nienawiści śmiertelnej i stłumienia wszelkiego współczucia dla ich cierpień. Byli oni zmuszani nosić odrębną odzież i mieszkać w osobnych dzielnicach”.

Zresztą już za panowania Konstantyna Wielkiego sobór w Elwirze zakazał chrześcijanom wszelkiej wspólnoty z Żydami, przy czym o tak zwanej „chrześcijańskiej miłości” świadczy fakt, że św. Wincenty de Terrier skłonił hiszpański rząd, aby rozporządzenie o noszeniu specjalnego ubioru stosowano

zarówno do Żydów, jak i Maurów. Nawet kara śmierci dla Żydów była wykonywana inaczej! Do XVI wieku wieszano ich głową w dół między dwoma psami.

Wolno było konfiskować ich majątki, jak to pięknie „uzasadnił” św. Tomasz z Akwinu. W roku 1390 mieszkańcy Sewilli, podburzeni kazaniem głośnego Hernanda Martineza, rzucili się na dzielnice żydowskie, mordując 4000 Żydów. Tą rzezią kierował świątobliwy Martinez. W Walencji, Kordobie, Burgos, Toledo, Barcelonie św. Wincenty w ten sposób propagował miłość Chrystusa, że podburzał tłumy do mordowania Żydów. Niemal za miedzą „niewierni” i „dzicy” Maurowie dysponowali nauką, do której przyczyniła się także uczoność żydowska; posiadali wielką kulturę duchową oraz szczycili się wielką tolerancją...

„Ale gdy w fatalnej godzinie – pisze Michelet krzyż zajął miejsce półksiężyca na szczytach Alhambry, zgasł w Hiszpanii błysk tolerancji. Żydzi skazani na wygnanie sprzedawali chrześcijanom winnice za osła; domy i posiadłości za muła”. W Portugalii, gdzie znaleźli czasowy przytułek za brzęczącą monetę,

zabrano im dzieci, aby je wychować na chrześcijan. Zjawisko dzieciobójstwa przybrało niepokojące rozmiary: matki wrzucały swoje dzieci do studzien, aby nie dostały się w ręce chrześcijan. Kobiety i dzieci żydowskie miały szczęście, gdy wzięto je do niewoli i chrzczono przemocą.

Ale bywało, że mordowano nawet nawróconych Żydów. „Duchowieństwo użyło całej swej energii, by spowodować wydalenie całego szczepu, a dla osiągnięcia tego celu wymyślono dwa, trzy cudy”. (Lecky).

Podczas wojen krzyżowych Żydzi podlegali srogim prześladowaniom. Za pierwszej wyprawy głównym teatrem tych prześladowań były Niemcy, gdzie w Trewirze, Wormacji, Moguncji, Kolonii, Ratyzbonie i Pradze Żydzi musieli wybierać pomiędzy chrztem a śmiercią... Liczba ofiar miała wynosić około 12 000 straconych za trwanie przy wierze ojców. Podobnie było w okresie drugiej wyprawy krzyżowej. Tym razem pogromy Żydów trwały w południowych Niemczech. Okres trzeciej

wojny krzyżowej to nieludzkie prześladowania Żydów w Anglii. Oj, mogli Żydzi wołać za swoim prorokiem Jeremiaszem: „Biada mi, matko, żeś mnie zrodziła, męża poswaru i waśni dla świata”.

To tylko nieliczne fragmenty z dziejów katochrześcijańskiego dziedzictwa Europy. Kościół ustami swoich przewodników duchowych twierdził, że „inkwizytorem był sam Bóg, gdy karał w raju Adama i Ewę, inkwizytorem był Jan Chrzciciel, inkwizytorem był Jezus Chrystus, inkwizytorem był apostoł Piotr, św. Dominik, inkwizytorem był Pius V” (dominikanin Mengluni).

Noc św. Bartłomieja w Paryżu (23/24 sierpnia 1572 r.): z poduszczenia arcykatolickiej Katarzyny Medycejskiej trzy dni i noce polowano na hugenotów. Nuncjusz papieski, Salviati, zagrzewał morderców do czynu... Wiadomość o pogromie dotarła do Rzymu wczesnym rankiem 5 września. Kardynał Como kazał natychmiast budzić papieża. „Przy czytaniu wiadomości była Jego Świątobliwośćniezmiernie zadowolona – opowiadał Como – i poleciła prosić Boga, aby

utwierdzał króla chrześcijańskiego na dalszej drodze tępienia zarazy hugenockiej”.

Papież, okazując wdzięczność mordercom, posłał Karolowi IX Złotą Różę, wręczaną szczególnie zasłużonym dla wiary katolickiej.

I wyraził nadzieję, że teraz „pożar ogarnie wszystkie miejsca, jak to się stało w Rouen i Lyonie”, a dla uczczenia mordu zarządził dziękczynny jubileusz i nakazał wybić medal pamiątkowy Uguntorum strages. W watykańskiej sali „Regia” uczeń Michała Anioła, Vasari, wykonał freski gloryfikujące „świętą

i radosną noc” katolicyzmu.

Mało było krwi papieżowi – na początku grudnia tego samego roku (1572) przypomniał francuskiemu królowi jego przyrzeczenie, że „w krótkim czasie nie będzie we Francji ani jednego hugenota”. Francuski pisarz Stendhal (właśc. Henri Beyle, 1783–1842) na widok malowideł Vasariego zawołał z przerażeniem i niedowierzaniem: „A więc istnieje jeszcze takie miejsce w Europie, gdzie morderstwo odbiera cześć publiczną?!”.

Okrucieństwo tak zwanej „chrześcijańskiej tolerancji” było niewyobrażalne. Duchowieństwo nie cofało się przed niczym i nie było dlań jakiejkolwiek zapory. Nawet sama inkwizycja w morderczym rozpędzie nie szanowała swej świętości. Oto św. Oficjum zaczęło podejrzewać... papieża Innocentego XI (1676–1689)

o tajną przynależność do molinosów. 13 lutego 1687 zjawiła się u niego „delegacja” inkwizytorów z zamiarem przesłuchania... „Nie papieża nieomylnego chciano

przesłuchiwać – pisze Sassenbach lecz Benedykta Odescalchi, jak poprzednio nazywał się Innocenty”. Przebieg rozmowy okryty jest mgłą tajemnicy.

Starano się nawet ukryć sam fakt, że papieżem zainteresowała się inkwizycja.

„Inkwizycja uczyniła papieski system niezwyciężonym – powiada dalej Sassenbach – a wszelki opór karany był śmiercią w płomieniach. Samą myśl, chociażby się nie wydała czynem widomym, poczytywano za winę. Brano na męki za najmniejszym podejrzeniem. Oskarżonemu nie wolno było znać imienia oskarżyciela ani mieć prawnego doradcy, ani apelować. Odwołanie błędów nic nie pomagało. Niewinną rodzinę oskarżonego wyzuwano z własności przez konfiskatę, połowa szła do papieskiego skarbca, a druga – dla inkwizytorów”.

Innocenty III (1198–1216) powiadał, że dzieciom niedowiarków tylko życie należało zostawić. Skutek był taki, że papieże, np. Mikołaj III (1277–1280), wzbogacali swe rodziny konfiskatami dokonanymi na heretykach przez inkwizycję. (cdn.)                                                                              Bogdan Motyl

                                                                                                                                                                                                            www.racjonalista.pl

 

 

nr 42

CHRZEŚCIJAŃSKIE WARTOŚCI EUROPY (3)

PIEKŁO NA ZIEMI

„Ojciec kościoła”, św. Augustyn (354–430), którego dzieła stanowią ideologiczną podstawę rzymskiej religii, wyznał: „Nienawidzę, Boże, nieprzyjaciół Twoich. Chwyć miecz obosieczny, a wyniszcz ich”.

Ludobójca katolicki, wielki inkwizytor królestwa Aragonii Mikołaj Cymeric (XV w.), w odniesieniu do heretyków zalecał:

§ 58. Wykluczona niech będzie litość dla dzieci, obecnych przy torturach ojca. Albowiem dzieci prawem boskim i ludzkim odpowiadają za grzechy rodziców.

§ 123. Żadnych doniesień, chociażby i bezpodstawnych, nie wolno inkwizytorowi wykreślać z księgi... Prawda może wyjść na jaw później...

§ 296. Przy odczytaniu protokołu w obecności oskarżonego wolno i godzi się opuścić nazwisko szpiega i indykatora... Oskarżony niech błądzi w domysłach...

§ 313. Dla stosowania tortury wystarczy zwykła chwiejność w zeznaniach oskarżonego.

§ 319. Przy uwolnieniu oskarżonego od odpowiedzialności, należy wystrzegać się uznania go za niewinnego... Dość jest powołać się na brak dostatecznych dowodów winy.

§ 331. Odstępcy od Kościoła, którym ta zbrodnia została wykazana, mimo wszystkich obietnic i przyrzeczeń na przyszłość, będą wydani świeckiej sprawiedliwości dla wydania i wykonania wyroku. Inkwizycja ogłasza, że w oznaczonym miejscu i czasie, zbrodniarz będzie oddany w ręce władzy świeckiej i obwieszcza ludowi, aby mógł być w uroczystości obecnym, wysłuchał kazania inkwizytora i uzyskał przez to zwykłe odpusty (40 dni dla widzów, 3 lata dla tych, którzy przyjmowali udział w tropieniu, sądzeniu i skazaniu heretyka i również 3 lata odpustu dla tych, którzy wskażą nowych kacerzy).

§ 335. Gdyby kacerz, już przywiązany do ofiarnego słupa na stosie, wyraźnie ujawniał żal i skruchę, to w drodze wyjątkowej łaski może być do Kościoła przyłączony, niemniej jednak spalony.

W § 369. Cymeric żąda, aby postępowanie odbywało się bez gadulstwa adwokatów, w nieprzerwanym posiedzeniu, bezapelacyjnie z ograniczeniem liczby świadków itd.

Kościołowi nie wystarczyła sama inicjatywa krwawych praw wydanych przez państwo: umieścił je w prawie kanonicznym, a ścisłe wykonywanie nakazywał pod groźbą ciężkich kar kościelnych. W przypadkach, kiedy urząd państwowy był, według Kościoła, zbyt „opieszały” w prześladowaniu i zabijaniu heretyków, grożono

urzędnikom najsroższymi karami, dopóki morderstwo nie zostało dokonane... W Brescii władza świecka wzbraniała się przed spełnieniem funkcji kata na niektórych heretykach. Inkwizytorzy uskarżali się o to przed papieżem Innocentym VIII (1484–1492), który w odpowiedzi wydał dekret:

„Nasz ukochany syn, Antoniusz, inkwizytor Lombardii i czcigodny biskup Brescii, skazali, jak nam doniesiono, kilku heretyków recydywistów obojga płci na kary stosowne do prawa i wydali ich w ręce miejskich urzędów na stracenie. Ku największemu naszemu niezadowoleniu urząd miejski wzbraniał się wyrok ten wykonać, dopóki nie przeczytałby aktów procesu. Ponieważ przestępstwo herezji podlega wyłącznie rozpatrywaniu Kościoła i pod każdym względem nie może pozostać bez kary, przeto polecamy wam rozkazać urzędowi miejskiemu, by tenże w przeciągu sześciu dni od chwili owego wezwania

wyrok na wiadomych heretykach wykonał i to bez jakiegokolwiek przeglądania aktów procesu. Jeśliby zaś rozkazu tego nie wypełnił, podlega ekskomunice. Dan w Rzymie pod pieczęcią Rybaka dnia 30 września, roku 1486, naszego pontyfikatu trzeciego”.

Kościół, wydając heretyków na śmierć za pośrednictwem swej inkwizycji w świeckie ręce, wyrażał przy tym „serdeczną prośbę” (affectuose rogans), „oszczędzenia życia heretyka”. Ta „prośba” była jednak najwstrętniejszą i najhaniebniejszą figurą retoryczną stosowaną jedynie dla uchronienia inkwizytorów od tak zwanej „nieregularności” (według prawa kanonicznego, ksiądz, który współdziałał bezpośrednio w wykonaniu wyroku śmierci, zostawał „nieregularnym”,

to jest niezdolnym do posiadania godności duchowych i beneficjów). Zatem dla uchronienia duchownych-inkwizytorów papieże nakazali, aby dołączano owe „prośby”, które miały znaczenie „duchowe”, a więc żadne. Wyrok śmierci musiał zostać wykonany! Obraz rozpaczy! Światem zawładnęło Piekło stworzone na ziemiprzez Kościół!

Papież Bonifacy VIII(1294–1303) postanawia:

„Każda istota ludzka podlega władzy najwyższego kapłana w Rzymie”. Życie wszystkich Kościół zawłaszczył we własny depozyt, dowolnie nim rozporządzając... „Cała niemal Europa – pisze Lecky przez kilka wieków stale ociekała krwią, skutkiem bezpośrednich podżegań duchowieństwa lub za pełną jego zgodą. Kościół rzymski przelał więcej krwi niewinnej, niż jakakolwiek instytucja na świecie”.

Nie tylko nasz kontynent był teatrem działań Kościoła! Usilna praca jezuitów oraz hiszpańskiej inkwizycji wydała owoce w postaci niezliczonej liczby ofiar w Indiach, Meksyku i wielu krajach Ameryki Południowej. Kiedy już nie można było palić ludzi, palono ich dzieła. Kościół zaprowadził krwawą cenzurę: „Karze śmierci winien ulec zawsze każdy, ktokolwiek kupił książkę heretycką lub ją sprzedał, lub ją nawet sobie na własny tylko przepisał użytek” (Buckle).

„Wówczas (...) poszły na stos pisma Rousseau, Diderota, dzieła Raynala, Lanjuinaisa, Lingueta, »Pamiętniki « Beaumarchais’go i wielka ilość innych. I gdy Kościół katolicki tłumił na wielką skalę myśl ludzką, to wielka masa ludu, jako rekompensatę otrzymała zamiast religii – księży, w dodatku pijanych” (Taine).

Co było wolno Kościołowi? Wszystko, dosłownie wszystko! Kościół nie ma skrupułów natury moralnej wobec działań papieskiego komanda śmierci, jakim była inkwizycja. W styczniowym numerze ozdobionego herbem papieskim miesięcznika polityczno-teologicznego „Analacta Ecclesiastica Revue Romaine” (z roku 1895), wychodzącego w Rzymie pod redakcją „prałata domowego Jego Świątobliwości” 1), księdza Feliksa Cadene, wybito z głowy całemu światu, aby Kościół miał zamiar kiedykolwiek uczynić rachunek sumienia za swoje zbrodnie...

„Znajdą się z pewnością między synami ciemności tacy, co przeczytawszy ten wyrok z wytrzeszczonymi oczyma, nabrzmiałymi policzkami i rozdętymi nozdrzami, piorunować będą przeciwko tak zwanej niewyrozumiałości wieków średnich. Nie potrzebujemy uzasadniać naszym czytelnikom całej bezsensowności tej głupiej gadaniny (...). Precz z twierdzeniem o ówczesnych stosunkach, o srogości obyczajów, o przesadnej gorliwości, jak gdyby

Kościół, święta Matka nasza, potrzebował usprawiedliwiać się z postępków Inkwizycji w Hiszpanii lub gdziekolwiek indziej. (...) O, błogosławione niech będą płomienie stosów! One to – po wytraceniu niewielu zupełnie zepsutych ludzi – wyratowały tysiące dusz z czeluści błędu i wiecznego potępienia; one zabezpieczyły społeczeństwa przed niezgodą i wojną domową. Błogosławioną niech będzie pamięć Tomasza Torquemady, który przez roztropną

gorliwość i niewzruszoną stałość, nie zmuszając Żydów i niewiernych do przyjęcia prawdziwej wiary, wstrzymywał wiernych za pomocą zbawiennego strachu i stosu (...) i tym sposobem większych i szlachetniejszych korzyści ojczyźnie przysporzył, niż ich przyniosło zdobycie Indii”.

Nie była to odosobniona opinia! Nie mniej wyraźnie, za aprobatą prowincjała jezuitów oraz biskupa Sieny, wypowiada się profesor papieskiego uniwersytetu w Rzymie, jezuita de Luca:

„Stopniowo Kościół kroczył drogą prawodawstwa karnego: naprzód wyklinał tylko, potem dodał kary pieniężne, następnie wygnanie, wreszcie wprowadził, acz zmuszony do tego, karę śmierci. Ponieważ heretycy lekceważyli sobie ekskomunikę i kary pieniężne, w więzieniu zaś i na wygnaniu zarażali w dodatku innych, pozostawał zatem na nich jedyny skuteczny środek: wysłanie ich na przynależne im miejsce... Że Kościół ma prawo, przynajmniej pośrednio, nakładać karę śmierci, nie podlega dla teologów najmniejszej wątpliwości, niektórzy z nich zaś wygłaszają nawet najostrzejsze nagany pod adresem tych, którzy tego prawa Kościołowi zaprzeczają. Suarez 2) mówi: »(...) należy to do nauki katolickiej, że Kościół może karać

heretyków śmiercią«”.

De Luca, przytoczywszy nazwiska niektórych najznakomitszych teologów, którzy przyznali Kościołowi prawo karania śmiercią heretyków (kardynał Albitius, de Lugo, Velencia, Bellarmin, Becanus, Suarez, Covaruvias, Alfons de Castro, Tomasz z Akwinu), pisze dalej: „Pogląd tych teologów byłby jednak mylny, gdyby Kościół nie mógł, przynajmniej pośrednio, wyznaczać kary śmierci (...). Dlatego Kościół może przewodzić państwu i kierować nim stosownie do tego, co i jak uzna za potrzebne 3) (...). Państwo jest obowiązane każdego heretyka karać śmiercią na rozkaz i żądanie Kościoła; państwo nie ma prawa wydanego mu przez Kościół heretyka od tej kary uwolnić. Na karę śmierci zasługują nie tylko ci, co jako dorośli od wiary odpadli, lecz i ci, co z mlekiem matki herezje wyssawszy, uporczywie przy niej obstają. Tam, gdzie kara owa istnieje, podlegają jej wszyscy, choćby pragnęli znowu się nawrócić, również i ci, którzy, acz napomnieni, w herezji trwają. Heretycy, którzy należeli do Kościoła, mogą być zmuszeni przez Kościół za pomocą kar cielesnych, a nawet pod grozą kary śmierci do przyjęcia na powrót prawdziwej wiary. Tego uczą dzisiaj za św. Tomaszem z Akwinu wszyscy teolodzy”.

Jeszcze w roku 1902 berlińska „Germania” (główny organ partii Centrum) w numerze z 24 maja, powołując się na wyżej przytoczone słowa Tomasza z Akwinu, nazywa herezję wyrzeczeniem się uznanej prawdy oraz „przestępstwem samym w sobie i godnym śmierci”. I dodaje: „Tego trzeba się trzymać”.

Katolicki biskup Hefele z Rottenburga miał rację, pisząc 3 grudnia 1870 roku: „Nie na chęciach zaiste zbywa hierarchii, jeśli w XIX wieku nie będą znowu stawianestosy”.

Katolicyzm?! Owszem, istnieje coś takiego w chrześcijaństwie, ale to tylko herezja, a nie szlachetne czyny, a tym bardziej ewangelia...

                                                                                                                                                                                                      Bogdan Motyl (cdn.)

                                                                                                                                                                                                        www.racjonalista.pl

PRZYPISY:

1) Papieża Leona XIII (1878–1903).

2) Jeden z najwybitniejszych teologów zakonu jezuitów.

3) Ten fragment oddaje istotę Polski współczesnej, w której państwo nie tylko stoi na straży interesów papieskiego Kościoła, ale z premedytacją pcha dzieci i młodzież w okowy katolickiej indoktrynacji...

 

 

nr 43

KATOLICKIE WARTOŚCI EUROPY (4)

INKWIZYCJA POLSKA

Sacrum Officium (Criminum?) szukało podpałki na stosy także w Polsce. Czasami budząc wściekłość... Na przykład w roku 1341 tłum zabił inkwizytora Jana Wrocławskiego...

„Ustawy przeciw heretykom – pisze ks. Grabowski pojawiają się u nas w XIII wieku, w tym też czasie zostały wprowadzone sądy inkwizycyjne”.

Około roku 1315 wrocławski biskup Henryk z Wierzbna spalił na stosie w Świdnicy 50 heretyków wraz z żonami i dziećmi. W roku 1349 biskup wrocławski Przecław z Pogorzeli doprowadził do spalenia na stosie przywódcy „herezji” biczowników...

Papież Jan XXII (1316–1334) bullą z roku 1326 orzekł, iż wszyscy prowincjałowie dominikanów – na równi z biskupami – posiadają prawo mianowania dowolnej liczby inkwizytorów. „Za cóż prześladowano naszych, jeżeli nie za gorliwość w sprzeciwianiu się heretykom?” – chwali swoich konfratrów zakonnych ks. Barącz (1814–1892)

Na terenie Polski działali także inkwizytorzy słani bezpośrednio przez papieży. Aleksander IV (1254–1261) w 1257 roku mianował inkwizytorami dwóch franciszkanów – Bartłomieja z Brna i Lamberta, Niemca z Pragi; ich jurysdykcji podlegały diecezje graniczące z Czechami, a właśnie stamtąd oraz z Niemiec nadchodziły do Polski herezje. W roku 1318 Jan XXII napomniał krakowskiego biskupa za brak gorliwości w tępieniu heretyków, Innocenty VI (1352–1362) w 1354 r. domagał się od biskupów i władz świeckich popierania inkwizytorów, a papież Grzegorz XI (1370–1378) ganił ich, że nie donieśli o herezjach w Polsce.

Na synodzie kaliskim w roku 1420 Mikołaj Trąba, zalecając środki do wyplenienia herezji, kazał m.in. ustanowić w każdej diecezji osobnych wizytatorów, których zadaniem było badanie religijności wiernych. Schwytanych heretyków należało oddać biskupowi, a ten wytaczał proces – stosownie do przepisów kanonicznych.

Synod łęczycki w 1527 roku zadecydował, żeby w każdej diecezji był przynajmniej jeden inkwizytor (mógł nim być kapłan zakonny lub świecki), który miał śledzić heretyków i donosić o nich ordynariuszowi. Gdzie nie ma inkwizytorów, tam obowiązek przechodzi na archidiakonów – mówi synod piotrkowski z 1530 roku. Kolejny synod, z roku 1551, nakazywał dać inkwizytorom odpowiednie utrzymanie i zapewnić bezpieczeństwo. W roku 1489 Jakub Sprenger i Heinrich Kramer wydali pamiętną księgę „Mallens maleficarum” („Młot na czarownice”), której przekład na język polski wydrukował w roku 1614 w Krakowie Stanisław

Ząbkowicz, sekretarz księcia Ostrogskiego. Od tego czasu „Młot na czarownice” stał się księgą popularną w polskim sądownictwie. Zbrodnia w imię Boga, krzewienia wiary i bożego miłosierdzia, stała się najwyższą cnotą, a stanowisko inkwizytora – największym zaszczytem. Polskie kroniki kościelne z dumą wyszczególniają niektórych „naszych” inkwizytorów...

Jan Polak w roku 1305 „przejęty gorliwością o rozszerzenie prawdziwej wiary katolickiej w Polsce, jak najmocniej opierał się nowym krzewicielom

błędów zastarzałych, a zabijając takowych, oczyścił całą przestrzeń obrębu swego od tej nieszczęsnej zarazy”. Uwięził, ściął oraz spalił dziesiątki heretyków.

Wacław z Wrocławia w latach 1346–1348 spalił co najmniej 40 heretyków, przeważnie kobiet.

Jan Chryzostom z Poznania, ok. 1348 roku „pracując około nawrócenia obłąkanych z prawdziwej drogi zbawienia, wielu z nich pojednał z Kościołem

katolickim, upartych zaś, osobliwie niewiasty, publicznie spalić rozkazał”. „Aby zaś niejako w samym zarodzie złe przytłumić, za porozumieniem się wspólnym inkwizytorów w Polsce i Niemczech w roku 1349, wykopano zostało ciało Piotra, piraneńskiego Czecha, herszta sekty ohydnej, i przez ręce kata publicznie spalone; naukę zaś jego, jako szkodliwą towarzystwu ludzkiemu, potępiono” (Barącz).

Stanisław Polak, generalny inkwizytor w latach 1351–1360, spalił wielu heretyków. Jan z Krakowa, dominikanin, „niezliczonych husytów śmiercią ukarał”. Mikołaj Advocati około roku 1447 publicznie palił husytów. Jakub Grzymała, kontynuując dzieło poprzedników, w latach 1450–1453 wsławił się publicznym paleniem husytów na krakowskim rynku.

Albert z Płocka, mistrz teologii i inkwizytor krakowski (1504 r.) zaciekle zwalczał przybyłą z Czech sektę fossariuszy. Pochwyciwszy razu pewnego znaczną ilość członków tej sekty „Albert otoczył ich żołnierzami, wszystkich kazał schwytać i oddać w ręce sprawiedliwości. Wszystkich osób było dwadzieścia”. Po zwolnieniu szlachty, która „odprzysięgła” się kacerstwa: „niewiasty wszystkie z obnażonymi plecami przez miasto prowadzone, rózgami chłostane, nareszcie

żywcem spalone zostały. Działo się to około roku 1505...”.

Jędrzej, „najczujniejszy inkwizytor” ze Lwowa, około roku 1506 kazał zamknąć w więzieniu trzech fossariuszy, a „ponieważ nie chcieli pokutować, ani odwołać swojego kacerstwa, spalono ich publicznie”. Krwawymi depozytariuszami życia ludzkiego byli m.in. dominikanie:

Szczepan Polak, inkwizytor krakowski, który w latach 1383–1421 „zwalczał heretyków słowem, piórem, mieczem i ogniem”, i Piotr Cantoris, który „wielu heretyków skazał na śmierć”.

Papież Marcin V (1417–1431) w roku 1427 powołał na stanowisko inkwizytora generalnego na całą Polskę przeora krakowskich dominikanów, Jana, który „godnym okazał się zaufania tego, które w nim położono. Gorliwy o zachowanie wiary ojców, nauki swe łączył z surowością kar, którymi husytom tak dokuczył, iż na samo wspomnienie imienia jego, chwytała ich bojaźń i wstręt czyniła do kraju tego”. Dwa lata później Marcin V ustanowił inkwizytorem

wrocławskim Jana Braseatorisa-Piwowarczyka, który „prześladując heretyków, olbrzymią ich ilość, wszelkiego stanu i płci, ukarał publicznie ogniem, mieczem i szubienicą”, w końcu „publicznymi karami tak przeraził, iż w ucieczce ocalenia swego szukać musieli”. To tylko kilkanaście nazwisk – trudno wymienić wszystkich katów działających w Polsce, podobnie jak ogromu ich zbrodni.(1)

W roku 1418 Marcin V wzywał wszystkich panujących, by usuwali heretyków ze swych państw; apelował też do krakowskiego biskupa Alberta, by skłonił Władysława Jagiełłę (1386–1434) do gorliwszej obrony wiary chrześcijańskiej. „Władcy świeccy słuchają głosu zwierzchników kościelnych i chętnie spełniają ich rozkazy, gdy idzie o obronę wiary” – chełpią się historycy kościelni. Kościół, będąc inspiratorem zbrodni, rozgrzeszał ją i katom błogosławił...(2). W roku 1424 ogłosił Jagiełło w Wieluniu, że herezja szkodzi wierze chrześcijańskiej i Polsce. Dlatego:

„(...) Każdy heretyk lub herezji sprzyjający, lub o herezję podejrzany, powinien być schwytany i jako winny obrazy majestatu ukarany. Ktokolwiek z Czech do Polski przybędzie, powinien przed biskupem lub trybunałem inkwizycji stawić się i wyznanie wiary swojej złożyć. Każdy obywatel polski bawiący w Czechach, jeżeli do wniebowzięcia Pańskiego nie powróci do kraju, będzie za heretyka uważany; a dobra jego ruchome i nieruchome

zostaną skonfiskowane, dzieci nawet jego, płci obojej, będą na zawsze wydziedziczone, czci pozbawione, utracą szlachectwo i inne ozdoby honorowe”... W roku 1439 poznański biskup, Andrzej z Bnina Opaliński kazał spalić na stosie pięciu husyckich księży ze Zbąszyna. Heretyków czekała kara jak za obrazę majestatu królewskiego – kara śmierci. Obowiązek ich wyłapywania spoczywał na starostwach i urzędach państwowych. Sejm krakowski w r. 1542 postanowił, że każdy może wystąpić przeciw heretykom, a nikomu nie wolno im pomagać. Król Zygmunt I Stary (1506–1548) pod wpływem dominikanina Feliksa, zakazał w roku 1543 czytać księgi uznane przez Kościół za heretyckie, m.in. Lutra. Książę mazowiecki, Janusz III (ok. 1502–1526) wydał dekret przeciw „dysydentom”, by pod groźbą śmierci i konfiskaty majątku nie odważali się na terenie księstwa propagować swych nauk. Zdarzały się tumulty urządzane przez katolicki kler, palenie książek, napady na kondukty pogrzebowe innowierców, burzenie i plądrowanie zborów, zabijanie przedstawicieli innych wyznań; innowierca,

mówiąc językiem ks. F. Jezierskiego, był teologicznie substantia incompleta.

Jan Cedrowski pisze w pamiętniku:

„R. 1682 d. 3 Aprilis w Piątek, z namowy Loyolitów, alias OO. Jezuitów i rady ich, pozwolił Ipan Pac Wojewoda Wileński Hetman wielki Litewski zdjąć Krzyż ze Zboru Ewangelickiego na przedmieściu za Trocką bramą, za którym zdjęciem i przewodem Jezuitów, studenci gwałtownie z tumultem miejskim nastąpiwszy, zburzyli i rozrzucili Zbór i domy, w których Xięża ewangeliccy mieszkali, Xięgi popalili, Xiężom, którzy się pod trumny ludzi umarłych przed strachem pochowali byli, powyciągali, pastwili się nad nimi. Dzieciątko niewinne w pieluszkach będące w ogień rzucili, że ledwo je żywe pochwycono, ale potem umarło. Szpital zburzono. Ciała umarłych z grobów dobywali, pastwili się sromotnie nad nimi, palili, a mężczyzny umarłe na umarłe białogłowy kładli mówiąc: crescite et multiplicamini”.

Zważywszy, że w opisanym przypadku działała młodzież z konwiktów jezuickich, możemy wyciągnąć jednoznaczny wniosek o propagowanych w nich zasadach.

Niemal przez całe swoje dzieje Polska była uzależniona od Stolicy Apostolskiej. Jak mało dbano o prawa narodu i jak pilnie strzeżono praw Watykanu, okazało się na przykład 19 maja 1825 r., kiedy na posiedzeniu rady stanu biskupi kategorycznie odrzucili propozycję komisji sejmowych w sprawie laicyzacji małżeństw.

Petersburg był skłonny przychylić się do życzeń Polaków, ale 6 czerwca 1825 roku, jeszcze w czasie obrad sejmu, biskupi zaapelowali do papieża Leona XII

(1823–1829), że stałoby się to „wbrew większości reprezentacji narodu”. Petersburg zarzucił Watykanowi, że zamiast zganić polskich hierarchów, „chwali biskupów za ich opór”.

Jeszcze w roku... 1946 polski episkopat przejawiał wyraźne ciągoty inkwizytorskie. W orędziu „W sprawie wyborów do sejmu”, biskupi pisali: „A jeśli kto nie jest posłuszny słowu naszemu w tym liście, tego sobie zaznaczcie”. I dodali obłudnie: „(...) a nie miejcie go za nieprzyjaciela, ale upominajcie jak brata”.

Nie wiemy dokładnie, ilu ludzi zamordowała w Polsce papieska inkwizycja. Część archiwów zniszczono, a te, które istnieją (w kuriach i zakonach), milczą i milczeć będą.

Takie jest – przedstawione zaledwie w zarysie – katolickie dziedzictwo Europy, leżącej pod kapciem papieży... Takie są dokonania samozwańczych „ojców świętych”, „namiestników Boga” na ziemi – oszalałych w żądzy władzy i posiadania... Oto krwawa, sprzeczna z Biblią i antyludzka religia papieży, założona w miejsce ewangelii Jezusa Chrystusa...

Bogdan Motyl

www.racjonalista.pl

                                                                                                                                                                                                         

POSŁOWIE

Wielce zasłużony dla papiestwa Ludwig von Pastor (1854–1928), wieloletni dyrektor austriackiego Instytutu Historii w Rzymie, a następnie przedstawiciel Austrii przy Watykanie, autor m.in. 22-tomowej „Historii papieży”, wielokrotnie żalił się:

„Przedstawienie i ocena działalności Inkwizycji, po zreorganizowaniu jej przez papieża Pawła III, to rzecz wciąż dla historyka niemożliwa, ponieważ nie ma on do dyspozycji żadnych dokumentów. Wprawdzie archiwum Świętego Officium w Rzymie posiada podobno część dokumentów, ale wgląd w te dokumenty jest bezwzględnie zabroniony”.

Podobne trudności miał dominikanin spisujący w XIX w. historię swojego zakonu – ks. Sadok Barącz – któremu wglądu w archiwa odmówili m.in. dominikanie w Krakowie.

PRZYPISY:

1. Ks. S. Barącz wymienia 55 nazwisk inkwizytorów; St. Bzowski – 38; T. Wierzbowski – 46, a ks. Fabisz – 42.

2. W Polsce dopiero za czasów Stanisława Augusta na sejmie w roku 1778 zniesiono tortury i karę śmierci za „czary”. Tymczasem rok wcześniej w Doruchowie (wieś w ziemi wieluńskiej) na rozkaz miejscowego dziedzica spalono 14 niewinnych dziewcząt oskarżonych o czary i gusła.

 

 

nr 41

CYWILIZACJA ŻYCIA

Książkę tę pożyczył mi mój najlepszy przyjaciel. Jej autor, F. Forsyth, nie miał nigdy szansy być moim ulubionym pisarzem, ale skoro przyjaciel coś poleca, nie wypada odmówić. Tym razem jednak nie żałuję czasu poświęconego na lekturę.

„Akta Odessy” wydane w oryginale w 1972 r. (polskie wydanie rok 1990) pochłonęły mnie bez reszty. Rzecz dzieje się w RFN po wojnie, a ODESSA to podziemna organizacja byłych działaczy SS, która pomagała największym zbrodniarzom wojennym w ucieczce z Niemiec. Czytam. Strona 154:

„Tysiące morderców z SS przemieszczało się na wschód przez Austrię ku należącemu do Włoch południowemu Tyrolowi. Na trasie tej przerzucano ich z jednego bezpiecznego schronienia do drugiego, docierali przeważnie do włoskiego portu Genui lub jeszcze dalej na południe – do Rzymu. Wiele organizacji mających się zajmować działalnością charytatywną wśród przesiedleńców bezczelnie twierdziło (z przyczyn sobie tylko znanych, i to na podstawie dowodów, które istniały jedynie w ich wyobraźni), że uciekający SS-mani spotykają się ze zbyt surowymi prześladowaniami ze strony aliantów.

Wśród purpuratów rezydujących w Wiecznym Mieście, dzięki którym tysiące zbiegów znalazło bezpieczne schronienie, jedną z ważniejszych pozycji

zajmował niemiecki biskup Alojzy Hudal. Główną kryjówką zbrodniarzy z SS był olbrzymi klasztor franciszkanów w Rzymie, gdzie ich ukrywano i karmiono aż do chwili załatwienia dokumentów, które umożliwiały przejazd do Ameryki Południowej. Często też się zdarzało, że SS-mani podróżowali z dokumentami wydanymi przez Czerwony Krzyż”.

Fikcja literacka czy prawda historyczna? Usiadłem więc przy komputerze, aby poszukać informacji, które zaprzeczą lub potwierdzą historię przedstawioną w powieści. Żeby nikt nie zarzucił mi stronniczości, dotarłem do niemieckojęzycznej strony IDGR (Informationsdienst gegen Rechtsextrenismus – w wolnym tłumaczeniu Służby Informacyjne przeciwko Ruchom Skrajnie Prawicowym). Tam pod hasłem Rat Line przeczytałem, co następuje: Jako Rat Line („trasę szczurów”) Amerykanie określali drogę ucieczki czołowych niemieckich nacjonalistów i członków SS, która wiodła przez południowy Tyrol do Rzymu i stamtąd przede wszystkim do państw Ameryki Południowej, a także do krajów arabskich. Trasa ucieczki została odkryta wcześniej przez amerykańskie tajne służby wojskowe (Army Counter-Intelligence Corps – CIC), które później wykorzystywały ją do własnych celów. Jedną z centralnych postaci był rektor seminarium duchownego Collegio Teutonico Alois Hudal. W 1933 r. został on wyświęcony na biskupa przez sekretarza stanu, kardynała Eugenio

Pacelliego (późniejszego papieża Piusa XII). Hudal zdobywał dla uciekających nazistów dokumenty tożsamości (Ausweiskarte – Carta di riconoscimento), które wystawiało Biuro Austriackie – placówka pseudokonsulatu. Dodatkowo stworzono rzekomo papieski system pomocy w uzyskiwaniu paszportów: watykańskie placówki pomocy potwierdzały tożsamość i załatwiały wizy, a paszporty zdobywał włoski Czerwony Krzyż.

Z pomocy tej skorzystali m.in.:

twórca systemu eksterminacji narodu żydowskiego Adolf Eichmann (ukrywał się pod nazwiskiem Ricardo Klement),

Standartenführer SS Walter Rauff – „wynalazca” jeżdżących komór gazowych (Gaswagen), „lekarz oświęcimski” Josef Mengele, Franz Stangl – komendant obozów zagłady w Sobiborze i Treblince oraz jego zastępca Gustaw Wagner. Obersturmführer SS Friedrich Warzok, kierownik obozu koncentracyjnego Lemberg-Janówka, uciekł z Watykanu do Kairu, podobnie jak dr Gerard Borne, twórca nazistowskiego programu eutanazji. (...)

Obok śmietanki nazistowskiego aparatu zagłady wsparcie biskupa Hudala podczas nielegalnej ucieczki trasą Rat Line uzyskało także wielu chorwackich

kolaborantów, np.  komendant obozu koncentracyjnego Jasenowic, Dinko Sakic, a także żołnierze Własowa oraz członkowie i ochotnicy wschodnich dywizji SS, a wśród nich wielu Ukraińców, o których dbał osobiście papież Pius XII. Także fanatyczny zwolennik Mussoliniego i kolaborant Lucio Gelli podążył trasą Rate Line do Argentyny, gdzie służył potem dyktatorowi Juanowi Peronowi jako doradca w dziedzinie gospodarki (...). Peron przyjmował europejskich faszystów z otwartymi ramionami.

W roku 1998 argentyńska komisja historyków określiła, że „poprzez Rate Line do Argentyny dotarło 143 osławionych nazistów”.

O wielebnym Aloisie Hudalu przeczytałem również na stronach poświęconych jednemu z ostatnich procesów przeciwko zbrodniarzom faszystowskim, który miał miejsce w Stuttgarcie, 26 czerwca 1991 roku. Można się tam dowiedzieć m.in.: „Według oceny Radia Hessen, Hudal zbudował z pomocą chorwackiego księdza Draganovica perfekcyjnie zorganizowaną organizację pomocy uciekinierom, która weszła do historii powojennej jako Linia Watykańska. Dr Krunoslav Draganovic służył w randze oberstleutnanta jako kapłan w chorwackim obozie koncentracyjnym ustaszów i został odznaczony przez nich orderem zasługi I klasy. Sam Hudal, rektor Seminarium Duchownego Maria-del-Anima oraz naczelny duszpasterz Niemców w Rzymie (Collegium Teutonicum), wyróżniał się wg Radia Hessen, od początku 30 lat jako entuzjastyczny narodowy socjalista”.

Takie są fakty. Niech więc nikt już nie twierdzi, że Kościół papieski w swojej działalności nie kierował się miłością (do każdego) bliźniego i nie postępował zgodnie z zasadami „cywilizacji życia”. Cokolwiek by to miało oznaczać!                                                                                                                Sławomir Kraszewski

 

W październiku 1998 roku, podczas pobytu w Londynie, gdzie od lat leczył się w ekskluzywnej klinice, Pinochet został aresztowany na podstawie listu gończego wydanego przez hiszpańskiego prokuratora na wniosek sędziego Baltazara Garzona. Domagał się on przesłuchania byłego dyktatora w związku z zaginięciem w Chile kilku (sic!) obywateli hiszpańskich – po puczu z 1973 roku. Pinochet chciał skorzystać z immunitetu, który za granicą przysługuje szefom państw, ale sędzia Garzon wykazał, że Pinochet dopuścił się zbrodni także przed formalnym objęciem funkcji szefa państwa, a w dodatku odpowiedzialny jest za tortury stosowane w Chile po roku 1988, kiedy to Wielka Brytania podpisała konwencję międzynarodową zobowiązującą do ścigania cudzoziemców, którzy nakazywali torturowanie więźniów. A wśród ofiar Pinocheta był i brytyjski lekarz. Londyńska prasa wypominała władzom, że nie aresztowały Pinocheta podczas jego poprzednich

prywatnych wizyt w Londynie, gdzie chilijski dyktator lubił robić zakupy oraz zwiedzać Muzeum Wojskowe. W przeddzień aresztowania w dzienniku „The Guardian” ukazał się komentarz Hugh O’Shaughnessy, która napisała: „Gdzieś w Londynie, wśród nas, chowa się międzynarodowy terrorysta. Jest on odpowiedzialny za barbarzyńskie torturowanie londyńskiego chirurga, a prócz tego, jest mordercą (...). Bądźcie uważni, zwłaszcza gdy robicie zakupy w West End lub zwiedzacie Muzeum Wojskowe. Jeżeli jesteście pacjentami London Clinic, bądźcie jeszcze bardziej ostrożni. Podobno on tam się leczy”.

W listopadzie 1998 roku kardynał Angelo Sodano wysłał list do rządu brytyjskiego, domagając się uwolnienia Pinocheta.

W lipcu 1999 roku byłego dyktatora przebywającego w londyńskim areszcie domowym odwiedziła grupa fanów z Polski – posłowie AWS Marek Jurek i Michał Kamiński oraz red. Tomasz Wołek, szef „Życia”, dziennika zwanego wołkowym. Delegacja przywiozła Pinochetowi upominki. Kamiński wręczył ryngraf

z Matką Boską, a Jurek – hiszpański przekład swojego artykułu, w którym stwierdził przewrotnie, że „wszyscy jesteśmy oficerami generała Pinocheta!”. T. Wołek – przekazał również cały zbiór artykułów o Pinochecie i Chile, także tych z „Życia”. „Augusto Pinochet, wyraźnie wzruszony, powitał naszą grupkę – relacjonował potem Wołek. – Dziękując za tę wizytę, nie krył zdumienia, że w ogóle udało nam się dotrzeć do niego. Byliśmy bowiem pierwszymi ludźmi,  poza jego rodakami, którzy odwiedzili go od czasu uwięzienia. Potraktował to jako gest solidarności, tak charakterystyczny dla polskiej tradycji, którą znał i wysoko cenił”.

Podczas wizyty szef „Życia” wygłosił przemówienie, nazywając Pinocheta „obrońcą wolności i niepodległości swego kraju” oraz politykiem, który „przemożnie wpłynął na bieg dziejów w naszym stuleciu” (tfu!).

W marcu 2000 roku brytyjski minister spraw zagranicznych Jack Straw zwolnił Pinocheta z aresztu domowego ze względu na stan zdrowia. Były prezydent powrócił do ojczyzny specjalnym samolotem chilijskim przerobionym na latający szpital. W Santiago stanął przed sądem oskarżony o zatajanie mordów dokonywanych przez juntę wojskową. Sędzia Juan Guzman Tapia obciążył go odpowiedzialnością za zamordowanie 75 osób przez komando wojskowe znane karawaną śmierci. Do chilijskiego sądu wpłynęło w tej sprawie ponad 300 skarg. Generał zapewniał podczas przesłuchań, że to nie on kazał rozstrzeliwać, lecz dowódcy garnizonów (bezpośrednio mu podlegający).

Pinocheta nieustannie badali lekarze sądowi, którzy stwierdzili w końcu, że cierpi on na starczą demencję, ma luki w pamięci i problemy ze zrozumieniem

zadawanych mu pytań, w związku z czym jest niepoczytalny i nie można go sądzić. Takie orzeczenie było adwokacko-lekarskim majstersztykiem i okazało

się skuteczne. Sąd Najwyższy zamknął ostatecznie sprawę w lipcu 2002 roku.

Tymczasem wciąż wychodzą na jaw inne zbrodnie z czasów rządów Pinocheta i jego junty. Niektóre ujawniają sami generałowie, oczywiście w taki sposób, aby żadnemu z nich nie można było udowodnić winy.

Augusto Pinochet ma dziś 87 lat i dożywa swych dni w luksusowej rezydencji Los Boldos odległej o 120 km od Santiago.

Nikt z członków junty wojskowej nie został dotąd skazany za popełnione wielokrotne morderstwa.

 

 

nr 44

AFRYKAŃSKI HOLOKAUST

Kościół w Rwandzie ma problemy – traci wiernych, a jego urzędnicy zapełniają sale sądowe. Jak podaje „Przegląd”, 20 katolickich duchownych

oczekuje na proces o ludobójstwo.

Najwyższym rangą oskarżonym jest biskup Augustin Misago, który przyznał się do planowania masakry Tutsi wspólnie z urzędnikami rządowymi, wydania na śmierć trzech kapłanów z tego plemienia i odmowy udzielenia schronienia 30 osobom. Przed sądem stanie ojciec Athanase Serombe oskarżony o udział w wymordowaniu 2 tys. ludzi w kościele w Nyange. Ukrytych tam Tutsi nazwał karaluchami i zapłacił 500 dolarów kierowcy, aby ten zniszczył buldożerem świątynię wraz z uciekinierami. Po rzezi duchowny zbiegł do Włoch, gdzie wytropili go urzędnicy Międzynarodowego Trybunału Karnego dla Rwandy. Watykan ukrył księdza w jednej z parafii w Toskanii, ale naciski były tak silne, że Serombe musiał się ujawnić. Kościołowi jako instytucji postawiono liczne zarzuty w tej sprawie.

Watykan pokrywa koszty pomocy prawnej dla oskarżonych kapłanów, udziela schronienia podejrzanym, odmawia współpracy z prokuratorami, nakłania świadków do zmiany zeznań. Rwandyjczycy już nie ufają Kościołowi i masowo go opuszczają. Coraz większą popularnością cieszy się za to islam. Liczba jego wyznawców podwoiła się.  

PaS

 

 

nr 50

BOŻY MORDERCY

Biedna, zacofana i pobożna Afryka była ostatnio widownią dwóch fanatycznych zbrodni na tle religijnym. Powstańcza Boża Armia Oporu (Lord’s Resistance Army) działająca w Ugandzie wymordowała 53 mieszkańców kilku wiosek. To już kolejne ofiary fanatyków religijnych – LSA ma na sumieniu około 100 tys. zamordowanych w ciągu 15 lat. Nieco dalej na południe 64 wiernych padło ofiarą duchownego, który poczęstował ich „napojem zbawienia”.

Łatwo-wierni rzeczywiście natychmiast zostali przetransportowani na łono Abrahama.

A.C.

 

 

2004 r.:

 

nr 12, 25.03.2004 r.

OSTATNI PROCES

Ponure procesy czarownic trwały w Polsce bardzo

długo, bo aż do czasów stanisławowskich.

Ostatni odbył się w 1775 r. we wsi Doruchów k. Kępna.

Jego ofiarą padło 14 niewinnych kobiet.

Procesy o czary stanowią jedną z najbardziej ponurych

kart historii Polski XVII i XVIII w. Podczas

tortur i na stosie zginęło kilkadziesiąt tysięcy niewinnych

kobiet posądzonych o paktowanie z diabłem.

Wiarę w ten okrutny zabobon podsycała sławna bulla

Innocentego VIII z 5 XII 1484 r., w której papież

potwierdzał istnienie czarownic i nakazywał ich

tępienie.

W XVIII w. zwyczaj palenia na stosie domniemanych

czarownic osiągnął w Polsce punkt kulminacyjny.

Na sejmie w 1774 r.

wojewoda gnieźnieński

August Sułkowski wystąpił

energicznie za

zniesieniem kary za

„czarownictwo”, ale dopiero

echa ponurej tragedii doruchowickiej w sierpniu

1775 r. spowodowały uchwalenie odpowiedniej

ustawy.

Oto zdarzyło się, że żona dziedzica Stokowskiego

zachorowała. „Dostała wielkiego bólu w palcu, włosy

na głowie zaczęły jej się zwijać”. Sprowadzony felczer

okazał się bezradny, wezwano więc z sąsiedniej wsi

znachorkę. Już w drzwiach orzekła, że to właśnie czarownice

zadały „kołtun” dziedziczce, i wskazała kilka

kobiet. Przeprowadzone śledztwo spowodowało

uwięzienie 14 kobiet z Doruchowa i okolicznych wsi.

Najpierw poddano domniemane czarownice „próbie

wody”. „Wprowadzono je na most, miały ręce powiązane.

Brano jedną kobietę po drugiej, założono pod

pachy powróz; czterech ludzi na tym powrozie spuszczało

je powoli z mostu w wodę. Żadna z nich nie tonęła,

albowiem suknie, a zwłaszcza obszerne spódnice,

nim namokły, unosiły każdą z nich na powierzchni wody.

Dziedzic był obecny na koniu, a widząc pływającą,

wołał: Nie tonie – czarownica”.

Inny przesąd mówił, że czarownica przez zetknięcie

z ziemią nabiera mocy. Aby odizolować czarownice

z Doruchowa od tego źródła siły, trzymano je

w beczkach, „jakich do kiszenia kapusty na zimę używają”.

Pobyt w nich sam w sobie był torturą, która

miała złamać fizycznie i psychicznie ofiarę zabobonu.

Wszystkie kobiety torturowano. Nazajutrz, wskutek

odniesionych podczas „procesu” ran, trzy z nich zmarły.

W dzień egzekucji zajechały pod spichlerz wozy, na

które przeniesiono uwięzione w beczkach kobiety, „na

trzech wozach żywe, na czwartym umarłe także w beczkach”.

Na każdym wozie

przy żywych siedział

ksiądz kanonik. Trzem

zmarłym obcięto głowy,

po czym złożono je wraz

z ciałami we wspólnym

dole. Żywe wciągnięto po drabinach na stos. Kat z pomocnikami

kładli je kolejno twarzą ku ziemi i kolcami

przyciskali kark i nogi. Sędzia krzyknął: „Pal” i wkrótce

wszystko stanęło w ogniu. Stos palił się przez całą

noc. Po czarownicach zostały 3 córki, mniej więcej

15-letnie. Te, ku przestrodze, na placu, gdzie spłonęły

ich matki, obnażono i obito rózgami. Jedna z nastolatek

kilka dni potem zmarła.

Złowroga wieść o masakrze doruchowickiej zmobilizowała

siły obozu postępowego do walki z zabobonem.

Na najbliższym sejmie w 1776 r. mimo znacznych

oporów, przeforsowana została uchwała, która nie

tylko zabraniała wszystkim sądom rozpatrywania spraw

o czary, ale również usunęła z naszego wymiaru sprawiedliwości

stosowanie tortur. Mimo to dość często dochodziło

jeszcze do ludowych samosądów nad domniemanymi

czarownicami.

Artur Cecuła

 

 

nr 12, 25.03.2004 r. HISTORIA KRWIĄ PISANA

ZBRODNIARZE

Niektórzy próbują zepchnąć na świeckie władze winę za zbrodnie popełnione

w imię wiary przez średniowieczny Kościół. Równie dobrze można by powiedzieć,

że to Rzymianie, a nie judejscy kapłani, ukrzyżowali Jezusa. Ale czy uczyniliby to,

gdyby kapłanom nie udało się szantażem sprowokować Piłata do wykonania

wydanego przez nich wyroku śmierci?

Kościół sam nie przelewał

krwi, lecz zlecał wykonanie

wyroków śmierci władzom

świeckim. W 1163

roku prowadzony przez papieża

Aleksandra III sobór w Tours nakazał

władzom świeckim więzienie

heretyków oraz konfiskatę ich

dobytku. Lucjusz III w dekrecie

z 1184 roku zażądał przekazania na

rzecz Kościoła części dobytku człowieka

oskarżonego o herezję. Ten

sam papież wydał – w porozumieniu

z cesarzem niemieckim Fryderykiem

Barbarossą – nakaz prześladowania

i uśmiercania heretyków przez

władze świeckie. Dało to formalny

początek inkwizycji jako instytucji kościelno-

państwowej.

 

Okrutni i przebiegli

Kościelni inkwizytorzy przekazywali

państwu osądzonych na śmierć

z oficjalną klauzulą, aby... nie karać

ich śmiercią. Była to obłudna formalność

w papieskim stylu; inkwizytorzy

byli zawsze obecni, aby dopatrzyć

wykonania wyroku śmierci.

A jeśli ten nie zapadał, wówczas

odpowiedzialni za takie zaniedbanie

tracili urząd i sami padali ofiarą

oskarżenia o wspomaganie heretyków.

Wyrok egzekwowano przez spalenie

na stosie, jako że formalnie

„Kościół krwi nie przelewał”.

Jeden z największych znawców inkwizycji,

Henry Charles Lea, napisał,

że w zgodzie z postanowieniami

soboru laterańskiego „wszyscy heretycy

(...) byli wyjęci spod prawa i wydani

władzom świeckim na spalenie. Jeśli

zaś z obawy przed śmiercią porzucali

swe przekonania, wtrącano ich na

resztę życia do więzienia, aby tam odbyli

pokutę. Jeśli wracali do błędu, pokazując,

że ich skrucha była nieprawdziwa,

skazywano ich na śmierć. Cały

dobytek heretyka konfiskowano,

a jego rodzinę wywłaszczano.

Jego dzieci do

drugiego pokolenia

nie mogły piastować

żadnej pozycji

w społeczeństwie,

chyba że uzyskały

szczególne względy,

wydając swoich rodziców

lub donosząc

na innych heretyków...

Wszyscy

władcy i urzędnicy

musieli, pod groźbą

utraty posady,

ślubować, że użyją

całej swej mocy do

niszczenia wszystkich,

których Kościół

uznał za heretyków.

Posiadłość

ziemska, której

właściciel w ciągu roku

od wezwania przez Kościół

nie potrafił oczyścić z herezji,

przypadała katolikom, którzy wytrzebili

heretyków. Mogli ją zająć, nie

bacząc na prawa jej właściciela... Prawo

kanoniczne skazywało każdego od

najmniejszego do największego, kto

sprzeciwiał się lub w jakikolwiek sposób

hamował pracę inkwizytorów, albo

wspomagał czy służył radą tym,

którzy to czynili. Każdy, kto to czynił,

podlegał ekskomunice, a po roku

w tym stanie automatycznie stawał się

heretykiem, którego bez dalszych ceregieli

oddawano świeckiej władzy na

spalenie, bez sądu i litości...” (w: „The

Inquisition of the Middle Ages”).

Papieską inkwizycję zorganizował

papież Grzegorz IX w 1231 roku,

wkrótce potem przekazując pieczę

nad nią zakonowi dominikanów. Inkwizycja

była instytucją podległą bezpośrednio

papiestwu.

Człowiek wezwany przed inkwizytorów

był winny, dopóki sam nie

wykazał, że jest niewinny. Wszelkie

wątpliwości tłumaczono na niekorzyść

oskarżonego. Postępowanie było

tajne. Podejrzany nie miał prawa

poznać nazwiska tego, który go zadenuncjował,

ani nawet imion świadków,

którzy zeznawali przeciwko niemu.

Kościelna inkwizycja (w przeciwieństwie

do sądów świeckich) dopuszczała

zeznania złodziei, kryminalistów,

heretyków, nawet dzieci, jeśli

były skierowane przeciwko oskarżonemu.

Przeciwko niemu musiała

zeznawać nawet jego własna rodzina.

Jeśli zaś syn nie doniósł na winnego

herezji ojca, a żona na męża,

uznawano ich za tak samo winnych

i skazywano na spalenie żywcem, natomiast

dom, który był schronieniem

heretyka, burzono. Tortury były dopuszczalne

nawet wobec dzieci, które

ukończyły 14 lat, zaś o herezję mogły

być oskarżone dzieci już w wieku

12–14 lat. Inkwizycja mogła torturować

nie tylko samego podejrzanego,

ale nawet świadków (sic!), odkąd papież

Innocenty IV zatwierdził bullą

Ad exrirpanda użycie tortur. Oskarżony

nie mógł wezwać ani jednego

świadka na swoją obronę, nawet żony.

Nie zdałoby się to zresztą na wiele,

bo nikt nie ośmieliłby się zeznawać

na korzyść oskarżonego, skoro

w ten sposób automatycznie stawał

się podejrzanym o herezję! Z tej samej

przyczyny oskarżony nie mógł

znaleźć prawnika, który reprezentowałby

go w czasie przesłuchania. Wystarczyło

dwóch świadków, aby skazać

człowieka na stos, a jeden, aby

skazać go na tortury; jego własne zeznanie

pod wpływem tortur było traktowane

jako głos świadka. John

O’Brien, katolicki historyk, napisał:

„Inkwizytorzy byli zaznajomieni nie

tylko z fizycznymi torturami, ale także

psychologicznymi. Stosowali wydłużone

okres uwięzienia w ciemnej, wąskiej

celi, aby osłabić psychikę oskarżonego.

Byli też ekspertami w oddziaływaniu

na emocje. Jedną z ich ulubionych

taktyk było sprowadzanie rodziny

więźnia. Namawiali jego bliskich

do nalegania na niego, aby się przyznał

i mógł wrócić do domu i swej

rodziny”. Była to nad wyraz wstrętna

taktyka. Oczekiwano też, że torturowany

więzień na dowód dobrej

wiary i szczerości doniesie na innych,

także swoich krewnych i przyjaciół.

Doprawdy, inkwizycyjnym salom tortur

nie brakowało klienteli.

Jeśli podejrzany heretyk nie wyznał

swych win dobrowolnie i nie usatysfakcjonował

inkwizytora, to był torturowany,

po czym przyprowadzano

go do inkwizytora następnego ranka.

Tortury zwykle kruszyły go i czyniły

uległym, toteż zapis notariusza

zawierał uwagę: „Wyznanie to jest dobrowolnie,

bez stosowania tortur i z

dala od sali tortur”. W ten sposób do

grzechu okrucieństwa inkwizytorzy

dodali grzech kłamstwa i obłudy.

Tak jak zapowiedział prorok Daniel,

Mały Róg, czyli średniowieczny

potężny Kościół, nie potrzebował armii,

bo miał ją na zawołanie. Władca,

który odmówiłby wykonania wyroku

kościelnych inkwizytorów lub

udziału w krucjacie przeciwko innowiercom,

był ekskomunikowany, a na

jego kraj spadał interdykt równoważny

z wojną. A że papież obiecywał

uczestnikom takich wypraw odpusty

oraz część mienia heretyków, chętnych

nie brakowało.

 

Dramat waldensów

W XV wieku, kiedy papież

Innocenty VIII obiecał w swej bulli

odpust grzechów wszystkim, którzy

wezmą udział w krucjacie przeciwko

waldensom, wydawało się, że to ich

koniec, tym bardziej że król francuski

oddał do dyspozycji legata papieskiego

kilkanaście tysięcy wojska.

Waldensów zaatakowały jednocześnie

dwie armie

– jedna od południa,

a druga od północy.

Miały się spotkać

w dolinie Angrogna,

aby zniszczyć

główną ostoję

heretyków zlokalizowaną

w skalnej

twierdzy zwanej Pra

del Tor. Pierwsza armia

ruszyła ku dolinie

Loyse, gdzie

wymordowano ponad

3 tys. osób,

a ich mienie zagrabiono.

Drugą armię

prowadził sam legat

papieski Cataneo.

Naprzeciw wyszło

dwóch podeszłych

wiekiem posłańców.

Jan Camp i Jan

Desiderio zwrócili się do

legata w uprzejmych słowach:

„Nie potępiaj nas bez wysłuchania,

bo jesteśmy chrześcijanami i lojalnymi

poddanymi, zaś nasi pastorzy

gotowi są wykazać prywatnie czy

też publicznie, że nasze doktryny są

w zgodzie ze Słowem Bożym... Nasza

nadzieja w Bogu jest większa niż

pragnienie przypodobania się ludziom.

Nie prześladuj nas, prosimy,

abyś nie ściągnął na siebie Jego gniewu,

bo jeśli tak się spodoba Bogu,

ta wielka armia, którą prowadzisz

przeciwko nam, nie zda się na nic”.

Wysłannik papieski, przekonany, że

ci nieuzbrojeni pasterze nie ostoją

się w boju z jego zaprawionym w walkach

wojskiem, podzielił siły, aby spenetrować

i spustoszyć wszystkie osiedla

waldensów w drodze do doliny

Angrogna. Przestrogą dla całej wyprawy

był los oddziału, który ruszył

ku dolinie Prali. Stanąwszy nad nią,

spragnieni łupów żołnierze rzucili się

w dół. Zamiast spodziewanego lęku

i paniki, napotkali opór. Pasterze bronili

rodzin i dobytku, czym mogli.

Oddział poniósł tam trudną do wyjaśnienia

porażkę. Spośród 700 ostał

się tylko jeden żołnierz! Ukrył się

w szczelinie skalnej, a gdy po paru

dniach wyszedł stamtąd zgłodniały

i zziębnięty, waldensi darowali mu

życie, zajęli się nim, po czym wypuścili

go na wolność, prosząc, aby odradził

legatowi papieskiemu dalsze

ataki na nich.

Wojsko legata parło jednak dalej

ku centralnej dolinie waldensów.

Dolina Angrogna wcina się około 20

km w głąb Alp, a jej głównym punktem

jest łąka ze skalną wieżycą zwaną

Pra del Tor, która była trudnym

do zdobycia naturalnym bastionem.

Służyła waldensom jako twierdza,

a zarazem szkoła misyjna. Tam ich

młodzi misjonarze studiowali Słowo

Boże i przepisywali je. Waldensi spakowali

dobytek, dzieci, chorych i starców

na wozy i, śpiewając psalmy, ciągnęli

je stromymi, górskimi ścieżkami

ku Pra del Tor. W tym czasie legat

z wojskiem wkroczył w dolinę Angrogna

w pobliżu miasteczka La Torre,

nie napotykając na żaden opór.

Broń waldensów stanowiły proste

łuki, a za pancerz służyły im kawałki

skóry lub kory. Toteż gdy na

ich straże w Rocomaneot spadł grad

strzał zawodowych łuczników, ich

pierwsza linia obrony zachwiała się.

Widząc to, ci, którzy stali za nimi,

upadli na kolana przed Bogiem, prosząc:

„Boże naszych ojców, wspomóż

nas! Boże, ratuj nas!”. Modlitwę tę

usłyszał Czarny Mondovi – jeden

z dowódców papieskiego wojska. Podniósł

przyłbicę, zachęcając żołnierzy,

aby odpowiedzieli przekleństwami.

W tej samej chwili strzała utkwiła

głęboko w jego czole. Śmierć dowódcy

tak przeraziła żołnierzy, że w panice

zaczęli się cofać.

Złość i wstyd ogarniały Cataneo

na myśl, że po świecie rozejdzie się

wieść o jego porażce z pasterzami.

W kilka dni zebrał na powrót armię

i znów ruszył ku dolinie Angrogna.

Tym razem minął Rocomaneot bez

szwanku. Wtargnął do żyznej doliny,

gdzie waldensi zwykle uprawiali

pola, ale teraz – jak okiem sięgnąć

– nie było widać nikogo. Pomiędzy

wojskiem a Pra del Tor wznosił się

potężny masyw zwany Barykadą. Prowadziło

przezeń przejście wysoko nad

przepaścią, a tak wąskie, że najwyżej

dwóch żołnierzy mogło iść obok

siebie. W przypadku napaści z przodu,

z tyłu czy z góry nie byłoby drogi

odwrotu ani miejsca na obronę.

Cataneo rozkazał ruszyć ku Pra

del Tor. Wydawało się, że dla waldensów

nie ma ratunku. Zgromadzeni

na szczycie skały nie mieli gdzie

uciekać. Legat był przekonany, że na

zawsze oczyści Piemont z heretyków.

 

Waldensi tymczasem modlili się do

Boga o pomoc. Nic na nią jednak nie

wskazywało. Żołnierze wolno, ale nieuchronnie

zbliżali się do celu, pokonując

wąskie przejście. Nie zablokował

go anioł ze świetlistym mieczem

ani grzmot nie uderzył w dowódcę.

A jednak... po pewnym czasie na

góry zeszła mgła, opanowując skalny

przesmyk, którym postępowali żołnierze.

Waldensi odebrali to jako znak

Bożej opatrzności. Znając dobrze teren,

zaatakowali wojsko ze wszystkich

stron. Większa część armii zginęła,

bo żołnierze w panice wpadali

na siebie, strącając nawzajem w przepaść.

Z armii, która liczyła 18 tys.

żołnierzy (a było z nimi drugie tyle

wagabundów szukających łatwego łupu),

powróciła garstka.

Waldensi jako jedni z pierwszych

przetłumaczyli Pismo Święte na język

rodzimy. Z narażeniem życia, często

jako kupcy, docierali w odległe

tereny Europy, także na tereny Polski,

rozprowadzając małe fragmenty

Biblii, które mogli przemycić, nie budząc

podejrzeń. Za to papiescy żołnierze

palili ich domy, niszczyli pola,

rabowali dobra, zabijali kobiety,

dzieci, starców. W XVII wieku dopełnił

się tragiczny los waldensów.

Historyk LeRoy Froom napisał

w książce pt. „The Prophetic Faith

of Our Fathers”: „25 stycznia 1655

roku książę Sabaudii (był także księciem

Piemontu) wydał edykt nakazujący

wszystkim waldensom pod groźbą

śmierci przejść na katolicyzm lub

zostawić dobytek i opuścić doliny alpejskie

w czasie srogiej alpejskiej zimy.

17 kwietnia ruszyła na nich 15-

-tysięczna armia, a 24 rozpoczęła się

masakra. Waldensów czekały mordy,

tortury i niewola. Walki trwały 3 miesiące,

dopóki 18-tysięczna armia otoczyła

La Torre. Wyniosły szczyt Caselluzzo

stojący na straży dolin (...) skrywał

pieczarę, w której ukryły się setki

waldensów. Stała się dla nich pułapką.

Prześladowcy wywlekali ich stamtąd

i strącali w przepaść. Góra Castelluzzo

stała się wielkim pomnikiem

męczeństwa waldensów”. Wiele wieków

wcześniej prorok Daniel pisał

w swej księdze o średniowiecznej mocy

religijnej symbolizowanej przez

Mały Róg, która to moc miała prześladować

świętych Najwyższego (Dn

7. 25), ale nie własnymi siłami:

„Jego moc będzie potężna, ale nie dzięki

własnej sile. Będzie zamierzał rzeczy

dziwne i dozna powodzenia

w swych poczynaniach; obróci wniwecz

potężnych i naród świętych. Przy

jego przebiegłości i knowanie będzie

skuteczne w jego ręku. Stanie się on

wyniosłym w sercu i niespodzianie zgotuje

zagładę wielu” (Dn 8. 24–25).

 

Setki grzechów

Z pomocą świeckiego ramienia

papiestwo dokonało eksterminacji albigensów

w południowej Francji. Armia

licząca 200 tys. żołnierzy wymordowała

w samym tylko Beziers 20 tysięcy

ludzi! Stojący na czele wojsk legat

papieża Innocentego III – na

pytanie żołnierzy, jak rozróżnić albigensów

od katolików – odpowiedział:

„Zabijcie wszystkich, a Pan Bóg pozna,

którzy są Jego”.

Aby wesprzeć rzeź hugenotów,

papież Pius V wysłał Karolowi IX

do Francji oddział żołnierzy,

rozkazując wojsku,

aby nie brało nikogo

w niewolę, lecz

mordowało każdego,

choćby tylko podejrzanego

o sprzyjanie heretykom.

Ten sam papież

odznaczył medalem

księcia Alby, którego

wojska wymordowały

w Niderlandach

18 600 protestantów,

nie licząc tych, którzy

zginęli w walce i z głodu

podczas oblężeń.

Jeden tylko dominikanin

Tomasz

Torquemada w ciągu

ośmiu lat swej „służby”

w roli naczelnego inkwizytora

skazał 114

tys. ludzi, z których 10

220 spalono żywcem

na stosie! Pozostali

w większości trafili do więzienia, gdzie

wkrótce zmarli, bo los uwięzionych

nie był lżejszy od losu spalonych na

stosie. Dla miasta czy klasztoru,

w których gestii było więzienie, szybsza

śmierć oznaczała mniejsze wydatki,

stąd cele więzień były niewiarygodnie

ciasne, pozbawione łóżek,

światła i wentylacji. Towarzyszami

więźniów było robactwo, szczury i węże.

I głód. Przyjaciele mogli przynosić

głodującym więźniom jedzenie, ale

ponieważ groziło to posądzeniem

o herezję, chętnych było mało.

Ci, którzy spychają winę za monstrualne

okrucieństwo hiszpańskiej inkwizycji

na władze świeckie, zapominają,

że to papież Sykstus IV, niezadowolony

z „wydajności” papieskiej

inkwizycji, specjalną bullą przekazał

w 1478 roku „autorytet” do zorganizowania

inkwizycji parze królewskiej

Ferdynandowi V Katolickiemu

i jego małżonce Izabeli. Przez cały

długi czas pieczę nad inkwizycją

sprawowali dominikanie. Faktem

jest też, że kardynał Carafa, późniejszy

papież Paweł IV, po wizycie

w Hiszpanii – urzeczony efektywnością

tamtejszej inkwizycji – w

1542 roku zreorganizował papieską

na wzór hiszpańskiej.

Za sprawą papieskiej inkwizycji

ginęli nie tylko ludzie wierzący, ale

także uczeni. Giordano Bruno

skończył życie na stosie w 1600

roku. Galileusz uszedł z życiem

w 1633 roku tylko dlatego, że wyrzekł

się prawdy. Mniej szczęścia

miał Vanini, którego spalono po wyszarpaniu

wpierw języka. Za sprawą

dominikańskich cenzorów na indeks

ksiąg zakazanych trafiło też w 1616

roku dzieło Mikołaja

Kopernika „O obrotach

ciał niebieskich”.

Historyk William

Lecky napisał smutne,

ale prawdziwe słowa:

„Kościół rzymski przelał

więcej niewinnej krwi, niż

jakakolwiek instytucja

w historii ludzkości (...)

z pewnością nie będzie

przesadą twierdzenie, że

kościół rzymski zadał

więcej nieuzasadnionego

cierpienia, niż jakakolwiek

religia, która kiedykolwiek

istniała”.

Za zbrodnie dużo

mniejsze naziści zostali

ukarani w Norymberdze,

a przestępstwa dokonane na terenie

byłej Jugosławii badane są obecnie

przez Międzynarodowy Trybunał

w Hadze. Ofiary Kościoła mają zaś

tylko jeden pomnik w Niemczech.

Niewątpliwie były to inne czasy,

a okrucieństwo papieskiej inkwizycji

nie było dużo większe od „sprawiedliwości”

świeckich władców. Czy to

jednak usprawiedliwia zbrodnie dokonane

przez rzekomych wyznawców

i powierników Boga, i to w imieniu

Jezusa, który nauczał miłości nawet

wobec wrogów? Paradoksalnie, dzisiaj

dominikanie, którzy byli instrumentem

papiestwa w ludobójstwie

dokonanym pod szyldem inkwizycji

(działającej w Hiszpanii jeszcze

w XIX wieku!) chcieliby uchodzić

w Polsce za ekspertów i doradców

od spraw mniejszości religijnych!

Ci, którzy bagatelizują tę ciemną

kartę papiestwa, grzebią z nią lekcje,

jakich udziela nam historia. Na

przykład tej, że bez rozdziału Kościoła

od państwa lojalni i uczciwi obywatele

cierpią dyskryminację, a nawet

krzywdy, i to tylko dlatego, że

nie akceptują jakichś dogmatów dominującej

religii. Zupełnie tak, jak

w niektórych krajach muzułmańskich.

Historyk katolicki lord John

Acton jest autorem znanego powiedzenia:

„Władza korumpuje, a absolutna

władza korumpuje absolutnie”.

Mało kto pamięta, że wypowiedział

je w kontekście absolutnej władzy papieży,

krytykując innego historyka,

który pragnął przypodobać się Kościołowi

i bagatelizował zbrodnie średniowiecznego

papiestwa. Niestety,

wielu dzisiejszych historyków idzie

tym właśnie śladem. Na przykład Historia

Europy Normana Daviesa więcej

miejsca poświęca obskurantowi

i okultyście Nostradamusowi, bo

był modny w ostatnich latach XX

wieku, niż inkwizycji, która działała

setki lat, pochłonęła zdrowie, życie

i mienie milionów Europejczyków,

sprawiła ich rodzinom niewypowiedziany

ból, a ojczyznom

przysporzyła

strat, których nie da się

przeliczyć na pieniądze.

Takie „politycznie poprawne”,

ale wybiórcze

opracowania historii, jakie

płodzi się obecnie

w duchu źle pojętego ekumenizmu,

przyniosą skutek

odwrotny do zamierzonego.

Ludzie bowiem,

zamiast wyciągnąć lekcję

z tragedii i błędów przeszłości,

nie wiedząc o nich,

popełnią je jeszcze raz.

Czy w imię dobrosąsiedzkich

stosunków

z Niemcami mamy jako

Polacy pomniejszać rozmiar zbrodni

popełnionych przez nazistów?

Czyniąc tak, zniekształcilibyśmy

prawdę, tworząc lukę w edukacji.

Czy fakt, że straszne zbrodnie Kościoła

miały miejsce kilkaset, a nie

kilkadziesiąt lat temu – ma przesądzić

o ich zapomnieniu? Lord Acton

napisał, że ślepa wierność wobec

papiestwa i usprawiedliwianie

jego grzechów zamiast mówienia

prawdy przynoszą zło: „W ten sposób

nawet pobożność może prowadzić

do niemoralności, a dewocja

okazywana papieżowi może odwodzić

od Boga” (cyt. w: Gary Wills,

„Papal Sin”).

J.D.

 

 

nr 46, 18.11.2004 r.

OGNIEM I KRZYŻEM

Tu i ówdzie historycy chlubią się słynną polską

tolerancją religijną epoki renesansu, czasów

reformacji, a nawet wcześniejszą. To, niestety,

jeszcze jeden mit.

Najwybitniejszy historyk naszej

kultury Aleksander Brückner uważa,

że polska tolerancja okresu reformacji

rozsławiła państwo polskie

bardziej niż Grunwald czy unia lubelska

(„Encyklopedia staropolska,

t. II, rok wyd. 1939), zaś Roman

Dyboski w swym „Zarysie dziejów

polskiego wkładu do kultury światowej”

(„Poland in World Civilization”,

1950) utrzymuje, że Polska stała się

w XVI wieku azylem dla heretyków,

bowiem panowała w niej swoboda

religijna i tolerancja wyznaniowa. Nawet

zachodni historycy podtrzymują

tę teorię, np. Henryk Kamen („The

Rise of Toleration”, 1967) czy francuski

jezuita Józef Lecler („Historia

tolerancji w wieku reformacji”,

1964). Nie do końca jest to prawda.

Polska mogła być uważana za

państwo tolerancyjne, ale tylko dlatego,

że gdzie indziej działo się znacznie

gorzej. Jak pisze Janusz Tazbir

w „Dziejach polskiej tolerancji”,

w tym samym czasie we Francji

(1540–1547, a więc w latach panowania

Franciszka I) corocznie palono

w Paryżu kilkunastu zwolenników

herezji. W La Rochelle w samym

tylko roku 1545 skazano na

śmierć 25 osób, a rok później w Meaux

spłonęło na stosie 18 odstępców.

Sąd w Aix-en-Provence kazał zrównać

z ziemią 20 wsi w Alpach Prowansalskich,

w których mieszkali zwolennicy

waldensów. W Anglii, jeszcze

przed jej ostatecznym oderwaniem

się od papiestwa, w latach

1527–1533 stracono 11 osób.

Ale czy Polska, która faktycznie

przyjęła uciekinierów z krajów europejskich,

między innymi z Czech

i Niemiec, i w której wytworzyły się

silne wpływy luterańskie, kalwińskie

i ariańskie, rzeczywiście była takim

bezpiecznym azylem dla „heretyków”?

Józef Wereszczyński, przedstawiciel

polskiej kontrreformacji, której przewodził

Stanisław Hozjusz, pisał,

że wówczas do Rzeczypospolitej przybyły

„wszystkie potwory i szelmy ze

Włoch i Hiszpanijej, z Francyjej, z Niemiec

wygnane”.

Mało wiemy o tym, że w naszym

kraju również stosowano represje

wobec „wierzących inaczej” lub kwestionujących

katolickie dogmaty.

W 1539 roku spalono na stosie

w Krakowie Katarzynę Wajglową

z Zalaszowskich, bo nie chciała

uznać dogmatu o bóstwie Chrystusa,

a nawet głośno negowała istnienie

Trójcy Świętej, zgodnie z doktryną

Ariusza z Aleksandrii (IV w.), który

przeciwstawiał wierze w Trójcę

Świętą wiarę w jednego Boga, a Chrystusa

uważał nie za Boga, lecz doskonałego

człowieka. Biskup krakowski,

Piotr Gamrat, wraz z kanonikami

próbował wcześniej przekonać

Wajglową, żeby odwołała swoje heretyckie

poglądy. Staruszka nie zgodziła

się i w efekcie ukarano ją śmiercią.

Historyk owych czasów – Łukasz

Górnicki – opisuje tę historię i wyraźnie

podkreśla, że Wajglową spalono

na stosie za odstępstwo od własnej

religii (apostazję) na rzecz niechrześcijańskiego

wyznania.

_ _ _

W styczniu 1525 r. gdańszczanie

zażądali skasowania mszy, postów,

śpiewu kościelnego na rzecz wolności

Słowa Bożego. Nie zakończyło się

na słownych protestach. Wybuchła rebelia.

Zaczęto wyganiać mnichów

z klasztorów, a księży z kościołów.

Hierarchię kościelną opanował strach,

że gdańszczanie zaczną mordować

znienawidzonych reprezentantów jedynie

słusznej religii katolickiej. Na

prośbę arcybiskupa Jana Łaskiego

wiosną 1526 r. król Zygmunt I Stary

zjechał osobiście do Gdańska

w asyście ośmiu tysięcy żołnierzy.

Czternastu przywódców rebelii ścięto,

oddano klasztory mnichom, a kościoły

księżom. Pozostałym zwolennikom

protestantyzmu nakazano

w ciągu dwóch tygodni opuścić miasto.

Warto dodać, że gdy pod toporem

kata spadały głowy buntowników,

„nie protestował przeciw temu obecny

wówczas w Gdańsku Albrecht Hohenzollern,

już nie wielki mistrz zakonu

krzyżackiego, ale od roku 1525 luterański

władca świeckiego lenna Rzeczypospolitej

– Prus Książęcych, a więc

współwyznawca ofiar egzekucji”.

Kiedy kilka miesięcy później (we

wrześniu 1525 r.) powstali chłopi

w Sambii (Prusy Książęce), domagając

się swobód religijnych, głoszenia

„prawdziwej, czystej ewangelii i kazania

bez ludzkich dodatków” – ta

ówczesna, ponoć tolerancyjna Polska

wysłała nie tylko żołnierzy do stłumienia

powstania, ale nawet poczty

wojskowe biskupa warmińskiego

Maurycego Ferbera. Przywódców

rebelii ścięto, innych przesiedlono.

Do połowy XVI w. wytoczono

w samym Krakowie około 30 procesów

o herezję. Wykładowcy Akademii

Krakowskiej, pozostającej pod

kontrolą duchowieństwa, spalili na

stosie wszystkie dzieła uważane za

heretyckie. Niektórych katolików

(w tym również księży), którzy opowiadali

się po stronie reformacji, skazano

na śmierć męczeńską w lochach

biskupich (m.in. w Lipowcu). Uchwalone

już w 1420 r. „Statuty” Mikołaja

Trąby – przy pełnym poparciu

Władysława Jagiełły – nakazywały

duchowieństwu baczenie, aby „heretyckie

nauki” nie przenikały

z Czech do Polski. W edykcie wieluńskim

(1424 r.) Jagiełło uznał husytyzm

za przestępstwo również przeciw

państwu, polecając wszystkim

urzędom chwytać i karać śmiercią

każdego heretyka. Rozpoznawanie

spraw zastrzeżono duchowieństwu,

państwu pozostawiając ustalenie wymiaru

kary i jej wykonanie. Dziesiątki

tysięcy ludzi uciekało z tego słynącego

z „tolerancji” kraju. Jednym

z nich był minister kalwiński Daniel

Kałaj, którego trybunał lubelski skazał

za rzekomy arianizm na konfiskatę

dóbr i ścięcie toporem. Inni

byli wypędzani, jak np. przybyła

z Czech sekta tzw. fosariuszy. Kilkunastu

członków, którzy nie „odwołali

tak haniebnego kacerstwa”, spalono

na stosie.

_ _ _

12 grudnia 1550 r. król Zygmunt

II August wydaje przywilej, w którym

zobowiązuje się utrzymać jedność

wyznaniową w Polsce, nie dopuszczać

zwolenników „herezji” do

senatu i urzędów, a gdyby nie wyrzekli

się swych błędów, wyganiać ich

z kraju. Czy to jest tolerancja wyznaniowa,

jeśli król w osobnych edyktach

nakazuje ściganie i karanie zwolenników

różnych „sekt”, a na synodzie

piotrkowskim (1551 r.) wydaje

postanowienia zmierzające do wykorzenienia

wszelkich herezji sprzecznych

z religią katolicką?

Wprawdzie ten sam monarcha

gwarantował swobodny rozwój luteranizmu

w Gdańsku, Toruniu, Elblągu

czy w Inflantach przyłączonych

do Rzeczypospolitej (1561 r.)

jako lenno, ale nie miał wyjścia,

bowiem musiałby wyciąć w pień całą

ludność odrzucającą katolicyzm.

Co ciekawe, edykt ten nie dotyczył

miast biskupich, m.in. Chełmży, Lubawy,

Chełmna.

_ _ _

Zastanawiająca jest zgodność poglądów

szlachty i duchowieństwa na

te liczne „odszczepieństwa” od wiary

katolickiej, bo przecież między nimi

od dawna istniały antagonizmy.

„Pobożna” szlachta nienawidziła kleru

za jego niesłychaną chciwość, przywłaszczanie

majątków, dziesięciny

itd., itp. Podejrzewano, i słusznie, że

procesy o herezję prowadzone przez

sądy grodzkie mogły być początkiem

roszczeń majątkowych kleru. Szczególnie

nienawidzono jezuitów, a nawet

wzywano do pospolitego zbrojnego

ruszenia na ten zakon. Uważano

ich za wewnętrznego wroga,

który doprowadził do zamieszania

w krajach przyległych, a teraz Polskę

chce sprowadzić na skraj przepaści.

Jezuici uchodzili za „ojców chytrych,

podstępnych i oszukańczych”,

jak pisze Hieronim Zahorowski

(ok. 1582–1634), autor najgłośniejszego

pamfletu antyjezuickiego,

a wcześniej – członek kolegium

i zakonu. Powszechnie sądzono, że

dla osiągnięcia własnych celów staną

oni zawsze po stronie tych sił politycznych

lub obcych państw, których

zwycięstwo najpewniej prowadziło

do triumfu katolicyzmu nad „herezją”.

Atakowano jezuitów za ich

pychę, hipokryzję i grzeszne ambicje.

Niechęć do jezuitów spowodowana

była również i tym, że pozyskali wielkie

wpływy na dworze królewskim

i istotnie aż do kasaty zakonu (1773

rok) byli spowiednikami wszystkich

naszych monarchów. Jezuici wysunęli

się na czoło walki z polskim ruchem

reformacyjnym, zyskując uznanie

fanatycznie usposobionej części

społeczeństwa katolickiego, a nienawiść

tej bardziej oświeconej, dążącej

do reform Kościoła i państwa.

_ _ _

A przecież o tolerancję religijną

zabiegały największe umysły tej epoki,

między innymi najwybitniejszy pisarz

polityczny polskiego odrodzenia

Andrzej Frycz Modrzewski. Ten

ostatni zupełnie innymi motywami

uzasadniał potrzebę tolerancji, bo powoływał

się na Ewangelię: „Ani zgodne

z prawdą, ani miłe Bogu wyznanie

wiary wymuszone gwałtem”. Tylko ci,

których nie stać na inne argumenty,

odwołują się do ognia i tortur: „Tego,

co należy do zakresu myśli i ducha,

nie zdołasz z nikogo wymusić żadnym

gwałtem, żadną groźbą, żadną

torturą. To bowiem, co ma swe źródło

w dziedzinie ducha, jest dobrowolne,

żadna też cnota nie zakrzewi się

w królestwie przymusu”.

_ _ _

W Polsce owych czasów nie było

wojen religijnych, jakie toczono na

zachodzie Europy. Nie występowały

też same tylko przejawy fanatyzmu

religijnego, ale i w dużym stopniu

swoboda publicznego wykonywania

kultu. Można więc powiedzieć, że

w tym czasie wytworzyły się w Rzeczypospolitej

pewne postawy tolerancyjne,

które po triumfie kontrreformacji

doczekały się odnowy dopiero

w epoce oświecenia.   Zosia Witkowska

 

 

2005 r.:

 

„FAKTY I MITY” nr 13, 07.04.2005 r.

WYWIAD Z NIEOBECNYM

NORMALNY, CHOĆ BISKUP

Szaleniec? Święty? A może po prostu przyzwoity człowiek? Oceńcie sami, kim jest nasz rozmówca – rzymskokatolicki biskup Bartolomé de Las Casas, który otwarcie potępił chrześcijan i stanął w obronie tzw. pogan.

– Naszą rozmowę zacznijmy od przypomnienia, jakie nowe ziemie zostały opanowane przez Hiszpanów.

– Pierwszą ziemią, na którą wkroczyli, aby się na niej osiedlić, była wielka i szczęśliwa wyspa Hispaniola, mierząca sześćset mil obwodu. Wokół niej leżą niezliczone i rozległe wyspy; widzieliśmy je wszystkie tak gęsto zaludnione, jak to tylko być może i pełne pierwotnych mieszkańców, Indian.

– Co wiadomo o rdzennej ludności? Jakie cechy ją charakteryzują?

– Bóg stworzył te rozmaite niezliczone ludy pełne prostoty, nie znające złości ni obłudy, bardzo posłuszne, niezwykle wierne swoim prawowitym panom i chrześcijanom, którym służą, najcichsze, najcierpliwsze, najbardziej w świecie pokojowo usposobione, nieskłonne do sprzeczki, zamieszek, kłótni, bójki, nie chowające uraz, nie żywiące nienawiści ani mściwości. Są to jednocześnie ludzie bardzo ubodzy, najmniej posiadający i nie pragnący posiadać dóbr doczesnych, a przez to nie pyszni ani żądni wyniesienia, ani chciwi.

– Kontakty z tak pokojowo nastawionymi mieszkańcami powinny przebiegać bezkonfliktowo, a tymczasem…

– Między te łagodne owce, obdarzone przez Stwórcę wspomnianymi zaletami, weszli Hiszpanie, a skoro tylko je poznali, stali się jak wilki i tygrysy, i lwy najsroższe, wygłodniałe od wielu dni. I od czterdziestu lat do dziś ćwiartują ich, zabijają, niepokoją, gnębią, męczą i niszczą mnóstwem dziwnych, nowych, różnorodnych, nigdy niewidzianych i niesłyszanych sposobów i okrucieństw.

– Ależ takie metody postępowania z tubylcami muszą prowadzić do licznych tragedii!

Przyjmujemy za słuszne obliczenie, że w ciągu czterdziestu lat tyrańskim sposobem postępowania i piekielnymi zbrodniami chrześcijanie zabili niesłusznie i okrutnie przeszło dwanaście milionów ludzi – mężczyzn, kobiet i dzieci – a sądzę, że się nie pomylę, mówiąc, iż było ich przeszło piętnaście milionów.

– Co stanowi motywację do tak bezgranicznego okrucieństwa?

– Chrześcijanie zabili i wytracili tylu wartościowych ludzi, wprost nieskończoną ich ilość, jedynie z tej przyczyny, by zawładnąć ich złotem.

– Złoto… Indianie szybko zrozumieli, jak wielką wartość ma ono dla najeźdźców. Doskonale wyraził to wódz Hatuey, gdy przemawiał do swojego ludu.

– Miał ze sobą koszyczek pełen złota i klejnotów i rzekł: „Tu widzicie boga chrześcijan, jeśli chcecie, odprawmy przed nim areytos (tak się nazywają tańce i pląsy), a może mu się przypodobamy i rozkaże im, aby nie robili nam nic złego”. Wszyscy głośno zawołali: „Dobrze, dobrze”. Tańczyli przed nim do upadłego. Potem Hatuey powiedział: „Pomyślcie, co będzie, jeśli go zatrzymamy. Przecież nas zabiją, aby go odebrać, wrzućmy go lepiej do rzeki”. Wszyscy byli za tym, żeby tak zrobić i wrzucili złoto do wielkiej rzeki, która płynęła nieopodal.

– Niestety, wódz Hatuey został pojmany przez Hiszpanów i żywcem spalony na stosie. Jednakże sposób, w jaki umierał, przeszedł do historii. Czy moglibyśmy przypomnieć tę sytuację?

– Gdy był przywiązany do pala, pewien mnich z zakonu św. Franciszka, świątobliwy mąż, który był przy tym, mówił mu o Bogu i naszej wierze, o której tamten nigdy nie słyszał. W czasie udzielonym przez katów zakonnik opowiadał skazanemu, że jeśli zechce uwierzyć w jego słowa, pójdzie do nieba, gdzie jest chwała i wieczny odpoczynek, a jeśli nie – pójdzie do piekła znosić wieczne kary i męki. Skazany, pomyślawszy chwilę, zapytał, czy chrześcijanie idą do nieba. Zakonnik powiedział, że tak, ale tylko dobrzy. Na to kacyk – nie namyślając się dłużej – rzekł, że nie chce iść do nieba tylko do piekła, aby nie spotkać się z nimi i nie widzieć tych okrutnych ludzi. Taką to chwałę i sławę pozyskał Bóg i nasza wiara dzięki chrześcijanom.

– Rzeczywiście – trudno o gorszą opinię. Nic dziwnego, że traktowani w ten sposób Indianie postanowili bronić się przed agresorami.

– Zaopatrzyli się w broń słabą, mało wytrzymałą i nie bardzo zdatną do ataku, a tym mniej do obrony – z tego powodu ich wojny niewiele groźniejsze są od naszej bijatyki na kije. Chrześcijanie za pomocą swych koni, mieczy i włóczni, rozpoczęli rzeź i wymyślne okrucieństwa. Wchodzili do wiosek i nie przepuszczali dzieciom, starcom ani kobietom ciężarnym czy położnicom, ale rozpruwali im brzuchy i ćwiartowali, jak gdyby natknęli się na baranki zamknięte w swych zagrodach. Zakładali się o to, który z nich jednym cięciem przetnie człowieka przez pół albo odetnie mu głowę jednym pchnięciem włóczni, albo obnaży wnętrzności. Odrywali za nóżki niemowlęta od piersi matek i roztrzaskiwali im głowy o skały. Robili długie szubienice i wieszali po trzynastu na każdej – na cześć i chwałę naszego Zbawiciela i dwunastu apostołów – tak że wisielcy prawie dotykali nogami ziemi, a podkładając drzewo i ogień palili ich żywcem.

– Obawiam się, że wiele osób uzna tę relację za zbyt koszmarną, aby mogła być prawdziwa.

– Zastrzegam się wobec Boga i własnego sumienia, że jak sądzę i pewien jestem, tak wiele jest tych strat, krzywd, zniszczeń, wyludnień i zagłady, śmierci i wszelkich straszliwych okrucieństw, bardzo ohydnych w swych odmianach, gwałtów, niesprawiedliwości, rabunków i rzezi, które na tamtych ziemiach względem tamtych ludów popełniono, że to co powiedziałem, i sposób, w jaki je przedstawiłem, nie obejmuje ani co do ilości, ani co do jakości nawet jednej dziesięciotysięcznej części rzeczy, które się działy i dzieją.

Sebastian Toll

Wszystkie odpowiedzi zostały zaczerpnięte z „Krótkiej relacji o wyniszczeniu Indian”, sporządzonej przez bpa Bartoloméa de Las Casas.

 

 

„FAKTY I MITY” nr 26, 07.07.2005 r.

NIE ZABIJAJ?

Szóste przykazanie biblijnego Dekalogu brzmi jasno i wyraźnie: „Nie będziesz zabijał”. Paradoksalnie, ten sam prawodawca – ponoć był nim Jahwe – domagał się na kartach ST egzekwowania kary śmierci i sam ją stosował.

Czytając ST, trudno jest oszacować, ilu ludzi zginęło z ręki biblijnego Boga. Długą listę otwierają ofiary potopu, podczas którego „zgładził Bóg wszystkie istoty, które były na powierzchni ziemi, począwszy od człowieka aż do bydła, aż do płazów i ptactwa niebios (…) Pozostał tylko Noe i to, co z nim było w arce” (Rodz 7. 23). Niektórzy liczbę zabitych szacują w setkach tysięcy, inni w milionach. Jakiś czas później Jahwe spuścił deszcz siarki i ognia na Sodomę i Gomorę, zabijając nieokreśloną liczbę ludzi, a przy okazji żonę Lota, która „stała się słupem soli” (Rodz 19. 24–26). Na uwagę zasługują również inne Boże masakry, np. śmierć pierworodnych w Egipcie „od pierworodnego syna faraona (…) aż po wszelkie pierworodne bydła”, utopienie armii faraona, wytracenie ponad 600 tys. uwolnionych najpierw z niewoli egipskiej Izraelitów, „których ciała legły na pustyni”, bo taka była wola Pana: „Żaden z tych mężów, którzy (…) widzieli moje znaki, jakich dokonałem w Egipcie (…) nie zobaczy ziemi, którą przysiągłem ich ojcom” – Lb 14. 22 nn.; Hbr 3. 17), czy pozbawienie życia – w ciągu jednej nocy – 185 tys. wojowników asyryjskich oblegających Jerozolimę (2 Krl 19. 35). Innym razem, gdy Jahwe rozeźlił się z powodu grzechu Dawida, zesłał na lud Izraela zarazę, która uśmierciła 70 tys. mężów (2 Sam 24. 15). To tylko niektóre z wielu podobnych „przedsięwzięć” wojowniczego boga semickiego plemienia Habiru.

Czy można się dziwić, że mając takiego prawodawcę, Biblia domaga się kary śmierci dla wielu rzeczywistych i urojonych przestępstw? Według A. Untermana, wykładowcy w Akademii Studiów Żydowskich w Jerozolimie i kierownika synagogi Jeszurun w Gatley (autor „Encyklopedii tradycji i legend żydowskich”), „w Biblii wymienia się cztery sposoby wykonywania kary śmierci: kamienowanie (zepchnięcie ze skały), spalenie (wlewanie roztopionego ołowiu do gardła), ścinanie głowy (mieczem) oraz uduszenie (za pomocą szarfy zaciśniętej na szyi)”. Do grzechów pociągających za sobą te formy pozbawienia życia należały: zabójstwo (swojego, tj. Żyda, nie goja!), bluźnierstwo, bałwochwalstwo, cudzołóstwo, kazirodztwo, bestialstwo, uprawianie czarów, złamanie szabatu, uderzenie własnych rodziców lub choćby buntowanie się przeciwko nim. Prawo nakazywało także słuchać i z respektem traktować kapłanów, bo w przeciwnym razie człowiekowi groziła kara śmierci (Pwt 17. 12).

Biblijnych jurystów szczególnie interesowała – w obrębie klanu czy plemienia, które reprezentowali – problematyka seksualna. W drobiazgowy sposób ustalono, komu i z kim wolno (lub nie wolno) utrzymywać stosunki seksualne. Naruszenie tego zakazu karano śmiercią; bez wyjątku – tu nie było litości (Kpł 20.11 – 14). Mało tego – w wielu wypadkach żądano kary śmierci nie tylko dla przestępcy, ale również dla ofiary. Gdy mężczyzna napadł w mieście i zmusił do seksu zamężną kobietę, a ona nie krzyczała zbyt głośno i – zdaniem obserwatorów – nie broniła się zbyt przekonująco, to oboje byli natychmiast kamienowani (Pwt 22. 23 nn.).

Wbrew temu, co niektórzy sądzą, izraelickie przykazanie: „Nie będziesz zabijał” pierwotnie w ogóle ludzkiego życia nie chroniło. Żydzi ustanowili je i odnosili wyłącznie do własnej społeczności, z myślą o ochronie przed anarchią i rozpadem własnego plemienia. Dopiero z czasem przykazanie to odniesiono do wszystkich ludów i narodów.

Artur Cecuła

 

 

„FAKTY I MITY” nr 30, 04.08.2005 r. MITY KOŚCIOŁA

POBOŻNE LUDOBÓJSTWO

Niewinnie brzmiące słowo cherem kryje w sobie mroczną stronę Starego Testamentu. Oznacza ono masowe mordy, które dokonywano w imię boga Jahwe.

Świętych wojen, prowadzonych przez lud Izraela w epoce przeddynastycznej i później musiało być wiele, skoro opisano je w dziele epickim „Księga Wojen Pana” (Lb 21. 4). Izraelici – podobnie jak i inne ludy, które czciły własne bóstwa – wyruszali na wojnę w imię swego boga narodowego, Jahwe. Księga Powtórzonego Prawa, która ma formę przemowy Mojżesza, zawiera prawdziwy kodeks wojenny; szczególnie rozdział 20 w całości został poświęcony temu zagadnieniu. Pośród wielu reguł odnoszących się do świętej wojny na uwagę zasługuje praktyka cherem, czyli zaplanowanej eksterminacji, którą obejmowano społeczności zamieszkujące ziemię Kanaan. W dzisiejszych czasach mamy pełne prawo nazywać te czyny – nawet, jeśli wydarzyły się dawno temu i chroni je autorytet Pisma Świętego – ludobójstwem, czyli zbrodnią przeciw ludzkości.

Szczegółowe badania nad tym straszliwym rytuałem prowadziło wielu znanych teologów, m.in. G. von Rad, E. Renan i H.S. Reimarus. Z cherem wiązało się bezduszne okrucieństwo wobec ludzi i zwierząt. Izraelici – zanim przystąpili do walki – składali częstokroć ślub, o którym możemy przeczytać w Księdze Liczb: „Wtedy Izrael złożył taki ślub Panu: Jeżeli wydasz ten lud w nasze ręce, klątwą obłożymy ich miasta” (Lb 21. 2). W atakowanym mieście wszystko, co żyło i co się ruszało, wycinano w pień. Na temat Jerycha napisano w Księdze Jozuego: „I na mocy klątwy przeznaczyli pod ostrze miecza wszystko, co było w mieście: mężczyzn i kobiety, młodych i starych, woły, owce i osły” (Joz. 6. 21). Księga Powtórzonego Prawa wyszczególniła nawet ludy, wobec których należało stosować tego rodzaju mord rytualny. Byli to Hetyci, Amoryci, Kananejczycy, Peryzzyci, Chiwwici i Jebuzyci (Pwt 20. 16–18). Teolog E. Renan ze zgrozą komentował: „Ludzkie okrucieństwo przybrało formę paktu z Bogiem. Ludzie składali uroczyste ślubowanie, że będą zabijać wszystko po kolei, przez co ustanawiali dla siebie zakaz dopuszczania do głosu rozumu lub litości. Skazywali na zagładę miasto lub kraj i wierzyli, że obrażą Boga, jeśli nie dotrzymają strasznej przysięgi”. Cherem ogłaszano między plemionami, rozsyłając przez posłańców mięso zabitych zwierząt (1 Sm 11. 7).

Ze ST wynika, że podczas zdobywania Kanaanu Jahwe stale domagał się stosowania cherem, czyli mówiąc wprost – ofiar z ludzi i ich własności (G. von Rad: „Złoto i srebro lądowało w skarbcu Jahwe”). Gdy klątwa nie znalazła dostatecznego odzwierciedlenia w krwawych czynach, Bóg Izraelitów reagował gniewem. Król Saul wymordował wprawdzie – tak jak żądał prorok Samuel – wszystkich Amalekitów, mężczyzn i kobiety, dzieci i niemowlęta, lecz oszczędził ich króla Agaga oraz najlepsze sztuki spośród zwierząt. Z tego właśnie powodu utracił tron i został odrzucony przez Jahwe. Klątwy cherem dopełnił wtedy Samuel, który „porąbał Agaga w kawałki przed panem w Gilgal” (1 Sm 15).

Hamburski teolog H.S. Reimarus (1694–1768), który krytycznie ocenił biblijny rytuał cherem, nie odważył się opublikować wyników swoich badań. Później ukazały się anonimowo w formie książkowej, opublikowane przez G.E. Lessinga. Książka ta wywołała duże poruszenie. Lecz – o dziwo – zgorszeniem nie był barbarzyński obrzęd, a fakt, że teolog odważył się pisać o krwawym obliczu biblijnego Boga.      

Artur Cecuła

 

 

„FAKTY I MITY” nr 37, 22.09.2005 r.

PRZEMILCZANA HISTORIA

POBOŻNE ZBRODNIE

Gdyby nasi posłowie aferzyści byli bardziej oczytani, mogliby uniknąć kar za swoje występki.

Wystarczyłoby zaopatrzyć się w katolicki dokument „Bulla de la Santa Cruzada”, który chroni lepiej niż immunitet, i to już od wieków!

W katolicyzmie częste są przypadki kojarzenia religijności ze zbrodnią, złodziejstwem, kłamstwem lub zabójstwem. Kościół uzurpuje sobie najwyższe prawo rozstrzygania w sprawach moralności, ale nie jest w stanie oświecić pobożnego zbrodniarza i przekonać go, że Bóg nie może popierać zbrodni. Dlatego łotr, popełniając przestępstwo, wzywa wszystkich świętych do poparcia swych zbrodni, zadowala się nadzieją absolucji po spowiedzi i w końcu czyni religię wspólniczką swoich podłości.

Na Sycylii złodzieje mają swojego patrona w osobie św. Dyzmy – jednego z łotrów ukrzyżowanych razem z Jezusem. A skoro już jesteśmy przy krzyżu – Cyganie usprawiedliwiają swoje złodziejstwa „faktem”, że jeden z nich ukradł najdłuższy gwóźdź, którym miał być przybity Jezus... I za to Syn Boży odwdzięcza się im przebaczeniem in blanco. Nie brakuje i takich łachudrów, którzy samą Marię Pannę uważają za swoją opiekunkę.

W pewnej legendzie z XIII wieku Matka Boska uratowała życie powieszonemu złoczyńcy, trzymając go w górze i nie pozwalając, aby zawisnął. W ten sposób nagrodziła go za modlitwy.

Wielu znanych przestępców, wymienionych przez dra Hellwiga w „Zeitschrift fur Religionpsychologie” (miesięcznik poświęcony psychologii religijnej), przypisywało Bogu i świętym powodzenie swoich zbrodni. Niejaka Pompilia Zambeccari ślubowała Madonnie Loretańskiej ofiarowanie złotego kielicha, jeżeli dopomoże jej w otruciu męża. Skazany w roku 1818 za morderstwo bawarski ksiądz Reimbauer wyznał w śledztwie, że modlił się o śmierć znienawidzonego przezeń człowieka i Bóg wysłuchał jego próśb, gdyż tamten zmarł.

Włoscy bandyci (prekursorzy późniejszych mafiosów – bez wyjątku gorliwych katolików) często chodzili do kościoła i dawali sute ofiary podczas mszy, a kiedy hersztowi bandy, Angiolillemu, podano w środę na śniadanie gotowaną kurę, zawołał w świętym gniewie: „Czy uważacie mnie za wyklętego, że dajecie mi mięso w dzień postu?! Czy chcecie, abym poszedł do piekła?!” Inni zbójcy dawali księżom pieniądze na msze ku czci Madonny del Carmiwali, której obraz nosili na szyi. Młoda kobieta, która z zemsty podpaliła dom swojego kochanka, podłożywszy ogień, zawołała: „Bóg i święta Panienka niech dokonają reszty!”. Zaś pewna

50-letnia włościanka z okolic Brukseli – po zamordowaniu wraz ze swoimi synami śpiącego męża – modliła się przy łóżku ofiary i odmawiała różaniec. Inna kobieta, której męża zamordowano za jej namową, stopniowo rozgotowała ciało i dała świniom na pożarcie.

W więzieniu wyraziła żal, iż przed ugotowaniem zwłok męża nie pokropiła ich święconą wodą.

Osławiony bandzior Klemens de Virbinia zadał sobie ranę w pierś i zatopił w niej miniaturowy posążek św. Antoniego, mniemając, że posiadł w ten sposób potężnego opiekuna. Podobnie postąpił Fra Diavolo, idąc za szeroko rozgałęzionym zabobonem. Po okaleczeniu własnego ramienia zagoił ranę poświęconą hostią. Niejaki Leone, herszt bandy, nosił wraz z obrazem zamordowanego przez siebie kamrata 16 świętych figurek, które miały go chronić „od złego”. W Bahia panuje przekonanie, że „syn świętego Antoniego” (tak nazywają tam Dzieciątko Jezus), trzymany przez niego na ramieniu, jest tylko wtedy cudotwórczy, kiedy zostanie... ukradziony! No to kradnie się go bez przerwy, żeby później sprawiał cuda. Naczynie z krwią św. Pellegrino, relikwię włoskich prowincji Apellino oraz Benevento, po jej kradzieży w roku 1907 policja odnalazła u przywódcy neapolitańskiej mafii, który wierzył, iż mając ją przy sobie, zyska przychylność i pomoc świętego.

Bardzo pouczającym i ciekawym przyczynkiem do zrozumienia tej formy religijności jest tzw. „Bulla de la Santa Cruzada”. Hoensbroch powiadał o niej, że jest do nabycia tylko w granicach Hiszpanii i kolonii, ale jej skuteczność można wywieźć wraz z nią poza granice państwa.

Ten pobożny dokument zapewnia wszystkie błogosławieństwa, połączone z pielgrzymką do Ziemi Świętej, która służy zapewnieniu bezkarności religijnej za dokonane kradzieże i uwolnienie od konieczności zwrotu kradzionych rzeczy. Kto na przykład skradł 150 realów i chce pozbyć się obowiązku zwrotu pieniędzy okradzionemu, nabywa taką bullę tylko za 2 reale; przy 300 skradzionych realach – płaci za nią 4 reale. I tak dalej... Ale sprawca kradzieży 3 tys. realów lub większych kwot musi co do ceny bulli umówić się specjalnie. Tak więc „Bulla de la Santa Cruzada” stanowiła moralny ekwiwalent dla złodzieja, który w ciągu jednego roku mógł ich nabyć aż 50! Poza tym sankcjonowała to, co ukradł, i wręcz zachęcała do dalszej aktywności.

We Włoszech kościelnego rabusia obowiązuje niepisany, ale honorowy zwyczaj, zbudowany na „pobożnej” moralności, że na klęczkach musi się pomodlić przed figurą, którą za chwilę zamierza okraść z kosztowności. W tychże Włoszech ksiądz Delacollonge, udusiwszy swoją kochankę, posadził ją na krześle, a gdy dawała jeszcze znaki życia, natychmiast udzielił jej rozgrzeszenia in articulo mortis (w obliczu śmierci).

10 kwietnia 1934 roku złodzieje ograbili w Lublinie „święty” obraz patrona złodziei – św. Antoniego. Zwinęli swojemu patronowi 20 złotych pierścieni, 2 złote krzyże Virtuti Militari, złoty łańcuch kanonicki, kilka złotych zegarków i mnóstwo różnych przedmiotów ze srebra. Opatrzność tak jakoś pokierowała śledztwem, że policja nie wykryła sprawców. Antoni został goły i wesoły, dokładnie oczyszczony z wotywnych darów.

W kościele Sante Devote w Monte Carlo znajduje się figura tegoż świętego, a gracze mają do niego szczególne nabożeństwo. Niejednokrotnie stali bywalcy kasyna odrywają się od stołów ruletki, aby u ołtarza błagać go o wenę w grze. Faktem jest, że czasami prośby były spełniane i św. Antoni pomagał niektórym wygrywać wcale pokaźne sumy w ruletkę lub trente-quarante, o czym świadczą marmurowe tabliczki wotywne, umieszczone w murze po bokach ołtarza, z dyskretnymi napisami, np.: „Merci, St. Antoine” lub „Reconnaissance a St. Antoine de Padoue”...

Biskup Michał Roman Sierakowski, przemyski sufragan, zapisał się w historii niepohamowaną namiętnością do kart. Był znany z tego, że odprawiał specjalne msze dla warszawskich szulerów karcianych, z którymi tuż po nabożeństwie przegrywał pieniądze uzyskane „z tacy”.

15 grudnia 1792 uzyskał nominację na posła do Rzymu. Poza instrukcjami otrzymał sporą sumę pieniędzy, niezbędnych przy sprawowaniu poselstwa. Z wyjazdu jednak nic nie wyszło, bowiem przerżnął w karty całą „delegację”. Na domiar złego pozbawił się pastorału, bo będąc w naglącej potrzebie posiadania gotówki na spłatę karcianych długów, oddał go Żydom w zastaw. Ów pastorał wykupiła trzecia „żona” Szczęsnego Potockiego, Zofia Wittowa, którą Potocki... kupił od jej prawowitego męża. Wittowa przesłała biskupowi Sierakowskiemu pastorał w futerale z... kart.

Jeszcze lepszy był ksiądz kanonik Koźmian z Krakowa, który wioząc do Rzymu w ramach daniny krwawicę ze swojej diecezji, 18 marca 1879 roku w Baden-Baden przerżnął w karty całe świętopietrze.

Na początku XX w. miał miejsce wielki skandal w klasztorze Bernardynów w Kole. Zakrystian kradł i sprzedawał Żydom różne wota, cenne przedmioty, księgi, a nawet mszały. Żydzi zawijali w mszalne kartki i obrusy kiełbasę, pieprz, sól i inne artykuły spożywcze, ale tylko do czasu... Kiedy pewna cokolwiek światlejsza mieszczka przyjrzała się uważnie opakowaniu i poznała w nim kartę wydartą z mszału, poszła z nią do strażnika, a ten do naczelnika. I w końcu sprawa znalazła się w prokuratorii. Oskarżony zakrystian zeznał przed sądem, jak to obchodzono w klasztorze ateńskie noce na bernardyński sposób. Powiedział, że księżulkowie, z których najmłodszy miał już 62 lata, każdej nocy urządzali pijatyki połączone z orgiami, na które cichaczem sprowadzali do klasztoru ostatniego rzędu ulicznice, a w zamian za otrzymane rozkosze obdarowywali je różnymi prezentami oraz pieniędzmi z tacy.

Zbrodnia sama przez się jest czynem ohydnym, ale skojarzona tak ściśle z religią oskarża głośno tych, którzy dzierżą monopol królestwa Bożego na ziemi – odwiecznych władców sumień ludzkich i panów życia wiecznego...

Bogdan Motyl

Prokurator dr Wulffen w pracy „Psychologia zbrodniarza” udowadnia i wprost oskarża pewne praktyki religijne o pośredni współudział w zbrodni. O spowiedzi na przykład pisze tak: „Z wszelką pewnością jest spowiedź uszna dla przeciętnie mniej oświeconej ludności katolickiej momentem, który zbrodniczość potęguje. (...) Widoki absolucji uczą lekceważyć złe czyny”.

 

 

nr 40, 13.10.2005 r.

ZBRODNICZE PRZEDRUKI

Belgijski ksiądz odpowie przed sądem za podżeganie do zbrodni ludobójstwa. Ojczulek został zatrzymany na ruandyjskim lotnisku w Kigali.

W latach 1970–1994 ksiądz Guy Theunis (60 lat) pracował jako misjonarz w Ruandzie. Przypomnijmy: W studniowej wojnie domowej rozpętanej po zestrzeleniu samolotu prezydenta Ruandy, zamordowanych zostało ponad 800 tysięcy osób. Wśród ofiar przeważali Tutsi, zaś stroną odpowiedzialną za rozpętanie rzezi byli Hutu. Często zdarzało się, że Tutsi chronili się w kościołach, licząc na to, iż Hutu uszanują miejsca kultu. Mylili się.

Theunis przedrukowywał w swoim czasopiśmie „Dialog” teksty ukazujące się w ekstremistycznej gazecie Hutu „Kangura”, które z kolei nawoływały do mordowania Tutsi. Wydawca „Kangura” Hassan Ngeze został skazany na karę dożywotniego więzienia za podżeganie do nienawiści na tle przynależności plemiennej.

W czasie wojny w Ruandzie wielu dostojników kościelnych aktywnie wspierało mordy oddziałów milicji Hutu na Tutsi. Zatrzymanie wielebnego do tego stopnia zaniepokoiło ministra spraw zagranicznych Belgii, Karela de Guchta, że zażądał on wyjaśnień od władz Ruandy. Ksiądz Guy Theunis jest pierwszym obcokrajowcem, który trafił przed oblicze sprawiedliwości w związku z ludobójstwem w 1994 roku.

Kościół katolicki i jego hierarchia wspierająca Hutu nie wyszli na tym konflikcie zbyt dobrze. Po 11 latach od tragedii wielu obywateli Ruandy (zarówno Hutu, jak i Tutsi) rezygnuje z katolicyzmu na rzecz islamu, twierdząc, iż zawiedli się na Kościele. Trudno im się dziwić zwłaszcza po tym, co Tutsi przeszli w katolickich świątyniach...

Łukasz Czaja

 

 

2006 r.:

 

nr 6, 16.02.2006 r.

ZBRODNIE KOŚCIOŁA

W IMIĘ BOGA (2)

Pod pozorem jedynie słusznej religii Kościół ideę chrześcijańską bezcześcił i deptał; zrobił z niej narzędzie do gromadzenia bogactw i ogłupiania tłumów. Najważniejszym narzędziem i krwawą kartą w historii Kościoła była inkwizycja.

W Europie zapanował ciemny, straszliwy w swych skutkach fanatyzm religijny. Kościół papieski wypowiedział wojnę heretykom – ludziom poszukującym Boga w Biblii, a nie w papieskich dogmatach. A następnie dominikanie – „psy Boga” – rozpoczęli polowanie na „czarownice”, czyli wiejskie znachorki i zielarki, które – w odróżnieniu od zakonników – z diabłem nie miały nic wspólnego. Torturowano, topiono w rzekach i palono na stosie ludzi w imię li tylko zabobonu wymyślonego przez Kościół. Tak powstawała najciemniejsza karta w dziejach ludzkości, którą zapisywano przez wieki krwią niewinnych.

Czesław Wrocki napisał w 1908 roku „Krótki rys dziejów inkwizycyi powszechnej”. Już na samym wstępie zaznacza, że nie jest ateistą, lecz człowiekiem wierzącym, i w swojej książce chce tylko zdemaskować czyny kościelnych zbrodniarzy, którzy na twarzach noszą maskę pokory i pobożności, w ustach pieszczą słowa miłości i przebaczenia, ale serca zawsze mają kamienne i zimne, dusze pychą wypełnione i dłonie wiecznie głodne złota.

Wrocki pisze, że „Rzym był założycielem, sprężyną i ostatnią zawsze instancyją trybunału świętej inkwizycyi; że dzieje papiestwa i tylko papiestwa, obciążają i po wieki obciążać będą wszystkie zbrodnie przez świętą inkwizycyję popełnione... Żaden z ówczesnych papieży nie usiłował mordów tych powstrzymać, a nawet przeciwnie – zachęcał sędziów inkwizycyi do coraz większej gorliwości. Świeckim zaś władcom, którzy do krwawej zabawy ręki przykładać nie chcieli, grozili stale papieże ekskomuniką i pozbawieniem ich tronu, co niemal z reguły opór ich łamało”.

Kim były ofiary, owi odstępcy od wiary, zwani również kacerzami? Z reguły byli to prawdziwi chrześcijanie, którzy – zgodnie z Biblią – nie uznawali papieża za głowę Kościoła lub zaprzeczali jego nieomylności. Zwykle wprowadzali nieznaczne zmiany w obrzędach liturgicznych lub odrzucali pewne dogmaty przez Kościół rzymski ustanowione i uznawane. Później prześladowano również Żydów, Maurów i homoseksualistów.

Jak zakończyła się owa „obrona wiary świętej”? Po kilku wiekach krwawych rozpraw z heretykami Kościół rzymski musiał pogodzić się z przegraną, czego dowodem są: protestantyzm, kalwinizm, prawosławie, anglikanizm i inne wyznania odłączone od papieskiego Rzymu. Dopiero Jan Paweł II w imieniu Kościoła rzymskokatolickiego przeprosił za wszelkie błędy inkwizycji i inkwizytorów. Błędy? Toż to było ludobójstwo na skalę niespotykaną w dziejach ludzkości!

Pod wpływem tortur (chłosta, łamanie kołem, nakłuwanie srebrną szpilą, przypalanie stóp, wbijanie żelaznych igieł pod paznokcie, przykładanie rozżarzonego żelaza itp.) oskarżeni na ogół przyznawali się do winy i wydawali „wspólników”. Egzekucja następowała natychmiast po odczytaniu wyroku. Oskarżeni szli na stos, a dokumenty z procesu trybunał inkwizycyjny rzucał w płomienie, aby herezja zginęła razem z heretykiem.

Kto mógł nim zostać, zdaniem Kościoła? Oto kilka przykładów: kto nie spowiadał się... trzy razy do roku, mógł już zostać podejrzany o herezję, a wtedy – zgodnie z postanowieniem soboru w Tuluzie (1229 r.) – burzono mu dom, konfiskowano majątek, przesiedlano do miejscowości prawowiernej (wówczas musiał nosić na ubraniu dwa kolorowe krzyże dla odróżnienia od „prawdziwych” katolików) lub trafiał do więzienia, „by błędami swymi kogoś z chrześcijan prawowiernych nie zaraził. Wszystkie osoby płci męskiej od 12 roku życia, a żeńskiej od 14 roku życia muszą złożyć przysięgę na to, że wskażą zwierzchności kacerzy. Przysięgę tę należy odnawiać co dwa lata”. Donosić musiały nawet dzieci, i to na swoich rodziców!

Heretykiem zostawał również ten, kto nie uznawał papieża za głowę chrześcijaństwa, albo ktoś podejrzany o czarownictwo, sprzeciwiający się wyrokom inkwizytorów lub odrzucający którykolwiek dogmat uznany przez Kościół rzymski. Nawet zmarli podlegali jurysdykcji kościelnej. Zmarłym, którym zarzucono herezję, mieli być wykopani z grobów, bo „pamięć zmarłych heretyków winna być pohańbioną, ciała wydobyte z grobów i spalone, a dobra skonfiskowane”.

Inkwizytor był pełnomocnikiem papieża, działał zgodnie z bullami papieskimi i dobrze wiedział, że aby zniszczyć heretyków, należy przede wszystkim wytępić ludzi, którzy ich ochraniają, starając się pomóc lub ukryć. Dominikanin Bernard Gwidonis, jeden z inkwizytorów, pisze przesłanie do sędziów (zwano ich katami papieskimi), w którym podkreśla, że wykorzenienie kacerstwa jest możliwe „przez tępienie ich obrońców i opiekunów”.

Przywilej walki z innowiercami oddali papieże w ręce dominikanów. Trybunały inkwizycyjne były nietykalne i niezależne od władzy świeckiej, choć te na ogół zdecydowanie wyszły naprzeciw papieskim żądaniom. Na przykład cesarz niemiecki Fryderyk II w lipcu 1213 roku złożył przysięgę (w obecności papieża Innocentego III), że będzie tępić heretyków, a sześć lat później powtórzył ją wobec papieża Honoriusza III. Zgodnie z owymi przysięgami, cesarz wydał rozporządzenie „Catharos Patarenos”, które brzmi: „Zarządzamy, ażeby wszyscy władcy składali przysięgę publiczną, że będą bronili wiary katolickiej i tępili w krajach wskazanych im przez Kościół kacerzy. Jeżeli władca świecki, mimo żądania i upomnienia Kościoła, nie stara się kraju swego od kacerzy oczyścić, wówczas kraj ten oddajemy na przeciąg jednego roku innym władcom katolickim, którzy bez oporu zająć go mają i w czystości wiary utrzymać”.

Wystraszeni książęta bez oporu zobowiązali się do popierania inkwizycji. Fryderyk II ogłosił całą serię dekretów (1220, 1224, 1227), w których zatwierdzał szczegółowe prawa dotyczące tropienia i karania „odstępców” od wiary, w tym prawo do palenia ich na stosie: „Komukolwiek będzie w oczywisty sposób udowodniona herezja, na prośbę biskupa swej diecezji zostanie natychmiast ujęty przez miejscowe władze świeckie i posłany na stos” (dekret z 1224 roku).

Pierwsze trybunały inkwizycyjne powstały już na początku XIII wieku, kiedy to papież Innocenty III powołał (1204 r.) przedstawicieli zakonu cystersów na swych legatów, których zadaniem było wytępienie sekty albigensów w południowej Francji. Pierwszymi inkwizytorami byli mnisi: Piotr de Castelnau, Rudolf z Fontfroide oraz Arnold Almalric, opat z Citeau. Oczywiście, nie działali sami. Na wezwanie papieża mnisi otrzymali pomoc wojskową. Udzielił jej między innymi Rajmund VI, hrabia Tuluzy.

Ze strony Rajmunda była to forma ekspiacji, bowiem kiedy papieski legat Piotr de Castelnau nie otrzymał z Tuluzy wymaganej pomocy i rzucił na niego klątwę – ten kazał giermkowi zabić inkwizytora. Papież zareagował natychmiast i odnowił ekskomunikę hrabiego, motywując to następująco: „Ponieważ pewne przesłanki pozwalają sądzić, że jest on winien śmierci naszego świętego legata Piotra de Castelnau, jako że publicznie groził mu śmiercią, jako że przyjął mordercę do swego grona, ogłaszamy go po raz kolejny wyklętym. Wszyscy katolicy bez obawy naruszenia prawa lennego mogą nie tylko ścigać jego osobę, ale także zająć jego dobra”. Przestraszony Rajmund VI ugiął się przed papieskim gniewem – nie tylko poddał się karze chłosty w miejscu, gdzie zginął inkwizytor, ale i przystąpił ze swym wojskiem do krucjaty prowadzonej przez dominikanów. Dopiero wówczas papież cofnął mu ekskomunikę.

I tak ruszyła krucjata na chrześcijańską, bezbronną ludność. Papież udzielił uczestnikom wyprawy odpustu zupełnego, a ci, pełni „chrześcijańskiego” zapału, mordowali kobiety, dzieci, starców i mężczyzn.

A oto jak pacyfikację miasta Beziers (rejon zamieszkany przez albigensów) relacjonuje w liście do papieża opat Arnold: „Nie oszczędziliśmy żadnego stanu ani płci, ani wieku. Dwadzieścia tysięcy głów padło pod ostrzami naszych mieczów. Zrabowaliśmy i spalili całe miasto. Dziwnie rozwścieklił nas ten sąd boski”.

W krwawej rozprawie z chrześcijanami największym okrucieństwem wykazał się ksiądz hiszpański Dominik de Guzmán, młodszy przeor swej kapituły. W nagrodę otrzymał w 1216 roku zezwolenie od papieża na założenie Zakonu Kaznodziejów (dominikanie) w celu „tępienia heretyków i ich obrońców”. Papież mówił o nich, że „bez strachu idą w skromnym ubraniu i z płomiennym duchem na poszukiwanie heretyków, by z łaską Bożą wyrwać ich z błędu przykładem życia swego i mądrością nauczania”. Dominikanie stworzyli trybunał inkwizycyjny, a ich drogę znaczyły odtąd: obłędny fanatyzm religijny, krew, tortury i śmierć.

Dominik de Guzmán, ksiądz, morderca, oprawca setek tysięcy chrześcijan, został później świętym. Do świętego Dominika modlą się rzymscy katolicy! Tylko gdzie on teraz przebywa... Cdn.

Andrzej Rodan

 

 

nr 7, 23.02.2006 r.

ZBRODNIE KOŚCIOŁA

W IMIĘ BOGA (3)

Żebraczy zakon franciszkanów nie chciał być gorszy i dołączył do „wyprawy krzyżowej” przeciwko waldensom, którzy praktykowali ubóstwo i postulowali reformy Kościoła.

Franciszkanin Sorelli (inkwizytor) stanął na czele tej krucjaty i ścigał waldensów jak dzikie zwierzęta: „Mordował ich i palił na stosach setkami i tysiącami (...). Gdy ścigani i tropieni waldensi ukryli się w ogromnej jaskini góry Pelvoux, legat papieski kazał u wejścia do jaskini rozpalić olbrzymi ogień, skutkiem czego wewnątrz podusiło się mnóstwo kobiet i dzieci. Kto zaś nie zginął od dymu, padał pod razami rozwścieczonej zgrai. Zginęło tam wówczas ponad 3000 ludzi” (Czesław Wrocki). Ogółem wybito ponad 40 tysięcy waldensów już w pierwszym etapie działania inkwizycji. Jak wynika z protokołów śledztwa, tylko jeden inkwizytor Jakub Fournier (późniejszy papież Benedykt XII!) skazał na śmierć około 800 ludzi, a przecież sądów inkwizycyjnych były setki. Każdy region, każda diecezja chlubiła się swoimi inkwizytorami.

Ruch waldensów szczególnie silny był na terenach Francji i Włoch, obecnej Szwajcarii, Austrii i w Niemczech. Waldensi stworzyli swój odrębny chrześcijański obrządek, przyczyniając się tym samym do rozszerzenia wiary protestanckiej. W roku 1517 tzw. ruchy heretyckie doprowadziły do ostatecznego oderwania się protestantów od Kościoła rzymskokatolickiego. Jedną z przyczyn były prześladowania kościelnej inkwizycji – wcześniejsze nawet niż sam moment powstania oficjalnej instytucji Sanctum Officium (1215 roku) i wcześniejsze niż osławione dzieło „Młot na czarownice” (Malleus maleficarum) – podstawowy podręcznik nakreślający inkwizytorom reguły polowań na... „czarownice”.

Wybiegnijmy trochę w przyszłość. Jakie były dalsze losy tej machiny śmierci? W 1542 roku papież Paweł III zreorganizował inkwizycję. Powołał Kongregację Kardynalską Inkwizycji, tak zwane Święte Oficjum (Sacrum Officium) złożone z sześciu kardynałów, którzy mieli nadzorować działalność sądów inkwizycyjnych. W Europie inkwizytorzy szaleli do XVIII wieku (w Hiszpanii, Włoszech i Portugalii – do XIX w.). Natomiast aż do XX wieku przetrwała Inkwizycja Rzymska. Od końca XVIII inkwizycja nie stosowała już kary śmierci i tortur, gdyż zdobycze humanizmu i opinia publiczna nie pozwalały na to. Ale cel, czyli walka z wolną myślą oraz ideologiami innymi niż rzymski katolicyzm, pozostał! W 1908 roku papież Pius X przekształcił inkwizycję w Kongregację Świętego Oficjum, zaś Paweł VI, w 1965 r. – w Kongregację Nauki Wiary. Jej zadaniem było dbanie o czystość wiary i tępienie ruchów reformatorskich w Kościele. Na jej czele stał kardynał Joseph Ratzinger, obecnie – papież.

 

Już przed wiekami ludność gnębiona przez inkwizycję stawiała opór, i to czasem dość zdecydowany. 29 kwietnia 1245 roku mieszkańcy Mediolanu wynajęli płatnego mordercę Carina, który zabił znienawidzonego inkwizytora Piotra z Werony. Papież rozkazał mordercę spalić na stosie. Mediolańczycy zlekceważyli polecenie papieża. Dodam, że Carino kilka lat później wstąpił do... zakonu dominikanów.

Kiedy w 1279 roku inkwizycja spaliła w Parmie dwie kobiety, w mieście wybuchło powstanie – zaatakowano klasztor dominikanów, wielu zakonników raniono, a jeden został zabity. Mnichów przepędzono z miasta tak skutecznie, że odważyli się tam powrócić dopiero po upływie ośmiu lat, kiedy Kościół stworzył oddziały wojskowe (tzw. Liga Katolicka, a wcześniej Towarzystwo Świętego Ducha o profilu militarnym). Wtedy dominikanie we Włoszech mogli już przystąpić do zbożnego dzieła. Wytępili katarów, odłam chrześcijan znany też pod nazwą patarenów, wybili albigensów zbiegłych z Langwedocji i zdobyli Sermione – siedzibę biskupa katarów.

We Francji dominikanie „specjalizowali” się początkowo w procesach pośmiertnych... Na przykład wykopane z grobu zwłoki heretyków z miasta Cahors niesiono przez całe miasto, aby je później spalić na stosie. Podobnie było w Tuluzie i innych miastach. Wyroki przeciwko żywym też były coraz liczniejsze. W Moissac skazano na stos i spalono żywcem 210 heretyków, w Mont-Wimer – 187, w Lavaur – 100, w Montségur – 200. W regionie paryskim zginęło w ten sposób dwa tysiące, a w tuluskim – około 4 tysięcy nieszczęśników. Lista ta jest tak długa, że pełne jej podanie przekracza możliwości tego eseju...

W Hiszpanii XIII wieku początkowo kara śmierci dotyczyła tylko opornych heretyków, a także Żydów i Arabów (Maurów), którzy mogli szerzyć herezję, chociażby przez to, że wyznawali inną religię. Próbowano więc nawracać zarówno Maurów, jak i Żydów, bowiem było ich w Hiszpanii zbyt wielu – w 1290 roku już ponad pół miliona. Niemniej Wilhelm Montgrin, arcybiskup Tarragony, wspomagany przez dominikanów, doprowadził setki prawdziwych chrześcijan na stos, a kilkadziesiąt ciał kazał ekshumować i spalić. Był to przykład dla żyjących, że nawet po śmierci nie unikną kościelnej sprawiedliwości. Dominikanin Piotr de Leodegaria, inkwizytor królestwa Nawarry wspomagany przez zakonników i przedstawicieli władzy świeckiej, szybko zdobył miano krwawego Piotra. Jego specjalnością było łamanie kołem i wydobywanie zeznań za pomocą rozpalonego do czerwoności żelaza.

W Niemczech w 1233 roku zwołano synod w Moguncji i uchwalono karę śmierci dla heretyków. Dominikanin Konrad Dorso (niektóre źródła podają: Konrad Tors) oraz fanatyczny inkwizytor Konrad z Marburga, dysponujący z papieskiego nadania niemal nieograniczoną władzą, tak się przechwalali: „Dla zabicia jednego winnego gotowi jesteśmy spalić stu niewinnych”. W „Annales de Worms” czytamy też: „Spalono w ten sposób tak wielu heretyków, że nie sposób ich zliczyć”. Dominikanie z Karyntii i Strasburga spalili 5 tysięcy ludzi, zaś ponad 10 tysięcy osadzili w więzieniach do procesu.

Jednakże inkwizytorzy przeholowali w swym świętym zapale. Kiedy Konrad z Marburga uzyskał od torturowanych zeznania obciążające dostojników państwowych – miarka się przebrała. Nikt z wielmożów nie miał zamiaru spłonąć na biskupim stosie, więc zabito Konrada, który wcześniej schronił się w Marburgu. Podobny los spotkał Konrada Dorso, jak również jego pomocnika – Jana Jednookiego. Pierwszego zasztyletowano w Strasburgu, a drugiego powieszono. Papież Grzegorz IX domagał się natychmiastowej zemsty. W odwecie – tylko w diecezji Bremy i w Dolnej Saksonii – zabito dwa tysiące ludzi.

Sądy inkwizycyjne powstawały również w innych państwach. Papieski legat Jakub da Praeneste utworzył je w Czechach i na Węgrzech, natomiast Robert le Bougre – w Niderlandach i Flandrii.

Jak wyglądała procedura inkwizycyjna dominikanów – Braci Kaznodziejów?

 

Autorami najstarszego „podręcznika”, pisanego w latach 1244–1254, byli czterej dominikanie: Bernard de Caux, Piotr Durand, Wilhelm Raymond i Jan de San Pierre. Najbardziej wzorcową i powszechnie stosowaną w walce z herezją (póki nie powstał „Młot na czarownice”) była praca inkwizytora Tuluzy Bernarda Gui (Guidonis) „Practica Inquisitionis heretice pravitatis” napisana w 1320 roku.

Guy Testas i Jean Testas podają, że w procedurze sądowej najpierw dawano tzw. czas łaski, kiedy to z ambon wzywano heretyków, aby sami dobrowolnie zgłosili się do inkwizytorów. Mieli na to miesiąc. Po upływie tego czasu heretyk był aresztowany i stawał przed trybunałem. Drugim etapem było przesłuchanie, na którym stosowano wymyślne tortury: chłostę (najbardziej łagodna, stosowana tylko we wstępnym etapie śledztwa), rozżarzone węgle lub żelazo.

Wrocki wymienia, że najczęściej tortury były trojakiego rodzaju: na sznurze wieszano obnażonego człowieka ze stukilogramowymi ciężarami u nóg, dźwigano go po bloku w górę, a potem nagle spuszczano, aż kości wychodziły ze stawów i pękały. Drugi rodzaj polegał na tym, że skrępowanego linami lub łańcuchami oskarżonego przywiązywano do specjalnej ławy i za pomocą korby zaciskano powrozy, aż wrzynały się w ciało do samej kości. Nie koniec na tym. W usta wkładano mu kawałek cienkiego lnu i wlewano w gardło wodę, która przez materiał sączyła się wolno, stopniowo zalewając krtań i płuca. Trzecim wreszcie rodzajem była tortura ognia. Nagiego więźnia sadzano skrępowanego na krześle, ciało smarowano mu tłuszczem, a stopy wkładano do żelaznego naczynia z żarzącymi się węglami. Zły duch miał wyjść przez głowę. Podobny cel „osiągano” za pomocą koła, do którego przywiązywano oskarżonego. Koło z ciałem obracało się tuż nad płonącym żarem.

Często też stosowano próbę wody, czyli tzw. sąd boży. Jeżeli wrzucony do wody „winowajca” utonął, dawał dowód swej winy. Jeśli natomiast nie utonął... był winny tym bardziej! Pomogły mu bowiem siły nieczyste... I wtedy go wyławiano, żeby spalić na stosie. „Sąd boży” (ordalia) aż do XVII wieku stanowił ważne postępowanie śledcze w tym nieludzkim systemie prawnym stworzonym przez Kościół.

Oskarżony oczekiwał na proces, siedząc w ciemnym lochu przykuty łańcuchami do murów. Końcowym stadium był wyrok. Prawie wszystkie orzeczenia sądów były jednakowe: kara śmierci. Wyrok uniewinniający zdarzał się raz na kilka tysięcy orzeczeń. Przeważnie dotyczył tych, którzy mieli jakieś znajomości wśród wielmożów lub zdołali się wykupić tym, czego im jeszcze nie zagrabiono (cały majątek pojmanego przechodził na własność lokalnego kościoła). Egzekucje odbywały się publicznie, przeważnie w dni świąteczne, w obecności tłumów spragnionych rozrywki, na tzw. auto da-fé, czyli publicznym wyznaniu wiary. Niekiedy za jednym zamachem szło na stos kilkuset skazanych. Cdn.

Andrzej Rodan

 

 

nr 10, 16.03.2006 r.

ZBRODNIE KOŚCIOŁA

W IMIĘ BOGA (6)

Polowania na czarownice trwały w całej Europie.

W Polsce również. Diablice znajdowano nawet w żeńskich klasztorach. Obok pospólstwa na stos trafiali czasami księża...

Ośmioletnia Louise Maillat została w czerwcu 1598 roku opętana przez pięć diabłów. Uwięziono Françoise Secretain, którą oskarżono o wpuszczenie demonów do ciała dziecka. Kobieta przez pierwsze dni w więzieniu nie przyznawała się do niczego, cały czas modliła się, a w ręce miała różaniec. I wtedy sędziowie zauważyli, że jej różaniec miał uszkodzony krzyżyk... To był dowód na porozumienie kobiety z diabłem. Torturowana ofiara nie tylko przyznała się do winy, ale również dodała, że uśmierciła wiele zwierząt – zarówno krów, jak i jałówek – wymawiając sekretne słowa i uderzając zwierzęta... pałeczką.

Inne opowiadały inkwizytorom, jak bardzo na tych sabatach unurzane były w rozpuście cielesnej, parodiowały liturgię mszy św., ubliżały Synowi Bożemu i Najświętszej Marii Pannie, pluły na krucyfiks, na tzw. czarnej mszy eucharystię podawały ropuchom, a pod koniec sabatu musiały spowiadać się szatanowi z tego, czego dokonały od ostatniego spotkania. Ich pan i władca najwyżej cenił tych, którzy uśmiercili najwięcej ludzi i bydła, rzucili najwięcej chorób, zniszczyli najwięcej plonów, a więc – najbardziej aktywnych.

Jean-Michel Salman pisze: „Przechodząc na stronę diabła, czarownicy nie tylko szkodzili, ale także popełniali zbrodnię przeciwko religii. Tworzyli sektę – stąd też epidemiczny charakter zjawiska – oraz poddawali się władzy diabła, podpisując zawarty z nim pakt własną krwią.

W społeczeństwie, w którym wyznawanie religii chrześcijańskiej uznawano za rzecz niepodlegającą dyskusji, czarownik był nie tylko heretykiem, ale także apostatą, ponieważ wyrzekł się religii boskiej i przyjął diabelską... Osobnikowi takiemu trybunał nie mógł więc okazać najmniejszej litości, a na to, by nawrócić go na łono Kościoła, było już za późno. Jeżeli czarownik wyznał swe winy, skazywano go na stos; jeżeli okazał skruchę – trybunał mógł przyznać mu łaskę powieszenia lub uduszenia przed spaleniem”.

Ale nadchodził już czas, kiedy ściganiem czarowników nie zajmowały się kościelne trybunały inkwizycyjne przy pomocy miejscowych władz, lecz czynności te przejęły trybunały świeckie (królewskie i możnowładców), wykazując w prześladowaniach nie mniejszą surowość niż ich poprzednicy. Inkwizytor Bernard Comensis pisze w swej Lucerna Inquisitorium, że wykonanie wyroku inkwizytorów odbywa się za pośrednictwem władzy świeckiej, która nie może się ociągać i przeszkadzać (wyrok inkwizycji był niepodważalny i ostateczny), pod groźbą najpierw ekskomuniki kościelnej, a następnie kary śmierci.

W Niderlandach, pozostających aż do końca XVI wieku pod panowaniem Hiszpanii, już pod koniec XIII wieku wprowadzono dominikańskie sądy inkwizycyjne. Tylko przez 80 lat, a więc w okresie panowania królów Karola I Habsburga (1516–1556) i Filipa II (1556–1598), stracono – jak wylicza żyjący w tamtych czasach historyk Hugon Grotius – sto tysięcy ludzi! W Niemczech – ponad pół miliona. We Francji uśmiercono ponad milion. Historycy oceniają, że podczas krucjat przeciwko kacerzom i w polowaniach na czarownice wymordowano około trzech milionów ludzi. W wojnach religijnych zginęło ponad pięć milionów. Są to liczby przerażające, biorąc pod uwagę ówczesną populację Europy. Nikt jednak nie jest w stanie policzyć, ile osób zginęło w więzieniach podczas tortur bądź zostało skazanych na dożywotnie więzienie w lochach... Jeden inkwizytor papieski Don Pedro Arbuez y Epila tylko w ciągu roku sprawowania swego urzędu spalił w Hiszpanii ponad 2 tys. ludzi na stosach (w tym 300 w samej Sewilli), a 17 tys. skazał na dożywotnie więzienie, zabierając im majątki, które z reguły przejmował Kościół.

Ten morderca w 1867 roku został przez papieża Piusa IV kanonizowany i ogłoszony świętym!

 

Inkwizycja nie zawsze była tak surowa. Chroniła np. mniszki opętane przez diabła. Jak się okazało, książę piekieł z niezwykłą mocą atakował żeńskie klasztory. Świętą Katarzynę z Sieny (1347–1380), patronkę zakonu dominikanów i Rzymu, diabły wprowadzały w erotyczny trans nie tylko w celi, ale nawet w świątyni. Świętej Katarzynie do zaspokajania chuci nie wystarczały diabły – domagała się miłosnych objęć... Chrystusa. Na palcu nosiła pierścień darowany jej przez Najwyższego Oblubieńca. Pierścień ten – widoczny tylko dla świętej osoby – wykonany był... z rzekomego napletka Jezusa, pozostałego po obrzezaniu w ósmym dniu ziemskiego bytowania boskiego syna.

U Deschnera, chyba najwybitniejszego w XX–XXI wieku historyka Kościoła rzymskokatolickiego (wywiad w „FiM” 42/2001), możemy zapoznać się z licznymi przykładami opętania w klasztorach. Jedna z mniszek klasztoru Caimbrai (1491) zeznała w śledztwie „Świętej Inkwizycji”, że pozwoliła sobie na wprowadzenie diabła do klasztoru i... 434 razy miała z nim stosunek seksualny. W Louviers diabelska erotomania nawiedziła 18 mniszek na 50 zamieszkałych w klasztorze.

Sławna przeorysza Magdalena z Cordony (1554) współżyła cieleśnie z cherubinem Balbanem, który dodatkowo przenosił ją na orgie grupowe do klasztorów męskich, gdzie oddawała się wszystkim, którzy tego zapragnęli. Nienasycone seksualnie diabły pojawiały się zarówno u urszulanek w Loudun, jak i benedyktynek madryckich. Mniszki cambraiskie w napadach żądzy i erotycznego szału właziły na drzewa, zawisały na gałęziach, miauczały, wykonywały ruchy kopulacyjne, onanizowały się.

Teresa z Avila (1515–1582), późniejsza święta, także była atakowana przez diabła. Napisała później, że pastwił się nad nią sam Belzebub: „(...) przez pięć godzin, powodując tak straszliwe bóle i tak wielki wewnętrzny i zewnętrzny niepokój, że myślałam, że dłużej tego nie wytrzymam”. Święta Teresa została wkrótce nagrodzona i zaczął ją odwiedzać Jezus, aniołowie, św. Józef, a szczególnie miły był dla niej Chrystus: „(...) zasiał we mnie miłość (...) on jest zatopiony we mnie, ja w nim (...) w tym życiu nie ma większej przyjemności”.

Książę piekieł niejedno miał imię: właził pod suknie w postaci kota liżącego wargi sromowe (klasztor w Hensburgu), zamieniał się w gwałcącego psa (Kolonia), zaś w Aix sam Asmodeusz zmuszał siostrę do obnażania się i czynienia ruchów lubieżnych. Najsłynniejsza inwazja seksualnych diabłów (spopularyzowana współcześnie przez literaturę, teatr, operę i film) to słynne diabły z Loudun. Znakomity pisarz Aldous Leonard Huxley (1894–1983) w powieści „Diabły z Loudun” określił wszeteczną „współpracę” zakonnic z diabłami jako szok dla lokatorów najpodlejszych domów rozpusty w Europie.

Obłąkane kobiety, żyjące w celibacie, wyczerpane buntem młodych organizmów, przyznawały się do współżycia płciowego z diabłami zamienionymi w psy, koty, księży, spowiedników, języki, ręce i usta swych klasztornych współtowarzyszek.

Diabły z Loudun, to najgłośniejszy przypadek obłąkania, który nabrał wymiaru tragedii antycznej. Miejscem akcji był klasztor urszulanek, w którym przeorysza, matka Joanna od Aniołów (Jeanne des Anges), nakłoniła zakonnice do manifestowania objawów diabelskiego opętania. Opisywała w swej autobiografii, jak jej ciało domagało się rozkoszy. Jednym z siedmiu nawiedzających ją w nocy czartów był Asmodeusz, którego później zastąpił ksiądz Urbain Grandier, proboszcz parafii Saint-Pierre du Marché i kanonik Sainte Croix, słynący w okolicy ze swych miłosnych podbojów. Ksiądz ów był spowiednikiem miejscowych dam ze znakomitych rodów, słynął z myśli libertyńskiej, mieszał się w lokalne rozgrywki polityczne, był pupilem biskupa Bordeaux i osobistością bardzo znaną. Jednakże nie na tyle, aby go osobiście znała Matka Joanna. Przeorysza nigdy w życiu Grandiera nie widziała, ale nie przeszkodziło jej to później doprowadzić go na stos.

Inwazja diabłów w klasztorze w Loudun została współcześnie spopularyzowana przez literaturę, teatr, film i operę. W Polsce, nowela Jerzego Iwaszkiewicza (1894–1980) pt. „Matka Joanna od Aniołów” stała się kanwą scenariusza filmu Jerzego Kawalerowicza, zrealizowanego w 1960 r. Niecały rok później film ten zdobył Srebrną Palmę na festiwalu w Cannes. Iwaszkiewicz „spolszczył” francuską historię, a scenarzysta Tadeusz Konwicki utrzymał polskie tło historyczne. Rzecz dzieje się na Smoleńszczyźnie. Do opętanej przez diabła przeoryszy Joanny (grała ją Lucyna Winnicka) został wezwany ksiądz Suryn (Mieczysław Voit). Budzące się między nimi uczucie ksiądz uznał za opętanie, a chcąc ocalić Joannę, popełnił wielką zbrodnię, skazując tym samym swoją duszę na wieczne potępienie. Film ten jest z pewnością jednym z najpiękniejszych wizualnie polskich filmów, ale sprzecznym z prawdziwą historią, jaka wydarzyła się w Loudun i zakończyła 8 sierpnia 1634 roku, kiedy to kanonik Grandier został żywcem spalony na stosie.

Również i opera Krzysztofa Pendereckiego zbliżona jest librettem do oryginalnej historii. Za najlepszy film na ten temat uważam obraz Kena Russela (o tych tragicznych historiach, krucjatach i konkwistach napiszę szerzej w książce „Mordercy w habitach”, którą już teraz można zamawiać w Aris Poland, skr. poczt. 29, 90-993 Łódź 41 lub mailem: arispoland@wp.pl).

Ile osób zabito w Europie w wojnach religijnych oraz jako podejrzanych o herezję lub czary? Działania konkwistadorów, inkwizytorów i innych działających w imię Boga morderców z krzyżem w ręku doprowadziły do wyginięcia całych wielkich cywilizacji: imperiów Inków, Azteków, Majów, Tolteków. Ile milionów Indian wymordowano? Te wstrząsające liczby podam w następnym odcinku, przeznaczonym dla Czytelników o silnych nerwach!

Andrzej Rodan

 

 

2007 r.:

 

nr 1, 11.01.2007 r.

KSIĄDZ LUDOBÓJCA

Kapłan katolicki Athanase Seromba skazany został przez Międzynarodowy Trybunał Kryminalny ONZ w Tanzanii na 15 lat więzienia za zbrodnie ludobójstwa, których dopuścił się w roku 1994 w Rwandzie, kiedy ekstremiści z plemienia Hutu wymordowali ponad pół miliona ludzi z plemienia Tutsi.

Seromba polecił napastnikom podpalić kościół, w którym przed prześladowaniami ukryło się dwa tysiące uchodźców. Dowodził akcją bojówkarzy Hutu, którzy wlali przez dach benzynę i wrzucili granaty. Do uciekających strzelano. Następnie ksiądz Seromba nakazał zrównać kościół z ziemią.

Wielu innych księży i zakonnic ponosi winę za udział w ludobójstwie w Rwandzie. W ubiegłym miesiącu dobiegł końca proces zakonnicy, która pomagała bojówkarzom uśmiercić setki ludzi kryjących się w szpitalu. Dostała 30 lat. W roku 2001 dwie inne katolickie siostry zostały skazane w Belgii za pomoc w mordowaniu. Tysiące mieszkańców Rwandy, na wieść o roli księży i zakonnic w masakrach, wyrzekło się wiary katolickiej.

Ks. Seromba zbiegł w roku 1994 do Konga, a stamtąd w roku 1997 do Włoch, gdzie przedstawił list polecający byłego biskupa rwandyjskiego. Skierowany został do pracy duszpasterskiej we Florencji, gdzie aresztował go Interpol.

ZW

 

 

nr 3, 25.01.2007 r.

KOŚCIELNI OPRAWCY

W ciągu 100 dni w Rwandzie bestialsko uśmiercono jedną siódmą narodu – milion ludzi. Rozmiary tej hekatomby i sposób, w jaki ją wyciszono, dużo mówią o mentalnej kondycji homo sapiens.

Tempo mordowania było trzy razy szybsze niż w przypadku Holokaustu, o którym nie zapomni się nigdy. Jednym z inspiratorów zagłady Żydów był Kościół katolicki.

W historii masakry w Rwandzie – kraju, którego połowa mieszkańców wyznawała do 1994 roku katolicyzm – rola tego Kościoła była jeszcze bardziej jasna i haniebna.

O zagładzie miliona ludzi, głównie z plemienia Tutsi, świat sobie na moment przypomniał, gdy media (oczywiście nie w Polsce) informowały (13 grudnia) o wyroku na ks. Athenase Serombę. Potem znów na to, co wydarzyło się przed 16 laty w Rwandzie, skwapliwie naciągnięto całun zapomnienia. Ludzie nie lubią żyć z poczuciem winy ani słuchać opowieści, od których robi im się niedobrze.

Tymczasem mielące mozolnie żarna wymiaru sprawiedliwości są w ruchu, a Seromba nie jest jedynym katolickim sługą Bożym, który został napiętnowany. Proces kapelana armii, ojca Emmanuela Rukundy, rozpoczął się w listopadzie 2006 r. Jeszcze w roku 2000 kary udało się uniknąć (brak niepodważalnych dowodów winy) biskupowi Augustinowi Misago, oskarżonemu o wysłanie z premedytacją na śmierć dziewiętnastu uczennic z plemienia Tutsi.

Międzynarodowy trybunał ONZ nie jest jedynym sądem, przed którym stają duchowni. Ostatnio rwandyjski sąd skazał na 30 lat więzienia zakonnicę Theopister Mukakibibi, która odmawiała pożywienia, lekarstw i opieki pacjentom szpitala uniwersyteckiego, a potem wyrzuciła zeń pacjentów z plemienia Tutsi, wiedząc, że czekają na nich mordercy Hutu.

16 listopada ubiegłego roku sąd wojskowy zaocznie skazał ks. Wenceslasa Munyeshayaka, oskarżonego o gwałty i pomoc w ludobójstwie. Duchowny przebywa we Francji, a prokurator stara się o ekstradycję. Siostra Maria Kizito oraz jej przeorysza Gertrude Mukangango dostały w Belgii wyroki 12 i 15 lat więzienia za to, że wezwały bojówki Hutu, by rozprawiły się z uciekinierami Tutsi, którzy szukali schronienia w klasztorze. Zamordowano wówczas setki osób, w tym dzieci.

Nie słyszy się natomiast choćby o jedynym przykładzie odwrotnym: o księżach katolickich, którzy z narażeniem życia ratowali ofiary lub nawoływali do zaprzestania masakry. Jak do tego mogło dojść w kraju o tak silnych strukturach katolickich?

Jednym z niewielu, którzy zadają sobie takie pytania, jest wywodzący się z rodziny Tutsi jezuita, ojciec Elisee Rutagambwa, piszący w Boston College pracę o reakcji Kościoła na rwandyjską rzeź. Na kongresie teologów i etyków w Padwie stwierdził: „Zdumiewające, że współczesne nam ludobójstwo nie jest w centrum zainteresowania etyków. Teolodzy o tym nie mówią, etycy unikają tego tematu”. Rutagambwa stwierdził, że hekatombie w Rwandzie łatwo można było zapobiec i Zachód miał możliwość interwencji. Przypomniał też, że polaryzacja etniczna obu plemion była rezultatem polityki kolonizatorów belgijskich. Przedtem Hutu i Tutsi harmonijnie koegzystowali, ale kolonizatorzy stosowali znaną taktykę „dziel i rządź”, szczując jednych na drugich. Podobnie postępował Kościół i Rutagambwa obarcza go współwiną za to, do czego doszło.

ZW

 

 

nr 16, 26.04.2007 r. W IMIĘ BOGA

ŚWIADECTWA HAŃBY

Miała 15 lat, gdy ją nam na badanie dano. Ksiądz prałat rozebrać kazał i taką nagą powiedziono. Płakała. Oględzin onże prawem przepisanych w środku dokonał i że dziewicą była, kata precz odesłał na pacierz jak kodeks stanowił. Wtedy kołek dębowy wziął do ręki, łono rozpostarł i...

...Dość! Tej relacji szesnastowiecznego mnicha Anzelma z Brandenburgii, beznamiętnie opisującego tortury zadawane młodej „czarownicy”, nie będę przytaczał do końca. Dlaczego? Bo nie!

Mam tylko nadzieję, że wynaturzonych zboczeńców, oprawców owego dziecka, Belzebub smaży na wolnym ogniu w piekle. Ten sam diabeł, którego tak pilnie poszukiwali w łonie tej dziewczyny...

Mówicie, że piekła nie ma... No to wielka szkoda. W tym akurat przypadku chcę wierzyć, że jest. Powinno być...

Kilka tygodni temu w artykule „Ostatnia czarownica” opisałem potworną zbrodnię spalenia żywcem jedenastu kobiet. W Doruchowie, niedaleko Poznania. W samym środku Europy, w samym środku epoki oświecenia.

Artykuł poruszył Czytelników do żywego. Wasz szok i wściekłość dobrze oddaje zdanie z listu Pani Aliny z Kielc: „Nigdy dość o tym pisać. O ich zbrodniach – tych dewiantów. Nigdy dość przypominać. Bądźcie takim prawdziwym Instytutem Pamięci Narodowej!” .

Niesiony słuszną złością naszej Czytelniczki przeczytałem kilkaset stron tekstów źródłowych, starych woluminów, reprintów pożółkłych kodeksów... Po to, aby napisać tekst o historii tortur. Historii ludzkiej hańby. I hańby rzymskiego Kościoła.

Lecz im bardziej zagłębiałem się w mroki dziejów, im staranniej i bardziej obrazowo próbowałem oddać ból i rozpacz torturowanych, tym dokładniej rozumiałem, że tego zrobić się nie da. Jak bowiem opisać to, co czuła dwudziestoletnia Katarzyna Winnbroth, którą walijska wieś w roku Pańskim 1600 skazała za czarodziejstwo na... zgwałcenie przez kozła.

Nie napiszę więc tekstu o kaźni czarownic i czarowników. Oni go napiszą... Ci, którzy przy tym byli, uczestniczyli w tym, przeżywali na własnej skórze.

Oto garść autentycznych relacji, fragmentów większych całości, streszczeń dokumentów zachowanych w archiwach. Najbardziej obsceniczne pominąłem, ale i tak Czytelników o słabych nerwach proszę o zażycie wpierw czegoś na uspokojenie. Nie żartuję.

„Palce krępowano im niezwykle mocno sznurkiem, a potem oddzielano je od siebie poprzez wbijanie żelaznych i drewnianych klinów. Innym wiązano nogi i wieszano na drewnianej belce głową w dół, po czym bito ich w podeszwy stóp, aż odpadały paznokcie. Następnie bito ich po głowie, aż krew tryskała z ust, nosa i uszu. Byli także chłostani po gołym ciele bambusową trzciną, kolczastymi gałęziami, a nade wszystko trującym zielskiem o silnie żrących właściwościach, które parzyło przy najmniejszym dotyku.

Potwór, z którego rozkazu popełniano te okrucieństwa, potrafił łamać zarówno ludzkie ciało, jak i ducha. Często kazał ojca i syna, rozebranych do naga, wiązać razem za stopy i ramiona, a potem chłostać, aż skóra odchodziła od ciała całymi płatami. Ten ksiądz odczuwał szatańską satysfakcję, wiedząc, że każde uderzenie musi sprawiać także psychiczny ból, albowiem gdy omijało ono syna, ten miał gorzką świadomość, że dosięga jego ojca; podobnie cierpiał ojciec, gdy razy, zamiast na niego, spadały na syna.

W końcu obaj i tak umierali...

Nie sposób opisać, co wyprawiano z kobietami (...). W biały dzień, na oczach gapiów, te delikatne skromne dziewice były brutalnie gwałcone (...). Innym kobietom wsadzano sutki w rozszczepiony bambus i urywano je. To, co inne narody starannie skrywają w swym poczuciu skromności, tenże potwór w sutannie wystawił na widok publiczny, po czym palił w ognisku. Wewnątrz przyrodzenia lubiał też wsuwać tlące się szczapy smolne, które dogasały w środku przy wtórze nieopisanego wycia. To było zwierzę, a nie człowiek”.

„Gdy był ledwo żywy, usadowiono go w fotelu na środku platformy i wtedy kat John Cooper [...] podszedł od tyłu z nożem podobnym do sekatora, obciął mu uszy i uniósł w górę, aby motłoch mógł je dojrzeć. Po przekazaniu ich panu Watsonowi, kat rozciął oba nozdrza nożycami”.

„Ponownie podnieśli go do góry i przypalili mu świecami podeszwy stóp, aż tłuszcz pogasił płomienie, lecz ponownie zapalili świece. Przypiekali mu również łokcie, wewnętrzne części dłoni oraz ciało pod pachami, aż widać było żywe mięso”.

„Oprawca podszedł do glinianego dzbana pełnego wody, stojącego nieco poniżej mojej głowy, i napełnił garnek z wydrążonym w dnie otworem, który zatkał kciukiem; przybliżył naczynie do mych ust i wlał we mnie zawartość. Była to objętość hiszpańskiego sombre, co odpowiadało połowie angielskiego

galona. Pierwszą i drugą porcję przyjąłem z lubością, jako że ciało me spalał zjadliwy ból po przebytych katuszach, a do tego nic nie piłem od trzech dni.

Jednakże później, przy trzeciej porcji, uświadomiłem sobie, że jestem poddawany nowym, okropnym torturom! Zamknąłem usta w obronnym odruchu, na co alcaide (nadzorca więzienny) rozzłościł się i rozwarł mi zęby żelaznymi kleszczami, których używał brutalnie za każdym razem. Mój wygłodniały brzuch pęczniał jak balon, sprawiając mi tym większy ból, że głowa zwisała mi na dół, a wdzierająca się siłą woda zatykała gardło i dławiła mnie, gdy próbowałem wyć”.

„Nieszczęśnika rozbiera się do naga, wiąże ręce z tyłu i kładzie na prostej ławie tak, że brzuch ma nieco uniesiony do góry wraz z genitaliami. Aby nie spadł z ławy, zostaje do niej przywiązany sznurem, który krępuje go na wysokości przepony i pod pachami. Do dużych palców u nóg przyczepiony jest sznurek powodujący rozciąganie ciała przy pomocy koła, żerdzi bądź podobnego przyrządu. W dalszej fazie można obwiązać sznurem uda ofiary i ściskać je, mocniej lub słabiej, według uznania sędziego (...). Czasami na głowę zakłada się pętlę z guzowatej liny – zwaną paternoster – którą zaciska się dwoma patykami bądź kośćmi, również zgodnie z wolą sędziego. Następnie w razie konieczności kat przykrywa twarz nieszczęśnika czystą szmatą, zatykając mu tym samym nos, i wylewa z dzbana wodę na jego brzuch, łydki, palce u nóg i pozostałe miejsca, po czym, otwierając mu usta przy pomocy wędzidełka, poi go zimną wodą, aż nieszczęśnik nabrzmiewa i pęka w końcu.

Dobry sędzia musi zawsze znać uczucie litości i brać pod uwagę wiek oskarżonego oraz stan jego zdrowia, aby udowodnić, że sprawuje swój urząd w zacnym celu, a nie dla zaspokojenia krwiożerczych żądz. Na początku musi być ostrożny i umiarkowany, potem surowy, a na końcu bardzo surowy, w zależności od ciężaru przestępstwa oraz wagi dowodów przeciw oskarżonemu, jak również charakteru jego zeznań. Nie powinien jednak zwracać uwagi na krzyki, wrzaski, jęki, dygotanie czy ból oskarżonego”.

„Więźniów rozbiera się bez poszanowania ich człowieczeństwa i godności; nie tylko mężczyzn, lecz także kobiety i dziewice, z których najzacniejsze i cnotliwe trzymają w lochach. Najpierw muszą one rozbierać się do samej koszuli, lecz i tę wkrótce ściągają, odsłaniając – wybaczcie te słowa – swoje najintymniejsze narządy, zanim wciągną na siebie obcisłe, płócienne majtki”.

„Jeśli zabiegi te okazywały się niewystarczające, sięgano po wodę. Skazaniec musiał wypić ogromną jej ilość, po czym wkładano go do drewnianego koryta z pokrywą, którą oprawcy naciskali wedle uznania. Plecy ofiary spoczywały na belce biegnącej w poprzek koryta tak, że powodowała pęknięcie kręgosłupa.

Równie bolesne było torturowanie ogniem. Więźnia kładziono na ziemi, podeszwy stóp smarowano mu smalcem bądź inną łatwopalną substancją i przepiekano je tak długo, aż dręczyciele usłyszeli stosowne zeznania”.

„Będąc teraz w koszuli, związał ją między nogami, gdzie miał funt prochu w woreczku ze zwierzęcego pęcherza i taką samą ilość pod każdym ramieniem. Wyszedł na stos i przyniesiono trzy żelazne obręcze (...). Jedną opasano go w talii, lecz okazała się za wąska i musiał wciągać brzuch, upychając go przy tym ręką. Gdy jednak chcieli opasać mu szyje i nogi, zaprotestował, mówiąc: »Na pewno nie sprawię wam najmniejszego kłopotu«. Wówczas rozrzucono trzcinę, a w dłonie wetknięto mu dwie wiązki, które wsadził sobie pod pachy. Padła komenda, by podpalić stos, lecz z uwagi na znaczną ilość surowych wiązek minęło sporo czasu, zanim się zajęły. Na dodatek wiał niesprzyjający wiatr i ranek był bardzo zimny, tak że płomienie prawie nie tknęły skazańca. Wkrótce więc rozpalono nowy ogień, tym razem ostrzejszy, wtedy woreczki z prochem wybuchły, lecz i to na niewiele się zdało. Modlił się głośno: »Panie Jezu, zmiłuj się nade mną! Panie Jezu, zmiłuj się nade mną! Panie Jezu, przyjmij moją duszę!«. I były to ostatnie słowa, jakie wypowiedział.

Lecz nawet wtedy, gdy twarz miał całą czarną od ognia, a język obrzmiały tak, że nie mógł mówić, wciąż poruszał wargami, aż te skurczyły się, odsłaniając dziąsła. Bił się w pierś obydwiema dłońmi, a gdy jedno ramię osłabło, bił się nadal drugą ręką, która ociekała tłuszczem, wodą i krwią. W końcu, po ponownym podłożeniu ognia, siły opuściły go i ręka bezwładnie utknęła w żelazie. Wkrótce potem dolne partie ciała były już spalone, a górna część przeleciała przez krępującą je obręcz i wpadła do ognia (...). Ten święty męczennik płonął ponad trzy kwadranse, dzielnie znosząc niewypowiedziane męczarnie (...); stał nieruchomo, gdy ogień trawił mu nogi, a wnętrzności wysypały się na zewnątrz, nim jeszcze skonał”.

„Przywiedziono wtedy Klementynę nagą, a motłoch pluł na nią. Położono oną czarownicę, dziewkę złego, na ławie i do niej przywiązano. Pomocnik katowy nogi jej rozpostarł, pomiędzy nie deskę wkładając. Następnie wiecheć słomy w łono włożył polany wcześniej wódką i wszystko zapalił. Potem smród straszliwy z jej występku rozszedł się daleko jak jej wycie”.

„Mężowi jej kat obciął genitalia jednym cięciem i włożył w usta onej czarownicy, która chyba jeszcze żyła, bo sędzia nakazał spalić tylko jej nogi do kolan” .

„Przywleczono w samo południe ojca Marion i kazano gzić się z nią na oczach. A on nie chciał, więc obcięto jej lewą dłoń i przypieczono ogniem. Zaraz ducha wyzionęła i lud nie był kontent z takiego widowiska. Ciżba rozchodziła się do swoich spraw, złorzecząc katu jego złego rzemiosła”.

„Kiedy wbito ją na pal dwoma końmi, w zatwardziałości swojej nie chciała brudnej duszy oddać diabłu na zawsze. Inna by już umarła, a ona patrzyła na wszystkich z wysoka i żyła jeszcze dni trzy podobno”.

 Marek Szenborn

 

 

"FAKTY I MITY" nr 26, 05.07.2007 r. PRAWDZIWA HISTORIA KOŚCIOŁA W POLSCE (43)

MIŁOSIERDZIE PO KATOLICKU

Tortury zniesiono w Polsce w 1776 r. przy okazji sprawy „czarownic” z Doruchowa. W czasach, gdy wpływ duchowieństwa był największy, a dewocja osiągnęła szczyty, system stosowanych kar był najokrutniejszy.

Tortury w sądownictwie kościelnym usankcjonowane zostały w 1252 roku bullą Ad extirpanda papieża Innocentego IV. Straszliwa była sądowa procedura karna, ale jeszcze ohydniejszy i straszliwszy był system kar. Od kiedy narzędzia tortur uzyskały kościelną akceptację, zaczęto je polewać święconą wodą, zaś nad stelażem (ława tortur) zawisnął krzyż.

Polska praktyka sądownicza kształtowała się pod wpływem sądowej praktyki niemieckiej. Powszechne w Polsce było prawo saskie, a w szczególności zbiór tego prawa zwany „Zwierciadłem saskim” (zwano je także „Saksonem”). Proces karny rozpoczynał się od uwięzienia człowieka podejrzanego o popełnienie czynu przestępczego. Więzień dzisiejszego typu dawniej nie znano. Za więzienia służyły piwnice, lochy, wieże, bramy, strażnice, a na wsiach także spichlerze i chlewy. Słynne i okryte złą sławą były więzienia biskupie. W diecezji krakowskiej znajdowało się słynne więzienie dla heretyków na zamku w Lipowcu, zbudowanym przez biskupa krakowskiego Prandotę. Takie więzienie znajdowało się też na zamku biskupim w Bodzęcinie.

W kościelnych sądach inkwizycyjnych, sprawujących władzę według zasad prawa rzymskiego, rolę oskarżycieli pełnili szpicle, prowokatorzy, denuncjanci, których nazwiska były objęte ochroną tajemnicy urzędowej i których nigdy oskarżonemu nie ujawniano. Wiele opisów jasno wskazuje na to, że jeśli parafia lub zakon miały chrapkę na jakiś sąsiadujący z nimi majątek, kler opłacał oszczercę, który wysuwał oskarżenie przeciwko właścicielowi majątku, np. o czary lub obrazę wiary.

I tak niewinnego człowieka skazywano na śmierć, a jego majątek przejmował Kościół. Przewód sądowy odbywał się tajnie, a nazwiska świadków obciążających oskarżonego również trzymane były w tajemnicy. Stąd to na sejmach polskich wielkie było oburzenie, że się sądzi „w piwnicach biskupich”. Przy każdym biskupstwie był jeden trybunał inkwizycyjny, a wszystkie one podlegały „wielkiemu inkwizytorowi”, mianowanemu przez papieża spośród duchownych zakonu dominikańskiego lub franciszkańskiego. Jeśli trybunał skazał kogoś na śmierć, wydawał skazanego władzy świeckiej, ta zaś zobowiązana była wyrok wykonać (niewiele, jak widać, zmieniło się w tym względzie od czasów zamordowania Jezusa z Nazaretu), w przeciwnym razie spadał na nią grom klątwy biskupiej. Niektóre kary, jak na przykład karę więzienia nałożoną na księdza, wykonywały same sądy kościelne. Za najważniejszy dowód w procesie („królowa dowodów”) uchodziło przyznanie się oskarżonego do winy. Dowód ten z reguły wymuszano przez zastosowanie tortur. Do zadawania bólu służyły przeróżne narzędzia, zrazu prymitywne i proste, a z biegiem czasu zamienione na precyzyjne maszyny. Zapas tych złowrogich narzędzi posiadały diecezje biskupie, utrzymujące w karbach posłuszeństwa i niewoli tysiące poddanych. Samo torturowanie poprzedzało postraszenie podsądnego torturami. W tym celu sąd udawał się do katowni. Wprowadzonemu podsądnemu okazywano narzędzia tortur i objaśniano ich zastosowanie, przy czym grożono mu, że dotąd się go będzie męczyło, „aż światło będzie przez niego przeświecać”. Jeśli ten pierwszy stopień postraszenia nie skutkował, stosowano stopień drugi. Podsądnemu dawano „spróbować” na chwilę którejś z tortur.

Hugo Kołłątaj w książce „Stan oświecenia w Polsce” wspomina, że przy każdym kościele w Polsce znajdowały się żelaza, tak zwane kuny (kunami posługiwały się też sądy grodzkie). Były one oznaką jurysdykcji kościelnej proboszcza nad parafianami. W kuny zamykano ludzi, którzy narazili się proboszczowi z powodu przestąpienia przykazań i praktyk kościelnych. Zamykanie w kunie odbywało się za pomocą klamer umocowanych w ścianie kościelnej, w które wsuwano szyję skazańca. Obwieszano go też narzędziami przestępstw lub – w przypadku złodzieja – przedmiotami skradzionymi. Dla większego pohańbienia zakładano skazanym zwierzęce maski. W Jeleśni w 1631 roku sołtys „w kunie przez dziewięć procesjej i kazań siedział pod zakładem grzywien sto” za to, że publicznie zelżył proboszcza. W 1720 roku w Krzeszowie wójt przesiedział w kunie za... przetrzymywanie kluczy kościelnych. Do często stosowanych kar publicznych, wystawiających człowieka na obmowę i szyderstwo, należało również leżenie krzyżem w kościele.

Kościelne barbarzyństwo częstokroć przejawiało się w pociąganiu do odpowiedzialności zbiorowej. Głównie stosowano tę zasadę w wyrokach o herezję. Niewinne dzieci „heretyka” wraz z zasądzonym ojcem popadały w tak zwaną infamię i traciły prawo dziedziczenia, a majątek, oczywiście, przejmował Kościół. Kościelna zemsta obejmowała także martwe przedmioty, stanowiące własność „heretyka”, a w szczególności jego domostwo. Czasem nie poprzestawano na odebraniu mu życia, ale na mocy wyroku sądowego burzono i z ziemią zrównywano jego dom, by wszelka pamięć o nim zaginęła. Taki wyrok wydano między innymi w sprawie Łyszczyńskiego, straconego za ateizm.

Nawet trupom nie dawano spokoju. W Doruchowie, gdzie w 1774 roku dokonano mordu sądowego na 14 kobietach oskarżonych o czary, od ich zwęglonych ciał odrąbano głowy i wrzucono je do dołu. Również po ścięciu Łyszczyńskiego jego trupa spalono, popioły zaś puszczono na wiatr.

Artur Cecuła

 

 

nr 28, 19.07.2007 r. PIĄTA KOLUMNA

PASTERZ CZY KAT?

Ksiądz Christian von Wernich, kapelan policji prowincji Buenos Aires, jedna z najbardziej ponurych postaci argentyńskiej junty rządzącej w latach 1976–1983, stanął wreszcie przed sądem. Jest on oskarżony o to, że regularnie odwiedzał katownie reżimu, gdzie namawiał podejrzanych o lewicowe skłonności i wywrotowe plany do skruchy i składania zeznań. Spowiadał też więźniów i w wielu przypadkach uzyskane od nich informacje przekazywał śledczym. Jednocześnie usprawiedliwiał zbrodnie policji. Prokurator oskarża ponadto księdza o współudział w siedmiu zabójstwach i 41 przypadkach tortur. Jak się okazuje, po upadku junty von Wernich uciekł do Chile, gdzie pod zmienionym nazwiskiem pracował jako kapłan. Cztery lata temu dokonano jego ekstradycji. Niestety, argentyński Kościół, który w mrocznych latach poparł juntę „w imię obrony chrześcijańskiej cywilizacji zagrożonej przez barbarzyńskich komunistów”, do dziś nie potępił zbrodni von Wernicha i nie skomentował procesu w La Placie.

BS

 

 

"FAKTY I MITY" nr 43, 01.11.2007 r. KOŚCIÓŁ POWSZEDNI

KOŚCIELNY KAT... OLIK

Ksiądz przed sądem. W roli świadka w bardzo mocnych słowach krytykującego Kościół.

Kapłana Rubena Capitanio wywołała do odpowiedzi historia. W latach 1976–1983 jego kraj, Argentyna, rządzony był przez prawicową, bestialską juntę wojskową. Sadystyczni generałowie i ich tajna policja zabili ponad 15 tys. ludzi, a dziesiątki tysięcy torturowano. Kościół błogosławił morderców. Byli w nim i tacy, co czynnie pomagali w zbrodniach.

„Stanowisko Kościoła było skandalicznie grzeszne i bliskie dyktatury – oświadczył Capitanio. Kościół zachowywał się jak matka, która porzuca własne dzieci”. Ksiądz został wezwany na świadka w procesie swego kolegi z seminarium, ks. Christiana von Wernicha, oskarżonego o kolaborację z juntą.

Wernich był kapelanem policji. Był obecny podczas torturowania ludzi, a podczas spowiedzi wyciągał od nich informacje, którymi dzielił się następnie z oprawcami. Jednocześnie obłudnie pocieszał rodziny porwanych przez szwadrony śmierci. Po obaleniu junty zbiegł do Chile i pod przybranym nazwiskiem funkcjonował jako ksiądz w nadmorskiej miejscowości El Quisco. Oczywiście, ukryli go jego kościelni zwierzchnicy. W roku 2003 Wernicha wytropili dziennikarze i aktywiści organizacji obrony praw ludzkich.

Przez 3 miesiące sąd wysłuchiwał wstrząsających zeznań ofiar i świadków. Okazało się, jak bardzo Kościół wspierał prawicową soldateskę. Wernich pojawiał się na sali sądowej sporadycznie, w kamizelce kuloodpornej, za szybą. Nie zabierał głosu. Jego adwokat utrzymywał, że z klienta „zrobiono katolickiego kozła ofiarnego”.

Proces dobiegł końca, a teraz trójka sędziów ma zadecydować o wyroku. 62-letniemu Wernichowi, oskarżonemu o współudział w 7 morderstwach oraz 42 porwaniach i torturach, grozi dożywocie, ale przypuszcza się, że będzie ono miało postać aresztu domowego. Dziennikarz Hernan Brienza, który przyczynił się do wytropienia Wernicha, a potem napisał książkę o nim i innych duchownych zbrodniarzach, uważa, że podobne zarzuty należałoby postawić co najmniej 50 innym księżom argentyńskim.

Podobne historie miały niedawno miejsce w innych krajach latynoamerykańskich, którymi rządziły prawicowe dyktatury wojskowe.

W Brazylii, po 11-letnim śledztwie, opublikowano w ubiegłym roku 500-stronicowy rządowy raport, dotyczący osób zabitych przez tajną policję w okresie dyktatury w latach 1961–1988.

W minionym miesiącu w Chile postawiono przed sądem księdza katolickiego, oskarżonego o współudział w zabójstwie 28 działaczy opozycji w październiku 1973 roku po puczu Pinocheta.

ZW

 

 

2008 r.:

 

"FAKTY I MITY" nr 6, 8-14, 2008 r. HISTORIA HISTERII

SALEM

Osiemdziesięcioletniego Gilesa Coreya rozciągnięto na ziemi i przywalono wielką deską, na której oprawcy systematycznie kładli głazy. Kwadrans po kwadransie, godzina po godzinie. „Jesteś pomocnikiem diabła. Podpisałeś cyrograf.

Przyznaj się!”...

...rozkazywali, a on tylko charczał i powtarzał w kółko trzy słowa: „Dołóżcie więcej kamieni”. Skonał po dwóch dobach, gdy piramida skalnych odłamków ważyła ponad półtorej tony. Ostatnią rzeczą, jaką starzec zobaczył, była Biblia w ręce kata i majaczące w oddali dachy osady Salem.

Nastał rok Pański 1692.

Oczywiście, że Szatan pomagał Coreyowi. Przecież nikt normalny, nawet młody i silny, nie wytrzymałby czegoś podobnego, a co dopiero niedołężny staruszek. Ale przecież to wcale nie jedyny, i nawet nie najważniejszy dowód obecności Złego – przynajmniej wówczas takie panowało przekonanie...

Ogólnie działo się bardzo źle i coraz gorzej. Nagle Anglia i Francja – dwa wielkie mocarstwa, do których należały kolonie w Nowym Świecie – wypowiedziały sobie wojnę, Indianie podstępnie atakowali osady, żywcem zdzierając z ludzi skalpy, zabijali dzieci, gwałcili kobiety, piraci zablokowali wybrzeża, a czarna ospa dosłownie dziesiątkowała osadników.

Oto boska kara za grzechy! Oto wspaniałe pole do popisu dla diabła.

Przyjście Szatana purytanie zapowiadali od lat. I wreszcie nadszedł...

Wielebny pastor Samuel Parris już od dawna przeczuwał jego obecność, więc nie tyle zdziwił się, co przeraził, gdy niespodziewanie wróciwszy do domu, zastał swoje córki i ich koleżanki skupione wokół stołu, przy którym niewolnica Tituba, niedawno przywieziona z Barbadosu, odprawiała magię. Na blacie porozrzucane były muszle i kamyczki oświetlane przez chybotliwy płomień świecy.

Już wcześniej przyłapał to kolorowe ścierwo na podobnych praktykach.

Już wcześniej tęgim laniem i miesięcznym postem próbował służącej wybić bezbożne wróżby z głowy, ale widać nie poskutkowało. Ale teraz było znacznie gorzej. Natychmiast po tym, jak wkroczył do izby, dwie dziewczynki: dziewięcioletnia córka wielebnego Elisabeth i jedenastoletnia Abigail Williams (jej kuzynka) wpadły w dziwaczne konwulsje.

Młodsza, wyjąc nieludzko, rzuciła Biblią o ścianę, starsza zaczęła wić się w spazmach na podłodze i oddała mocz. Jeśli pastor mógł mieć jeszcze przez chwilę cień wątpliwości, że dzieci – chcąc uniknąć kary – udają chorobę (już się to im wcześniej zdarzało), to nabrał całkowitej pewności co do opętania, gdy siedem pozostałych dziewczynek chwilę później poszło w ślady swoich przyjaciółek, szlochając, bredząc coś od rzeczy, rozdrapując paznokciami skórę i rwąc sobie włosy z głowy. Tak przynajmniej wynika z jego relacji... Dziś psychiatra nazwałby to zbiorową histerią sugestywną, ale wezwany na okoliczność miejscowy lekarz William Griggs (jego córka była wśród dziewiątki badanych) postawił diagnozę:

OPĘTANIE!

Władze kolonii nie zwykły dyskutować z powagą nauki, więc orzeczenie doktora uznały za niepodważalne.

Jeszcze tego samego dnia rozpoczęto urzędowe poszukiwanie osób mających z Szatanem konszachty i rzucających uroki na niewiniątka. Nie pomógł nawet sceptycyzm jednego z mieszkańców Salem, niejakiego Johna Pactora, który zauważył, że nawiedzenie i napady histerii mijają natychmiast, gdy dziewczynkom zagrozi się pasem...

Na początek próbowano metod łagodnych. Zgodnie ze starym przepisem mąkę jęczmienną rozrobiono moczem opętanych dzieci i tak przyrządzonym ciastem nakarmiono psa.

Nie poskutkowało. Diabeł ani myślał przenieść swoją moc na zwierzę i wnijść w nie. Przeciwnie, atakował coraz to innych mieszkańców miasteczka.

Uwięziona, pobita i poddana ostremu przesłuchaniu Tituba na przemian to łkała, to zaklinała się, że jest niewinna, ale... Ale pod wpływem tortur zaczęła coś sobie w końcu przypominać.

To mianowicie, że nie ona absolutnie, ale inni mieszkańcy Salem są wyznawcami i poplecznikami diabła.

Sama widziała ich nocne, upiorne zjawy, jednak teraz nie potrafi żadnej zidentyfi kować.

Ona nie, ale dziewiątka dziewczynek umiała to zrobić bez trudu. Dzień po dniu, wraz z postępem śledztwa, wskazywały (za podszeptem dorosłych) coraz to innych ludzi parających się czarną magią i szkodzących sąsiadom. Na razie były to osoby od dawna wyobcowane ze społeczności:

żebraczka Sarah Good, kaleka rozwódka Sarah Osborne oraz Martha Corey, która nie dość, że wydała na świat bękarta, to w dodatku czarnego jak smoła.

Przesłuchiwana Good wyśmiała oskarżenia, twierdząc, że to bzdury, że nie ma nic wspólnego z diabłem ani nikomu nie szkodziła, ale straciła pewność siebie, gdy wezwane do sali sądowej dziewczęta na jej widok znów zaczęły wić się w konwulsjach.

Czy trzeba było lepszego dowodu?

Nie, więc żebraczka, prosząc o litość, padła na kolana, po czym... wskazała kolejnych winnych diabelskiej magii. Zarządzono aresztowania na szeroką skalę. Zamknięci w ciemnych ziemiankach ludzie, głodzeni i bici, jeden po drugim przyznawali się do winy, a ich oskarżenia krzyżowały się lawinowo. Przy okazji ten i ów załatwiał sąsiedzkie spory i zapieczone nienawiści. Na przykład wdowa Sarah Holt oświadczyła sędziom, iż nie ma najmniejszych wątpliwości, iż czarownicą jest Rebecca Nurse, ponieważ jej mąż zmarł natychmiast po tym, jak z Nurse się pokłócił. To wystarczyło.

Kompletnie niedołężną staruszkę pod szafot przyniesiono wraz z łóżkiem i powieszono razem z siostrą.

Też, oczywiście, czarownicą.

Według prawa Nowej Anglii, cały majątek skazanych przechodził na własność lokalnej społeczności i był wśród niej sprawiedliwie dzielony, więc sporo takich, co to nie ulegli diabłu i cyrografu nie podpisali, znacznie się wzbogaciło.

Ale szaleństwo zataczało coraz szersze kręgi i nie było już niemal tygodnia, aby „sprawiedliwi” mieszkańcy Salem nie mieli okazji uczestniczyć w egzekucjach szatańskich konfratrów.

Szatan też nie próżnował. Oto ustami jednej z czarownic stojących na szafocie wykrzyczał w kierunku sędziego: „Morderco, udusisz się własną krwią”. Rzeczywiście, czynnie asystujący przy egzekucji oprawca wkrótce doznał krwotoku przewodu pokarmowego, krew dostała się do płuc i... To tylko potroiło histerię purytanów i zaowocowało kolejnymi oskarżeniami.

W końcu miejscowy wiceszeryf John Willard, przerażony już kompletnie niekontrolowanym rozwojem wypadków (sam wcześniej dokonał kilkudziesięciu aresztowań czarownic), oświadczył publicznie, że to już nie jest sprawiedliwość, ale zbiorowy mord i obłęd. Dodał jeszcze, że dla wspólnoty lepiej i bezpieczniej byłoby wcześniej powiesić dziewczyny, a nie wskazywanych przez nie kolejnych ludzi. Tym stwierdzeniem wydał na siebie wyrok. Gdy zorientował się, jak straszny błąd popełnił, próbował uciec, ale został złapany i oskarżony przez kilkanaście osób o czary (w tym przez całą dziewiątkę dzieci).

Wszyscy oni zeznawali pod przysięgą, kładąc uroczyście rękę na Biblii.

2 sierpnia odbył się proces Willarda. 19 sierpnia zawisł na szubienicy.

Podobny los spotkał pastora George’a Burroughsa, który jeszcze niedawno w miejscowym kościółku (wraz z pastorem Parrisem, tym, od którego wszystko się zaczęło) wygłaszał kazania. Otóż Burroughs od samego początku starał się powstrzymać makabryczną falę oskarżeń i śmierci. W końcu podczas płomiennej przemowy po niedzielnym nabożeństwie oświadczył: „Ludzie, zaklinam was, opamiętajcie się! Nie ma ani nigdy nie było na świecie żadnych czarowników i czarownic.

Żadna z oskarżanych przez was osób nie zawarła paktu z Szatanem po to, aby was dręczyć. To wszystko są bzdury i obraza Boga!”. 19 sierpnia całe Salem przyszło zobaczyć jego egzekucję.

Nawet kobiety z dziećmi na rękach pospieszyły oglądać kaźń bożego sługi, który stał się sługą diabła.

I wszyscy osłupieli zdumieni, gdy pastor – już ze sznurem na szyi – rozpoczął głośne odmawianie modlitwy. Jeśli w serce tego i owego zakradła się w tym momencie jakaś wątpliwość, to rozwiał ją szeryf, oświadczając, że ustami skazańca przemawia sam Belzebub.

W końcu w Salem zaczęło brakować czarownic i czarowników, więc dziewczynki przerzuciły swoją aktywność na inne okoliczne osady i miasteczka. Na Andover i na Boston. Aby ułatwić im zadanie, wymyślono nową, taśmową procedurę odnajdowania sług diabła. Podejrzani stawali w szeregu, a dziewczęta przechadzały się przed nimi. Gdy nagle przed kimś popadały w konwulsje, jego wina stawała się bezdyskusyjna.

Jednak po czterdziestym z kolei nakazie aresztowania sędzia z Andover – Dudley Bradstreet – uznał, że musi położyć kres histerii. „Nie będę więcej wydawał wyroków w tej sprawie” – oświadczył i... wydał wyrok na siebie. Jeszcze tego samego dnia musiał się salwować ucieczką przed fanatycznym tłumem, który natychmiast oskarżył go o czarnoksięstwo.

Bradstreeta nie odnaleziono, za to znaleziono jego psa. Zwierzę publicznie powieszono na szubienicy miejskiego rynku.

 

W roku Pańskim 1692 w Salem i okolicy udało się odnaleźć, aresztować, oskarżyć o czary i o podpisanie cyrografu własną krwią ponad 150 osób. 170 innym, przeczuwającym najgorsze, udało się zbiec. Wykonano 19 wyroków śmierci. Przez powieszenie lub zmiażdżenie kamieniami (jak w przypadku opisywanego na wstępie Gilesa Coreya). Kilka osób zamęczono w aresztach w trakcie przesłuchań.

 

Miasteczko Salem położone na wschodnim wybrzeżu USA ma dziś nieco ponad 40 tysięcy mieszkańców.

Co ósmy z nich należy do ofi cjalnego Kościoła Czarownic i Czarowników.

Samochody policyjne mają wizerunek wiedźmy na maskach, State College nosi nazwę Szkoły Czarnoksięstwa, a uniwersytecka drużyna futbolowa to The Witches (Czarownice).

Toczy ona zażarte mecze na Gallows Hill, czyli dokładnie w miejscu, gdzie w roku 1692 publicznie tracono sprzymierzeńców diabła. Do Salem, szczególnie w okolicach święta Halloween, zjeżdżają setki tysięcy turystów z całego świata. Teraz czary to dla mieszkańców Salem wielka atrakcja.

A diabeł nie śpi! A diabeł zaciera ręce! Od ponad trzystu lat.

Marek Szenborn

 

 

„FAKTY I MITY” nr 12, 25.03.2004 r.

OSTATNIA INKWIZYCJA NA ŚWIECIE

Terror, mordy, gwałty,

grabieże, stosowanie

tortur – w tym obdzieranie

żywcem ze skóry.

Czy to opis średniowiecznych

praktyk inkwizycji?

Nie... W ten sposób

z innowiercami walczy

OBECNIE Boża Armia

Oporu, przyznająca się do

katolickich korzeni. Świat

udaje, że nic nie wie...

(...) w afrykańskim państwie

pojawił się były katolicki katecheta

Joseph Kony.

Kony, znany z częstych ekstatycznych

wizji i prywatnych rozmów

z Bogiem, obwołał się prorokiem

i posłańcem bożym. W 2002 roku

ogłosił manifest, w którym stwierdził,

że wszelkie nieszczęścia ludu

Ugandy wynikają stąd, że ten przestał

przestrzegać przykazań bożych

i dba tylko o dobra doczesne. By „ratować

Ugandczyków przed losem Sodomy

i Gomory”, założył ugrupowanie

zbrojne – Boża Armia Oporu

(Lord’s Resistance Army, LRA).

Jego boska armia chce wyzwolić

lud z uścisku diabła i stawia sobie

za cel polityczny przekształcenie

Ugandy w katolickie państwo

wyznaniowe, gdzie stosunki

polityczne oparte byłyby wyłącznie

na dekalogu.

Ponieważ część obywateli Ugandy

nie chce być nawrócona, a inni

mają pecha być muzułmanami, katolicka

armia SIŁĄ robi to rzekomo

dla ich własnego dobra. Prowadzony

w klasycznie inkwizycyjny sposób

terror LRA, kosztował już życie około

100 tysięcy ludzi!

Z raportów UNICEF, Amnesty

International i Human Rights

Watch wynika, że działacze tej katolickiej

organizacji uprowadzili

20 tysięcy dzieci, zmuszając je do

walki z oddziałami rządowymi prezydenta

Y. Museveniego oraz na

froncie sudańskim, gdyż LRA

współpracuje z Sudańczykami i pomaga

im pacyfikować walczące

o secesję południa kraju odziały

Sudańskiej Ludowej Armii Wyzwoleńczej

(SPLA). LRA jest ponadto

oskarżana o porywanie dziewcząt,

które są później wykorzystywane

seksualnie przez dowódców

polowych.

W ciągu tylko ostatniego miesiąca

katolicka Armia urządziła

krwawą masakrę mieszkańcom kilkunastu

ugandyjskich wiosek.

W jednym przypadku zaszlachtowano

maczetami 53 osoby. W innym

rebelianci wdarli się do obozu

cywilnych uchodźców na północy

kraju, dokonując rzezi ponad 170

osób. Nieopodal miasta Kitgum, na

centralnym placu wioski zebrano

kilkuset okolicznych mieszkańców.

Wszyscy mieli wyznać swoje grzechy

i poddać się ceremonii chrztu.

Tubylcy, chcąc zachować życie, gremialnie

przeszli na katolicyzm. Za

pomocą maczet i kijów zamordowano

jednak 42 cywilów, gdyż – według

katechety Kony’ego – nie wykazali

wystarczającej skruchy za

swoje złe uczynki. Podejrzane o odprawianie

czarów małe dziewczynki

rozciągano na palach i powoli

zdejmowano z nich skórę.

Dobijano je, gdy w wyniku nieopisanego

bólu zaczynały wyć.

Dopiero wtedy inkwizytorzy uznawali,

że diabeł opuszcza zniewolone ciało.

Dodatkowo do armii wcielono

siłą 50 młodych chłopców, bo w wyniku

nowej ofensywy wojsk rządowych

pastor ma coraz poważniejsze

problemy z masową rekrutacją owieczek.

Chłopcy służą jako tragarze,

żołnierze i... zabawki seksualne.

Na terenach kontrolowanych

przez LRA panuje ściśle katolicki reżim.

Stosunki seksualne, nawet te

podczas gwałtów, są dozwolone tylko

w celu prokreacji. Jeśli małżeństwo

zbyt długo pozostaje bezdzietne,

zazwyczaj się je morduje, uznając

bezdzietność za karę boską. Zakazane

są wszelkie używki, tańce, zabawy.

Nie wolno oglądać TV, słuchać

radia ani czytać gazet. Ci lepiej

wykształceni są zabijani w pierwszej

kolejności, gdyż, według katechety,

umiejętności czytania i pisania

nabywa się przez stosunek z diabłem.

Niewierzących lub muzułmanów kamienuje

się lub za pomocą maczety

publicznie odcina im się głowę. Kobiety

– źródło wszelkiego zła i rozpusty

– nie mają żadnych praw. Każdy

może je zabić, jeśli podejrzewa, że mają

konszachty z diabłem. Zabronione

jest opuszczanie domostw w nocy.

Inkwizytorzy posunęli się w swoim

okrucieństwie już zbyt daleko, by

mieć poparcie katolickiej hierarchii.

Tym bardziej że Armia zaatakowała

niedawno kilka misji katolickich.

Jednak gdy w zeszłym roku strona

rządowa podjęła pertraktacje z „bożą

armią”, negocjatorami byli przedstawiciele

Kościoła katolickiego. Rozmowy

zerwano, gdyż – według strony

rządowej – katoliccy duchowni

usiłowali zmusić rząd do przyjęcia

części programu politycznego LRA.

Na szczęście prezydent uznał, że czego

jak czego, ale katolicyzmu w wydaniu

średniowiecznym jego obywatele

nie potrzebują i wrócił do „akcji

bezpośredniej”. Jednocześnie

oskarżył Kościół katolicki, że ten

– choć formalnie od LRA się odcina

– chce wykorzystać konflikt i ustanowić

w Ugandzie katolickie państwo

wyznaniowe. Szanse na to są

raczej nikłe, bo ofensywa wojsk rządowych

jest wspierana przez kilka

innych państw regionu, a sam prezydent

cieszy się dużym poparciem

wśród swoich obywateli.

Maciej Stańczykowski

 

 

PRAWO KATZA: LUDZIE I NARODY BĘDĄ DZIAŁAĆ RACJONALNIE WTEDY I TYLKO WTEDY, GDY WYCZERPIĄ JUŻ WSZYSTKIE INNE MOŻLIWOŚCI...

 

www.wolnyswiat.pl   WBREW ZŁU!!! 

PISMO NIEZALEŻNE – WOLNE OD WPŁYWÓW JAKICHKOLWIEK ORGANIZACJI RELIGIJNYCH, PARTII, UGRUPOWAŃ I STOWARZYSZEŃ ORAZ WYPŁOCIN REKLAMOWYCH. WSKAZUJE PROBLEMY GOSPODARCZE, POLITYCZNE, PRAWNE, SPOŁECZNE I PROPOZYCJE SPOSOBÓW ICH ROZWIĄZANIA

 

OSOBY ZAINTERESOWANE WSPARCIEM MOJEGO PISMA, MOICH DZIAŁAŃ PROSZĘ O WPŁATY NA KONTO:

Piotr Kołodyński skr. 904, 00-950 W-wa 1

BANK PEKAO SA II O. WARSZAWA

Nr rachunku: 74 1240 1024 1111 0010 0521 0478

Przy wpłatach do 800 PLN należy podać: imię i nazwisko, adres, nr PESEL oraz tytuł wpłaty (darowizna na pismo „Wolny Świat”). Wpłat powyżej 800 PLN można dokonać tylko z konta bankowego lub kartą płatniczą. ILE ZOSTAŁO WPŁACONE BĘDĘ PRZEDSTAWIAŁ CO 3 MIESIĄCE NA PODSTAWIE WYDRUKU BANKOWEGO (na życzenie, przy wpłacie od 100 zł, będę podawał jej wielkość oraz wskazane dane wpłacających).

Stan wpłat do dnia 10.08.2008 r.: 0 zł.